wtorek, 6 listopada 2007

Trybunał w Strasburgu zasądził rekordową rekompensatę dla Polaków

mar, jas, PAP
2007-11-06, ostatnia aktualizacja 47 minut temu

Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że Polska, odmawiając rekompensaty za korzystanie z dróg, powstałych na terenie prywatnym naruszyła protokół Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i zasądziła na rzecz trzech skarżących odszkodowanie od państwa polskiego w wysokości 247 tys. euro.

O wyroku poinformowała we wtorek Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Chodzi o trzech mieszkańców Poznania, którzy zwrócili się do gminy o podział działki pod zabudowę. Cześć tego gruntu została przeznaczona pod "drogi wewnętrzne".

Właściciele gruntu domagali się za to rekompensaty, ale lokalne władze odmówiły im tego. Prezydent Poznania w decyzji z 2000 roku zaznaczył, że drogi, które mają zostać zbudowane, nie zostały ujęte w lokalnym planie rozwoju. Zgodnie z prawem odszkodowanie przysługuje właścicielom jedynie w przypadku, gdy drogi powstałe na ich terenie są drogami publicznymi, a nie wewnętrznymi. Skarżący odwołali się od tej decyzji, zaznaczając że z dróg powstałych na ich terenie mogą korzystać wszyscy. Jednak decyzja została utrzymana. Kiedy skierowali sprawę do sądu administracyjnego i cywilnego - także te sądy uznały, że skarżącym nie przysługiwało prawo do rekompensaty. Podobnie orzekł także Sąd najwyższy w 2004 roku.

Mężczyźni skierowali więc sprawę do Strasburga, który we wtorek uznał, że doszło do naruszenia art. 1 protokołu Konwencji, dotyczącego prawa własności. W ocenie Trybunału na skarżących nie tylko spoczywał obowiązek utrzymania dróg i ponoszenia kosztów ich eksploatacji, ale także należała się im rekompensata za to. Trybunał zwrócił uwagę, że obecnie drogi te są powiązane z drogami publicznymi i są otwarte zarówno dla transportu prywatnego jak i publicznego.

- Jest to najwyższe odszkodowanie, zasądzone przez Trybunał w Strasburgu w sprawach dotyczących Polaków. Stało się tak, ponieważ pierwszy raz Trybunał wdał się w rozważanie szkody materialnej - powiedział Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Zwykle zasądza 2, 3, 4 tys. euro za szkody niematerialne. Tym razem chodziło o wywłaszczenie bez odszkodowania - wyjaśnił.

Trybunał zwrócił uwagę, że obecnie teren, na którym znalazły się drogi będące przedmiotem sporu, liczy 9 ha i jest podzielony na 36 działek - dlatego też racjonalne jest przyjęcie, że znacząca liczba osób korzysta z tych dróg. Skarżący domagali się odszkodowania w wysokości 1 019 988 zł. Trybunał zasądził na ich rzecz 247 tys. euro oraz 18 725 euro tytułem zwrotu kosztów i wydatków.

Znamy nazwiska wicemarszałków Sejmu

jas
2007-11-06, ostatnia aktualizacja 2007-11-06 16:43

Jarosław Kalinowski (PSL), Stefan Niesiołowski (PO), Krzysztof Putra (PiS), Jerzy Szmajdziński (LiD) to nowi wicemarszałkowie Sejmu. Każdy klub parlamentarny ma swego reprezentanta w prezydium Sejmu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Posłowie na pierwszym posiedzeniu
Sylwetka Jarosława Kalinowskiego - Czytaj

Sylwetka Stefana Niesiołowskiego - Czytaj

Sylewtka Krzysztofa Putry - Czytaj

Sylwetka Jerzego Szmajdzińskiego - Czytaj

Kandydaturę Kalinowskiego poparło 448 posłów, jeden był przeciw, żaden nie wstrzymał się od głosu. Za Stefanem Niesiołowskim, którego kandydatura wzbudziła wiele emocji, głosowało 292 posłów, przeciw 158. Krzysztof Putra otrzymał 408 głosów. Przeciw jego kanbdydaturze głosowało dziewięciu posłów, wstrzymało się 36. Jerzego Szmajdzińskiego poparło 427 posłów, przeciw jego kandydaturze głosowało 6, 16 wstrzymało się od głosu.

Pierwsze zebranie prezydium Sejmu marszałek Bronisław Komorowski wyznaczył na dzisiejsze popołudnie.

Marszałek Komorowski (PO) ogłosił przerwę w obradach do 14 listopada.

Sejm pokłócił się o Niesiołowskiego przy wyborze wicemarszałków

mar
2007-11-06, ostatnia aktualizacja 2007-11-06 16:54

Platforma Obywatelska na początku dzisiejszego posiedzenia Sejmu złożyła uchwałę ws. wyboru czterech wicemarszałków Sejmu, PiS - trzech. Ostatecznie Sejm zdecydował w głosowaniu, że marszałek będzie miał czterech zastępców. Najwięcej emocji wśród posłów wywołał wybór Stefana Niesiołowskiego na wicemarszałka Sejmu. Posłowie PiS zarzucali mu używanie wulgarnego języka i obrażanie posłów PiS. Ostatecznie kandydatura Niesiołowskiego "przeszła". "Za" głosowało 292 posłów.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski pozdrawia posłów Platformy Obywatelskiej
SERWISY


- Kierujemy się tradycją i tym, że Sejm będzie miał w tej kadencji dużo pracy - mówił Bogdan Zdrojewski z Platformy.

- Każdy klub powinien mieć jednego przedstawiciela - mówił Wojciech Szarama, uzasadniając wniosek swojej partii. - Nigdy nie wiadomo, kto może nie mieć wicemarszałka - skomentował to marszałek Bronisław Komorowski.

Kandydaci to: Jarosław Kalinowski z PSL-u, Stefan Niesiołowski z PO, Krzysztof Putra z PiS-u i Jerzy Szmajdziński z LiD-u.

Zakończyło się przedstawianie kandydatów. Obecnie posłowie zwracają się do nich z pytaniami. - Cieszę się, że Platforma odrobiła lekcję niezamykania ust opozycji - powiedziała Urszula Kempa, która... w dramatycznym stylu przystąpiła do atakowania kandydata Platformy. Następnie zwróciła się z zapytaniem do Niesiołowskiego: - Jaką mamy pewność, że będziemy się pięknie różnić, skoro prowadzący dyskusję nie będzie mógł tego zagwarantować? Maniery wynosi się z domu.

PiS w Niesiołowskiego cytatem

Po jej wypowiedzi dyskusja zrobiła się gorąca. Niesiołowskiego zaatakowała na mównicy Beata Mazurek z PiS. Wystąpienia posłanek PiS-u sprowokowały innych posłów: - Co to znaczy, że pan marszałek Putra jest człowiekiem mocnym? - spytał poseł Iwiński z LiD nawiązując do wczorajszego przedstawienia sylwetki Putry przez Marka Kuchcińskiego. - Może dowiemy się też, co oznacza "ogólnonarodowa większość reprezentowana przez mniejszość sejmową - Iwiński wyraźnie drwił z językowej niezdarności Kuchcińskiego.

Po nim do ataku na Platformę przystąpili inni posłowie PiS-u. - Platforma jest w istocie wielką mistyfikacją, jest wyłącznie świecącym pudełkiem. Mamy do czynienia z recydywą tymińszczyzny - cytował Niesiołowskiego młody poseł PiS-u, Mariusz Kamiński. - Mamy do czynienia z atakiem żarłoczności Platformy Obywatelskiej, miejmy nadzieję, że Platforma nie jest modliszką - grzmiał z trybuny młody poseł.

Senyszyn: Niesiołowski uczył się od prominentnych działaczy PiS

- Czy nie jest tak, że Niesiołowski uczył się od prominentnych działaczy PiS-u takiego języka? Bo przecież "spieprzaj dziadu", "wykształciuchy", "hołota z PRL-u" i "małpa z czerwonym" nie są wcale lepsze od nazywania innych Krzyżakami. Krzyżacy byli w końcu znanym zakonem - zauważyła Joanna Senyszyn (LiD). Twarz Jarosława Kaczyńskiego podczas występu Senyszyn na chwilę ożywiła się, pojawił się na niej lekki uśmiech.

Spektakl trwa. Jedynie Janusz Piechociński z PSL-u zauważył, że rzucane z trybuny uwagi i pytania są niegodne posłów. - Czy Państwo się nie wstydzą? - spytał. Poparł go marszałek Komorowski, prosząc posłów o powściągliwość.

Kalisz nie gniewa się za "pornogrubasa"

Poseł Girzyński: - Szkoda, że pan marszałek nie stosuje tych samych reguł wobec posłów opozycji i koalicji - powiedział, choć posłowie Platformy nie zdążyli jeszcze dojść do głosu - na trybunie dominują politycy PiS. - Może teraz pan Niesiołowski będzie wzywał posłów na trybunę: Proszę, a teraz pan poseł pornogrubas (Ryszard Kalisz powstaje).

- Pytanie do pana posła Girzyńskiego - Kalisz na to. - Pamięta pan debatę pomiędzy mną a posłami AWS w 1999 nt. zaostrzenia kar ws. pornografii? Pan poseł Niesiołowski powiedział to słynne, cytowane dziś zdanie. Było to zdanie ostre. Ale kilka dni później doszło do rozmowy między nami ipan poseł przeprosił. Uznaliśmy wtedy z panem prezydentem tę sprawę za zakończoną. Niezależnie od tego, czy określenie to było prawdziwe, czy nie (śmiech posłów). Oznacza to, że spory mogą być ostre, ale można wyjść z sali i podać sobie ręce - mówił Kalisz. - Ta wypowiedź to przykład na to, że można łączyć powagę izby z poczuciem humoru - podziękował mu Komorowski.

Zdrojewski: ...a Lepper nie przeszkadzał?

- Standardy, kultura parlamentarna nie zabrania, jeśli jest taka wola sali na dopuszczenie pytań, aby werdykt był jak najbardziej trafiony - pytał marszałka Komorowskiego Tadeusz Cymański. Regulamin nie dopuszcza takiej możliwości- odpowiedział Komorowski.

- Zapowiedzi PO były takie, że będzie kulturalnie. Czy celem wystawienie Niesiołowskiego jest zburzenie dobrego wizerunku Sejmu? Czy to prowokacja wobec PiS, bo wypowiedzi Niesiołowskiego dotyczyły PiS. Czy Niesiołowski zajmie teraz miejsce Łyżwińskiego i Leppera - pytał Marek Suski z PiS.

- Jak to się stało że Niesiołowski przeszkadza, a Lepper nie przeszkadzał - odpowiedział Bogdan Zdrojewski. - Znam osobiście Stefana i to jest gołąbek, chodząca dobroć. Jak się urodził to kilka miesięcy później zakończyła się wojna - dodał.

Platforma glosowała za czterema wicemarszałkami nie po to, aby Niesiołowski był wicemarszałkiem a i Krzysztof Putra znalazł swoje miejsce - zakończył Zdrojewski.

Głos zabrała także Aleksandra Natalii - Świat- Sprawa oczyszczalni to fakt medialny. To związane z silną pozycją Putry na Podlasiu a nie jego rzeczywistymi osiągnięciami - powiedziała. Na zarzuty Zdrojewskiego odpowiedziała: "Porównanie do Leppera jest bardziej adekwatne".

Czterech przegłosowanych

Po wystąpieniu posłów sprawozdawców marszałek zarządził glosowanie nad kandydatura Jarosława Kalinowskiego. Na jego kandydaturą oddało głos za : 453, przeciw: 1, nikt się nie wstrzymał.. Sejm bezwzględną większością głosów wybrał go na marszałka Sejmu.

W głosowaniu nad kandydaturą Stefana Niesiołowskiego "na tak" głosowało 292 posłów. Kandydatura Niesiołowskiego przeszła. "Stefan, Stefan!" - wiwatowała sala.

Głosowanie nad kandydaturą Krzysztofa Putry: Za: 408, przeciw: 9, wstrzymało się: 34. - Również Panu, panie marszałku gratuluje wyboru, będę miał z kim się dzielić pracą- dodał Komorowski. Głosowanie za Szmajdzińskim- Za: 427. przeciw, 6, wstrzymało się 16.

Po głosowaniu głos zabrał Karol Karski z PiS. Jego oświadczenie dotyczy działalności Powiernictwa Pruskiego i Karty Praw Podstawowych.

Tusk: Informacje od prezydenta nie naruszyły mojej wiary w kandydaturę Sikorskiego

awe, PAP
2007-11-06, ostatnia aktualizacja 20 minut temu

Nie otrzymałem informacji, które mogłyby naruszyć moją wiarę, że Radosław Sikorski jest dobrym kandydatem na ministra spraw zagranicznych - powiedział szef PO Donald Tusk po spotkaniu z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Jak dodał, jeśli nie pojawią się inne fakty, podtrzyma kandydaturę Sikorskiego na szefa MSZ. Kandydat PO na premiera powiedział, że Lech Kaczyński ma go jeszcze w tym tygodniu desygnować na szefa rządu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Rafał Malko / AG
Donald Tusk


- W czasie rozmowy prezydent zapewnił, że desygnuje mnie na stanowisko premiera w ciągu kilku następnych dni, na pewno w tym tygodniu - poinformował Tusk. Według niego prezydent zapewnił, że zaprzysiężenie gabinetu odbędzie się możliwie szybko.

Przyszły premier zapewnił, że 10 listopada Rada Krajowa Platformy podejmie decyzję w sprawie koalicji z PSL. Dodał, że w analogicznym terminie taką decyzję podejmą władze tej partii. Podkreślił, że na 14 listopada przewidziane jest zwołanie Sejmu - To jest stosowny termin na zakończenie formowania gabinetu - stwierdził. Zapowiedział także, że możliwe jest skrócenie konstytucyjnego terminu przewidzianego na formowanie i zaprzysiężenie gabinetu.

Tusk: daj Boże, w przyszłym tygodniu zaprzysiężenie gabinetu

- Daj Boże, żeby w przyszłym tygodniu doszło do zaprzysiężenia gabinetu PO i PSL u prezydenta Lecha Kaczyńskiego - powiedział Tusk. Jego zdaniem, do głosowania nad wotum zaufania dla rządu mogłoby wówczas dojść na kolejnym posiedzeniu Sejmu. W ocenie szefa PO, nie będzie to możliwe na posiedzeniu w przyszłym tygodniu.

Ma to związek z tym - jak powiedział Tusk na konferencji prasowej w Sejmie - że nie zna jeszcze "daty dziennej desygnowania go na premiera". Jak dodał, zgodnie z deklaracją prezydenta ma to nastąpić w tym tygodniu.

"My te kilka dni będziemy musieli wykorzystać do ostatecznego zamknięcia składu gabinetu i pójdziemy razem z Waldemarem Pawlakiem do prezydenta po zaprzysiężenie gabinetu" - mówił szef PO. Jak dodał, w przyszłym tygodniu "daj Boże zaprzysiężenie gabinetu u prezydenta".

"Ten szybki kalendarz jest jednocześnie kalendarzem realistycznym" - powiedział Tusk.

Tusk podkreślił, że dobrym znakiem jest deklaracja prezydenta w kwestii reprezentowania państwa polskiego w momencie podpisania Traktatu i spotkania w Lizbonie. Zapewnił, że obaj będą je wspólnie konsultowali. - Będę gwarantował, że polityka międzynarodowa będzie domeną współpracy i harmonii, a nie prestiżowych sporów i konfliktów - powiedział.

Wiara w Sikorskiego nienaruszona



Tusk przekazał także, że poinformował prezydenta o pierwszych kandydaturach do gabinetu. - Wysłuchałam opinii na temat kandydatury Radka Sikorskiego. Przyjąłem do wiadomości zastrzeżenia prezydenta, ale one dotyczą indywidualnej i subiektywnej oceny kwalifikacji Sikorskiego - powiedział. - Nie naruszyło to mojej wiary, że Radek Sikorski jest dobrym kandydatem. Nie zmieniam opinii co mojej oceny kwalifikacji Sikorskiego. - powiedział. Stwierdził także, że jeśli nie pojawią się żadne istotne fakty, to podtrzyma swoją kandydaturę Sikorskiego na szefa MSZ. - Jeśli pojawiłyby się jakiekolwiek sygnały, które należy wysłuchać to będę otwarty- dodał.

- Nie usłyszałem żadnych tajnych, ani ściśle tajnych informacji. Nie mam dostępu do takich informacji. Z tych opinii nie wynikają żadne złe fakty i zdarzenia - podkreślił Tusk. Przekonywał również, że różni się w ocenie kompetencji czy charakteru Sikorskiego, ale jak podkreślił "my często mamy z prezydentem opinie odmienne". - Nie upoważniam nikogo do formułowania aluzji wobec pana Sikorskiego. - przekonywał. - Wychodząc z pałacu odczułem raczej ulgę niż zakłopotanie. Według mojej oceny nie ma sprawy Sikorskiego - podsumował Tusk

Mówił też, że nie planuje powoływanie do rządu Michała Boniego, dlatego rozmowa na jego temat nie była długa.

Kaczyński do Tuska: Witam Pana premiera

- Atmosfera była rzeczowa i do bólu konkretna - odpowiedział na pytanie o przebieg rozmowy z prezydentem. - Prezydent powitał mnie słowami "witam pana premiera" - zrelacjonował Tusk. Według niego Lech Kaczyński przeciął w ten sposób spekulacje, że oponenci "szykują jakieś pułapki". - Mam dobre wrażenie z tej rozmowy. Była konkretna i to jest dobry znak na przyszłość - podkreślił.

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nazwiska kandydatów do rządu wzbudziły entuzjazm prezydenta, ale nie spodziewałem się entuzjazmu - powiedział szef PO. Jak podkreślił, nie przedstawiał prezydentowi całego składu gabinetu, ale wymienili kilka uwag "o nazwiskach, które pojawiały się jako nazwiska kandydatów".

"Trzy znaki zapytania"

Pawlak: koalicja PO - PSL oparta na zaufaniu - czytaj

Tusk dopytywany był również o swoją poranną wypowiedź, że co do składu rządu ma jeszcze "trzy znaki zapytania". - Będę rozmawiał w najbliższych dniach i z Waldemarem Pawlakiem i z kandydatami - odpowiedział szef PO. Dodał, że znaki zapytania nie wynikają z różnicy zdań między nim a Pawlakiem. - Co najmniej w kilku przypadkach mamy równorzędnie dobre kandydatury. Potrzebujemy chwili namysłu - podkreślił Tusk. Dodał, że rozmowy dotyczą m.in. ministerstw: pracy oraz ochrony środowiska.

Dziennikarze chcieli także wiedzieć, czy prezydent pytał o umowę koalicyjną PO i PSL. Tusk odpowiedział, że "nie było tematu umowy koalicyjnej". Zapewnił, że obie partie przygotują deklarację głównych celów koalicji i przedstawią ją opinii publicznej i prezydentowi.

Tusk: polityka międzynarodowa będzie domeną harmonii i współpracy

- Będę pilnował i gwarantował, aby polityka międzynarodowa była domeną harmonii i współpracy z prezydentem - oświadczył Tusk.

Tusk powiedział, że podczas rozmowy z prezydentem zadeklarował gotowość do współpracy w tej dziedzinie. Dodał, że obaj z Lechem Kaczyńskim uznali, że będą wspólnie ustalali sposób reprezentowania Polski zagranicą - m.in. na szczytach UE.

Ile megapikseli potrzebuję?

Marcin Bójko*
2007-10-30, ostatnia aktualizacja 2007-11-05 15:36

Rozdzielczość matrycy aparatu to główne kryterium, jakim kierują się ludzie, wybierając sprzęt do robienia zdjęć. To błąd, bo wyścig na megapiksele od dawna nie ma sensu, ale nikt nie chce tego głośno powiedzieć

Zobacz powiekszenie
GALERIA ZDJĘĆ
Ludzie jak szaleni kupują cyfrówki, więc wszystkie firmy chcą je sprzedawać niezależnie od tego, czy mają jakiekolwiek tradycje fotograficzne, czy nigdy przedtem nie skalały się produkcją optyki. W gąszczu ofert specjaliści od marketingu muszą się jakoś przebić. A w hałasie przebijają się tylko proste, krótkie komunikaty, na przykład liczby. Aparaty cyfrowe sprzedawane są z dwiema liczbami: rozdzielczością matrycy liczoną w megapikselach, czyli milionach punktów, i krotnością zoomu, czyli zmianą ogniskowej obiektywu pozwalającą na zacieśnianie kadru bez ruszania się z miejsca (potocznie mówi się o tym "zbliżanie"). Te dwie informacje znajdziemy na każdym pudełku wybite wielkimi literami.

Czy więcej znaczy lepiej? W przypadku aparatów cyfrowych nie jest to aż taka prosta sprawa, bowiem powiększanie obu parametrów - rozdzielczości i krotności zoomu - jest jak za krótka kołdra.

Liczba megapikseli, czyli rozdzielczość, mówi o tym, jak bardzo możemy powiększyć zdjęcie. Odbitki 10 x 15 cm z każdego aparatu będą dobrze wyglądały, bowiem do takich rozmiarów wystarczą już

2 megapiksele, czyli tyle, ile oferują telefony komórkowe. Dziś na sklepowych półkach bez trudu można znaleźć aparaty, których matryce mają znacznie więcej pikseli - 8, 10, 12 mln. Teoretycznie pozwala to na wykonywanie powiększeń o rozmiarach 30 x 50 cm, ale tylko teoretycznie. A to dlatego, że w znakomitej większości obiektywy nie są w stanie zapewnić obrazu o wystarczającej liczbie szczegółów, tak by wykorzystać pełny potencjał matrycy. Producenci pakują coraz większe rozdzielczości w aparaty, bo tak najłatwiej pognębić konkurencję, a - by zacytować klasyków - głupi lud i tak kupi. Tymczasem pomiary ilości szczegółów rejestrowanych przez aparaty podawane np. w prasie specjalistycznej pokazują, że w wielu przypadkach urządzenia o nominalnej rozdzielczości kilkunastu megapikseli rejestrują tylko tyle szczegółów ile matryce 3-4-megapikselowe.

Co gorsza, im większa krotność zoomu, tym gorsza jakość obiektywu - nie bez przyczyny najlepsze i najdroższe obiektywy używane przez profesjonalistów wcale zoomu nie mają.

Jaki z tego morał? Jeśli kupujemy aparat, z którego nie będziemy robić odbitek większych niż 10 x 15 cm, to nie warto kierować się liczbą megapikseli, bo wszystko, co jest obecnie na rynku, ma ich wystarczająco dużo. Jeśli zaś chcemy robić powiększenia, to znów kryteria poszukiwania nie powinny bazować na liczbie megapikseli, bo one tak naprawdę jeszcze nic nie określają.

Optyka wyznacza granice

Optyka to bardzo stary dział fizyki rozwijany od czasów Galileusza i wiele zagadnień związanych z jakością obrazu już dawno rozwiązano. Zajmowali się tym przede wszystkim astronomowie i biolodzy wiele lat przed wynalezieniem fotografii cyfrowej. Jednym były potrzebne dobre teleskopy, innym dobre mikroskopy. I wieki praktyki pokazały, że za jakość obrazu odpowiada wielkość soczewek (im większe, tym lepsze) i rozmiar nośnika rejestrującego obraz (im większy gabarytowo, tym lepszy obraz). Dlatego do dziś najlepsze zdjęcia reklamowe wykonuje się aparatami wielkoformatowymi, w których klisza ma rozmiary 20 x 25 cm. Stąd prosty wniosek - im mniejszy aparat, tym gorsza jakość rejestrowanych zdjęć. Z tego względu nie można liczyć na to, że kieszonkowy kompakt będzie robił równie dobre zdjęcia jak lustrzanka, i dlatego istnieją duże aparaty. Duże oznacza też drogie, a to dlatego, że kluczowe elementy, czyli obiektyw i matryca światłoczuła, są bardzo kosztowne w produkcji.

Siłą rzeczy wysokie koszty produkcji nie sprzyjają rynkowej wojnie, w której trzeba sprzedawać coraz taniej, coraz więcej megapikseli z coraz większym zoomem. Oczywiście nie ma reguły i duży aparat też można zrobić zły, ale przynajmniej potencjalnie im jest większy, tym lepsze zdjęcia.

Ma to bardzo poważne uzasadnienie fizyczne. Matryca dużego aparatu przy tej samej rozdzielczości co maleńki kieszonkowy kompakt ma znacznie większe gabaryty. To oznacza, że na upakowanie elementów światłoczułych jest znacznie więcej miejsca. W efekcie elementy światłoczułe dużej matrycy zbierają więcej światła niż elementy małej. Poza tym istnieje pewne ograniczenie minimalnej wielkości szczegółów, jakie może odwzorować obiektyw zbudowany z soczewek. Ograniczenie zależy również od długości fali świetlnej, a dokładnie opisuje, kiedy zjawisko zwane dyfrakcją zaczyna rujnować jakość obrazu rzucanego przez obiektyw. Odpowiedni wzór opracował pod koniec XIX wieku lord Rayleigh. Bez wdawania się w szczegóły matematyczne warto wiedzieć, że najmniejsza plamka, jaką jest w stanie odwzorować obiektyw, ma średnicę kilku mikrometrów. A w najmniejszych matrycach komórki światłoczułe są rozmieszczone w mniejszej odległości niż owe kilka mikrometrów fizycznego ograniczenia. Morał z tego taki, że wyścig na megapiksele nie ma już większego sensu. Co z tego, że aparat ma matrycę

12 megapikseli, jeśli obiektyw nie jest w stanie obsłużyć więcej niż 4.

Rozmiar ma znaczenie

Rozmiar matrycy (ale nie rozdzielczość, lecz gabaryty) aparatu cyfrowego ma jeszcze jedną konsekwencję. Im mniejsza matryca, tym mniejsza ogniskowa obiektywu, a to za sobą pociąga różnice w głębi ostrości zdjęć. Chodzi o możliwość zrobienia takiego zdjęcia, gdzie tylko wybrany motyw jest ostry, a tło nieostre. Szczególnie dobrze sprawdza się to w fotografii portretowej. Jeśli umiemy zapanować nad tym efektem, znacznie poprawia on wygląd zdjęć. Głębią ostrości rządzą ścisłe reguły matematyczne, których nie warto przytaczać. Dość powiedzieć, że im krótszy obiektyw, tym głębia jest większa, a co za tym idzie - trudniej uzyskać efekt nieostrych planów zdjęcia.

W małych aparatach obiektywy mają bardzo krótkie ogniskowe - rzędu 4-6 mm. W najpopularniejszych lustrzankach ogniskowa jest trzy razy dłuższa, ale ponieważ matryca jest większa, to kąt widzenia pozostaje ten sam. Kompozycyjnie zdjęcia wyglądają więc jednakowo, ale różnią się głębią ostrości. To przeszkadza, gdy chcemy na poważnie bawić się w fotografię, i pomaga, gdy chcemy mieć ostre zdjęcia pamiątkowe z wakacyjnych wojaży.

Informacji o gabarytach matrycy próżno szukać na pudełku. Jest zagrzebana głęboko w instrukcji i nie każdy sprzedawca w ogóle wie, o czym mowa. Pośrednio możemy dowiedzieć się czegoś o rozmiarze matrycy, patrząc na rozmiary aparatu, bo im większa matryca, tym większy obiektyw.

Jak wybierać

Warto poznać kilka reguł, które pozwolą wybrać aparat potencjalnie dobry jakościowo.

Nie kierujmy się rozdzielczością matrycy, bo w znakomitej większości przypadków nie potrzebujemy wielu megapikseli.

Pamiętajmy, że im większa krotność zoomu, tym gorsza optyczna jakość obiektywu. Nie bądźmy więc pazerni na duży zoom, starajmy się zachować umiar.

Dobrym parametrem określającym jakość obiektywu jest jego jasność, oznaczana często f/2,8, f/3,5 itp. Im większa liczba, tym mniejsza jasność. Dobre obiektywy mają jasność f/2,8, doskonałe f/2,0, niezwykle rzadko można spotkać f/1,8 czy f/1,4 (raczej w obiektywach do lustrzanek). Wartość f/3,0 jest przyzwoita, a f/3,5 to rynkowa średnia, którą nie ma się co chwalić.

Nie szpanujmy. Jeśli chcemy kupić lustrzankę, ale nie planujemy wydawania pieniędzy na obiektywy, to warto jeszcze raz przemyśleć zakup. Dobry aparat kompaktowy w podobnej cenie będzie zapewne robił znacznie lepsze zdjęcia niż lustrzanka ze standardowym obiektywem sprzedawanym w zestawie. Fachowcy mówią na niego pogardliwie "kitowy" (wykorzystując grę słów w tłumaczeniu, bo "kit" po angielsku znaczy zestaw). Nie warto kupować drogiego korpusu i taniego obiektywu, bo wtedy całą potencjalną jakość korpusu niweczy marny obiektyw.

Częstym błędem jest też zaufanie bądź nieufność do marki wynoszona z czasów fotografii tradycyjnej. Aparat cyfrowy oprócz części analogowej w postaci obiektywu ma jeszcze (jak nazwa wskazuje) część cyfrową w postaci matrycy i mikroprocesora. To, że firma X znana jest z doskonałych obiektywów, nie znaczy, że potrafi zbudować cały aparat cyfrowy. Tak więc, jeśli dziadek mówi: kup kochany aparat tej firmy, bo zdjęcia robił doskonałe - nie ufajmy. Doskonałym przykładem jest firma Leica, która wśród fotografów starej daty budzi dreszcz emocji, bowiem obiektywy produkowane przez tę niemiecką korporację do dziś zachwycają jakością obrazu. Ale sztandarowy model cyfrowy tej firmy Leica M8, oczekiwany przez wielu fotografów na całym świecie, wcale nie zachwyca jakością, bowiem inżynierowie zapomnieli o tym, że matryca światłoczuła rejestruje również podczerwień, przez co jakość obrazu znacznie odbiega od oczekiwań fotografów. Oczywiście nikt nie mówi o tym głośno, bo taka wpadka to tak jak ostatnie koncerty Beethovena, na których głuchy już muzyk kaleczył niemiłosiernie melodie. O ile wśród zwykłych ludzi zdarzenie wywołałoby śmiech, może drwiny, o tyle w wysokich sferach mówi się w kategoriach wielkich zasług muzyka i wiele mu daruje, a po koncercie klaszcze.

Tak więc zasługi dla fotografii to nie wszystko i nie warto dyskredytować takich firm jak np. Sony czy Matsushita (właściciel marki Panasonic), które z fotografią analogową nie mają wiele wspólnego, ale aparaty cyfrowe robią całkiem dobre.

Aparat do potrzeb

Kluczem do sukcesu przy wyborze aparatu jest prawidłowe zdefiniowanie potrzeb. Zanim kupimy aparat, zastanówmy się, do czego go będziemy używać. Jeśli właśnie złapaliśmy bakcyla fotografii i chcemy rozwijać naszą pasję, to do wyboru mamy albo zaawansowany kompakt w rodzaju Panasonic Fz50 lub Sony H9 albo lustrzankę. Wiele radości pasjonatowi fotografii może sprawić Sony R1 - już nieprodukowany, ale na tyle solidny, że używany można kupić w dobrym stanie. Kompakt radzę kupić wtedy, gdy zdecydowanie nie chcemy wydawać pieniędzy na dodatkowe obiektywy, bowiem aparaty kompaktowe są wyposażone w dobrą optykę, a lustrzanki, te amatorskie, sprzedawane są z podłej jakości obiektywami. Zakup lustrzanki oznacza, że po jakimś czasie zacznie nas męczyć myśl o zakupie obiektywu i zewnętrznej lampy, i z czasem ulegniemy. Nie ma w tym żadnej hańby, w końcu na każde hobby można wydawać pieniądze, ale lustrzanka to wyjątkowo kosztowna pasja.

Lustrzanki i duże kompakty mają jedną istotną wadę - rozmiar. Nie są to aparaty, które bierze się "przy okazji", to sprzęt, który zabieramy z premedytacją. W górach albo w długich wędrówkach taki sprzęt zaczyna poważnie ciążyć. Dlatego jeśli myślimy o aparacie wakacyjnym, ale nie chcemy go dźwigać, warto kupić jakiś kompakt ze średniej półki.

Istnieje jeszcze jedna kategoria gabarytowa - aparaty kieszonkowe. Są wielkości papierośnicy i mieszczą się w każdej kieszeni i torebce. Są to urządzenia z gatunku "na wszelki wypadek". Zdjęcia robią znacznie lepsze niż telefony komórkowe, ale - co oczywiste - ustępują jakością większym aparatom. Za to wygoda korzystania z nich jest ogromna. W tej kategorii mieszczą się też unikalne w swojej konstrukcji aparaty Olympus z serii mju SW, które mają wodoszczelną obudowę i są odporne na upadki do 1,5 metra. Taki aparat bez oporów można zabrać na kajak czy na plażę, a nawet robić nim zdjęcia pod wodą przy brzegu albo w basenie. To idealne urządzenie dla rodziców małych dzieci, które jak wiadomo, uwielbiają świecidełka, a więc i aparaty cyfrowe. Olympusa można dać rocznemu maluchowi bez obaw, że trzaśnie nim o podłogę albo zaślini.

Uwaga na stabilizację

W telewizji czasem jeszcze można zobaczyć reklamówkę aparatów Panasonic Lumix z wbudowaną stabilizacją obrazu. Na filmach widzimy ludzi trzęsących się niemiłosiernie, którym wychodzą ostre zdjęcia. W rzeczywistości żaden stabilizator nie pozwoli uzyskać ostrego obrazu, w sytuacji gdy robimy zdjęcie, jadąc konno bądź trzęsąc się z zimna. Firma trochę przesadziła z reklamami, bo trudno jest wytłumaczyć w prosty sposób, że stabilizacja jest bardzo przydatną funkcją. Wszystkim ludziom trzęsą się ręce, mniej lub bardziej. Zawodowi fotografowie potrafią utrzymać stabilnie aparat przy stosunkowo długich czasach naświetlania, ale wymaga to sporego treningu. A i tak nie opanują na przykład bicia serca, które również wprowadza drgania. Dlatego system stabilizacji obrazu jest bardzo przydatny. Ale nie oczekujmy cudów i jednak starajmy się trzymać aparat stabilnie. Pamiętajmy też o dwóch rodzajach stabilizacji. Pierwszy, skuteczniejszy, zwany stabilizacją optyczną, polega na kompensowaniu ruchów aparatu za pomocą mechanizmu żyroskopowego poruszającego bądź obiektywem, bądź matrycą aparatu. Drugi, oszukańczy, polega na podniesieniu czułości matrycy aparatu, by skrócić czas naświetlania i w ten sposób zmniejszyć ryzyko poruszenia zdjęcia. Taki sposób nazywany jest eufemistycznie stabilizatorem "elektronicznym", "cyfrowym" itp. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że podniesienie czułości matrycy pogarsza jakość obrazu. Dlatego, gdy aparat kusi "stabilizacją obrazu", sprawdźmy na pewno, czy to jest stabilizacja optyczna, czy oszukiwana.

Polskie siatkarki przegrały z Kubą 2:3


ceg, mm
Sendai tym razem nie okazało się szczęśliwe dla Polaków. "Złotka" po zaciętym meczu i dobrej grze przegrały z Kubą 2:3 w czwartym meczu Pucharu Świata. Polki niemal wyczerpały już limit porażek i aby awansować na igrzyska w Pekinie już w Japonii, muszą zacząć wygrywać. Jutro gramy z Serbią
Sendai jest dla polskiej siatkówki szczęśliwe - rok temu siatkarze pokonali tu Serbię i Rosję. Ten drugi mecz dał im awans do finału mistrzostwo świata.

Pierwszy set zaczął się dla Polek nieźle - dobra gra blokiem dała trzypunktowe prowadzenie (11:8), po skutecznym ataku Małgorzaty Glinki było 14:11. Potem, po akcji Anny Podolec, Polki objęły prowadzenie 17:13, a w kolejnych minutach powiększyły przewagę. Ale w końcówce seta Kubanki zmniejszyły straty i po złym ataku Glinki Polska prowadziła już tylko 22:20. Udana akcja Katarzyny Skowrońskiej-Dolaty i kolejny dobry blok dał wygraną w pierwszym secie siatkarkom Marko Bonitty.

Początek drugiego seta był bardzo wyrównany, ale minimalnie lepsze okazały się Kubanki, które na pierwszą przerwę techniczną zeszły prowadząc 8:5. Bardzo dobra gra w bloku pozwoliła siatkarkom z Karaibów powiększyć przewagę do 5 punktów, ale zawodniczki Marco Bonitty szybko odrobiły straty (12:12). Rywalki wytrzymały jednak presję i to one zeszły na przerwę z trzypunktową przewagę 16:13. Polki ponownie doprowadziły do remisu - najpierw przy stanie 16:16, a później 19:19 i wyszły po raz pierwszy w tym meczu na prowadzenie po fantastycznym ataku Małgorzaty Glinki (20:19). Końcówka seta trzymała w napięciu do ostatniej chwili. Kubanki doprowadził do stanu 23:23, a potem wyszły na jednopunktowe prowadzenie. Do remisu doprowadziła Glinka, której w końcówce wychodziło prawie wszystko. To było jednak za mało na Kubanki, które ostatecznie wygrały drugiego seta 26:24.

Na początku trzeciej partii Polki dosłownie zdruzgotały rywali szybko wychodząc na prowadzenie 6:1, a na przerwę zeszły przy stanie 8:3. Kubanki jednak odnalazły się na boisku. Sprawnie doprowadzając do remisu, a następnie obejmując skromne prowadzenie (15:14). Przy stanie 18:17 dla naszych siatkarek Annę Podolec zastąpiła Milena Rosner i od razu, po trudnym serwisie zdobyła ważny punkt. Bardzo skutecznie grała również Glinka, która atakami z lewego skrzydła wręcz demolowała rywalki. Kubanki jednak po raz kolejny dały radę doprowadzić do remisu (22:22). Przy stanie 23:22 dla Polek do gry wróciła Podolec i to jej akcja oraz blok Marii Liktoras zapewniły "Złotkom" zwycięstwo w drugim secie (25:22).

Czwarty set rozpoczął się od ataków Kubanek, które zdobyły trzypunktowe prowadzenie (4:1) i nie oddały go do przerwy (8:5). Coś się zacięło w dobrze do tej pory funkcjonującym polskim zespole - nasze siatkarki popełniły sporo błędów, zwłaszcza w ataku i zostały skarcone przez rywalki, które powiększyły przewagę aż do siedmiu punktów (16:9). W drugiej części seta wyraźnie odblokowała się Katarzyna Skowrońska, która była nie do zatrzymania przez rywalki i zmniejszyła stratę Polek do Kubanek do dwóch punktów (22:20). Pierwsza piłka setowa (24:20) należała do Kubanek, jednak Polki się obroniły. Druga została jednak wykorzystana i Kubanki wygrały seta 25:21.

Decydujący set rozpoczął się od dwupunktowego prowadzenia Polek, jednak rywalki pokazały, że nie zamierzają się poddawać i zdobyły trzy kolejne punkty. Po tym nerwowym początku ostatniej odsłony gry mecz się wyrównał. Przy stanie 5:5 zmęczoną Małgorzatę Glinkę zastąpiłaAgata Sawicka. Na przerwę nasze siatkarki zeszły prowadząc 8:5. Po niej Kubanki zdobyły dwa punkty i zmniejszyły przewagę do 8:7. Na boisko weszła ponownie Glinka, a Milena Rosner ponownie zastąpiła Annę Podolec. Końcówka seta była bardzo zacięta i emocjonująca i przez długi czas utrzymywał się remis. Pierwsza piłka meczowa, przy stanie 14:13, należała jednak do Kubanek. I wykorzystały ją zaliczając przy okazji asa serwisowego.