niedziela, 18 listopada 2007

Wybuch w kopalni na Ukrainie - zginęły co najmniej 63 osoby, 44 są zaginione

awe, jas, PAP, IAR
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 48 minut temu
Zobacz powiększenie
Ratownicy szykują się do zejścia do kopalni im. Zasiadki w Doniecku, w której w wyniku wybuchu metanu zginęło co najmniej 39 górników
Fot. UKRAINIAN EMERGENCIES MINISTRY AP

Co najmniej 63 osoby zginęły, a 44 uznaje się za zaginione wskutek wybuchu, do którego doszło w niedzielę nad ranem w kopalni w Doniecku, na wschodzie Ukrainy - poinformował rzecznik Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych w Kijowie Ihor Krol. Premier Ukrainy Wiktor Janukowycz powiedział, że przyczyny katastrofy zbada specjalna rządowa komisja. Zaznaczył jednak, że prace były prowadzone zgodnie z prawem. Szef górniczego związku zawodowego powiedział, że "nadzieje na to, iż poszukiwani górnicy żyją, są bardzo małe".

Zobacz powiekszenie
Fot. AP
W kopalni Zasiadki dochodziło już do wybuchów, najpoważniejszy miał miejsce w 2001 roku, kiedy zginęło 55 górników. Na zdjęciu: bliscy górników zbierają się przed kopalnią im. Zasiadki
Zobacz powiekszenie
Fot. AP
Ukraińskie kopalnie uznawane są za jedne z najniebezpieczniejszych na świecie, rocznie ginie w nich ponad 300 górników. Na zdjęciu: wejście do kopalni im. Zasiadki
Największe katastrofy górnicze w Europie czytaj

Do wybuchu doszło w donieckiej kopalni im. Zasiadki, na głębokości 1078 metrów po godz. 2.00 w nocy czasu polskiego. Według resortu ds. sytuacji nadzwyczajnych, eksplodował metan. W tym momencie pod ziemią pracowało ok. 450 górników nocnej zmiany.

- Ta katastrofa pokazuje bezsilność człowieka wobec żywiołu. Przed takimi wypadkami żadna kopalnia w świecie nie może się uchronić - powiedział szef rządu, który w związku z katastrofą przebywa w Doniecku.

- W kopalni jest pożar - powiedział w rozmowie z jedną z ukraińskich stacji telewizyjnych wicepremier Ukrainy, Andrij Klujew.

Obecnie trwa akcja ratownicza, bierze w niej udział 21 grup medycznych i około 60 zespołów ratowników. Jurij Zajec, szef górniczego związku zawodowego w kopalni węgla kamiennego im. Zasiadki, powiedział, że "nadzieje na to, iż poszukiwani górnicy żyją, są bardzo małe". Rozmawiając o akcji ratowniczej z rodzinami górników Zajec ocenił, że sytuacja jest bardzo trudna. - Dostęp do sztolni został zablokowany. Pali się taśmociąg, co bardzo utrudnia pracę ratowników - powiedział.

Na powierzchnię wydobyto już 279 górników, następnych 160 osób oczekuje na ewakuację. W samym rejonie eksplozji przebywało 31 osób - powiedział Krol. Mykoła Maliejew z obwodowej inspekcji górniczej poinformował, że do donieckich szpitali trafiło 26 górników, z tego 1 w stanie ciężkim. - Sześć osób chcieliśmy zwolnić do domu, ale kierownictwo kopalni poprosiło żeby zostawić ich na obserwacji - dodał.

W związku z tragedią władze Doniecka ogłosiły trzydniową żałobę. Rozpocznie się ona w poniedziałek.

W kopalni im. Zasiadki doszło już do kilku katastrof. We wrześniu ubiegłego roku zginęło 13 osób. Wcześniej, w 2001 roku, także wskutek wybuchu metanu zginęło tam 55 górników. Każdego roku w ukraińskich kopalniach ginie ponad 300 osób. Ukraińskie kopalnie należą do najniebezpieczniejszych na świecie - każdy wydobyty milion ton węgla kosztuje życie 4 górników. Na Ukrainie węgiel wydobywa się w trudnych warunkach, na dużych głębokościach, gdzie istnieje duże ryzyko wybuchu gazu, używa się także przestarzałego sprzęt.

J. Kaczyński zapomniał zawiesić byłych wiceprezesów w prawach członków PiS?

jas, PAP
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 2007-11-18 16:14
Zobacz powiększenie
Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski i Paweł Zalewski

Były wiceprezes PiS Paweł Zalewski powiedział w niedzielę, że ani on, ani pozostali byli wiceszefowie partii nie otrzymali jeszcze pisma Jarosława Kaczyńskiego o wszczęciu wobec nich postępowania dyscyplinarnego i zawieszeniu ich członkostwa w partii. Zapowiada, że dopiero po zapoznaniu się z zarzutami, będą mogli podjąć decyzje o dalszych działaniach.

W piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński zdecydował o zawieszeniu w prawach członków partii jej byłych wiceprezesów: Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego i Kazimierza M. Ujazdowskiego. Na początku listopada ci trzej politycy zrezygnowali z funkcji wiceprezesów; wcześniej wystosowali list do prezesa partii w sprawie zmiany sposobu zarządzania PiS.

Zalewski: PiS potrzebuje dyscypliny i dyskusji

Rzecznik dyscypliny PiS Karol Karski poinformował, że jeszcze tego dnia na wniosek prezesa PiS, zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne przed Koleżeńskim Sądem Dyscyplinarnym wobec Dorna, Zalewskiego i Ujazdowskiego.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński w rozmowie z tygodnikiem "Wprost", która ukaże się w najbliższy poniedziałek, zapowiada, że jeśli Ludwik Dorn, Kazimierz M. Ujazdowski i Paweł Zalewski nie zawrócą ze "swojej nowej drogi" będą musieli rozstać się z partią.

- Nie wiem, o jakiej drodze prezes mówi. Jednak twierdzenie, że jeśli nie zawrócimy z tej drogi, to będziemy musieli odejść z partii jest dziwne, bo prezes nie jest instancją, która o tym decyduje. Dziwię się, że tego typu sformułowań używa. To są sformułowania sprzeczne ze statutem, ponieważ przesądza wynik postępowania przed sądem dyscyplinarnym - podkreślił w niedzielę Zalewski.

Powiedział, że zdumiewa go sposób stawiania sprawy przez J. Kaczyńskiego. - Moim celem jest reforma PiS. Uważam, że w partii, obok dyscypliny, powinna istnieć wewnętrzna dyskusja. W sytuacji, gdy jest ona blokowana, partii grozi marginalizacja, podobna do tej, która spotkała ugrupowania prawicowe w latach 90. - uważa.

Byli wiceprezesi zgrzeszyli "publiczną dyskusją na temat wewnątrzpartyjny"?

Pytany w niedzielę przez dziennikarzy o podstawowe zarzuty wobec byłych wiceprezesów szef klubu PiS Przemysław Gosiewski powiedział, że chodzi "przede wszystkim o głoszenie poglądów sprzecznych z poglądami PiS".

- Przypomnę choćby sprawę poparcia okręgów jednomandatowych. PiS nie popierało tych rozwiązań. Po drugie występowanie z inicjatywami bez uzgodnienia z władzami. Przypomnę inicjatywę koalicji konstytucyjnej, inicjatywę, która została odrzucona także przez PO - wymieniał. Jako trzeci powód podał upublicznienie przez byłych wiceprezesów listu do prezesa PiS, który - według Gosiewskiego - "był elementem dyskusji wewnątrzpartyjnej".

Zapewnił przy tym, że decyzja o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego nie jest podyktowana chęcią zamknięcia ust przed grudniowym kongresem partii. - Jest przede wszystkim podyktowana względami statutowymi - powiedział Gosiewski.

Pytany o to, kiedy Dorn, Ujazdowski i Zalewski staną przed sądem dyscyplinarnym Gosiewski odparł, że to rzecznik dyscyplinarny Karol Karski zaprasza osoby do złożenia wyjaśnień w postępowaniu. - Uważam, że to postępowanie dyscyplinarne powinno być prowadzone szybko - podkreślił szef klubu PiS.

Byli wiceprezesi nie widzieli dokumentów

- Dziwię się, że ktoś taki, jak pan Gosiewski, kto walczył o demokrację w Polsce, wykazuje się dzisiaj całkowitym niezrozumieniem istoty życia publicznego w Polsce i prezentuje takie argumenty - skomentował te zarzuty Paweł Zalewski.

Podkreślił, że "życie polityczne w Polsce nie jest tajne", a "partie polityczne są dziś w Polsce takimi instytucjami jak wszystkie inne instytucje publiczne". Zaznaczył też, że żaden z b. wiceprezesów nie "upublicznił" listu do prezesa PiS.

- Jeśli nie będziemy dyskutowali, jaką politykę mamy prowadzić, to nie będziemy w stanie zwiększyć naszego wpływu politycznego w elektoracie. Jeżeli będziemy prowadzili politykę, wykluczając elektorat wielkomiejski, to nie ma co liczyć na reelekcję prezydenta i powrót do władzy za cztery lata - uważa były wiceprezes PiS.

Pytany o ewentualne wspólne plany trzech polityków Zalewski powiedział, że najpierw chcą poznać dokumenty. - Chcemy dowiedzieć się o co w nich chodzi. Później zobaczymy, jeśli uznamy, że powinniśmy się jakoś wspólnie zachować, to się zachowamy - mówił.

W piątek Ujazdowski napisał w oświadczeniu, że decyzję o zawieszeniu w prawach członka partii przyjął ze smutkiem. Uznał ją za "niesprawiedliwą, bezpodstawną i mającą na celu zablokowanie swobodnej dyskusji o przyszłości partii".

Jarosław Kaczyński: Wierzę, że jeszcze będę premierem

ulast
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 2007-11-18 18:39

- Bóg raczy wiedzieć, ale wierzę, że tak - mówi w rozmowie z "Wprost" były premier Jarosław Kaczyński pytany, czy kiedyś jeszcze wróci na fotel szefa rządu. - Bycie premierem to niezwykłe wydarzenie i nieocenione źródło wiedzy o państwie. Dlatego, mimo wszystko, niczego nie żałuję - mówi prezes PiS.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Premier Jarosław Kaczyński przed ostatnim posiedzeniem Sejmu V kadencji
SONDAŻ
Czy uważasz, że Jarosław Kaczyński będzie jeszcze kiedyś premierem?

Tak, to bardzo prawdopodobne
Nie, nie ma na to szans
Trudno powiedzieć, wszystko się może zdarzyć

- Teraz trzeba trochę odsapnąć i rozszerzać front IV RP - odpowiada na pytanie, jak widzi swoja przyszłość w polityce. I ujawnia: - Pójdę na krótki urlop, bo władza jest męcząca. Pracowałem 70 godzin tygodniowo, kładłem się o trzeciej w nocy, a wstawałem o dziewiątej rano.

Kaczyński o zastrzeżeniach wobec Sikorskiego: Macierewicz nie ma pojęcia, o co chodzi

Były premier w rozmowie z "Wprost" uchyla też rąbka tajemnicy dotyczącej zastrzeżeń prezydenta do kandydatury Radka Sikorskiego na szefa MSZ. - To kwestia związana z jego urzędowaniem jako szefa MON. Zapewniam, że nie chodzi o sprawy obyczajowe ani towarzyskie - wyjaśnia. Mówi też, że nie chodzi o ujawnienie tajemnicy państwowej, które zarzucił Sikorskiemu Antoni Macierewicz. - Macierewicz nie ma pojęcia, o co chodzi. Sprawę znają trzy, może cztery osoby w państwie - ucina szef rządu.

Kłopot prokuratury z b. wiceprezydent Katowic

Marcin Pietraszewski
2007-11-17, ostatnia aktualizacja 2007-11-17 18:34

Najpierw spektakularne aresztowanie i 1,6 tys. zarzutów o niegospodarność i korupcję. Teraz prokuratura zastanawia się, jak wyjść z tego z twarzą.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Tomalka / AG
Oficjalnie b. wiceprezydent Katowic wciąż jest oskarżana, więc nie wolno publikować jej wizerunku
Grażyna Sz., była wiceprezydent Katowic, została zatrzymana przez policję na początku marca. O godz. 6 rano przewieziono ją na przesłuchanie, a potem spędziła noc "na dołku".

Siedziała w zimnej celi bez skarpetek i bez środków higienicznych. Informacja o zatrzymaniu Grażyny Sz. wstrząsnęła Katowicami, trafiła na czołówki gazet i serwisów informacyjnych.

Szokująca była też liczba zarzutów, jaką prokuratorzy postawili byłej wiceprezydent - aż 1,6 tys.! Miała działać na szkodę miasta w celu osiągnięcia korzyści majątkowej oraz spowodować straty w wysokości 800 tys. zł. Zarzuty dotyczyły czasów, kiedy Grażyna Sz. kierowała miejską spółką Estrada Śląska. Zajmowała się organizacją imprez kulturalnych i plenerowych.

Prokuratorzy uznali, że Grażyna Sz. podpisała sama ze sobą oraz z kilkoma zaufanymi pracownikami umowy-zlecenia na wykonanie prac na rzecz Estrady Śląskiej, chociaż powinni to robić w ramach swoich obowiązków. Chodziło m.in. o rozkładanie krzeseł, przygotowywanie sceny, wożenie sprzętu, wieszanie banerów. Zdaniem prokuratury pracownicy Estrady zarobili w ten sposób 800 tys. zł, a sama Grażyna Sz. aż 142 tys. zł.

Na Śląsku spekulowano, że zatrzymanie byłej wiceprezydent miasta to próba uderzenia w Piotra Uszoka, prezydenta Katowic. Przed wyborami samorządowymi PiS zaproponował mu, by startował jako kandydat tej partii. Uszok odmówił i wygrał jako kandydat niezależny.

- Gdyby Grażyna Sz. poszła na współpracę z prokuraturą i obciążyła Uszoka, byłby to sukces PiS-u - mówi jeden ze śląskich prawników.

"Gazeta" dowiedziała się, że prokuratura ma teraz kłopot z byłą wiceprezydent. Trudno bowiem będzie udowodnić, że jej działalność wyrządziła miastu szkodę. Zgodnie z kodeksem karnym zarzut niegospodarności (296 kk) można przedstawić tylko wtedy, gdy wysokość szkody przekracza 200 tys. zł. Dotarliśmy do informacji, że kwota strat, o której mówiono na początku śledztwa, jest już dawno nieaktualna.

- Cudem będzie, jeżeli w ogóle uda się je wykazać. Sprawę trzeba będzie umorzyć lub zmienić zarzut na przestępstwo urzędnicze, polegające na przekroczeniu uprawnień - wyjaśnia nasz informator z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

Grażyna Sz., jej zastępczyni i była księgowa (im też postawiono zarzuty), a także pracownicy Estrady Śląskiej solidarnie twierdzą, że żadnej szkody miastu nie wyrządzili. Podpisywali umowy, kiedy mieli wykonać prace wykraczające poza zakres ich obowiązków. Pracownicy spółki zaprzeczają też, że kiedykolwiek dzielili się pieniędzmi z kierownictwem. - Państwowa Inspekcja Pracy kontrolowała te umowy i nigdy nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości - przyznaje Waldemar Bojarun, rzecznik prasowy katowickiego magistratu.

Broniąca się przed kompromitacją prokuratura powołała teraz biegłego z zakresu organizacji pracy. Ma on odpowiedzieć na pytanie, czy roboty, za które pracownicy Estrady dostawali dodatkowe wynagrodzenie, można było wykonać w ramach obowiązków służbowych.

Co na to prokuratura? - Naszym obowiązkiem jest ustalenie rozmiarów szkody i rozwianie wszelkich wątpliwości w tej sprawie - mówi Bogdan Łabuzek, szef Prokuratury Rejonowej w Katowicach. Przyznaje, że dalszy los śledztwa będzie zależał jednak od opinii biegłego. - Dostaniemy ją dopiero w lutym - zapowiada.

Grażyna Sz. jest na emeryturze, a radni wygasili jej mandat w radzie miasta. Na poczet przyszłej kary prokuratura zajęła jej dwa mieszkania.

Kaczyński: Mam nadzieję, że Bóg wybaczy koalicji z Lepperem i Giertychem

awe, PAP
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 2007-11-18 07:58
Zobacz powiększenie
Polska koalicja: Premier Jarosław Kaczyński, obok Andrzej Lepper i Roman Giertych.
Fot. Wojciech Surdziel /AG

B. premier, prezes PiS Jarosław Kaczyński ma nadzieję, że historycy docenią, a Bóg "wybaczy" koalicję z Samoobroną i LPR. W rozmowie z tygodnikiem "Wprost", który ukaże się w najbliższy poniedziałek, prezes PiS przyznaje, że przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi dawał swojej partii 10 proc. szans na zwycięstwo.

ZOBACZ TAKŻE
Pytany przez tygodnik, czy - w jego interpretacji rządów PiS jako walki dobra ze złem - to on jest "samym dobrem", J. Kaczyński odpowiada, że to określenie było z jego strony "oczywistym żartem". - Jak każdy człowiek, jestem grzeszny. Mam jedynie na myśli odziedziczony po PRL mechanizm promowania ludzi złych. Otóż ten mechanizm po 1989 roku nie został odwrócony. Dopiero my próbowaliśmy to zmienić - deklaruje prezes PiS. Dopytywany, czy taką próbą było mianowanie wicepremierami Andrzeja Leppera i Romana Giertycha Kaczyński odpowiada, że "Pan Bóg czasem pisze prosto po liniach krzywych". - Bez tej koalicji nic nie mogliśmy w Polsce zmienić. Mam nadzieję, że historycy to kiedyś docenią, a Pan Bóg wybaczy moralne i estetyczne braki tego przedsięwzięcia - mówi J. Kaczyński.

Jego zdaniem, zło Andrzeja Leppera jest "banalne". - Biorąc Samoobronę do rządu, wiedziałem, że towarzystwo, łagodnie mówiąc, jest grzeszne. I to w wydaniu mało finezyjnym. Sprawa Anety Krawczyk jest tego najlepszym dowodem - przyznaje b. premier.

Na pytanie "Wprost", czy nie żałuje, ze doszło do przyspieszonych wyborów, Kaczyński odparł: "Nie miałem wyjścia". Podkreślił, że nie mógł "zatrzymać akcji CBA w resorcie rolnictwa, bo złamałbym prawo".

Chciał Rokitę na premiera?

Prezes PiS, przyznaje przy tym, że zwycięstwu swojej partii w wyborach dawał 10 procent szans. - Na 40 procent liczyłem na pat, to jest sytuację, w której będą możliwe choćby częściowo korzystne dla kraju rozwiązania, czyli jakaś forma choćby częściowej kontynuacji naszej polityki - dodaje.

Kaczyński wyjaśnia, że brał pod uwagę, np. "wysunięcie kandydatury polityka, który mógłby zyskać poparcie dużej części albo nawet całości PO, być może nawet Jana Rokity". - Nie wykluczam, że obawa przed takim wariantem była przyczyną jego wyautowania z Platformy - mówi w rozmowie z "Wprost".

Co najmniej 2000 ofiar śmiertelnych cyklonu Sidr

awe, PAP
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 2007-11-18 08:37
Zobacz powiększenie
Mieszkańcy wioski przekraczają rzekę Payra po tym jak tropikalny cyklon zniszczył terminal promowy Lebu Khali
Fot. Pavel Rahman AP

Władze Bangladeszu ogłosiły w niedzielę rano, że cyklon Sidr, który w czwartek nawiedził rejon Zatoki Bengalskiej i przeszedł z szybkością 250 km na godzinę nad południową częścią kraju, spowodował śmierć co najmniej 2000 osób.

Zobacz powiekszenie
Fot. RAFIQUR RAHMAN REUTERS
Ofiary cyklonu próbują ratować swój dobytek ze zniszczonych domów w mieście Barisal
Zobacz powiekszenie
Fot. RAFIQUR RAHMAN REUTERS
Zniszczone domy w mieście Barisal 280 km od stolicy Dhaki
Bilans ofiar może jeszcze wzrosnąć - podkreślono - bo wciąż trwa akcja ratunkowa i poszukiwania zaginionych, a tysiące osób pozbawionych dachu nad głową i elementarnych warunków życia wciąż oczekuje na pomoc z zewnątrz.

Doniesienia prasowe są jeszcze bardziej ponure. Według opartych na doniesieniach własnych korespondentów terenowych szacunków wychodzącego w stolicy kraju Dhace dziennika "Sangbad", śmierć w wielu regionach poniosło w sumie ponad 4 tysiące osób.

Ciała pływały w rzece

Naoczni świadkowie donoszą o ciałach ofiarach pływających na płytkich wodach przybrzeżnych i w zaroślach mangrowców, w tym także u wybrzeży rezerwatu przyrodniczego Sundarban o randze światowej, matecznika rzadkich już tygrysów bengalskich. Niektóre ciała, często już w stanie rozkładu, wyławiane są z morza i transportowane na brzeg przez miejscowych rybaków. Najbardziej ucierpiał okręg Bagerhat, gdzie według oficjalnych, zapewne nie pełnych danych, zginęło 610 osób, a kilka tysięcy zostało rannych.

Półtora miliona osób opuściło domy

Uderzający z niszczycielską siłą huraganowy wicher, towarzyszące cyklonowi tropikalne ulewy oraz wysoka, kilkumetrowa fala podobna do tsunami na przybrzeżnych wodach Zatoki i rozlewiskach delty Gangesu i Brahmaputry zmusiły co najmniej półtora miliona osób do opuszczenia własnych siedzib i szukaniu ratunku w bezpieczniejszych miejscach.Według innych jeszcze bardziej pesymistycznych danych, bez dachu nad głową pozostało co najmniej 2 miliony osób

Wicher powyrzucał na plaże i przybrzeżne mielizny jak dziecięce zabawki wiele kutrów i promów, stanowiących w delcie główny środek komunikacji i transportu. Nadal nie znane są losy około 150 kutrów rybackich i około 1000 rybaków, którzy znajdowali się na wodach Zatoki Bengalskiej w czasie ataku tajfunu. Zniszczone zostały zasiewy na znacznym obszarze, ocenia się np, że w wielu regionach ucierpiało aż 95 procent upraw ryżu, którego zbiory miały się zacząć w najbliższych tygodniach. Organizacje pomocowe ostrzegają przed przyszłym głodem, ale na razie zwracają uwagę przede wszystkim na zapewnienie wody pitnej, której naturalne zasoby zostały zanieczyszczone w studniach i zbiornikach.

Tysiące zaginionych

Liczne ofiary i wielkie zniszczenia przywodzą na pamięć poprzednie podobne klęski, nawiedzające Bangladesz co kilka lat. Szacuje się, że czwartkowy atak żywiołu był najgorszy od podobnego kataklizmu w 1991 roku, kiedy to zginęło prawie 143 tysiące Banglijczyków.

Wojskowe śmigłowce i statki przeczesują wybrzeża wraz z ekipami ratunkowymi w poszukiwaniu zaginionych, których są tysiące. Z helikopterów zrzucana jest woda pitna, leki i żywność.

Olszewski kazał przenieść materiały WSI

ulast, mar, PAP, IAR
2007-11-17, ostatnia aktualizacja 2007-11-17 17:40

O przeniesieniu siedziby Komisji Weryfikacyjnej WSI do Kancelarii Prezydenta zdecydował jej nowy przewodniczący Jan Olszewski. Poprzedni przewodniczący Antoni Macierewicz mówił, że Jan Olszewski miał pełne prawo zdecydować o tym, gdzie będą dokumenty komisji. Macierewicz przypomiał, że on także dwukrotnie decydował o zmianie siedziby Komisji Weryfikacyjnej.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Jan Olszewski
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Antoni Macierewicz
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuonik / AG
Michał Kamiński
SONDAŻ
Czy przeniesienie akt b. WSI do Kancelarii Prezydenta wydaje się dziwne?

Tak
Nie
Trudno powiedzieć

"Tak samo następny przewodniczący miał prawo podjąć decyzję o przeniesieniu tej siedziby w inne miejsce. To jest zupełnie naturalne i jest w granicach jego pełnych kompetencji" - dodał. Zdaniem b. przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej Antoniego Macierewicza, jeśli jakaś część dokumentów Komisji Weryfikacyjnej trafiła do budynków Biura Bezpieczeństwa Narodowego, to "bardzo dobrze" się stało. - Atak na tę decyzję jest bulwersujący - powiedział Macierewicz.

- Nie ma dzisiaj żadnego tajnego archiwum b. WSI. Przynajmniej ja nie znam takiej instytucji - powiedział Macierewicz. Według niego, przeniesienie części dokumentów Komisji Weryfikacyjnej do budynków Bura Bezpieczeństwa Narodowego jest właściwe.

Macierewicz powiedział, że na komputerach Komisji Weryfikacyjnej nie dało się kopiować twardych dysków.

Kamiński: Kancelaria jedynie użyczyła pomieszczeń

W oświadczeniu Kamiński napisał, że Kancelaria jedynie użyczyła pomieszczeń Biura Bezpieczeństwa Narodowego na prośbę Komisji Weryfikacyjnej.

"Nie miało miejsca żadne nielegalne przenoszenie dokumentów byłych Wojskowych Służb Informacyjnych do Kancelarii Prezydenta RP" - napisał w oświadczeniu prezydencki minister. Jak dodał, Komisja Weryfikacyjna b. WSI zwróciła się do Kancelarii Prezydenta, z "prośbą o użyczenie pomieszczeń z uwagi na trudności lokalowe w bieżącej działalności".

Kamiński poinformował, że Kancelaria przychyliła się do tej prośby i - "na podstawie umowy użyczenia" - zgodziła się udostępnić Komisji "dodatkowe pomieszczenia" w budynku BBN.

Tajne archiwum ukryte w Kancelarii Prezydenta?

Sobotni "Dziennik" napisał, że tajne archiwum zlikwidowanych WSI wywieziono do Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Według gazety, nieoznakowane furgonetki miały krążyć między siedzibą służb wojskowych a Biurem Bezpieczeństwa Narodowego do ostatnich godzin rządów PiS.

W sobotę rzeczniczka BBN Patrycja Hryniewicz potwierdziła, że do budynku należącego do Kancelarii Prezydenta, w którym są pomieszczenia udostępnione Komisji Weryfikacyjnej b. WSI, w nocy przywieziono "jakieś worki", ale nie wie co w nich było.

Klich: Jest postępowanie sprawdzające w tej sprawie

Natomiast nowy szef MON Bogdan Klich poinformował w sobotę, że już w piątek na jego polecenie, postępowanie sprawdzające w tej sprawie zostało wszczęte przez szefa kontrwywiadu wojskowego.

Szef MON powiedział w TVN24, że w piątek dotarły do niego informacje, że "nie tylko są wywożone dokumenty, ale też, że są kopiowane twarde dyski z komputerów znajdujących się w siedzibie Komisji Weryfikacyjnej".

Klich nie chciał ujawnić skąd pochodzą informacje o wywożeniu dokumentów b. WSI.

Pisząc o sprawie "Dziennik" powołuje się na informacje, które uzyskał z "trzech niezależnych źródeł ulokowanych w służbach wojskowych". Wynika z nich, że z dawnej siedziby WSI przy ul. Oczki w Warszawie wywieziono materiały zebrane przez komisję weryfikującą żołnierzy WSI.

Jak powiedział gazecie jeden z oficerów, w wywiezionych dokumentach "jest wszystko - od teczek personalnych oficerów po akta najtajniejszych międzynarodowych operacji służb i dane agentów w Polsce i za granicą".

Wybuch w kopalni na Ukraina - zginęło co najmniej 19 ludzi

awe, PAP
2007-11-18, ostatnia aktualizacja 36 minut temu

19 osób zginęło a 12 uznaje się za zaginione wskutek wybuchu, do którego doszło w niedzielę nad ranem w kopalni w Doniecku, na wschodzie Ukrainy - poinformował rzecznik Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych w Kijowie Ihor Krol.

W Doniecku trwa akcja ratownicza. Na powierzchnię wydobyto już 279 górników, następnych 160 osób oczekuje na ewakuację. W samym rejonie eksplozji przebywało 31 osób - powiedział Krol.

Do wybuchu doszło w donieckiej kopalni im. Zasiadki, na głębokości 1078 metrów po godz. 2.00 w nocy czasu polskiego. Według resortu ds. sytuacji nadzwyczajnych, eksplodował metan. W tym momencie pod ziemią pracowało ok. 450 górników nocnej zmiany.

We wrześniu ubiegłego roku w kopalni im. Zasiadki zginęło 13 osób. Wcześniej, w 2001 roku, także wskutek wybuchu metanu zginęło tam 55 górników. Każdego roku w ukraińskich kopalniach ginie ponad 300 osób.

Skarbówka oddaje firmom pieniądze

Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński
2006-07-06, ostatnia aktualizacja 2006-07-05 20:55

Prawie miliard złotych niesłusznie pobranych podatków musiały zwrócić firmom w ubiegłym roku urzędy skarbowe! To o kilkadziesiąt procent więcej niż rok wcześniej. Liczba skarg do sądów będzie rosła - twierdzą przedsiębiorcy

Zobacz powiekszenie
Fot. Bartosz Bobkowski / AG
Punkt informacji o podatku VAT w warszawskim urzędzie skarbowym przy ul. Stawki 2. Urzędy skarbowe oddały w zeszłym roku firmom aż miliard złotych niesłusznie naliczonego podatku VAT
Joanna Jarosz jest właścicielką firmy odzieżowej New Knitting z Sosnowca. Pięć lat temu przyszła do niej kontrola skarbowa i zarzuciła nieprawidłowości w rozliczaniu podatku. Jarosz sprzedawała ubrania do niemieckiego oddziału swojego zakładu i jako eksporter otrzymywała zwrot VAT. Kontrola uznała, że żadnej sprzedaży nie było, a ubrania po prostu były "przesuwane" między magazynami. Fiskusa nie przekonały faktury i deklaracje celne potwierdzające wywóz ubrań za granicę. Naliczono milion złotych kary. Jarosz była zszokowana - cztery miesiące wcześniej kontrola z tego samego urzędu stwierdziła, że wszystko z rozliczeniami jest w porządku.

Kobieta musiała zwolnić 170 osób z 250-osobowej załogi, kontrahenci zerwali współpracę, urząd skarbowy zajął maszyny, na budynkach ustanowił hipoteki, zablokował konta, a banki momentalnie zażądały spłaty 300 tys. zł kredytów.

Jarosz wygrała sprawę w sądzie administracyjnym. - Nie wiem, czy nie będę musiała zamknąć zakładu. Przestałam już ufać urzędnikom, boję się, że znów w każdej chwili mogą zakwestionować moje rozliczenia - mówi.

Fiskus oddaje pieniądze

Podobnych pomyłek fiskusa jest cała masa. Urzędy kontroli skarbowej w zeszłym roku naliczyły firmom 2,6 mld zł zaległości podatkowych. Podatnicy zakwestionowali z tej kwoty 1,7 mld. Aż miliard w wyniku ich odwołań i skarg fiskus musiał oddać - wyliczyła firma doradcza Ernst &Young. To prawie dwa razy więcej, niż zarezerwowano w budżecie państwa na becikowe. Do tego dochodzi blisko 200 mln zł odsetek od nieprawnie ściągniętych pieniędzy. Firmy oprócz zwrotu zabranych niesłusznie kwot mogą podać też fiskusa do sądu powszechnego o odszkodowania. W 2003 r. państwo z tego tytułu musiało zapłacić 170 tys. zł, w 2004 - już 481 tys zł, w zeszłym roku - 863 tys. zł.

- Miliard to porażająca kwota - komentuje Mieczysław Bąk z Krajowej Izby Gospodarczej. - Organy fiskalne prowadzą bardzo agresywną politykę. Chcą wyrwać pieniądze z firm niezależnie od tego, że trzeba będzie je potem oddać. A że firma w międzyczasie padnie? To już urzędników nie obchodzi - dodaje Bak.

Organizacje pracodawców oceniają, że fiskus co roku będzie musiał oddawać więcej. Bo rośnie prawna świadomość przedsiębiorców. O tym, że z fiskusem można wygrać, przekonała ich głośna sprawa Romana Kluski.

Podobnie jak Klusce przedsiębiorcom najwięcej kłopotów przysparza ustawa o VAT. - Jest potwornie skomplikowana, problemy mają z nią nawet doświadczeni księgowi - opowiada Bąk. - Można ją interpretować na wiele sposobów.

Ofiarą takich interpretacji padł np. zielonogórski Eltor-Pol. Skarbówka do firmy budowlanej wkroczyła dziewięć lat temu. Po kontroli zarzuciła właścicielom, że przez pół roku źle rozliczali się z drobnej części przychodów. Nałożyła ogromną karę - 1,3 mln zł - tak jakby nieprawidłowości dotyczyły całych obrotów firmy. Eltor-Pol odwoływał się od decyzji, musiał zwolnić 88 ze 100 pracowników. W 2004 r. firma podała zielonogórski UKS do sądu. Biegli kilka dni temu uznali, że fiskus powinien zwrócić firmie 2,2 mln zł.

Według przedsiębiorców podobne sytuacje nie miałyby miejsca, gdyby parlament uprościł ustawę o VAT i wprowadził do niej ułatwienia dla biznesu. Projekt takiej ustawy przygotowały organizacje przedsiębiorców jeszcze jesienią 2005 r.

- Sejmowa komisja gospodarki wnioskowała do Ministerstwa Finansów o poparcie tych rozwiązań - opowiada Artur Zawisza z PiS.

Mimo poparcia wiceministra finansów Mirosława Barszcza projektu nie udało się przepchnąć. Resort zadecydował, że pomysły przedsiębiorców są ciekawe, ale nie chce iść aż tak daleko. Uproszczenie przepisów mogłoby bowiem spowodować spadek wpływów do budżetu. Barszcz m.in. z powodu VAT zrezygnował ze stanowiska.

Bat na urzędnika

Przedsiębiorcy chcą, aby fiskus przy orzekaniu kar brał pod uwagę sytuację finansową firmy. - Nasi urzędnicy powinni brać przykład z USA - twierdzi Bąk. - Tam, jeśli firma ma kłopoty, urzędnicy prowadzą z nią negocjacje. Razem liczą, ile przedsiębiorca może zapłacić, tak aby dalej prowadzić działalność i za jakiś czas oddać fiskusowi cały dług. W naszym prawie też są podobne mechanizmy, rozłożenie długu na raty, umorzenie części należności, ale korzysta się z nich bardzo rzadko.

Firmy wiążą również nadzieje z sporządzonym przez Platformę Obywatelską projektem ustawy o odpowiedzialności urzędników za swoje czyny. Ustawa (jest w Sejmie) ma zobowiązać skarb państwa i samorządy do dochodzenia od winnych kwot, które wypłaciły za ich błędy. W rażących, potwierdzonych sądownie przypadkach do wysokości 12-krotności średniej pensji krajowej. Za umyślne działanie - nawet całość odszkodowania.

Nie wiadomo jednak, czy prawo wejdzie w życie. Niektórzy posłowie mają co do pomysłu wątpliwości. Artur Zawisza: - Od osoby publicznej powinno się wymagać więcej niż od normalnego człowieka. Nie sądzę jednak, aby nowe przepisy doprowadziły do szybszego wydawania decyzji. Co przedsiębiorcy przyjdzie z tego, że urzędnik, który popełni pomyłkę, dostanie za to jakąś straszną karę? To mu nie pomoże odzyskać tego, co stracił.

- Tak, ale może urzędnik się zastanowi, zanim wlepi karę - argumentują przedsiębiorcy.

Skrzywdzeni przez fiskusa

Joanna Jarosz (na zdjęciu), właścicielka firmy odzieżowej New Knitting: - Po wygranym procesie przeciw fiskusowi, złożyłam wniosek o zdjęcie hipoteki z maszyn. I co? Na drugi dzień znów miałam kontrolę skarbówki - opowiada. Przez pięć lat walczyła o zwrot miliona złotych, w końcu wygrała przed sądem. Za miesiąc chce pozwać fiskusa o odszkodowanie.

Nina Cholewicka przez dziesięć lat była właścicielką firmy odzieżowej Nina w Chmielniku. Zatrudniała 50 osób. W 1996 r. do firmy weszła kontrola skarbowa. Urzędnicy uznali, że firma sprzedawała część tkanin na lewo, a w księgach wpisywała je jako odpady. Naliczono jej ok. miliona zaległego podatku. Komornicy zabrali wszystko - łącznie z samochodami dostawczymi. Pani Nina z czwórką dzieci została w domu wystawionym na licytację. Sąd Najwyższy uchylił niekorzystne dla niej wyroki NSA. I kazał ponownie rozpatrzyć sprawę.

2 lipca 2002 r. o godz. 6 rano do domu Romana Kluski pod Nowym Sączem wkroczyła policja z bronią. Były prezes komputerowej firmy Optimus został skuty i przewieziony do krakowskiego aresztu. Wyszedł stamtąd za kaucją 8 mln zł. Na jego byłą firmę nałożono karę 30 mln zł. Skarbówka zarzuciła Klusce próbę wyłudzenia VAT. Przepisy zwalniały z tego podatku importowane komputery, a Optimus eksportował je na Słowację, gdzie sprzęt kupowało... polskie Ministerstwo Edukacji. Oskarżenia wycofano kilka lat później, po wyroku NSA. Żaden z urzędników, którzy wydali błędne decyzje, nie poniósł kary.