poniedziałek, 10 września 2007

Cimoszewicz wraca do polityki


Włodzimierz Cimoszewicz
AFP

- Wracam, by zapobiec deprawowaniu polskiej polityki. Staliśmy się społeczeństwem zatracającym poczucie wspólnoty. Stało się to z inicjatywy polityków rządzących naszym krajem – powiedział w TVN 24 Włodzimierz Cimoszewicz.
Cimoszewicz skrytykował rządy braci Kaczyńskich. - Do katastrofy doszło także w kwestii polskiej polityki zagranicznej. W wyniku polityki Kaczyńskich trudniej jest teraz bronić polskiej racji stanu na arenie międzynarodowej - stwierdził.

Polska polityka to według niego "konflikt, wojna". - Wszyscy dookoła siebie widzą wrogów, których trzeba zniszczyć, a nie współobywateli. - Część ludzi w naszym kraju wstydzi się Polski Kaczyńskich, jej zaściankowości, antyeuropejskości - uważa Cimoszewicz.

Politykę PiS wobec Niemiec ocenił jako "działania propagandowe, schematyczne, stereotypowe". – Kiedy słucham Kaczyńskich, to przypominają mi się przemówienia niesławnych polityków z przeszłości - stwierdził.

- Kaczyńscy tak zręcznie w ciągu kilkunastu lat rozwinęli kampanię propagandową, że tylko swojej partii przypisują prawo i sprawiedliwość. Tymczasem PiS lekceważy sobie prawo - powiedział. Jego zdaniem minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro powinien "odpowiedzieć za swoje działania".

- Ludzie będą głosowali na mnie ze względu na to kim jestem, a nie ze względu na szyld partyjny - zadeklarował. Cimoszewicz zapowiedział bowiem, że wystartuje w wyborach nie z listy LiD, lecz jako kandydat niezależny. – Partyjny szyld ideologiczny, to często tylko symbol gry pozorów na rynku politycznym, który wprowadza wyborców w błąd - stwierdził Cimoszewicz. Dodał, że jest to wynik rozczarowania lewicą w ostatnich latach. Według niego "Aleksander Kwaśniewski jest politykiem cenionym przez wielu ludzi i to właśnie on może udzielić LiD skutecznego wsparcia w czasie kampanii wyborczej".

Katowice miastem nijakich hoteli

2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 21:50


Zobacz powiększenie
Bezpłciowy hotel stanie się brzydką wizytówką Katowic

Kolejny hotel, który powstanie w stolicy województwa, będzie zupełnie bez wyrazu. Nie byłoby problemu, gdyby budowano go na dalekim przedmieściu, ale stanie w ścisłym centrum.

Trwa właśnie budowa hotelu Etap w Katowicach. Pięciokondygnacyjny budynek na planie kwadratu powstaje koło hotelu Novotel, tuż przy skrzyżowaniu al. Roździeńskiego i ul. Jerzego Dudy-Gracza. To ważne miejsce, bo stanowi bramę do centrum miasta od strony wschodniej, tędy wjeżdżają kierowcy jadący z Warszawy. Jednak nowy hotel będzie wyglądał praktycznie tak samo jak Novotel. To bezpłciowy blok obłożony białymi płytami elewacyjnymi. Ścisłe centrum zapełni kolejny obiekt, który raczej odpowiada drugorzędnemu przedmieściu. A przecież po drugiej stronie alei, na wzgórzu po kopalni Katowice, powstanie nowe serca miasta, z Muzeum Śląskim i Centrum Kongresowym. To miejsce wymaga lepszej oprawy architektonicznej.

Jednak to już chyba reguła w stolicy województwa. W zeszłym roku oddano do użytku hotel Diament przy al. Górnośląskiej. Mimo że ta sieć słynie z adaptacji zabytkowych kamienic na eleganckie, trzygwiazdkowe hotele, powstał jednak szpetny blok, przypominający hotele robotnicze. Przy tej samej alei stoi już hotel Campanile, który wygląda jak podrzędny zajazd.

Także powstający niedaleko hotel System będzie nijaki, jak typowy obiekt biurowy. Do tego panoptikum można dorzucić stary hotel Katowice przy al. Korfantego, którego estetyka odbiega od współczesnych norm. Wkrótce ma być docieplony. Oby nie styropianem pomalowanym na żółto!

Baza hotelowa ma olbrzymi wpływ na rozwój gospodarki, bo każdy odwiedzający Górny Śląsk biznesmen ocenia prężność regionu także poprzez miejsce, w którym spędzi noc. Co zostanie mu w pamięci? Raczej nic, tylko wspomnienie zgrzebnej architektury albo jej całkowitego braku.

Dobrym hotelem można sobie zaskarbić przychylność nie tylko inwestorów, ale i turystów. We Wrocławiu powstanie wkrótce hotel Hilton o unikatowej, organicznej formie. Będzie to pierwszy w Polsce tak duży budynek o obłym kształcie. Tzw. bloby są teraz modne, w podobnej estetyce będzie nowa Biblioteka Narodowa w Pradze. Wrocławski hotel, zaprojektowany przez uznane paryskie biuro Gottesman-Szmelcman Architecture SARL, ma szansę stać się nową ikoną miasta. Nie będzie ustępował najbardziej awangardowym, światowym projektom. Podczas gdy Katowice mają wciąż bazę hotelową, której raczej musimy się wstydzić. I tej luki nie zapełni elegancki Monopol przy Dworcowej czy Qubus mieszczący się w Altusie.

Miasto powinno bardziej patrzeć na ręce inwestorom. I nie cieszyć się z każdej inwestycji. Nie wymagając niczego od inwestorów, skazujemy się na trzeciorzędną architekturę. A jak nas widzą, tak nas piszą. Chcemy Euro 2012, marzą nam się Targi Expo? Bez dobrej bazy hotelowej żadna międzynarodowa impreza nie ma szans do nas zawitać.

Premier: Niech prezes TK uważa co mówi

2007-09-10, ostatnia aktualizacja 23 minuty temu

Anna Fotyga jest ministrem sprawa zagranicznych od momentu podpisania nominacji - uważa premier Jarosław Kaczyński. Radziłbym, żeby prezes Trybunału Konstytucyjnego uważał co mówi - skomentował premier słowa Jerzego Stępnia. Wcześniej w Radiu Zet Jerzy Stępień, prezes TK, mówił, że Anna Fotyga nie jest ministrem spraw zagranicznych. - W chwili ponownego powołania na szefową resortu, Fotyga była w Portugalii i prezydent nie odebrał od niej przysięgi. A to niezbędny warunek, żeby była ministrem - mówił Stępień.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski AG
Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego
Zobacz powiekszenie
Fot. YVES LOGGHE AP
Anna Fotyga była w Portugalii, kiedy została odwołana i powołana z powrotem na funkcję ministra spraw zagranicznych

Stępień: Trzeba złożyć przysięgę przed prezydentem, żeby zostać ministrem

Ministrem spraw zagranicznych nadal jest premier Jarosław Kaczyński - mówił Jerzy Stępień. I to nie ulega wątpliwości. Z Konstytucji wynika, że niezbędnym warunkiem zostania ministrem jest złożenie przysięgi przed prezydentem. Zdaniem Stępnia prezydent jednak nie miał wyjścia i musiał powołać ministrów, jeśli wystąpił o to premier. Prezes TK nie chciał dalej komentować tej sprawy.

Nie chciał też odpowiedzieć na pytanie, czy to oznacza, że wszystkie podejmowane obecnie decyzje przez Fotygę są niezgodne z prawem. "Zostawmy tę sprawę sądowi" - powiedział.

Stępień zaznaczył, że w całej historii odwoływania i powoływania ministrów obie strony wykorzystywały luki, czy niedopowiedzenia w Konstytucji. Platforma Obywatelska składając wnioski o odwołanie wszystkich ministrów wykorzystała taką właśnie lukę. Ominęła zapisaną w Konstytucji zasadę konstruktywnego wotum nieufności.

J. Kaczyński: Fotyga jest ministrem, a Stępień niech uważa, co mówi

W momencie podpisania nominacji minister staje się ministrem - twierdzi z kolei premier Kaczyński. Oczywiście musi złożyć przysięgę, ale ministrem staje się w momencie podpisania nominacji. A odnosząc się do słów prezesa Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że Fotyga ministrem nie jest J. Kaczyński poradził Jerzemu Stępniowi, żeby bardziej uważał co mówi i żeby lepiej zapoznał się z konstytucją. - Tam "jest czarno na białym napisane", że minister składa przysięgę, czyli że w momencie podpisania nominacji jest już ministrem, a później powinien złożyć przysięgę - tłumaczył premier.

Kwaśniewski: Powołanie Fotygi nielegalne

Kwaśniewski podkreślił w TOK FM, że w ciągu 10 lat jego prezydentury ani razu nie zdarzył się przypadek, że nominacja czy odwołanie odbywały się bez udziału mediów. "To konstytucyjny obowiązek - minister musi złożyć przysięgę przed prezydentem, a dwa - to jest szacunek dla ludzi, oni muszą widzieć co się dzieje, kto zostaje ministrem, kto jest odwołany, jakie są tego przyczyny itd." - powiedział.

"Nie wiem, jak można mianować w nocy minister Fotygę ponownie ministrem, gdzie ona składa tę przysięgę, czy ona ją złożyła?" - pytał. "Moim zdaniem to decyzja nielegalna. Zgodnie z konstytucją minister po przyjęciu nominacji musi przed prezydentem, fizycznie przed prezydentem, złożyć przysięgę, której rota jest zapisana w konstytucji" - podkreślił.

Kamiński: Prezydent działał w imię wyższej konieczności, konstytucja nie została złamana

Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, Michał Kamiński podkreślił, że prezydent działał "w sytuacji wyższej konieczności", bo w Sejmie istniała obawa, że "większość zachowa się skrajnie nieodpowiedzialnie" i odwoła Fotygę w czasie jej bardzo ważnej - jak mówił - wizyty w Portugalii. Zaznaczył, że nie został w tej sprawie złamany żaden przepis konstytucyjny.

Kamiński uważa, że cała sprawa to "klasyczna burza w szklance wody". W rozmowie z PAP podkreślił, że prezydent podpisał akt nominacji wiedząc, że wejdzie on w życie dopiero po złożeniu przez nią przysięgi. "Ani prezydent, ani pani minister nie mieli co do tego wątpliwości" - powiedział

Poinformował, że Fotyga przysięgę złoży w poniedziałek około południa, bez udziału mediów.

"Pani minister Fotyga w oczywisty sposób była w Portugalii sekretarzem stanu w MSZ, tego nikt rozsądny nie może kwestionować" - mówił Kamiński.

Podkreślił, że nie został złamany żaden przepis konstytucyjny, a Fotyga w Portugalii nie podjęła żadnych zobowiązań jako minister spraw zagranicznych, była tam w sensie formalnym jako sekretarz stanu. "Ważny był sygnał dla naszych portugalskich partnerów, że od poniedziałku będzie ministrem spraw zagranicznych, bo ma już podpisaną nominację" - zaznaczył Kamiński.

"Nie ma żadnego problemu międzynarodowego. Jedyny problem jest taki, że partia pana Kwaśniewskiego, razem z Platformą Obywatelską i dla politycznej hucpy naraziła na szwank ważny polski interes narodowy" - dodał prezydencki minister.

Odwołanie i powołanie Fotygi

Fotyga została odwołana w piątek wieczorem, przed planowaną sejmową debatą nad wnioskiem PO o wyrażenie wobec niej wotum nieufności. Ok. 2 godzin później prezydent z powrotem powołał ją na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Był to manewr blokujący głosowanie nad wnioskami o odwołanie ministrów zgłoszonymi przez PO.

Federer po raz czwarty z rzędu

ACM, PAP
2007-09-10, ostatnia aktualizacja 2007-09-10 09:09
Zobacz powiększenie
Fot. Kathy Willens AP

Roger Federer po raz czwarty z rzędu wygrał wielkoszlemowym US Open (z pulą nagród 19,653 mln dol.). W finale turnieju na twardych kortach w Nowym Jorku pokonał 7:6 (7-4), 7:6 (7-2), 6:4 Serba Novaka Djokovicia (nr 3.). To 12. wielkoszlemowy tytuł Szwajcara

Zobacz powiekszenie
Fot. KEVIN LAMARQUE REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. KEVIN LAMARQUE REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. Kathy Willens AP Zobacz powiekszenie

Pojedynek trwał dwie godziny i 26 minut, a Szwajcar wykorzystał drugiego meczbola przy serwisie rywala.

W swoim dziesiątym z rzędu występie w finale imprezy zaliczanej do Wielkiego Szlema odniósł ósme zwycięstwo, a przegrał tylko dwa decydujące pojedynki na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa w Paryżu. Obydwa z Hiszpanem Rafaelem Nadalem.

Federer jest pierwszym tenisistą od 84 lat, któremu udało się wygrać cztery razy z rzędu US Open. Poprzednio w latach 1920-23 dokonał tego Amerykanin Bill Tilden.

Federer odniósł 12. w karierze zwycięstwo w Wielkim Szlemie, dzięki czemu zrównał się na drugim miejscu na liście wszech czasów z Australijczykiem Royem Emersonem. Rekordzistą jest Amerykanin Pete Sampras - 14 triumfów.

Początek niedzielnego finału obfitował w raczej krótkie wymiany, a ich długość tak naprawdę zależała głównie od siły i skuteczności serwisów obydwu tenisistów, którzy dość pewnie utrzymywali swoje podania do stanu 5:5.

W 11. gemie nieoczekiwanie Djoković przełamał serwis rywala, wykorzystując drugą szansę na "breaka", a w kolejnym przy własnym podaniu miał do dyspozycji pięć piłek setowych (prowadził 40:0), ale wszystkie zmarnował, po czym pozwolił rywalowi odrobić stratę.

W tie-breaku Serb wyszedł na 3:2, ale potem oddał Federerowi cztery kolejne punkty, zanim obronił pierwszego setbola na 4:6. Przy drugim popełnił podwójny błąd serwisowy i oddał te partię po 55 minutach gry.

Już w czwartym gemie Szwajcar nieoczekiwanie oddał swój serwis, dzięki czemu Djoković po wygraniu własnego wyszedł na 4:1, ale w następnych trzech gemach nieco się pogubił i zrobiło się 4:4.

Serb prowadził jeszcze 5:4, a przy stanie 6:5 i 40:15 miał do dyspozycji dwa setbole, ale ich również nie wykorzystał, przegrywając kolejne cztery punkty.

W drugim w tym meczu tie-breaku Federerowi poszło już łatwiej, bowiem po tym jak Serb wyrównał na 2:2, nie dał rywalowi szans w następnych pięciu wymianach. Zakończył całą partię po 48 minutach gry.

Po przegraniu dwóch setów w trzecim Djoković sprawiał wrażenie bardziej spokojnego, a chwilami wręcz pogodzonego z nadchodzącą porażką i coraz częściej decydował się na ryzykowne uderzenia.

W piątym gemie z trzykrotnie sprawdzał przy pomocy systemu "HawkEye" czy zagrania rywala były dobre i za każdym razem powtórki na ogromnym telebimie ukazywały, że piłki albo trafiały w linię, albo były styczne do nich.

Wraz z upływem czasu i Federer coraz częściej popełniał niewymuszone błędy, jednak w decydujących momentach zawsze się mobilizował i pewnie wygrywał swój serwis - choć piątego gema rozpoczął od 0:40, zdobył pięć kolejnych punktów - oraz miał kilka niewykorzystanych szans na przełamanie podania Serba.

Prowadząc 5:4 miał przewagę przy serwisie Djokovicia, który wyszedł z opresji, ale tylko na chwilę, bowiem, przy drugim meczbolu Serb skierował prostą piłkę z bekhendu w siatkę.

Poprzednio spotkali się w połowie sierpnia w finale turnieju Masters Series na twardych kortach w Montrealu, a wówczas nieoczekiwanie lepszy okazał się Djoković, który przegrał cztery pierwsze pojedynki ze Szwajcarem.

Federer za zwycięstwo zainkasował czek na 1,4 miliona dolarów, a Djoković otrzymał połowę tej sumy. Serb w tym roku dwukrotnie dochodził w Wielkim Szlemie do półfinałów: w Roland Garros i Wimbledonie.

- Nie martw się. Rozegramy jeszcze wiele emocjonujących pojedynków - pocieszał swojego rywala świeżo upieczony mistrz. - Wydawało mi się, że jestem już przyzwyczajony do takich zwycięstw, ale kiedy przychodzi znów wyjść na kort i wygrać w finale, jest to niesamowite uczucie - mówił po triumfie Szwajcar.

Wynik finału gry pojedynczej mężczyzn:
Roger Federer (Szwajcaria, 1) - Novak Djoković (Serbia, 3) 7:6 (7-4), 7:6 (7-2), 6:4

Bez specjalnej ustawy nie można odzyskać pieniędzy



Procedura zwrotu akcyzy

Uchwalenie specjalnej ustawy o zwrocie akcyzy od samochodów sprowadzanych z zagranicy jest priorytetem Ministerstwa Finansów, ale już nie Sejmu. Obecnie jest ona po pierwszym czytaniu. Miała trafić do drugiego, ale nie trafiła. To utrudnia pracę organom celnym i życie podatnikom. Ze względu na brak ustawy regulującej zasady zwrotu akcyzy organy celne nie wydają rozstrzygnięć w tych sprawach. Jeśli nie zostanie ona szybko uchwalona, podatnicy jeszcze długo poczekają na odzyskanie pieniędzy. Jeśli ustawy nie uchwali obecny Sejm, będzie musiała być ona rozpatrzona po raz kolejny, ale już przez nowy parlament. A to zapewne szybko nie nastąpi.

Na tym nie kończą się kłopoty spowodowane nieuchwaleniem ustawy. Unia Europejska może wyciągnąć wobec nas konsekwencje finansowe, w związku z nierespektowaniem wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. A taki wyrok w sprawie polskiej akcyzy na samochody zapadł 18 stycznia 2007 r.

Co więcej, te kary nie są małe. Komisja Europejska może zwrócić się do ETS z wnioskiem o ukaranie Polski sugerując zastosowanie kary ryczałtowej lub kary okresowej zgodnie z art. 228 TWE. Oznacza to, że Polska może zostać ukarana jedną z tych kar albo obiema. Najniższa kara ryczałtowa dla Polski wynosi 3,61 mln euro, zaś kary okresowe oscylują w granicach od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro za jeden dzień w zależności od rodzaju uchybień.

Warto przypomnieć, że ETS w sprawie Macieja Brzezińskiego (C-313/05) uznał, że stosowana w Polsce akcyza na używane samochody sprowadzane z innych krajów UE jest niezgodna z prawem wspólnotowym. Polskie prawo dyskryminowało (od 1 grudnia 2006 r. zmieniły się stawki akcyzy na samochody; są już zgodne z prawem UE) osoby sprowadzające używane samochody, bowiem wysokość akcyzy była uzależniona od wieku auta. Samochody sprowadzane były wyżej opodatkowane od tych już zarejestrowanych w kraju.

My sprawdziliśmy w izbach celnych, jak wygląda zainteresowanie podatników odzyskaniem pieniędzy.

Wnioski napływają...

Z sondy GP wynika, że do organów celnych napływają liczne wnioski o zwrot akcyzy zapłaconej od zagranicznych samochodów.

- W Izbie Celnej w Poznaniu mamy 3349 wniosków - wskazał Cezary Kosman, z poznańskiej Izby Celnej.

W Toruniu od maja 2004 r. wpłynęło łącznie 2871 wniosków. W Urzędach Celnych we Wrocławiu, Legnicy i Wałbrzychu złożono w sumie 4080 podań, do urzędów celnych podległych Izbie Celnej w Białej Podlaskiej - 1936, w urzędach podległych dyrektorowi Izby Celnej w Krakowie - 1441. Podobna skala zjawiska jest w całej Polsce.

Maciej Fiłończuk z Izby Celnej w Białymstoku poinformował nas, że dotychczas do urzędów celnych wpłynęło prawie 1200 wniosków.

- Nie zauważamy, aby obecnie lawinowo napływały wnioski do naszych urzędów - dodał Maciej Fiłończuk.

Również Anna Ludkowska z Izby Celnej w Łodzi podkreśliła, że w ostatnim okresie zainteresowanie odzyskaniem akcyzy zmalało.

- Obecnie wpływa od kilku do kilkudziesiąciu nowych wniosków miesięcznie, np. w Urzędzie Celnym I w Łodzi - około 50 wniosków, w Urzędzie Celnym II w Łodzi przez lipiec-sierpnień wpłynęło 14 nowych wniosków - wskazała Anna Ludkowska.

Z informacji Moniki Woźniak-Lewandowskiej z Izby Celnej w Szczecinie wynika, że obecnie tygodniowo wpływa do urzędów celnych (Szczecin i Koszalin) 10-12 wniosków.

- Rekordowe były miesiące po wyroku ETS, czyli luty i marzec, wówczas mieliśmy odpowiednio 133 oraz 109 wniosków. W następnych miesiącach liczba składanych wniosków malała. - Ogółem wszystkich wniosków mamy 1806 - dodała Monika Woźniak-Lewandowska.

...są lakoniczne...

W związku z tym, że nadal nie weszła w życie specjalna ustawa regulująca zasady zwrotu akcyzy pojawia się pytanie, na jaką podstawę prawną powołują się podatnicy w składanych wnioskach?

- Wnioski są zazwyczaj lakoniczne. Wnioskodawcy nie powołują się ani na Ordynację podatkową, ani tym bardziej na przyszłą ustawę. Jako podstawę żądania wskazują wyrok ETS - wyjaśnił Ryszard Chudy z Izby Celnej w Olsztynie.

Aleksandra Pokora z Izby Celnej we Wrocławiu stwierdziła, że trafiają się także wnioski bez uzasadnienia.

- Zdarzają się wnioski, w których podatnik nie podaje żadnej podstawy prawnej, a wniosek uzasadnia tym, że podatek akcyzowy od samochodów jest bezprawny - stwierdziła Marzena Siemieniuk z Izby Celnej w Białej Podlaskiej.

...i zawierają błędy...

Poza brakiem uzasadnienia podatnicy popełniają w składanych wnioskach inne błędy, w tym także natury formalnej.

Monika Woźniak-Lewandowska powiedziała, że do najczęstszych pomyłek należą: brak korekty deklaracji oraz brak uzasadnienia wniosku. Występują też błędy formalne, np. wniosek nie jest podpisany.

- Bywa, że podatnicy źle wyliczają kwotę nadpłaty podatku, która ma być zwrócona. Często również mylą akcyzę należną z tytułu nabycia wewnątrzwspólnotowego z akcyzą od importu. Statystycznie około 50 proc. składanych wniosków zawiera błędy - wyjaśniała nasza rozmówczyni z Izby Celnej w Szczecinie.

Tomasz Kierski z Izby Celnej w Krakowie zwrócił uwagę, że najczęściej pojawiającymi się błędami we wnioskach o zwrot akcyzy są: brak dołączonej do wniosku skorygowanej deklaracji dla podatku akcyzowego; błędy formalne we wniosku i korekcie - wnioskowanie o zwrot całej kwoty zapłaconego podatku; jeżeli podatnik działa przez pełnomocnika, to zapomina o dołączeniu pełnomocnictwa.

- Choć zdarzają się wnioski zawierające błędy, to trzeba stwierdzić, że ich liczba maleje. Co może m.in. wynikać z działalności informacyjnej prowadzonej przez organy celne - tłumaczył Tomasz Kierski.

...a urzędy nie rozstrzygają

Brak ustawy dotyczącej zwrotu akcyzy nie tylko przysparza problemów podatnikom. Mają je także urzędnicy. W sprawach dotyczących zwrotu akcyzy w zasadzie nie zapadają żadne rozstrzygnięcia. Organy celne czekają na wejście w życie odpowiedniego aktu.

Ryszard Chudy wyjaśnił, że te rozstrzygnięcia, które zapadły (stosunkowo niewiele, jak na liczbę wniosków), zazwyczaj określają nadpłatę jako nadwyżkę wyliczoną w oparciu o porównanie uiszczonej kwoty, do kwoty podatku wyliczonego na podstawie katalogu Eurotax, przy zastosowaniu stawek podstawowych, czyli 3,1 proc. i 13,6 proc.

Marzena Kamińska z Izby Celnej w Toruniu wyjaśniła natomiast, że w oczekiwaniu na wejście w życie przepisów ustawy regulującej zasady zwrotu podatku akcyzowego organ podatkowy nie wydaje rozstrzygnięć merytorycznych w tych sprawach, z wyjątkiem sytuacji gdy podatnik nie uzupełni braków formalnych złożonego wniosku - postanowienie o pozostawieniu bez rozpatrzenia.

Jerzy Katan, zastępca naczelnika Urzędu Celnego w Przemyślu stwierdził, że sprawy dotyczące stwierdzenia i zwrotu nadpłaty podatku akcyzowego wszczęte w przemyskim urzędzie celnym na wniosek podatników nie są rozstrzygane, gdyż brak jest przepisów prawnych umożliwiających ustalenie, czy kwota podatku akcyzowego nałożonego na samochód osobowy nabyty wewnątrzwspólnotowo przewyższa kwotę podatku akcyzowego zawartą w wartości rynkowej podobnego samochodu osobowego zakupionego i zarejestrowanego w Polsce.

- W takich sprawach brak jest rozstrzygnięć. Postępowania są przedłużane zgodnie z art. 140 Ordynacji podatkowej - dodała Aleksandra Pokora.

Elżbieta Chabko, naczelnik Wydziału Podatku Akcyzowego Izby Celnej w Przemyślu wskazała, że wyznaczane są nowe terminy załatwienia spraw, z uwagi na brak przepisów i szczegółowych procedur prawnych umożliwiających określenie kwoty podatku akcyzowego zapłaconego od samochodów osobowych nabytych wewnątrzwspólnotowo i podlegającego zwrotowi.

- Obecnie czekamy na zakończenie prac legislacyjnych prowadzonych nad ustawą regulującą zwrot podatku akcyzowego od nabycia wewnątrzwspólnotowego samochodów osobowych - podsumował Maciej Fiłończuk.

60,7 proc. ogółu sprowadzonych do Polski aut stanowią pojazdy 10-letnie i starsze

Prezes Trybunału Konstytucyjnego: Fotyga nie jest ministrem

2007-09-10, ostatnia aktualizacja 37 minut temu

Anna Fotyga nie jest ministrem spraw zagranicznych - powiedział Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego w Radiu Zet. W chwili ponownego powołania na szefową resortu, Fotyga była w Portugalii i prezydent nie odebrał od niej przysięgi. A to niezbędny warunek, żeby była ministrem - mówił Stępień.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski AG
Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego

Ministrem spraw zagranicznych nadal jest premier Jarosław Kaczyński - mówił Jerzy Stępień. I to nie ulega wątpliwości. Z Konstytucji wynika, że niezbędnym warunkiem zostania ministrem jest złożenie przysięgi przed prezydentem. Zdaniem Stępnia prezydent jednak nie miał wyjścia i musiał powołać ministrów, jeśli wystąpił o to premier. Prezes TK nie chciał dalej komentować tej sprawy.

Nie chciał też odpowiedzieć na pytanie, czy to oznacza, że wszystkie podejmowane obecnie decyzje przez Fotygę są niezgodne z prawem. "Zostawmy tę sprawę sądowi" - powiedział.

Stępień zaznaczył, że w całej historii odwoływania i powoływania ministrów obie strony wykorzystywały luki, czy niedopowiedzenia w Konstytucji. Platforma Obywatelska składając wnioski o odwołanie wszystkich ministrów wykorzystała taką właśnie lukę. Ominęła zapisaną w Konstytucji zasadę konstruktywnego wotum nieufności.

Odwołanie i powołanie Fotygi

Fotyga została odwołana w piątek wieczorem, przed planowaną sejmową debatą nad wnioskiem PO o wyrażenie wobec niej wotum nieufności. Ok. 2 godzin później prezydent z powrotem powołał ją na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Był to manewr blokujący głosowanie nad wnioskami o odwołanie ministrów zgłoszonymi przez PO.

Winczorek: Odwołanie i ponowne powołanie ministrów zgodne z konstytucją
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 17:56

Konstytucjonalista profesor Piotr Winczorek stwierdził, że prezydent i premier trzymali się "litery prawa", powołując na te same funkcje nieco wcześniej odwołanych ministrów. Dzięki temu posunięciu nie doszło w Sejmie do debaty i głosowania wotów nieufności wobec członków rządu.

Profesor Winczorek zaznaczył jednak, że został nadszarpnięty duch prawa, ponieważ efektem działania premiera i prezydenta było ograniczenie prawa Sejmu do funkcji kontrolnej nad rządem. Znany prawnik Jan Olszewski powiedział, że zarówno wniosek Platformy Obywatelskiej o odwołanie 15 ministrów, jak i odwołanie, a następnie powołanie szefów resortów przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego było obejściem przepisów konstytucyjnych. Jan Olszewski dodał, że posunięcie premiera, a przede wszystkim prezydenta miało swoje uzasadnienie, gdyż odwołanie większości ministrów wprowadziłoby "element destrukcji w normalny przebieg kampanii wyborczej". Jan Olszewski podkreślił, że wnioski Platformy Obywatelskiej, choć złożone przeciwko poszczególnym ministrom, były w gruncie rzeczy wymierzone przeciwko całemu rządowi. Były premier przypomniał, że zgodnie z polską ustawą zasadniczą, odwołanie całej Rady Ministrów może nastąpić wyłącznie w drodze pozytywnego wotum nieufności. Jan Olszewski podkreśla, że opozycja uciekła się do obejścia przepisów konstytucji.

GPW: inwestorzy wbrew polityce

2007-09-10, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 20:42

Koniec Sejmu V kadencji wywarł na inwestorach giełdowych mniejsze wrażenie niż słabe dane z rynku pracy w USA. Gdy w 1993 r. padł rząd Hanny Suchockiej i rozwiązano parlament, wywołało to prawdziwą panikę na parkiecie

Zobacz powiekszenie

Fot. Filip Klimaszewski / AG
Prezes GPW Ludwik Sobolewski oraz wicepremier Zyta Gilowska podczas sierpniowego otwarcia rynku NewConnect

Warszawska giełda i polityka

Warszawska giełda i polityka

Sejm rozpoczął w piątek posiedzenie krótko po 9 rano, zaraz po tym, jak inwestorzy na warszawskiej giełdzie zaczęli handlować kontraktami terminowymi. Mimo że wnioski o samorozwiązanie parlamentu miały być głosowane dopiero po południu, to było prawie przesądzone, że posłowie skrócą kadencję.

Na parkiecie wcale nie widać było lęku - gdy o 9.30 ruszył handel akcjami, indeks dwudziestu największych spółek WIG20 zyskał na starcie 0,3 proc. Przez kolejne godziny szedł w górę. Jednak po 14.30, gdy nadeszły fatalne dane o liczbie nowych miejsc pracy poza rolnictwem w USA, inwestorzy na całym świecie wystraszyli się, że gospodarce USA grozi spowolnienie. I rzucili się do wyprzedaży, także w Warszawie. Indeks WIG20 stracił ostatecznie prawie 1 proc. i sesja zakończyła się w fatalnych nastrojach.

Wieczorem posłowie zdecydowali o skróceniu kadencji, a marszałek Ludwik Dorn natychmiast podpisał uchwałę. W poniedziałek inwestorzy złożą zlecenia na giełdzie, wiedząc, że 21 października pójdą do urn.

Ile polityki na parkiecie?

Możliwe zmiany w polityce gospodarczej, podatkach, ulgach inwestycyjnych, sposobie i tempie prywatyzacji - to wszystko czeka na giełdowych graczy po każdych wyborach. Kupując i sprzedając akcje, muszą oni kalkulować ryzyko polityczne, obstawiać mniej lub bardziej optymistyczne scenariusze polityki nowego rządu. W szesnastoletniej historii giełdy mieliśmy już pięciokrotnie wybory parlamentarne i trzykrotnie prezydenckie. Z naszej analizy wynika, że z biegiem lat inwestorzy coraz mniej nerwowo reagują na wybory, bo gospodarka żyje własnym rytmem.

Choć z reguły im bliżej wyborów, szczególnie parlamentarnych, tym ostrożniejsze stają się inwestycje na giełdzie. Tradycyjnie górę bierze psychologia, a nie analiza fundamentalna czy techniczna. Inwestorzy z takim samym zainteresowaniem czytają sondaże przedwyborcze jak komunikaty spółek.

Jak to wcześniej z wyborami bywało

• 1991 r. - Pierwszy raz nasi inwestorzy musieli zmierzyć się z polityką już kilka miesięcy po rozpoczęciu działalności przez giełdę. Na krótko przed wyborami parlamentarnymi eksplodowały ceny akcji, ale tuż po wyborach doszło do wielkiej przeceny. Trzeba jednak pamiętać, że rynek był młody, nieobliczalny, inwestorzy reagowali „stadnie”, czyli albo wszyscy sprzedawali, albo kupowali, bez oglądania się na wyniki spółek czy kondycję gospodarki.

• 1993 r. - Nieoczekiwany upadek rządu Hanny Suchockiej i rozwiązanie parlamentu przez prezydenta Wałęsę spowodowały gwałtowną wyprzedaż, ale po kilku sesjach panika minęła. Krótko przed głosowaniem 19 września WIG wzrósł o 3,2 proc. Nieoczekiwane zwycięstwo lewicy zostało przyjęte spokojnie. Ale później ruszyła ostra przecena, bo niepokój wzbudziły zapowiedzi liderów SLD o możliwym opodatkowaniu dochodów z akcji osób fizycznych.

Prywatyzacja Banku Śląskiego ponownie rozgrzała hossę, która zakończyła się dopiero wiosną 1994 r. spektakularnym krachem spowodowanym spekulacyjnym wywindowaniem cen akcji.

• 1995 r. - Po raz pierwszy inwestorzy giełdowi przeżyli wybory prezydenckie, i to wzbudzające wielkie emocje: z jednej strony stanął prezydent Lech Wałęsa, a z drugiej Aleksander Kwaśniewski. Inwestorzy uważali, że korzystniejsza byłaby kontynuacja władzy w Belwederze i do zmian podchodzili z lękiem. W powyborczy poniedziałek kursy gwałtownie spadły - WIG stracił 3,8 proc. Analitycy twierdzili, że było to pokłosie nerwowej reakcji inwestorów liczących na powtórny wybór Wałęsy. Silne wzrosty powróciły dopiero na początku 1996 r.

• 1997 r. - Wielka powódź, spadek wartości złotego i podwyżka stóp procentowych przez NBP sprawiły, że przed wyborami zagościły silne spadki. Później było ostre odreagowanie. Ostatnie sesje przed głosowaniem były spokojne, a rynek wyraźnie uodpornił się na polityczne zawirowania. Zarówno SLD, jak i AWS były dobrze oceniane przez inwestorów i zwycięstwo każdej z nich nie mogło zachwiać rynkiem. Wygrana AWS została przyjęta spokojnie - WIG minimalnie wzrósł.

• 2000 r. - Aleksander Kwaśniewski był zdecydowanym faworytem wyborów prezydenckich. Ale mimo przewidywalnego wyniku, na parkiecie nie było wesoło. Od polityki ważniejsze okazały się doniesienia ze światowych giełd i poważne osłabienie naszej gospodarki. Przed i po wyborach trwał festiwal przeceny - na pierwszej powyborczej sesji WIG20 stracił 0,8 proc. Inwestorzy bardziej zaprzątali sobie głowy zdecydowanym pogorszeniem koniunktury na światowych rynkach akcji w konsekwencji pęknięcia bańki internetowej.

• 2001 r. - Zwycięzca wyborów parlamentarnych był znany z góry - zagadką pozostawała skala wygranej SLD. Ale ponownie sytuacja na zagranicznych giełdach była bardzo zła, a wieści z naszej gospodarki i budżetu - kiepskie. Zamachy z 11 września podcięły koniunkturę na globalnym rynku kapitałowym. Na pierwszej sesji po wyborach zakończonych triumfem SLD WIG20 stracił 1,7 proc.

Podwójne wybory, rekordowy rok giełdy

W 2005 r. inwestorzy musieli zmierzyć się z ryzykiem politycznym aż na dwóch frontach: parlamentarnym i prezydenckim. Od dwóch lat giełda kwitła: indeksy rosły jak na drożdżach, Polska weszła do Unii, pojawiły się miliardy euro z unijnych funduszy pomocowych, spółki szybko zwiększały przychody i zyski, stać je było na płacenie coraz bardziej sowitych dywidend.

W polityce wszystko odbywało się zgodnie z kalendarzem wyborczym: jesienią po wyborach parlamentarnych miały się odbyć prezydenckie. Wydawało się, że karty są rozdane: w sondażach do Sejmu prowadziła PO, a w wyścigu prezydenckim Donald Tusk.

Jednak wszystko do góry nogami wywróciło się tuż przed pójściem do urn: hasło "Polski solidarnej" rzucone przeciwko "Polsce liberalnej" i słynna telewizyjna reklamówka PiS strasząca znikającymi produktami z lodówki po wygranej PO spowodowały, że zwyciężył PiS.

Jednak zaskakujący wynik wprowadził tylko na dwie godziny niepewność na warszawskim parkiecie. Indeks WIG20 obniżył się na starcie sesji o 0,4 proc., ale już w południe inicjatywę w pełni przejęli kupujący. Przesądziła o tym dobra atmosfera na europejskich giełdach związana ze spadkiem cen ropy. W drugiej fazie sesji obawy o politykę przyszłego rządu zostały odstawione w kąt i WIG20 zakończył dzień na 1,2-proc. plusie, zbliżając się do ponad pięcioletniego szczytu ustanowionego zaledwie na kilka dni przed wyborami. Dzień później WIG20 ustanowił nowy rekord hossy. Koniunktura zaczęła się przejściowo psuć, gdy stało się jasne, iż nie dojdzie do kolacji PO-PiS. Wygrana w wyborach prezydenckich Lecha Kaczyńskiego, w świetle wcześniejszych sondaży też zaskakująca, wywołała na giełdzie podobną reakcję jak wcześniej wygrana PiS: chwila przeceny, a potem w górę. Jednak powyborczy wzrost na GPW wpisał się wtedy w trend wzrostowy na wszystkich giełdach Europy z powodu drożejących surowców.

Do większego zawirowania doszło dopiero kilka dni później, gdy wyborczy maraton inwestorzy mieli już za sobą. Zareagowali ostrą wyprzedażą na wybór Marka Jurka na marszałka Sejmu i eskalację konfliktu PO-PiS. Ale wiara w szybko rozwijającą się gospodarkę wzięła górę nad niepokojami politycznymi. W sumie rok z podwójnymi wyborami okazał się najlepszy w historii giełdy. Rekordowe były obroty akcjami, kapitalizacja wzrosła o blisko połowę. Na tle innych giełd naszego regionu byliśmy zdecydowanym liderem. Na parkiet weszło 35 debiutantów, co dało nam trzecie miejsce w Europie, za Londynem i Oslo, a przed takimi potęgami jak np. paryski Euronext.

Czy w 2007 r. inwestorzy zachowają równie silną odporność polityczną? Jak na razie zlekceważyli wstrząsy na naszej scenie politycznej. Bardziej od wyrzucenia z rządu Andrzeja Leppera interesowało ich to, że gospodarka w pierwszym półroczu rozwijała się w tempie aż blisko 7 proc., a spółki poprawiły wyniki finansowe i wypłaciły ogromne dywidendy. Trzęśli się za to jak osika, gdy nadeszły dane o załamaniu rynku kredytów hipotecznych w USA i światowe giełdy stanęły na skraju krachu. Wybory w Polsce odbędą się w bardzo trudnym momencie dla światowej gospodarki i w tej sytuacji będą dodatkowym czynnikiem ryzyka, który inwestorzy będą musieli kalkulować.

Źródło: Gazeta Wyborcza