Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NIE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NIE. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 marca 2009

NIE: Jerzy Urban - Oszustwo

JERZY URBAN


Oszustwo


"NIE" stała się ofiarą oszustwa. W artykułach "Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą" z 29 stycznia i "Witaj mój aresztancie" z 12 lutego 2009 opisaliśmy zmyśloną przez oszusta wizytę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego u wypuszczonego z aresztu Henryka Stokłosy. Podaliśmy także nieprawdziwe informacje o bytności tam innych osobistości, wraz z licznymi skłamanymi szczegółami. Ogłoszenie przez "NIE" nieprawdy ciężko ugodziło w wiarygodność naszego pisma. Przy tym staliśmy się instrumentem do wyrządzenia świństwa prof. Ćwiąkalskiemu i innym wymienionym w publikacji osobom.

Oszustem jest współautor pierwszej publikacji występujący pod pseudonimem Marek Paprykarz.

Nie tłumaczę się z opublikowania kłamstw, gdyż w tym wypadku nie ma na to usprawiedliwienia. Wyjaśnię tylko czytelnikom, jak i dlaczego wydrukowaliśmy podłe zmyślenia.


Oszust jest zawodowym dziennikarzem. Poza tym lokalnym działaczem pełniącym funkcje wybieralne. Wcześniej w ciągu paru lat opublikował u nas kilka artykułów zawierających krytyczne informacje, których prawdziwość nie była podważana. Miał więc w "NIE" kredyt zaufania.


17 stycznia wieczorem, kiedy to rzekomo min. Ćwiąkalski był u H. Stokłosy, oszust przesłał 2 SMS-y, w których przedstawił się jako naoczny świadek tego wydarzenia sygnalizujący je w chwili, kiedy ono się odbywa. Zbyszek jest u Henia. Widzę go teraz na własne oczy. Witałem się z nim i stuknąłem kieliszkiem! Według prasowych standardów relacje dziennikarza oglądającego toczące się wydarzenia nie wymagają weryfikacji.

Nazajutrz 18 stycznia oszust przysłał list. Pisał, że świadkami obecności ministra u Stokłosy było około 30 osób. Opisał obraz, który rzekomo prof. Ćwiąkalski przywiózł w prezencie byłemu senatorowi. Dokładnie podał co gość pił i ile, jak przebiegał wieczór. Później relacjonował dziesiątki innych szczegółów. W tym dokładny spis wędlin (5 gatunków), jakie rzekomo załadowano do samochodu gościa. Opisywał samochody gości i relacje pomiędzy obecnymi na przyjęciu.


Oszust na potwierdzenie swojej opowieści nadesłał także odręcznie napisane i podpisane oświadczenia realnie - co sprawdziliśmy - istniejących osób:


Oświadczam, że w dniu 17.01.2009 r. w Śmiłowie w gabinecie p. Henryka Stokłosy widziałam osobiście pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego z Warszawy plus różne szczegóły. Inne: Oświadczam, że na własne oczy widziałam w dniu 17 stycznia 2009 r. w Zakładach Fartumil Śmiłowo w rezydencji pana Henryka Stokłosy pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego (ministra sprawiedliwości), którego twarz znana mi jest z telewizji (...) osobiście nalewałam obu panom alkohol (szkocka whisky)... itd. Mając cztery takie oświadczenia pisemne lub nagrane uznaliśmy, niestety, fakty za zweryfikowane. Sam oszust podsuwał nam inne jeszcze sposoby potwierdzenia prawdziwości jego rewelacji, czym umacniał swoją wiarygodność.

Kiedy pojawiły się zaprzeczenia osób, które miały świętować u Stokłosy, redakcja wysłała do Śmiłowa, Piły i okolic ekipę mającą sprawdzić fakty. Dwoje naszych dziennikarzy nie dostarczyło jednak ani jednoznacznych nowych potwierdzeń, ani dowodów, że zostaliśmy wrobieni. O tym, że oszust całą historię imienin u Stokłosy zmyślił dowiedziałem się więc dopiero z mojej rozmowy z pewną powszechnie znaną osobą. Stwierdziła ona, że 17 stycznia aż do późnej nocy przebywała w towarzystwie min. Ćwiąkalskiego w Zakopanem.

Po ustaleniu, że ogłosiliśmy kłamstwa odbyto w redakcji ostrą rozmowę z oszustem. Nie udało się nam dowiedzieć niczego o jego motywach. Nie wiadomo dlaczego, uparcie a umiejętnie kłamał i oszukiwał pomimo tego, że nieprawda musiała wyjść na jaw, a sprawca oszustwa jest znany. Czy oszust z kolei był instrumentem w czyimś ręku i czy motywy nieskutecznego pomówienia prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego były osobiste, czy polityczne - to być może ustali prokuratura.

Podania imienia, nazwiska i cech pozwalających zidentyfikować oszusta zabrania nam prawo prasowe chroniące tożsamość autorów piszących pod pseudonimem i informatorów, którzy nie godzą się na podanie ich personaliów. Stosujemy się do tego przepisu karnego, choć wątpię, czy świadomy kłamca może być uznany za informatora. Zresztą i bez nas tożsamość oszusta nie jest już tajemnicą dla osób zainteresowanych sprawą.

W prawie 20-letniej historii "NIE" po raz drugi padamy ofiarą oszustwa. Pierwszy raz zdarzyło się to kilkanaście lat temu, kiedy wydrukowaliśmy fałszywkę "lojalki" Kaczyńskiego fachowo spreparowaną przez służby specjalne. Sprawca fałszerstwa po dziś dzień nie został ujawniony i ukarany.

Obecna chwila jest najgorszą w dziejach tygodnika "NIE" a także najpaskudniejszą w mojej roli jego redaktora. Mając 58 lat praktyki dziennikarskiej, dałem się oszukać jak idiota z wielką krzywdą dla min. Ćwiąkalskiego i innych osób, ale też dla reputacji czasopisma i mojej jako jego szefa.

Zrobimy wszystko, co zgodnie z prawem można uczynić, aby oszust poniósł konsekwencje tego co zrobił.

Przepraszam wszystkie osoby skrzywdzone w tej sprawie za pośrednictwem "NIE", ale z naszej niewątpliwej współwiny.


JERZY URBAN

sekr@redakcja.nie.com.pl


PS Zamieszczone na stronie pierwszej przeprosiny zostaną powtórzone w tym samym miejscu w przyszłotygodniowym "NIE".

Jerzy Urban przeprasza Ćwiąkalskiego za kiełbasę

dżek
2009-03-14, ostatnia aktualizacja 2009-03-14 13:44

Tygodnik "Nie" i jego naczelny - Jerzy Urban - zapłacili ponad 100 tys. zł za wykupienie ogłoszenia, w którym dementują nieprawdziwe informacje o Zbigniewie Ćwiąkalskim i jego rzekomym udziale w imprezie imieninowej Henryka Stokłosy, a także powiązaniach finansowych z tym biznesmenem.

Jerzy Urban
Fot. Piotr Bernaś / AG
Jerzy Urban
Zbigniew Ćwiąkalski
Fot. Tomasz Wawer / AG
Zbigniew Ćwiąkalski
Przeprosiny Jerzego Urbana w
fot. za "Gazetą Wyborczą"
Przeprosiny Jerzego Urbana w "Gazecie Wyborczej"
- Jerzy Urban i tygodnik satyryczny "Nie" przepraszają Pana Zbigniewa Ćwiąkalskiego za dwa opublikowane w tygodniku teksty - tymi słowy zaczyna się ogromne ogłoszenie opublikowano dziś na trzeciej stronie "Gazety Wyborczej". Wykupienie całej kolumny w wydaniu ogólnopolskim kosztuje 120 tys.

"Nie" dostało rabat i zapłaciło "tylko" 100 tys. zł netto.

Dementi dotyczy dwóch artykułów, które ukazały się na przełomie stycznia i lutego na łamach tygodnika. Teksty "Za co naprawdę wyleciał minister sprawiedliwości. Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą" oraz "Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą. Witaj mój aresztancie" dotyczyły wizyty ówczesnego ministra sprawiedliwości (i jednocześnie Prokuratora Generalnego) 17 stycznia br. w domu Stokłosy. Minister miał się tam pojawić z bukietem róż i podarunkiem. Na pożegnanie miał otrzymać pięć kartonów wędlin.

Zbigniew Ćwiąkalski zaprzeczał, jakoby był gościem na imieninach byłego senatora, obecnie oskarżonego w korupcyjnym procesie. Ćwiąkalski poszedł do sądu. Sprawę wygrał.

Artykuły zostały określone jako "nieprawdziwe, naruszające jego godność, dobre imię oraz narażające go na utratę zaufania publicznego niezbędnego do wykonywania zawodu". Gazeta przyznała, że opisane w artykułach zdarzenia "nie miały miejsca".

Gazeta zdementowała też informacje, że Zbigniew Ćwiąkalski wystawił Stokłosie rachunek na 1,2 mln zł za "usługi adwokackie" i że żona Stokłosy zapłaciła byłemu ministrowi sprawiedliwości 200 tys. zł za zwolnienie jej męża z aresztu.

NIE: Witaj mój aresztancie (7/2009)

Autor:
Strona: 1

Witaj mój aresztancie

„Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą” cd.

W wydaniu „NIE” z 29 stycznia opisaliśmy skandal niezwykły nawet jak na Europę Wschodnią. Długotrwały areszt opuszcza za 3-milionową kaucją biznesmen Henryk Stokłosa, były senator. Czeka go proces za poważne przestępstwa na szkodę państwa. Jest oskarżany m.in. o korumpowanie ministerialnych urzędników. W 23 dni po opuszczeniu aresztu Stokłosę odwiedza z pękiem róż minister sprawiedliwości – prokurator generalny, profesor prawa Zbigniew Ćwiąkalski. Świętuje z doniedawnym aresztantem jego imieniny, konferuje z nim i odjeżdża samochodem BOR prowadzonym przez oficera ochrony. Auto ma wyładowane wędlinami, które wyrabia firma Stokłosy.
W tym czasie, czyli w końcu stycznia, media, a co za tym idzie opinia publiczna, fascynują się dwoma wydarzeniami: że były premier ma kochankę i chce się rozwodzić, i że w więzieniu powiesił się skazany na dożywocie zabójca Olewnika. To drugie uchodzi za przyczynę złożenia dymisji przez ministra Ćwiąkalskiego.
1.
W artykule „Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą” „NIE” wskazywało na to, że premier i politycy Platformy wykluczali dymisję ministra sprawiedliwości i bronili go, póki chodziło o jego odpowiedzialność polityczną za niedopatrzenie podległej mu służby więziennej i o zbagatelizowanie zdarzenia w publicznych wypowiedziach. Twierdziliśmy, że prof. Ćwiąkalski przestał być ministrem dopiero wówczas, gdy premier dowiedział się o jego wizycie u Stokłosy.
Telewizji ani prasy nie zainteresował w ogóle ujawniony w „NIE” skandal. Ani Ćwiąkalski, ani kancelaria Tuska nie zaprzeczyły głoszonym w „NIE” rewelacjom kompromitującym głównego strażnika sprawiedliwości w Polsce.

Ponieważ zaprzeczeń nie ogłoszono, trudno ciszę, jaką otoczono wyprawę Ćwiąkalskiego, wytłumaczyć tylko nieufnością do „NIE” jako źródła informacji. Zamiłowanie mediów do ignorowania „NIE”, a co za tym idzie ujawnianego przez nas zła, także nie mogło być dostatecznym powodem przemilczenia samego faktu i jego wymowy. Oto bowiem prokurator generalny i minister w ogóle nie rozumie swojej roli, skoro brata się niemal publicznie z osobą, którą jego podwładni – prokuratorzy – obwiniają o poważne przestępstwa. Róże dla Stokłosy są przecież sygnałem dla podporządkowanego mu aparatu ścigania, że oskarżony cieszy się wysoką protekcją. Główny w rządzie strażnik prawa bagatelizuje przestępczość.
Telewizje i prasa mogły przeprowadzić własne dziennikarskie śledztwo, a przynajmniej zapytać kancelarię premiera i samego Ćwiąkalskiego, czy to prawda, że składał wizytę z kwiatami u swego niedawnego aresztanta oczekującego na proces. Nic takiego nie odzwierciedliła żadna publikacja. Nie proszono także redakcji „NIE” o dowody, że prokurator generalny składał imieninową wizytę człowiekowi ściganemu przez prokuratorów niższej rangi. Oparliśmy się zaś na oświadczeniach dostatecznej liczby naocznych świadków szokującego wydarzenia. Są wśród nich pisemne.
Wskazuje to na znaczną dowolność w dobieraniu zdarzeń, które mają zajmować opinię publiczną i na stronniczość mediów. Nielubianych polityków postawią pod pręgierz za byle co, szanowanemu ministrowi lubianego rządu nie wywleką rzeczywistego skandalu. Niby wszystkim chodzi o jakość państwa, ale objawy gnilne dobierane bywają do krytycznych publikacji według kryteriów stronniczych, nieuczciwych. „NIE” także wolałoby nie pomagać PiS-owi w walce z Tuskiem, jednakże bardziej szkodliwe politycznie jest przemilczanie tego, że członek rządu nie rozumie swojej roli i do niej się nie nadaje. Przy tym minister wzmacnia mniemania ludowe, że świat polityki i świat przestępczy w ogóle są w czułych stosunkach towarzyskich.
2.
Wizyta w pałacu Stokłosy ministra sprawiedliwości i wywózka wędlin wywołały w Śmiłowie i okolicy dalej idące pogłoski i podejrzenia. Prof. Ćwiąkalski, zanim został ministrem, był obrońcą Henryka Stokłosy. Ktoś opowiada, że rzekomo widział rachunek, który Ćwiąkalski w trzy tygodnie po tym, jak został ministrem, wystawił Stokłosie za swoje minione adwokackie usługi dla eks-senatora.
Miał opiewać a 1 200 000 zł kwotę niebywałą jak na honorarium obrońcy, mającą więc korupcyjny posmak.

Plotkuje się także, że żona Stokłosy 13 grudnia widziała się z min. Ćwiąklaskim i dała mu 200 000 zł za wypuszczenie męża z aresztu. Dwa dni później sąd okręgowy nie zgodził się co prawda na uchylenie aresztu, ale – jak ludzie bajają – po interwencji Stokłosowej u ministra sąd apelacyjny szybko wypuścił go za kaucją. Są to oczywiście pogłoski nieprawdopodobne, a siłami naszej redakcji nie do sprawdzenia. Natomiast odwiedziny ministra z pękiem róż w domu osoby podejrzanej o korupcję są rzeczą sprawdzoną, która nadaje prawdopodobieństwo plotkom i zapewnia im rezonans. Gruntuje to społeczne przekonanie, że każdym rządem rządzi pieniądz.
Na długo przed naszą publikacją o Ćwiąkalskim ta wredna pogłoska o pieniądzach, które miał on dostać od Stokłosów (powtarzają się kwoty 1 200 000, a potem 200 000 zł), dotarła do sfer politycznych Warszawy. Przy tym plotka głosi, że źródłem plotek w Warszawie jest żona pana Stokłosy. Zapewne jednak Człowiek Roku „Wprost” ozłocony na okładce tego tygodnika nie poleci sprawdzać absurdalnych pomówień swoich ministrów o przestępstwa. W każdym razie Ćwiąkalski jako minister sprawiedliwości nie umocnił w narodzie poczucia, że żyją w praworządnym państwie, a rząd Tuska jest uczciwy.
3.
Relację ze styczniowych uroczystości u Henryka Stokłosy zawartą w artykule „Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą” musimy doprecyzować. Były senator, potem aresztant 4 stycznia obchodził 60-lecie urodzin. Przyjęcie urodzinowe wydane zostało w restauracji Pasibrzuch położonej ok. 3 km od rezydencji Stokłosy. Miało więc charakter publiczny. Natomiast z okazji imienin Henryk Stokłosa podejmował gości w swoim domu. To już nie była jedna duża impreza. Przyjęcie typu bufetowego (tzw. szwedzki stół) urządzano od południa w sobotę 17 stycznia (wtedy był tam Ćwiąkalski) do poniedziałku 19 stycznia wieczorem. Goście się zmieniali.
Restauracja jest miejscem ogólnie dostępnym i dygnitarze tam się nie pokazali. Rezydencja Henryka Stokłosy, zwana przez miejscowych pałacem, leży w głębi posiadłości. Jest strzeżona przez ochronę byłego senatora. Znamy wiele szczegółów z pobytu w niej gości 17–19 stycznia. Np. wiemy, że szef powiatu przyjechał czarnym renault z kierowcą i znamy cyfrową część numeru wozu. Albo że telefony z życzeniami wpierw podejmował asystent Stokłosy Andrzej Krojec.

Autorzy artykułu „Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą” niektórym z gości imieninowych u Stokłosy błędnie przypisali bytność na wcześniejszych urodzinach. Przepraszamy ich za tę nieścisłość wynikłą z pomylenia obu przyjęć.
Przedstawiciele władz powiatowych, których wymieniliśmy jako gości, nadesłali więc sprostowania podkreślając, że 4 stycznia nie byli na urodzinach, nie odwiedzali też Stokłosy w przeszłości. Imieniny odbyły się zaś później niż urodziny. Drukujemy poniżej należne sprostowania.


Redakcja
W artykule napisanym przez Bożenę Dunat oraz Marka Paprykarza znalazła się nieprawdziwa informacja o moim uczestnictwie w uroczystości 60. urodzin Stokłosy.
Uprzejmie informuję, że nie uczestniczyłem w tym spotkaniu, nie otrzymałem zaproszenia, mało tego, w tym okresie zmagałem się z dokuczliwą infekcją, która wymagała posłuszeństwa i pobytu w domowym zaciszu (leżenia w łóżku), do której się pod przymusem rodziny dostosowałem, zatem moje uczestnictwo było niemożliwe.
Znając Pana szczególną wrażliwość na rzetelność dziennikarską proszę na podstawie art. 31 pkt. 1 ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r – Prawo prasowe (Dz.U. Nr 5 poz. 25 ze zm.) o umieszczenie stosownego sprostowania na tej samej stronie, na której zamieszczony jest w/w artykuł w najbliższym wydaniu gazety.
Z wyrazami szacunku
Poseł na Sejm RP
Stanisław Stec
Oborniki, 2009-01-27

Oświadczam, iż informacja zawarta w artykule autorstwa Bożeny Dunat i Marka Paprykarza: „Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą” opublikowanym w Nr 5 (957) tygodnika „NIE” z 29 stycznia 2009 r., iż rzekomo 4 stycznia 2009 r. wziąłem udział w 60. urodzinach p. Henryka Stokłosy, jest w całości nieprawdziwa. Ani tego dnia, ani w przeszłości nie uczestniczyłem w imprezach, spotkaniach, uroczystościach, itp. organizowanych przez p. Henryka Stokłosę. Jestem szczerze zdziwiony sugerowaniem obecności mojej skromnej osoby na tak znakomitych uroczystościach i wśród ludzi tegoż autoramentu.
Starosta Pilski
Tomasz Bugajski
Piła, 27 stycznia 2009 r

Oświadczam, iż informacja zawarta w artykule autorstwa Bożeny Dunat i marka Paprykarza: „Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą” opublikowanym w Nr 5 (957) tygodnika „NIE” z 29 stycznia 2009 r., iż rzekomo 4 stycznia 2009 r. wziąłem udział w 60. urodzinach p. Henryka Stokłosy, jest w całości nieprawdziwa. Ani tego dnia, ani w przeszłości nie uczestniczyłem w imprezach, spotkaniach, uroczystościach, itp. organizowanych przez p. Henryka Stokłosę.
Przewodniczący Rady Powiatu w Pile
Mirosław Mantaj
Piła, 27 stycznia 2009 roku

NIE: Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą (5-2009)

Autor: BOŻENA DUNAT, MAREK PAPRYKARZ
Strona: 1

BOŻENA DUNAT

MAREK PAPRYKARZ

Ćwiąkalski zatruł się kiełbasą

Za co naprawdę wyleciał minister sprawiedliwości.

To nie z powodu trzeciego wisielca były już dziś minister sprawiedliwości podał się do dymisji. Prawdziwą przyczyną była notatka służbowa oficera Biura Ochrony Rządu, którą na biurko premiera Tuska przysłał wicepremier Schetyna.
– Za to cię wypieprzę! A przy okazji całą resztę! – miał wrzeszczeć Tusk. – Pisz rezygnację.
•••
Co się stało?
Od korników z biurka premiera wiemy, że w trakcie cytowanej rozmowy zadzwonił telefon. Na słuchawce wisiał wicepremier Schetyna. Oznajmił Tuskowi, że w sobotę 17 stycznia 2009 r. Ćwiąkalski bawił w rezydencji Henryka Stokłosy – byłego senatora RP, niedawno aresztowanego i wypuszczonego z aresztu, podejrzanego o popełnienie wielu przestępstw, w tym przekupstwa. Fakt obecności ministra sprawiedliwości u byłego klienta (Ćwiąkalski był adwokatem Stokłosy, zanim został ministrem) potwierdzała notatka sporządzona przez towarzyszącego Ćwiąkalskiemu oficera BOR, który był też jego kierowcą. Borowik napisał ją, by się wytłumaczyć z tego, że gdy wyjeżdżał ze Śmiłowa (w tej miejscowości znajduje się wielohektarowa posiadłość Stokłosy), gospodarz kazał wrzucić do bagażnika rządowego bmw pięć kartonów z tzw. wiązanką pilską, czyli wędlinami produkowanymi w zakładach należących do eks-senatora. Polędwica, szynka, kabanosy, biała surowa kiełbasa i parówki śmiłowskie...
– Jedna paczka dla kierowcy – zdecydował Stokłosa, bo ludzkie z niego panisko.
Oficer BOR myślał o prezencie aż do rogatek Warszawy. Nie wiadomo, czy jest jaroszem, czy może sądził, że sprawa się wyda. Przecież co
najmniej trzydziestu ludzi widziało, jak pracownicy Stokłosy ładowali podarunek do bagażnika. Na wszelki wypadek napisał notatkę.
W sobotę Ćwiąkalski wpadł złożyć życzenia Stokłosie – dwa dni później wypadały imieniny Henryka. Przywiózł 30 czerwonych róż i obraz: olejne płótno, na którym namalowano Zamek Królewski w Warszawie. Minister wypił lampkę szampana i szklaneczkę whisky. Rozmawiał przede wszystkim z gospodarzem. Po odejściu od stołu panowie zamknęli się w gabinecie. Wizyta trwała mniej więcej półtorej godziny.
•••
Korniki twierdzą, że Tusk roześmiał się słysząc Schetynowe rewelacje.
– Czy to prawda? – zapytał Ćwiąkalskiego.
Minister potwierdził. Wyjaśnił, że nie widzi niczego złego w odwiedzinach u byłego klienta. W trakcie rozmowy na biurku premiera wylądowała kserokopia borowikowej notatki.
– Za to cię wypieprzę...
•••
Już po dymisji Ćwiąkalski i Tusk dali do zrozumienia, że doszło do niej z powodu samobójczej śmierci Roberta Pazika – trzeciego porywacza i zabójcy Krzysztofa Olewnika. Saper myli się tylko raz – powiedział zwolniony z pracy minister sprawiedliwości poczuwając się do odpowiedzialności politycznej za zdarzenie w płockim areszcie.
Mamy powody sądzić, że był to pretekst i ukłon obydwu polityków w stronę opinii publicznej. Premier policzył słupki i wyszło mu, że na dymisji Ćwiąkalskiego może trochę zyskać, a przynajmniej niedużo stracić.
Przyjrzyjmy się faktom:
lW poniedziałek 19 stycznia przed piątą rano klawisze z Płocka znaleźli wyhuśtane ciało Pazika;
lPrzez cały dzień zarówno politycy Platformy, jak i znawcy prawa (np. prof. Andrzej Zoll) zapewniali dziennikarzy, że jeśli ktokolwiek
zawinił, to na pewno nie był to minister sprawiedliwości;
lWe wtorek 20 stycznia przed ósmą rano taką opinię – po raz kolejny – wyraził także Ćwiąkalski w rozmowie z red. Janiną Paradowską w radiu TOK FM; zaprzeczył, że ma podać się do
dymisji;
lPo dziewiątej służby prasowe premiera ogłosiły, że Ćwiąkalski jednak złożył rezygnację, a Tusk ją przyjął; poranne spotkanie u premiera miało być poświęcone sprawie Olewników – co należy zrobić, żeby wyjść z niej z twarzą; o dymisji Ćwiąkalskiego ani jego podwładnych nikt wcześniej nie myślał.
Tusk ma wiele wad, ale do tej pory nie zdradzał nadmiernej skłonności do histerii. Zwłaszcza
histerii spóźnionej o dwadzieścia kilka godzin. Gdyby postanowił, że głowa Ćwiąkalskiego ma spaść za samobójstwo Pazika, wymusiłby dymisję w poniedziałek rano. Wtedy by to odniosło odpowiedni efekt propagandowy.
Tymczasem przez cały poniedziałek wszyscy politycy PO bronili Ćwiąkalskiego – najwyraźniej na polecenie kierownictwa partii. Wyszli
na wałów, gdy dobę później Tusk oświadczył: Nie mogę zaakceptować zaniechań, niechlujstwa i słabości służb, które odpowiadają za to samobójstwo. Odpowiedzialność ponosi za to minister sprawiedliwości.
Politycy PO dziwią się do dziś. Jak za pół
roku jakiś policjant zastrzeli kogoś przez przypadek, to Schetyna też będzie odwołany? – pytają.
Także PSL burzy się z powodu decyzji kadrowych premiera.


Logika wskazuje, że albo Tusk oszalał, albo śmierć Pazika była – tak właśnie twierdzimy – jedynie pretekstem do przewietrzenia resortu sprawiedliwości.
To naturalnie tylko domniemania. Potwierdza je jednak pozostające w dyspozycji redakcji „NIE” oświadczenie pracownika Farmutilu (fabryka Stokłosy) zawierające szczegóły wizyty Ćwiąkalskiego w Śmiłowie.
•••
Na przyjęciu imieninowym, które były senator wydawał w poniedziałek 19 stycznia, spodziewano się wicepremiera Waldemara Pawlaka oraz Andrzeja Leppera. Obaj ograniczyli się do złożenia życzeń przez telefon. Pawlak w ostatniej chwili oświadczył, że nie przyjedzie, bo sytuacja się zmieniła i będzie gnój. Lepper zapowiedział się w innym terminie, bo 19 stycznia cierpiał na grypę.
•••
Stokłosa był senatorem od 1989 r. i jednym z najbogatszych Polaków. Jeszcze dwa i pół roku temu bywanie w Śmiłowie było w dobrym tonie. Gdy zapraszał kolegów z parlamentu, stawiała się większość. Żartowano, że może organizować sesje
wyjazdowe Sejmu czy Senatu i w swoim obejściu stanowić prawo.
Szmalu wciąż ma niemało. Gorzej z przyjaciółmi. Od kiedy prokuratura wsadziła go do aresztu, a potem oskarżyła o popełnienie 21 przestępstw, bywanie w Śmiłowie przestało być trendy.
Wśród zarzutów jest również to, że w latach 1989–2005 Stokłosa miał korzystać z wielomilionowych umorzeń podatkowych, które załatwili mu skorumpowani urzędnicy Ministerstwa Finansów. Oraz to, że miał w kieszeni sędziego z Poznania, który wydawał wyroki po jego myśli.
Stokłosie nie podobało się w celi, choć tak dobrano współwięźniów, żeby nie odstawali od niego intelektualnie. Stać go było na najlepszych adwokatów, którym przyświecał jeden cel: uwolnienie pryncypała.
Stokłosa zarzucał sądy wnioskami o zwolnienie z aresztu. Ostatni rozpatrywano 15 grudnia 2008 r. Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał, że senator ma pozostać za kratami do końca marca 2009 r., bo grozi mu surowa kara, istnieje więc obawa ucieczki. Pełnomocnicy Stokłosy złożyli odwołanie. Rozpatrzył je w trybie ekspresowym (już 23 grudnia 2008 r.) Sąd Apelacyjny w Poznaniu. To rekord Polski w rozpatrywaniu odwołań.
Ciąg dalszy jest powszechnie znany. Sąd zwrócił Stokłosie wolność pod warunkiem wpłacenia poręczenia w kwocie 3 mln zł. Nakazał też, aby trzy razy w tygodniu eks-senator meldował się na policji. W kraju, w którym wielu ludzi żyje z zawartości śmietników, dostarczenie takiej kwoty zajęło rodzinie uwięzionego godzinę. Kaucję wpłacili synowie z pasierbem.
•••
Stokłosa wyszedł w Wigilię w samo południe. Przed Aresztem Śledczym w Szamotułach czekali dziennikarze i stęskniona żona Anna, a w Śmiłowie naszykowano kolację wigilijną.
Sielanka rodzinna trwała, dopóki nie wyłączono kamer. Już w samochodzie małżonkowie zaczęli się spierać. Nie poszło o nędzny wygląd uwolnionego (potwornie wychudł), ale o pieniądze. Tuż przed zatrzymaniem przez niemiecką policję w listopadzie 2007 r. Stokłosa podpisał pełnomocnictwa upoważniające panią Annę do reprezentowania go w jego firmach. Dzięki temu mogły normalnie funkcjonować. W ocenie senatora połowica bardziej przejmowała się dobrem swojego syna z wcześniejszego związku niż majątkiem rodu Stokłosów.
Wigilię i Boże Narodzenie Stokłosa spędził sam. Żona czmychnęła do rodziny i wróciła w drugi dzień świąt. Podobnie było w sylwestra. W noworoczną noc przyszedł złożyć życzenia jedynie Brunon Wolski, wójt miejscowości Kaczory.
4 stycznia 2009 r. wypadały 60. urodziny Stokłosy. Tym razem lokalni notable stawili się w komplecie. Oprócz wójta Kaczor przyszli m.in. starosta pilski Tomasz Bugajski (PO), przewodniczący rady powiatu Mirosław Mantaj (PO), powiatowy radny i szef powiatowych struktur PiS Jacek Ciechanowski oraz poseł SLD, a w przeszłości wiceminister
finansów, Stanisław Stec.
•••
Adwokaci Stokłosy przewidują, że proces będzie długi, bo też nie ma się do czego śpieszyć. Sądowy nakaz częstego pokazywania się policji nie jest
dla byłego senatora utrudnieniem, bo to na ogół nie on biega na komisariat, ale policja przychodzi do niego. To nie jest nic nagannego, sąd przecież nie określił, kto ma ruszać dupę.
Mecenasi sądzą, że Temida spojrzy na ich klienta życzliwie i zostanie skazany na 3 lata więzienia. Taki wyrok nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Więzienie będzie przykre, ale niebolesne, zważywszy że po odbyciu połowy kary można ubiegać się o przedterminowe zwolnienie, a trzynaście i pół miesiąca Stokłosa już odsiedział.
Na papu z pewnością wystarczy senatorowi do końca życia. Jego majątek szacuje się na ok. 2 mld zł, a na poczet ewentualnych zobowiązań prokuratura zabezpieczyła mienie o wartości 20,7 mln zł.

BOŻENA DUNAT
MAREK PAPRYKARZ
bdunat@redakcja.nie.com.pl


„NIE” o Stokłosie:
„Smród pana senatora”, nr 20/2004
„Dworak senatora Stokłosy”, 41/2004
„Książę na kościach”, 25/2006
„Kaczory tęsknią za Stokłosą”, 1/2007
„Stokłosa na siedząco”, 27/2008

poniedziałek, 19 sierpnia 2002

Obwoźne sado-maso

Czujni jak czujniki cenzorzy katoliccy zakazują telewizjom pokazywania tortur i okrucieństwa. Nawet wobec kotków i ptaszków, które przecież na to zasługują. Ta zgraja moralistów mniema, że telewizor stwarza zachętę do tych rozrywek przez samo pokazanie np. kolesia, który wyrywa włosy koleżance i skrzydełka muszce, czy chłopa, który batoży konia i kochankę. Bo sadyzm to smaczna pokusa dla katolickiego ludu. Nim zapadnie noc, a z nią wolność ekranowa, nadaje się więc filmy o czułej hodowli kretynów – czyli stworów dobrych i wrażliwych. Lub pielęgnacji mamuś kitujących na raka. Tak męczący dobór repertuaru wynika z nauk papieża, który zachwala miłość do drugiego człowieka. Oczywiście, z wyjątkiem miłości pozamałżeńskiej.

Dziadunio Karol Wojtyła nałogowo spala mnóstwo benzyny lotniczej, żeby w różnych krajach mamrotać o miłości bliźniego, demonstrować zaś miłość własną. Zaspokajają ją hołdy milionów już teraz pochlebczo wyolbrzymianych przez polską prasę.

Witając sędziwego bożka wciąż gdzieś jacyś żółci i śniadzi klaszczą, skaczą, tańczą w telewizorze. Wkrótce jednak ekrany TV zajmą zbliżenia polskich dziewic zalanych łzami szczęścia poniżej blond grzywek.

Tłumy katolickich klakierów nie słuchają, co ich idol szemrze. Nie przejmują się pomysłem miłości bliźniego, zachętami do okazywania dobroci i współczucia. Gdyby bowiem było inaczej, to zamiast zbierać się na placach, robić aplauz gwiazdorowi J.P. 2, podnosić mu samopoczucie i adrenalinę, podpisaliby jak świat długi i szeroki list otwarty do papieża przepojony chrześcijańskim miłosierdziem:

"Kochany staruszku! Połóż się do łóżka. Przykryj kołderką. Poczytaj sobie Katarzynę Grocholę albo jakiś lekki kryminał. Poćpaj kawiorku, pocmoktaj melbę, mniam, mniam. Puść se na wideo "Dzień świra" – uśmiejesz się zacnie. Podłub sobie w nosie albo między palcami u nóg, co tam lubisz. Trochę drzemki, potem kaku. Nie rób z siebie widowiska zgrozy. Trochę miłosierdzia dla osoby ludzkiej nazwiskiem Wojtyła. I dla ubogich narodów wydających straszną forsę na seanse dręczenia papieża-starca. Przejazd papamobile jest dla finansów państwa jak powódź, trzęsienie ziemi, wojna lokalna, nalot szarańczy lub US Force.

Wyrzuć te starcze środki dopingowe, którymi Cię szpikują jak byczków hodowanych na olimpiadę, żebyś mógł przez godzinę ruszać nogą i mniej trząść ręką. Trują Cię przecież okrutnie i jesteś po tym podwójny
kapeć. Nie rób widowiska z ludzkiej agonii, powściągnij więc chętkę, żeby paść na stanowisku. Choruj z godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź.

Seriale telewizyjne typu horror robi się dziś używając robotów, tricków, elektroniki, skanerów i kaskaderów. Żeby zmontować spektakl grozy, nie trzeba męczeństwa gwiazdora, udręki jego dworu, reżyserów i widzów. Karolu Wojtyło! Twój anioł stróż w poczuciu bezradności już dawno w łeb sobie palnął".

Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do współczuwania – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła. Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw człowieka wobec siebie samego. Ktokolwiek zaś znęca się nad sobą, tym łatwiej uczyni to innym.

Starczy upór papieża w zadawaniu sobie udręki i czynieniu z niej widowiska pokazuje wyznawcom oraz niepodległym magii gapiom, że człowiek żyjący publicznie zatraca instynkt samozachowawczy i ludzkie wobec siebie odruchy. Ambicje władcze stają się jego najsilniejszą skłonnością.
Polityk za każdą cenę udaje wigor, żeby nie zdradzić słabości, więc nie stracić władzy. Breżniew Watykanu jako magik duchowy ma jednak wpływ na ludzi biorący się z ich wiary w różne świętości. Krzepić ją może mit, obraz na telebimie, znak umowny, np. kukła, czarny kamień, dwa patyki na krzyż, strumień światła. Dla wzbudzania metafizycznych emocji nie trzeba żywego trupa obwozić po świecie, wlec po ulicach i stadionach. Chyba że ktoś pragnie wzniecać kult masochizmu i sadyzmu, znęcania się nad sobą i fanatyzmu.

Czyż więc wodza chrześcijan nie można potraktować po chrześcijańsku i zamiast dostarczać podniet
jego próżności w postaci milionów wyznawców i tuzinów kłaniających się prezydentów, jakże po ludzku
podać mu do łóżka nocniczek na Jego Świątobliwą kupkę?