Oszustwo
"NIE" stała się ofiarą oszustwa. W artykułach "Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą" z 29 stycznia i "Witaj mój aresztancie" z 12 lutego 2009 opisaliśmy zmyśloną przez oszusta wizytę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego u wypuszczonego z aresztu Henryka Stokłosy. Podaliśmy także nieprawdziwe informacje o bytności tam innych osobistości, wraz z licznymi skłamanymi szczegółami. Ogłoszenie przez "NIE" nieprawdy ciężko ugodziło w wiarygodność naszego pisma. Przy tym staliśmy się instrumentem do wyrządzenia świństwa prof. Ćwiąkalskiemu i innym wymienionym w publikacji osobom.
Oszustem jest współautor pierwszej publikacji występujący pod pseudonimem Marek Paprykarz.
Nie tłumaczę się z opublikowania kłamstw, gdyż w tym wypadku nie ma na to usprawiedliwienia. Wyjaśnię tylko czytelnikom, jak i dlaczego wydrukowaliśmy podłe zmyślenia.
Oszust jest zawodowym dziennikarzem. Poza tym lokalnym działaczem pełniącym funkcje wybieralne. Wcześniej w ciągu paru lat opublikował u nas kilka artykułów zawierających krytyczne informacje, których prawdziwość nie była podważana. Miał więc w "NIE" kredyt zaufania.
17 stycznia wieczorem, kiedy to rzekomo min. Ćwiąkalski był u H. Stokłosy, oszust przesłał 2 SMS-y, w których przedstawił się jako naoczny świadek tego wydarzenia sygnalizujący je w chwili, kiedy ono się odbywa. Zbyszek jest u Henia. Widzę go teraz na własne oczy. Witałem się z nim i stuknąłem kieliszkiem! Według prasowych standardów relacje dziennikarza oglądającego toczące się wydarzenia nie wymagają weryfikacji.
Nazajutrz 18 stycznia oszust przysłał list. Pisał, że świadkami obecności ministra u Stokłosy było około 30 osób. Opisał obraz, który rzekomo prof. Ćwiąkalski przywiózł w prezencie byłemu senatorowi. Dokładnie podał co gość pił i ile, jak przebiegał wieczór. Później relacjonował dziesiątki innych szczegółów. W tym dokładny spis wędlin (5 gatunków), jakie rzekomo załadowano do samochodu gościa. Opisywał samochody gości i relacje pomiędzy obecnymi na przyjęciu.
Oszust na potwierdzenie swojej opowieści nadesłał także odręcznie napisane i podpisane oświadczenia realnie - co sprawdziliśmy - istniejących osób:
Oświadczam, że w dniu 17.01.2009 r. w Śmiłowie w gabinecie p. Henryka Stokłosy widziałam osobiście pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego z Warszawy plus różne szczegóły. Inne: Oświadczam, że na własne oczy widziałam w dniu 17 stycznia 2009 r. w Zakładach Fartumil Śmiłowo w rezydencji pana Henryka Stokłosy pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego (ministra sprawiedliwości), którego twarz znana mi jest z telewizji (...) osobiście nalewałam obu panom alkohol (szkocka whisky)... itd. Mając cztery takie oświadczenia pisemne lub nagrane uznaliśmy, niestety, fakty za zweryfikowane. Sam oszust podsuwał nam inne jeszcze sposoby potwierdzenia prawdziwości jego rewelacji, czym umacniał swoją wiarygodność.
Kiedy pojawiły się zaprzeczenia osób, które miały świętować u Stokłosy, redakcja wysłała do Śmiłowa, Piły i okolic ekipę mającą sprawdzić fakty. Dwoje naszych dziennikarzy nie dostarczyło jednak ani jednoznacznych nowych potwierdzeń, ani dowodów, że zostaliśmy wrobieni. O tym, że oszust całą historię imienin u Stokłosy zmyślił dowiedziałem się więc dopiero z mojej rozmowy z pewną powszechnie znaną osobą. Stwierdziła ona, że 17 stycznia aż do późnej nocy przebywała w towarzystwie min. Ćwiąkalskiego w Zakopanem.
Po ustaleniu, że ogłosiliśmy kłamstwa odbyto w redakcji ostrą rozmowę z oszustem. Nie udało się nam dowiedzieć niczego o jego motywach. Nie wiadomo dlaczego, uparcie a umiejętnie kłamał i oszukiwał pomimo tego, że nieprawda musiała wyjść na jaw, a sprawca oszustwa jest znany. Czy oszust z kolei był instrumentem w czyimś ręku i czy motywy nieskutecznego pomówienia prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego były osobiste, czy polityczne - to być może ustali prokuratura.
Podania imienia, nazwiska i cech pozwalających zidentyfikować oszusta zabrania nam prawo prasowe chroniące tożsamość autorów piszących pod pseudonimem i informatorów, którzy nie godzą się na podanie ich personaliów. Stosujemy się do tego przepisu karnego, choć wątpię, czy świadomy kłamca może być uznany za informatora. Zresztą i bez nas tożsamość oszusta nie jest już tajemnicą dla osób zainteresowanych sprawą.
W prawie 20-letniej historii "NIE" po raz drugi padamy ofiarą oszustwa. Pierwszy raz zdarzyło się to kilkanaście lat temu, kiedy wydrukowaliśmy fałszywkę "lojalki" Kaczyńskiego fachowo spreparowaną przez służby specjalne. Sprawca fałszerstwa po dziś dzień nie został ujawniony i ukarany.
Obecna chwila jest najgorszą w dziejach tygodnika "NIE" a także najpaskudniejszą w mojej roli jego redaktora. Mając 58 lat praktyki dziennikarskiej, dałem się oszukać jak idiota z wielką krzywdą dla min. Ćwiąkalskiego i innych osób, ale też dla reputacji czasopisma i mojej jako jego szefa.
Zrobimy wszystko, co zgodnie z prawem można uczynić, aby oszust poniósł konsekwencje tego co zrobił.
Przepraszam wszystkie osoby skrzywdzone w tej sprawie za pośrednictwem "NIE", ale z naszej niewątpliwej współwiny.
JERZY URBAN
sekr@redakcja.nie.com.pl
PS Zamieszczone na stronie pierwszej przeprosiny zostaną powtórzone w tym samym miejscu w przyszłotygodniowym "NIE".