![]() |
Jan Widacki, fot. PAP/Paweł Supernak PAP |
niedziela, 7 grudnia 2008
Rusza kolejny polityczny proces związany z IV RP
PŚ: wspaniały występ Sikory, Polak najlepszy!
![]() |
Tomasz Sikora AFP |
Bogaci kowboje z Dallas
Według miesięcznika „Forbes” spośród wszystkich klubów sportowych w USA największą wartość mają futboliści Dallas Cowboys. New York Knicks z kolei pozostają najbogatszym klubem koszykarskim - pisze Marcin Harasimowicz z Los Angeles
Finansowej pozycji Knicks nie zmienił fakt, że zespół z Nowego Jorku przez trzy lata nie awansował do play-offów, miniony sezon zakończył z jednym z najgorszych bilansów zwycięstw i porażek w lidze, wydając przy tym zdecydowanie najwięcej na płace zawodników. Wartość klubu nie tylko nie spadła, ale nawet wzrosła o pięć milionów dolarów i obecnie wynosi aż 613 milionów. To najlepiej pokazuje potęgę ekonomiczną klubu.
Na drugim miejscu plasują się, co nie dziwi, Los Angeles Lakers (584 mln, wzrost o 24 mln). W tym przypadku siła finansowa idzie w parze z wynikami sportowymi. Tuż za nimi są Chicago Bulls (504 mln), ciągle korzystający z dawnej sławy z poprzedniej dekady, czyli czasów Michaela Jordana, Scottiego Pippena i sześciu mistrzowskich tytułów. Co zaskakuje, klub ten zanotował największy wzrost, aż o 55 milionów dolarów, choć ubiegły sezon był dla niego katastrofą. Bulls nawet nie zakwalifikowali się do play-offs. Jednak przyszłość z utalentowanym debiutantem Derrikiem Rose’em w roli rozgrywającego przedstawia się obiecująco.
Dalej „Forbes” umieszcza Detroit Pistons (480 mln), Cleveland Cavaliers (477 mln), Houston Rockets (469 mln), zarządzane przez szalonego multimilionera Marka Cubana Dallas Mavericks (466 mln) oraz Phoenix Suns (452 mln).
Największy spadek zanotowały New Jersey Nets (295 mln, minus 13 procent w porównaniu z rokiem ubiegłym) oraz Denver Nuggets (mniej o 26.3 milionów). W przypadku Nets na takiej ocenie zaważyły perypetie dotyczące planowanej przeprowadzki na Brooklyn i opóźnienia w budowie nowej hali. Najbiedniejsze kluby NBA to kolejno: Memphis Grizzlies (294 mln), New Orleans Hornets (285 mln), Charlotte Bobcats (284 mln) oraz Milwaukee Bucks (278 mln).
New York Yankees to najbogatszy klub baseballowej MLB, wyceniany na 1.3 miliarda dolarów. Zawiązana kilka lat temu bliska współpraca z piłkarskim Manchesterem United przynosi owoce obu partnerom.
W hokejowej NHL najwyżej stoją akcje Toronto Maple Leafs (485 mln), co oznacza, że ta dyscyplina sportu w Kanadzie nadal trzyma się mocno. Krezusem spośród krezusów ciągle pozostają jednak Dallas Cowboys, najbogatszy klub futbolowej ligi NFL, zdaniem „Forbes” wart aż 1,6 mld dolarów. Zawodnikom Cowboys od dawna towarzyszy image „złych chłopców”, którzy jednak budzą emocje i, mimo wszystko, sympatię. A taki wizerunek zawsze w Stanach Zjednoczonych sprzedawał się najlepiej.
Dania szykuje się na szczyt klimatyczny w 2009 roku
Chociaż konferencja klimatyczna w Poznaniu jest dopiero na półmetku, Duńczycy mają już właściwie gotowy plan przyszłorocznego COP 15 w Kopenhadze. Przedstawią go w poniedziałek - pisze Karolina Baca z Kopenhagi
Według powołanego w czerwcu Climate Consortium odpowiedzialnego za przygotowania, w COP 15 udział weźmie przynajmniej 15 tys. delegatów (w Poznaniu 9 tys.) ze 192 krajów. Jednak konsorcjum nie tylko przygotowuje kolejny szczyt, na którym Duńczycy — gospodarze i reszta UE będą namawiać m.in. Chiny, USA i Indie do przyjęcia programu redukcji emisji CO2.
– Do czasu COP 15 naszym zadaniem jest przekonanie duńskiego biznesu do czystych technologii i redukcji emisji gazów cieplarnianych. Dlatego m.in. organizujemy wykłady i wystawę o zmianach klimatu, a także przygotowujemy filmy dokumentalne m.in. o czystej energii — wylicza Kristian Olesen z Climate Consortium.
Szczegóły przygotowań do COP 15 Ambasada Królestwa Danii przedstawi w Poznaniu w poniedziałek. Z informacji „Rz” wynika, że w środę dojdzie w Poznaniu do podpisania polsko-duńskiego porozumienia w ramach tzw. Wspólnych Wdrożeń (join implementation), które umożliwi handel jednostkami emisji gazów cieplarnianych. Polska podpisała już podobną umowę z Japonią, kolejną negocjuje z Hiszpanią. Minister środowiska prof. Maciej Nowicki nie wykluczył, że kolejnym partnerem do rozmów będzie Irlandia. Z jego szacunków wynika, że dzięki takim umowom polski rząd mógłby pozyskać w latach 2008-2012 ok. 2 mld zł na handlu emisjami.
Dania już dziś ma się czym pochwalić na polu czystej energii. Jedna piąta wykorzystywanej w kraju energii produkowanej jest z wiatru, zaś duńskie turbiny wiatrowe Vestas są używane w połowie wszystkich elektrowni wiatrowych na świecie.
Do działań na rzecz klimatu przyłączają się też duńskie firmy. Velux, znany z produkcji okien, postawił ostatnio na kolektory słoneczne i budowę samowystarczalnych domów (m. in. z ogrzewaniem solarnym). Niebawem taki modelowy dom stanie we Wrocławiu. Zaś produkujący m.in. materiały izolacyjne Rockwool przebudował swoją siedzibę tak, że nie używa klimatyzacji (cyrkulacja powietrza następuje za pomocą okien zamontowanych w specjalny sposób).
– Naszym priorytetem przed COP 15 jest namówienie Chin do redukcji CO2 — mówi Steffen Smidt, ambasador ds. zmian klimatu przy duńskim MSZ. — Możemy nawiązać współpracę pokazując elastyczne rozwiązania do zastosowania w różnych, także rozwijających się krajach. Poznański COP 14 wyznacza dalszą drogę tych działań — uważa.
Przed COP 15 szeroko zaprezentowany zostanie również „Project Zero” miasta Sonderborg (76 tys. mieszkańców), które do 2030 r. ma osiągnąć zerowy bilans emisji i redukcji CO2 (www.projectzero.dk), by stać się tzw. miastem neutralnym. Uda się to osiągnąć m.in. dzięki temu, że nowobudowane w mieście obiekty będą niskoemisyjne (w tej chwili ponad 40 proc. emisji pochodzi właśnie z budynków). Przedstawiciele projektu szacują, że Sonderborg, mimo redukcji emisji odnotuje wzrost gospodarczy (spowolnienia gospodarki z powodu redukcji obawiają się kraje, które nie podpisały protokołu z Kioto), a także zostanie stworzonych przynajmniej 5 tys. nowych miejsc pracy.
Angelus dla Esterhazy'ego
Węgierski pisarz Peter Esterhazy otrzymał Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus. Nagrodzony został za książkę "Harmonia caelestis", wydawnictwa Czytelnik
Nagrodę wręczono podczas uroczystej gali w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Przewodnicząca jury Natalia Gorbaniewska uzasadniając wybór jurorów powiedziała, że "Harmonia caelestis" jest "księgą rodzaju" Europy Środkowej i Wschodniej.
- Była jakby stworzona dla Angelusa, choć kiedy była napisana naszej nagrody jeszcze nie było. Może właśnie dla niej moi wrocławianie wymyślili Angelusa - powiedziała Gorbaniewska.
Autor odebrał nagrodę osobiście. Korzystając z pomocy tłumaczki po węgiersku podziękował za wyróżnienie, tłumacząc że nie zna języka polskiego. Na koniec dodał - już po polsku -"dziękuję bardzo". Zebrana na gali publiczność zarówno werdykt jak i pisarza nagrodziła głośnymi brawami.
Do ostatniego etapu jury zakwalifikowało siedem książek autorów z Niemiec, Polski, Rosji i Węgier. W trakcie uroczystości fragmenty nominowanych książek przedstawili: Krzesisława Dubielówna, Anna Ilczuk, Kinga Preis, Konrad Imiela, Marian Opania, Bartosz Porczyk i prowadzący galę prof. Jan Miodek. Wystąpili także m.in. Stanisław Soyka oraz Chór Sinaxis.
Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus przyznawana jest za najlepszą książkę opublikowaną w języku polskim w poprzednim roku. Nagrodę stanowią: statuetka Angelus autorstwa Ewy Rossano i czek na 150 tys. zł.
Do nagrody można zgłaszać dzieła autorów żyjących, pochodzących z 21 krajów Europy Środkowej. Każdy wydawca może zgłosić jedną książkę autora zagranicznego i jedną polskiego. W tym roku do konkursu zgłoszono 51 książek.
Urodzony w 1950 r. w Budapeszcie Peter Esterhazy ukończył studia matematyczne. Jest jednym z najwybitniejszych pisarzy węgierskich, laureatem wielu europejskich nagród literackich m.in. Nagrody Pokojowej Niemieckich Księgarzy.
W książce "Harmonia caelestis" Esterhazy - potomek jednego z najstarszych rodów arystokratycznych - opowiada historię swojej rodziny. W części pierwszej spisał opowieści, anegdoty i legendy z dawniejszych wieków. Natomiast w drugiej mówi o losach węgierskiej arystokracji, która w latach komunizmu utraciła majątek, była represjonowana i wysiedlona z Budapesztu.
Wojna sprzedawcy mebli z generałami
W rosyjskim Sztabie Generalnym wrze bunt przeciw cywilnemu ministrowi obrony. Anatolij Sierdiukow zapoczątkował zmiany, które mają usprawnić skostniałe struktury, niewiele różniące się od tych z czasów ZSRR. Oficerowie są wściekli, bo reforma burzy stare porządki i uderza w ich interesy.
- Nastroje w sztabie są fatalne. Wszyscy są załamani. Gotowi odejść – mówi „Rz” generał Leonid Iwaszow, niegdyś odpowiedzialny w resorcie za międzynarodową współpracę wojskową. Jako jeden z nielicznych wystąpił publicznie przeciw reformie. Mimo braku otwartych protestów sztabu, kolejne dymisje wyższych oficerów dowodzą, że wojna rozgorzała na dobre.
Nie dalej jak w środę zwolniono generała Władimira Isakowa, szefa Wojskowej Logistyki i wiceministra obrony. Kilka dni wcześniej „Kommiersant” doniósł, że Isakow jest wśród zbuntowanych generałów, którzy na znak protestu podali się do dymisji. Mimo oficjalnego dementi ministerstwa, które nazwało publikację „obrzydliwym kłamstwem”, niecały tydzień później generał stracił pracę w sztabie.
W czerwcu ze stanowiskiem pożegnał się poprzedni szef sztabu generał Jurij Bałujewski, przedstawiany przez media jako jeden z największych przeciwników Sierdiukowa. Po Bałujewskim przyszła kolej na trzech jego następców. I tak dalej.
Według „Kommiersanta”, aby buntownicze nastroje w armii nie wyszły na jaw, obecny szef sztabu Nikołaj Makarow zabronił wojskowym komentowania reformy.
Armia to nie firma. Biznesmeni won!
Co tak rozwścieczyło generałów? 14 października Sierdiukow ogłosił zmianę struktury wojsk. Przewiduje ona przejście od struktury dywizyjno-pułkowej wojsk i sztabów do brygadowej. Czterostopniowy system dowodzenia złożony z okręgu wojskowego, armii, dywizji i pułku, zastąpią trzy stopnie: okręg, dowództwo operacyjne, brygada. Ma to zapewnić armii większą mobilność, a dowódcom dać większą samodzielność na polu walki.
W rezultacie tylko w wojskach lądowych do 2012 roku liczba jednostek zmniejszy się z 1890 do 172. Korpus oficerski ma zostać zredukowany o ponad połowę, z 315 tys. do 150 tys., około 200 generałów ma pójść w odstawkę. Cały aparat resortu obrony ma się zmniejszyć dwuipółkrotnie, znikną chorążowie i bosmani. Ogólna liczebność armii zmaleje z 1,13 mln do 1 mln. Zdaniem zachodnich ekspertów to i tak za dużo. „The Economist” obliczył, że gdyby zastosować niemiecki współczynnik, rosyjska armia powinna mieć 430 tys. żołnierzy.
To nie koniec planów Sierdiukowa. Już na początku roku minister informował, że zamierza - tam gdzie jest to możliwe, przede wszystkim w służbach logistycznych - zastąpić wojskowych cywilami, wystawić na sprzedaż nieużywane obiekty, zamknąć 50 z 60 wojskowych uczelni i przenieść dowództwo marynarki wojennej z Moskwy do Petersburga.
Te posunięcia uderzą w przyzwyczajoną do starych porządków kadrę oficerską. Dla jej przedstawicieli Sierdiukow to laik, który nie zna się na wojsku. Pogardliwie nazywają go „sprzedawcą mebli” (był kierownikiem sklepu z meblami w Petersburgu) lub „pidżakiem” („marynarką” czyli cywilem). Jego reformatorski zapał wywołuje wściekłość. - Armia to nie firma, tam nie trzeba biznesmenów, lecz wojskowych – szepczą po kątach generałowie. - Ja nie dyryguję orkiestrą i nie reżyseruję przedstawień baletowych w Teatrze Bolszoj – mówi Iwaszow. - A Sierdiukow nie powinien reformować armii. Bo nie ma pojęcia o wojsku – dodaje.
Jak w Związku Radzieckim
Iwaszow rysuje czarną wizję całkowitego upadku rosyjskiej armii.
- On nie rozumie, że to bardzo skomplikowany system. Zmienia, redukuje, a potem okaże się, że armia nie jest zdolna do obrony kraju, że nasi wrogowie wchodzą i biorą, co chcą - rozpacza. Przyznaje, że armia potrzebuje reformy, ale nie takiej. - Brak sprzętu, ludzie są niedokształceni, nie wiedzą, jak zachować się na polu walki. Ale to nie znaczy, że trzeba rozwalić wszystko, co było budowane przez tyle lat – mówi.
Ale rosyjska armia nadal tkwi w ZSRR. O reformach mówi się od jego upadku, ale efektów brak. Wydatki zaczęły wprawdzie rosnąć za prezydentury Władimira Putina (z 214 mld rubli w 2000 roku do 821 mld w 2007), ale większość pieniędzy zmarnowano, a w armii nic się nie zmieniło. Armia traci na zakup czołgu rodzimej produkcji więcej czasu i pieniędzy niż nabywcy z zagranicy.
30 czołgów do kieszeni
Generałów nie pociesza to, co obiecuje prezydent Dmitrij Miedwiediew w zamian za radykalne cięcia kadrowe. Odchudzona armia ma dostać nowy sprzęt. Do roku 2015 państwo ma wydać około 200 mld dolarów na nowe okręty, w tym flotyllę lotniskowców, atomowe okręty podwodne, rakiety, samoloty, czołgi. W przyszłym roku, jeśli na przeszkodzie nie staną kryzys gospodarczy i spadek cen ropy, Rosja na obronę wyda około 100 mld dolarów, czyli 27 proc. więcej niż w roku 2008.
- W głębi duszy wszyscy rozumieją, że armii potrzebne są zmiany – mówi „Rz” rosyjski ekspert Władimir Muchin. - Sowiecka struktura i organizacja w połączeniu z gospodarką rynkową sprzyja korupcji – dodaje. Ta co roku zżera około 30 procent budżetu wojskowego i rośnie w zastraszającym tempie. Według najnowszych danych prokuratury wojskowej w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2008 roku korupcja spowodowała straty w wysokości 2,2 miliarda rubli (78,6 mln dolarów).
– To wystarczyłoby na zakup 30 nowoczesnych czołgów T-90 - obliczył generał Aleksandr Sorochin z prokuratury wojskowej. – Przypadków korupcji jest o 30 procent więcej w porównaniu z ubiegłym rokiem - alarmował.
Człowiek Putina
- To ma niestety fatalny wpływ na gotowość bojową i jakość armii - mówi Muchin. Jego zdaniem problemem jest przede wszystkim brak komunikacji. - Oficerowie, ale i zwykli żołnierze, nie rozumieją, o co chodzi w tej reformie. Nikt się nie pofatygował, by wyjaśnić im jej cele – tłumaczy. - Chcą zwolnić dwustu generałów. Ale kogo konkretnie? Oficerów z logistyki w związku z tym, że mają tam przyjść cywilni specjaliści? Czy może tych z dywizji, skoro te formacje mają być zlikwidowane? Według jakiego klucza będą zwalniani oficerowie i kiedy to nastąpi? Czy ci, którzy odejdą, dostaną mieszkania, zasiłki, emerytury? - pyta ekspert.
Pytania się mnożą, a nie ma komu na nie odpowiedzieć. Generałowie liczyli, że odpowiedzi usłyszą na podsumowującym rok spotkaniu z prezydentem, które odbyło się 11 listopada. Ale Miedwiediew się na nim nie pojawił. W jego imieniu występował Sierdiukow.
A z nim generałowie rozmawiać nie chcą i nie potrafią. Sierdiukow zaś nie czuje potrzeby, by się tłumaczyć. Dostał zadanie, więc je wykonuje - konsekwentnie i bez skrupułów. W przeszłości, jako szef Federalnej Służby Podatkowej, był mistrzem w pacyfikowaniu nieposłusznych oligarchów przy pomocy represji podatkowych. – Sierdiukow pokazał, że jest nie mniej bezwzględny niż generałowie – pisał „The Economist”. I, co ważniejsze, ma poparcie Kremla. Są z nim Miedwiediew i Putin. Dlatego - mimo pogardy dla ministra cywila - tego boju generałowie raczej nie wygrają.