środa, 20 lutego 2008

Afera WGI - ponad 30 mln zł dla 1054 inwestorów

tm, PAP
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-20 15:09

Rozpoczyna się wypłata rekompensat dla klientów WGI Domu Maklerskiego. Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych (KDPW) przekaże syndykowi masy upadłościowej WGI DM prawie 30,3 mln zł z systemu rekompensat - poinformowała na środowej konferencji prasowej prezes KDPW Elżbieta Pustoła.

Zobacz powiekszenie
KDPW przyjął listę 1054 inwestorów, którzy będą mogli otrzymać rekompensaty, na podstawie listy dostarczonej przez syndyka na początku lutego br.

W najbliższy piątek w prasie ukaże się ogłoszenie w sprawie wypłat. Sukcesywnie, w kolejności alfabetycznej, inwestorzy będą otrzymywać rekompensaty. Najwcześniej, w ciągu 10 dni od daty publikacji w prasie uchwały KDPW, środki otrzymają inwestorzy o nazwiskach lub firmach zaczynających się na A-F. Wypłaty, w czterech transzach, zakończą się do 40 dnia od publikacji komunikatu.

Pustoła poinformowała, że sporządzenie listy przez syndyka trwało długo, ponieważ były trudności z dotarciem do wiarygodnej listy inwestorów.

Syndyk masy upadłościowej WGI DM Tadeusz Kretkiewicz powiedział, że dopiero jesienią ub.r. udało się uzyskać z systemu informatycznego WGI dostęp do rachunków inwestorów.

Kretkiewicz dodał, że nie wszyscy inwestorzy będą usatysfakcjonowani, ale roszczeń można dochodzić przez 10 lat. System rekompensat nie pokrywa wypłat wszystkich środków, które inwestorzy mieli na rachunkach. Maksymalna wypłata wynosi 13,8 tys. euro, czyli prawie 56,2 tys. zł (wg kursu euro z dnia upadłości WGI DM, czyli z 22 czerwca 2006). Maksymalne wypłaty otrzyma 257 osób.

Według wyliczeń syndyka, łączna kwota gotówki z rachunków, którą WGI powinno zwrócić inwestorom, to ponad 90 mln zł, ale z systemu rekompensat mogą otrzymać jedną trzecią tej sumy.

KDPW zatwierdzało listę inwestorów uprawnionych. Poza nimi jest także 71 osób, które powinny jeszcze wypełnić specjalne oświadczenia, by uzyskać prawo do rekompensaty.

Listy zgłoszone przez syndyka wpłynęły po raz pierwszy do KDPW w lipcu 2006 r. Po raz drugi - w maju ub.r. Sprawdzając listy KDPW stwierdził, że zawierają one błędy oraz braki formalne, dlatego zwracał je syndykowi.

Kretkiewicz przypomniał, że inwestorzy w WGI DM mieli na rachunkach nie tylko gotówkę, także obligacje spółki WGI Consulting. Trwa postępowanie upadłościowe tej spółki, jednak zdaniem syndyka, zaliczek wpłaconych przez inwestorów na poczet postępowania może nie wystarczyć i zostanie ono zakończone.

Zgodnie z prawem, system rekompensat przy KDPW jest tworzony ze składek m.in. domów maklerskich, na wypadek ich upadłości. Wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Artur Kluczny poinformował, że trwają prace nad zmianą prawa przenoszącą system rekompensat poza KDPW.

Warszawska Grupa Inwestycyjna SA, która zarządzała m.in. środkami klientów na rynku Forex (foreign exchange ? międzybankowy rynek walutowy), powstała w 1999 r. W 2004 r. firma uzyskała od Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG) zezwolenie na prowadzenie działalności maklerskiej (WGI DM) i zajęła się inwestycjami klientów na rynku papierów wartościowych.

KPWiG odebrała WGI DM licencję w kwietniu 2006 r. Pod koniec czerwca 2006 r. - na wniosek klientów - sąd postawił WGI DM w stan upadłości.

Zdaniem prawników reprezentujących byłych klientów WGI DM, firma ta prowadziła podwójną księgowość: WGI DM miał przekazywać do KPWiG informacje o stanach kont swoich klientów - inne niż przekazywane samym klientom. Prawnicy uważają, że stan kont klientów, jaki podawał WGI DM do KPWiG, był przeszło trzykrotnie niższy niż salda, o jakich informował swoich klientów.

Poszkodowani oceniali, że straty poniosło ok. 1200 osób w sumie na blisko 320 mln zł.

Pierwszy strajk w polskim hipermarkecie

jg, PAP
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 42 minuty temu

Przez dwie godziny nie był czynny hipermarket Tesco w Tychach. Ostrzegawczy strajk zorganizowali tam związkowcy z "Sierpnia 80", domagając się w ten sposób podwyżek płac dla wszystkich pracowników tej sieci handlowej w Polsce.

Zobacz powiekszenie
ZOBACZ TAKŻE
Strajk w Tesco minuta po minucie

Strajk rozpoczął się o godz. 15. Chociaż kierownictwo sklepu posadziło na stanowiskach kasowych ludzi z agencji pracy tymczasowej, klienci którzy mimo zapowiedzi protestu wybrali się na zakupy, nie mogli się do nich dostać - dojście do kas zablokowała liczna grupa górników z "Sierpnia 80".

Związkowcy żądają podwyżki płac od początku tego roku o 700 zł, a także poprawy warunków pracy i zawarcia zakładowego układu zbiorowego pracy dla wszystkich pracowników Tesco.

"Ze względu na bezpieczeństwo klientów zdecydowaliśmy o czasowym zamknięciu sklepu" - powiedział rzecznik Tesco Polska Przemysław Skory. Wyjaśnił, że klienci którzy nie mogli podejść do kas, zapłacili za artykuły na stoisku z alkoholem, kolejni nie byli przez dwie godziny wpuszczani do sklepu. Niektórzy klienci, zdezorientowani, mówili jednak dziennikarzom, że zostali wypuszczeni ze sklepu bez płacenia za towar.

"Akcja zakończyła się sukcesem, pokazaliśmy ilu nas jest i czego oczekujemy" - powiedziała szefowa komisji zakładowej "Sierpnia 80" Elżbieta Fornalczyk. Jak podała, tyski sklep zatrudnia prawie 400 osób, blisko połowa z nich należy do "Sierpnia 80", w tym hipermarkecie nie działają inne związki zawodowe.

Według Fornalczyk, do protestu przyłączyli się też pracownicy niezrzeszeni w związku. Liczbę uczestników strajku szacuje na 100- 150 osób. "Akcja zakończyła się pełnym sukcesem" - oceniła.

Według związkowców, w sklepach sieci Tesco płace są zbliżone do najniższych przewidzianych prawem stawek. "Pomimo pracy w soboty i niedziele zarabiamy na rękę 800-1100 zł. Chcieliśmy, by ktoś wreszcie zauważył, w jaki sposób jesteśmy traktowani. To nam się udało" - podkreśliła Fornalczyk.

Zdaniem pracodawcy strajk był nielegalny, bo strona związkowa nie wszczęła nawet sporu zbiorowego. Nie wiadomo, czy i jakie konsekwencje zostaną wyciągnięte wobec uczestników akcji - powiedział Skory. "Będziemy wyjaśniać każdy przypadek oddzielnie" - dodał rzecznik Tesco Polska.

Związkowcy z "Sierpnia 80" twierdzą, że strajk jest w pełni legalny - spór zbiorowy został wszczęty, zostały też spełnione wszelkie przesłanki przewidziane w ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.

Trwa spotkanie prezydenta z premierem

mar, PAP
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 21 minut temu

W środę po godz. 18.30 w Belwederze rozpoczęło się spotkanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego z premierem Donaldem Tuskiem w sprawie uznania niepodległości Kosowa, planowanej wizyty premiera w USA i niedawnej - w Moskwie.

Zobacz powiekszenie
Fot. ALIK KEPLICZ AP
Lech Kaczyński i Donald Tusk
Donald Tusk przyszedł do Belwederu z Kancelarii Premiera na piechotę. Dziennikarzom powiedział, że idzie na spotkanie "z pozytywnym nastawieniem".

Po wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów Tusk zapowiedział, że przedstawi Lechowi Kaczyńskiemu opinię rządu na temat Kosowa, "z rekomendacją", by uznać niepodległość tej byłej serbskiej prowincji na najbliższym posiedzeniu Rady Ministrów, w przyszłym tygodniu.

Rząd nie uznał w tym tygodniu formalnie niepodległości Kosowa, mimo wcześniejszych sugestii ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, że stanie się tak po wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów. Tusk w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" tłumaczy, że rząd wstrzymał się z decyzją w sprawie niepodległości Kosowa na prośbę prezydenta.

Spotkanie "czysto kurtuazyjne"

Nieoficjalne źródła w Kancelarii Premiera oceniają jednak, że środowe spotkanie będzie miało charakter czysto kurtuazyjny, bo rząd zdecydowany jest uznać niepodległość Kosowa na najbliższym posiedzeniu. Prezydent najprawdopodobniej będzie mówił o zastrzeżeniach, jakie wobec niepodległości Kosowa zgłaszają kraje kaukaskie, w tym Gruzja, ze względu na jej dwa separatystyczne regiony - Abchazję i Osetię Południową.

Rosja okazuje wsparcie obu samozwańczym republikom, a zarazem sprzeciwia się ogłoszeniu niepodległości przez Kosowo.

Większość państw UE ogłosiła uznanie bądź zamiar uznania w niedalekiej przyszłości nowego europejskiego państwa - Kosowa - do niedzieli prowincji Serbii. W czwartek niepodległość Kosowa uznały Łotwa, Niemcy i Austria, w proteście Serbia odwołała z Austrii i Niemiec swoich ambasadorów. Cztery kraje Unii - Cypr, Hiszpania, Słowacja i Rumunia - zapowiedziały, że nie uznają niepodległości tej byłej serbskiej prowincji.

Sikorski: Putin uznał Katyń za zbrodnię stalinowską

jg, PAP, cheko
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-20 18:03

Władimir Putin podczas spotkania z Donaldem Tuskiem przyznał, że zbrodnia w Katyniu była zbrodnią stalinowską - ujawnił w rozmowie z TVN 24 minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. - To tzw. kwiatek albo ochłap rzucony Polakom. Na użytek wewnętrzny Putin daje absolutną akceptację i nie sprzeciwia się wydawaniu w dużych nakładach ksiażek stwierdzających, że zbrodnia katyńska była zbrodnią niemiecką - komentuje Gazecie.pl rosyjska korespondentka polskich mediów Krystyna Kurczab-Redlich.

Zobacz powiekszenie
Fot. NATALIA KOLESNIKOVA ASSOCIATED PRESS
Donald Tusk i Władimir Putin
- W rozmowie premiera Tuska z prezydentem Putinem padło słowo "Katyń", ale nie z inicjatywy premiera Tuska. Sam prezydent Putin powiedział o Katyniu. Co w okresie, w którym w gazetach rosyjskich pojawiały się skandaliczne artykuły, jakoby Niemcy byli sprawcami Katynia, było ciekawe i ważne. Bo prezydent Putin mówił o Katyniu jako o zbrodni stalinowskiej. Sam o tym wspomniał mówiąc, że to była zbrodnia okresu, w którym w Rosji straszne rzeczy się działy - mówił Sikorski w rozmowie z TVN 24.

Po spotkaniu z Putinem Donald Tusk mówił wprawdzie, że w czasie rozmowy z rosyjskim prezydentem Rosji ten sam poruszył kwestię Katynia, ale nie zdradził, że padły słowa o "zbrodni stalinowskiej".

Relacja z wizyty Tuska w Moskwie

"Niezawisimaja Gazieta" podważa, że to zbrodnia NKWD

Przed wizytą Tuska w Rosji na początku lutego "Niezawisimaja Gazieta" opublikowała artykuł, w którym została podważona prawda o mordach NKWD na polskich oficerach w Katyniu.

Pretekstem do publikacji było nominowanie do Oscara filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy.

- Brak słów - w latach 40. pod Smoleńskiem dokonano potwornej zbrodni. Jednak czy rzeczywiście winę za tę tragedię ponoszą przywódcy ZSRR, jak twierdzi się w nowym dziele pana Wajdy? - napisała "Niezawisimaja Gazieta" .

- Według pisma, powołującego się na ustalenia "szeregu rodzimych historyków", NKWD nie używało ani takiej amunicji, jaką w Lesie Katyńskim strzelano do polskich oficerów, ani takiego sznurka, jakim krępowano im ręce. W NKWD - dowodzi moskiewskie pismo - inna była też technika egzekucji: jego kaci strzelali z mauzerów z góry w dół w pierwszy krąg szyjny ofiary, podczas gdy niemieccy oprawcy, używając broni osobistej, celowali w tył głowy.

Pismo nie wyklucza, że przed rozstrzelaniem Niemcy mogli wykorzystać polskich oficerów przy budowie "Niedźwiedziego Barłogu" usytuowanego niedaleko od Lasu Katyńskiego, na prawym brzegu Dniepru, wielkiego bunkra Adolfa Hitlera.

Kurczab-Redlich: Oświadczenie Putina tylko na użytek zewnętrzny

- Stwierdzenie przez Putina, że katyńska zbrodnia na Polakach była zbrodnią NKWD nie jest żadną nowością - tłumaczy w rozmowie z Gazetą.pl dziennikarka i reportażystka, rosyjska korespondentka polskich mediów Krystyna Kurczab-Redlich.

- Putin mówił to niejednokrotnie. Powtarzał, że przepraszać za to nie będzie, bo przeprosił już jego poprzednik, prezydent Borys Jelcyn. Jego oświadczenie jest tylko na użytek zewnętrzny. To tzw. kwiatek albo ochłap rzucony Polakom. Na użytek wewnętrzny Putin daje absolutną akceptację i nie sprzeciwia się wydawaniu w dużych nakładach ksiażek stwierdzających, że zbrodnia katyńska była zbrodnią niemiecką. Najlepszym przykładem niech będzie pozycja Jurija Muchina "Antyrosyjska podłość", w której to autor przekonuje, że pakt Ribentrop-Mołotow to fałsz. Dla odmiany, w książce "Wyprawa krzyżowa" Muchin stara się udowadnić, że to Polacy są winni rozpoczęcia II wojny światowej i z tego powodu nie można oskarżać Rosjan o żadne zbrodnie. Musimy otworzyć oczy na prawdy, jakie prezydent Putin propaguje w Rosji, a jakie daje liderom zachodu. Zafałszowanie historii za czasów jego prezydentury nie dotyczy przecież tylko kontaktów polsko-rosyjskich, ale przede wszystkim historii samych Rosjan, historii II wojny światowej.

Kowal o zbrodni stalinowskiej: Putin nie powiedział nic nowego

- Stwierdzenie, że jest to zbrodnia stalinowska nie ma żadnego znaczenia - powiedział b. wiceszef polskiej dyplomacji Paweł Kowal (PiS). Podkreślił, że Polska domaga się uznania w trybie śledczym mordu polskich oficerów za zbrodnię przeciw ludzkości lub ludobójstwo.

Polityk PiS zaznaczył, że od dawna jest wiadomo, iż winę za Katyń ponoszą Sowieci. Według niego, nawet gdyby Putin powiedział o tym nie na zamkniętym spotkaniu z szefem polskiego rządu, a publicznie, nic by to zmieniło.

Polska - jego zdaniem - nie może uznawać tej wypowiedzi za sukces, bo jest to potwierdzenie tego, o czym mówił już poprzednik Putina Borys Jelcyn. Jelcyn w 1993 złożył kwiaty pod Krzyżem katyńskim na warszawskich powązkach. Podczas tej wizyty przekazał też Polsce część dokumentacji dotyczącej mordu.

Leo Beenhakker odznaczony przez prezydenta

PAP, pk
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-20 17:51
Zobacz powiększenie
Fot. ALIK KEPLICZ AP

Prezydent Lech Kaczyński odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Leo Beenhakkera. Uroczystość odbyła się w środę w Pałacu Prezydenckim.

SERWISY
65-letni Beenhakker został odznaczony w uznaniu zasług w pracy z polskimi piłkarzami, którzy po raz pierwszy w historii awansowali do turnieju finałowego mistrzostw Europy.

- Trzynaście zwycięstw, sześć remisów i cztery porażki, to wynik pana Beenhakkera jako trenera reprezentacji Polski. Licząc w procentach zaledwie około 15 procent porażek i prawie 60 procent wygranych. To znakomity wynik, a jeszcze bardziej pociągający jest pierwszy awans do mistrzostw Europy - powiedział prezydent Kaczyński.



- Czarna passa została przełamana przy olbrzymich zasługach Leo Beenhakkera. To, co zostało zrobione zasługuje na wysokie odznaczenie. Ale mam głęboką nadzieję, że niebawem będę mógł jeszcze raz gościć selekcjonera z całą reprezentacją. Nastąpi to nie tylko wówczas, gdy zdobędziemy mistrzostwo lub wicemistrzostwo Europy. Sobie tego życzę, jak wszyscy Polacy, ale zdaję też sprawę, jak wysoko stoi europejska piłka. Chodzi mi przede wszystkim o dobry wynik, o wyjście z grupy, które również nie będzie proste. To już będzie olbrzymi sukces, jednak życzę, aby było jeszcze lepiej. Nieco skromniejszy wynik na mistrzostwach też uznamy za sukces. Bardzo dziękuję też za dwa ostatnie zwycięstwa, już po eliminacjach - mówił Lech Kaczyński.

Beenhakker został szkoleniowcem polskiej reprezentacji 11 lipca 2006 roku. Wcześniej odnosił sukcesy m.in. z Realem Madryt w latach 80. Z "Królewskimi" wywalczył trzy mistrzostwa Hiszpanii i trzykrotnie dotarł do półfinału Pucharu Europy.

- Czuję się ogromnie zaszczycony i głęboko wdzięczny za otrzymane odznaczenie. Wszystko zaczęło się od kilku zwycięstw młodych polskich piłkarzy w eliminacjach. Wygrywanie meczów nie jest łatwe, zależne od szczęścia, ale mamy wszyscy świadomość, jakie miejsce w Polsce zajmuje piłka nożna, jak szczególne ma znacznie dla Polaków, gdyż podnosi dumę narodową. Order, który dostałem, będzie stanowił dodatkową motywację do jeszcze większego wysiłku i mam głęboką nadzieję, że będzie uzasadniony powód, aby zaprosić nas z całym zespołem po mistrzostwach, pod koniec czerwca - powiedział Beenhakker.

W uroczystości wzięli udział m.in. asystenci holenderskiego trenera - Bogusław Kaczmarek, Adam Nawałka i Dariusz Dziekanowski, menedżer reprezentacji Jan De Zeeuw oraz sekretarz generalny Polskiego Związku Piłki Nożnej Zdzisław Kręcina.

Order Odrodzenia Polski, ustanowiony w 1921 r., jest jednym z najwyższych polskich odznaczeń cywilnych, nadawanym za wybitne zasługi w służbie państwu i społeczeństwu, a zwłaszcza za wybitne osiągnięcia w działalności publicznej podejmowane z pożytkiem dla kraju.

Beenhakker o wyróżnieniu

Promu Atlantis wylądował. Można strzelać do satelity

strem, mar
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-20 17:35
Zobacz powiększenie
Lądowanie Atlantisa na przylądku Canaveral
Fot. AP

Po 13-dniowej misji na ziemię wrócił amerykański prom kosmiczny Atlantis. Lądowanie przebiegło beż żadnych problemów. Prom dotknął pasa ośrodku kosmicznym im. Kenned'ego na Florydzie punktualnie o 15.07 naszego czasu. Lądowanie promu umożliwi zestrzelenie wojskowego satelity, jednak planowana na dzisiejszą noc operacja może się opóźnić.

Zobacz powiekszenie
Fot. NASA TV REUTERS
Prom podchodzi do lądowania


Reuters sugeruje, że po zakończeniu misji Atlantisa Amerykanie podejmą próbę zestrzelenia swego uszkodzonego satelity szpiegowskiego, chcąc zapobiec jego niekontrolowanemu powrotowi na Ziemię.

Przeczytaj, jak Amerykanie zestrzelą amerykańskiego satelitę szpiegowskiego.

Jak jednak poinformował Pentagon, wyznaczone na czwartek czasu polskiego zestrzelenie wadliwego amerykańskiego satelity szpiegowskiego opóźni się, gdyż sztormowe warunki na północnym Pacyfiku uniemożliwiają start antyrakiety z pokładu krążownika. Przedstawicie Pentagonu dodał jednak, że przedsięwzięcia tego nie odwołano i w razie poprawy pogody antyrakieta zostanie użyta jeszcze w czwartek przed północą czasu amerykańskiego.

Z dokonanych obliczeń wynika, że systematycznie obniżający swą orbitę satelita wejdzie 6 marca w gęste warstwy atmosfery. Zakłada się, że po trafieniu antyrakietą obiekt ulegnie dezintegracji, a jego szczątki spadną do morza. Zminimalizuje to zagrożenie dla ludzi, bowiem z wynoszącej ponad 1,3 tony masy satelity jedna trzecia przypada na paliwo - wysoce toksyczną hydrazynę.

Zadanie zniszczenia satelity powierzono trzem krążownikom rakietowym. Gdyby pierwsza antyrakieta okazała się nieskuteczna, akcję mogłyby podjąć oba pozostałe okręty. Krążowniki należą do morskiego segmentu amerykańskiej obrony przeciwrakietowej.

Misja Atlantisa

Atlantis odłączył się w poniedziałek od Międzynarodowej Stancji Kosmicznej (ISS), na którą dostarczył europejskie laboratorium Columbus. Prom był zacumowany do ISS przez dziewięć dni. W tym czasie astronauci trzykrotnie wychodzili w otwartą przestrzeń kosmiczną.

Dostarczony przez Europejską Agencję Kosmiczną (ESA) moduł laboratoryjny Columbus jest pierwszym stałym europejskim obiektem badawczym w kosmosie.

Start promu Atlantis przesuwano wielokrotnie z powodu awarii dwóch z czterech wskaźników zatankowania zewnętrznego zbiornika na ciekły wodór.

By dokończyć rozbudowę stacji, NASA powinna przeprowadzić jeszcze dziesięć wypraw promów kosmicznych, zanim w 2010 roku zostaną one ostatecznie wycofane z eksploatacji.

Siostrzany prom Atlantisa - Endeavour - ma wystartować już 11 marca i dostarczyć na ISS pierwszą część japońskiego kompleksu naukowo-badawczego.

Amerykanie czekali na powrót Atlantisa, żeby podjąć próbę zestrzelenia satelity, nad którym utracili kontrolę. Nie wyklucza się, że pocisk rakietowy, mający zniszczyć satelitę, zostanie odpalony z amerykańskiego okrętu już w nocy ze środy na czwartek.

Biatlonowe ME: Złoto Sikory na 20 km

pm, PAP
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-20 16:10
Zobacz powiększenie
Fot. PAVLICEK LUBOS AP

Tomasz Sikora zdobył złoty medal w biegu na 20 km biathlonowych mistrzostw Europy, które rozpoczęły się w Nowym Meście na Morawach. To szósty tytuł mistrza kontynentu Sikory

Zobacz powiekszenie
Fot. PAVLICEK LUBOS AP
SERWISY
Najlepszy polski biathlonista miał jeden niecelny strzał (podczas czwartej wizyty na strzelnicy), co oznaczało karną minutę. O prawie 20 sekund wyprzedził innego faworyta - Czecha Michala Slesingra, a trzecie miejsce zajął Rosjanin Siergiej Bałandin. Ani razu się nie pomylił, ale był znacznie wolniejszy na trasie.

Ozdobą zawodów był pojedynek Sikory ze Slesingrem. Przed ostatnim okrążeniem startujący jako pierwszy Polak miał 12 sekund przewagi.

Poniżej oczekiwań zaprezentowali się inni Polacy - Adam Kwak był 47., Sebastian Witek 60., a Tomasz Puda 63. Każdy z nich miał cztery minuty karne za niecelne strzały.

Przed rokiem w ME na tym dystansie Sikora był czwarty. W bułgarskiej miejscowości Bansko sięgnął później po dwa złote medale - w sprincie na 10 km i w rywalizacji na 12,5 km na dochodzenie. Łącznie ma w dorobku 12 medali mistrzostw Starego Kontynentu (od 2000 roku) - sześć złotych, cztery srebrne i dwa brązowe.

Jak co roku w ME nie startuje wielu czołowych zawodników. Do Czech nie przyjechali m.in. Norwegowie Ole Einar Bjoerndalen, Emil Svendsen i Halvard Hanevold, ale są np. ich rodak Lars Berger, Francuz Simon Fourcade czy Ukrainiec Andriej Deryzemla.

Wyniki:

1. Tomasz Sikora (Polska)50.29,5 (1 karna minuta)
2. Michal Slesingr (Czechy)strata 19,6 s (1)
3. Sergiej Bałandin (Rosja)52,9 (0)
4. Ilmars Bricis (Łotwa)55,1 (2)
5. Pavol Hurajt (Słowacja)1.19,4 (1)
6. Nicola Pozzi (Włochy)1.45,1 (1)
7. Artiem Gusiew (Rosja)1.48,4 (3)
8. Vincent Porret (Francja)1.55,1 (1)
9. Arnaud Langel (Francja)2.15,5 (1)
10. Andrij Deryzemla (Ukraina)2.18,3 (2)
...-
47. Adam Kwak (Polska)7.03,4 (4)
60. Sebastian Witek (Polska)9.38,2 (4)
63. Tomasz Puda (Polska)11.16,5 (4)

Analitycy: Indeksy na GPW mogą wzrosnąć do 10 proc.

ISI
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-20 14:42

Główne indeksy giełdowe - WIG i WIG20 - zmienią swojea wartość w 2008 roku w przedziale 0-10%, przewidują przedstawiciele Noble Funds TFI.

Zobacz powiekszenie
SERWISY


"Spodziewamy się zmiany indeksu WIG w 2008 roku w przedziale 0-10%"- powiedział w środę na spotkaniu z dziennikarzami Mariusz Błachut, wiceprezes Noble Funds TFI. Dodał, że w podobnym zakresie powinien wzrosnąć indeks WIG20, choć w jego przypadku przyrost może być nieco mniejszy, gdyż do tego indeksu nie dolicza się dywidend.

Błachut poinformował, że według szacunków funduszu przy wzroście PKB w Polsce na poziomie 5% spółki giełdowe mogą wypracować wzrost zysków o ok. 10%.

"Dostrzegamy duży potencjał akcji banków, w przypadku poprawy atmosfery wokół sektora finansowego na świecie" - powiedział. Do perspektywicznych spółek zaliczył też firmy sprzedające głównie na rynek wewnętrzny i deweloperów, których ceny akcji mocno ucierpiały.

Na koniec 2007 roku indeks WIG wynosił 55.648,54 pkt, a WIG20 3.456,05 pkt, co oznacza, że Noble Funds TFI spodziewa się na koniec 2008 roku notowań WIG na poziomie 55,5-61,0 tys. pkt, a WIG20 na poziomie 3,4-3,8 tys. pkt.

W środę po godz. 14:00 indeks WIG wyniósł 49.375.41 pkt. , a WIG20 3.050.28 pkt. (ISB)

maza/lk

Zobacz, gdzie jest groźny satelita

Amerykanie przygotowują się do zestrzelenia satelity

W gotowości czekają już trzy krążowniki rakietowe na Pacyfiku. Prom Atlantis bezpiecznie wrócił na Ziemię, więc celowniczy okrętów mogą zacząć namierzać uszkodzonego satelitę szpiegowskiego. O godzinie 3.30 w nocy odpalą rakietę, by go strącić. Do tego czasu w dzienniku.pl można śledzić jego drogę na orbicie.

Zobacz, gdzie w tej chwili jest satelita US 193 >>>

Jeśli pierwsza antyrakieta nie trafi, akcję mają przejąć oba pozostałe okręty. Ale wiceprzewodniczący Kolegium Szefów Sztabów generał James Cartwright jest pewien, że nie będą potrzebne, bo celny będzie pierwszy strzał.

Amerykanie zestrzelą satelitę w czwartek
Na wszelki wypadek amerykańskie władze ostrzegają wszystkie statki na Pacyfiku, by zmieniły kurs i nie podpływały w rejon krążowników.

Datę zestrzelenia wybrano nieprzypadkowo. Tuż po godzinie 15 naszego czasu na Ziemię wrócił prom kosmiczny Atlantis. Przed jego lądowaniem Amerykanie nie chcieli ryzykować, że zderzy się ze szczątkami satelity.

Z kolei z wyliczeń naukowców wynika, że akcji zniszczenia sputnika nie można odkładać, bo obniża swój lot tak szybko, że 6 marca wszedłby w gęste warstwy atmosfery. Choć większość specjalistów przekonuje, że i tak sam spłonąłby od tarcia o powietrze, to są i tacy, którzy twierdzą, że jest ryzyko uderzenia całej 1,5-tonowej maszyny o Ziemię.

Jest jeszcze jeden plus zestrzelenia satelity. Rakieta zniszczy go całkowicie, razem z silnie trującym paliwem - hydrazyną, w jeszcze w przestrzeni kosmicznej. Gdyby rozlała się na Ziemi, mogłaby skazić jej powierzchnię.

Można się domyślać, że jest jeszcze jeden powód, dla którego Ameryce zależy na zniszczeniu własnego satelity. Gdyby spadł na terytorium wrogiego państwa, zdradziłby tajemnice, które skrywa w sobie - nowoczesne technologie, które USA starają się chronić, jak mogą.

Antysatelitarne przedsięwzięcie skrytykowały zarówno Rosja, jak i Chiny. Moskwa podejrzewa, iż Amerykanom chodzi w rzeczywistości o kolejne wypróbowanie ich systemu zwalczania rakiet balistycznych. Natomiast Pekin wezwał Waszyngton do przestrzegania zasady unikania jakichkolwiek zagrożeń dla statków kosmicznych i terytoriów innych państw.

Eksperymentalny satelita szpiegowski krąży wokół Ziemi od 14 grudnia 2006 roku, ale łączność z nim całkowicie utracono w kilka tygodni po starcie. W styczniu tego roku zaobserwowano, że jego orbita obniża się o 700 metrów dziennie.

Długa droga do zawodu sędziego i prokuratora

Agata Łukaszewicz 20-02-2008, ostatnia aktualizacja 20-02-2008 08:21

Aplikacja sędziowska ma trwać cztery lata, a prokuratorska dwa i pół roku. Każdą z nich poprzedzałaby roczna aplikacja ogólna.

O tym, że Ministerstwo Sprawiedliwości wymyśliło nową drogę do zawodu sędziowskiego i prokuratora, pisaliśmy kilka dni temu. Po ogólnych założeniach przyszedł czas na szczegóły.

Ministerstwo chce wprowadzić dwuetapowe szkolenie zawodowe w Krajowym Centrum Kadr Wymiaru Sprawiedliwości i Prokuratury. Pierwszy to aplikacja ogólna, prowadzona na potrzeby korpusu sędziowskiego, prokuratorskiego oraz referendarzy i asystentów w sądach i prokuraturach. Drugi etap to aplikacja sądowa i prokuratorska. Pierwsza, jak chce MS, trwałaby cztery lata, z czego 30 miesięcy aplikanci odbywaliby zajęcia seminaryjne w Krajowym Centrum. Zajęcia prowadzone byłyby w formie warsztatów, symulacji rozpraw, przeprowadzania czynności procesowych, opracowywania decyzji itd. Kandydaci do zawodu sędziego mieliby się uczyć na konkretnych przykładach. Następnie przez 18 miesięcy odbywaliby staże na stanowiskach: asystenta sędziego i referendarza. Po zakończeniu takiego szkolenia aplikant zdawałby egzamin sędziowski. Na koniec aplikant dostawałby dyplom ukończenia aplikacji sądowej, który byłby przepustką do ubiegania się w konkursie o stanowisko sędziego. Tak ma wyglądać w przyszłości droga do zawodu sędziego.

Aplikacja prokuratorska trwałaby 30 miesięcy i kończyła się egzaminem. Ukończenie aplikacji oraz zdanie takiego egzaminu ma być warunkiem mianowania na stanowisko asesora sędziowskiego.

Asystenci sędziego i referendarze sądowi, a także asystenci prokuratorscy z trzyletnim stażem na tym stanowisku mogliby przystąpić do egzaminu odpowiednio sędziowskiego lub prokuratorskiego, a po jego zdaniu ubiegać się w konkursie o wymarzone stanowisko.

Źródło : Rzeczpospolita

Szwajcarskie konta w Lichtensteinie

10:15, 20.02.2008 /RMF FM
"KACZMAREK I ZIOBRO NIE SZUKALI RACHUNKÓW W SZWAJCARII"
Giertych: Kont lewicy szukano w Lichtensteinie
TVN24
- Jeśli by się okazało, że ktoś z polityków ma konto w Liechtensteinie i nie ujawnia tego w oświadczeniu majątkowym, to powinien się bać - powiedział w radiu RMF FM Roman Giertych.
Roman Giertych ujawnił też, że byli ministrowie Ziobro i Kaczmarek tajnych kont lewicy nie szukali w Szwajcarii lecz w Lichtensteinie: - Pierwsza wizyta państwowa między Polską a Liechtensteinem była właśnie z powodu kont, a delegacji polskiej przewodniczył minister Ziobro. Były próby uzyskiwania tego typu informacji. Jeśli by się okazało, że ktoś z polityków ma konto w Liechtensteinie i nie ujawnia tego w oświadczeniu majątkowym, to powinien się bać - stwierdził Giertych.

"Zagłuszanie pielęgniarek sprawą trzeciorzędną"

Giertych mówił też o sprawie zagłuszania telefonów pielęgniarek podczas ich czerwcowego protestu: - Przypominam, że większość przewodniczących (sejmowej komisji do spraw służb specjalnych) bawiła się w taką oto zabawę, że zagłuszała dziennikarzy, włączając specjalny parasol ochronny - mówił były minister edukacji. Całą sprawę zagłuszania telefonów pielęgniarek okupujących w czerwcu ubiegłego roku kancelarię premiera, ówczesny wicepremier bagatelizuje: - Nie wiem czy jest sens zajmować się takimi drobiazgami. To pan minister Ćwiąkalski ma tendencję, żeby zajmować się sprawami, które mają trzecio lub czwartorzędne znaczenie.

"Dochnal ma bogatą wiedzę"

Dużo ważniejsze dla niego jest wyjaśnienie kontaktów z politykami, wypuszczonego niedawno z aresztu, lobbysty Marka Dochnala. - Na pewno miał on bardzo bogatą wiedzę na temat różnego rodzaju sytuacji. Na pewno miał bogatą wiedzę na temat prywatyzacji PHS-u (Polskie Huty Stali - red.). W moim przekonaniu ta sprawa na pewno wymaga jeszcze wyjaśnienia. Przypominam, że prezesem PHS-u został były rzecznik prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (Antoni Styrczula-red.).

bas//mat

"Kościół podzielony jak nigdy"

00:25, 20.02.2008 /TVN24
POLSKI KOŚCIÓŁ W KRYZYSIE?
TVN24
- Księża są dziś podzieleni jak nigdy - widać to bardzo wyraźnie. Kilka miesięcy temu chciałem odejść z kapłaństwa, bo zrozumiałem, że moja obecność jest nie na rękę hierarchom - mówił w "Magazynie 24 Godziny" ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. - To prawda, że są podziały - ale jest też dyskusja - uspokajał ks. Jan Sikorski.
- Chciałem odejść z kapłaństwa po tym jak krakowska kuria wydała mi zakaz wypowiadania się na temat lustracji w kościele. Zrozumiałem wtedy, że kościół to nie ci, którzy zostali ochrzczeni, ale cała ta hierarchia: księża, biskupi - przekonywał wcześniej ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski we wtorkowym wywiadzie dla "Polski". Czy polski kościół stanął na granicy rozłamu? Według Isakowicza-Zaleskiego, który był jednym z gości magazynu "24 godziny" "z całą pewnością można tak powiedzieć".

"Zdecydowałem się zostać"

- Nie przeczę, że wśród księży są postawy bohaterskie. Natomiast faktem jest, że duchowni są podzieleni i to dziś widać bardzo wyraźnie. Podjąłem ciężką decyzję o pozostaniu w kapłaństwie, bo uznałem, że moje zobowiązania są jednak aktualne i najważniejsze co mogę zrobić to zmieniać złe schematy. Bardzo prosto byłoby się teraz obrazić i trzasnąć drzwiami - podjąłem inną decyzję, choć wiele mnie ona kosztowała - o tym piszę w mojej nowej książce - mówił ks. Zaleski.

"Nie patrzeć przez dziurkę od klucza"

Ale według naczelnego kapelana więziennictwa RP, ks. Jana Sikorskiego "na sprawy kościoła nie można patrzeć przez dziurkę od klucza" i uogólniać problemów. - Hierarchia kościelna zdaje swój egzamin. Jestem pełen podziwu dla księży, którzy potrafią działać bohatersko. Zgadzam się, że różne złe rzeczy mogą się dziać, bo to normalne przy takiej liczebności księży. Wszystko zależy jednak od punktu widzenia, a ksiądz Zaleski patrzy bardzo wybiórczo - odpowiadał ks. Sikorski.

Kapelan nie zgodził się też z tezą prof. Isakowicza-Zaleskiego, że „w kościele nie ma wewnętrznej dyskusji”. – To prawda, że polski kościół nie jest doskonały, bo tworzą go ludzie. Nikt jednak dyskusji się nie boi. Nie jest tak jak mówi ksiądz Zaleski, że hierarchowie kościoła nie rozmawiają z księżmi. Przykładem może być arcybiskup Nycz, dla którego te kontakty są rzeczą niezwykle ważną – zaznaczał ks. Sikorski.

"Ksiądz BMW" – bierny, mierny ale wierny

Rozmowie przysłuchiwał się teolog i były dominikanin Tadeusz Bartoś, który zgodził się z tezami ks. Isakowicza-Zaleskiego, postawionym przez duchownego w wywiadzie dla „Polski”. Ksiądz mówił w nim między innymi, że „polski kościół dąży za wszelką cenę do zachowania statusu quo i działa jak korporacja, która za wszelką cenę chce chronić siebie". Według ks. Zaleskiego "dla hierarchów najlepszy ksiądz to taki BMW – czyli Bierny, Mierny, ale Wierny”.

- Przynależność do kościoła jest oparta dziś na systemie własności. Złożyłeś śluby, to teraz nie wolno występować Ci przeciwko. Ten typ zobowiązań jest zły ponieważ krzywdzi ludzi. Księża, którzy chcą dyskusji czują się samotni i ksiądz Zaleski to zauważył. Profesor przedstawił moim zdaniem prawdziwą diagnozę – mówił Bartoś.

Jan Paweł II był odwrócony od księży?

Księdza Sakowicza-Zaleskiego i Tadeusza Bartosia poróżniła jednak ocena dokonań Jana Pawła II. W swojej ostatniej książce pt. „Jan Paweł II – analiza krytyczna” Bartoś napisał, że Papież „nie prowadził dialogu z braćmi z kapłaństwie. Był od nich odwrócony i wolał nawoływać ich do dyscypliny, karać, a nie rozmawiać”. Ksiądz Zaleski nie zgodził się z taką oceną.

- Można oczywiście wytykać pewne sprawy, ale Karol Wojtyła nie był despotą, który robił z księżmi co chciał. Jan Paweł II rozumiał problemy kościoła, chociaż oczywiście miał swoje poglądy i był wymagający - to było jego prawo – mówił w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim ks. Isakowicz-Zaleski

- Ja nie kwestionuję i nie kwestionowałem charyzmy Papieża. Ale ona przynosiła też swoje negatywne skutki. Jan Paweł II rozmawiał z Alim Agcą, ale nie chciał nigdy spotkać się z ważnymi teologami, którzy byli mu przeciwni – argumentował Bartoś.

ŁOs/korv

Trzeba się rozliczyć nawet z rzucającym pracę

Jadwiga Sztabińska 20-02-2008, ostatnia aktualizacja 20-02-2008 08:55

Gdy zatrudniony nie przychodzi do pracy, a ty nic z tym nie robisz, stosunek pracy ciągle trwa. Co więcej, upływający czas zwiększa niekiedy jego uprawnienia

Gdy ktoś przestaje pojawiać się w pracy, nie usprawiedliwia swojej nieobecności, nie kontaktuje się z szefem, porzucił zapewne pracę. Zjawisko to nie ma jednak żadnego odzwierciedlenia w przepisach i nie powoduje rozwiązania umowy. By do tego doszło, musi interweniować pracodawca. Instytucja porzucenia pracy funkcjonowała do 1996 r. i doprowadzała automatycznie do wygasania umowy. Taki skutek groził za naganne zachowanie podwładnego, jak samowolne uchylanie się od wykonywania pracy lub niestawianie się do pracy bez zawiadomienia we właściwym terminie o przyczynie nieobecności. Dziś nie ma takiego automatyzmu.

Decyduje szef

Decyzja, co zrobić w takiej sytuacji, należy do pracodawcy. No bo umowa o pracę wciąż trwa, jak i powstały na jej podstawie stosunek pracy. To, że zatrudniony jest nieobecny, i to bez usprawiedliwienia, nie ma żadnego znaczenia. Taka absencja nie wpływa przecież ani na zawieszenie stosunku pracy, ani na jego rozwiązanie, ani wygaśnięcie. A istniejący stosunek pracy to prawa i obowiązki, które strony powinny honorować. Zatem to pracodawcy powinno zależeć, aby go rozwiązać jak najszybciej.

Przykład 1

Pan Janek był w pracy ostatni raz 30 grudnia. Później się już nie pojawił i nie usprawiedliwił swojej nieobecności. Jego dotychczasowy pracodawca z tzw. nieformalnych źródeł dowiedział się, że pan Janek wyjechał do Irlandii, a wysyłane do niego pisma w sprawie usprawiedliwienia nieobecności pozostały bez odpowiedzi. Kierownik uznał więc 29 stycznia, że nie ma co czekać i zwolnił go dyscyplinarnie, wysyłając tego samego dnia odpowiednie oświadczenie.

Najprościej byłoby się rozstać za porozumieniem stron. Pracodawca zwykle nie ma już jednak z kim rozmawiać – zatrudniony porzucił przecież pracę i jest raczej nieosiągalny. Wypowiedzenie to marny pomysł, bo trzeba czekać na rozwiązanie umowy do czasu upływu wymówienia. Zostaje więc dyscyplinarka (art. 52 § 1 pkt 1 kodeksu pracy). Pracodawca może po nią sięgnąć, bo nieusprawiedliwiona nieobecność w pracy jest ciężkim naruszeniem obowiązków służbowych. Potwierdził to Sąd Najwyższy w wyroku z 14 grudnia 2000 r. (I PKN 150/00). Rozwiązując umowę w tym trybie, szef nie musi nawet wskazywać terminu, kiedy to następuje. Rozstrzyga bowiem data dojścia oświadczenia do adresata w sposób umożliwiający mu realne zapoznanie się z jego treścią (art. 61 kodeksu cywilnego w związku z art. 300 kodeksu pracy) – uznał SN w uchwale z 6 października 1998 r. (III ZP 31/98). A co, jeśli pracownik nie odbiera oświadczenia pracodawcy? Po dwukrotnym awizowaniu przesyłki poleconej zawierającej oświadczenie o rozwiązaniu stosunku pracy można przyjąć, że zwalniany się z nim zapoznał, jeśli jest w stanie wykazać, że miał taką możliwość. Wynika to z orzeczenia SN z 5 października 2005 r. (I PK 37/05).

Przykład 2

Pan Jan nie odebrał pierwszego listu poleconego z oświadczeniem o rozwiązaniu umowy bez wypowiedzenia z jego winy, które szef wysłał 29 stycznia. Na pierwszym awizie jako data doręczenia figuruje 5 lutego. Wobec tego pracodawca wysłał ponownie list polecony. Tym razem awizo zostało doręczone 12 lutego, a żona pana Jana następnego dnia odebrała list z poczty. Zatem tego dnia rozwiązał się stosunek pracy, gdyż można przyjąć, że przedstawiła mu treść listu. Gdyby nie odebrał tego listu, pracodawca mógłby i tak przyjąć, że stosunek pracy się rozwiązał, o ile byłby w stanie wykazać, że pan Jan mógł się zapoznać z oświadczeniem.

Bez pensji, ale z urlopem

Chociaż po porzuceniu pracy umowa cały czas obowiązuje, szef nie musi płacić wynagrodzenia. Należy się ono bowiem jedynie za pracę wykonaną, a za jej nieświadczenie tylko wtedy, gdy przepisy to wyraźnie przewidują (por. art. 80 kodeksu pracy). Nieusprawiedliwiona nieobecność w pracy nie spełnia oczywiście żadnego z tych warunków. Pamiętajmy przy tym, że wynagrodzenie to nie tylko stawka zasadnicza, ale wszystkie jego składniki wraz z dodatkami, premiami, prowizjami. Stwierdził tak SN w wyroku z 12 maja 2005 r. (I PK 248/04). Pracownik, który bez usprawiedliwienia nie stawia się w firmie, nie traci urlopu wypoczynkowego za czas do rozwiązania umowy. Pracodawca nie może mu zredukować urlopu za ten okres. Obniżenie takie jest natomiast możliwe z powodu nieusprawiedliwionej nieobecności pracownika na podstawie art. 1552 kodeksu pracy, jeśli zatrudniony wróci do pracy w ciągu roku kalendarzowego po co najmniej miesięcznej nieobecności nieusprawiedliwionej, która przypadła po nabyciu prawa do urlopu w tym roku kalendarzowym. Jaki z tego wniosek? Pracownik nabywa za okres nieusprawiedliwionej nieobecności w pracy urlop wypoczynkowy, a pracodawca ma obowiązek mu go udzielić. Prawo do urlopu wypoczynkowego nie zależy bowiem od faktycznego świadczenia pracy, ale od istnienia stosunku pracy.

Przykład 3

Załóżmy, że pan Jan ma prawo do 26 dni urlopu i za 2007 r. wykorzystał go w całości, zanim porzucił pracę. Ponieważ jego stosunek pracy istniał 31 grudnia, z upływem tego dnia uzyskał prawo do urlopu w takim wymiarze za 2008 r. Skoro 13 lutego jego stosunek pracy został rozwiązany, należy mu się 5 dni (2/12 x 26 dni = 4,33, po zaokrągleniu 5 dni).

Wypłacamy rekompensatę

Pracodawcy zostaje jeszcze wypłata ekwiwalentu za urlop (art. 171 kodeksu pracy). Powinien go obliczyć tak samo jak wynagrodzenie za urlop, ale z modyfikacjami określonymi w § 15 – 19 rozporządzenia z 8 stycznia 1997 r. w sprawie szczegółowych zasad udzielania urlopu wypoczynkowego, ustalania i wypłacania wynagrodzenia za czas urlopu oraz ekwiwalentu pieniężnego za urlop (DzU nr 2, poz. 14 ze zm.). Zatem najpierw ustalamy jego podstawę, przyjmując składniki:

- w stałej stawce miesięcznej – w wysokości należnej w miesiącu nabycia prawa do tego ekwiwalentu,

- zmienne przysługujące za okresy nie dłuższe niż miesiąc – w przeciętnej wysokości wypłaconej podczas trzech miesięcy poprzedzających miesiąc nabycia prawa do ekwiwalentu,

- przysługujące za okresy dłuższe niż miesiąc – w średniej z kwot wypłaconych podczas 12 miesięcy bezpośrednio poprzedzających miesiąc nabycia prawa do ekwiwalentu.

Następnie podstawę dzielimy przez współczynnik ekwiwalentowy (w 2008 r. 21), a otrzymany wynik mnożymy przez liczbę niewykorzystanego urlopu wypoczynkowego.

Przykład 4

Zakładając, że pan Janek otrzymywał jedynie 3 tys. zł pensji podstawowej i 300 zł stałej premii, to ekwiwalent za niewykorzystane pięć dni urlopu wypoczynkowego wynosi 785,70 zł.

Wynika to z wyliczenia:

- 3000 zł + 300 zł = 3300 zł

- 3300 zł : 21 = 157,14 zł

- 157,14 zł x 5 dni

= 785,70 zł

Karę potrącamy z ekwiwalentu

Za każdy dzień nieusprawiedliwionej nieobecności możemy ukarać pracownika karą pieniężną do maksymalnej wysokości dziennego wynagrodzenia. Łącznie kary nie mogą jednak przekroczyć 1/10 części wynagrodzenia przypadającego do wypłaty. Osobie, która rzuciła pracę, nie wypłacamy jednak pensji.Dlatego karę pieniężną wolno uszczknąć z przyznanego jej ekwiwalentu. Pamiętajmy jednak o limitach i ograniczeniach z art. 87 § 1 pkt 4 kodeksu pracy. Ekwiwalent podlega bowiem takiej samej ochronie przed potrąceniami, jak wynagrodzenie za pracę (patrz wyroki SN z 11 czerwca 1980 r., I PR 43/80, oraz z 17 lutego 2004 r., I PK 217/03).

Źródło : Rzeczpospolita

Premier został prezydentem

11:11, 20.02.2008 /PAP
OPOZYCJA UWAŻA, ŻE WYBORY NIE BYŁY UCZCIWE
Serż Sarkisjan - szczęśliwy zwycięzca
PAP/EPA
Dotychczasowy premier Armenii Serż Sarkisjan jest nowym prezydentem tego kraju - ogłosiła miejscowa Centralna Komisja Wyborcza.
Główny rywal Sarkisjana Lewon Ter-Petrosjan, który był prezydentem Armenii w latach 1991-98, uzyskał 21 procent. Jego zwolennicy, których kilka tysięcy zebrało się pod siedzibą CKW, zarzucają władzom liczne naruszenia podczas wyborów.

Teraz głos zabiorą obserwatorzy Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, którzy ocenią przebieg wyborów i ich zgodność z międzynarodowymi standardami.

Wielu obserwatorów uważa, że wygrana 53-letniego Sarkisjana oznacza kontynuację 10-letnich rządów Robeerta Koczariana, charakteryzowanych przez wzrost gospodarczy, a także wszechobecną korupcję polityczną i nierozwiązany do tej pory problem Górskiego Karabachu - terytorium spornego z Azerbejdżanem.


08:41, 19.02.2008 /PAP
ROBERT KOCZARIAN KOŃCZY DRUGĄ KADENCJĘ.
Fot. PAP/EPAOrmianie pójdą do urn
Rano w Erewanie otwarto lokale wyborcze. Faworytem na stanowisko prezydenta Armenii jest długoletni sojusznik dotychczasowego prezydenta, Serż Sarkisjan. Rządzący dotąd Robert Koczarian, kończy drugą kadencję.
Głosowanie w wyborach prezydenckich zostało uznane przez opozycję za sprawdzian demokracji w tej posowieckiej republice na Zakaukaziu.

Odejdzie Koczarian, przyjdzie Sarkisjan?

W wyniku wyborów, dotychczasowy prezydent Robert Koczarian prawdopodobnie odda władzę obecnemu premierowi, Serżowi Sarkisjanowi. Konstytucja zabrania Koczarianowi sprawować urząd trzecią kadencję. Ustępujący prezydent Koczarian prawdopodobnie pozostanie aktywny na scenie politycznej. Sam jednak nie ujawnia swojej roli po wtorkowych wyborach, do czasu inauguracji kadencji jego następcy.

Premier liderem, ale nie dla wszystkich

Zdaniem Armena Aszotjana, deputowanego Republikańskiej Partii Armenii (RPA) Sarkisjana, ten kandydat jako jedyny "ma wyjątkową okazję wygrać już w pierwszej turze". - Jeśli tak się stanie, naturalnie zagwarantowany zostanie dotychczasowy kierunek - podkreślił Aszotjan.

Jednak dla analityków, zwycięstwo obecnego premiera nie jest tak oczywiste. - Jest silna konkurencja - ocenił politolog Aleksander Iskanderian. W sumie do wyborów zarejestrowało się dziewięciu kandydatów, ale tylko trzech uważanych jest za znaczących - Serż Sarkisjan, Lewon Ter-Petrosjan i Artur Bagdasarian.

Lider w wyborach w Armenii, Serż Sarkisjan został premierem kraju w kwietniu ubiegłego roku. Zastąpił na tym stanowisku zmarłego na zawał serca, Andranika Markariana. W maju ugrupowanie Sarkisjana, RPA wygrało wybory parlamentarne.

Powtórka z Koczariana

Według obserwatorów, jeżeli prezydentem zostanie 53-letni Sarkisjan, Armenię czeka kontynuacja rządów Koczariana. 10 lat kadencji ustępującego prezydenta charakteryzował wzrost gospodarczy oraz zdecydowana polityka wobec Turcji i Azerbejdżanu.

mwis/pul

Świat żegna Castro z nadzieją

mas, mab
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-19 18:14

- Bez Fidela Castro reżim jest martwy - oświadczył Enrique Gutierrez, jeden z przywódców licznej diaspory kubańskiej w Hiszpanii

Zobacz powiekszenie
Fot. CHARLES PLATIAU REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. CLAUDIA DAUT REUTERS
ZOBACZ TAKŻE
- Teraz albo zmiany zapoczątkuje sam Raul Castro, albo zrobi to społeczeństwo przez swój nacisk na reżim - dodał Gutierrez, komentując ogłoszenie przez Fidela Castro oddania części władzy.

Oswaldo Paya, najsławniejszy kubański opozycjonista, mówił w Hawanie: - Kubańczycy chcą zmian, czyli praw, pojednania i głosu, nowego prawa wyborczego, wolnych wyborów, żeby o przyszłości decydowali wszyscy bez wyjątków.

Rząd Hiszpanii, najbardziej w Unii zaangażowany w sprawy swojej dawnej kolonii, oświadczył optymistycznie ustami minister ds. Ameryki Łacińskiej, że teraz brat dyktatora "Raul Castro będzie mógł bardziej zdecydowanie wprowadzić swój program reform". Szef MSZ Miguel Angel Moratinos dodał, że na wyspie "następuje nowa era i nowe kierownictwo szykuje nowy plan".

Prezydent USA George Bush podkreślał, że decyzja Castro "powinna zapoczątkować demokratyczne przemiany" zakończone wolnymi wyborami. Pierwszym zaś krokiem nowych władz Kuby powinno być uwolnienie więźniów politycznych. - A wtedy Stany Zjednoczone pomogą Kubańczykom urzeczywistnić błogosławieństwo wolności - zapewnił Bush.

Podobnie wypowiadali się dwaj kandydaci do zastąpienia w Białym Domu Busha - dziesiątego już prezydenta od czasu objęcia przez Castro władzy w 1959 r. Demokrata Barack Obama stwierdził, że "ustąpienie Fidela Castro jest warunkiem koniecznym, ale niestety niewystarczającym, by wolność wróciła na Kubę". - O przyszłości Kuby musi zdecydować sam naród, a nie żaden niedemokratyczny reżim następców [Castro] - tłumaczył Obama.

Republikanin John McCain ostrzegał: - Wolność Kubańczyków nie jest jeszcze na wyciągnięcie ręki. Widać, że bracia Castro chcą utrzymać władzę. Ale transformacja demokratyczna jest nieunikniona. Pytanie nie brzmi, czy, ale kiedy to nastąpi.

Szef polskiego MSZ Radek Sikorski nadwerężył dyplomatyczną poprawność: - Nie chcę ryzykować stosunków dyplomatycznych z Kubą, ale chyba mogę powiedzieć, że Fidel Castro był, w jakimś sensie nadal jest, jednym z najdłużej urzędujących komunistycznych tyranów.

- Fidel Castro ma tyle tytułów i pełną władzę, że jak będzie rezygnował w takim tempie, to minie 200 lat - powiedział PAP Lech Wałęsa, historyczny przywódca "Solidarności" i były prezydent RP.

Umiarkowanie decyzję Castro przyjęła też diaspora kubańska w USA. Na ulicach Małej Hawany w Miami na Florydzie, gdzie żyje co najmniej milion uciekinierów z wyspy, pojawiło się wczoraj rano trochę samochodów trąbiących klaksonami i powiewających flagami kubańskimi. Jedna ze stacji zaczęła nadawać piosenki o wolności.

- Zmiana nadejdzie dopiero, gdy Castro umrze - powiedział dziennikowi "Miami Herald" Roberto Perez, który 40 lat temu uciekł z Kuby.



Źródło: Gazeta Wyborcza

Liechtenstein idzie na wojnę z Niemcami

Bart, Berlin, AFP
2008-02-20, ostatnia aktualizacja 2008-02-19 22:53

Niemiecki skandal podatkowy przeradza się w konflikt dyplomatyczny. Liechtenstein zarzuca Berlinowi pogwałcenie suwerenności i grozi sankcjami

- Niemcy nie rozumieją, jak należy się odnosić do zaprzyjaźnionego państwa. Jesteśmy małym narodem, ale jesteśmy suwerenni - grzmiał wczoraj następca tronu Liechtensteinu książę Alois. Dopiekł jeszcze Niemcom, mówiąc, że mają najgorszy system podatkowy świata, a problemy ze swoimi nieuczciwymi podatnikami powinni rozwiązywać u siebie.

To echa skandalu, którym od tygodnia żyją Niemcy. Okazało się, że setki bogatych obywateli, w tym ludzie z pierwszych stron gazet, przelewało pieniądze na konta liechtensteinskiego banku LGT, by nie płacić podatków. Skarb państwa stracił na tym ponad 3 mld euro.

Sprawa nie oburzyłaby tak księcia Aloisa, gdyby w sprawę nie wmieszały się specsłużby. Jego kraj słynie w Europie jako raj podatkowy, w którym bankierzy raczej nie pytają klientów, skąd pochodzą pieniądze na ich kontach. Agenci niemieckiego wywiadu BND zwerbowali wysokiego urzędnika bankowego, a ten za 4 mln euro sprzedał Niemcom płytę DVD z danymi nieuczciwych podatników.

Dla księstwa takie działanie to prawie cassus belli. - To pogarda dla państwa prawa - ocenił książę Alois. Działanie BND określił jako szpiegostwo. Jednak OECD już ogłosiła, że władze księstwa są współwinne oszustw podatkowych.

Liechtenstein zamierza teraz wyciągnąć konsekwencje wobec informatora BND. Szuka go teraz cały aparat sprawiedliwości księstwa. Prokuratura w Vaduz wszczęła śledztwo w sprawie "złamania tajemnicy bankowej na rzecz czynników zagranicznych". Nie wyklucza też postępowania przeciwko agentom niemieckiego wywiadu. Według "Spiegla" informator poprosił Niemców o ochronę.

Dziś o aferze będą w Berlinie rozmawiać Angela Merkel z szefem rządu księstwa Otmarem Haslerem. Berlin domaga się od Liechtensteinu przejrzystości w sektorze bankowym. Ale w tak histerycznej atmosferze (Haslera nie chcą w Berlinie widzieć m.in. Zieloni) trudno liczyć na jakikolwiek kompromis.

Źródło: Gazeta Wyborcza