Oświadczenie Zbigniewa Ziobry/Newsweek.pl, JG /17:09 | |
![]() |
Zbigniew Ziobro![]() |
"Ta sprawa sądowa obrosła już legendą" - pisze tygodnik. - Minister sprawiedliwości przedstawia ją niemal jak swą prawniczą inicjację. Jak wziętą z życia historię, która uświadomiła mu patologię wymiaru sprawiedliwości i skłoniła do działalności publicznej. Być może tak rzeczywiście było. Dlaczego więc minister sprawiedliwości nie chce, by ze szczegółami zapoznali się dziennikarze? - pytają autorzy tekstu, na który już dzisiaj odpowiada minister Zbigniew Ziobro.
"»Newsweek« od dłuższego czasu przoduje w podawaniu kłamliwych informacji na temat mój i moich bliskich współpracowników. Pozbawieni jakichkolwiek hamulców redaktorzy »Newsweeka« nie wahają się wyrządzać krzywdy nawet mojej najbliższej rodzinie, podając na jej temat nieprawdziwe informacje. Widać, że jest to zaplanowane i celowo prowadzone działanie. Z uwagi na powtarzającą się wielokrotnie skrajną nierzetelność i podawanie nieprawdziwych informacji, ktoś mógłby odnieść wrażenie, że jest to działanie na zlecenie tych, którzy obawiają się mojej konsekwencji i uczciwych działań jako Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego" - twierdzi minister sprawiedliwości.
"W związku z regularnie powtarzającymi się pomówieniami na mój temat, na temat moich współpracowników i najbliższej rodziny, postanowiłem podać do sądu zarówno Redaktora Naczelnego tygodnika »Newsweek«, pana Michała Kobosko, jak i autorów wspomnianych kłamliwych publikacji" - oświadczył minister.
"Newsweek" od wielu miesięcy starał się o wgląd w akta śledztwa. Najpierw odmówił Sąd Okręgowy w Krakowie. Po pytaniach tygodnika akta zostały ściągnięte z sądu do Ministerstwa Sprawiedliwości. I pewnie szybko pod Wawel nie wrócą, bo czeka na nie kolejka dziennikarzy.
Autorzy artykułu, czyli Andrzej Stankiewicz, Piotr Śmiłowicz poradzili sobie bez pomocy ministra. Dotarliśmy do akt i do informacji w nich zawartych, które mogą nieco nadkruszyć idealnie skrojony wizerunek Zbigniewa Ziobry. To historia o trzech kolegach, z których jeden został ministrem, drugi niemal wylądował w kryminale, a trzeci się popłakał.
Wszystko działo się w 1992 roku, gdy Zbigniew Ziobro studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. To przeciętny student, trochę odludek, który najlepsze relacje utrzymuje ze swoim dawnym licealnym kolegą z Krynicy Jarosławem Gałką. Przez jakiś czas nawet razem mieszkają w mieszkaniu Ziobry na ulicy Fałata.
Gałka studiował na krakowskiej Akademii Rolniczej. Postanowił wciągnąć Zbyszka do swego towarzystwa. W ten sposób Ziobro poznał Marka Krawczyka, kumpla Gałki z rolniczej uczelni.
- Ze Zbyszkiem utrzymywałem normalne stosunki koleżeńskie. Pomiędzy nami nie było żadnych zatargów, nieporozumień - zezna później Krawczyk w śledztwie. Pod tym enigmatycznym opisem kryją się wspólne imprezy, dyskoteki, podrywanie licealistek. Bo Krawczyk był zaprzeczeniem Ziobry - hedonista, uwielbiający kobiety, wino i śpiew. Gałka z Krawczykiem chcieli rozruszać drętwego Zbyszka.
Informacje na ten temat znajdują się w aktach, ale niektórych szczegółów czytelnikom oszczędzimy. Dość powiedzieć, że Gałka i Krawczyk w akademiku uprawiali marihuanę.
- Pewnego dnia zgłosił się do mnie Ziobro. Chciał kupić susz na skręta - opowiada "Newsweekowi" Krawczyk. Czy przyszły minister chciał "przypalić"? Podczas procesu zeznał, że to Krawczyk chciał go uzależnić, bo zaproponował mu susz za darmo. Być może także Ziobro już wtedy szukał haków na Krawczyka. Bo o ile posiadanie małej ilości marihuany było wtedy dozwolone, to handel - już nie.