środa, 4 czerwca 2008

"Ze złotym medalem na szyi myślałam, że pokonam chorobę" - Agata Mróz i jej niezwykła opowieść

Rozmawiali PRZEMYSŁAW IWAŃCZYK (Gazeta Wyborcza, Sport.pl) i JERZY MIELEWSKI (Polsat Sport)
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 16:01
Zobacz powiększenie

Kiedy rano wstawałam na trening, czułam się jak z krzyża zdjęta. Coś się we mnie działo i nie było to takie zwykłe zmęczenie - poruszająca opowieść Agaty Mróz o chorobie i podejściu do życia. Wywiad dla magazynu "Super Volley" przeprowadzili Przemysław Iwańczyk (Sport.pl) i Jerzy Mielewski (Polsat Sport).

Rozmowa przeprowadzona w marcu 2008.

Przemysław Iwańczyk, Jerzy Mielewski: Jeszcze kilka miesięcy temu grając w hiszpańskim Grupo 2002 Murcia wywalczyłaś prawie wszystko, co w klubowej siatkówce najcenniejsze. Teraz walczysz z bardzo poważną chorobą. To o wiele trudniejszy pojedynek.

Agata Mróz: Cierpię na zespół mielodysplastyczny. To choroba szpiku kostnego, przez którą mam mało płytek krwi. Mój organizm jest osłabiony, szybciej niż inni łapię choroby, a jeśli już, to nie mogę brać antybiotyków, leków przeciwbólowych. Choruję od wielu lat, jeszcze niedawno chciałam tylko, żeby choroba nie postępowała. Każde badanie krwi zawsze było dla mnie wielkim stresem, jaki będzie wynik. Do tego pokłute żyły i blizny na rękach. Teraz już wiem, że konieczny będzie przeszczep szpiku kostnego. Szukam stuprocentowego dawcy.

Jak to wszystko się zaczęło?

Miałam 17 lat, cztery lata treningów za sobą, kiedy zdiagnozowano u mnie tę chorobę. Byłam w połowie trzeciej klasy liceum w sosnowieckim SMS. Odeszłam ze szkoły, bo już nie pozwolono mi grać. Wtedy załamałam się zupełnie. Trudno było mi pozbierać się w sytuacji, kiedy wszystko, o czym marzyłam, się skończyło. Bolało strasznie i choć nigdy nie miałam siatkarskiego idola, wyobrażałam sobie moje sukcesy w tym sporcie. Aż tu nagle przychodzi choroba i ci to wszystko zabiera. Wiecie co to znaczy, dla tak młodej dziewczyny? Mieszkałam z rodzicami, zdałam maturę, siatkówkę rzuciłam zupełnie, a moje życie przebiegało od jednej wizyty u lekarza do drugiej.



Po trzech latach wróciłaś.

Badania poprawiły się na tyle, że lekarz kazał mi spróbować. Na początek tylko się poruszać, by nie przeciążać organizmu. Pojechałam do Ostrowca, gdzie w tamtejszym KSZO grała moja starsza siostra. Tato, który na każdym kroku wspiera mnie w walce z chorobą, powiedział, żebym wróciła. Właściwie zrobiłam to dla niego, bo sama już nie wierzyłam, że jeszcze będzie dobrze. Pewnego razu zadzwonił trener kadry Zbigniew Krzyżanowski, który znał mnie jeszcze z kadetek, i powołał mnie do kadry. Tak się złożyło, że niedługo później ustąpił ze stanowiska i reprezentację przejął Andrzej Niemczyk. On też zatelefonował, pamiętam, że na początek zapytał: kim jestem i skąd się wzięłam. A ja nie miałam zielonego pojęcia, co to za facet, był dla mnie zupełnie obcy. Kiedy rozstawałam się z siatkówką na te trzy lata, rzuciłam to w diabły. Nie interesowałam się, nie oglądałam meczów, miałam żal, że tak to się potoczyło.

W 2003 roku zdobyłyście z Niemczykiem pierwsze mistrzostwo Europy.

I wtedy, ze złotym medalem na szyi pomyślałam, że pokonam chorobę. Pozbierałam się jakoś po tym wszystkim, była ze mną rodzina, czas zagoił rany, wydawało mi się, że wszystko, co złe, już za mną. Uwierzcie mi, czułam, że mogę wszystko, chciałam świat przenosić, liczyłam, że Bóg uśmiechnął się do mnie na dobre. Przed następnymi mistrzostwami Europy w Chorwacji, gdzie obroniłyśmy tytuł, a po serii turniejów Grand Prix, poczułam, że znów jest coś nie tak. Miałam słabsze badania krwi, czułam się gorzej, szybciej się męczyłam. Na boisku może nie było tego widać, bo starałam się robić tyle, ile mogłam. Ale kiedy rano wstawałam na trening, czułam się jak z krzyża zdjęta. Coś się we mnie działo i nie było to takie zwykłe zmęczenie.

Kibice widzieli w Tobie wulkan energii. Wspaniała siatkarka, piękna kobieta, sesje zdjęciowe dla magazynów...

Tak to wyglądało, bo zawsze staram się uśmiechać, myśleć optymistycznie. Trudno mi to powiedzieć, ale naprawdę działy się ze mną dziwne rzeczy. Czułam, że wolno się regeneruję, coraz częściej pojawiała się myśl, że skoro słabo się czuję, to choroba wraca. Nie miałam czystej głowy. W dodatku jak coś mi dolegało, leki i antybiotyki nie wchodziły w grę. Często wychodziłam i grałam z bólem. I z wszystkimi myślami, które kłębiły się w mojej głowie. Psychicznie bywało ze mną gorzej niż fizycznie. Ale, jak już wspominałam, potrafię się trzymać, kiedy mnie coś gnębi. Nie płaczę i nie dołuję się w towarzystwie innych.

Badania były jednak coraz gorsze i nie pojechałaś na mistrzostwa świata do Japonii.

Zrezygnowałam, bo taki turniej to zbyt wielki wysiłek dla mnie. A czułam się już wtedy nie najlepiej.

Wiele osób zarzucało Ci, że nie jedziesz z reprezentacją, a podpisałaś kontrakt z Grupo 2002 Murcia.

Wyjazd do Hiszpanii był spełnieniem moich marzeń. Chciałam spróbować czegoś nowego, a tam próbowali pomóc także mojemu zdrowiu. Wiedzieli, że jestem chora, a mimo to podpisali ze mną umowę. Miałam swojego lekarza, specjalistyczne badania. Wszyscy dziwili się, że wybrałam klub, który nie gra w Lidze Mistrzów. Ale już wtedy nie miałam zdrowia takiego, jak większość sportowców. Trudno byłoby mi grać non stop. Chciałam trochę odpocząć, nie robić niczego na wariackich papierach. Miałam nadzieję, że ludzie zrozumieją, jak poważna jest moja choroba. Że to nie katar czy angina. Że gra w klubie raz na tydzień to nie to samo co codzienne mecze na turnieju. W Hiszpanii obciążenia były nieporównywalnie mniejsze niż w Polsce. Było mi przykro, że nie pojechałam na mistrzostwa świata, bo bardzo chciałam, nigdy na takiej imprezie nie byłam. Czytałam opinie kibiców z żalem. Powtórzę po raz kolejny. Tym, którzy mnie krytykowali, życzę, by nie dotknęły ich problemy podobne do moich.

Skończyłaś karierę w najmniej oczekiwanym momencie.

Na początku chciałam ją tylko przerwać, ale z każdym dniem wiedziałam, że to może być koniec. Chciałam zrezygnować już w trakcie sezonu, ale trzymało mnie to, że zmienia się moje życie osobiste. Że wychodzę za mąż, marzę o powiększeniu rodziny. Może moja forma rzeczywiście była wtedy wysoka i żałowałam, że to już koniec, ale nie mogłam ryzykować dalej. Zakładając rodzinę, miałam dla kogo żyć.

Lekarze podjęli decyzję o przeszczepie szpiku kostnego.

Już Hiszpanie mówili mi, że będzie to konieczne, a potwierdzili to polscy lekarze. To dla mnie jedyna szansa na powrót do zdrowia. Nie mam zamiaru przekonywać nikogo, jak poważna jest to sprawa. Że to nie zabieg kosmetyczny jak powiększenie piersi. Na każdym kroku muszę się pilnować, odpoczywać, utrzymywać dietę. Jestem przerażona, ale nie załamuję się. Nie mogę polec chociaż w psychicznej walce z chorobą. Choć spotkał mnie wiele razy zawód, wiem, że tym razem się uda, bo mam dla kogo żyć. Będę walczyć dla moich najbliższych. Gdybym była sama, nie wiem, czy zmobilizowałabym się po raz kolejny stawić czoła chorobie. Boję się cholernie, ale to dla mnie jedyna szansa na wyleczenie.

Systematycznie jeździsz do szpitala hematologicznego na transfuzje krwi. Zaskoczyło Cię to, ile osób chce Ci pomóc?

Wzruszyło mnie to, bo nie spodziewałam się, że tylu życzliwych ludzi spotkam na swojej drodze. O nich zawsze będę pamiętać, o innych chcę jak najszybciej zapomnieć. Nawet trudno mi wymienić wszystkich, którzy zaoferowali pomoc. Firmy Polkomtel, Muszynianka, moje rodzinne miasto Tarnów, marynarze z jednostki w Ustce, Asia Albińska, która z dziewczynami z kadry przygotowuje kalendarz na aukcję, każdy, kto zdecydował się oddać krew. Takie akcje organizowane są na każdym kroku. I niech wszyscy wiedzą, to nie jest tylko pomoc dla mnie. Krew i szpik, jeśli ktoś zechce być dawcą, uratują życie wielu osobom.

Dwa kilogramy szczęścia - ostatni osobisty wywiad Agaty Mróz

Sylwia Borowska
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 14:56

Jak to możliwe, że zaszłam w ciążę? Sama nie mogłam uwierzyć. Kiedy już ochłonęliśmy, pomyśleliśmy z Jackiem, że to dobry znak od Boga. Że jeszcze w naszym wspólnym życiu coś jest nam dane - jeszcze 2 maja mówiła dwutygodnikowi Viva po urodzeniu córki Agata Mróz. Ale mówiła też: - Nie wiadomo, co się wydarzy. Żyję ze świadomością, że ludzie po przeszczepach szpiku też umierają.

Zobacz powiekszenie
Fot. ROBERT SZWEDOWSKI EAST NEWS
9 czerwca 2007 - ślub Agaty Mróz z Jackiem Olszewskim
Zobacz powiekszenie
Fot. BLAZEJ SENDZIELSKI
Agata Mróz i Jacek Olszewski
Spotykamy się na chwilkę. Agata jest słaba. Urodziła córkę 4 kwietnia, Bardzo zeszczuplała. Ale jej oczy są błyszczące. Jest szczęśliwa. Od wczoraj śpi w domu. Córeczka Liliana jest jeszcze w szpitalu, na oddziale dla noworodków. Agata pojutrze będzie znowu w innym szpitalu, na oddziale hematologii. Przygotowuje się do przeszczepu szpiku. Badania, zabiegi i tak dalej. Uśmiecha się na widok filiżanki z gorącą czekoladą. Nareszcie zwyczajni ludzie, zwyczajny świat dokoła, a nie tylko rzędy białych łóżek. Trudno uwierzyć w to, co przeszła. Jej kariera sportowa załamała się niemal dziesięć lat temu. Po trzech latach przerwy wróciła na boisko i jako jedna z polskich Złotek zdobyła złoty medal na mistrzostwach Europy w siatkówce. Były kolejne zwycięstwa, były też nawroty choroby. Agata walczyła z białaczką i coraz częściej z samą sobą.

- Jak to możliwe...?

...Że zaszłam w ciążę? Sama nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam te dwie magiczne kreseczki. Jadąc we wrześniu na kwalifikację do przeszczepu szpiku, musiałam rutynowo zrobić test ciążowy. W pierwszej chwili myślałam, że to pomyłka. Zrobiłam drugi test i wynik powtarzał się. Lekarze mówili, że przy moim stanie zdrowia jest to prawie niemożliwe. Zadzwoniłam szybko do męża. Mówię: "Kochanie, usiądź ". Przestraszył się, bo myślał, że coś złego dzieje się ze mną. "Jestem w ciąży!" Po drugiej stronie krótka cisza i śmiech. Myślał, że to żart. Zadzwoniłam do lekarki, która też była zaskoczona, ale żeby mieć stuprocentową pewność, wysłała mnie na badania. Już miałam wyznaczony termin operacji - 22 listopada. Pojechałam wcześniej na kwalifikację do Katowic po to tylko, żeby powiedzieć: "Niestety, muszę to przesunąć, bo jestem w ciąży.". Komisja lekarska zamarła. Nikt nie był na to przygotowany.

- Kobieca intuicja nic Ci wcześniej nie podpowiadała?

Mój organizm jest nieprzewidywalny. Nauczyłam się pewne symptomy wyolbrzymiać, a pewne wprost przeciwnie - ignorować. To ciągłe balansowanie na krawędzi. Skala reakcji i odczuć jest ogromna. Dużo jest niespodzianek. Dopiero kiedy już miałam pewność, że jestem w ciąży, przypomniało mi się, że ostatnio faktycznie zaczęłam jeść rzeczy, za którymi do tej pory nie przepadałam. Na przykład żółty ser.

- Wierzysz w to, że dziecko nie pojawia się na świecie przez przypadek?

Tak. Kiedy już ochłonęliśmy, pomyśleliśmy z Jackiem, że to dobry znak od Boga. Że jeszcze w naszym wspólnym życiu coś jest nam dane. Że zasługujemy na szczęście. Najpierw czekałam na właściwego mężczyznę, a kiedy już byliśmy z Jackiem po ślubie, to skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie rozmawialiśmy o dziecku. Nie planowaliśmy tego, ale też nie broniliśmy się. Ostatnią szansę miałam przed przeszczepem. W moim przypadku ryzyko donoszenia ciąży było większe niż u zdrowej kobiety. Przekonywało mnie to, że mielodysplazja szpiku nie jest chorobą genetyczną. Gdyby było inaczej, w ogóle nie byłoby mowy o ciąży. Nie zaryzykowałabym.

- Na pewno pojawiła się duża radość, ale i lęk. Co będzie?

I dziś nie wiadomo, co się wydarzy. Żyję ze świadomością, że ludzie po przeszczepach szpiku też umierają. Mogę po miesiącu wyjść do domu i czuć się świetnie, ale mogą również wystąpić powikłania. Kiedy moja mama dowiedziała się, że będzie po raz pierwszy babcią, najpierw ucieszyła się, a potem była zaniepokojona: "Jak ty sobie dasz radę? Jak zniesiesz ciążę?". Tego nikt do końca nie był w stanie przewidzieć. W dziewiątym tygodniu zobaczyłam na USG tę maleńką kijankę i od razu zaczęłam szukać kontaktu z hematologami, którzy poprowadziliby moją ciążę. Byli lekarze, którzy sugerowali, że powinnam ją usunąć. Na szczęście trafiłam też na takich, którzy podjęli ze mną walkę o moje dziecko.

- Przez te miesiące stali się Tobie najbliżsi.

Bo dawali mi nadzieję. To było bardzo dużo. Byłam przy nich bezpieczna. Czułam, że wiedzą, co robią. Uspokajali mnie, mówiąc, że ciąża nie spowoduje postępu choroby. Moja pani doktor miała już doświadczenie w prowadzeniu ciężarnych kobiet chorych na mielodysplazję szpiku. Przy niej mogłam okazywać słabość. Czasem sobie pokrzyczeć, czasem popłakać. Nawiązałyśmy niezwykle bliski kontakt. Lekarz, który będzie robił mi przeszczep szpiku, powiedział: "Pani Agato, proszę sobie wyobrazić, że od teraz jestem pani drugim mężem, że rodzimy to dziecko wspólnie. W każdej chwili możemy zakończyć tę ciążę, ale proszę, nie poddawajmy się!".

- Skąd w Tobie tyle siły?

Zaczęłam chorować, kiedy miałam siedemnaście lat. Przede mną było całe życie. Miałam propozycje grania w najlepszych klubach. Byłam ambitna. I nagle na trzy lata musiałam przerwać karierę sportową. Bardzo to przeżywałam. Chwilami myślałam, że już po mnie. Pomogli mi wtedy rodzice. Właściwie to tata namówił mnie, żebym wróciła do siatkówki. Po roku treningów pojechałam na mistrzostwa Europy i wygrałam. To mnie nauczyło, że warto walczyć do końca. Teraz mam przy sobie męża, który bardzo mnie wspiera. Kiedy trzeba - pogłaszcze, kiedy trzeba - zmotywuje do działania. Stoi za mną cały czas. Jacek jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Skoro on tak wierzy we mnie, to ja przecież nie mogę go zawieść. Nie wiem, czy sama dałabym sobie radę. Pół roku leżałam w szpitalu i zajmowałam się wyłącznie sobą i ciążą. Nie zawracałam sobie głowy w tym momencie tak prozaicznymi rzeczami, jak niezapłacone rachunki. Jacek był moim łącznikiem ze światem zewnętrznym. Chwilami tarczą obronną. Nie było dnia, żeby jakiś dziennikarz nie dzwonił z prośbą o wywiad. Fotografowie, jak spod ziemi, pojawiali się pod szpitalem, kiedy przewożono mnie na badania. Momentami byliśmy oboje przerażeni tym, co się wokół mnie dzieje.

- Skąd wiedziałaś, że Jacek to ten mężczyzna?

Byłam w kilku związkach, które kończyły się, bo zawsze coś nie grało. Jacka poznałam przypadkowo. Spotkaliśmy się na stoku w Szczyrku. To był dzień, kiedy pierwszy raz w życiu założyłam narty na nogi. Nie można było mnie nie zauważyć. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Nie mogliśmy się rozstać. Grałam wtedy w Bielsku-Białej, on przyjechał ze znajomymi na tydzień do Szczyrku. Od chwili poznania codziennie do niego przyjeżdżałam. Rano trenowałam, jechałam do Szczyrku, choćby na obiad, a potem wracałam znowu na trening. Od początku czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie. Samo to coś znaczy, że po tygodniu znajomości zaryzykowałam podróż nocą w zamieci śnieżnej do Warszawy, żeby znowu go zobaczyć. Po meczu w Kaliszu wsiadłam w dresach do samochodu i ruszyłam. Nie wiedziałam nawet, gdzie mieszka. Dojechałam o czwartej nad ranem. Wykręcam numer komórki i modlę się, żeby odebrał. Odbiera. Mówię: "Cześć, jestem w Warszawie, spotkamy się?". Potem wszystko szybko się potoczyło. Od chwili, kiedy zachorowałam, nie odkładam już nic na później. Niczego nie planuję. Nauczyłam się żyć tu i teraz.

- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?

Wierzę w chwilę. Nie wiem, co ze mną stanie się za miesiąc czy za rok. Ludzie chorzy bardziej cieszą się życiem. Kiedy wyjeżdżałam grać w hiszpańskim klubie, znaliśmy się osiem miesięcy. Widywaliśmy się raz w miesiącu i przetrwaliśmy. Rok temu wzięliśmy ślub, z czego pół roku spędziłam w szpitalu. Nie mieliśmy nawet czasu nacieszyć się sobą. Czasami musiało nam wystarczyć tyle, że zjedliśmy w szpitalu pizzę przy świeczce.

- Co Cię najbardziej w nim ujmuje?

Spokój, z jakim podchodzi do życia. Nawet największe problemy stają się przy Jacku drobiazgiem. O wielu sprawach, które trzeba załatwić, dowiaduję się już wtedy, kiedy są załatwione. Mam w nim wielkie oparcie. I nie muszę się martwić, że mąż chodzi głodny, bo w kuchni to on siedzi więcej ode mnie. Jacek jest bardzo energiczny i przedsiębiorczy. Ciągle proponuje: chodźmy tam, zobaczmy to. Nie zawsze za nim nadążam. Nie mam na to zdrowia.

- Co dla osoby, która trenowała przez tyle lat, oznaczają chwile, kiedy organizm odmawia posłuszeństwa?

To jest dramat. Czasami, kiedy patrzę na swoje mecze sprzed lat, na swoje zdjęcia, nie mogę uwierzyć w to, kim dzisiaj jestem. Jestem cieniem tamtej Agaty. Kiedyś w tygodniu mogłam zagrać siedem meczów. Przelecieć pół świata. Dziś czuję się zmarnowana. Słaba. Czasem rano nie mam siły wstać z łóżka. Widzę, co dzieje się z moim ciałem, jak zanikają moje mięśnie.

- Płaczesz?

Ostatnio dużo. Ale może to baby blues?

- Jak wiele można znieść?

Coraz mniej. Widzę, że mam mniejszą niż kiedyś tolerancję na ból. Drażnią mnie kolejne zabiegi. Ludzie wokół mnie. Ciągle ktoś mnie dotyka, podłącza coś, wkłuwa igłę. W szpitalu przed porodem liczyłam tygodnie. Tak jakbym chciała przyspieszyć czas. Trzydziesty, trzydziesty pierwszy, drugi. Wytrzymywałam do trzydziestego trzeciego tygodnia. Cały czas przetaczano mi krew. Czułam się trochę jak żywy inkubator dla dziecka. Lilianka nabrała wagi. Zaczęły się skurcze. Zapadła decyzja. Teraz trzeba zająć się mną, a dziecko jest już na tyle bezpieczne, że samo da sobie radę. Czwartego kwietnia córeczka pojawiła się na świecie. Przed porodem miałam operowaną nogę. Zawsze czułam się mocna psychicznie, ale w szpitalu życie toczy się inaczej. Coś się we mnie złamało. Potrzebuję ludzi wokół siebie. Mój mąż, kiedy wchodził na oddział, śmiał się, widząc, jak na wózku inwalidzkim znowu pędzę do dyżurki pielęgniarek, aby napić się z nimi herbaty. Nie mogłam wytrzymać w izolacji. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy to, że wczoraj pierwszy raz mogłam zasnąć w domu przy mężu. We własnym łóżku. Kiedy stanęłam w progu naszego mieszkania, to w pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem.

- Na Lilianę też czeka łóżeczko?

Tak. Muszę się przyznać, że czuję się nieswojo, patrząc, że wciąż jest puste. Przykro mi też, że nie mogłam kupić swojemu dziecku nawet jednych śpioszków. Pocieszam się, że Liliana ma dobrą opiekę w szpitalu. Urodziła się w siódmym miesiącu i, jak każdy wcześniaczek, musi jeszcze chwilkę pomieszkać w inkubatorze. Przez następne trzy miesiące będzie pod bacznym okiem lekarzy.

- Co czułaś, gdy zobaczyłaś ją po raz pierwszy?

Kiedy obudziłam się z narkozy, Jacek pokazał mi film, który nagrał po urodzeniu. Kiedy mogłam już usiąść na wózku, wydałam komendę: "Jedziemy!". W jednej ręce z cewnikiem, w drugiej z drenem. Nieważne. Jedziemy. Kiedy zobaczyłam Lilianę, zaczęłam płakać. Taka maleńka. Dwa kilogramy szczęścia. Cieszyłam się, że się udało. Że jest z nami. Że jest zdrowa. Widzę w niej Jacka. Wykapany tata.

- Myślisz już o sobie "mama"?

Tyle kobiet daje sobie radę, dlaczego ja miałabym nie dać? Mam duże oparcie w rodzinie. Moja mama będzie ze mną pod koniec maja podczas przeszczepu szpiku we Wrocławiu. Bardzo pomaga mi Fundacja Przeciwko Leukemii. Znaleźli dawcę, lekarza, który podejmie się przeszczepu, praktycznie pomagają mi cały czas, bo żeby wyleczyć ząb, muszę iść do specjalizującego się w takich przypadkach, jak mój, dentysty. Mówię sobie: "Teraz jest taki moment, że musimy to przejść". Mój mąż będzie na urlopie macierzyńskim. Żałuję, że kiedy wrócę do domu po operacji, Liliana będzie już odchowana. Że stracę te pierwsze tygodnie jej życia. I przeraża mnie to, że wtedy sama będę potrzebować pomocy.

- Myślisz o tym, co by było, gdyby ?

Odganiam takie myśli od siebie. Wierzę, że wszystko się uda. Nie ma innej opcji!

- Myślisz, że jeszcze wrócisz na boisko?

Udowodniłam już nieraz, że niemożliwe staje się możliwe, ale w tym konkretnym przypadku nie jestem optymistką. Mam już długą przerwę. Po operacji będę musiała dochodzić do siebie. To nie jest takie proste. Odeszłam co prawda w dobrym stylu, ale ten ostatni rok w Hiszpanii był już bardzo męczący. Jeśli wróciłabym, to może do komentowania meczów? Przynajmniej utrzymałabym kontakt z siatkówką. Bardziej od samego grania brakuje mi ludzi.

- Modlisz się?

Codziennie przed snem dziękuję Bogu, że przeżyłam kolejny dzień. I że moja córka jest zdrowa.

Źródło: Viva!

Krwawa okładka Super Expressu, Niemcy protestują

zczuba
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 17:38

Nie ma jeszcze konkursu na najgłupszą stronę sportową w prasie codziennej, ale powinien być. Gazety powinny rywalizować o drugie miejsce, bo w tym roku już wygrał "Super Express", prezentując zdjęcie Beenhakkera trzymającego ucięte i ociekające krwią głowy Michaela Ballacka i trenera Sebastiana Loewa.

Czwarta strona okładki dzisiejszego "Super Expressu" (czyli mówiąc po ludzku: ostatnia strona) wygląda tak:



Zostawmy to bez dalszego komentarza. Niemcy - oczywiście - na to nie mogą sobie pozwolić, ze sprawy zrobiłą się już międzynarodowa afera.

Ale przeciwnicy zachowują się z klasą. Michael Ballack: "Takie rzeczy się zdarzają w futbolu. Choć może nie aż takie... To nie ma wpływu na nasze przygotowania". Prezes niemieckiej Federacji Theo Zwanziger jest jeszcze bardziej uprzejmy: "Polacy to nasi sąsiedzi i przyjaciele".

Najbardziej zdenerwował się Leo Beenhakker, którego o zdanie zapytała agencja SID (podajemy za AFP): "To gówno. Na tym przykładzie można zobaczyć, jacy chorzy ludzie są na świecie. Odcinam się od tego całkowicie".

Nie podobało nam się niemieckie poczucie humoru i reklama ze skradzionym samochodem. A teraz wspominamy to z zazdrością. Okazuje się, że dla niektórych to zbyt wysoko zawieszona poprzeczka.

Roland Garros: Dinara Safina w półfinale. Roger Federer też

qbi
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 19:37

Rosjanka przegrywała już 4:6, 2:5 i musiała bronić meczbola w spotkaniu z rodaczką Jeleną Dementiewą, ale zdołała odrobić stratę i wygrać 4:6, 7:6, 6:0! O finał zagra ze Swietłaną Kuzniecową

Zobacz powiekszenie
Fot. Laurent Baheux AP
SERWISY
Radwańska: Tenis na środkach bólowych

22-letnia Dinara gra w Paryżu niewiarygodnie. Imponuje przede wszystkim stalowymi nerwami, co zaskakuje o tyle, że jej bardziej utytułowany starszy brat Marat zazwyczaj nie wytrzymywał presji i częściej ciskał o ziemię rakietą, niż odwracał losy meczów w tak niewiarygodny sposób. A Dinara wygrała przegrany mecz już po raz drugi z rzędu. Dwa dni temu w 1/8 finału była niemal w identycznej sytuacji w konfrontacji z najwyżej rozstawioną w Paryżu Marią Szarapową. Wówczas też przegrała pierwszego seta, a w drugim wyraźnie oddała pole rywalce. Tym razem było nawet gorzej, bo przy stanie 2:5 w drugim secie Dementiewa miała piłkę meczową. Nie zdołała jej jednak wykorzystać, a Safina zacisnęła zęby jeszcze mocniej i zadała decydujące ciosy.

- Kiedy przegrywałam 2:5 stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia. Muszę po prostu zaatakować. No i... tak wyszło, że się udało - śmiała się po meczu Dinara, która po raz pierwszy w karierze awansowała do półfinału Wielkiego Szlema. O finał zagra z kolejną rodaczką Swietłaną Kuzniecową (nr 4), która w dwóch setach ograła Estonkę Kaię Kanepi 7:5, 6:2. W drugiej parze półfinałowej zmierzą się Serbki Ana Ivanović (2) i Jelena Janković (3).

Do półfinału awansował też w środę Roger Federer, który najpierw trochę nastraszył swoich fanów przegrywając 2:6 pierwszego seta ze słynącym z najsilniejszego forhendu w męskim tenisie Chilijczykiem Fernando Gonzalezem, ale potem było już zgodnie z oczekiwaniami - Szwajcar wygrał ostatecznie 2:6, 6:2, 6:3, 6:4.

Po Roland Garros: Trener Radwański bije się w pierś

Roland Garros. Ćwierćfinały kobiet: D, Safina (Rosja, 12) - J. Dementiewa (Rosja, 7) 4:6, 7:6 (7-5), 6:0; S. Kuzniecowa (Rosja, 4) - K. Kanepi (Estonia) 7:5, 6:2. Pary półfinałowe: Safina - Kuzniecowa; J. Janković (Serbia, 3) - A. Ivanović (Serbia, 2). Ćwierćfinały mężczyzn:R. Federer (Szwajcaria, 1) - F. Gonzalez (Chile, 24) 2:6, 6:2, 6:3, 6:4; G. Monfilis - D. Ferrer (Hiszpania, 5.) 6:3, 3:6, 6:3, 6:1; Pary półfinałowe: R. Nadal (Hiszpania, 2) - N. Djoković (Serbia, 3); R. Federer - G. Monfilis; Juniorzy. 1/8 finału: J. Janowicz (Polska, 12) - A. Feret (Francja) 6:7 (3-7), 7:5, 7:5. Juniorki. 1/8 finału:L. Jurikova (Słowacja) - S. Zaniewska (Polska) 6:4, 6:2.

Agata Mróz nie żyje

Sport.pl, PAP
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 14:32

W środę rano w szpitalu we Wrocławiu zmarła siatkarka Agata Mróz, czołowa zawodniczka słynnej drużyny polskich "Złotek", które zdobyły dwa mistrzostwa Europy. Miała 26 lat, zostawiła 2-miesięczną córeczkę Lilianę

SERWISY
Jedna z ostatnich rozmów z Agatą - posłuchaj
Mówią o Agacie: Jej życie było ciąglą walką
"Ten najważniejszy mecz polska siatkówka przegrała" - blog

Przeklęta polska siatkówka - blog

Agata Mróz chorowała na białaczkę. Dwa tygodnie temu przeszła zabieg przeszczepu szpiku kostnego. Jej stan gwałtownie pogorszył się we wtorek wieczorem, trafiła na oddział intensywnej terapii.

Agata, mimo, że miała tylko 26 lat, należy do najbardziej utytułowanych polskich siatkarek. Pod wodzą trenera Andrzeja Niemczyka dwukrotnie (w 2003 i 2005 roku), jako jedna z fenomenalnych "Złotek" zdobyła tytuł mistrzyni Europy. Jeszcze w 2007 roku, mimo choroby, zdobyła mistrzostwo i Puchar Hiszpanii ze swoim klubem Murcia.

W ostatnich miesiącach cała sportowa Polska ściskała kciuki za Agatę walczącą z białaczką. Organizowano mecze i akcje charytatywne na jej rzecz, kibice tłumnie oddawali krew, pomagały największe gwiazdy polskiej i światowej siatkówki.

Koleżanki z drużyny dedykowały jej i dziecku swoje kolejne zwycięstwa.

Agata Mróz odeszła...

Narodziny córeczki

Karierę zaczynała w Tarnovii Tarnów, później reprezentowała barwy klubu z Ostrowca Świętokrzyskiego. Na krajowych parkietach już z BKS - em Stal - Bielsko - Biała niejednokrotnie triumfowała w Pucharze Polski, zdobywała także mistrzostwo kraju. Dobre występy zaowocowały transferem do hiszpańskiej Murcii, z którym Mróz sięgnęła po puchar i mistrzostwo Hiszpanii oraz Top Teams Cup.

W 2007 roku lekarze stwierdzili u siatkarki stan przedbiałaczkowy i Agata Mróz musiała zawiesić karierę. W tym czasie, mimo choroby, zaszła w ciążę i urodziła córeczkę. W wywiadach mówiła, że teraz jest mocniejsza, bo ma dla kogo żyć...

Mróz miała jednak rzadką grupę krwi. Na pomoc pośpieszyli kibice, którzy tłumnie oddawali krew dla siatkarki i jej dziecka.

- Po porodzie nie byłam nawet w stanie spojrzeć na Lilkę. Od dłuższego czasu podawano mi środki znieczulające - mówiła Agata "Przeglądowi Sportowemu" w jednym z ostatnich swoich wywiadów, niedługo po porodzie. - W ostatnich tygodniach ciąży czułam duże bóle, a cztery dni przed porodem było to nie do wytrzymania . Nie ma mowy, bym wzięła Lilkę na ręce. Zdaję sobie sprawę, że do czasu przeszczepu, czyli do końca maja, może nie być takiej możliwości. Słyszę o licznych wyrazach sympatii. Szczególnie cieszę się z tego, że ludzie masowo oddają krew. Śmieję się, że Lilka to dziecko moje, Jacka i narodu. Przecież w trakcie ciąży i porodu korzystałam z krwi oddanej przez Polaków - mówiła Agata o swojej córce, która ma dziś dwa miesiące.

Na co chorowała Agata

Agata na mielodysplazję szpiku cierpiała od 17 roku życia. Jako nastolatka z chorobą wygrała, nawrót ponownie nastąpił kilka lat później. Tuż po tym jak Agata Mróz zdobyła swój drugi złoty medal mistrzostw Europy. Wyjechała jeszcze do Hiszpanii, by wraz z Gruppo 2002 Murcia u boku swojej koleżanki Małgorzaty Glinki, wywalczyć mistrzostwo kraju. Jednak tuż po zakończeniu sezonu 2006/2007 ogłosiła, że wyniki badań są na tyle złe, że zmuszają ją do przerwania sportowej kariery. Jak mówiła, przerwania, a nie zakończenia. Wtedy też zapadła ostateczna decyzja o konieczności przeszczepu szpiku kostnego. I kiedy lekarze mieli już wyznaczyć termin operacji, Agata dowiedziała się, że wspólnie z mężem Jackiem Olszewskim spodziewa się dziecka. Ryzyko związane z porodem było ogromne, niektórzy doradzali jej nawet przerwanie ciąży. Agata jednak postanowiła, że dobro córeczki, jest najważniejsze. Zaryzykowała i dwa miesiące temu, tuż przed swoimi 26 urodzinami, na świat przyszła Liliana. - Lila była sensem jej życia. Gdyby miała jeszcze raz wybierać, urodzenie córki czy własne zdrowie, wybrałaby tak samo - powiedział na konferencji prasowej zorganizowanej po ogłoszeniu tragicznej informacji mąż Agaty Mróz, Jacek Olszewski.

22 maja w Klinice Transpantologii we Wrocławiu Agata przeszła zabieg przeszczepu szpiku kostnego. Prof. Alicja Chybicka, szefowa kliniki, opowiadała, że został on przeprowadzony bez żadnych problemów. Jednocześnie zaznaczyła jednak, że nie można jeszcze mówić o sukcesie. - Sama procedura przeszczepu nie jest problemem, teraz musimy czekać czy organizm zaakceptuje przeszczepiony szpik. Może to potrwać od 10 dni do nawet miesiąca - mówiła Chybicka.

Komórki od dawcy pochodziły z Niemiec. Były w pełni odpowiednie i całkowicie zdrowe, a to zdaniem lekarzy, znacznie podnosiło szanse na przyjęcie się przeszczepu. - Pani Agacie zmieni się również grupa krwi - dodała wówczas Chybicka.

W czasie oczekiwania na przyjęcie przeszczepu, Mróz-Olszewska przebywała w całkowicie sterylnym pomieszczeniu, co wykluczało zobaczenie się z córeczką, która urodziła się 4 kwietnia 2008 r.

Prezydent odznaczy Agatę Mróz

Prezydent Lech Kaczyński postanowił odznaczyć zmarłą w środę siatkarkę Agatę Mróz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski - poinformowało Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta.

Mówią o Agacie: Jej życie było ciągłą walką

not. kris, PAP
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 13:39
Zobacz powiększenie

"To była wielka kobieta", "Nie traciła nadziei, że wróci do sił", "Jej życie było ciągłą walką" - przyjaciele i znajomi wspominają Agatę Mróz.

SERWISY
Agata Mróz nie żyje

Jedna z ostatnich rozmów z Agatą Mróz

Wiedziała, że trzeba ciężko pracować

Andrzej Niemczyk, trener reprezentacji siatkarek, słynnych "Złotek": - Była tak ciepłą i bezpośrednią osobą. Niewiele dziewczyn miało odwagę przyjść do mnie, kiedy siedziałem za długo barze i powiedzieć: trenerze, idziemy spać. Potrafiła cieszyć się z życia. Wiedziała, co chce osiągnąć i wiedziała, że trzeba ciężko pracować żeby do czegoś dojść. Był jedną z najlepszych środkowych na świecie - opowiada.

- Kilka razy - ze względu na zdrowie - przerywała karierę. Kiedy wyniki się poprawiały wszyscy byliśmy bardzo szczęśliwi. Agata cały czas mówiła, że ma dla kogo żyć. W ciągu dwóch lat przeszła więcej niż wielu ludzi przez całe życie. Teraz najważniejsza jest opieka nad dzieckiem Agaty, które jest przedłużeniem jej życia.

Była prawdziwym walczakiem

Reprezentantki Polski o śmierci Agaty Mróz dowiedziały się podczas treningu w Szczyrku. - Jak usłyszałyśmy, był jeden wielki płacz. Nie możemy pozbierać myśli, ciężko jest w coś takiego uwierzyć. Ja wciąż nie wierzę - mówi środkowa - Katarzyna Gajgał, która przez trzy sezony grała z Agatą Mróz w Stali Bielsko-Biała. - Na boisku była prawdziwym walczakiem. To wynikało pewnie z tego, że już wcześniej przeszła przez tę chorobę. Była świetną zawodniczką. W klubie zdobyłyśmy razem złoty medal. No i oczywiście w reprezentacji. Mimo choroby, miała pozytywne podejście do życia. Starała się korzystać z każdego dnia. Nie dawała po sobie poznać, że coś ją trapi. Na pewno jednak to przeżywała, bo przecież musiała być pod stałą kontrolą lekarzy- wspomina koleżankę Katarzyna Gajgał.

Los chciał inaczej

Łez nie kryła też Małgorzata Niemczyk-Wolska, koleżanka Agaty Mróz z reprezentacji. - Nigdy nie była nastawiona na siebie, zawsze starała się pomagać innym. Była cudowna osobą i dlatego tyle osób wspierało ją w walce z chorobą. Dziękuję wszystkim, którzy pomagali Agacie - mówiła.

- Aż ciężko to komentować. To straszna tragedia ludzka. Trzeba mieć dużo wiary i siły, aby taką informację w jakiś sposób przyjąć. Bardzo aktywnie uczestniczyliśmy w akcji pomocy Agacie, byliśmy z nią w tej jej chorobie - dodał przejęty Bogdan Serwiński. Prezes Muszynianki-Fakro Muszyna wspomniał też, że w środowisku siatkarskim przeważali optymiści, którzy wierzyli w szczęśliwy finał walki Agaty Mróz z chorobą. - Los chciał inaczej. Można wyrazić tylko smutek i żal. Jestem głęboko poruszony tą informacją.

Byłem przekonany, że wygra

- Przez cały czas - już od wieku juniorskiego - borykała się z chorobą. Widać było po niej, że jej życie to ciągła walka - wspomina swoją podopieczną Zbigniew Krzyżanowski, były trener Agaty Mróz. - Od początku kariery imponowała ogólną sprawnością, gdyż wcześniej miała już kontakt ze sportem. Początkowo koleżanki w grupie nawet nie chciały z nią ćwiczyć gdyż nie potrafiła dobrze odbić piłki. Szybko jednak robiła postępy. Od początku imponowała mocną osobowością. W ostatnich miesiącach jej choroby byłem przekonany, że wygra tak jak miało to miejsce przed kilkoma laty.

- Jeszcze kilka dni temu z nią rozmawiałem. Czuła się dobrze, nie traciła nadziei że wróci do sił i będzie normalnie żyć. Miała w sobie dużo ciepła i wierzyła, że uda jej się to wszystko przeżyć - mówił Damian Jarmuła, przyjaciel Agaty Mróz

- To była wielka kobieta. Szalenie radosna i bezpośrednia osoba. Pamiętam jak przekomarzała się z Małgorzatą Glinką, najlepszą przyjaciółką z reprezentacji, która z nich jest wyższa. Bardzo pogodnie znosiła chorobę. Cały czas miała wsparcie koleżanek z reprezentacji i z klubu - powiedział Tomasz Wolfke, były rzecznik PZPS.

Nigdy nie mówiła, że to koniec

- Wciąż mam ją przed oczyma, taką uśmiechniętą, zawsze wesołą. To potworna strata - powiedziała

trener odnowy biologicznej BKS Stal Bielsko-Biała Elżbieta Handzlik na wieść o śmierci Agaty Mróz.

Agata walczyła do końca. Trzy sezony w Bielsku-Białej walczyła z problemem zdrowotnym. Nie poddawała się. To była wspaniała kobieta. Bardzo nam jej brakuje - powiedziała. - Nigdy nie mówiła, że to koniec albo, że się poddaje. Konsultowała się z lekarzami, brała leki, korzystała z kriokomory. Stawiałam ją za wzór dla innych dziewczyn. Rozmawiała o tej chorobie tak szczerze, spokojnie. Traktowała to jak dopust boży. Po prostu było i tyle - mówiła.

Czerpała z życia, co tylko mogła

Joanna Staniucha-Szczurek, koleżanka zmarłej w środę Agaty Mróz ze Stali Bielsko-Biała,

powiedziała że do końca wierzyła, iż siatkarka pokona chorobę.

Zapamiętam ją jako wesołą, miłą osobę, która czerpała z życia wszystko, co tylko mogła. Była waleczną dziewczyną, walczyła z bólem, kontuzjami. Nie poddawała się. Wierzyła, że wyjdzie z choroby. Ja także w to wierzyłam. Nie dopuszczałam w ogóle myśli, że może być inaczej - powiedziała.

Jej talent musiał eksplodować

Dyrektor Stali Bielsko-Biała Ryszard Bortliczek był wstrząśnięty informacją o śmierci Agaty Mróz, mistrzyni Europy w siatkówce. Wspomina ją jako znakomitą zawodniczkę.

W barwach Stali talent Mróz eksplodował. - Przyjmowała to z wielką radością. Tak musiało być, jeśli posiada się takie warunki. Plus talent, plus praca. Już wtedy jednak miała przejściowe kłopoty ze zdrowiem - powiedział dyrektor.

"Ten najważniejszy mecz polska siatkówka przegrała" - blog

Przeklęta polska siatkówka - blog

Mąż Agaty Mróz: Była szansa, zabrakło czasu

Bliscy zszokowani po śmierci siatkarki

"Śmierć Agaty nie pójdzie na marne. Swoją wolą życia zaraziła tysiące chorych" - mówi Jacek Olszewski, mąż zmarłej siatkarki Agaty Mróz. "Była szansa, że wyzdrowieje. Zabrakło czasu" - dodaje. "Kocham Agatę. Pamiętajmy ją jako osobę ciepłą" - apeluje przez łzy jej siostra Katarzyna.

"Najważniejsza była nadzieja, że wszystko będzie dobrze" - mówił mąż Agaty Mróz na spotkaniu z dziennikarzami we wrocławskim szpitalu. "Agata do końca powtarzała, że nigdy nie zmieniłaby decyzji o leczeniu. Córeczka Liliana była największym szczęściem, jakie ją spotkało. Do końca życia będzie mi przypominała Agatę. Nie mam do nikogo pretensji. Tak widocznie musiało być" - dodał Jacek Olszewski.

"Dla mnie wciąż żyje i walczy"

"Bardzo ją kocham" - powiedziała zapłakana siostra Agaty, Katarzyna. "Pragnę, żeby wszyscy zapamiętali ją taką, jaka była. Jako wspaniałą osobę" - zaapelowała.

Przyjaciele Agaty Mróz są w szoku. Nie mogą uwierzyć, że siatkarki nie ma już wśród nich. "Dla mnie Agata wciąż żyje, jest silna, ambitna i waleczna" - mówi ze łzami w oczach Dominika Leśniewicz, jej przyjaciółka z boiska. "To niemożliwe, nie wierzę w to. Rozmawiałam dzisiaj z jej siostrą, która była na spacerze z dwumiesięczną córeczką Agaty. Mówiłyśmy, że po przeszczepie pewnie wszystko się dobrze ułoży... Dla mnie ona ciągle jest. Nie mogę uwierzyć w to, że odeszła. Była ambitna, waleczna, nie tylko na boisku, ale również poza nim" - dodaje.

Także pozostałe koleżanki Agaty z drużyny są w szoku i nie wierzą w to, co się stało. "Nie bardzo mogę i nie chcę teraz rozmawiać. Przepraszam" - powiedziała dziennikowi.pl Milena Rosner.

"Ja w to po prostu nie wierzę i dlatego nie będę tego komentować" - dodaje Magdalena Śliwa.

Trener Agaty: Nie mogę się pozbierać

Małgorzata Niemczyk-Wolska rozmawiała z dziennikiem.pl cała w łzach. "Agata od dwóch dni była nieprzytomna. W nocy została przewieziona karetką do innego szpitala. Przez cały czas walczyła o życie. Była wspaniała i nikt jej nie zastąpi" - powiedziała córka trenera Niemczyka.

"Ta tragiczna informacja dotarła do nas w trakcie treningu. Jak to usłyszałyśmy, był jeden wielki płacz. Nie możemy myśli pozbierać, ciężko jest w coś takiego uwierzyć. Ja wciąż nie wierzę" - mówi środkowa reprezentacji i zawodniczka Aluprofu Bielsko-Biała, Katarzyna Gajgał.

"Na boisku była prawdziwym walczakiem. To wynikało pewnie z tego, że już wcześniej przeszła przez tę chorobę. Była świetną zawodniczką. W klubie zdobyłyśmy razem złoty medal. No i oczywiście w reprezentacji. Mimo choroby, miała pozytywne podejście do życia. Starała się korzystać z każdego dnia. Nie dawała po sobie poznać, że coś ją trapi. Na pewno jednak to przeżywała, bo przecież musiała być pod stałą kontrolą lekarzy" - wspomina koleżankę Gajgał.

Agata Mróz nie żyjeGalerię
"Nie mogę się pozbierać. Usłyszałem to pół godziny temu. Ta wiadomość ścięła mnie z nóg. W oczach mam łzy. Przypomniałem sobie wszystkie momenty, które razem z Agatą spędziliśmy. Ta wiadomość mnie położyła" - wspomina w TVN24 pierwszy trener Agaty, Zbigniew Krzyżanowski.

"Ona cały czas borykała się ze swoją chorobą. Kiedy zaczęła pierwszoligową karierę, to była ciągła walka. Ja ją podziwiałem. Rozmawialiśmy o chorobie wiele razy, ale ona nie bardzo chciała o tym rozmawiać. Wierzyliśmy, że już za chwilę pokona chorobę" - dodał trener.

Polskiego obywatelstwa można się tylko zrzec

Danuta Frey 20-10-2007, ostatnia aktualizacja 20-10-2007 08:52

Nikogo nie można pozbawić polskiego obywatelstwa. Nie można go też utracić, lecz tylko się zrzec. Postanowienia w tych sprawach podejmuje prezydent RP. Wymagana jest przy tym określona procedura

Przepisy obowiązujące w PRL przewidywały możliwość pozbawienia czy utraty obywatelstwa, ale Konstytucja RP jednoznacznie określa, że jedynym sposobem jego utraty jest zrzeczenie się. Postanowienia w takich sprawach może podejmować tylko prezydent RP na podstawie (wielokrotnie nowelizowanej) ustawy z 15 lutego 1962 r. o obywatelstwie polskim. Art. 13 tej ustawy przewiduje, że obywatel polski traci je na swój wniosek po uzyskaniu zgody prezydenta RP na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego.W 2006 r. prezydent Lech Kaczyński wyraził zgodę na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego przez 396 osób. W I półroczu 2007 r. otrzymały ją 172 osoby.

Z wnioskami występują przeważnie osoby, które mają lub starają się (np. w związku z zawarciem małżeństwa) o obywatelstwo innego państwa. Przy wtórnym jego nabywaniu (przez naturalizację, małżeństwo czy repatriację) niektóre państwa dopuszczają obywatelstwo podwójne, ale część wymaga zrzeczenia się poprzedniego. Przepisy wielu państw zakazują też posiadania obcego obywatelstwa przez osoby zajmujące stanowiska w urzędach państwowych, w wymiarze sprawiedliwości, w służbach mundurowych i in. Do tej grupy można np. zaliczyć osoby ze Stanów Zjednoczonych, które ubiegają się o pracę w administracji rządowej lub o wyższe stanowiska wojskowe.

W ubiegłym roku wpłynęło do prezydenta RP 340 wniosków o wyrażenie zgody na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego, a w I półroczu tego roku – 170. Każdy wniosek jest rozpatrywany indywidualnie.

Zainteresowana osoba musi przedstawić zaświadczenia, że nie ma zobowiązań podatkowych ani spraw karnych czy cywilnych. Jednym z niezbędnych dokumentów jest poświadczenie posiadania obywatelstwa obcego lub też przyrzeczenie (promesa) jego nadania.

Wniosek o wyrażenie zgody na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego osoby zamieszkałe w Polsce wnoszą za pośrednictwem wojewody, a mieszkające za granicą – za pośrednictwem konsula. Wnioski te wraz z załączonymi dokumentami przekazywane są do Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców, a następnie, wraz ze stanowiskiem prezesa tego urzędu, do Kancelarii Prezydenta RP.

Data podpisania zgody przez prezydenta RP staje się datą utraty obywatelstwa polskiego. Gdy stosowne postanowienie zostaje podjęte, szef Kancelarii Prezydenta RP wydaje zaświadczenie o wyrażeniu zgody na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego. Postanowienie prezydenta RP jest ostateczne i nie przysługuje od niego żadne odwołanie ani skarga do sądu. Zgoda prezydenta RP na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego udzielona rodzicom rozciąga się na ich dzieci. Jeżeli ukończyły one 16 lat, muszą wyrazić na to zgodę. Szczegółowy tryb postępowania oraz wzory zaświadczeń i wniosków określa rozporządzenie prezydenta RP z 14 marca 2000 r.

Podstawa prawna

- art. 34 i 132 Konstytucji RP,

- ustawa o obywatelstwie polskim z 15 lutego 1962 r. (tekst jedn. DzU z 2000 r. nr 28, poz. 353 ze zm.),

- rozporządzenie prezydenta RP z 14 marca 2000 r. w sprawie szczegółowego trybu postępowania w sprawach o nadanie lub wyrażenie zgody na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego oraz wzorów zaświadczeń i wniosków (DzU nr 18, poz. 231).

Co jest potrzebne

- wniosek w języku polskim o wyrażenie zgody na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego wypełniony własnoręcznie według wzoru w załączniku nr 2 do rozporządzenia,

- dokument stwierdzający posiadanie obywatelstwa innego państwa lub przyrzeczenie jego nadania wydane przez organ państwa, którego jest obywatelem lub o którego obywatelstwo wnioskodawca występuje,

- oświadczenie, że nie toczy się postępowanie sądowe,

- rozstrzygnięcie polskiego sądu – gdy zgoda na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego udzielona jednemu z rodziców ma się rozciągać na dziecko, którego drugie z rodziców jest obywatelem polskim i nie wyraża zgody na utratę obywatelstwa przez dziecko,

- ponadto: poświadczona urzędowo kopia ważnego dokumentu tożsamości, życiorys, aktualna fotografia formatu paszportowego, odpisy aktów urodzenia, małżeństwa lub innych dokumentów określających stan cywilny. Dokumenty w języku obcym składa się wraz z tłumaczeniem na język polski.

Źródło : Rzeczpospolita

Senyszyn kpi z Napieralskiego i Piekarskiej

Fot. Sławomir Kaminski / AG

- Stanowią dobraną parę z Kasią Piekarską, która też nie ma czasu, ale do płaczu i piastowania jest pierwsza - pisze o nowym przewodniczącym SLD Grzegorzu Napieralskim i wiceprzewodniczącej Piekarskiej na swoim blogu Joanna Senyszyn. W poprzednim składzie kierownictwa to ona była jednym z wiceszefów. Skarży się też, że w ekipie Napieralskiego brakuje "amatorów pracy"

"Nowo wybrany kompletnie nie wiedział, co ma mówić. Ostatecznie postawił na operę mydlaną. Ze łzami w oczach dziękował rodzicom, a zwłaszcza ojcu, żonie i dzieciom. Kajał się, że ma dla nich mało czasu i solennie przyrzekł, że będzie miał jeszcze mniej. Pod tym względem stanowią dobraną parę z Kasią Piekarską, która też nie ma czasu, ale do płaczu i piastowania jest pierwsza"

- pisze na blogu Senyszyn.

Na kongresie zwolennicy Olejniczaka napadli na Piekarską za to, że rano w TVN powiedziała ona, że zagłosuje na Napieralskiego (choć i tak wszyscy to wiedzieli), a Olejniczaka nazwała "plastikowym kandydatem". - Co ty robisz? Dlaczego gadasz, że popierasz Napieralskiego? Wyp... cię za to - krzyczał na Piekarską jeden z działaczy, podał w poniedziałek "Dziennik". Nasi reporterzy widzieli, jak Piekarska wyszła płacząc.

Z kolei w piątek Senyszyn w rozmowie z nami powiedziała wprost, dlaczego poprze właśnie Olejniczaka.

Dziś pisze, że nowe władze są nie tylko "amatorami pracy", którzy "stawiają na operę mydlaną" (kpi z Napieralskiego: "Ze łzami w oczach dziękował rodzicom, a zwłaszcza ojcu, żonie i dzieciom. Kajał się, że ma dla nich mało czasu i solennie przyrzekł, że będzie miał jeszcze mniej".) - zarzuca też Napieralskiemu brak wyrazistości i niedotrzymywanie słowa, dzięki którym został wybrany.

"Nawet się nie zająknął, kiedy z kongresowych materiałów wyrzucono uchwałę o świeckości państwa. Już mu nie jest potrzebna. Nowy byt kształtuje mu nową, ekumeniczną świadomość. Będzie przewodniczącym wszystkich tolerancyjnych katolików, a jego partia będzie mniej sojuszem, mniej lewicowa i mniej demokratyczna"

- drwi Senyszyn.

mar

Czytaj też: komentarz po kongresie

Senyszyn: Stawiam na Olejniczaka, bo jego wolą Polacy

Ograniczenie wolności za zabicie niedźwiadka

Bartłomiej Kuraś
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 15:32

Zobacz powiększenie
Zabity niedźwiadek
Fot. Marek Podmokły /AG

Kilkumiesięczne kary ograniczenia wolności otrzymała wyrokiem zakopiańskiego sądu trójka turystów, oskarżona o zabicie w Tatrach półtorarocznego niedźwiedzia.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marek Podmokły /AG
Pracownik parku z zabitym niedźwiadkiem
Zobacz powiekszenie
Fot. Marek Podmokły /AG
Oskarżyciele posiłkowi
SERWISY
Michał J. został skazany na 8 miesięcy ograniczenia wolności, a Jolanta J. i Daniel Sz. na kary po 4 miesiące ograniczenia wolności. Skazani nie pójdą do więzienia - kara polega na zabieraniu im po 15 procent pensji miesięcznie, dodatkowo mają zapłacić nawiązkę na rzecz Tatrzańskiego Parku Narodowego - Michał J. 800 zł, a pozostała dwójka - po 500 zł. Zostali także obciążeni kosztami procesu.

Sąd uznał, że oskarżeni - którzy nie stawili się na ogłoszenie wyroku - przekroczyli granice obrony koniecznej. Wyrok jest nieprawomocny.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

Carla Bruni uwielbia Sarkozy'ego za "sześć mózgów"

awe, PAP
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 26 minut temu

Carla Bruni-Sarkozy wyznaje w książce, która ma się ukazać w tym tygodniu, że zakochała się w prezydencie Francji Nicolasie Sarkozym nie tylko ze względu na jego "fizyczność", ale także "pięć albo sześć mózgów".

Zobacz powiekszenie
Fot. NASSER NURI REUTERS
Nicolas Sarkozy i Carla Bruni
Carla Bruni-Sarkozy od momentu wyjścia w lutym za mąż raczej unikała świateł reflektorów, ale teraz postanowiła uchylić rąbka tajemnicy na temat swego związku w książce "Carla i Nicolas, prawdziwa historia".

- To wszystko stało się nagle. Nie spodziewałam się, że spotkam kogoś tak zabawnego, tak pełnego życia. Uwiodła mnie jego fizyczność, jego urok i inteligencja - powiedziała Carla autorowi książki, której fragmenty opublikował tygodnik "Le Point".

Sześć mózgów Sarkozy'ego

- Ma pięć czy sześć mózgów o świetnej przepustowości - powiedziała była supermodelka. Jak dodała, mąż potrafi przyswajać wszystko, co inni dokoła mówią, a jednocześnie czytać, i to nawet późną nocą.

W książce opisano przebieg najsłynniejszego od wielu lat romansu we Francji, w tym podejrzenia Carli, że została w listopadzie umówiona na randkę w ciemno z Sarkozym. "Kiedy przyjechałam, zdałam sobie sprawę, że to była randka w ciemno. Może zresztą nie tak w ciemno. Były trzy pary i nas dwoje wolnych".

Od randki w ciemno do kolacji przy świecach

Sarkozy podczas kolacji nie spuszczał z Carli wzroku i odwiózł ją do domu o świcie. Następnego wieczoru przyjechał do niej na kolację przy świecach.

Carla Bruni-Sarkozy zapewnia w książce, że nie zamierza rzucać swej kariery piosenkarskiej. - Nie mam zamiaru zmieniać pracy. Pełnię pewną funkcję, ale nie jest to praca - powiedziała, dodając, że funkcję tę objęła wraz z wyjściem za mąż.

Carla powiedziała, że oprócz pracy nad swoim kolejnym albumem, który ukaże się 21 lipca, będzie wspierać męża. - Często się o niego martwię. Niewiarygodnie ciężko pracuje. Staram się mu pomagać, żeby było mu łatwiej - oświadczyła.

Fundusze emerytalne - z akcjami na krawędzi

tm
2008-06-04, ostatnia aktualizacja 2008-06-04 09:19

2008 rok może być pierwszym w historii otwartych funduszy emerytalnych (OFE), w którym ich jednostki stracą na wartości. Wszystko przez kiepską koniunkturę na rynku akcji i obligacji - czytamy w "Parkiecie".

Zobacz powiekszenie
Ekonomiści spekulują, że inflacja wwakacje może skoczyć do ponad 5 proc. A szybki wzrost gospodarki na pewno jej nie ograniczy
W tym roku jednostki funduszy straciły na wartości średnio 5 proc. Jeśli przez następnych 7 miesięcy sytuacja na giełdzie i rynku obligacji się nie poprawi (fundusze mają ulokowane w akcjach około 30 proc. aktywów), to OFE zanotują straty.

A optymistów jest naprawdę niewielu. Gazeta cytuje np. Roberta Woźnego z Aegon OFE, który mówi, że "nikt nie wie co się stanie. Wszystko zależy od wyceny akcji i obligacji." Zarządzający spodziewa się raczej utrzymania trendu bocznego. Podobnie ostrożni są też w OFE Allianz.

"Parkiet" dodaje jednak, że nieco bardziej optymistyczni są zarządzający w funduszach inwestycyjnych. Według Sebastiana Buczka prezesa Quercus TFI WIG i WIG20 mogą wzrosnąć do końca roku o około 10 proc., ale "poprawa koniunktury mogłaby nastąpić w IV kwartale". Ale, według dziennika, taki wzrost na samych akcjach to za mało by odrobić straty. Więcej w "Parkiecie

Więcej opinii o sytuacji na giełdach na internetowym blogu szefa Quercus TFI Sebastiana Buczka tylko w portalu Gazeta.pl.