środa, 19 września 2007

Na giełdach euforia po decyzji Fed

Tomasz Prusek
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 20:30
Inwestorzy na całym świecie ruszyli do zakupów akcji po mocnym cięciu stóp procentowych przez amerykański bank centralny

 0,09MB
0,09MB
Ogłoszona we wtorek wieczorem naszego czasu decyzja Fed o obcięciu głównej stopy procentowej o 0,5 pkt proc. wywołała natychmiastowe zwyżki notowań na giełdach nowojorskich. Na Wall Street indeks Dow Jones zyskał ostatecznie 2,5 proc., a wskaźnik technologicznych spółek Nasdaq - aż 2,9 proc.

Reakcja inwestorów była tak entuzjastyczna, bo choć powszechnie spodziewano się podwyżki, to mało kto przypuszczał, że będzie ona tak znacząca. Po raz ostatni Fed zdecydował się na zmianę stóp w tak dużym zakresie w listopadzie 2002 r.

Tańszy kredyt ma pomóc zażegnać kryzys na rynku kredytów hipotecznych w USA. Tym bardziej że najnowsze dane wskazują na jego pogłębianie. Wczoraj, a więc już po decyzji Fed, podano, że w sierpniu mocniej, niż prognozowano, spadła w Stanach liczba nowych pozwoleń na budowę i rozpoczętych inwestycji, szczególnie domów jednorodzinnych.

Wczoraj do intensywnych zakupów akcji przystąpili ci inwestorzy, którzy ze względu na różnice czasowe nie mogli zareagować we wtorek. W górę poszybowały indeksy giełd azjatyckich, a następnie europejskich.

Duży optymizm widać było w naszym regionie - mocno drożały akcje w Pradze, Budapeszcie i Warszawie. Nasz indeks największych spółek zyskał na starcie aż 3 proc., napędzany zakupami zagranicznych funduszy inwestycyjnych.

Na korzyść młodych rynków przemawiała także wczorajsza decyzja japońskiego banku centralnego. Bankierzy z Tokio zdecydowali, że nie będą podnosić stóp, chociaż wcześniej były sygnały, że ciesząca się jednym z najtańszych kredytów na świecie gospodarka rozwija się na tyle szybko, iż stopy muszą wzrosnąć.

W zeszłym miesiącu Bank Japonii nie podniósł stóp tylko dlatego, że mogłoby to rozchwiać rynki finansowe pogrążone w kryzysie z powodu rynku nieruchomości w USA. Chodzi o to, że inwestorzy masowo pożyczali japońskie jeny, aby inwestować je na rynkach akcji na całym świecie, szczególnie tych młodych, takich jak Warszawa. Gdyby stopy w Japonii poszły w górę, to skończyłoby się źródło bardzo taniego pieniądza, a to mogłoby ograniczyć inwestycje globalnych funduszy na giełdach.

Przypomnijmy, że tak stało się na przełomie lutego i marca, gdy po podwyżce stóp w Japonii do 0,5 proc. doszło do fali wyprzedaży na młodych giełdach od Szanghaju po Warszawę. Giełdy odzyskały równowagę dopiero po kilku tygodniach.

Po euforii wywołanej wtorkową decyzją Fed analitycy i zarządzający zadają sobie pytanie: co dalej? Czy to wystarczy, aby na giełdy powróciła hossa?

- Jeśli spojrzeć wstecz, obniżki stóp procentowych zapowiadały raczej kłopoty inwestorów giełdowych niż ich sukcesy. Kiedy 30 stycznia 2001 r. Fed obniżył stopę o 0,5 pkt proc. (do 6 proc.), indeks S&P miał już za sobą kilka miesięcy trendu spadkowego. Zapowiadana przez kilka tygodni obniżka pozwoliła indeksowi na wzrost o 5 proc. w ciągu dwóch tygodni, ale sama decyzja o obniżce stóp trendu nie zmieniła - mówi Emil Szweda, analityk w firmie doradczej Open Finance.

- Myślę, że nie ma co liczyć na dłuższą poprawę nastrojów. Cięcie stóp na pewno nie rozwiązuje problemów sektora kredytów w USA w realnej gospodarce, poprawia jedynie nastroje - powiedział agencji Reuters zarządzający w DWS TFI Jarosław Niedzielewski.

Źródło: Gazeta Wyborcza

1 kolejka Ligi Mistrzów

Cierpka lekcja dla Sevilli: Arsenal - Sevilla 3:0

ACM, Reuters
Nawet dwa triumfy w Pucharze UEFA z rzędu nie dają automatycznie paszportu do rywalizacji z najlepszymi w Lidze Mistrzów. W środę boleśnie przekonała się o tym Sevilla, rozłożona na łopatki przez "Kanonierów" pod dowództwem Cesca Fabregasa
Gospodarze zdominowali mecz praktycznie od pierwszego gwizdka. Prowadzenie w 27. minucie dał im właśnie Fabregas, którego strzał z dystansu szczęśliwie odbił się od Juliena Escude, myląc Andresa Palopa. Pół godziny później Hiszpan dośrodkowywał z rzutu wolnego po lewej stronie "szesnastki", jego uderzenie przedłużył francuski nowy nabytek Arsene Wengera Bacary Sagna, a akcję golem wykończył Robin van Persie.

Zdobywców Pucharu UEFA pogrążył w doliczonym czasie gry Eduardo da Silva, który ledwie kilka minut wcześniej pojawił się na boisku.

Pierwszy mecz Sevilli w Pucharze Europy od około 50 lat skończył się dla nich niemal katastrofą i choć Hiszpanie grali w zwykłym dla nich szybkim tempie, rzadko stwarzali zagrożenie pod bramką gospodarzy.

Wicemistrz Szkocji lepszy od mistrza Niemiec: Rangers - Stuttgart 2:1
ACM, Reuters
Piłkarze Rangers przegrywali 0:1 na Ibrox Park z VfB Stuttgart, ale w zaledwie 12 minut zupełnie odwrócili losy meczu i pokonali mistrzów Niemiec
Po bezbramkowej pierwszej połowie pierwsi atak przypuścili goście. Wykorzystując chwilową grę w dziesiątkę Rangersów, kiedy to Barry Ferguson był opatrywany po urazie głowy, Sami Khedira dośrodkował do Mario Gomeza, a ten wykończył akcję.

Niemcy cieszyli się jednak prowadzeniem tylko przez sześć minut. Wyrównał Charlie Adam strzałem w prawy górny róg bramki po solowym rajdzie Alana Huttona.

Także dzięki Huttonowi - choć nie bezpośrednio - Rangersi wygrali mecz. Prawego obrońcę Szkotów wyciął w polu karnym Fernando Meira. Sędzia nie wahał się ani chwili i podyktował jedenastkę, którą pewnie wykorzystał bardzo aktywny w całym spotkaniu Jean-Claude Darcheville.


Pierwszy gol Henry'ego: FC Barcelona - Lyon 3:0
Dariusz Wołowski
Barcelona pobiła Lyon 3:0. Pierwszego gola dla nowej drużyny zdobył Henry
Zaledwie sześć goli w czterech meczach tego sezonu strzeliła Barcelona. Jeden z karnego, drugi z wolnego, trzeci podarowany przez arbitra, bo po uderzeniu Toure piłka nie minęła linii bramkowej. Wczoraj do tych trzech bramek w lidze hiszpańskiej Barca od razu dołożyła trzy w Champions League - po strzale samobójczym stopera Lyonu, Messiego i Henry'ego. Czy to nie ironia, że drużyna mająca w składzie Ronaldinho, Henry'ego, Messiego i Eto'o ma problem ze zdobywaniem goli? Miały się przecież sypać jak z rogu obfitości, a tymczasem Barca gra i strzela jak na zwolnionym filmie.

Ronaldinho? Bez formy. Henry? To samo. Xavi? Ledwo go widać na boisku. I można by wymieniać dalej: Deco, Zambrottę albo Marqueza. Poza Lionelem Messim właściwie trudno wskazać w Barcelonie piłkarza, który grałby dziś na miarę talentu. Jeśli dodać do tego kontuzje Puyola i Eto'o, to wiadomo, dlaczego faworyt Ligi Mistrzów wygląda na początku sezonu źle. I tak słaba Barca, o której Jorge Valdano mówi, że wygląda jak po ukąszeniu muchy tse-tse, zupełnie zdominowała wczoraj Lyon. To co będzie, kiedy Ronaldinho i reszta odnajdą zagubiony polot i entuzjazm? Pytanie tylko, czy na czas.

Barcelona, która jeszcze niewiele ponad rok temu potrafiła przez 90 min utrzymywać kibica z wzrokiem przykutym do boiska i otwartymi ustami, dziś gra wolno, zrywami, akcjami indywidualnymi. Tak jak w 21. min, gdy po leniwej wymianie piłek z Ronaldinho Messi natychmiastowym zwodem ograł obrońców, zagrał do Milito, a stoper Lyonu Clerc przecinając podanie, wpakował piłkę do swojej bramki. Kilka minut później ten sam Clerc wybił piłkę z bramki po fenomenalnej akcji Ronaldinho z Messim. Argentyńczyk strzelał, a piłka już minęła bramkarza Vercoutre...

Potem było jeszcze kilka zrywów zakończonych zagrożeniem bramki Lyonu, ale między nimi Barca grała wolno, czasem ślamazarnie, Henry i Ronaldinho mieli kłopoty nawet z przyjęciem piłki. - Nie wchodzi im czwarty bieg - mówi Valdano, Frank Rijkaard samokrytycznie dodaje, że jego zespół jest przewidywalny, że nie umie przyspieszyć i zaskoczyć rywali.

Ale dla Lyonu te wszystkie wady Barcy nie były wczoraj wielkim pocieszeniem. Mistrz Francji nieczęsto opuszczał swoją połowę, głównie wtedy, gdy Barca cofała się, by skontrować. Najczęściej jednak Lyon bronił się w jedenastu. A Barca coraz częściej kręciła się z piłką w kółko, jakby sama nie wiedziała, co chce zrobić. Ronaldinho zszedł po 64 min i żegnały go mniejsze brawa, niż witały wchodzącego Iniestę. Niedawno Katalończycy szczycili się, że Barca jest taka jak jej lider. Niestety, stwierdzenie to wciąż pozostaje aktualne, tylko forma Brazylijczyka jest całkiem inna. Ciepłe powitanie Iniesty nie było przesadzone, bo to on asystował przy golu Messiego (81. min). W 90. min Henry posłał piłkę do pustej bramki, dobijając ją po uderzeniu dos Santosa.

Faworyt wygrał pewnie, choć bez błysku. Trener reprezentacji Francji Raymond Domenech powiedział, że Barca jest ogrem tej grupy. Nawet jeśli drużyna z Katalonii rzeczywiście ma siłę ogra, to niestety zaczyna mieć też jego wdzięk.

Pedro's Cup: Powell nie pobił rekordu świata

Radosław Leniarski
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 21:27

Nie pobiegł nawet poniżej 10 sekund w mityngu Pedro's Cup - pokonało go zimno. Jeremy Wariner o 1,5 sekundy wygrał bieg na 400 m

Zobacz powiekszenie
Fot. SEBASTIEN PIRLET REUTERS
Asafa Powell
Na warszawskim stadionie KS "Orzeł" dwa tysiące zmarzniętych widzów doczekało najważniejszej konkurencji wieczoru. Rekordzista świata Powell (9,74 s) został pokonany przez dojmujący chłód i pobiegł najwolniej w tym roku - 10,12 s. Nawet na poprzednim mityngu Pedros Cup, przy padającym deszczu i wietrze, przy podobnym chłodzie miał lepszy czas o 0,1 s. - Gdy jest tak zimno, trzeba na siebie uważać - powiedział za metą Jamajczyk. Rzeczywiście, powinien uważać, bo w weekend w Stuttgarcie startuje w finale Pucharu Świata.

Kibice długo i cierpliwie czekali na bieg Powella, ale też Warinera, mistrza olimpijskiego i mistrza świata na 400 m.

Jednak najpierw była prezentacja mityngu i oficjalne otwarcie. Kiedy prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz dużo bardziej pokojowo wypowiadała się o sporcie niż dwie godziny wcześniej pod ratuszem o polityce, kibice klaskali. A jeszcze bardziej klaskali, gdy na bieżnię wjechała bryczka z Powellem, Warinerem i Markiem Plawgo. Ponieważ bryczka nie jest synonimem nowoczesności, jeszcze mniej szybkości, więc Powell, Plawgo i Wariner tylko uśmiechali się niepewnie, gdy kibice się śmiali pełną gębą. Koniki ciągnące bryczki narobiły na tor szósty i siódmy, oraz na wirażu. Cóż, na szóstym na prostej biegł Powell, ale na szczęście tory zdążono oczyścić.

Wariner bardzo szybko dogonił Marka Plawgę, specjalistę od biegu przez płotki, ale jednocześnie najszybszego polskiego czterystumetrowca. W sumie pokonał go o 1,5 sekundy. Plawgo przybiegł trzeci. Wynik Warinera - 44,43 s - był jednak bodaj najbardziej wartościowy w całym mityngu. Zawodnik z tym czasem byłby czwarty w finale mistrzostw w Osace.

Anna Jesień nie dała rady Janie Rawlinson na 400 m ppł. Australijka mówiła dzień wcześniej, że Anna - brązowa medalistka mistrzostw świata w tej konkurencji - ciągle robi postępy i rzeczywiście tak jest. Ale postępy Australijki są nawet większe - mistrzostwo młodzieżowców w 1999 roku w Bydgoszczy, mistrzostwo świata seniorów w 2003 roku, mistrzostwo świata w 2007. Brakuje złota olimpijskiego - Janie przeszkodziła w Atenach kontuzja. I rekordu świata. Pewnie będzie już go brakować na zawsze - Rosjanka Julia Pieczonkina cztery lata temu dokonała w dalekiej Tule czegoś, co ostanie się na dziesięciolecia (52,34 s).

Rawlinson od początku do końca prowadziła wyścig. Przybiegła na metę w czasie 54,55 s, Jesień, która doganiała Australijkę na ostatnich metrach - 54,74 s. Czasy choć nie były najlepsze, wzbudzają szacunek. Niska temperatura i schyłek lekkoatletycznego sezonu nie sprzyjały rekordom. Widać było, że obydwie najlepsze płotkarki zmagały się na ostatnich metrach ze sztywniejącymi z zimna mięśniami i z trudem odparły atak Melanie Walker z Jamajki (54,96).

Słaby konkurs rzutu młotem - słaby z tych samych powodów co w innych konkurencjach, czyli zimna - wygrał Węgier Krisztian Pars. Szymon Ziółkowski, mistrz świata sprzed sześciu lat i mistrz olimpijski z Sydney w drugiej mierzonej próbie osiągnął 75,62 m. Tak się złożyło, że Pars miał dokładnie taki sam wynik. Węgier wygrał jednak z Polakiem dzięki lepszej drugiej próbie. Obydwa najlepsze rzuty młociarzy były jednak gorsze od rekordów z tego sezonu o dobre pięć metrów.

Kamila Skolimowska rzuciła 69,82 m w swojej czwartej próbie i był to jeszcze bardziej odległy wynik od jej najlepszego rzutu w tym roku, niż w przypadku osiągnięć młociarzy. Jedyną przeciwniczką, która mogła zagrozić Polce - Rosjanka Gulfija Chanafiejewa, która ma drugi wynik (77,36 m) w tym roku po zawieszonej za doping Tatiany Łysenko i krótko była rekordzistką świata w 2006 roku - rzucała dużo słabiej.

Monika Pyrek wygrała konkurs skoku o tyczce wynikiem 4,60 a potem dzielnie próbowała pobić rekord Polski - 4,84. Nie udało się, i szczerze mówiąc nie mogło się udać. Tomasz Majewski przycisnął mocno mistrza świata w pchnięciu kulą Reese Hoffę. Przegrał zaledwie o 11 centymetrów.

Partia Kobiet startuje nago do Sejmu


Piotr Olechno
2007-09-18, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 22:46

"Polska jest kobietą" i "Jesteśmy czyste, nie mamy nic do ukrycia" - z takimi hasłami partia Manueli Gretkowskiej rusza na wybory do Sejmu. Pisarka zmierzy się w Warszawie z Donaldem Tuskiem i Jarosławem Kaczyńskim



- Myślimy o przyszłości, nie interesują więc nas podsłuchy, teczki i haki. Nie jesteśmy populistami - mówiła wczoraj przewodnicząca Partii Kobiet i numer jeden na warszawskiej liście wyborczej. Przedstawiła główne postulaty partii. - Domagamy się m.in. płac na równi z mężczyznami, lepszej opieki medycznej dla kobiet w okresie ciąży i porodu, zaostrzenia kar za maltretowanie, gwałcenie i zmuszanie kobiet do prostytucji. Chcemy poprawić sytuację rodziny, a więc także mężczyzn.

Partia Kobiet powstała dziewięć miesięcy temu, ma ok. 1,5 tys. członków. Do wyborów chce wystartować w 22 regionach. W sondażach wypada najczęściej poniżej wymaganego progu wyborczego. - Wciąż zbieramy podpisy, w niektórych regionach brakuje nam ich jeszcze ok. tysiąca, ale na pewno uda się nam wystartować - przekonuje Gretkowska.

- Wspierają nas kobiety ze wsi i mądrzy mężczyźni - dodaje Justyna Wasita, wiceprzewodnicząca partii. - Nie stać nas tylko na efektowną kampanię wyborczą.

Partia Kobiet jest za tym, żeby w Polsce zakazano kampanii telewizyjnej i billboardowej. - Tak zrobiono we Francji. Wydaje się na nie ogromne pieniądze, zamiast inwestować je w inicjatywy społeczne. Kampania wyborcza powinna ograniczyć się do merytorycznych spotkań z wyborcami, do osobistego kontaktu z ludźmi - mówi pisarka. W tym roku kampanię ma zamiar prowadzić przez internet.

Wczoraj zaprezentowała nowy plakat wyborczy partii (nagi zarząd partii schowany za planszą z hasłem: "Polska jest kobietą") i dwa spoty. W pierwszym mistrzyni świata w boksie Agnieszka Rylik broni bitej przez mężczyznę kobiety, w drugim do głosowania na Gretkowską przekonuje jej mama.

Kruk do Sejmu. TVP bez nadzoru

Agnieszka Kublik
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 07:12

Szefowa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Elżbieta Kruk będzie startować z lubelskiej list PiS do Sejmu. A to może KRRiT sparaliżować.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marek Kopeć / AG
Elżbieta Kruk


Kruk z pracy w Radzie ma zrezygnować 25 września, na dzień przed ogłoszeniem list wyborczych. Tego dnia KRRiT zostanie bez przewodniczącego, a także wiceprzewodniczącego, bo Rada przez niemal dwa lata istnienia nie wybrała nikogo na tę funkcję.

Tymczasem w myśl ustawy o RTV, tylko przewodniczący lub jego zastępca mogą podejmować decyzje i kontaktować się z nadawcami.

Oznacza to, że KRRiT pozbawiona szefostwa nie podejmie żadnej decyzji, bo jej uchwały bez podpisu szefa czy jego zastępcy nie będą miały mocy prawnej.

Kruk w Radzie zasiada z rekomendacji prezydenta, więc to on wskaże osobę na jej miejsce. Ma to być Barbara Bubula, teraz posłanka PiS. Przez 15 lat była radną Krakowa, z wykształcenia jest polonistką. Dotąd niezwiązana z mediami.

KRRiT nie będzie mogła wykonywać swych ustawowych funkcji?

Nowego szefa Rada musi jednak wybrać sama ze swego grona. I tu może być problem. Rada była konstruowana w czasie, gdy PiS był w koalicji z LPR i Samoobroną i dlatego w pięcioosobowej Radzie PiS dostało trzy miejsca, a LPR i partia Leppera po jednym. Jednak decyzję zapadają większością czterech głosów, co oznacza, że musi dojść do koalicji PiS z LPR lub Samoobroną. A te trzy partie właśnie ze sobą walczą.

- Może dojść do tego, że KRRiT nie będzie mogła wykonywać swoich funkcji ustawowych, np. monitorowania mediów publicznych podczas kampanii wyborczej - mówi Juliusz Braun, były szef KRRiT. - Nawet jeśli TVP nie będzie bezstronna w relacjonowaniu kampanii, Rada bez przewodniczącego nie będzie mogła wezwać telewizji do zaniechania tych praktyk, w konsekwencji nie będzie też mogła ukarać za ich kontynuowanie.

Braun krytykuje Kruk za tę błyskawiczną zmianę ról z szefowej KRRiT na kandydatkę PiS w wyborach do parlamentu. - Formalnie prawo nie zostało złamane - podkreśla Braun - bo ustawa zabrania łączenia członkostwa w Radzie z członkostwem w partii lub posłowaniem. Nie zabrania kandydowania do parlamentu, bo po prostu ustawodawca nie przewidział takiej sytuacji.

Braun: Kruk występuje w podwójnej roli

Braun zwraca uwagę, że już doszło do dziwnej sytuacji: wczoraj KRRiT określiła zasady prowadzenia w mediach publicznych bezpłatnej kampanii wyborczej. - Kruk występuje tu w podwójnej roli: jako organ ustalający te zasady i je potem kontrolujący oraz jako kandydat, którym będzie im podlegał. To jakby sędzia podczas meczu ogłosił, że zaraz zagra w jednej z drużyn, ale nadal sędziował - mówi Braun. - Czegoś takiego w KRRiT jeszcze nie było. Nawet za czasów Waniek i Czarzastego Rada krytykowała telewizję Kwiatkowskiego za brak obiektywizmu podczas kampanii wyborczej.

Ta Krajowa Rada do tej pory nie zainteresowała się tym, że media publiczne to de facto media w służbie PiS. W "Gazecie" opisywaliśmy przypadki manipulacji w interesie PiS w "Wiadomościach" TVP czy "Misji specjalnej".

Wczoraj prezydent powołał wreszcie nowego członka Rady na miejsce Wojciecha Dziomdziory, który z zasiadania w Radzie zrezygnował pięć miesięcy temu. Zastąpi go Piotr Boroń, senator PiS obecnej kadencji (jest absolwentem studiów historycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim).

Programy wyborcze w TVP

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ustaliła wczoraj, jak media publiczne będą nadawały bezpłatne programy wyborcze przez ostatnie dwa tygodnie kampanii wyborczej od poniedziałku do piątku: • TVP 1 - dwa programy po pół godziny, pierwszy między 9 a 12, drugi między 16.30 a 19 • TVP 2 - też dwa razy dziennie po pół godziny, między 7 a 9 i między 17 a 18 • TVP 3 nada jeden godzinny program między 19 a 20 • program I Polskiego Radia - dwie audycje po 30 minut, pierwszy między 12 a 15, • program II - między 18 a 19.30, a program III - dwie audycje po 30 minut, między 6 a 9 i 20 a 23.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Dorn: V kadencja Sejmu zakończyła się w sposób godny, pracowity i honorowy

jg, PAP, IAR
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 19:16

Marszałek Sejmu Ludwik Dorn ocenił minioną V kadencję Sejmu jako pracowitą i nie pozbawioną dramatyzmu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuonik / AG
Ludwik Dorn
Żegnając posłów po ostatniej serii głosowań powiedział, że kadencja zakończyła się w sposób "godny, pracowity i honorowy" i że przewodniczenie pracom Izby było dla niego zaszczytem. Dodał, że mówi te słowa także w imieniu byłego marszałka Marka Jurka.

Ludwik Dorn podkreślił, że parlament działał w poczuciu odpowiedzialności i gdy okazało się, że w obecnym składzie nie jest w stanie efektywnie pracować, podjął decyzję o skróceniu kadencji. Dlatego marszałek nie zgadza się z ocenami, że w Sejmie pracują posłowie zwani popularnie "dietetycznymi" to znaczy przywiązanymi do diet poselskich. Zaznaczył, że także ci parlamentarzyści, którzy nie chcieli skrócenia kadencji czynili to - jak sami zapewniali - nie z pobudek "komercyjnych" a z powodu odmiennych koncepcji politycznych.

Ludwik Dorn zakończył swe pożegnalne wystąpienie, które posłowie przyjęli na stojąco, przypomnieniem o bliskich wyborach i nowym rozdaniu mandatów. "Niech zwycięży najlepszy" - podsumował Ludwik Dorn.

W czasie trwania V kadencji posłowie spędzili w Sejmie 145 dni i podczas 48 posiedzeń przegłosowali 384 ustawy.

Dorn przygotowuje "legislacyjny testament"

Wolą prezydenta jest, żeby zwołać pierwsze posiedzenie Sejmu VI kadencji na 5 listopada - powiedział na konferencji marszałek Sejmu Ludwik Dorn. Zaproponował też stworzenie "testamentu" dla Sejmu przyszłej kadencji.

Miałby to być spis najważniejszych projektów ustaw, których nie uda się uchwalić w tej kadencji, a którym pilnie miałby się zająć przyszły Sejm.

- Między dniem wyborów, a końcem kadencji obecnego Sejmu będę nad takim testamentem pracował. Jeśli zostały przerwane prace nad ważną ustawą gospodarczą o emisji gazów cieplarnianych, a rzecz jest doprowadzona prawie do II czytania, to nie warto czekać aż rząd zgłosi taką inicjatywę - tłumaczył Dorn

Dorn tłumaczył też, dlaczego nie chciał, by głosować nad uchyleniem immunitetu Andrzeja Leppera. - Nie chciałem uchylenia immunitetu, bo to wniosek w sprawach cywilnych. Jest jeszcze kilka wniosków o uchylenie immunitetu. Jeśli bym w kampanii wyborczej, bez potrzeby dopuścił do głosowania nad immunitetami, to ta kadencja Sejmu nie zakończyłaby się tak gładko, spokojnie i pokojowo, jak się zakończyła. W przyszłym Sejmie albo Lepper nie będzie posłem, albo będzie i zajmą się tym posłowie następnej kadencji - mówił Dorn.

Sejm dramatyczny i pracowity

- Sejm V kadencji był Sejmem dramatycznym i pracowitym - powiedział marszałek Dorn, żegnając się z posłami podczas ostatniego posiedzenia izby. Według niego, posłowie przyjmując uchwałę o skróceniu kadencji udowodnili, że w polskim parlamencie nie dominuje "duch dietetyczny".

"Chciałbym w imieniu mojego poprzednika marszałka Marka Jurka i w imieniu własnym powiedzieć, że było - jak sądzę panie marszałku - dla nas zaszczytem przewodniczyć obradom Wysokiej Izby" - oświadczył Dorn, kończąc przewodniczenie obradom podczas ostatniego posiedzenia Sejmu V kadencji.

"Odbyliśmy 48 posiedzeń Sejmu, to było 145 pracowitych dni, naprawdę pracowitych. Uchwaliliśmy 384 ustawy" - mówił Dorn.

Według niego, "choć może było to słabo widoczne na zewnątrz" zwłaszcza w ostatnim okresie, Sejm w realnej pracy "od prawicy do lewicy potrafił i opanować emocje i wznieść się ponad te podziały, z którymi już mamy do czynienia i które będą coraz bardziej widoczne w związku z kampanią wyborczą".

Dorn podkreślił też, że w momencie, kiedy siły polityczne doszły do wniosku, "iż w obecnym składzie Sejm nie jest w stanie pełnić swoich podstawowych funkcji", posłowie olbrzymią większością głosów podjęli decyzję o skróceniu kadencji.

Duch dietetyczny nie zdominował kadencji

"Jeżeli ktokolwiek będzie mówił, a odnosi się to także do poprzednich kadencji, ale zwłaszcza tej kadencji, że w polskim parlamencie dominuje duch dietetyczny, przywiązania do mandatów i foteli poselskich, to Wysoka Izba tą dramatyczną i pierwszą w ustroju w pełni demokratycznym decyzją (temu) zaprzeczyła" - oświadczył marszałek.

Według niego, nie oznacza to, że posłowie, którzy głosowali przeciw samorozwiązaniu Sejmu, głosowali z motywów "niskich, merkantylnych", ponieważ "bardzo jasno mówili, że głosowali z powodów innej koncepcji politycznej".

"Było dla mnie zaszczytem przewodzić pracom Wysokiej Izby. Kończymy V kadencję, uważam, że kończymy ją w sposób pracowity, godny i honorowy i sądzę, że wobec różnego rodzaju ataków wszyscy posłowie od prawicy do lewicy powinni bronić honoru i godności polskiego Sejmu polskiego parlamentaryzmu i przy bardzo ostrych podziałach sądzę, że to jest to, co nas łączy i co pokazaliśmy także w tych ostatnich dramatycznych tygodniach" - oświadczył marszałek.

"Kończymy to posiedzenie, są wybory. Sądzę, że łączy nas jedno życzenie: żeby wygrali lepsi!" - podkreślił Dorn.

Dorn podziękował zarówno posłom, jak i pracownikom Kancelarii Sejmu.

"Brat Numer Dwa" Czerwonych Khmerów zatrzymany

mar, PAP
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 08:27

Kambodżańska policja zatrzymała w środę jednego z głównych działaczy reżimu Czerwonych Khmerów. "Brat Numer Dwa" Nuon Chea został śmigłowcem przewieziony z Pailin do stolicy kraju Phnom Penh, gdzie stanie przed trybunałem ONZ, mającym osądzić sprawców ludobójstwa w Kambodży z lat 70. XX wieku.

Nuon Chea uważany jest za najbliższego współpracownika nieżyjącego już lidera Czerwonych Khmerów Pol Pota. Mający ponad 80 lat Chea został zatrzymany w swym domu w dżungli w Pailin niedaleko granicy kambodżańsko-tajlandzkiej.

Za rządów Pol Pota w latach 1975-1979 zabito ponad 2 mln osób. Dyktator pozamykał szkoły i miliony osób przeniósł na wieś, dławiąc wszelką opozycję. Zmarł w 1998 roku w dżungli przy granicy Tajlandii.

Nuon Chea jest jedynym żyjącym do tej pory bliskim współpracownikiem Pol Pota, odpowiedzialnym za tzw. pola śmierci - masowe egzekucje mieszkańców całych wsi i miasteczek.

W lipcu br. trybunał w Phom Penh przedstawił akt oskarżenia innemu działaczowi reżimu Czerwonych Khmerów - byłemu dyrektorowi ośrodka tortur Kangowi Kek Ieu, znanemu pod pseudonimem "Duch". Kierował on więzieniem Tuol Sleng w centrum kambodżańskiej stolicy Phnom Penh. Poddano tam najpotworniejszym torturom 14-16 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci, z których większość zostało następnie zabitych. Szacuje się, przeżyło zaledwie 10 procent z nich.

Kambodżańsko-oenzetowski Trybunał ds. ludobójstwa w Kambodży rozpoczął działalność w lipcu 2006 r. Aż osiem lat trwały negocjacje w tej sprawie między Phnom Penh i ONZ. Powolność tego procesu rodzi obawy, że pozostali jeszcze przy życiu byli przywódcy Czerwonych Khmerów, którzy są już w podeszłym wieku, nie zostaną osądzeni.

O.J. Simpson znów narozrabiał

PAP, qbi
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 21:19

Była gwiazda futbolu amerykańskiego O.J. Simpson, uniewinniony 12 lat temu z zarzutu podwójnego morderstwa, został w środę zwolniony za kaucją z aresztu w Las Vegas, gdzie przebywał od soboty, oskarżony o udział w napadzie z bronią w ręku.

Zobacz powiekszenie
Fot. PAUL HURSCHMANN AP
Sędzia Joe Bonaventure wyznaczył kaucję w wysokości 125 000 dolarów, nakazał Simpsonowi oddanie paszportu w depozyt i zabronił mu kontaktowania się z potencjalnymi świadkami w sprawie.

Sędzia odczytał także wszystkie 10 zarzutów sformułowanych przeciwko Simpsonowi, sprowadzających się do oskarżenia o udział w napadzie i rabunku z bronią w ręku i porwaniu ofiary.

Na pytanie sędziego, czy rozumie przedstawione zarzuty, skuty kajdankami były futbolista odpowiedział "Tak".

Jego adwokat Yale Galanter powiedział, że kaucja jest "w rozsądnej wysokości" i jego klient - jak się oczekuje - będzie zwolniony w ciągu najbliższych kilku godzin.

Na konferencji prasowej po przesłuchaniu Galanter podkreślił, że mimo kontrowersji wokół sprawy Simpsona sprzed 12 lat i jego "oceny w oczach opinii publicznej", nie stanowi on wcale "ryzyka ucieczki".

Złożony w większości z Afroamerykanów sąd przysięgłych w Los Angeles uniewinnił w 1995 r. czarnoskórego Simpsona z zarzutu zamordowania byłej żony i jej przyjaciela mimo przytłaczających dowodów winy. O tym, że był sprawcą morderstwa, wskazywały m.in. próbki DNA ze śladów krwi na miejscu zbrodni.

W zeszłym tygodniu Simpson z grupą swoich przyjaciół - z których jeden trzymał w ręku pistolet - wdarł się do pokoju hotelowego kolekcjonera pamiątek po nim i zabrał je. Były futbolista twierdzi, że należą do niego i zostały skradzione.

Po skardze na policji złożonej przez kolekcjonera i jego znajomego, który był z nim razem w pokoju, grupę napastników aresztowano.

Mecenas Galanter powiedział, że Simpson jest niewinny, ponieważ "nie mógł zrabować czegoś, co należy do niego".

Sikorski: Nigdy nie wnioskowałem o awanse dla osób po szkołach GRU czy KGB

mar, PAP
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 14:33

- Nigdy nie wnioskowałem o awanse na wysokie stanowiska dowódcze dla osób po szkołach GRU czy KGB - zapewnił w środę Radosław Sikorski, były minister obrony narodowej w rządzie PiS, a obecnie kandydat do Sejmu z list PO.

Zobacz powiekszenie
Fot. Lukasz Cynalewski / AG
Sikorski odniósł się w ten sposób do wypowiedzi premiera Jarosława Kaczyńskiego w "Sygnałach Dnia". - Cieszę się, że pan premier Kaczyński stworzył możliwość testu swojej prawdomówności. Wzywam go, aby pokazał choćby jeden mój wniosek o awans generalski dla kogoś po szkole GRU czy KGB - powiedział Sikorski. - Jeśli nie pokaże, to opinia publiczna może dojść do wniosku, że zbyt łatwo szafuje się oszczerstwem - dodał.

Były szef MON przypomniał, że o awansach generalskich każdorazowo decyduje prezydent. Podkreślił, że "nie musi udowadniać swojego antykomunizmu, bo opinia publiczna wie, co robił w latach 80.".

Dziennikarze spekulują, że premier mówiąc o "wysokich dowódcach" mógł nawiązać do tego, iż Sikorski wielokrotnie mówił, że chciałby "zagospodarować" byłego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych, gen. Marka Dukaczewskiego. Chodzi m.in. o przypisywany Sikorskiemu pomysł, by Dukaczewskiego mianować dowódcą jednego z okręgów wojskowych.

- To ja zwolniłem gen. Dukaczewskiego z zawodowej służby wojskowej. Gdybym chciał mianować go dowódcą jakiegoś okręgu to bym to zrobił, bo leżało to w moich kompetencjach" - podkreślił Sikorski, zastrzegając jednak, że nie miał takiego zamiaru.

- Owszem, rozważałem wysłanie go gdzieś daleko od Warszawy np. jako attache do Pekinu. Uważałem, że ktoś, kto nadzorował wywiad i kontrwywiad, nie powinien być "pozostawiony sam sobie". Gdyby gen. Dukaczewki był teraz w Pekinie, chwaliłby politykę braci Kaczyńskich i ministra Szczygło, a nie doradzał Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, jak wygrać wybory - dodał.

Polska zablokowała Dzień przeciw karze śmierci

Konrad Niklewicz, Bruksela
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 12:38

Z obawy przed wetem Warszawy Portugalia, poparta przez Komisję Europejską, rezygnuje z planów ustanowienia 10 października Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci.


Decyzja w sprawie Dnia miała zapaść w trakcie wtorkowych obrad rady UE ds. sprawiedliwości. Jednak w ostatniej chwili przewodząca Unii Portugalia zrzuciła ten punkt z porządku dyskusji. Celowo. Bo już po nieformalnej dyskusji na lunchu - z udziałem wiceministra sprawiedliwości Andrzeja Dudy - Portugalczycy wiedzieli, że Warszawa jest gotowa na kolejne weto. Polski rząd jako jedyny od dawna żąda, by dyskusję o karze śmierci (która jest zakazana w całej UE) powiązać z dyskusją o eutanazji i aborcji (różnie regulowanych w krajach Unii).

Portugalczycy uznali, że konfrontacja 26 państw z Polską nie ma sensu - w tej sprawie decyzja musiała zapaść jednomyślnie - i na razie wybrali unik. A w przyszłości? - Nadal jest możliwość, że Dzień będziemy świętowali - zapewniał minister sprawiedliwości Portugalii Alberto Costa.

- Jeżeli mamy dyskutować o karze śmierci, to dyskutujmy także o aborcji i eutanazji. Pominięcie zinstytucjonalizowanych przejawów zagrożenia dla życia jest po prostu hipokryzją - przekonywał Duda, zapewniając, że "Polska nie opowiada się za powrotem kary śmierci".

W bardziej oryginalny sposób polski sprzeciw tłumaczył minister spraw wewnętrznych Władysław Stasiak: - Nie jesteśmy zwolennikami baraniego pędu. Nie ma czegoś takiego, że jak wszystkie pozostałe kraje Unii są za czymś, to my też powinniśmy być.

Taka postawa zabolała innych ministrów. - Aroganckie, wrogie zachowanie ze strony Polski. To ma wyraźny związek z wyborami - komentował włoski minister sprawiedliwości Clemente Mastella.

Rosja: w wyścigu prezydenckim prowadzi Iwanow, w parlamentarnym - Jedna Rosja

mig, PAP
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 19:33

Gdyby wybory prezydenckie w Rosji odbyły się w najbliższą niedzielę, to najwięcej głosów, 34 proc., uzyskałby pierwszy wicepremier Siergiej Iwanow - wynika z opublikowanego w środę sondażu Centrum Analitycznego Jurija Lewady.

Drugi spośród pierwszych wicepremierów, Dmitrij Miedwiediew, zgromadziłby 30 proc., lider Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPFR) Giennadij Ziuganow - 15 proc., a przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski - 12 proc.

Na premiera Wiktora Zubkowa, po raz pierwszy włączonego do sondażu prezydenckiego centrum Lewady, głosowałoby tylko 4 proc. wyborców.

Wybory prezydenckie odbędą się 2 marca 2008 roku. Poprzedzą je - 2 grudnia - wybory parlamentarne.

Według centrum Lewady, gdyby te drugie odbyły się w nadchodzącą niedzielę, to wygrałaby je prokremlowska partia Jedna Rosja z 55 proc. głosów.

Do Dumy Państwowej, niższej izby parlamentu, weszłyby też KPFR (19 proc.), LDPR (11 proc.) i druga z prokremlowskich partii - Sprawiedliwa Rosja (7 proc.).

Sondaż przeprowadzono w dniach 14-18 września na reprezentatywnej próbie 1600 osób.

Jak Kruk dla PiS media odzyskiwała

Agnieszka Kublik
2007-09-20, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 19:41

Szefowa KRRiT Elżbieta Kruk robiła wszystko, co mogła, by media publiczne "spisić", a prywatne krytykujące władzę - wystraszyć. Ale równie ciekawe jest to, czego nie zrobiła

Ukoronowaniem działań szefowej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji jest jej start z listy PiS do Sejmu. To oznacza paraliż rady, bo rada nie wybrała wiceprzewodniczącego, a następcy Kruk pewnie wybrać też nie zdoła - bo nie dogadają się jej członkowie z niedawnej koalicji PiS, LPR i Samoobrony.

Według ustawy tylko przewodniczący lub jego zastępca może podejmować decyzje i kontaktować się z nadawcami. A wiec rada nie będzie monitorować mediów w czasie kampanii wyborczej.



Co Kruk zrobiła

Luty 2006. • Na łamach „Gazety” deklaruje: „Sposób myślenia, iż media są łupem dla partii rządzących, jest mi obcy”.

Marzec 2006. • Karze Polsat grzywną 500 tys. zł za wypowiedź Kazimiery Szczuki (naśladowała głos niepełnosprawnej dziewczynki związanej z Radiem Maryja). „To zupełnie standardowa reakcja instytucji państwa praworządnego” - mówi Kruk „Gazecie Polskiej”.

• Wymierza Polsatowi drugą karę w wysokości 500 tys. zł za program „Nieustraszeni” (uczestnicy muszą np. pić koktajl ze zmielonej wątróbki z krwią).

• Zarzuca Radiu TOK FM złamanie etyki dziennikarskiej. Chodzi m.in. o żart z prezydenta (słuchacz na antenie wyrecytował wierszyk: „Drogi prezydencie, najwyższa już pora, wszystkim wrednym krytykom pokaż swego pisiora”).

• Wysyła ostrzeżenie do Antyradia (dziennikarze zadzwonili na policję, że widzieli policjanta, który zrzucił mundur i przyłączył się do Parady Równości).

Kwiecień 2006. • Odzyskuje TVP dla PiS i jego koalicjantów. Po raz pierwszy KRRiT do rady nadzorczej TVP nie wybiera nikogo z rekomendacji opozycji (w dziewięcioosobowej radzie pięć miejsc dostaje PiS, a po dwa LPR i Samoobrona). Kruk lekceważy też rekomendacje stowarzyszeń twórczych.

Czerwiec 2006. • Odzyskuje publiczne radio dla PiS i koalicjantów. Tak jak w TVP KRRiT wprowadza do rady nadzorczej tylko rządzącą koalicję: na dziewięć miejsc PiS ma pięć, a LPR i Samoobrona po dwa. Znów lekceważy rekomendacje stowarzyszeń twórczych. W zarządzie PR są tylko ludzie rządzącej koalicji.

Lipiec 2006. • W ten sam sposób odzyskuje dla PiS i koalicjantów regionalne rozgłośnie publicznego radia.

Styczeń 2007. (Godzi się, by z wyborem nowego członka rady nadzorczej TVP czekać, aż Sejm wybierze Sławomira Skrzypka na prezesa NBP. Chodziło o to, że LPR w zamian za poparcie Skrzypka miała dostać jeszcze jedno miejsce w radzie TVP. Dostała. Jeszcze nigdy decyzja KRRiT nie była tak wprost uzależniona od decyzji polityków.

Marzec 2007. • Przekazuje ABW dokumenty dotyczące Polsatu z 1994 r. Są to notatki UOP podważające podstawy finansowe działalności Solorza i sugerujące, że dysponuje on pieniędzmi mafii włoskiej.

Czego Kruk nie zrobiła

Luty 2006. • Nie reaguje, gdy na polecenie Jarosława Kaczyńskiego, wówczas prezesa PiS, tylko Telewizja Trwam dostaje możliwość transmitowania na żywo momentu podpisania paktu stabilizacyjnego przez PiS, LPR i Samoobronę. Pyta: „Co się stało, że ci dziennikarze zostali wpuszczeni trochę wcześniej i mogli nagrać materiał parę minut przed innymi?”.

Kwiecień 2006. • Nie zajmuje się antysemickim felietonem wygłoszonym na antenie Radia Maryja przez Stanisława Michalkiewicza. Szef departamentu reklamy KRRiT Stanisław Celmer wyznaje „Gazecie”: „Bo ta sprawa ma charakter polityczny”.

Październik 2006. • Nie reaguje na apele opozycji, by KRRiT zajęła się upartyjnionymi mediami publicznymi. „Nie widzę upolitycznienia mediów publicznych” - mówi.

Listopad 2006. • Nie reaguje na kryptoreklamę „Dziennika” w TVP podczas wieczoru wyborczego (na dziewięciu publicystów w studiu siedmiu było z tej gazety, cztery razy łączono się na żywo z redakcją, pokazywano logo gazety).

• Nie reaguje na wynik monitoringu Fundacji Batorego, który pokazuje, że TVP w programach informacyjnych i publicystycznych najwięcej czasu poświęca PiS. „Same procenty nie dają prawdziwego obrazu, potrzebna jest pogłębiona analiza przeprowadzona przez niezależne instytucje” - mówi Kruk. Analiz nie zamawia.

Kwiecień 2007. • Nie reaguje na czystki polityczne w Polskim Radiu, gdzie wiceprezes Jerzy Targalski wyrzuca tych, którzy pracowali w PR przed 1989 r. lub nie chcieli się zlustrować.

Czerwiec 2007. • Nie reaguje, gdy publicznie radio staje się lustratorem i jako jedyne puszcza przeciek, że na liście 500 agentów przygotowanej przez IPN są politycy lewicy.

• Nie reaguje na teksty „Gazety” o naciskach politycznych w „Wiadomościach” TVP, np. że wiceszefowa Agencji Informacji usiłowała ocenzurować wypowiedź przewodniczącego Episkopatu Polski abp. Józefa Michalika, bo uważała ją za zbyt krytyczną dla PiS.

Sierpień 2007. • Nie reaguje na słowa byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro miał swoich zaprzyjaźnionych dziennikarzy (m.in. w TVP), którym dawał kontrolowane przecieki.

• Nie reaguje na słowa byłego wicepremiera Romana Giertycha, że premier Jarosław Kaczyński naciskał na prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego, by „Wiadomości” TVP oszczędzały PiS, np. w sprawie samobójstwa Barbary Blidy podczas akcji ABW.

Wrzesień 2007. • Nie reaguje, gdy wiceprezes publicznego radia Jerzy Targalski zawiesza dziennikarzy, którzy chcieli zablokować puszczenie przecieku z listy 500 agentów IPN.

• Nie reaguje na powtarzające się oskarżenia opozycji i mediów niepublicznych, że „Wiadomości” i „Misja specjalna” stają się tubą propagandową PiS.

ABW przeoczyła rewolwer Barbary Blidy

Marcin Pietraszewski
2007-09-20, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 20:17

Barbara Blida trzymała w łazience naładowany i gotowy do strzału rewolwer, którego zatrzymujący ją oficerowie ABW nie znaleźli. Dla prokuratury to jednak za mało, żeby stawiać zarzuty. Chce dodatkowej opinii.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marta Blazejowska / AG
Barbara Blida


Podejrzewana o korupcję Barbara Blida zastrzeliła się 25 kwietnia w łazience własnego domu podczas próby zatrzymania przez służby specjalne. Była posłanka SLD strzeliła sobie w pierś z sześciostrzałowego rewolweru Astra 680. Miała na niego pozwolenie.

Jak to możliwe, że podczas akcji ABW Blida miała dostęp do broni? Analizujący przez cztery miesiące zebrane na miejscu tragedii ślady specjaliści z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego KGP uznali, że ubrana w szlafrok, spodnie od pidżamy oraz biustonosz posłanka nie miała przy sobie rewolweru podczas zatrzymania. To oznacza, że naładowana i gotowa do strzału broń leżała już w łazience. Oficerowie służb specjalnych nie znaleźli jej jednak i wpuścili Blidę do środka. Posłanka nie musiała nawet przeładowywać, wystarczyło tylko nacisnąć spust - wynika z opinii policyjnych biegłych, które właśnie poznała "Gazeta".

Eksperci przyznali, że nie są jednak w stanie ustalić, gdzie w chwili samobójstwa byłej posłanki przebywała pilnującą ją agentka ABW. Funkcjonariuszka twierdzi, że weszła z Blidą do łazienki i chcąc zapewnić jej odrobinę intymności, odwróciła się do niej bokiem. Henryk Blida, mąż byłej posłanki, utrzymuje jednak, że agentka uległa namowom małżonki, wyszła do holu i usiadła na brzegu stojącego tam fotela.

Prokuratura nie ujawnia

Badająca okoliczności samobójstwa Blidy prokuratura w Łodzi opinię biegłych ma już od dwóch tygodni. Uznała jednak, że nie ujawni jej szczegółów przed wyborami. Zdaniem śledczych ustalenia biegłych nie dają bowiem podstaw do stawiania zarzutów osobom odpowiedzialnym za śmierć byłej posłanki SLD. We wtorek zdecydowali nawet, że konieczne jest uzupełnienie policyjnej opinii. Najwcześniej będzie ona gotowa w listopadzie.

Prokurator Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi, zapewnia, że sprawa nie ma drugiego dna. - Chodzi o pogłębienie niektórych analiz oraz odniesienie się przez biegłych do pewnych hipotez związanych z rekonstrukcją zdarzenia - tłumaczył prokurator Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy łódzkiej prokuratury. Podkreśla, że takie sytuacje często się zdarzają. - I ta sprawa nie jest wyjątkiem - zapewnia.

Mecenas Leszek Piotrowski, pełnomocnik rodziny Blidów, nie ma jednak wątpliwości, że prokuratura celowo przedłuża śledztwo, bo nie chce, żeby przed wyborami doszło do ujawnienia niewygodnych dla PiS faktów.

- Wcześniej PiS nie dopuścił do powstania sejmowej komisji śledczej w tej sprawie, a teraz zrobi wszystko, żeby idący do wyborów ludzie nie dowiedzieli się, w jaki sposób prokuratura i służby specjalne zostały wykorzystane do walki politycznej - mówił nam adwokat.

Błędy ABW

Opinia policyjnych biegłych jest jednak zbieżna z ustaleniami postępowania dyscyplinarnego prowadzonego przez ABW. W sierpniu Grzegorz Ocieczek, zastępca dyrektora służb specjalnych, przyznał "Gazecie", że podczas zatrzymania posłanki SLD doszło do nieprawidłowości. Według niego jadący na akcję funkcjonariusze nie sprawdzili w policyjnej bazie danych, czy Blidowie mieli broń, i nie przeszukali łazienki przed wpuszczeniem posłanki do środka. - Postępowanie dyscyplinarne, jak i decyzje o karach, zostały zawieszone do czasu zakończenia prokuratorskiego śledztwa - powiedział nam wtedy Ocieczek.

Wczoraj służby specjalne nie chciały się wypowiadać na temat opinii biegłych KGP. - Do czasu zakończenia śledztwa nie udzielamy w tej sprawie żadnych informacji - odpowiedział zespół prasowy ABW.

Premier: "Katyń" to film, który będzie zapamiętany przez Polaków

mar, PAP
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 09:22

"Katyń" to kolejny film Andrzeja Wajdy, który będzie zapamiętany przez Polaków - uważa premier Jarosław Kaczyński.

"Poprzez ten film, nieporównanie bardziej niż poprzez jakiekolwiek inne wydarzenia, ta straszna zbrodnia i sprawa wielkiego kłamstwa katyńskiego do polskiej świadomości wróci. I to jest kolejna zasługa Andrzeja Wajdy wobec narodu" - powiedział Jarosław Kaczyński w środę w radiowych "Sygnałach Dnia".

Premier, pytany przez prowadzącego audycję czy dzięki temu filmowi jest szansa, by Amerykanie, Europa dowiedzieli się więcej o Polsce, lepiej nas zrozumieli, powiedział: "Sądzę, że to jest jednak film hermetycznie polski, wymagający pewnej wiedzy, której ludzie nie będący Polakami nie mają. Film operuje jednak bardzo mocnym skrótem. Ale nie jestem pewien, jak to będzie, film z natury rzeczy operuje skrótem, więc być może, że zostanie on zrozumiany i poza Polską".

W filmie, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, ukazana została pewna "symetria zbrodni". "Pokazuje on zbrodnię katyńską, ale też i zbrodnie niemieckie, także współpracę niemiecko-sowiecką. Ten film na pewno trzeba spróbować pokazać innym" - dodał premier.

O takich zbrodniach jak katyńska mówić należy - zdaniem premiera -

nie tyle w odniesieniu do narodów, ile ustrojów. "Tak działa ustrój, który odrzuca wszelkie zasady, cały dorobek cywilizacji, całą kulturę - bo to był bolszewizm - i realizuje swoje cele abstrahując od jakichkolwiek praw obowiązujących na świecie. I to jest może najistotniejsze. Ten film jest ostrzeżeniem, odnoszącym się do takich koncepcji, sposobów widzenia świata" - zaznaczył Jarosław Kaczyński.

Jeszcze w tym roku IPN wystąpi o ENA wobec Wolińskiej

mar, PAP
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 13:23

Jeszcze w tym roku pion śledczy IPN ma wystąpić o wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec przebywającej w Wlk. Brytanii stalinowskiej prokurator wojskowej Heleny Wolińskiej, podejrzanej o bezprawne aresztowanie 24 osób w latach 50., w tym gen. AK Augusta Emila Fieldorfa "Nila".

Ze środowej decyzji Sądu Najwyższego wynika, że podstawą takiego wniosku byłby nakaz aresztowania 88-letniej Wolińskiej, wydany przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie jeszcze w 1998 r. W środę SN pozostawił bowiem bez rozpoznania zażalenie IPN na decyzję WSO, który w lipcu nie uwzględnił wniosku pionu śledczego IPN o nowy nakaz aresztowania. Według SN, wydanie kolejnego nakazu byłoby niedopuszczalne prawnie.

Prokurator IPN Marek Klimczak tłumaczył, że IPN chodziło tylko o aktualizację zarzutów wobec Wolińskiej (które od nakazu aresztu z 1998 r. rozszerzono) oraz o aresztowanie jej na 3 miesiące, a nie na miesiąc. Według Klimczaka, nowy nakaz aresztowania porządkowałby sprawę zarzutów wobec Wolińskiej i opisu jej czynów -

co ułatwiłoby skuteczność wniosku o ENA.

Władze administracyjne Wlk. Brytanii odmówiły w 2006 r. wydania podejrzanej w drodze ekstradycji. Wniosek o jej wydanie w trybie ENA rozpatrywałby zaś brytyjski sąd. ENA, wprowadzony do polskiego prawa w 2004 r., jest instytucją prawa europejskiego, stosowaną - w miejsce ekstradycji - jako sprawniejsza metoda przekazywania przez państwa UE obywateli tych państw, podejrzanych o przestępstwa.

Klimczak mówił dziennikarzom, że z decyzji SN wynika, iż IPN niepotrzebnie prowadził postępowanie w celu uzupełnienia wniosku wobec Wolińskiej. Podstawą nowego wniosku IPN o areszt dla Wolińskiej były dodatkowe zarzuty o bezprawne areszty już nie tylko wobec gen. Fieldorfa (ofiary "mordu sądowego"), ale i innych osób, w tym m.in. działacza komunistycznego Zenona Kliszki oraz Władysława Bartoszewskiego.

Klimczak dodał, że po decyzji SN "zupełnie swobodnie możemy działać dalej". Zapowiedział, że IPN wystąpi do WSO o wydanie ENA wobec Wolińskiej "bezzwłocznie", zapewne jeszcze w tym roku. "Trzeba wykorzystać wszystkie możliwości" - tak Klimczak odparł na pytanie, dlaczego IPN stara się o ENA, skoro odmówiono już ekstradycji Wolińskiej. Pytany o szanse na skuteczność wniosku o ENA, odpowiedział: "Szansa jest zawsze, ale znając poprzednie stanowisko, rokowania należy oceniać bardzo ostrożnie".

Od 1999 r. Polska stara się o ekstradycję Wolińskiej. Pierwszy taki wniosek wysłano w 1999 r., a ponowiono go w 2001 r. W 1998 r. WSO wydał nakaz aresztowania Wolińskiej, bo nie zgłaszała się ona na przesłuchanie w Polsce.

W czerwcu 2006 r. brytyjskie Home Office uznało, że wszczęcie postępowania ekstradycyjnego "nie byłoby właściwe", powołując się na "przesłanki natury humanitarnej - wiek Wolińskiej, stan jej zdrowia i okoliczności osobiste".

Jak powiedział w środę Klimczak w SN, informacja o odmowie strony brytyjskiej była "oględnie mówiąc nieuprzejma", bo przyszła faksem i nie zawierała informacji o sposobach odwołania się od niej.

W 2006 r. MON zawiesiło wypłatę Wolińskiej 1,5 tys. zł wojskowej emerytury - ustalono, że od początku brakowało jej do tego odpowiedniej wysługi lat. Wolińska, której w razie procesu w Polsce groziłoby do 10 lat więzienia, twierdzi, że jest niewinna, zaś jej sprawa ma charakter polityczny i antysemicki.

W czasie II wojny światowej Wolińska uciekła z warszawskiego getta. Kierowała biurem Sztabu Głównego Armii Ludowej. Po wojnie pracowała w Komendzie Głównej MO, potem - w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej. Zasiadała w komisji weryfikującej sędziów i prokuratorów wojskowych. Po 1956 r. pracowała w Instytucie Nauk Społecznych przy KC PZPR, skąd zwolniono ją w 1968 r. w wyniku czystek antysemickich. Wkrótce potem Wolińska wyjechała z Polski. Na początku lat 70. osiadła w Wlk. Brytanii, gdzie otrzymała obywatelstwo. Była żoną innego "marcowego" emigranta, zmarłego niedawno prof. Włodzimierza Brusa.

IPN rozważa też wystąpienie o ENA wobec mieszkającego w Szwecji 78-letniego Stefana Michnika, stalinowskiego sędziego, podejrzanego o bezprawne przedłużenie aresztu wobec więźnia UB. S. Michnik, który uczestniczył w wydawaniu wyroków śmierci w procesach lat 50., uważa, że zainteresowanie nim powodowane jest chęcią przyniesienia szkody jego przyrodniemu bratu - Adamowi.

Ostatnio IPN zawiesił postępowanie wobec mieszkającego na Ukrainie Antoniego Skulbaszewskiego - jednej z najbardziej złowrogich postaci stalinizmu w Polsce, który m.in. nadzorował sprawę rzekomego spisku w wojsku z lat 50. (zapadło wtedy wiele wyroków śmierci, których ok. 20 wykonano). Jako oficer NKWD był w komunistycznej Polsce szefem prokuratury wojskowej oraz Informacji Wojskowej (kontrwywiadu wojska). W 1954 r. odesłano go do ZSRR, gdzie miał być sądzony za "naruszenie socjalistycznej praworządności". Polska od lat 90. bezskutecznie wnosiła o jego ściganie przez władze Ukrainy.

Sąd: "Polityka" nie musi publikować odpowiedzi SKOK-ów

mig, PAP
2007-09-19, ostatnia aktualizacja 2007-09-19 16:58

Tygodnik "Polityka" nie musi zamieszczać odpowiedzi Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych na artykuł poświęcony SKOK-om z 2006 roku - uznał Sąd Okręgowy w Warszawie. Według sądu, odpowiedź ta była niekonkretna i nie spełnia wymogów prawa prasowego.

Zobacz powiekszenie
Fot. Przemyslaw Skrzydlo / Agencja Gazeta
SKOK-i szturmem zdobywają polski rynek usług bankowych


Dziennikarka "Polityki" Bianka Mikołajewska jest autorem cyklu artykułów o SKOK-ach. Pisała w nich, że powołujące się na tradycje kas samopomocowych SKOK-i, stały się - dzięki politykom, w tym rządzącego PiS - największą instytucją działającą jak banki, ale niepodlegającą nadzorowi bankowemu.

Po artykule "Polityki" z października zeszłego roku pt. "Super kasa Stefczyka" SKOK-i domagały się w trybie prawa prasowego zamieszczenia odpowiedzi na krytykę prasową. W przesłanym redakcji tekście twierdzono, że zawiera on liczne "insynuacje" i wskazuje na "nieznajomość elementarnych przepisów prawa" u jego autorów.

Redaktor naczelny tygodnika Jerzy Baczyński nie zamieścił oświadczenia prawnika Kas, ale też nie odpowiedział SKOK-om, że go nie opublikuje. Dlatego Kasy pozwały go do sądu, który zbadał sprawę w postępowaniu cywilnym.

Sędzia Anna Tryluk-Krajewska potwierdziła w środę, że SKOK-i miały prawo wystąpić do sądu przeciw Baczyńskiemu, ale teraz to sąd staje się redaktorem naczelnym i ocenia odpowiedź prasową, której publikacji domagały się Kasy.

Sąd uznał, że odpowiedź ta - wbrew wymogom prawa prasowego - jest niekonkretna i nie odnosi się merytorycznie do postawionych w tekście zarzutów i ocen. Drugi wymóg nakazuje, by odpowiedź była reakcją na ewentualne naruszenie przez autora tekstu dóbr osobistych - wówczas odpowiedź na krytykę prasową powinna nastąpić. Według sądu, i ten warunek nie został spełniony, bo odpowiedź SKOK-ów ma zbyt ogólny charakter, by doszukać się w niej takich elementów.

Sędzia Tryluk-Krajewska powiedziała, że sąd badał też, czy można zakwalifikować tę odpowiedź na krytykę prasową jako sprostowanie. "Po analizie sąd doszedł do wniosku, że nie. Pismo do redakcji sporządził profesjonalista, więc jeśli chciał, by była to odpowiedź na krytykę prasową, właśnie tak należy traktować ten dokument" - stwierdzono w wyroku. Jest on nieprawomocny i nie wiadomo na razie, czy SKOK-i się od niego odwołają.

Pełnomocnik "Polityki" Krzysztof Pluta podkreślał po wyroku, że tygodnik od początku twierdził, iż odpowiedź na krytykę prasową służy do tego, by osoba, której ona dotyczy, mogła w niej przedstawić to, co ma na swoją obronę, a nie to, co sądzi o autorach artykułu. "I tak postąpił sąd" - dodał radca prawny.

"Polityka" pozostaje w sporze sądowym ze SKOK-ami jeszcze w innych sprawach, toczących się przed sądami w Warszawie i w Gdańsku. SKOK-i pozwały też "Gazetę Wyborczą" za teksty na ich temat.

Sąd Gospodarczy w Warszawie prowadzi proces Kas przeciw "Polityce" za opublikowany w 2004 artykuł "Wielki SKOK". Kasa żąda od tygodnika 5 mln zł.