piątek, 7 grudnia 2007

Kotecka pozwie "Super Express"

mar, PAP
2007-12-07, ostatnia aktualizacja 47 minut temu

Wiceszefowa Agencji Informacji TVP zapowiedziała pozew przeciwko redakcji "Super Expressu". Kotecka zarzuca "SE" "nieetyczną manipulację" i naruszenie jej dóbr osobistych poprzez publikację jej zdjęcia z nagim biustem.

Zobacz powiekszenie
fot. za "Super Expressem"
"Oświadczam, że zdjęcie, które zamieścił dziś na okładce 'Super Express', zostało wykonane 11 lat temu. Było ono ilustracją do publikacji na temat raka piersi i badania metodą biopsji (stąd strzykawka) zamieszczonej w tygodniku kobiecym 'Naj', w rubryce zdrowie" - napisała Kotecka w piątkowym oświadczeniu prasowym.

Kotecka: To manipulacja

"Zgodziłam się wystąpić w tym materiale, gdyż jego celem było zwrócenie uwagi na profilaktykę tej choroby. Ocenienie mnie jako dziennikarza przez pryzmat tego zdjęcia, oderwanie go od artykułu o tematyce medycznej i umieszczanie tytułu 'Naga prawda o Patrycji Koteckiej' jest nieetyczną manipulacją i ewidentnym naruszeniem moich dóbr osobistych" - podkreśliła Kotecka.

"Chodziło nie tylko o upokorzenie mnie jako dziennikarki, ale także jako kobiety. Dlatego jestem zmuszona pozwać redakcję 'Super Expressu' do sądu" - napisała.

"SE": Kupiliśmy te zdjęcia w agencji

Redaktor naczelny "SE" Sławomir Jastrzębowski odpiera zarzuty. Jego zdaniem publikacja nie narusza dóbr osobistych Koteckiej. Jastrzębowski podkreślił, że zdjęcie, które znalazło się na okładce, zostało pozyskane oficjalną drogą - kupione w agencji fotograficznej - i dostęp do niego miał każdy.

Pytany, dlaczego akurat to zdjęcie znalazło się na pierwszej stronie, wyjaśnił, że tekst prezentuje historię całej kariery zawodowej Koteckiej i ilustrują go różne zdjęcia. Dodał, że fakt iż Kotecka była także modelką jest "niezwykle intrygujący i mało znany", więc wart był pokazania.

"Jest piękną kobietą i nie ma się czego wstydzić"

Jak podkreślił, Kotecka "jest piękną kobietą i nie ma się czego wstydzić". W jego opinii, publikacja nie naruszyła dóbr osobistych wiceszefowej Agencji Informacji TVP.

Komunikat w sprawie wiceszefowej AI wydał też zespół rzecznika TVP. "Publikacje, których celem jest podnoszenie świadomości społecznej w zakresie profilaktyki raka piersi - jednej z najgroźniejszych chorób cywilizacyjnych - uwrażliwiają odbiorców na problemy dotykające milionów obywateli" - napisano w komunikacie.

TVP w obronie Koteckiej

"Zamieszczenie na pierwszej stronie 'Super Expressu' zdjęcia pani Patrycji Koteckiej w kontekście paszkwilu jest tym bardziej niesmaczne, że uderza w przesłanie tego rodzaju kampanii społecznych" - oświadczyło biuro prasowe TVP.

Piątkowy "SE" zamieścił na pierwszej stronie duże zdjęcie nagiej od pasa w górę Koteckiej. Na zdjęciu widać też wkłuwaną w jej pierś igłę strzykawki. Zdjęcie opatrzono wielkim tytułem "Naga prawda o Koteckiej" oraz drugim mniejszym: "To ona rządzi telewizją publiczną".

Egzamin zamiast aplikacji

Dwie drogi dojścia do zawodu       prawniczego  (Rozmiar: 41503 bajtów)
Dwie drogi dojścia do zawodu prawniczego
Jerzy Naumann, adwokat  (Rozmiar: 6784 bajtów)
Jerzy Naumann, adwokat
  • Będzie dwustopniowy egzamin państwowy przeprowadzany przez sędziów apelacyjnych
  • Po egzaminie I stopnia prawnik będzie mógł pójść na aplikację lub prowadzić własną praktykę
  • Po 5 latach praktyki i zdaniu egzaminu II stopnia będzie można wykonywać każdy zawód prawniczy

Ministerstwo Sprawiedliwości ma pomysł na stworzenie absolwentom prawa możliwości świadczenia pomocy prawnej bez konieczności ukończenia aplikacji. Resort sprawiedliwości chce wprowadzić dwustopniowy egzamin państwowy.

Dwie drogi

Po zdaniu I stopnia magister prawa miałby alternatywę - pójść na dowolnie wybraną aplikację lub prowadzić przez pięć lat własną praktykę. Po tym okresie podchodziłby do egzaminu II stopnia, a jego zaliczenie upoważniłoby go do pełnoprawnego wykonywania dowolnie przez siebie wybranego zawodu prawniczego.

Ministerstwo Sprawiedliwości planuje wprowadzenie dwustopniowego egzaminu państwowego.

- Przeprowadzany byłby przez sędziów sądów apelacyjnych - informuje sędzia Sławomir Różycki z Wydziału Informacji w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Po zdaniu egzaminu I stopnia, który ma weryfikować wiedzę absolwenta prawa, będzie on mógł prowadzić własną praktykę prawną.

- Osoba taka mogłaby udzielać porad prawnych i w ograniczonym zakresie reprezentować strony w sądzie - tłumaczy sędzia Sławomir Różycki.

Po pięciu latach prowadzenia takiej praktyki będzie można podejść do egzaminu II stopnia.

- To rozwiązanie jest zupełnie absurdalne, bo oznacza, że osoba, która zda ten egzamin, może obsługiwać obywateli. Pytanie z punktu widzenia obywatela brzmi, czy ta osoba będzie podlegała jakiejś odpowiedzialności dyscyplinarnej, czy będzie miała jakieś zasady - zastanawia się Andrzej Michałowski, wiceprezes Naczelnej Rady Adwokackiej (NRA).

Ale jest też druga możliwość. Zdanie egzaminu I stopnia ma upoważniać do odbycia dowolnie wybranej przez absolwenta aplikacji prawnej.

Praktyka zawodowa

- W czasie trwania aplikacji taka osoba również mogłaby prowadzić praktykę - tłumaczy sędzia Sławomir Różycki.

Aplikacje mają trwać od trzech do trzech i pół roku, a po jej zakończeniu można będzie podejść do zdawania egzaminu II stopnia.

Zdanie egzaminu II stopnia uprawniać ma do wykonywania każdego zawodu prawniczego. Tak więc to prawnik decydowałby, czy chce pracować jako adwokat, radca prawny czy notariusz. Mógłby on tez zostać sędzią lub prokuratorem.

Idea przedstawiona przez resort sprawiedliwości jest sprzeczna z tym, co proponują korporacje prawnicze.

- Najpierw absolwenci wydziałów prawa powinni dostawać się na aplikacje, przechodzić przez nie, zdawać egzaminy adwokackie, notarialne lub radcowskie, pracować i nabierać doświadczenia, a następnie, albo dalej pracować w zawodzie albo starać się o funkcje sędziowskie - tłumaczy Andrzej Michałowski.

MaŁgorzata Kryszkiewicz

malgorzata.kryszkiewicz@infor.pl

OPINIA

JERZY NAUMANN

adwokat

Obecny projekt resortu stara się godzić ogień z ogniem. Gigantyczna liczba wchodzących na rynek młodych prawników zderza się z zapchaną śluzą etatów sędziowskich i prokuratorskich. Jaka rada? Ano niech wejdą na rynek doradztwa prawnego, a potem się zobaczy. Ci, którzy wypadną, nie będą już obwiniali nas, rządzących, tylko samych siebie, rynek, wilcze prawa, wolnoamerykankę, w której okażą się słabsi. Nie, na gaszenie wielkiego pożaru trzeba mieć mądry sposób, a nie tylko propozycję stworzenia nieograniczonej liczby chętnych ochotników.

Sąd uchylił wyrok wobec Andrzeja Samsona

wrób, mar, PAP
2007-12-07, ostatnia aktualizacja 8 minut temu

Warszawski sąd okręgowy uchylił w piątek wyrok ośmiu lat więzienia wobec znanego psychologa Andrzeja Samsona i skierował sprawę do ponownego rozpoznania. Sprawa wraca do sądu I instancji "z przyczyn formalnych" - powiedział pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego, mec. Witold Leśniewski. Sąd utrzymał areszt dla psychologa.

Zobacz powiekszenie
Fot. Waldemar Kompała /AG
Andrzej Samson w sądzie rejonowym
Uzasadnienie piątkowego wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie w tej sprawie odbyło się z wyłączeniem jawności. Wyrok w pierwszej instancji zapadł w styczniu przed sądem rejonowym dla Warszawy-Mokotowa. Zamknięty dla publiczności proces trwał od lata 2005 r.

Zaczął się rok po tym, jak na śmietniku niedaleko mieszkania Samsona znaleziono kilkaset zdjęć dzieci. Uwieczniono na nich m.in. dzieci poprzebierane za osoby innej płci oraz trzymające wibratory.

Trop zaprowadził śledczych do psychologa. W jego mieszkaniu znaleziono kolejne zdjęcia i płyty CD z dziecięcą pornografią. Samsona aresztowano i zarzucono mu "doprowadzenie nieletnich poniżej 15 lat do poddania się innym czynnościom seksualnym" i udostępnienie im treści pornograficznych oraz utrwalanie pornografii dziecięcej.

W tym samym sądzie dla Warszawy-Mokotowa od kilku miesięcy jest drugi akt oskarżenia przeciwko niemu również o molestowanie nieletnich. Prawdopodobnie obie sprawy połączone zostaną do wspólnego rozpatrzenia w jednym procesie.

Obrońca Samsona, mec. Andrzej Senejko, poinformował, że wobec jego klienta utrzymano areszt, ale będzie walczył o jego uchylenie, bo znany psychoterapeuta jest za kratkami od 2 i pół roku.

Donald Tusk na audiencji u Benedykta XVI

cheko, man, Marcin Graczyk, Radio TOK FM
2007-12-07, ostatnia aktualizacja 46 minut temu
Zobacz powiększenie
Donald Tusk u Benedykta XVI
Fot. TONY GENTILE REUTERS

Benedykt XVI przyjął Donalda Tuska na prywatnej audiencji w papieskiej bibliotece. Papież zwrócił się także do prof. Władysława Bartoszewskiego, który przybył do Włoch wraz z polskim premierem. - Ekscelencjo, dziękujemy za to, co robi pan dla Polski i dla nas wszystkich - powiedział papież po niemiecku do profesora Bartoszewskiego.

Zobacz powiekszenie
Fot. TONY GENTILE REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Graczyk/radio TOK FM
Donald Tusk i Romano Prodi na konferencji prasowej
Słowo ekscelencjo nie było tu użyte przypadkowo. Prof. Bartoszewski był bowiem ambasadorem Polski.

Rozmowa w cztery oczy trwała około 20 minut. Na zakończenie Tusk podarował papieżowi model żaglowca ze srebra. Dziękując za prezent Benedykt XVI nawiązał do Gdańska - miasta, gdzie narodziła się "Solidarność". Premier został obdarowany przez papieża medalem obecnego pontyfikatu.

Żegnając się papież życzył sukcesów rządowi Donalda Tuska, złożył też polskiemu premierowi życzenia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.

Modlitwa przed grobem Jana Pawła II

Po wizycie u papieża Tusk wraz z rodziną modlił się przed grobem Jana Pawła II w Grotach Watykańskich pod bazyliką św. Piotra. Syn premiera Michał złożył na grobie czerwono- białe tulipany.

Zarówno przed grobem, jak i podczas wcześniejszej audiencji u Benedykta XVI, oprócz najbliższej rodziny - żony oraz córki i syna - Tuskowi towarzyszyli także: prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz- Waltz, wspomniany sekretarz stanu w Kancelarii Premiera prof. Władysław Bartoszewski, ambasador w Watykanie Hanna Suchocka oraz szef gabinetu politycznego Sławomir Nowak.

Tusk spotkał się też w Watykanie z sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej kardynałem Tarcisio Bertone.

Tusk po rozmowach z Prodim: Żadnych spraw spornych

Przed wizytą u papieża, premier rozmawiał w Rzymie z szefem włoskiego rządu Romano Prodim. Po spotkaniu Tusk powiedział dziennikarzom, że w czasie spotkania nie odnaleźli "ani jednego punktu spornego". Obaj opowiedzieli się za współpracą z Moskwą w dziedzinie energetyki.

Donald Tusk podkreślił, że jego szczególną uwagę wywołała reakcja Romano Prodiego na "sygnały" o możliwej poprawie relacji między UE i Rosją.

Uzyskałem od pana premiera pełne zrozumienie w tej kwestii - mówił Tusk podczas wspólnej konferencji prasowej.

"Solidarność energetyczna leży w interesie całej Europy"

Premierzy poinformowali, że rozmawiali o europejskiej polityce energetycznej i opowiedzieli się za współpracą z Moskwą w tej dziedzinie.

Romano Prodi oświadczył, że ożywienie kontaktów między Warszawą a Moskwą oraz Moskwą i Brukselą leży w interesie wszystkich narodów europejskich.

- Solidarność energetyczna powinna mieć praktyczny wymiar i leży w interesie całej Europy - zauważył Tusk. Wyraził opinię, że rosyjsko-niemiecki Gazociąg Północny po dnie Bałtyku nie jest dobrym przykładem takiej solidarności. - Chcemy rozmawiać o tym z naszymi rosyjskimi i niemieckimi partnerami - wyjaśnił. Dodał, że będzie namawiał władze Niemiec i Rosji do odstąpienia od tego projektu, gdyż "istnieją lepsze rozwiązania".

Tusk wyraził nadzieję na szybkie zniesienie rosyjskiego embarga na polskie mięso, ale nie chciał komentować pogłosek, że ma to nastąpić nawet w sobotę. Jego zdaniem, zniesienie tego embarga byłoby "sukcesem zdrowego rozsądku".

Prodi o o doskonałych stosunkach polsko-włoskich

Donald Tusk podziękował Romano Prodiemu za jego wkład w rozszerzenie Unii, gdy był przewodniczącym Komisji Europejskiej. - Bez pańskiego zaangażowania, wizji i determinacji, nie byłoby tak szybkiego rozszerzenia - powiedział Tusk, zwracając się do szefa włoskiego rządu. - W imieniu Polaków chciałbym panu jeszcze raz za to podziękować - dodał.

Prodi powiedział, że jest bardzo zadowolony, iż mógł gościć nowego polskiego premiera w Rzymie i zapewnił o doskonałych stosunkach polsko-włoskich.

Szefowie obu rządów poinformowali, że porozumieli się w kwestii organizowania dorocznych polsko-włoskich spotkań międzyrządowych.

Donald Tusk dodał, że pierwsze takie spotkanie odbędzie w jego rodzinnym Sopocie w pierwszym kwartale przyszłego roku.

Decyzje w sprawie religii na maturze nie zapadną na rozmowach z biskupami

Premier Donald Tusk po spotkaniach z Benedyktem XVI i Romano Prodim na konferencji prasowej w polskiej ambasadzie odniósł się też do ostatnich wydarzeń w naszym kraju.

Szef rządu powiedział, że sprawa dopuszczenia egzaminu maturalnego z religii "nie jest jeszcze przesądzona". Minister edukacji Katarzyna Hall spotkała się wczoraj w tej sprawie z przewodniczącym Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski abp. Kazimierzem Nyczem. Możliwe, że maturę z religii będzie można zdawać już w 2010 roku, choć pani minister nie chciała potwierdzić tego oficjalnie.

Tusk zaznaczył, że decyzja w tej sprawie zapadnie w ramach rządu, a nie podczas bilateralnych spotkań członków jego gabinetu z biskupami.

Szefa CBA czeka poważna rozmowa z premierem

Premier odniósł się także do listu, jaki wysłali do niego śledczy z Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. W piśmie mają oni oskarżać Mariusza Kamińskiego, szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego o utrudnianie im śledztwa. Kamiński ponoć nie chce współpracować z prokuraturą, która bada legalność prowokacji w ministerstwie rolnictwa.

Tusk przyznał, że nie czytał jeszcze pisma od rzeszowskich śledczych, ale zapewnił, że dokładnie przyjrzy się sprawie. Zapowiedział też, że Mariusza Kamińskiego czeka z nim poważna rozmowa, która "w wielu aspektach może być nieprzyjemna dla szefa CBA".

Sikorski: Jest szansa na zniesienie embargra

mar, PAP
2007-12-07, ostatnia aktualizacja 16 minut temu

Jest szansa na odblokowanie rosyjskiego embarga na import polskich produktów żywnościowych do Rosji, ale nie padły żadne konkretne daty - powiedział Radosław Sikorski w Brukseli po rozmowie z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem. Zapowiedział "otwarcie nowego rozdziału" w stosunkach polsko-rosyjskich.

Zobacz powiekszenie
Fot. THIERRY ROGE REUTERS
Radosław Sikorski po spotkaniu z Siergiejem Ławrowem
Zobacz powiekszenie
Fot. THIERRY ROGE REUTERS
Konferencja Sikorskiego po spotkaniu z Ławrowem
Zobacz powiekszenie
Fot. SEBASTIEN PIRLET REUTERS
Radosław Sikorski oraz szefowie dyplomacji Niemiec i Włoch: Frank-Walter Steinmeier i Massimo d'Alema
ZOBACZ TAKŻE
SONDAŻ
Rozmowa Sikorski-Ławrow to rzeczywiście otwarcie nowego rozdziału w relacjach Polska-Rosja?

Tak
Nie
Trudno powiedzieć

Sikorski poinformował też, że szef rosyjskiego MSZ zaprosił premiera Tuska do odwiedzenia Rosji w pierwszym kwartale przyszłego roku.

Sikorski: Nie będzie tematów tabu

- Z przyjemnością mogę zakomunikować, że było to spotkanie w rzeczowej, przyjaznej atmosferze. Stanowi ono otwarcie nowego rozdziału w stosunkach polsko-rosyjskich, uzgodniliśmy odblokowanie dialogu na różnych szczeblach - powiedział dziennikarzom Sikorski. - Uzgodniliśmy, że w relacjach polsko-rosyjskich nie będzie tematów tabu - podkreślił.

Jako dowód ocieplenia stosunków minister Sikorski wskazał na przekazane w imieniu prezydenta Rosji Władimira Putina - i przyjęte - zaproszenie dla premiera Donalda Tuska do odwiedzenia Rosji w pierwszym kwartale nowego roku. Do Moskwy zaproszony został przez Ławrowa także Sikorski.

Z kolei - jak ustalono podczas spotkania - do Warszawy przyjadą wiceministrowie rosyjscy różnych resortów.

"Rosja traktuje Polskę jako ważnego członka UE"

- Z ust ministra Ławrowa padła bardzo ważna deklaracja, że Rosja traktuje Polskę jako ważnego, normalnego członka UE - powiedział Sikorski. I właśnie dlatego - tłumaczył - można oczekiwać zniesienia obowiązującego od dwóch lat rosyjskiego embarga na polskie towary, w tym mięso.

- Odniosłem wrażenie, że sprawa jest na dobrej drodze. Porozmawialiśmy o tym, co jest potrzebne między Rosją a UE, by sprawy rozwiązać. Myślę, że także biorąc pod uwagę ten bogaty kalendarz wizyt - także wizyt ministra gospodarki, jak i rolnictwa w Rosji - jest szansa na doprowadzenia sprawy do pozytywnego finału. Natomiast nie padły żadne daty - relacjonował Sikorski.

Powrót do polsko-rosyjskiej komisji ds. trudnych

Czy to oznacza, ze Polska odblokuje rozpoczęcie negocjacji między UE a Rosja w sprawie nowego porozumienia o partnerstwie i współpracy? - Stanowisko Polski się nie zmieniło. Ale są perspektywy, że mogą się zmienić fakty. A jak się zmienią fakty, to może się zmienić nasze stanowisko - powiedział Sikorski, sugerując, że Warszawa oczekuje najpierw zniesienia embarga.

Sikorski ogłosił też, że "nastąpi powrót do polsko-rosyjskiej komisji ds. trudnych", w której zasiądą autorytety z obu krajów, a nie przedstawiciele administracji państwowej. Z Polski będzie to były szef polskiej dyplomacji Adam Rotfeld, a z Rosji rektor Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) Anatolij Torkunow.

Podczas spotkania Sikorski i Ławrow rozmawiali też o amerykańskim projekcie tarczy antyrakietowej - w duchu zapowiedzi premiera Donalda Tuska, że chce on poznać stan dotychczasowych negocjacji, a także "skonsultować sprawę z NATO i niektórymi sąsiadami".

Będą konsultacje z Rosją ws. tarczy

O projekcie Sikorski rozmawiał też z sekretarzem generalnym NATO, głównym negocjatorem Czech, a w czwartek w Berlinie także z niemieckim ministrem spraw zagranicznych.

Sikorski zapowiedział, że jeszcze w tym roku do Polski przyjedzie w sprawie tarczy wiceszef rosyjskiego MSZ Siergiej Kislak z ekspertami.

- Będą konsultacje z Federacją Rosyjską, ale konsultacje polegające nie na tym, że ktoś będzie wpływał czy będzie jakaś kodecyzyjność, broń Boże. To będzie polska decyzja, ale w duchu dialogu - wyjaśnił.

- W tym duchu ustaliliśmy, że informacji na briefingu na temat rosyjskich danych i argumentów w sprawie ewentualnej bazy obrony przeciwrakietowej w Polsce udzieli wiceminister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej, odpowiedzialny za tę sprawę. Odbędzie się to jeszcze w grudniu - powiedział Sikorski.

Polski kłopot Holendrów

Jacek Pawlicki
2007-12-07, ostatnia aktualizacja 2007-12-07 00:07

Zobacz powiększenie
Holandia - plantacje tulipanów nieopodal Amsterdamu
Fot. Yann Arthus-Bertrand

Holenderskie gminy skrzyknęły się, by wspólnymi siłami poradzić sobie z problemami polskiej imigracji zarobkowej, bez której żyć się nie da, ale z którą żyć im coraz trudniej

SONDAŻ
Czy Holendrzy przesadzają z ?polskimi problemami??

Nie, rzeczywiście nasi rodacy potrafią zaszokować mieszkańców innych krajów
Tak, przecież większe problemy mają z imigrantami z innych krajów np. Afryki
Trudno powiedzieć, Holandia to w końcu bardzo ustabilizowany kraj

Piją, źle parkują, imprezują nocami, nie mówią po niderlandzku! Ale bez nich nie byłoby komu zrywać pomidorów, budować domów czy kopać cebulek tulipanów - tak mniej więcej przeciętny Holender patrzy na 120 tys. Polaków, którzy w ciągu ostatnich przyjechali do pracy w Niderlandach.

Choć dzięki polskiej taniej sile roboczej utrzymują się tysiące firm, to w holenderskich mediach jest coraz więcej o kłopotach z Polakami. Jacek Biegała z ambasady w Hadze przekonuje jednak, że nie można mówić o "nagonce na Polaków".

- Holandia ma kłopoty z Polakami, bo nie jest przygotowana do przyjęcia tak wielkiej liczby pracowników - tłumaczy Małgorzata Bos-Karczewska, dziennikarka, która redaguje polonijny portal Polonia.nl. Po zupełnym otwarciu tamtejszego rynku w maju br. okazało się, że ciasne i przeludnione Niderlandy zaczynają pękać w szwach.

Turek i Polen Top

Największy ciężar polskiej imigracji spadł na holenderskie gminy i aglomeracje takie jak Rotterdam, Haga czy Utrecht. Dlatego w środę 12 grudnia ponad 100 holenderskich gmin spotyka się w Rotterdamie na specjalnym szczycie poświęconym problemom z imigrantami z nowych krajów UE.

Holenderska prasa okrzyknęła tę oddolną inicjatywę "Polen Top", czyli szczyt o Polakach, bo choć będzie mowa też o Rumunach i Bułgarach, to Polaków jest najwięcej. Uczestnicy spotkania chcą spisać listę wyzwań związanych z nową imigracją i zaapelować do rządu o pomoc w sprawie szkół dla Polaków, mieszkań, kursów języka.

W krajach starej Unii to rzecz bez precedensu. Takich szczytów nie było ani w Irlandii, ani w Wielkiej Brytanii.

Jednym z inicjatorów "Polen Top" jest lewicowy radny pochodzenia tureckiego Hamit Karakus. W polskiej społeczności zasłynął zgłoszoną niedawno propozycją, by zakazać Polakom osiedlania się w "kłopotliwych" dzielnicach Rotterdamu. Z "Gazetą" nie chciał rozmawiać, ale wiemy, że przeciw jego propozycji protestowała polska ambasada w Hadze.

Szczyt nie odpowie jednak na pytanie jak zintegrować tych Polaków, którzy zostaną na stałe w Holandii. A część Holendrów obawia się, że zamkną się oni w gettach jak Marokańczycy czy Surinamczycy i będą żyli z holenderskiej opieki społecznej. Profesor Jean Tillie, szef Instytutu Migracji i Studiów Etnicznych Uniwerstetu w Amsterdamie, nie ma wątpliwości, że integracja Polaków jest wyzwaniem, którego rząd jeszcze nie dostrzega. A szkoda, bo można by np. pomyśleć o bezpłatnych kursach niderlandzkiego czy też szerzej - życia w Holandii, w wersji dla obywateli nowych krajów UE.

Niestety, zdaniem profesora, Polacy trafili na nie najlepszy klimat polityczny. Model społeczeństwa wielokulturowego właściwie się zawalił. Rosną wpływy populistycznych partii prawicowych niechętnych imigracji - opowiada Tillie.

Lepszy seksklub niż Polacy

Skąd się biorą "polskie strachy" Holendrów? Oto nagle do małego, liczącego kilkaset mieszkańców miasteczka w gminie Westland przyjeżdża nagle 100 Polaków do pracy w okolicznych szklarniach. Wystarczy, że któryś z nich źle zaparkuje auto albo zatacza się pijany na ulicy w sobotnią noc, a holenderski światek przewraca się do góry nogami.

Potem w jednej z lokalnych telewizji starsza pani z rozrzewnieniem wspomina czasy, kiedy w domu po sąsiedzku znajdował się "cichy" seksklub. Niedawno zamieniono go na lokum dla Polaków i "nie da się już tu mieszkać".

Albo pomyślmy, co dzieje się, kiedy we wrześniu do małej szkółki we Fryzji przychodzi nagle 20 polskich dzieci. Nie znają ni w ząb niderlandzkiego, nauczycielka nie może się z nimi dogadać, podobnie zresztą jak i z rodzicami. Szkoła nie ma pieniędzy na dodatkowe kursy języka.

Takich i tym podobnych problemów jest coraz więcej.

Najbardziej nagłośniony w mediach dotyczy mieszkalnictwa. Polacy masowo wprowadzają się do tanich dzielnic, gdzie od lat żyją starzy imigranci - Marokańczycy czy Surinamczycy. Holendrzy mówią o nich "kłopotliwe", bo z powodu politycznej poprawności przez gardło nie przejdzie im słowo "getto". W miarę jak zasiedlają je Polacy, "kłopotliwe" dzielnice stają się jeszcze bardziej kłopotliwe. Zdarzają się nocne awantury i bójki.

Ale to nie wszystko. Polacy wpadają w szpony kamieniczników-spekulantów zwanych w Holandii "huisjesmelker" (czyli dosłownie ten, który doi domy). - Biorą oni od łebka po 50 euro tygodniowo i robią złoty interes - opowiada Małgorzata Bos-Karczewska. Zdarza się, że mieszkanie przystosowane dla 4 osób wynajmuje się dla 8-10.

Kiedy do "kłopotliwych" dzielnic wchodzą inspekcje mieszkalnictwa, okazuje się, że Polacy łamią holenderskie przepisy mówiące ile dokładnie metrów kwadratowych przypada na jednego mieszkańca. I jak tłumaczy Bos-Karczewska, "co tydzień w Hadze na bruk wyrzucanych jest kilku Polaków".

I tu pojawiają się kolejny problem - tzw. polscy bezdomni. Tak zwani, bo żeby w Holandii być bezdomnym, który może posilić się i ogrzać np. w Armii Zbawienia, trzeba mieć dowód dawnego meldunku. Bezdomny z Hagi musi udowodnić, że kiedyś mieszkał w Hadze. Ponieważ jednak "huisjesmelkerzy" nie rejestrują Polaków, nasi "bezdomni" mają kłopoty z uzyskaniem pomocy - opowiada Bos-Karczewska.

Polacy pijacy

Problemem jest też alkoholizm. Stereotyp Polaka pijaka coraz bardziej się rozpowszechnia w Niderlandach, a nasi rodacy nie są bez winy. We wrześniu jedna z agencji zatrudnienia kazała w poniedziałek rano dmuchać w balonik zatrudnionym przez siebie 170 Polakom. Zbyt wielu wcześniej przychodziło do pracy na rauszu.

Ksiądz Bartłomiej Małys z polskiej parafii Św. Faustyny w Meterik uważa, że to przesada. - To antypolskie fobie - mówi. - Kiedy słyszę "Polacy pijacy", odpowiadam "Holendrzy narkomani".

Holenderskie gminy chcą walczyć i z tym problemem i planują ściągnąć z Polski terapeutów od uzależnień alkoholowych. To dowód na to, że mimo wszystko zależy im na Polakach.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Radio Maryja: Marka wiernych konsumentów

Adam Bodziak
2007-12-06, ostatnia aktualizacja 2007-12-06 18:58

Toruńska rozgłośnia jest dzisiaj jedną z lepiej rozpoznawalnych marek medialnych. Potęga stacji została zbudowana na intuicji jej twórcy - ojca Rydzyka

Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Misiak / AG
Sprzedaż anten satelitarnych Telewizji Trwam w czasie Pielgrzymki Rodzin Radia Maryja na Jasną Górę
Ojciec Tadeusz Rydzyk zbudował imperium biznesowe z iście ułańską fantazją. Nie robiąc żadnych badań, ani nie znając się na prowadzeniu wielkiego, korporacyjnego biznesu, stworzył przedsięwzięcie, zawierzając jedynie swojej intuicji. Rynek okazuje się jednak bezwzględny i imperium, które w latach 90. rozwijało się z takim impetem, w XXI wieku może się rozpaść jak domek z kart.

Niestety nic nie wiadomo na temat finansów przedsięwzięcia ojca dyrektora, ponieważ nikt, jak dotąd, nie miał dostępu do jego dokumentów księgowych. Ojciec Rydzyk korzysta ze specyficznego rodzaju ochrony swoich interesów, którą zapewniają mu niejasne regulacje prawne, dotyczące finansów instytucji religijnych w Polsce. Jedyne informacje, z których można wnioskować o tym, że stan finansów imperium Rydzyka nie jest najlepszy, to dramatyczne apele na antenie Radia Maryja i w telewizji Trwam.

Ted Turner w koloratce

Rozgłośnia powstała w grudniu 1991 roku. Szybko uzyskała aż 117 lokalnych koncesji. W 1994 roku zasięgiem pokrywała już 80 proc. kraju. Cztery lata później Rydzyk, niczym Ted Turner (amerykański magnat medialny, twórca koncernu medialnego Turner Broadcasting System, właściciel m.in. CNN) na polską miarę, dokłada kolejne medium do swego pakietu. W kioskach pojawia się "Nasz Dziennik"; według wydawcy jego nakład wynosi 100 tys. egzemplarzy. Kolejny kamień milowy w historii imperium kontrowersyjnego redemptorysty to powstanie w 2001 roku Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Wreszcie zwieńczeniem mass-mediowego portfolio ojca dyrektora staje się Telewizja Trwam. Stacja rusza w maju 2003 roku pod hasłem: "Środek społecznego komunikowania, nie masowego manipulowania". W przeciwieństwie do Radia Maryja, TV Trwam może emitować reklamy, gdyż nie ma statusu "nadawcy społecznego".

Ale ostatnio widać, że mimo spójnej wizji, imperium redemptorysty łapie zadyszkę. Już nie ma tak spektakularnych przedsięwzięć, jak otwarcie telewizji czy szkoły wyższej. Tylko najbardziej naiwni wciąż wierzą, że imperium Rydzyka powstało tylko i wyłącznie jako odpowiedź na społeczne zapotrzebowanie na "katolicki głos w twoim domu". To tylko część prawdy. Radio Maryja jest także dochodowym interesem, który stawia toruńskiego redemptorystę raczej wśród biznesmenów niż duchownych.

Wierna grupa docelowa

Konsumenci, czyli inaczej odbiorcy jego mediów, to konserwatywno-fundamentalistyczne grono osób o określonych przekonaniach. Ponad 70 proc. stanowią osoby w wieku ponad 55 lat. Tego rodzaju grupy konsumenckie, jak dowodzą badania, są bardziej - niż do mediów drukowanych - przywiązane do radia i telewizji. Te bowiem są dla nich łatwiejsze w odbiorze, chociażby dlatego, że nie wymagają tak dużego zaangażowania jak gazeta codzienna, którą trzeba kupić. To oczywiście żadne nowe odkrycie. Daje się to zaobserwować w innych krajach, gdzie rozwój mediów katolickich pokazał, że najbardziej fundamentalistyczne grupy odbiorców odrzucają media drukowane.

Słuchacze Radia Maryja, czytelnicy "Naszego Dziennika" i zarazem widzowie TV Trwam są bardzo specyficzną grupą odbiorców. Ich siła nabywcza jest niewielka. Z drugiej jednak strony specjaliści od marketingu podkreślają, że jest to konsument bardzo podatny na wpływy, a przede wszystkim wierny marce. Reklamę w "swojej" telewizji traktuje na równi z informacją. Zasadą jest, że skoro coś zostało zareklamowane w TV Trwam, to znaczy, że jest dobre. Stąd m.in. sukces telezakupów, które idealnie wpasowały się w gusta odbiorców toruńskiej telewizji. Najwięcej kupujących to ludzie starsi, żyjący z renty czy emerytury. Spłata droższych produktów w telezakupach jest rozłożona na raty. Stały dochód w postaci emerytury daje gwarancję stabilnej spłaty rat. Poza tym oferta telezakupów idealnie trafia w grona konsumenckie w małych miasteczkach i na wsiach, do których dotarcie jest utrudnione. Mieszkańcy dużych aglomeracji nie są aż tak zainteresowani kupowaniem "na antenie", ponieważ mają łatwy dostęp do sklepów z podobnym asortymentem i w podobnych cenach.

Stresująca zmienność ojca dyrektora

Małomiasteczkowy, oraz wiejski klient o dużym zaufania do marki jest gwarantem stałych dochodów, a tym samym utrzymania telewizji. Sytuacja byłaby idealna, gdyby nie to, że z roku na rok tych odbiorców jest coraz mniej. Część z nich odchodzi w sposób naturalny. Ale jest też inny powód. - Działania ojca Rydzyka zniechęciły wielu ludzi do jego mediów - zaznacza Tomasz Terlikowski, publicysta dziennika "Rzeczpospolita", w którym zajmuje się tematyką kościelną. Jego zdaniem toruński redemptorysta wysyła zbyt dużo sprzecznych komunikatów. Działając na niwie politycznej, zachowuje się jak polityk, który w poniedziałek jest po stronie braci Kaczyńskich, a w środę ogłasza, że ich nie lubi.

Widzowie Trwam i zarazem słuchacze radia Maryja (bo to jedna i ta sama grupa odbiorców) potrzebują stabilizacji. Zostali fanami tych katolickich mediów, ponieważ gwarantowały jednoznaczność w poglądach. W chwili, kiedy poglądy zmieniają się w zależności od kaprysów ojca dyrektora, odbiorca czuje się zagubiony i odchodzi. Terlikowski dodaje jeszcze, że Trwam jest próbą stworzenia telewizji na wzór radia. - To się nie udaje - mówi. Zaznacza także, iż radio Maryja powstało na konkretne zapotrzebowanie określonych odbiorców. - To byli ludzie, którzy czuli się wykluczeni z nurtu zmian społecznych - opowiada publicysta "Rz". - Oni nie mieli swoich mediów, nie mieli gdzie wyrazić swoich poglądów, byli biedni i czuli się odtrąceni. Teraz sytuacja się zmieniła. Pluralizm medialny jest faktem. Wybór mediów i poglądów jest bardzo duży. Ludzie stali się bogatsi. Nie są już zainteresowani takim radykalizmem, jaki oferują na swojej antenie toruńskie media. Jeszcze w ubiegłym roku na pielgrzymce rodzin Radia Maryja było 250 tys. osób, a w tym roku już o 100 tys. mniej - dodaje Terlikowski.

Klient jak marzenie

Dodatkowym źródłem dochodów imperium ojca Rydzyka jest sprzedaż anten satelitarnych do odbioru jego telewizji oraz radioodbiorników. Jeszcze niedawno, podczas pielgrzymek na Jasną Górę, zestawy satelitarne były przywożone ciężarówkami i sprzedawały się jak ciepłe bułeczki.

Obecnie ciekawym sposobem zarobkowania stało się tzw. dobrowolne opodatkowanie na rzecz radia Maryja. Wpłaty przychodzą każdego dnia. To prawdopodobnie najpoważniejsze dochody toruńskiego imperium. Jednak, jak zaznacza Tomasz Arabski, specjalista od spraw rynku radiowego, media Rydzyka oraz jego odbiorcy, a także inne przedsięwzięcia mniej lub bardziej dochodowe, nie mają charakteru stricte biznesowego. - Odbiorca tych mediów jest skupiony wokół ich twórcy, a nie jest typowym konsumentem programu radia, czy telewizji - zaznacza Arabski. - Jeśli zabraknie ojca Rydzyka, to wystawiona zostanie na próbę lojalność odbiorców - dodaje. W ocenie Arabskiego, prawdopodobnie dojdzie wtedy do kryzysu ekonomicznego imperium toruńskiego redemptorysty. Niewykluczone, że ojciec Rydzyk ponownie ogłosi jakąś krucjatę finansową i będzie zbierał pieniądze na kolejny szczytny cel, tak jak robił to w końcu lat dziewięćdziesiątych pod hasłami ratowania Stoczni Gdańskiej. Sprawa zbiórki na ten cel nie została wyjaśniona do dzisiaj. Dla fanów ojca Rydzyka nie ma to jednak większego znaczenia, bo choć ich dobrowolne wpłaty zostały przeznaczone na budowę telewizji, a nie ratowanie kolebki Solidarności, to odbiorcy TV Trwam nie zgłaszają żadnych pretensji do swojego duchowego przewodnika. Wielu z nich podkreśla, że jeśli nawet pieniądze nie trafiły tam, gdzie miały, to "ojciec Tadeusz na pewno zrobił z nimi to, co trzeba". Klient jak marzenie. Czyż nie?

Profesor Andrzej Falkowski ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, specjalista od marketingu i reklamy, w swoich publikacjach wielokrotnie podkreśla, że nic tak dobrze nie robi marce, jak zaangażowanie emocjonalne. - Stąd tak duże zaufanie do mediów ojca Rydzyka, nie tylko na płaszczyźnie pozyskiwania informacji, ale w ogóle do każdego działania, które on podejmie. Z tym, że tych najbardziej wiernych jest coraz mniej i gdyby ponownie pojawiła się podobna inicjatywa, jak ta ze zbiórką "cegiełek" na stocznię, jej sukces finansowy byłby dużo mniejszy - podkreśla z kolei Arabski.

Gliniane nogi kolosa

Przedsięwzięcie, które powszechnie jest nazywane imperium ojca Rydzyka, wydaje się być kolosem na glinianych nogach. Uzależnionym od sytuacji na scenie politycznej oraz od zasobności portfeli bardzo wąskiego grona osób. Grona, które cały czas się zmniejsza. Terlikowski zwraca jeszcze uwagę, że przedsięwzięcia biznesowe toruńskiego redemptorysty nie są w żaden sposób skierowane do młodych ludzi. - Ta grupa jest zbyt zmienna, żeby ojciec Rydzyk mógł w jakikolwiek sposób ją zawłaszczyć - dodaje. Zwłaszcza że wciąż zmienia się sytuacja w kraju. Co więcej, okazało się na przykład, że Unia Europejska nie jest różowym potworem, który miał wynaradawiać Polaków, a korzyści, które czerpiemy z akcesji, nie dają się porównać do czegokolwiek. A przecież ojciec Rydzyk był jednym z głównych oponentów wstąpienia do UE i to wiele osób pamięta. - To, co stworzył intuicyjnie, zaczyna przegrywać z twardymi zasadami ekonomii - tłumaczy Arabski.

Ojciec dyrektor nosi na swoich barkach wiele przedsięwzięć prospołecznych. Te natomiast kosztują. Według różnych doniesień, składają się na nie terenowe biura Radia Maryja, koła przyjaciół Radia Maryja, młodzieżowe koła przyjaciół Radia Maryja, podwórkowe kółka różańcowe dzieci, Instytut Edukacji Narodowej przy Radiu Maryja, Fundacja Servire Veritati oraz powiązana z imperium fundacja Nasza Przyszłość w Szczecinku, wydająca m.in. miesięcznik Rodziny Radia Maryja. Tymczasem odbiorców i uczestników tych działań ubywa

O. Rydzyk zbudował swoje imperium, opierając się na własnej intuicji, ale nie przewidział, że jego rozrost może być początkiem końca. Doskonałe zagospodarowanie porzuconego segmentu rynkowego wydawałoby się majstersztykiem marketingu, ale tylko do chwili, kiedy mu się bliżej przyjrzymy. Wielkość tej grupy konsumenckiej jest de facto niezbadana. A poczynania ojca dyrektora nie zachęcają do inwestowania w jego media. Siła imperium stała się paradoksalnie jego marketingową słabością. Słowa twórcy imperium, naznaczone ksenofobią i antysemityzmem, nie pozostają niezauważone. W takim "towarzystwie" prezentowanie produktów byłoby jak podpisywanie się pod wypowiedziami padającymi z anteny Radia Maryja czy TV Trwam. Nawet jeśli byłby to najbardziej "katolicki głos w waszych domach".

Straty z funduszy można odliczyć

Rozliczenie dochodu z kapitałów         pieniężnych  (Rozmiar: 62349 bajtów)
Rozliczenie dochodu z kapitałów pieniężnych
Odliczanie straty  (Rozmiar: 84416 bajtów)
Odliczanie straty
  • W PIT są niejasne przepisy o rozliczaniu strat w ramach dochodów kapitałowych
  • Dochodu z funduszy inwestycyjnych nie pomniejsza się o straty z innych źródeł
  • Stratą z funduszy można jednak obniżyć dochód ze sprzedaży akcji

ANALIZA

W ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych (t.j. Dz.U. z 2000 r. nr 14, poz. 176 z późn. zm. - ustawa o PIT) przyjęto zasadę, że o wysokość straty ze źródła przychodów, poniesionej w roku podatkowym, można obniżyć dochód uzyskany z tego źródła w najbliższych kolejno po sobie następujących pięciu latach podatkowych. Jednak kwestia pomniejszenia dochodu ze zbycia papierów wartościowych o stratę wynikającą z umorzenia jednostek w funduszu kapitałowym, a do tych zaliczają się fundusze inwestycyjne, nie jest jednoznacznie uregulowana.

Nie ma przeszkód

Przepisy art. 30a ust. 5 ustawy o PIT zakazują jedynie pomniejszania dochodu z udziału w funduszach kapitałowych o stratę z takich funduszy lub inne straty z kapitałów pieniężnych i praw majątkowych poniesione w roku podatkowym oraz w latach poprzednich. Oznacza to, że podatnik nie może skompensować straty osiągniętej np. z inwestowania w akcje na giełdzie z dochodami z funduszu inwestycyjnego. Operacja odwrotna, to znaczy uwzględniająca stratę z udziału w funduszu inwestycyjnym, jest więc możliwa.

- Biorąc pod uwagę ogólną zasadę pozwalającą na potrącanie od dochodu strat powstałych w ramach tego samego źródła przychodu oraz powyższy specyficzny wyjątek od tej zasady wskazany w art. 30a ust. 5 ustawy, należałoby przyjąć, iż możliwe jest pomniejszenie dochodu ze zbycia papierów wartościowych o stratę wynikającą z umorzenia jednostek w funduszu kapitałowym - mówi Michał Grzybowski, doradca podatkowy w Ernst & Young.

Przychody z tytułu udziału w funduszach kapitałowych mieszczą się w tym samym źródle przychodów, co dochód ze sprzedaży akcji.

- Należy więc stwierdzić, że nie ma przeszkód, aby odliczać stratę z tytułu udziału w funduszach inwestycyjnych od dochodów osiągniętych ze sprzedaży akcji. Ustawa o PIT zawiera też ograniczenie prawa do odliczenia straty z udziału w funduszach kapitałowych tylko od innych dochodów z udziału w tych funduszach - stwierdza Agata Wleklińska, doradca podatkowy z Instytutu Studiów Podatkowych Modzelewski i Wspólnicy.

Trzeba tylko pamiętać, że straty nie można odliczać jednorazowo w całości. Zgodnie z ogólną zasadą o wysokość straty ze źródła przychodów poniesionej w roku podatkowym, można obniżyć dochód uzyskany z tego źródła w najbliższych kolejno po sobie następujących pięciu latach podatkowych. Wysokość obniżenia w którymkolwiek z tych lat nie może jednak przekroczyć 50 proc. tej straty.

Stanowisko urzędów

Marek Gadacz, doradca podatkowy z PricewaterhouseCoopers, ma jednak wątpliwości, czy próba rozliczenia takich strat, choć teoretycznie możliwa, zostałaby zaakceptowana przez organy podatkowe.

- Przepisy w tej materii są niejednoznaczne. Jednak próba rozliczenia takich strat wydaje się ryzykowna, chyba że ktoś uzyskałby pozytywną odpowiedź organu podatkowego - mówi Marek Gadacz.

Dotychczasowa praktyka rzeczywiście działała na niekorzyść podatnika. Zapytanie, czy możliwe jest odliczenie straty z tytułu udziału w funduszu inwestycyjnym od innych dochodów, negatywnie rozpatrzył naczelnik Urzędu Skarbowego w Sandomierzu (postanowienie z 6 kwietnia 2005 r. nr PF. 415/2/05). Organ podatkowy interpretował, że przepis art. 9 ust. 6 ustawy o PIT nie zawiera zapisu, że w stosunku do zbywanych jednostek uczestnictwa w funduszu inwestycyjnym ma zastosowanie art. 9 ust. 3 ustawy, mówiący o uwzględnieniu straty.

Organ konsekwentnie przyjmował założenie, że ogólne przepisy, dotyczące rozliczania straty ze źródła przychodu, stanowią, że rozliczeniu podlegają straty m.in. ze zbycia papierów wartościowych, udziałów w spółkach mających osobowość prawną i pochodnych instrumentach finansowych, nie wymieniając strat z funduszy kapitałowych.

- Zapis taki może być interpretowany w ten sposób, iż jedynie straty ze źródeł wymienionych w powołanym przepisie podlegają rozliczeniu z innymi dochodami z kapitałów pieniężnych. Zakładając taką interpretację, podatnik nie mógłby rozliczyć straty z funduszu z dochodem z akcji - tłumaczy Marek Gadacz.

Zakaz niejednoznaczny

Arkadiusz Gliniecki, doradca podatkowy z KPMG, uważa, że przepisy ustawy o PIT nie wskazują wprost, czy można odliczyć straty z tytułu udziału w funduszach kapitałowych od dochodu osiągniętego z tytułu sprzedaży akcji. Ekspert ma wątpliwości co do praktyki takiego rozliczenia i powołuje się na poglądy doktryny.

- W doktrynie można spotkać pogląd, że dochody z funduszy kapitałowych i ze sprzedaży akcji, mimo iż są dochodami z kapitałów pieniężnych, stanowią oddzielne strumienie dochodów i w związku z tym kompensowanie strat z jednego strumienia dochodów z dochodem z drugiego strumienia nie jest możliwe - zauważa Arkadiusz Gliniecki.

Zdecydowanie przeciwna odliczaniu strat z tytułu udziału w funduszu jest Anna Chiczewska, doradca podatkowy z Deloitte. Według niej art. 9 ust. 6 ustawy o PIT enumeratywnie wylicza straty ze źródeł kapitałowych podlegające odliczeniu od dochodu z tego źródła przychodów, i nie uwzględnia przy tym strat pochodzących z tytułu udziału w funduszach kapitałowych. Zwraca również uwagę na brak technicznych możliwości takiego rozliczenia.

- Ponadto ustawa o PIT nie przewiduje możliwości rozliczenia rocznego dochodów z tytułu udziału w funduszach kapitałowych. Konsekwentnie, nie istnieje możliwość odliczenia straty z takich dochodów w zeznaniu rocznym PIT-38, przeznaczonym dla dochodu ze zbycia akcji - dodaje Anna Chiczewska.

Poglądu o zakazie odliczania strat z funduszu inwestycyjnego nie podziela jednak Agata Wleklińska. Jej zdaniem ograniczenia w odliczeniu tej straty nie będzie stanowił art. 9 ust. 6 ustawy o PIT, który określa niektóre rodzaje strat podlegających odliczeniu, bowiem, jak argumentuje, nie zamieszczono w nim katalogu zamkniętego.

- W przeciwnym razie ograniczałoby to prawo do odliczenia wszelkich innych strat, które nie zostały wymienione w tym przepisie - w tym strat z działalności gospodarczej - dodaje Agata Wleklińska.

Rozliczenie roczne

Gdyby konsekwentnie przyjmować założenie, że ustawa o PIT nie przewiduje możliwości rocznego rozliczenia dochodów z tytułu udziału w funduszu inwestycyjnym, to w wątpliwość należy podać również, sugerowane przez organy podatkowe i doradców, rozliczenia w PIT-38 dochodów z funduszy zagranicznych, które nie mają polskiego płatnika.

Zdaniem Michała Grzybowskiego, mimo że PIT-38 nie przewiduje rozliczenia w nim strat z udziału w funduszach kapitałowych, to jednocześnie, wydaje się, że jest to jedyny sposób na dokonanie omawianego rozliczenia.

- Może ono jednak, ze względu na wskazane wątpliwości interpretacyjne, powodować ryzyko pytań ze strony władz skarbowych - przestrzega Michał Grzybowski.

Fundusz inwestycyjny i akcje stanowią dwa źródła dochodu, ale jedno źródło przychodu, czyli kapitały pieniężne. Odliczanie straty z funduszu inwestycyjnego od dochodów z akcji jest więc możliwe. Ponadto przepisy powinny być tak skonstruowane, żeby podatnik nie zastanawiał się, czy intencją ustawodawcy było rozdzielenie tych dwóch źródeł, czy też zaklasyfikowanie ich jako jedno. Brak wyraźnego zakazu oznacza, że rozliczanie strat w ramach dochodu z akcji powinno być dozwolone. Przepisy ustawy nie zakazują wprost kompensacji dochodu z akcji stratami z funduszu inwestycyjnego. Praktyka organów podatkowych jest jednak inna i działa na niekorzyść inwestora. Odliczając to w ten sposób, ryzykuje się, że fiskus może próbować sprawdzić źródło tych strat. Ma na to pięć lat liczonych od końca roku, w którym zostało złożone zeznanie.

POSTULUJEMY

Przepisy ustawy o PIT w części dotyczącej rozliczania strat w ramach dochodów kapitałowych powinny zostać doprecyzowane przez ustawodawcę, gdyż coraz częściej budzą wiele niejasności.