sobota, 18 czerwca 2011

Płock: Tragedia na pikniku lotniczym. Rozbił się wicemistrz Polski w akrobacji


ga PAP, IAR
2011-06-18, ostatnia aktualizacja 11 minut temu
Moment uderzenia samolotu o lustro wody
Moment uderzenia samolotu o lustro wody
Fot. Piotr Augustyniak / Agencja Gazeta

Na płockim pikniku lotniczym rozbił się samolot pilotowany przez Marka Szufę wicemistrza Polski w akrobacji samolotowej. Jego maszyna wpadła do Wisły. Ratownicy szybko wydobyli pilota z wraku maszyny. Na razie nie wiadomo czy przeżył wypadek.

Tuż po uderzeniu o lustro wody
Fot. Piotr Augustyniak / Agencja Gazeta
Tuż po uderzeniu o lustro wody
Wrak samolotu Marka Szufy
Fot. Dominik Dziecinny / Agencja Gazeta
Wrak samolotu Marka Szufy
Akcja ratunkowa na Wiśle
Fot. Piotr Augustyniak / Agencja Gazeta
Akcja ratunkowa na Wiśle


Po wypadku na rzece błyskawicznie rozpoczęła się akcja ratunkowa, w której brali udział ratownicy i płetwonurkowie. Szybko wydobyto pilota z wraku maszyny, jednak mężczyzna przebywał pod wodą przez kilka minut. Strażacy relacjonowali, że był zakleszczony i przypięty pasami, więc były trudności z wyciągnięciem go na powierzchnię. Akcja była bardzo ofiarna. Dwóch płetwonurków z obrażeniami rąk przewieziono do szpitala. Poranili się przy rozcinaniu wraku. Pilota przez kilkadziesiąt minut reanimowano na brzegu rzeki. Później odwiozła go karetka reanimacyjna. Na miejscu był też śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. - Trwa akcja reanimacyjna pilota Marka Szufy - poinformował naczelny lekarz szpitala wojewódzkiego w Płocku Krzysztof Gogolewski. Nie chciał wypowiadać sie na temat stanu pacjenta i dalszych rokowań.

Kadłub maszyny wbił się w dno rzeki

Informacje o katastrofie dostaliśmy na Alert24: - Wypadek podczas pikniku lotniczego w Płocku. Samolot zahaczył skrzydłem o taflę wody i rozbił się - napisał Michał.

Marek Szufa to bardzo doświadczony pilot. W Płocku pilotował swoją dwupłatową maszynę christen eagle II. Podczas pokazu akrobacji samolot niebezpiecznie zbliżył się do lustra wody i roztrzaskał się. Prezes aeroklubu ziemi mazowieckiej Włodzimierz Strześniewski powiedział, że maszyna uderzając w powierzchnię wody doszczętnie się rozbiła. - Od ratowników otrzymałem informację, że kadłub wbił się w dno rzeki - powiedział Strześniewski. Po wypadku pokazy natychmiast zostały przerwane. Na razie nie wiadomo dlaczego doszło do wypadku: czy zawiódł samolot, czy pilot popełnił błąd.

Pechowy Air Snake

Do tragedii doszło w czasie najbardziej widowiskowej części pikniku: połączenia slalomu i wyścigu, który organizatorzy nazwali AirSnake. Samoloty, ciągnąc za sobą smugę białego dymu, miały na wysokości 15 metrów manewrować między przeszkodami ustawionymi na rzece. Za sterami miała zasiąść elita polskich pilotów.

Kultowy dwupłat

Gdy w piątek dziennikarze płockiej Gazety Wyborczej dzwonili do Marka Szufy, pilota od ponad 30 lat, był w trakcie dopieszczania swojego dwupłatowca. Na pytanie, czy ten akrobacyjny samolocik produkcji amerykańskiej traktuje jak dziecko, które nigdy nie dorasta i wymaga opieki, żartował: - Pan mówi o moim samolocie? Bo myślałem, że o mnie. Tych samych słów, które pan powiedział o samolocie, w stosunku do mnie regularnie używa moja żona - śmiał się Marek Szufa.

Dodał, że jego dwupłat zasługuje na stałą porządną opiekę, choćby ze względu na swoją unikatowość. Mowa przecież o jedynej takiej maszynie w kraju, jednej z niewielu w Europie, a na całym świecie jest ich zaledwie 1,2 tys. Nic dziwnego, że właściciel określa go mianem "kultowego". Kupił go w Stanach Zjednoczonych, rozebrał, zapakował do bagażnika i za niewielką opłatą przewiózł boeingiem. - Nie było z tym problemu, mówimy przecież o malutkim samolociku o rozpiętości skrzydeł jedynie sześć metrów. Jego zaletą jest szybkość, sprawne obracanie się, dzięki czemu świetnie sprawdza się w powietrznych akrobacjach - opowiada Marek Szufa. - Gdy tak z panem rozmawiam, nie przestaję przy nim pracować. Chcę bowiem, by jak najlepiej zaprezentował się w ten weekend w Płocku. Jak najpiękniej lśnił - mówił pilot.

"Lotnictwo jest moją największą pasją"

Marek Szufa ma wylatane ponad 20 tys. godzin na różnych typach samolotów i ok. tysiąca godzin na szybowcach. Na swojej stronie internetowej napisał, że lotnictwo od zawsze było jego największą pasją.

Od 1979 r. był pilotem liniowym w PLL LOT, miał uprawnienia na samoloty pasażerskie An-24, Ił-18 oraz Tu-154 (w wersjach B2 oraz M), a od 1990 r. był kapitanem Boeinga 767. Na emeryturę odszedł w 2006 r. Potem założył własną firmę i latał na pokazach lotniczych.

Prócz dwupłatowca Christen Eagle, który rozbił się w Płocku, na pokazy lotnicze Szufa latał też maszynami: Curtis Jenny, Jak-18 (radziecki samolot szkolno-treningowy z czasów tuż po II wojnie światowej), Spitfire MK VB (słynny brytyjski myśliwiec z II wojny światowej), CSS-13 (polska wersja radzieckiego Po-2, czyli "Kukuruźnika") oraz dwie maszyny akrobacyjne Extra 330 i Extra 300SX.

Tragedie na piknikach

To nie pierwsza tragedia, do jakiej doszło podczas niezwykle popularnych w Polsce pikników lotniczych. 30 sierpnia 2009 r. w czasie Air Show w Radomiu katastrofie uległ białoruski samolot Su-27. Maszyna, którą leciało dwóch pilotów, spadła ok. 100 m od zabudowań między Małęczynem a Makowem. Tragedia wydarzyła się w czasie pokazu akrobacji w drugim dniu imprezy. W katastrofie zginęli dwaj doświadczeni lotnicy z Białorusi z ponad 20-letnim stażem lotniczym: płk. Aleksandr Marficki i pułk. Aleksandr Żurawlewicz. Wyniki śledztwa w sprawie przyczyn katastrofy zostały utajnione.

Dwa miesiące wcześniej - 28 czerwca 2009 r., tuż po zakończeniu VI Małopolskiego Pikniku Lotniczego w Krakowie również doszło do tragicznego wypadku. Samolot Cessna 172, około pół kilometra od miejsca startu, spadł w parku Tysiąclecia, między osiedlami Oświecenia a Tysiąclecia. W wyniku wypadku śmierć poniosły dwie osoby - pilot, który zginął na miejscu, oraz jeden z trójki pasażerów, który zmarł w szpitalu. Powodem katastrofy był błąd pilota oraz przeciążenie maszyny.

Na radomskim Air Show, doszło do jeszcze jednej tragedii - 1 września 2007 r. zginęło dwóch pilotów grupy Żelazny. Ich samoloty zderzyły się na wysokości 30 metrów, przy prędkości 300 km/h. Do kolizji doszło podczas wykonywania figury akrobatycznej, zwanej różyczką lub rozetą. W wypadku zginęli założyciel grupy: 64-letni Lech Marchelewski i 24-letni Piotr Banachowicz.

Dwa lata wcześniej - 27 maja 2005 r. - awionetka typ TS8 GIEZ zahaczyła podwoziem o dach domu, odbiła się od niego i uderzył w ziemię. Do wypadku, w którym zginęły dwie osoby (pilot i pasażer) doszło w Góraszce podczas lądowania. Maszyna wracała z lotu treningowego, za dwa dni miała wziąć udział w pokazach lotniczych w Mińsku Mazowieckim.

W czerwcu 1997 r. podczas II Międzynarodowego Pikniku Lotniczego w podwarszawskiej Góraszce doszło do wypadku duńskiego śmigłowca morskiego. W wypadku nikt nie zginął. Ciemnobłękitny Westland "Lynx" duńskiej marynarki wojennej z trzyosobową załogą wzniósł się stromo i wykonywał skręt w płaszczyźnie skośnej do ziemi. Helikopter sprawił wrażenie, że pilot nie zdołał go w porę wyciągnąć, maszyna uderzyła podwoziem w murawę lotniska wzbijając tumany kurzu. Skośnie sunąc maszyna złamał podwozie i przewrócił się na bok.

Eurobasket 2011: falstart Biało-Czerwonych


dzisiaj, 19:45 MP / Onet.pl
 Katarzyna Dźwigalska (C)
fot. PAP/Andrzej Grygiel

Reprezentacja Czarnogóry pokonała Polskę 70:53 (18:15, 19:11, 17:12, 16:15) w pierwszym spotkaniu rozgrywanych w naszym kraju mistrzostw Europy w koszykówce kobiet. W niedzielę Polki grają bardzo ważne spotkanie z Niemkami.

W pierwszej kwarcie po przechwycie i punktach z kontrataku Agnieszki Skobel Polki prowadziły 13:12. Wtedy jednak do głosu doszła Anna DeForge. Trafiała kolejne rzuty i Czarnogóra wyszła na prowadzenie (18:13), którego nie oddała do końca spotkania.

W drugiej kwarcie przewaga rywalek naszej kadry wzrosła do 11 "oczek". Po 20 minutach Czarnogóra prowadziła 37:26, a duża w tym zasługa Jeleny Dubljević, DeForge i Ivy Perovanović. Ta pierwsza zdobyła dziewięć punktów, a jej dwie koleżanki po osiem. W polskim zespole trudno było wyróżnić jakąkolwiek zawodniczkę, bo aż pięć z nich rzuciło po cztery "oczka".

Brak liderki w drużynie trenera Maciejewskiego był wyraźny. Nie było zawodniczki, która wzięłaby na siebie ciężar zdobywania punktów w ważnych momentach. Zwłaszcza, że Ewelina Kobryn, która miała być podporą kadry często była podwajana. Nie trafiła w pierwszej kwarcie wszystkich pięciu rzutów z gry, a co gorsze półtorej minuty przed końcem pierwszej połowy złapała trzecie przewinienie. Po zmianie stron nie mogła grać już agresywnie, ale i tak opuściła przedwcześnie parkiet po piątym faulu.

W pierwszej połowie Polki przegrały zbiórki 13:19 (w całym spotkaniu 30:38). Raziły też brakiem skuteczności. Trafiały tylko 37 procent rzutów z gry, kiedy rywalki miały skuteczność na poziomie 55 procent. - Skuteczność pokazuje, że jesteśmy w stanie rzucić 50-60 punktów. To spotkanie trzeba wydrzeć obroną - powiedziała w przerwie Agnieszka Bibrzycka, która nie może grać na tegorocznym EuroBaskecie ponieważ spodziewa się dziecka.

Pod koniec trzeciej kwarty Polki zerwały się do odrabiania strat. Zmniejszyły stratę do sześciu oczek (37:43), ale w niewiele ponad dwie minuty zawodniczki z Czarnogóry zdobyły 11 punktów, a nasze reprezentantki zaledwie jeden. Czwarta kwarta zaczęła się wynikiem 54:38 dla Czarnogóry.

Efektów nie przynosiła naszej kadrze ani agresywna defensywa na całym boisku, ani obrona strefowa. Rywalki i tak łatwo zdobywały kolejne punkty. Na półtorej minuty przed końcem Czarnogóra prowadziła już 68:49, a całe spotkanie wygrała 70:53. Najwięcej punktów zdobyła DeForge 18. Wspierały ją Perovanović (17 punktów i 8 zbiórek) i Dubljević (13 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst).

W polskim zespole najwięcej punktów zdobyła Agnieszka Szott - 11. Justyna Żurowska dołożyła osiem "oczek", a Ewelina Kobryn i Agnieszka Skobel po sześć.

Eurobasket 2011 - tabela grupy C

W niedzielę Polki zagrają z Niemkami, które przegrały w pierwszym meczu z Hiszpankami 69:79. Będzie to najprawdopodobniej mecz, który zadecyduje o tym, która drużyna odpadnie z turnieju, a która razem z dwoma innymi wyjdzie z grupy. Początek spotkania w katowickim spodku o godzinie 18:00. Retransmisja w TVP Sport o godzinie 23:15.

Po meczu powiedzieli:

Trener reprezentacji Czarnogóry Miodrag Baletic: Wiedzieliśmy, że Polska - jako gospodarz mistrzostw - ma wielkie ambicje i to nie będzie łatwy mecz, bo przecież rywale grali wspierani przez swoich kibiców. Polki zagrały jednak bardzo nerwowo a my wygraliśmy to spotkanie zasłużenie.

Trener reprezentacji Polski Dariusz Maciejewski: Czarnogóra ma w składzie indywidualności, potrafiące "złamać" schemat gry. Wiedzieliśmy to i chcieliśmy się przeciwstawić zespołowością. Zabrakło jej na parkiecie. Zaczęliśmy nerwowo i tak to zostało do końca spotkania. Byliśmy przygotowani do gry w defensywie, ale teoria rozminęła się z praktyką. Nie zostało nam nic innego, jak kibicować Czarnogórze i zagrać dwa razy lepiej jutro. W niedzielę czeka nas mecz "o życie" z Niemcami. Musimy pokazać, na co nas naprawdę stać. Dziś koszykówki w naszym wykonaniu było mało. Nie trafialiśmy nawet do pustego kosza. Czeka nas analiza wideo i jeden trening przed jutrzejszym spotkaniem.

Zawodniczka reprezentacji Polski Agnieszka Szott: Miałyśmy zaskoczyć rywalki agresywna grą w obronie. Nie udało się tego planu zrealizować. Zwykle pięć, sześć z nas zdobywało w meczu po 11 - 12 punktów. Dziś zdobywanie punktów szło nam ciężko.

Zawodniczka reprezentacji Czarnogóry Jelena Dubljevic: Dla nas był to ogromnie ważny mecz. Być może najważniejszy, jaki dotąd rozegrałyśmy. Oczywiście zdawałyśmy sobie sprawę z oczekiwań, jakie przed turniejem miał zespół polski grający przed własną publicznością.

Rozgrywająca reprezentacji Czarnogóry Jelena Skerovic: Na początku same czułyśmy, że mamy tremę, bo przecież jesteśmy pierwszy raz na mistrzostwach, a poza tym w takim składzie grałyśmy po raz pierwszy. Z minuty na minutę było jednak lepiej. Po końcowym wyniku można powiedzieć, że zagrałyśmy bardzo dobrze, zespołowo. Może bardziej chciałyśmy niż Polki. Lepiej opanowałyśmy nerwy. Trener dokonywał mało zmian, bo te zawodniczki, które były na parkiecie spełniały wszystkie zadania. Mamy osiem - dziewięć dobrych, równych koszykarek i myślę, że w kolejnych meczach będzie więcej rotacji.

Polska - Czarnogóra 53:70 (15:18, 11:19, 12:17, 15:16)

Polska: Agnieszka Szott 11, Justyna Żurowska 8, Agnieszka Skobel 6, Ewelina Kobryn 6, Małgorzata Babicka 5, Paulina Pawlak 5, Patrycja Gulak-Lipka 4, Katarzyna Dźwigalska 4, Agnieszka Kaczmarczyk 2, Elżbieta Mowlik 2, Aleksandra Chomać 0;
Czarnogóra: Anna DeForge 18, Iva Perovanović 17, Jelena Dubljević 13, Jelena Skerović 11, Ana Baletić 5, Milka Bjelica 4, Ana Turcinović 2.

EUROBASKET 2011

Koszykarki reprezentacji Polski obiecują, że powalczą o jak najlepsze miejsca w tegorocznych mistrzostwach Europy, które rozgrywane są w Polsce. Ich grupowymi rywalkami będą Hiszpania, Czarnogóra i Niemcy.

Zapraszamy do specjalnego serwisu dotyczącego tych niezwykle ciekawych rozgrywek. Znajdziesz w niej wyniki, program, a także historię poprzednich edycji. Zobacz serwis Eurobasketu w Onet.pl.

DME w Sztokholmie: Rogowska najlepsza na świecie!


mcd
2011-06-18, ostatnia aktualizacja 2011-06-18 18:35
Anna Rogowska skoczyła aż 4,75 m.!
Anna Rogowska skoczyła aż 4,75 m.!
Fot. Christophe Ena AP

Zawodniczka SKLA Sopot Anna Rogowska zwyciężyła w konkursie tyczkarek na Drużynowych Mistrzostw Europy w Sztokholmie. Polka uzyskała najlepszy w tym roku wynik na świecie - 4.75 m.

Rogowska swoim występem w Sztokholmie udowodniła, że jej tegoroczne wyniki nie są przypadkowe. Pomimo przeziębienia, jakiego nabawiła się podczas mityngu w Oslo, polska tyczkarka w stolicy Szwecji zaprezentowała rewelacyjną formę. Choć konkurs nie rozpoczął się dla niej pomyślnie (zrzuciła poprzeczkę przy 4,40 m.), to z każdym kolejnym skokiem Rogowska udowadniała swoją wyższość. Nie miała problemów z pokonaniem poprzeczki zawieszonej na 4,55 m., a po zrzuceniu jej przy próbie na 4,65 m. poprosiła od razu na przeniesienie jej o 5cm wyżej, na 4,70 m. Była to doskonała decyzja. Rogowska pokonała tę wysokość z taką lekkością, że rywalki mogły tylko załamać ręce. Polka uniesiona tak dobrą próbą, którą wyrównała rekord DME należący od 2009 roku do Moniki Pyrek, zaatakowała poprzeczkę zawieszoną na wysokości 4,75m. i po chwili mogła radować się z poprawienia najlepszego w tym roku wyniku należącego do Fabiany Murer.

Identyczną wysokość pokonała również Niemka Silke Spiegelburg (ta sama, która "wygoniła" Rogowską z treningów w niemieckim Leverkusen), ale udało się to jej dopiero w kolejnej próbie, dzięki czemu zwyciężyła Polka.

Rogowska próbowała na koniec ustanowić nowy rekord Polski i poprosiła o ustawienie poprzeczki na 4,86 m. Ta próba była jednak nieudana. Zwycięstwo z wynikiem 4,75 m. stało się jednak faktem i pozwoliło dopisać na konto reprezentacji Polski 12 punktów. Polska uzbierała ich w sumie 116 i po pierwszym dniu zawodów zajmuje 9. miejsce w klasyfikacji generalnej.

Dyskutuj z ludźmi, a nie z nickami - odwiedź profil Trójmiasto.Sport.pl na Facebooku »
'

ZACIEKAWIŁ CIĘ SIĘ TEN NEWS? KLIKNIJ "LUBIĘ TO" PONIŻEJ I SPRAW, ŻEBY ZAPOZNALI SIĘ Z NIM RÓWNIEŻ TWOI ZNAJOMI!

Więzienie CIA i Kwaśniewski


Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski
2011-06-18, ostatnia aktualizacja 2011-06-17 18:21

Prezydent Kwaśniewski nie wiedział, że w Polsce działa więzienie CIA. Gdy się dowiedział, kazał je zlikwidować. Tak twierdzą trzej politycy SLD, którzy w 2003 r. pełnili wysokie funkcje w państwie

Nasi rozmówcy zastrzegli sobie anonimowość; nie wolno im ujawniać ściśle strzeżonych informacji. Co więcej, niektórzy z nich są świadkami w tajnym śledztwie w sprawie przetrzymywania przez CIA w latach 2002-03 na terenie Polski osób uznanych za terrorystów.

Przytaczamy fragmenty relacji polityków SLD. Pamiętajmy, że to tylko jedna z wersji.

Polityk 1: "Nazywali to ośrodkiem śledczym"

Amerykanie poprosili nas o możliwość międzylądowań i utworzenia w Polsce ośrodka, ale nie nazwali tego więzieniem, tylko ośrodkiem śledczym. Mówili, że będą tam przebywać ich współpracownicy. Wydzielenie jednego pawilonu w Kiejkutach [mieści się tam szkoła Agencji Wywiadu; szefem Agencji od 2002 do 2004 r. był Zbigniew Siemiątkowski] nie było problemem. Teren jest tam podzielony na kilka podstref z różnym poziomem dostępu.

Samoloty z więźniami przyjmowali na lotnisku w Szymanach oficerowie Agencji Wywiadu występujący jako straż graniczna. Stamtąd samochodami na dyplomatycznych numerach i z przyciemnionymi szybami jechano do Starych Kiejkut.

Aleksander Kwaśniewski nie wiedział, co tam się dzieje. Nie spotykał się z oficerami łącznikowymi z CIA. Wszystko odbywało się na poziomie rządu i służb.

Jeżeli chodzi o dokument, który niby miał podpisać Miller, to nie jest prawda [o dokumencie, w którym ówczesny premier Leszek Miller wyrażał zgodę na powołanie tajnego ośrodka, mówi b. europoseł Józef Pinior]. Nie przekonuje mnie też twierdzenie, że było tam napisane, co robić z ewentualnymi zwłokami więźniów. Moim zdaniem Pinior mógł czytać jakąś wewnętrzną instrukcję szkoły wywiadu w Kiejkutach, gdzie po prostu pisano, co robić, gdy w ośrodku AW ktoś umrze - bo zawał serca, bo w czasie ćwiczeń, bo wypadek. Zwłoki, o których mówi Pinior, nie muszą więc być zwłokami więźnia, ale np. funkcjonariusza.

Rękę do likwidacji ośrodka przyłożył Kwaśniewski, który najwcześniej zorientował się, że coś tam śmierdzi. W 2003 r. odbył poważną rozmowę z Bushem i poprosił, żeby prezydent USA zabrał to towarzystwo. Ośrodek przestał działać w 2003 r., chociaż samoloty dalej lądowały.

Polityk 2: "Polska znalazła się na pierwszej linii frontu"

Było tak: prezydent George W. Bush podczas wizyty w Polsce w czerwcu 2003 r. bardzo gorąco dziękował Kwaśniewskiemu. Tak wylewnie, że Kwaśniewski się zorientował, że coś tu nie gra. Zaczął sprawdzać i wyszło mu, że Bush dziękował za tajne więzienie CIA w Polsce. Kwaśniewski kazał je zamknąć. Dlatego 23 września 2003. r z Szyman odleciał ostatni specjalny samolot CIA z więźniami na pokładzie.

Żeby zrozumieć, dlaczego poszliśmy na tak daleką współpracę z Amerykanami, trzeba przywołać ówczesny kontekst. Na początku 2002 r. odnotowaliśmy wzrost przybyszów z Pakistanu, Afganistanu, Iranu i Nepalu. Straż graniczna pod różnymi pretekstami zatrzymywała ich na przejściach i sprawdzała w bazach danych służb zachodnich i amerykańskich. Podobnie było na lotniskach. W blisko 30 przypadkach okazało się, że byli to ludzie w różny sposób kojarzeni z radykalizmem islamskim. Zawracano ich, nie wpuszczano do Polski.

Co ciekawe, nie protestowali, co według oceny naszych służb miało znaczenie: skoro facet nie protestuje i grzecznie zawraca, to znaczy, że nas testuje. Opinia była taka, że to "piloci" sprawdzający, jaki jest u nas poziom kontroli. Mieliśmy poczucie poważnego zagrożenia i tego, że Polska znalazła się na pierwszej linii frontu.

Nasililiśmy penetrację środowisk islamskich w Polsce, ze skutkiem dla nich pozytywnym - nie pozwalali na żadne wątpliwości, że nie są lojalni wobec Polski. Namierzyliśmy m.in. dziwną grupę studentów z Afryki i krajów muzułmańskich, którzy przyjechali do Łodzi uczyć się języka polskiego w ramach studium dla obcokrajowców. Byli pod ścisłą obserwacją ze względu na swoje intensywne kontakty z radykalnym organizacjami.

Na poważnie liczono się z odwetem. Wzmocniono ochronę infrastruktury krytycznej. Służby kierowały całą agenturę do rozpracowania zagrożeń.

Po wakacjach 2002 r. uznano, że sytuacja się uspokoiła, i obniżono poziom zagrożenia.

Polityk 3: "Kwaśniewski się wściekł"

Wiedzieliśmy, że Amerykanie mają u nas tajną bazę i że lądują w Szymanach samoloty CIA, ale nie wiedzieliśmy, że na pokładzie byli więźniowie. Kwaśniewski miał się zorientować, co się tam naprawdę dzieje, dopiero wtedy, gdy Bush w czerwcu 2003 r. w małym gronie dziękował mu za to, co Polska zrobiła dla wojny z terroryzmem. Zdziwiło go to, bo przecież nic szczególnego nie zrobiliśmy poza wysłaniem wojsk. Bushowi nie przyszło do głowy, że Kwaśniewski może nie wiedzieć; myślał pewnie, że tak jak w Ameryce prezydent ma władzę wykonawczą i to on decyduje w tak ważnych kwestiach.

Po tej wizycie Kwaśniewski zaczął więc dociekać, za co zbierał te gratulacje. No i dokopał się do tego. Wściekł się, kazał ośrodek zamykać.

Nie wiem, czy słusznie przesądza się, że ta baza była w Starych Kiejkutach. Może. Ja słyszałem, że Amerykanie wynajęli hotele i tam wozili tych terrorystów. Na pewno zarządzali tym wyłącznie Amerykanie. Przywieźli do Polski nie tylko najlepszych agentów, którzy przesłuchiwali terrorystów, ale i agentów odpowiedzialnych za przygotowywanie posiłków, sprzątanie, zaopatrzenie. To była operacja prowadzona w najściślejszej tajemnicy. W takich przypadkach Amerykanie wszystko biorą na siebie, nie mogą ryzykować przecieku.

Kwaśniewski: "Współpraca była, więzień nie było"

Aleksander Kwaśniewski odmawia komentarzy w tej sprawie. - Współpraca wywiadu polskiego i amerykańskiego była, więzień nie było - powtarza od lat.

We wrześniu 2010 r. mówił "Gazecie": - My o tego typu faktach, jeśli miały miejsce, nie wiedzieliśmy. I nie sądzę, żeby były znane kiedykolwiek wcześniej. Współpraca wywiadowcza jest z natury tajemnicza. Proszę pamiętać, że to nie był scenariusz filmu sensacyjnego, to była walka z terroryzmem, to byli ludzie, którzy wysadzili w powietrze World Trade Center i wiele innych obiektów na świecie. Ludzie, którzy uczestniczyli w śmierci kilku tysięcy osób. Walka z takim terroryzmem mogła mieć również charakter brutalny. To nie zmienia oczywiście faktu, że każda armia, każda służba ma swoje zasady, prawo i musi go przestrzegać. Nie przyjmuję wariantu, że demokracja musi się przed terrorystami rozbroić, a terroryści mogą robić z nami, co chcą. To jest wielki dylemat, ile wolności, ile bezpieczeństwa i jak zachować w tym równowagę.

Śledztwo w sprawie ośrodka CIA w Polsce toczy się od 2008 r. Niedawno "Gazeta" ujawniła, że odsunięty został od niego prok. Jerzy Mierzewski, który prowadził je od samego początku. Opublikowaliśmy też pytania, które prokurator zadał ekspertom prawa międzynarodowego. Wynikało z nich, że śledczy zdobyli dowody na to, że ośrodek istniał i że Amerykanie przetrzymywali tam osoby, które - jak podejrzewali - należały do Al-Kaidy.

Dwaj Saudyjczycy, którzy twierdzą, że więziono ich w Polsce, dostali w śledztwie status pokrzywdzonych.

Politykom, którzy zgodzili się na powstanie eksterytorialnej, wyłączonej spod polskiej jurysdykcji bazy, grozi - jeśli dowody będą przekonujące - Trybunał Stanu.

Jak ujawniano więzienia CIA

2 listopada 2005 r. "Washington Post" opublikował pierwsze informacje o przetrzymywaniu w tajnych więzieniach w Europie Środkowej jeńców CIA podejrzewanych o terroryzm. Na prośbę władz USA nie podano nazw krajów, ale pięć dni później organizacja broniąca praw człowieka, Human Rights Watch podała, że CIA przetrzymywała więźniów m.in. w Polsce i w Rumunii.

Władze polskie zdecydowanie zaprzeczały. Przyznawano tylko, że na lotnisku w Szymanach lądowały samoloty wyczarterowane przez CIA.

Sprawą zainteresowała się specjalna komisja Parlamentu Europejskiego. W swoim raporcie (2006 r.), w którym podała, że CIA miało w Polsce więzienia, napisała, że nasze władze nie chciały z nią współpracować, a polski rząd i Sejm całkowicie zlekceważyły delegację europosłów. W dokumencie nie przytoczono bezpośrednich dowodów.

Raport wywołał protest ze strony polskiego rządu.

W 2008 r. polska prokuratura wszczęła śledztwo, by sprawę ostatecznie wyjaśnić. "Gazeta" napisała wtedy, że jednym z dowodów, którymi dysponują śledczy, jest notatka Agencji Wywiadu potwierdzająca istnienie na terenie Polski ośrodka CIA. Jesienią 2008 r. w dokumencie TVN w reżyserii Ewy Ewart pt. "Tajemnicze loty" po raz pierwszy pokazano dowód na to, że w Szymanach lądowały samoloty CIA. Był to dokument administracji lotniska. W 2009 r. "Rzeczpospolita" napisała, że loty maszyn wynajętych przez CIA były przy udziale polskich służb ukrywane przed europejskimi instytucjami kontrolnymi (Eurocontrol). W 2010 r. Fundacja Helsińska uzyskała wykaz lotów odrzutowców wynajętych przez CIA. Wynikało z niego, że część pasażerów musiała zostawać w Polsce.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Najgorsza katastrofa w historii. Rząd Japonii ukrywał prawdę?


dzisiaj, 06:57 MŁS / aljazeera.com
Elektorwnia jądrowa - Fukushima, fot. Reauters
Elektorwnia jądrowa - Fukushima, fot. Reauters

Eksperci uważają, że katastrofa nuklearna w Japonii miała i ma daleko idące skutki, których rząd do tej pory nie ujawnił opinii publicznej. - Fukushima jest największą katastrofą przemysłową w historii ludzkości – powiedział Arnold Gundersen główny inżynier firmy konsultingowej Fairewinds Associates.

W Japonii 9-stopniowe trzęsienie ziemi w dniu 11 marca spowodowało potężne tsunami, które przyczyniło się do awarii chłodzenia w Tokyo Electric Power Company (TEPCO) - elektrowni jądrowej w Fukushimie. Doprowadziło to do eksplozji wodoru i awarii reaktora. Rząd Japonii musiał ewakuować osoby mieszkające w promieniu 20 km od zakładu.

Gundersen, licencjonowany operator reaktora z 39-letnim doświadczeniem w przemyśle energetyki jądrowej, zarządzał i koordynował projekty w 70 elektrowniach jądrowych w USA, mówi że reaktor elektrowni jądrowej w Fukushimie, jest bardziej narażony na wybuch, niż powszechnie się sądzi.

- Fukushima ma trzy reaktory jądrowe i cztery rdzenie z paliwem nuklearnym narażone na wybuchy. Pręty paliwa rozpaczliwie potrzebują chłodzenia, a niestety nie ma możliwości, aby je odpowiednio ochłodzić – powiedział Gundersen.

Firma TEPCO rozpyla wodę na reaktor i rdzenie z paliwem, ale to doprowadziło do jeszcze większych problemów, takich jak większe promieniowanie, czy generowanie setek tysięcy ton wysoko radioaktywnej wody morskiej.

- Problemem jest to, jak utrzymać chłodzenie. Nalewanie wody morskiej nie jest rozwiązaniem. Pojawia się pytanie, co zrobią z odpadami, które ten system produkuje i które będą zawierać pluton i uran. Gdzie wpompują tą radioaktywną wodę? – zastanawia się Gundersen.

Dużym problem jest teraz określenie obszaru, na którym doszło do zanieczyszczenia środowiska naturalnego.

- Dane pokazują, że jesteśmy na dobrej drodze żeby odnaleźć obszary skażone. I tak nie uda się oczyścić wszystkiego. Będą i są obszary położone bardzo daleko od reaktora, które i tak będą skażone – zauważa Gundersen.

Centrala Jądrowa w Japonii przyznała w końcu, w tym miesiącu, że reaktory 1, 2 i 3 w zakładzie Fukushima uległy całkowitemu stopieniu. TEPCO ogłosiło, że wypadek prawdopodobnie wprowadził więcej materiałów promieniotwórczych do środowiska, niż Czarnobyl, co czyni go najtragiczniejszym wypadkiem jądrowym w historii.

W USA lekarka Janette Sherman i epidemiolog Joseph Mangano opublikowali pracę, gdzie pokazują że zanotowano 35-procentowy wzrost umieralności niemowląt w miastach USA leżących na północny-zachód, od elektrowni w Fukushimie.

W badaniach analizowano osiem miast San Jose, Berkeley, San Francisco, Sacramento, Santa Cruz, Portland, Seattle i Boise, ramy czasowe raportu to dziesięć tygodni bezpośrednio po katastrofie.

Bardzo dużo promieniowania dostało się do atmosfery zaraz po wybuchu.

- Nowe obliczenia pokazują, że w ciągu pierwszego tygodnia od wypadku, uwolnione zostało 2-3 razy więcej promieniowania, niż w ciągu 80 dni po wybuchu. Odkrywamy, radioaktywne cząstki, (które mogą prowadzić do powstania raka) wszędzie w Japonii, nawet w Tokio. W ciągu ostatnich 90 dni ilość tych cząstek spada, ale i tak występują one w wysokich stężeniach – dodał Gundersen.

Radioaktywne filtry powietrza z samochodów w prefekturze Fukushima i Tokio są teraz powszechne, a Gundersen mówi, że "zgodnie z jego informacjami znaleziono takie radioaktywne filtry powietrza również aglomeracji Seattle w USA".

Zagranica bardzo szybko zareagowała na wydarzenia związane z elektrownią jądrową i wyciągnęła daleko idące wnioski. W reakcji na katastrofę z Fukushimy, Niemcy chcą wygasić wszystkie swoje reaktory jądrowe w ciągu następnej dekady. W referendum przeprowadzonym w poniedziałek, 95 procent Włochów głosowała przeciwko budowie nowych reaktorów. Niedawny sondaż gazety w Japonii pokazuje, że prawie trzy czwarte respondentów opowiada się za wycofaniem energii jądrowej z Japonii.

Niestety w Ameryce nie zostały podjęte żadne długofalowe działania. Nuclear Exelon Corporation firma obsługująca reaktor w stanie Illinois, była jednym z największych darczyńców kampanii Baracka Obamy i jest jednym z największych pracodawców w Illinois, gdzie Obama został senatorem. Exelon przekazała ponad 269 000 dolarów na kampanię prezydencką Obamy.

Dr Shoji Sawada jest fizykiem teoretykiem cząstek i emerytowany profesor Uniwersytetu Nagoya w Japonii. Jest zaniepokojony typami elektrowni jądrowych w swoim kraju, oraz faktem, że większość z nich jest projektu amerykański inżynierów.

- Większość reaktorów w Japonii zostało zaprojektowanych przez amerykańskie firmy, które nie dbają o skutki trzęsienia ziemi i myślę, że ten problem dotyczy wszystkich elektrowni atomowych w Japonii – powiedział Dr Sawada.

Korzystanie z energii jądrowej do produkcji energii elektrycznej w Japonii jest produktem polityki jądrowej USA i to według Dr Sawada stanowi duży problem.

Jako 13-letni chłopak dr Sawada doświadczył nuklearnego ataku USA na Hiroshimę. Jego dom położony był w odległości 1400 metrów od hipocentrum wybuchu.

- Myślę, że przypadek Fukushimy doprowadził do porzucenia przez japończyków mitu, o bezpiecznej elektrowni jądrowej. Teraz opinie szybko się zmieniły. Ponad połowa mieszkańców uważa, że Japonia powinna dążyć do uzyskania energii elektrycznej z naturalnych źródeł – dodał Dr Sawada.

Dr Ramana oczekuje że reaktor jądrowy zostanie całkowicie wychłodzony dopiero po dwóch latach od katastrofy. Jednak jak przyznaje - usuwanie radioaktywnych zanieczyszczeń potrwa rok lub nawet dwa lata.

- Dopóki nie będziemy wiedzieć, jak bezpiecznie pozbyć się materiałów radioaktywnych generowanych przez elektrownie jądrowe, powinniśmy odłożyć te działania, tak aby nie spowodować dalszej szkody dla przyszłych pokoleń – zauważa Dr Sawada.

(KK)

USA - Polska: wspaniały triumf Biało-Czerwonych


dzisiaj, 03:39 WD / Onet.pl
USA - Polska
fot. FIVB

Reprezentacja Polski pokonała 3:0 (25:22, 25:19, 25:20 ) USA w meczu grupy A Ligi Światowej. Biało-Czerwoni zagrali bardzo dobre spotkanie, odważnie atakowali i skutecznie bronili. Podopieczni Andrei Anastasiego odnieśli piękne zwycięstwo, podobne do tego jak na inaugurację tegorocznych rozgrywek w Łodzi.

Zdecydowanym faworytem sobotniego spotkania byli reprezentanci USA. Mistrzowie olimpijscy to bardziej doświadczony zespół, który po swojej stronie miał również atut hali. W Chicago zgromadziło się sporo kibiców, którzy dopingowali kadrę Andrei Anastasiego, ale to Amerykanie grali u siebie.

Polacy rozpoczęli spokojnie. Od początku starali się prowadzić wyrównaną wymianę, co przynosiło wymierne skutki. W jednym z decydujących momentów sprawy w swoje ręce wziął Michał Kubiak. Zawodnik AZS Politechniki Warszawskiej udanie zaatakował tuż przed drugą przerwą techniczną, co dało Biało-Czerwonym przewagę dwóch punktów.

Nasi siatkarze nie roztrwonili tej przewagi, ale skrupulatnie ją kontrolowali, a w efekcie wygrali pierwszą partię 25:22.

Drugi set rozpoczął się dla Polaków również bardzo dobrze. Amerykanie nie potrafili sobie poradzić z przyjęciem trudnej zagrywki Marcina Możdżonka, dzięki czemu podopieczni Anastasiego wypracowali sobie kilkupunktową przewagę.

Mistrzowie olimpijscy byli bezradni w długich wymianach, które zazwyczaj padały łupem naszej reprezentacji. Fantastycznie na środku spisywał się Możdżonek, wysoką skuteczność utrzymywał Bartosz Kurek, a po drugiej stronie błędy popełniał między innymi Matt Anderson. Nie szło kapitanowi reprezentacji USA Williamowi Priddy'emu. Gospodarze popełniali sporo błędów, które kosztowały ich również porażkę w drugiej odsłonie meczu. Tym razem Polacy zagrali jeszcze skuteczniej i pokonali utytułowanych rywali 25:19.

Dość ciężko dla Polaków rozpoczęła się trzecia partia. Wówczas popełnili kilka prostych błędów, między innymi na zagrywce, co przełożyło się na wynik. Na pierwszej przerwie technicznej Biało-Czerwoni przegrywali 6:8. Szybko jednak dwie akcje Kurka i Możdżonka spowodowały, że nasza reprezentacja doprowadziła do remisu, a po chwili po kontrze Zbigniewa Bartmana, wyszła na prowadzenie.

W ważnym momencie Kurek popisał się asem serwisowym, dzięki któremu Polacy odskoczyli na dwa punkty różnicy. Najlepiej punktujący zawodnik Ligi Światowej był na ustach dopingujących Polaków, którzy w sporej liczbie zasiedli na trybunach w hali w Chicago.

Trener reprezentacji USA poprosił o czas dla swojego zespołu, ale to nie wybiło przyjmującego PGE Skry Bełchatów z rytmu i po przerwie ten popisał się znowu asem. W ślady swojego klubowego kolegi poszedł Możdżonek, który serwował lekko, ale jego techniczna zagrywka siała spustoszenie w szeregach rywali. Na drugą przerwę techniczną nasi siatkarze schodzili prowadząc 16:11.

Polacy wytrzymali presję i kontrolując przebieg gry nie dali się dogonić gospodarzom. W końcówce udanie zaatakował Zbigniew Bartman i zapewnił swojemu zespołowi aż pięć piłek meczowych. Paul Lotman wprawdzie odpowiedział atakiem ze skrzydła, ale po chwili Amerykanie zepsuli zagrywkę i siatkarze reprezentacji Polski unieśli ręce w geście triumfu.

USA - Polska 0:3 (22:25, 19:25, 20:25)

USA: Matt Anderson (7), David Lee (6), William Priddy (13), Ryan Millar, Brian Thornton, Clayton Stanley (11), Richard Lambourne, Evan Patak, Paul Lotman (4), Donald Suxho, Scott Touzinsky, Russell Holmes (2).

Polska: Piotr Nowakowski (4), Bartosz Kurek (12), Zbigniew Bartman (16), Michał Kubiak (9), Łukasz Żygadło, Marcin Możdżonek (10), Krzysztof Ignaczak, Jakub Jarosz (1), Paweł Woicki.

Zobacz serwis Ligi Światowej w Onet.pl