środa, 2 września 2009

Mogli polecieć w kierunku publiczności

pmaj 02-09-2009, ostatnia aktualizacja 02-09-2009 09:53

Z ostatnich rozmów pilotów białoruskiego Su-27 z wieżą kontroli lotów jasno wynika, że dostali polecenie katapultowania się. Dlaczego go nie wykonali?

Su-27 w czasie swojego ostatniego pokazu
autor zdjęcia: Bartłomiej Sawka
źródło: Fotorzepa
Su-27 w czasie swojego ostatniego pokazu

Dwaj piloci, którzy zginęli w czasie radomskiego Air Show byli w czasie pokazu w stałym kontakcie z białoruskim kierownikiem lotu. Telewizja TVN 24 ujawniła zapis ich rozmów. Jeszcze przed startem instruktor uspokajał podopiecznych. Poprzednie, piątkowe próby nie były zbyt udane - wynika z nieoficjalnych informacji.

Kiedy rozpoczynali, jak się potem okazało swój ostatni manewr, z wieży dostali jasne komunikaty - Dostaniecie wiatr w plecy. (...) Gdzieś tam w waszym rejonie popatrzcie, ciut wyżej, leci czarna torba. 50 metrów wysokości. Do centrum pasa startowego podlatuje. Uważajcie. Może przeleci.

W pewnym momencie kierownik zorientował się, że samolotu nie uda się już wyprowadzić - Po skończeniu figury odezwijcie się. (...) Schodźcie na 150 metrów. Ostrożnie. (...) 1,2,3 (...) Su-27 wychodź! Wychodź! Katapultuj się! Katapultuj się!

Mimo to piloci nie uruchomili systemu. Major Michał Fiszera, emerytowany pilot wojskowy komentował wczoraj na antenie stacji, że gdyby zakończyli manewr zgodnie z planem samolot skierowałby się w kierunku publiczności zgromadzonej na radomskim lotnisku. Jego zdaniem pilot zmienił kierunek lotu w ostatnich chwilach. - Opuszczenie samolotu to olbrzymia strata dla lotnictwa i ciężki wypadek, z którego potem trzeba się gęsto tłumaczyć. Często pilotom wydaje się, że jeszcze uratują maszynę i ryzykują - dodał Fiszer.

Ostateczną odpowiedź na wszystkie pytania może dać jedynie analiza zapisów czarnej skrzynki samolotu.

"Rz" Online

Policzki wymierzone Amerykanom

Zbigniew Lewicki 02-09-2009, ostatnia aktualizacja 02-09-2009 00:03

Od pewnego czasu niektórzy polscy politycy i polskie instytucje czynią wiele, by zrazić do nas Waszyngton – twierdzi amerykanista

Zbigniew Lewicki
autor zdjęcia: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Zbigniew Lewicki
autor zdjęcia: Mirosław Owczarek
źródło: Rzeczpospolita

Nie ma bardziej wyrazistej daty niż 1 września, by uświadomić sobie, czym brak rzeczywistych sojuszników grozi państwu o takim położeniu geopolitycznym jak Polska. I nie zmienia tego fakt, że zagrożenie w 1939 r. miało wymiar aż nadto realny, a dzisiejsze jest, na razie, jedynie hipotetyczne. W 1930 r. Niemcy też nam nie zagrażały.

Kilka kolejnych ekip politycznych zrobiło wiele, by zapewnić Polsce nie tylko sojusznicze wsparcie jedynego ważnego mocarstwa zachodniego, czyli Stanów Zjednoczonych, ale i jego publicznie manifestowaną życzliwość. Niestety, od pewnego czasu niektórzy polscy politycy i polskie instytucje czynią wiele, by zrazić do nas Waszyngton. To zaś nie tylko nie leży w strategicznym interesie Polski, lecz także zagraża naszemu bezpieczeństwu.

Zabieganie o względy

Od miesięcy ciągnął się coraz bardziej dla Polski żenujący – i nieprzypadkowy – spektakl odkładania decyzji o składzie delegacji amerykańskiej na rocznicowe obchody na Westerplatte. Ostatecznie zakończył się on stosunkowo poprawnie, ale przecież o wysłaniu urzędnika za granicę można postanowić sprawniej. Możliwe zresztą, że samo ustalenie przyjęto już wcześniej. Decyzję ogłoszono jednak w ostatniej chwili, zmuszając polskich polityków i dyplomatów do wielokrotnego ponawiania wystąpień do władz amerykańskich.

Trzeba wyraźnie wskazać powód tego publicznego upokarzania polskich gospodarzy. A była nim seria niefortunnych gestów Polski pod adresem Ameryki, które oby były tylko błędami.

Stany Zjednoczone są jedynym państwem zdolnym do realnego wsparcia naszego bezpieczeństwa – i jeszcze do niedawna skłonnym, by dać temu wyraz w postaci stałej obecności wojskowej w Polsce. W wypadku zagrożenia ze Wschodu nie możemy liczyć na aktywność Niemiec czy Francji, czego dowodem jest ich całkowity brak zainteresowania kwestią naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Państwo takie jak Polska, niemające wiele do zaoferowania, musi długo i usilnie budować bliskie relacje z supermocarstwem, o którego uwagę zabiega niemal 200 krajów świata. Musi długo i konsekwentnie budować obraz kraju gotowego do działań sojuszniczych na swoją skalę, jeśli chce mieć nadzieję na amerykańskie działania sojusznicze. Gdy sojusznik prosi nas o pomoc, odpowiedzią nie powinno być pytanie, co za to dostaniemy, lecz świadomość, że bliska współpraca z supermocarstwem jest wartością bezcenną teraz i na przyszłość.

Swego czasu Polska podjęła słuszną decyzję o współdziałaniu w Iraku z wojskami amerykańskimi. Nieporozumieniem są bowiem poglądy, że nie mamy żadnych interesów globalnych, a nasze wojska nie powinny opuszczać terytorium Polski. Jeżeli budujemy nasze bezpieczeństwo na fundamencie współpracy międzynarodowej, to musimy być gotowi na wynikające z tego powinności, a nie tylko liczyć na korzyści.

Mimo ograniczonych środków, jakie postawiliśmy do dyspozycji wojsk sojuszniczych, nasza determinacja została w Waszyngtonie dostrzeżona. Kontakty dwustronne były intensywne i nie jest winą władz amerykańskich, że nie potrafiliśmy tego wykorzystać, stawiając cały kapitał polityczny na żenującą kartę „załatwienia” zniesienia obowiązku wizowego albo rzucając Amerykanom na stół irracjonalną listę naszych żądań mających stanowić ekwiwalent za wsparcie sojusznicze w Iraku.

Łatwo się domyślić, komu nie odpowiadało zbliżenie Polski i USA i kto nadzwyczaj się ucieszył z wyjścia Polski z Iraku tuż przed tym, gdy można było to zrobić w poczuciu sukcesu. Co więcej, już wtedy pojawił się element znacznie gorzej wróżący naszym stosunkom z Ameryką niż samo opuszczenie Iraku.

Otóż minister obrony ogłosił, że wyjście naszych wojsk zostało uzgodnione ze Stanami Zjednoczonymi. W rzeczywistości zakomunikował tylko swemu amerykańskiemu odpowiednikowi jednostronną decyzję. Tak nie działają sojusznicy: zaufanie buduje się przez lata, traci czasami w jeden dzień.

Bez wdzięku i finezji

Gdy natomiast pojawiła się kwestia tarczy, którą Waszyngton traktował jako istotny element systemu bezpieczeństwa państwa, my uznaliśmy prośbę Amerykanów za znakomitą okazję do okazania im swojej wyższości. Tak też uczyniliśmy – bez wdzięku i finezji.

Można jeszcze zrozumieć, że dla zaspokojenia ambicji zażądaliśmy zbędnych w tak małej liczbie patriotów, ale czy premier polskiego rządu naprawdę musiał swoje negatywne stanowisko ogłosić akurat w dniu amerykańskiego święta narodowego? Nie musiał – ale widać chciał. Tylko jaką korzyść odnieśliśmy z powiedzenia Amerykanom w Dzień Niepodległości, że niewiele nas interesuje kwestia ich bezpieczeństwa? Albo z aktywnego zwalczania tarczy przez wysokiego przedstawiciela Ministerstwa Obrony Narodowej?

Na całym świecie uznaje się, że teksty publikowane przez urzędników państwowych mają placet przełożonych, a w Waszyngtonie nie brakuje analityków potrafiących interpretować takie wystąpienia. I w trakcie niedawnej amerykańskiej narady w sprawie tarczy nie tylko nie wspominano już o jej lokalizacji w Polsce, ale wręcz podkreślano, że powodem zmiany jest troska o dobre stosunki z Rosją. Przeciwnicy tarczy odnieśli sukces, ale czy jest to również sukces Polski? Jeśli już, to Rosji i polskiego lobby prorosyjskiego.

Dyplomaci rozumieją też, że nieprzystąpienie do ratyfikacji podpisanej umowy międzynarodowej oznacza brak elementarnego szacunku dla partnera. Wiedzą to i polscy politycy, słusznie krytykujący prezydenta za brak podpisu pod traktatem lizbońskim. Administracja amerykańska ma pełne prawo czuć się dotknięta postępowaniem polskich władz i naiwnością byłoby sądzić, że nowa ekipa uzna to za policzek dla poprzedniej: to był i jest policzek dla rządu Stanów Zjednoczonych, kropka.

Nagana dla Obamy

Gdyby jednak został jeszcze w Waszyngtonie ktoś niezrażony do Polski, zaserwowano prawdziwego asa. Wyobraźmy sobie, że pół roku po objęciu w Polsce rządów przez nową ekipę grupa prominentnych (choć formalnie byłych) polityków amerykańskich i meksykańskich opracowuje krytyczny raport o polskiej polityce wobec Ameryki, uzyskuje dla niego aprobatę prezydenta USA – i organizuje szumną promocję tego dokumentu w Warszawie?! No właśnie. Czy komuś zabrakło wyobraźni czy też chciano zrazić do nas nową administrację amerykańską?

Politycy amerykańscy znani są z tego, że spokojnie znoszą despekty ze strony własnych obywateli czy komentatorów politycznych: wolność słowa jest wartością samą w sobie. Ale politycy państw sojuszniczych podlegają innym kryteriom: wystarczy przypomnieć skutki ataków na Waszyngton ze strony byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera. Tyle że jego jakoś usprawiedliwiała walka wyborcza. Nas nic nie tłumaczy, a niekorzystną dla Polski wymowę tego dokumentu znacznie niestety wzmocniło dołączenie podpisu prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Rzecz bowiem nie w tym, co w owym liście otwartym miało choćby pozory słuszności, lecz w niezwykłej pewności siebie, która pozwoliła wystąpić z grupową przyganą pod adresem urzędującego prezydenta mocarstwa – w jego stolicy. Gdy swego czasu dyplomata kanadyjski skrytykował w Waszyngtonie politykę rządu amerykańskiego, znany z impulsywności prezydent Lyndon Johnson wykrzyczał mu w twarz: „You pissed on my rug!” („Pan obsikał mój dywan!”). Ekspresja reakcji uległa od tego czasu zmianie, ale nie jej kontekst.

Swoją drogą ciekawe, że tak skrzętnie dbając o pozycję Europy Środkowo-Wschodniej w świecie, ci sami sygnatariusze nie widzieli potrzeby zorganizowania w Moskwie publicznego potępienia ewidentnie nieprzyjaznej polityki władz rosyjskich wobec państw naszego regionu. Takie działanie uważaliby zapewne za „sprzeczne z naszą racją stanu”, a i premier Rosji mógłby się wówczas nie pojawić na Westerplatte.

Spolegliwi sojusznicy

Okazując pozorowany brak zainteresowania największym od lat wydarzeniem międzynarodowym w Polsce, administracja amerykańska wyraźnie okazała zniecierpliwienie nie mniej lekceważącymi gestami polskiej strony. Tryb ogłaszania składu amerykańskiej delegacji na uroczystości na Westerplatte należy rozumieć jako poważne ostrzeżenie: jeżeli zależy nam na bliskiej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, musimy zachowywać się jak spolegliwi sojusznicy. Ciesząc się z, oby trwałej i rzeczywistej, zmiany stosunku Rosji do Polski, nie możemy bowiem zapominać o priorytetach naszego bezpieczeństwa i o lekcjach historii, w tym o fakcie, że po 1 września – który w nowej Europie pewnie się nie powtórzy – przyszedł 17 września.

PS. Licząc się ze standardowymi polemikami osób niechętnych Ameryce, uprzejmie proszę o nieskupianie się na mojej osobie („tyś głupi, jam mądry”), lecz na wykazaniu, w jaki sposób zrażanie do siebie Stanów Zjednoczonych miałoby poprawić bezpieczeństwo Polski. Rzecz bowiem nie w krytyce poglądów jednej osoby, lecz w przyszłości Rzeczypospolitej.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, w pierwszej połowie lat 90. kierował Departamentem Ameryki MSZ

Rzeczpospolita

Radwańska pożegnała się z US Open

Polka przegrała z Marią Kirilenko

We wtorek odpadła Ula. W środę Agnieszka. Starsza z sióstr Radwańskich jak burza przeszła pierwszą rundę US Open. I na tym koniec. W drugim meczu Polka przegrała z Marią Kirilenko oraz... kontuzją palca i odpadła. Rosjanka wygrała 6:4, 2:6, 6:4.

I set
Lepiej zaczęła Kirilenko. Rywalka przełamała serw Radwańskiej i wygrała pierwszego gema. W kolejnym Isia popełniła serię głupich błędów. Po chwili było już 0:2. Radwańska znów popełnia błędy, ale tym razem nie kończy się to stratą gema. 2:1 dla Rosjanki.

Kirilenko odskakuje na 3:1, ale Isia ją goni. Gem za gema - tak zaczął się ten mecz. Na razie jest 3:2 na Rosjanki.

Jest źle. Kirilenko popełnia mniej błędów niż Polka i prowadzi już 5:2. Tylko cud może uratować Isię w tym pierwszym secie.

Polka walczy. Ósmy gem dla niej! 5:3, ale ciągle bliżej zwycięstwa w secie Kirilenko.

Ależ walka! Swojego trzeciego gema Agnieszka wygrała do zera, a w czwartym Rosjance nie opłaciły się ryzykowne zagrania. 4:5. Już blisko remisu...

Jednak remisu nie będzie. Kirielenko zagrywa piłkę setową. Pierwsza partia dla niej - 6:4.

II set
W pierwszym gemie Polka prowadzi już 40:0, ale rywalka goni. Doprowadza do stanu 40:30, ale to Isia stawia kropkę nad "i". Jest 1:0 dla Radwańskiej.

Kirilenko doprowadza do remisu, ale trzeci gem w tym secie należy do Radwańskiej. Wygrać go jednak było niezwykle ciężko... 2:1 dla Isi.

Kolejne dwa wygrane gemy przyszły Polce jakoś łatwo. Najpierw Agnieszka znów prowadziła 40:0 i znów oddała Kirilenko dwie piłki, ale skończyła gema udanym zagraniem pod siatką. Potem poszła za ciosem i zrobiło się 4:1 dla Isi.

Rosjanka zdołała wygrać gema na 4:2, ale potem na korcie istniała już tylko Polka. Set kończy się wynikiem 6:2. Mamy remis.

III set:
Trzeci set zaczyna się od wygranego gema Radwańskiej. Kirilenko powoli dochodzi jednak do siebie. Dwa mordercze gemy i już prowadzi 2:1.

Czyżby odezwała się kontuzja? Radwańska przegrywa kolejnego gema - 1:3. Na szczęście kolejny gem dla nas - 2:3. Po chwili jest już remis 3:3.

Było remisowo, a już wygrywa Rosjanka. 5:4 dla Kirilenko. A po chwili było 6:4.