czwartek, 11 października 2012

Rewelacyjny "Homeland" z czterema Emmy. Niedługo w ogólnodostępnej polskiej telewizji?




Marta Korycka
24.09.2012 , aktualizacja: 26.09.2012 14:38
A A A Drukuj
Zdjęcie promujące

Zdjęcie promujące "Homeland" (mat. prasowe stacji FOX)

"Trzymająca w napięciu akcja" - taki slogan często pojawia się w kampaniach promujących filmy i seriale. Nierzadko zdarza się, że nie znajduje pokrycia w rzeczywistości. W przypadku "Homeland", który właśnie został nagrodzony czterema statuetkami Emmy, to hasło sprawdziłoby się jednak w stu procentach.
Świetna intryga to nie do końca zasługa amerykańskich twórców "Homeland", serialu, który powstał na zlecenie tamtejszej stacji Showtime i obok "Dextera" czy "Californication" stał się jednym z jej największych hitów. "Homeland" jest oparty na izraelskim formacie "Hatufim" ("Prisoners of War"). Oczywiście, aż takiego sukcesu by nie było, gdyby nie naprawdę udana adaptacja (scenarzyści serialu Alex Gansa, Howard Gordon i Gideon Raff odebrali wczoraj jedną z czterech przyznanych tytułowi statuetek Emmy).

Produkcja spodobała się już widzom w wielu krajach na świecie, w Polsce od 3 września można ją oglądać na antenie FOX. Kanał, dostępny m.in. w sieciach kablowych, jest właścicielem praw na polski rynek i prowadzi również rozmowy z dużymi nadawcami. Na tym etapie nie można jeszcze potwierdzić czy i gdzie serial pojawi się w ogólnodostępnej polskiej stacji, ale - jak się dowiedzieliśmy - są zainteresowani pokazaniem "Homeland".

Dwie silne postacie...

Akcja "Homeland" kręci się wokół dwójki głównych bohaterów. Nicholas Brody (w tej roli Damian Lewis) osiem lat spędził gdzieś w Iraku, więziony przez członków Al-Kaidy. Teraz amerykański żołnierz wraca do domu, do rodziny. Jest bohaterem wojennym, którym interesują się media i politycy. Budzi również zainteresowanie Carrie Mathison z CIA, która jest wobec niego bardzo podejrzliwa. Dlaczego?

Carrie (Claire Danes) podczas działań w Iraku dowiaduje się od informatora, że jeden z amerykańskich więźniów przeszedł na stronę wroga Stanów Zjednoczonych. Jej zdaniem to właśnie Brody i zrobi wszystko, żeby tego dowieść.



O sile "Homeland" świadczy w ogromnej mierze również dwójka aktorów, którzy grają w nim główne role.

... i dwoje świetnych aktorów

Claire Danes ma od pewnego czasu naprawdę dobrą passę. Jej poprzednia rola w filmie telewizyjnym "Temple Grandin", gdzie wcieliła się w zmagającą się z autyzmem i walczącą o humanitarne traktowanie zwierząt rzeźnych kobietę, została doceniona zarówno przez jury przyznające Emmy, jak i Złote Globy.

Teraz aktorka udowodniła, że potrafi także doskonale zagrać oficer operacyjną CIA cierpiącą na zaburzenia afektywne dwubiegunowe, która z oddaniem angażuje się w sprawę domniemanego zdrajcy i w pewnym momencie sama nie wie już, co jest prawdą, a co wytworem jej wyobraźni. Kilka miesięcy temu Danes cieszyła się ze Złotego Globa za rolę w "Homeland", a teraz pozowała uśmiechnięta razem ze statuetką Emmy, ciążowym brzuszkiem (który ma być niewidoczny w serialu) i także nagrodzonym Damianem Lewisem po tym, jak odebrała na scenie kolejną Emmy.



Lewis nie po raz pierwszy włożył na planie serialu mundur (wcześniej grał m.in. w cenionym miniserialu "Kompania braci"), ale wczorajsza statuetka to jego pierwsza Emmy w życiu. Od lat jest jednak solidnym, cenionym aktorem, o czym świadczą choćby dwie nominacje do Złotego Globu (właśnie za "Kompanię braci" i "Homeland").

Świat nie jest czarno-biały

Rozgrywka między dwójką pierwszoplanowych bohaterów "Homeland" jest bardzo wciągająca i pełna zwrotów akcji, ale i na drugim planie dużo się dzieje. Widzowie obserwują zarówno relacje Brody'ego z jego rodziną, której nie jest łatwo odnaleźć się po tylu latach spędzonych osobno, poznają również stosunki Carrie ze współpracownikami (którzy często są kimś więcej) i jej bliskimi.

Za produkcję "Homeland" odpowiadają producenci "24 godzin", więc nie tylko sceny dynamicznych pościgów, ale i dialogi są na wysokim poziomie. Sam Wollaston z The Guardian zauważa, że "Homeland", podobnie jak tamten tytuł, zaczął "z wysokiego C", ale różni się także od "24 godzin". Opowieść o Carrie i Brody'ym "pozwala wątkom się rozwinąć, jest bardziej złożona niż czarno-biały, świat z >>24 godzin<< w którym są tylko dobro i zło" - ocenia Wollaston. I trudno się z nim nie zgodzić.

Joe Biden kontra Paul Ryan. Wiceprezydencki pojedynek w Kentucky kluczowy dla obu stron


Michał Kolanko, Paulina Kozłowska 300polityka
11.10.2012 , aktualizacja: 11.10.2012 19:19
A A A Drukuj
Paul Ryan i Joe Biden

Paul Ryan i Joe Biden (Fot. STAFF Reuters)

Dziś w Kentucky spotkają się politycy, których dzieli przepaść pod względem generacyjnym. Czy jutro przeczytamy, że Joe Biden zatamował krwawienie i powstrzymał panikę wśród Demokratów? A może media ogłoszą, że Paul Ryan dał sobie radę z doświadczonym przeciwnikiem?
W chwili, gdy Ryan po raz pierwszy zaczął głosować, Biden był już senatorem trzecią kadencję i miał za sobą między innymi nieudany start w wyborach prezydenckich. Dzieli ich prawie 30 lat - jak na amerykańską politykę to bardzo dużo.

Media czekają na ciekawe zdarzenia, na coś nowego do opisania - może to banał, ale tak rozgrywana jest kampania wyborcza. Zeszłotygodniowa debata prezydencka, podczas której prezydent Barack Obama wypadł zaskakująco słabo, zakończyła się nietypowym dla tej kampanii wyrokiem: Mitt Romney wygrał, i zrobił to w przekonującym stylu. Słaba postawa Obamy postawiła przed wiceprezydentem Joe Bidenem ważne zadanie - nie może zawieść.

Czy kandydaci na wiceprezydenta w ogóle się liczą?

Debaty wiceprezydentów zwykle wywołują mniejsze zainteresowanie niż te prezydenckie. Liczy się przecież przede wszystkim nazwisko tej najważniejszej osoby na karcie do głosowania - nazwisko prezydenta.

- Nie ma właściwie żadnego dowodu, że wybór wiceprezydenta ma jakiś wyraźny wpływ na wynik wyborów prezydenckich, czasem mogą pomóc w osiągnięciu lepszego wyniku w rodzinnym stanie - mówi nam politolog Joshua A. Tucker

Ale w tym roku znów starcie kandydatów na wiceprezydenta staje się ważnym wydarzeniem w kampanii.

Enigma vs chodzący chaos

Niewiele wiadomo o tym, jak debatuje Paul Ryan. Uważany za inteligentnego i znającego się na rzeczy, przedstawiany jest jako jeden z polityków stanowiących zaplecze intelektualne Partii Republikańskiej. Żongluje danymi i liczbami, zna odpowiedzi na pytania. Jest zdyscyplinowany, pilnuje tego, co mówi, nie ma na koncie głupich wpadek (może poza przechwałką na temat rewelacyjnego czasu, w jakim miał ukończyć maraton, która okazała się nie mieć pokrycia w rzeczywistości).

Na jego tle Biden to chodzący chaos, któremu brakuje opanowania. Ale to do pewnego stopnia tylko zasłona dymna.

W ostatnich miesiącach wiceprezydent zamienił się w karykaturę samego siebie, dziennikarze i republikańscy politycy z upodobaniem nagłaśniali każdą gafę i każde niefortunne sformułowanie. Joe Biden stał się ulubionym bohaterem dowcipów prowadzących nocne talk-show, ale tak naprawdę to człowiek, który jest poważnym politykiem, z doświadczeniem - od prawie 40 lat pracuje w Waszyngtonie. Debatować potrafi, zna się na polityce wewnętrznej i zagranicznej. Ale od maja tego roku nie miał ani jednego wywiadu telewizyjnego. Ryan jako kandydat na wiceprezydenta odbył ich bardzo wiele.

Demokraci chcą zepchnąć Ryana na prawo

- Moim zdaniem ważne jest to, że Paul Ryan wyraża wiele opinii, które są popularne wśród konserwatystów, ale nie są lubiane przez większość Amerykanów. Ale co powie dziś wieczorem? Do tej pory unikał szczegółów - zauważa Joshua A. Tucker

O czym będą debatować? Demokraci marzą o tym, by republikański kandydat na wiceprezydenta powiedział coś, co pomoże im zdefiniować go jako radykalnego konserwatystę.

W ten sposób udałoby się im zatrzymać skręt Romneya ku centrum, który rozpoczął się tydzień temu w Denver. Wtedy to kandydat GOP zaprezentował się jako rozsądna, centrowa alternatywa dla prezydenta. Jak donosi dziś "New York Times", sztabowcy kandydata Republikanów uważają, że ten skręt ku centrum może przynieść im zwycięstwo.

Dlatego tak kluczowa jest dziś rola Bidena. Media w USA czekają na wydarzenie, które pozwoli albo zadeklarować, że zaczął się "comeback", czyli powrót Obamy na pozycję lidera w wyścigu, albo że debata tylko pogłębiła kryzys jego kampanii.

Zarówno przed Ryanem, jak i przed Bidenem trudne zadanie. Oczekiwania wobec obu z nich są wysokie, ale większość - co pokazują sondaże, spodziewa się, że wygra jednak intelektualista, ekspert budżetowy Ryan. Ewentualna porażka może mieć dla niego bolesne konsekwencje także w scenariuszu, w którym w 2016 roku po porażce Romneya i po drugiej kadencji Obamy będzie chciał wystartować jako kandydat Republikanów. Również Biden, o którego ambicjach prezydenckich mówi się w Waszyngtonie od dawna, ma wiele do stracenia dziś.

To będzie fascynujący pojedynek, który rozpocznie się o 3.00 w nocy czasu polskiego.

Kto obłowił się na tragedii smoleńskiej?


11.10.2012, 12:09
aFp
Trumny z ciałami ofiar, Tomasz Wierzejski, Fotonova

W Polsce przekręt można zrobić nawet na narodowej tragedii. Firma, której MON powierzył kupno i dostawę trumien dla ofiar katastrofy smoleńskiej wzięła pieniądze za czynności, których nie wykonała. SOS Agencja Funeralna zarobiła w ten sposób niemal 260 tysięcy złotych. Smoleńsk stał się źródłem dochodu dla niektórych osób w państwie. Sprawę ujawnił ”Superwizjer” TVN

Już kilka godzin po tym, jak Tu-154m rozbił się wSmoleńsku, rząd zajął się sprowadzeniem i organizacją pogrzebów ofiar.

Za pierwszy etap odpowiedzialność wziął MON, za drugi - Kancelaria Premiera. Szukaniem firmy, która kupi trumny i zadba o sprowadzenie ciał z Moskwy zajął się Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych z Bydgoszczy. Choć jeszcze 10 kwietnia do rządu zgłosiła się Polska Izba Pogrzebowa oferując wzięcia na siebie wszystkich kosztów, ich propozycja została zignorowana. Urzędnicy odrzucili ofertę przejętych narodową tragedią przedsiębiorców, woleli zapłacić.

Inspektorat w osobie płk Marka Kalwasińskiego podpisał umowę z małą firmą z warszawskiego Żoliborza. SOS Agencja Funeralna zobowiązała się do zapewnienia szybkiej dostawy do Moskwy jednakowych trumien, włożenie do nich ciał ofiar i do ich hermetycznego zamknięcia. Umowa opiewała na ponad ćwierć miliona złotych.

Problem w tym, że żoliborska firma ani nie składała ciał do trumien, ani ich nie zamykała. Te czynności w Moskwie wykonywali polscy żołnierze z Opola! To nie wszystko – w momencie podpisania umowy firma nie miała zamówionych trumien. Dopiero w niedzielę zamówiła je u polskiego przedstawiciela firmy Ferrari, który oprócz luksusowych samochodów produkuje także wysokiej jakości trumny.

Według dziennikarzy „Superwizjera”, za transport trumien zapłaciło państwo, choć – jak ujawnia przedstawiciel Ferrari w Polsce Massimiliano Ronzat – Włosi przywieźli je do Polski za darmo, a w dodatku trumny sprzedali firmie SOS znacznie taniej.

– Firma Ferrari chciała uczestniczyć w takiej ciężkiej chwili, którą Polska przeżywała i transport był za darmo, to był gest firmy. Trumny były oddane za taką kwotę, że można nazwać to drugim gestem – mówił Ronzat w programie TVN.

Nie chciał podać konkretnej kwoty. Wojsko ujawniło, że za każdą z nich zapłacono 2850 zł. Tymczasem dziennikarze dotarli do informacji, z których wynika, że polscy importerzy, w tym firma z Warszawy płacili w 2010 roku ok 800zł za jedną trumnę!Anonimowy przedsiębiorca pogrzebowy sprzedający trumny wojsku, przyznał, że ktoś naciągnął państwo - No, 100tys. zł ktoś na tym "skrobnął" lekką ręką - powiedział mężczyzna.

Płk Marek Kalwasiński problemu w całej sprawie nie widzi. Na pytanie dziennikarzy, czy nie wypadałoby zmniejszyć wynagrodzenia wypłaconego firmie ze względu na czynności, których nie wykonała, pułkownik zaprzecza. – Ja myślę, że to się zdecydowanie zrekompensowało po naszej stronie w zakresie tym co nie było ujęte w umowie, a firma zrealizowała – stwierdził Kalwasiński. Nie potrafił jednak wymienić dodatkowych czynności, które firma SOS wykonała. Nie potrafi też racjonalnie wyjaśnić, dlaczego wybrano akurat tak mały zakład pogrzebowy.

Według TVN, SOS Agencja Funeralna zatrudnia jedynie kilka osób! – Na wielu etapach ona gdzieś tam się pojawiała i miała dobre referencje – wymijająco odpowiadał pułkownik. Potwierdził też, że firmę znaleziono poprzez... wyszukiwarkę internetową, wpisując hasło „firma pogrzebowa”. Postanowiliśmy to sprawdzić, ale wpisując podobne hasła trudno w pierwszej setce firm odnaleźć tę mieszczącą się na warszawskim Żoliborzu. Może więc tropów trzeba szukać gdzie indziej?

Dziennikarze TVN ustalili, że właściciel firmy Piotr Godlewski w okresie PRL był tajnym współpracownikiem Wojskowej Służby Wewnętrznej. Odchodząc do cywila w 1984 roku oświadczył, że gotów jest dalej współpracować ze służbami wojskowymi będąc w łączności z oficerem kontrwywiadu wojskowego. Czy to mogło mieć wpływ na wybór jego firmy? Kalwasiński skomentował to słowami „to kabaret jakich mało”.

Miejska firma też zarobiła na smoleńskich pogrzebach

Organizacją transportu trumien z Okęcia na Torwar i do Pałacu Prezydenckiego oraz pogrzebami ofiar katastrofy smoleńskiej na zlecenie Kancelarii Premiera zajęło się Miejskie Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych wskazane przez urząd miasta. MPUK dostał za to z rządu 180 tys. zł. Ponieważ MPUK nie był w stanie sam podstawić tylu karawanów, zatrudniał podwykonawców. Prezes spółki Magdalena Rogozińska twierdzi, że to im musiała zapłacić. Jednak ci przedsiębiorcy pogrzebowi, do których dotarli dziennikarze „Superwizjera” zapewniają, że za swoje usługi nie wzięli ani grosza. – Nie mieliśmy nigdy na celu zarobkować na takim nieszczęściu – powiedział Robert Czyżak, właściciel zakładu z Wyszkowa. – Nasza firma zrobiła to za darmo. Wykonaliśmy jeszcze siedem innych pogrzebów również nieodpłatnie – zapewnia Sławomir Moch z Otwocka. Prezes Rogozińska twierdzi jednak, że płaciła.