sobota, 2 maja 2009

Urzędnicy chcieli za dużo o 425 złotych

Piotr Żytnicki
2009-05-01, ostatnia aktualizacja 2009-05-01 22:30

Przez trzy lata poznańscy urzędnicy pobierali zbyt wysokie opłaty za wydanie karty pojazdu sprowadzonego z zagranicy. Teraz mogą za to słono zapłacić. Przed sądem ruszyła pierwsza sprawa o zwrot pieniędzy

Kwitnący interes używanych aut zaczyna więdnąć?
fot. AG
Kwitnący interes używanych aut zaczyna więdnąć?
Urząd Miasta pozwała mieszkanka Poznania, która we wrześniu 2004 r. rejestrowała w wydziale komunikacji 12-letniego nissana sprowadzonego z zagranicy. Za wydanie karty pojazdu, którą musi posiadać każdy samochód, poznanianka zapłaciła 500 zł. Właściciel auta kupionego w Polsce za wydanie takiej samej karty pojazdu płacił w tym czasie jedynie 75 złotych.

Różnicę w opłatach wprowadził w 2003 r. rząd Leszka Millera, który chciał w ten sposób zahamować import używanych samochodów. Rzecznik Praw Obywatelskich uznał jednak, że ministerstwo infrastruktury działało wbrew prawu, bo opłata za kartę pojazdu nie może być wyższa niż koszt jej wydania. Zaskarżył więc rozporządzenie do Trybunału Konstytucyjnego, a ten uchylił je.

Choć prawo nie działa wstecz, prawnicy znaleźli sposób, jak odzyskać 425 złotych z 500-złotowej opłaty. Zarzucają urzędom bezpodstawne wzbogacenie. Bo faktycznie urzędy zarabiały na nielegalnych przepisach. Bartosz Pelczarski, dyrektor wydziału komunikacji poznańskiego magistratu, szacuje, że w czasie obowiązywania rozporządzenia w Poznaniu wydano 30 tys. kart pojazdu dla samochodów sprowadzonych z zagranicy. - Gdyby każdy właściciel chciał odzyskać pieniądze, musielibyśmy zwrócić 13 mln złotych - szacuje Pelczarski.

Na szczęście dla urzędników poznaniacy nie kwapią się do odzyskiwania pieniędzy. Choć taką możliwość mają już od ponad dwóch lat, pierwszy pozew do sądu trafił dopiero na początku tego roku. Złożyła go właśnie poznanianka, która rejestrowała nissana. O takiej możliwości dowiedziała się od rodziny z Ostrowa Wielkopolskiego, która przed sądem wywalczyła zwrot 425 zł. - Sami się dziwiliśmy, że dopiero teraz taki pozew został złożony - przyznaje Pelczarski.

Ale lawina może dopiero ruszyć. W ostatnim miesiącu do poznańskich sądów trafiły trzy akty oskarżenia. A kilkudziesięciu kierowcom, którzy poprosili o zwrot 425 zł, miasto odpisało, że nie może tego zrobić i pozostawia jedynie drogę sądową.

Pierwszy w Poznaniu proces o zwrot pieniędzy rozpoczął się w czwartek. Miasto w odpowiedzi na pozew stwierdziło, że nie może oddać poznaniance 425 złotych, bo już je wydało. Potwierdzić ma to na następnej rozprawie Michał Mieloch, zastępca dyrektora wydziału komunikacji.

- To nie ma znaczenia - twierdzi Martyna Lipke-Gawronek, aplikant radcowski w ostrowskiej kancelarii Andrzej Spychała i Partnerzy, która reprezentuje poznaniankę. - Fakty są takie, że tak wysoka opłata była nielegalna, a urząd nie może łamać prawa. Wygraliśmy ponad 50 takich spraw.

Zdaniem Lipke-Gawronek, nie da się udowodnić, że miasto wydało 425 złotych wpłaconych przez poznaniankę, bo te pieniądze trafiły do budżetu Poznania. - Są jak wrzucone do wielkiego wora. Nie da się ich odnaleźć - twierdzi Lipke-Gawronek.

- Czekamy na wyrok sądowy. Zobaczymy, jaki będzie. Jeśli niekorzystny, to po otrzymaniu uzasadnienia zdecydujemy, co dalej robić - odpowiada dyrektor Pelczarski. - Dla nas to sprawa precedensowa. Nie kwestionujemy tego, że pieniądze trafiały do budżetu miasta. Pozostaje tylko pytanie, czy to miasto powinno odpowiadać za to, że przepis, którym się posługiwaliśmy, był niezgodny z konstytucją. Mamy co do tego wątpliwości.

Wyrok w tej sprawie zapaść może jeszcze w maju. Miasto nie wie jeszcze, czy w przypadku przegranej będzie domagać się zwrotu pieniędzy od skarbu państwa.

Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań

Alicja Bachleba Curuś i Collin Farrell - Dzięki niemu zrobi karierę?

eastnews

Zagraniczne media i agencje foto prezentują zdjęcia Colina Farrella i jego nowej dziewczyny. Jeszcze mało kto wie, kim jest Alicja Bachleda-Curuś. Do czasu?

Powszechnie wiadomo, że w show biznesie najłatwiej zaistnieć u boku kogoś, kto jest już znany. Dlatego wydaje się, że Hollywood prędzej usłyszy o Alicji Bachledzie-Curuś w kontekście jej romansu z Colinem Farrellem, niż dzięki jej dokonaniom aktorskim.

Aktor wszedł ze swoją dziewczyną do "Le Clafoutis", słynnej francuskiej restauracji na Sunset Plaza w Los Angeles i wyszedł z jedzeniem na wynos - głosi opis zdjęć, które widzicie w zagranicznych agencjach fotograficznych

Opis mówi sam za siebie. My jednak życzymy Alicji, by kiedyś brzmiał on na przykład: Alicja Bachleda Curuś i jej chłopak...

Zobacz także:

Farrell i ABC naprawdę są razem. Oto dowód!

Kaczyński powołuje się na Lenina

d

2006-03-25, ostatnia aktualizacja 2006-03-26 00:00

Po Sejmie krąży, wzbudzając powszechną wesołość, praca doktorska Lecha Kaczyńskiego z 1979 r. Pracę pt "Zakres swobody stron w zakresie kształtowania treści stosunku pracy" cytowały wczoraj "Fakty" TVN. Kaczyński przywołuje w niej Lenina: "Możliwość dążenia administracji zakładu pracy do realizacji postawionych zadań kosztem naruszenia uprawnień pracowników została dostrzeżona już przez Lenina. Odegrała ona pewną rolę w kształtowaniu leninowskiej koncepcji związków zawodowych".

44 782 - tyle listów dostał Lech Kaczyński, odkąd został prezydentem
Fot. Albert Zawada / AG
44 782 - tyle listów dostał Lech Kaczyński, odkąd został prezydentem
Kaczyński pisze też: "Może ona służyć zasadzie socjalistycznej sprawiedliwości społecznej nakazującej przyznawać równe uprawnienia za równe obowiązki".

Zapytany o doktorat brata Jarosław Kaczyński wyjaśnił "Faktom": - Ja wiem, że w latach 70. w Polsce w każdej praktycznie pracy doktorskiej z dziedziny prawa gdzieś tam Marks czy Lenin był wspominany

My z kolei zapytaliśmy kilku prawników, czy rzeczywiście nie dało się napisać pracy doktorskiej bez powoływania Lenina. Prof. Ewa Łętowska nie chciała się wypowiedzieć, udostępniła nam natomiast swoją pracę doktorską z 1970 r. "Umowa o świadczenie przez osobę trzecią". Nie ma w niej Lenina, a w przypisach z literatury radzieckiej jest tylko radziecki kodeks cywilny i napisana po rosyjsku praca węgierskiego autora.

Prof. Leszek Kubicki, minister sprawiedliwości rządu.... powiedział nam: - Rzeczywiście trudno było sobie wyobrazić, aby nie powołać się przynajmniej na doktrynę radziecką, szczególnie przy temacie z zakresu prawa pracy.

Inaczej uważa prof. Adam Zieliński: - Bywało, szczególnie we wstępach do pracy, że autorzy powoływali się na jakieś aktualne wypowiedzi polityków, że na takim, a takim plenum KC PZPR powiedziano to lub tamto. Ale to nie był obowiązek. Nie było ani zwyczaju, ani konieczności przywoływania Lenina. I na pewno nie było tak, że od powołania się na Lenina czy doktrynę radziecką uzależniano to, czy ktoś obroni pracę, czy nie.

ŹRÓDŁO:


Źródło: Gazeta Wyborcza

Zobacz talibski podręcznik zabijania

Tak szkolą się mordercy żołnierzy

Zobacz podręcznik walki partyzanckiej talibów

DZIENNIK dotarł do książki, z której afgańscy talibowie uczą się sztuki wojennej. To popularna i bardzo profesjonalna publikacja, przypominająca podręcznik polowy Marines. Są tam na przykład szkice pojazdów bojowych i instrukcje, jak konstruować ładunki wybuchowe do ich niszczenia.

"Błogosławieństwem bożym jest, gdy muzułmanin walczy za Allaha i jego religię. Błogosławieństwem jest, gdy trenuje innych w tym samym celu. Szczególnie w naszych czasach, które pełne są niesprawiedliwości, ciemności i braku wiary w Boga. Ci muzułmanie, którzy już wiedzą, że żyją w złych czasach, powinni podwoić swoje wysiłki dla świętej sprawy. (...) Jak mówi Prorok: wojna to przede wszystkim taktyka. Zaplanuj taktykę, mapę walki, która poprowadzi cię do zwycięstwa" - Mukhtar Khurasani ze wstępu do podręcznika "Szkolenie wojskowe dla przygotowania mudżahedina".

Medresa na górzystym pograniczu afgańsko-pakistańskim. W kiepsko oświetlonej sali na wełnianych pledach koloru khaki siedzi grupa od 10 do 15 mężczyzn w wieku około 20-25 lat. Każdy z nich cieszy się "dobrym zdrowiem psychicznym i fizycznym, jest dojrzały i wie wystarczająco dużo o islamie". Każdy był w sekrecie wybrany przez talibskiego "oficera" odpowiadającego za werbunek. Każdy z nich ma fałszywe dane, fałszywe dokumenty i fałszywy adres. Żaden nie pyta nauczyciela (maksymalnie powinno być ich dwóch) o to, jak się naprawdę nazywa i skąd pochodzi. Jego zadaniem jest, w duchu dyscypliny, kształcić się na świętego wojownika - mudżahedina.

Jak wyszkolić mudżahedina

Według wydanego już w 2006 r., lecz radykalnie zaktualizowanego przed kilkoma miesiącami - na zbliżającą się ofensywę zagranicznych wojsk - podręcznika właśnie tak wygląda lekcja, na której afgańscy rebelianci uczą się prowadzenia świętej wojny przeciw okupantowi. W chrześcijańskim roku 2009, który może rozstrzygnąć losy wojny o Afganistan, publikacja cieszy się ogromną popularnością.

Dotarliśmy do podręcznika, z którego nasi przeciwnicy uczą się sztuki wojennej. Zapytaliśmy walczących w Afganistanie Polaków, czy pobierane w tym duchu lekcje mogą być dla naszych wojsk zagrożeniem.

Lekcja pierwsza - prawa dżihadu

"Kto przystępuje do dżihadu, a jest zadłużony, może liczyć na anulowanie długu, kto chce walczyć, nie pytając o zgodę swojej rodziny, ma do tego prawo. Bo świętym obowiązkiem jest walka z niewiernymi do czasu, aż zło nie zostanie pokonane i nie będzie rządził islam (...) Specjalny status mają najbardziej wartościowi wojownicy - zamachowcy-samobójcy, męczennicy. Oni są »pełnej wiary« i znajdują się pod specjalną opieką Allaha".

Pierwsza podręcznikowa lekcja to poważna dawka religijnej propagandy. "Takie stawianie sprawy to ich największa przewaga nad nami. Słowa o Allahu brzmią dla nas śmiesznie. Talibów i ich sojuszników wzmacniają" - mówi nam Marek, który właśnie skończył sześciomiesięczny pobyt w górskiej bazie Giro w Afganistanie. "Talibowie wiedzą, o co się biją. Mają swoją sprawę. Czują, że my tu jesteśmy na chwilę, by zarobić pieniądze. A oni wierzą w Allaha, wierzą, że kiedyś znów przejmą władzę" - dodaje.

Talibska rebelia nie ogranicza się jednak tylko do religijnych pogawędek o zbawieniu i hurysach, które czekają na bojownika po jego męczeńskiej śmierci. Kolejne lekcje są już bardziej prozaiczne. Od podstaw opisują posługiwanie się bronią, materiałami wybuchowymi, środkami łączności, tak by nie zostać namierzonym, czy organizowanie zasadzek na oddziały obcych wojsk.

Jeden z naszych rozmówców, który widział wydaną w języku paszto publikację, przekonuje również, że jej adresatem jest nie tylko mieszkaniec pogranicza afgańsko-pakistańskiego. Podręcznik ma zachęcić również przybywających na świętą wojnę z dalekiego świata. "Pasztun z Darra Adam Khel czy z Ghazni właściwie rodzi się z wiedzą, jak posługiwać się AK-47. On nie potrzebuje czytać, jak należy trzymać karabin. Strzelać uczy go starszy brat. Najprawdopodobniej podręcznik przeznaczony jest dla emigrantów" - mówi DZIENNIKOWI Piotr Krawczyk, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, do niedawna polski konsul w Kabulu.

Szkolenie muzułmańskiego Jamesa Bonda

Poważna część podręcznika to opis tego, jak wyszkolić talibskiego Jamesa Bonda. Autorzy uczą, jak chronić swoje szeregi przed szpiegami pracującymi dla okupanta. Przyszły mudżahedin otrzymuje wiele wskazówek, jak nie stać się mimowolnym źródłem informacji dla "niewiernych". "Po bitwie nie dziel się wrażeniami z ludźmi spoza grupy. Niech te tajemnice nie opuszczą waszego kręgu. Mudżahedini nie powinni nawzajem znać swoich adresów, a w trakcie działania niech używają tylko fałszywych imion i nazwisk" - czytamy.

By nie wpaść w pułapki zastawione przez obce wojska i służby specjalne, talibowie wymagają od podkomendnych porzucenia nałogów. Rebeliant musi również stać się osobą, która "nie wyróżnia się z tłumu" i ma wrodzoną ostrożność w kontaktach z nieznajomymi. Posłańcy przenoszący rozkazy muszą znać ich treść na pamięć. W razie zagrożenia niszczyć wiadomość zapisaną na papierze.

Talibski bojownik szkolony na szpiega w podręczniku znajdzie wskazówki, jak odgrywać swoją rolę ulicznego sprzedawcy, studenta czy kierowcy. Wywiadowca musi zdobyć wiedzę na temat przybranego zajęcia, by swobodnie móc porozmawiać o swojej branży. Jeśli chce się przedstawiać jako student, powinien zdobyć dokumenty studenta. Jeśli ma być nauczycielem, powinien mieć ze sobą religijne książki.

W kręgu zainteresowań wywiadowcy powinni znaleźć się ludzie, którzy wyszli właśnie z niewoli i mogą podzielić się informacjami na temat tego, o co wypytywał wróg. Uważać powinien na pracowników zagranicznych organizacji pomocowych, mediów i firm zajmujących się odbudową kraju. Dlaczego? Jak czytamy w podręczniku, to grupy zawodowe, w których znajduje się najwięcej zagranicznych szpiegów.

Muzułmanin w czasie swojej pracy wywiadowczej musi również przestrzegać kluczowej zasady: "Nie zbierać niepotrzebnych informacji". Nie może jednak unikać białego wywiadu. Podręcznik zaleca śledzenie serwisów BBC czy Voice of America.

Ci, którzy nie zajmują się szpiegowaniem, mają do dyspozycji cały rozdział poświęcony ładunkom wybuchowym i uzbrojeniu. Znajdują się w nim opisy największej zmory polskich wojsk w Afganistanie - czyli tzw. ajdików - improwizowanych ładunków wybuchowych. W tej części rebeliant uczy się, jak wykorzystać akumulator, baterie, krótkofalówki i telefon komórkowy, by skonstruować śmiercionośny ładunek, i dowiaduje, jakie są najbardziej wrażliwe punkty okupanckiego pojazdu wojskowego.

Na koniec uwagę zwracają zapisy poświęcone sojuszom, jakie można w trakcie wojny z niewiernymi zawierać. Okazuje się, że doraźne układy można zawrzeć z każdym, nawet ateistą, który wcześniej był w... partii komunistycznej. Wszystko dla zwycięstwa i Allaha.

Jak podręcznik dla Marines

Talibowie nie są prekursorami w wydawaniu podręczników wojskowych. O dobrych kilka lat wyprzedził ich czeczeński watażka Szamil Basajew, publikując - z pomocą swoich "sekretarzy" "Książkę mudżahedina". Opasły skrypt poświęcony temu, jak walczyć z rebelią, wydał również największy wróg talibów amerykański generał David Petraeus, który rozpoczął właśnie swoją operację antypowstańczą pod Hindukuszem. Podręcznik ma również amerykańska piechota morska. Jak na ironię ze wszystkich podręczników "Szkoleniu..." najbliżej właśnie do podręcznika polowego amerykańskich Marines.

Bulwersująca egzekucja w Iranie - powieszono 23-latkę

Amnesty International/08:33

Na całym świecie protestowano przeciwko egzekucji Delary Darabi

W Iranie została stracona Delara Darabi, skazana na karę śmierć za zbrodnię, którą rzekomo popełniła w wieku 17 lat. Egzekucja odbyła się w Centralnym Więzieniu w mieście Raszt. Delara jest drugą już osobą w tym roku, której zostało odebrane życie za zbrodnię, którą rzekomo popełniła będąc jeszcze nieletnią - informuje Amnesty International.
Amnesty International jest oburzone egzekucją Delary Darabi. - Jej prawnik nie został poinformowany o tej egzekucji. Według obowiązującego prawa władze miały obowiązek poinformowania prawnika na co najmniej 48 godzin przed egzekucją - powiedziała Hassiba Hadż Sahraoui, zastępczyni Dyrektora Programu Amnesty International ds. Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.

- Wydaje się, że był to cyniczny krok ze strony władz, które chciały uniknąć demonstracji w kraju i na całym świecie, a które mogły ocalić życie Delary Darabi" - dodała.

Młoda Iranka w wieku 17 lat napadła ze swoim chłopakiem na dom ciotki. Prawdopodobnie podczas szamotaniny chłopak Delary dźgnął kobietę nożem. Początkowo winę wzięła na siebie 17-latka, ponieważ wierzyła, że nie grozi jej egzekucja jako nieletniej. Szybko jednak zmieniła zeznania, ale dla sądu było już za późno. Irańskiego wymiaru sprawiedliwości nie przekonały nawet tak jasne dowody, jak fakt, że kobieta została ugodzona nożem bardzo silnie przez praworęczną osobę, a Delara była leworęczna. Chłopak dostał 10 lat więzienia za współudział.

Iranka została stracona, pomimo iż 20 kwietnia br. Sąd Najwyższy odroczył jej egzekucję o dwa miesiące. - To jest wskazówka, że decyzje Sądu Najwyższego nie są respektowane i są ignorowane w prowincjach - mówi Hassiba Hadż Sahraoui.

Amnesty International uważa, że proces Delary nie był sprawiedliwy, gdyż sąd odmówił uwzględnienia dowodów, które według jej prawnika wskazywały na niewinność.

Od 2006 roku, gdy sprawa wyszła na jaw, Amnesty International prowadziła kampanię na rzecz Delary Darabi, apelując do władz Iranu o zawieszenie wyroku śmierci i o ponowne przeprowadzenie procesu w zgodzie ze standardami międzynarodowymi.

Egzekucja Delary Darabi to już 140-ta w tym roku w Iranie. Jest ona drugą kobietą, która została stracona. Od 1990 roku Iran wykonał egzekucję na co najmniej 42 nieletnich przestępcach, w tym ośmioro zostało straconych w 2008 roku i jeden 21 stycznia br. Jest to pogwałcenie prawa międzynarodowego, które bardzo jasno i stanowczo zakazuje egzekucji osób, które popełniły przestępstwo nie mając ukończonego 18-go roku życia.

NY Times i Dwight Howard o Gortacie: Polski młot, piorunujący wsad

dsz, New York Times
2009-05-01, ostatnia aktualizacja 2009-05-01 16:46

Po świetnym spotkaniu Marcina Gortata prestiżowy amerykański dziennik New York Times rozpływa się nad grą Polaka. - To był piorunujący wsad - ocenia akcję Gortata gazeta. Również największa gwiazda Orlando Dwight Howard, którego z powodu wykluczenia zastępował Gortat chwali Polaka, nazywając go "polskim młotem"

Orlando Magic pokonali Philadelphia 76ers i awansowali do II rundy play off. Marcin Gortat efektownie zdobywa punkty nad centrem 76ers Samuelem Dalembertem
Fot. TIM SHAFFER REUTERS
Orlando Magic pokonali Philadelphia 76ers i awansowali do II rundy play off. Marcin Gortat efektownie zdobywa punkty nad centrem 76ers Samuelem Dalembertem
Zobacz piorunujący wsad Gortata »

Marcin Gortat zanotował 11 punktów i 15 zbiórek, a po niektórych zagraniach Polaka ręce same składały się do oklasków. Tak było gdy popisał się widowiskowym wsadem ponad rękami próbującego go blokować Samuela Dalemberta.

Uznania dla gry Polaka nie kryją media na całym świecie. Jeden z dwóch najbardziej prestiżowych dzienników w USA - New York Times - tak opisuję grę Polaka.

- Mało znany Marcin Gortat sprawił, że Dwight Howard mógł poczuć się dumny. Polak po raz pierwszy zagrał w play-off od pierwszej minuty, zebrał 15 piłek, rzucił 11 pkt i miał sporo przechwytów. Zaliczył także piorunujący wsad, który wprawił Howarda w prawdziwy szał radości- pisze New York Times.

Wspomniany "szał" Howarda, to reakcja, którą tysiące internautów mogło przeczytać na Twitterze (rodzaj mikrobloga, na którym publikuje się krótkie notki) amerykańskiego koszykarza.

- Yeaaaa polish hammer ("polski młot) - napisał na swoim Twitterze Dwight Howard

Ostatnia notka Howarda, już po meczu, brzmiała:

- Man im soo proud man ("jestem dumny") - zakończyła wpis gwiazda Orlando.

Modę na "twitterowanie" wśród amerykańskich koszykarzy zapoczątkował Shaquille O'Neal.

Rywalizację z drużyną z Filadefii Magic wygrali 4:2. W następnej rundzie zagrają z Chicago Bulls lub broniącymi mistrzostwa Boston Celtics.

Amerykańska prasa: Marcin Gortat grał jak Shaq >

WTA w Stuttgarcie: Agnieszka Radwańska przegrała z Dinarą Safiną

Szymon Opryszek
2009-05-01, ostatnia aktualizacja 2009-05-02 08:18
Fot. Daniel Maurer AP

Agnieszka Radwańska przegrała w ćwierćfinale turnieju Porsche Tennis Grand Prix w Stuttgarcie z liderką rankingu WTA Dinarą Safiną. Rosjanka wygrał głównie dzięki mocnemu serwisowi, którego z kolei zabrakło w piątek Polce. Kiedy w drugim secie Safina zdominowała grę, Polka po przegranych gemach spuszczała głowę.

zawodniczkaI setII set
Agnieszka Radwańska42
Dinara Safina66
Agnieszka Radwańska ugrała tylko sześć gemów w starciu z Dinarą Safiną, liderką rankingu WTA i odpadła z prestiżowego turnieju w Stuttgarcie.

Przed dwoma tygodniami Safina wyszła z cienia swojego wielkiego brata Marata, który dziewięć lat temu przez kilka miesięcy był liderem światowego rankingu ATP. Dinara poszła jego śladem i objęła prowadzenie w klasyfikacji WTA, choć nigdy w karierze nie wygrała turnieju wielkoszlemowego.

W czasach bezkrólewia w damskim tenisie droga na szczyt nie była tak trudna: Rosjance wystarczyły dobra końcówka ubiegłego sezonu i finały tegorocznych zawodów w Australian Open i Sydney. Pierwszego dnia turnieju w Stuttgarcie Safina obchodziła 23. urodziny, dlatego zapowiadała, że sprawi sobie prezent w postaci porsche - głównej nagrody imprezy.

Radwańskiej nie udało się popsuć święta liderce. Zaczęła bardzo niepewnie, zakwestionowała jedną z decyzji sędziny i tylko wzruszała oczami i spuszczała głowę, gdy potężnie zbudowana Rosjanka była bliska przełamania jej podania. Recepta na sukces Safiny była prosta: bombardować rywalkę mocnymi piłkami. Po serii udanych returnów w dziewiątym gemie Rosjanka wygrała starcie przy serwisie krakowianki, a całego seta do 4.

W drugiej partii najlepsza polska tenisistka wyraźnie zmieniła taktykę. Nie wchodziła już w wymiany z silniejszą Rosjanką, ale próbowała rozciągać grę po całym korcie. Zmuszona do biegania przeciwniczka popełniała proste błędy - już w trzecim gemie dała się przełamać. Safina znalazła antidotum na sztuczki Radwańskiej i zaczęła posyłać jeszcze mocniejsze piłki. Do końca meczu Polka nie ugrała już nawet gema.

Kolejną rywalką Safiny będzie Włoszka Flavia Pennetta, która po dwugodzinnym boju pokonała sensacyjnie 2:6, 6:4, 6:4 Serbkę Jelenę Janković. W drugim półfinale zagrają Rosjanki Jelena Diementiewa i Swietłana Kuzniecowa.

A oto wyniki pozostałych ćwierćfinałów:

Jelena Dementiewa (Rosja, 2) - Marion Bartoli (Francja) 6:2, 4:6, 6:3

Swietłana Kuzniecowa (Rosja, 5) - Gisela Dulko (Argentyna) 6:3, 6:2

Flavia Pennetta (Włochy) - Jelena Jankovic (Serbia, 3) 2:6, 6:4, 6:4