wtorek, 17 czerwca 2008

Zmarł ostatni więzień Sonderkommando

Józef Krzyk
2008-06-17, ostatnia aktualizacja 2008-06-17 20:37

- Ludzie przyjeżdżają do Oświęcimia, żeby zobaczyć, ale tego, co tu się stało, nie da się zobaczyć i zrozumieć - mówił nam Henryk Mandelbaum oprowadzając po dawnym hitlerowskim obozie zagłady. Wczoraj zmarł, miał 85 lat.

Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Celejewski / AG
- Ludzie przyjeżdżają do Oświęcimia, żeby zobaczyć, ale tego, co tu się stało, nie da się zobaczyć i zrozumieć - mówił nam Henryk Mandelbaum oprowadzając po dawnym hitlerowskim obozie zagłady
Był jednym z nielicznych członków osławionego Sonderkommando - grupy więźniów wykorzystywanej do obsługi krematorium i komory gazowej, któremu udało się przeżyć wojnę. Przez kilkadziesiąt lat zaświadczał o popełnionych przez Niemcach zbrodniach. Opowiadał o nich młodym i starym. W zeszłym roku miałem okazję obserwować, jak jego relację przyjmują goszczący w Polsce niemieccy licealiści. Choć mówił bez emocji, prawie beznamiętnie i unikając wzniosłych słów, zrobił na nich kolosalne wrażenie. Opowiadał o ostatnich chwilach ludzi, których na jego oczach zamykano w rzekomej łaźni, która tak naprawdę była komorą gazową. I o tym, jak minuty później wyciągał ich ciała, by potem spalić je w krematorium. W podobnych okolicznościach w Auschwitz zginęli wszyscy jego bliscy. On sam przeżył dzięki zbiegowi okoliczności. Miał szczęście, bo był młody i silny, a za druty obozu dostał się dopiero pod koniec wojny. Gdy hitlerowcy zarządzili ewakuację więźniów, udało mu się uciec z tzw. marszu śmierci. W Marklowicach niedaleko Jastrzębia Zdroju przechował go w swoim obejściu miejscowy rolnik.

Po wojnie zamieszkał w Gliwicach, był kierowcą taksówki bagażowej, kierownikiem filii w państwowym przedsiębiorstwie handlowym i prowadził hodowlę lisów. Podczas wizyty Benedykta XVI w Oświęcimiu, 28 maja 2006 roku, stał w szeregu byłych więźniów. Jako jedyny nie tylko uścisnął rękę papieżowi, ale ucałował go w oba policzki.

Mówił o sobie, że przeszedł uniwersytet życia. Igor Bartosik, historyk muzeum Auschwitz-Birkenau wspomina go jako osobę o magicznej osobowości i człowieka, który przyciągał do siebie innych jak magnes. Potrafił mówić o sprawach bardzo trudnych w sposób tak czytelny, że każdy mógł to zrozumieć. Nie było w nim złości, mściwości, nikogo nie osądzał. Powtarzał, że nie można mierzyć wszystkich ludzi tą samą miarą, bo każdy jest inny.





Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

Henryk Mandelbaum o pobycie w obozie w Oświęcimu: Trafiłem do piekła!

2007-03-20 21:59, aktualizacja: 2007-03-21 11:20:37
14 komentarzy +9 / 0 ocena pozytywna przeczytano: 2142

- Chciałbym Wam opowiedzieć coś lżejszego, łatwiejszego i przyjemniejszego. Mamy tak piękne morze, góry, jeziora i okolice, ale - niestety - muszę Wam opowiedzieć to co wydarzyło się 64 lata temu. Tę tragedię ludzką, która przeszła Oświęcim i Brzezinkę...

Henryk Mandelbaum na UŚ / Zdj. Magdalena MarzecTymi słowami przywitał się ze zgromadzonymi w auli Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego studentami i wszystkimi zainteresowanymi tematyką obozów koncentracyjnych Henryk Mandelbaum, ostatni żyjący w Polsce członek Sonderkommando z KL Auschwitz.

Zanim jednak rozpoczął swoją opowieść, wszyscy zgromadzeni wysłuchali wprowadzenia, jakie wygłosił profesor śląskiej uczelni – Ryszard Kaczmarek, oraz obejrzeli fragment niemieckojęzycznego filmu związanego z przeżyciami Henryka Mandelbauma.[b]
Dlaczego powstało Sonderkommando?
[/b]
Prof. Kaczmarek przybliżył wszystkim zasady działania i funkcjonowania w obozach koncentracyjnych specjalnych grup więźniów, którzy pracowali przy spalaniu zwłok zamordowanych współwięźniów. – Pomysł wprowadzenia współpracy sprawców i ofiar nie był przypadkowy – powiedział profesor. – Został wypracowany w latach 1941 - 1942. Bezpośredni kontakt ofiary ze zbrodniarzem miał - paradoksalnie - straszne konsekwencje dla katów, którzy nie radzili sobie z uczestnictwem w masowych zbrodniach. Oznaczało to, że trzeba było znaleźć racjonalną - z punktu widzenia Niemców - metodę, która by wyeliminowała negatywne konsekwencje oddziaływania zbrodni – dodał.





Pomysł ten wypracowano w 1942 r. w Bełżcu, Sobiborze, Treblince, gdzie stworzono odrębne jednostki żydowskie, które w całości przeprowadzały proces eksterminacji. Początkowo grupy były doraźne. Po wykonaniu powierzonych im zadań były mordowane, likwidowane w całości. Drugim etapem było utworzenie Sonderkommanda jednej narodowości. W kwietniu 1942 r. powstało na terenie KL Auschwitz Sonderkommando złożone z obywateli Słowacji. Zostało wymordowane pod koniec tegoż samego roku. W następnych latach powstawały mieszane grupy z różnych krajów. Z jednej strony miało to w odczuciu niemieckich dowódców negatywne skutki, ponieważ utrudniało porozumiewanie się między członkami Sonderkommanda, a więc utrudniało składne wykonywanie powierzonych im zadań. Z drugiej jednak strony miało w opinii Niemców utrudniać działania wymierzane przeciw III Rzeszy.

– Ten tok myślenia wydaje się jednak chybiony i naiwny – zauważa profesor Kaczmarek – albowiem Niemcy musieli zdawać sobie sprawę, że prędzej czy później, dla zgodnego wykonywania zadań grupa musiała znaleźć „wspólny język – dodaje.


Wstęp do prelekcji H.Mandelbauma wygłosił prof. Ryszard Kaczmarek /Zdj. Magdalena MarzecW roku 1944 r. przy paleniu zwłok nie pracował praktycznie żaden członek SS. W tym też roku Sonderkommando osiągnęło największą liczbę członków w swojej historii w obozie oświęcimskim. Pracowało w nim wówczas 874 więźniów żydowskiego pochodzenia. W „marszu śmierci”, czyli ucieczce przed radzieckimi wojskami, szło ok. 100 członków tej specjalnej formacji. To właśnie w czasie tego marszu udało się uciec Henrykowi Mandelbaumowi.


Trzy godziny



Gość Uniwersytetu Śląskiego urodził się 15 grudnia 1922 r. w Olkuszu. Miał brata i dwie siostry; był najstarszym dzieckiem. Gdy był w wieku 4 lat, rodzina Mandelbaumów przeprowadziła się do Dąbrowy Górniczej. Ojciec, z zawodu był rzeźnikiem. - Ponieważ ludziom źle się powodziło, brali od mojego ojca mięso na kredyt. Z tego kredytu wywiązać się nie mogli i ojciec zbankrutował – rozpoczyna opowieść o swoim tragicznym życiu Mandelbaum.


Jako najstarszy syn, zmuszony był do pomocy w utrzymaniu rodziny. Pracował w kamieniołomach, potem w górnictwie. - Kiedyś nie było tak jak dzisiaj. Wszystko trzeba było robić ręcznie. Jednym słowem ciężka praca była – wspomina pan Henryk.


– Potem przyszła nieszczęsna wojna, przyszli Niemcy, dali trzy godziny
i kazali się spakować. Ale cóż można spakować w trzy godziny, jak się mieszka w jednym miejscu 40, 50 lat? – pytał retorycznie Mandelbaum. – Walizka, to był cały dobytek naszego życia. Rodzina trafiła do getta w Dąbrowie Górniczej. Mandelbaum pracował w firmie remontowo-budowlanej, która zajmowała się m.in. wstawianiem okien, drzwi, kładzeniem tynków. W trakcie pracy nawiązał luźny, bardziej wzrokowy, niż towarzyski kontakt z członkiem SA, który później pomógł mu ukrywać się przed hitlerowcami.


Ucieczka



Rok 1943 rozpoczął się od zarządzenia o przesiedleniu getta. - Ale ja już wiedziałem, że istnieje Oświęcim, bo dzięki pracy miałem do czynienia z ludnością w mieście. Ale rodzinie o tym nie powiedziałem, bo obawiałem się, że będą się martwić, stresować, nie będą mogli spać – wspomina Mandelbaum. Z transportu do głównego getta w Sosnowcu-Środuli pan Henryk uciekł. Wówczas pomocną rękę wyciągnął do niego wcześniej poznany członek SA, który przechował Mandelbauma 6 tygodni na drugim, niewykończonym piętrze swojego domu. Potem zaproszono go do kuchni na kolację. Usłyszał wtedy, że musi poszukać nowego schronienia, bo niezbędne jest wykończenie drugiego piętra.

Mandelbaum szukał schronienia po wsiach. Mieszkał u okolicznych, znajomych rolników, po cztery, pięć dni. Nie mając czym zapłacić, postanowił poszukać w getcie centralnym niepotrzebnych ubrań, by je upłynnić i zrekompensować straty rolnikom.


[b]
Droga do Oświecimia[/b]




W czasie jednej z takich „wycieczek” do getta, czekając na tramwaj został aresztowany. - Podszedł do mnie facet, ubrany fajnie, z takim dużym dogiem. I mnie aresztował. Gdyby nie ten dog, to bym mu na pewno nawiał. Ale myślę tak: – Za duży pies, więc mnie pogryzie – wspomina Mandelbaum.

Uciec się nie udało. Trafił do celi, skąd został przetransportowany do Oświęcimia. - Przyjechaliśmy na zonę. Tam prano odzież i ją dezynfekowano. Czekaliśmy na lekarza dwie godziny. Lekarz oddzielił nas ręką: sześciu w lewo, pozostałą dziesiątkę w prawo – mówi Mandelbaum. – I dzisiaj mogę Państwu powiedzieć co z tymi dziesięcioma zrobiono. Bo jak już pracowałem w Sonderkommando to robili to samo. Prowadzili ich za krematorium, kazali im się rozebrać i strzelali z małej kalibrówki w tył głowy. I z nimi też tak musieli zrobić – przypuszcza pan Henryk.

Trafiłem do piekła - mówił dzisiaj Henryk Mandelbaum studentom UŚ / Zdj. Magdalena Marzec
Przyjemne numery



Pozostałym kazano pójść do magazynu odzieżowego. - Ja byłem ciekawy, jakie dostaniemy te ubrania. Patrzę, jeden dostaje koszulę bez kołnierzyka, drugi spodnie z różnej długości nogawkami. Jak ja będę wyglądał, gdy dostanę takie ubranie? - zastanawiał się dzisiejszy gość. I dodaje: – Jak podszedłem pod to okienko po ubranie, to prosiłem, by mi dali takie ładne, a nie podobne do tych, co otrzymali koledzy niedoli. A mężczyzna z okienka mi w takie obelżywe słowa poszedł, że mi prąd przeszedł po plecach. Długo nie myślałem i go uderzyłem.

– Jak już byliśmy ubrani, poszliśmy tatuować numery. Na lewej ręce każdy musiał mieć numer. Mój numer jest 181970. Ale jak poszedł pierwszy, poszedł drugi, to byłem ciekaw, jak on tatuuje te numery. Ja patrzę, a one takie duże. Może z dwa centymetry. Jak poszedłem do niego, to powiedziałem, żeby mi takie małe numery zrobił, bo jak ja będę wyglądał z takimi dużymi? I zrobił mi takie małe, przyjemne numery.


Trafiłem do piekła!



Następnie trafili do bloku numer 7. Stała w nim beczułka z zupą oraz deska, na której leżały miski. Kiedy Mandelbaum sięgnął po miskę zauważył, że po lewej stronie leżało pełno nieboszczyków. W powietrzu wyczuwało się straszny zapach. - Ciała były posypane chlorem, żeby się tak szybko nie psuły – wyjaśnia Mandelbaum. Później przyszedł Niemiec i z pozostałych sześciu wybrał trzech więźniów i wziął ich do bloku nr 13. To był blok Sonderkommando. - Więźniowie powiedzieli nam, że będziemy spalać zwłoki. Jak to usłyszałem, to sobie pomyślałem: ja będę zwłoki spalać? Nie. No, ale co miałem do powiedzenia? - wspomina więzień Oświęcimia.

Drugiego dnia rano wyszli do pracy. Do krematorium numer 5. - Jak znalazłem się w krematorium numer 5, to na pierwszy rzut oka pomyślałem, że jestem w piekle. Zwłoki, dym, nieboszczyków ciągną, włosy im tną. Za krematorium leżały nagazowane, napuchnięte ciała. My mieliśmy je ciągnąć do dołu. Chcę ich ciągnąć do dołu, a ja mam ich skórę w ręku. Zastanawiałem się co mam robić? Pracować albo nie pracować? Ale uzmysłowiłem sobie, że jak powiem, że nie chce pracować, to nie ma problemu dla SS-manów. Dostanę kulkę w łeb i mnie nie ma. A ja chciałem przeżyć...


Jak opowiadał Mandelbaum, poszedł później do kobiecego komanda, które segregowało ubrania. Wziął koszule po nieboszczyku, podarł je i zrobił sznurek, którym ciągnął zwłoki. Wszystkie zwłoki były napuchnięte, bo leżały cały dzień na słońcu, gdyż nie nadążano w obozie z ich spalaniem.


"Jak świeże bułeczki"



Transporty przychodziły do Oświęcimia w wagonach z całej Europy. Część nie przeżyła tej męczącej drogi. Z tych, którzy przeżyli tylko zdrowych i młodych wybierano do pracy, reszta trafiała od razu do gazu. Mówiono im, że muszą iść do łaźni się umyć, a potem pójdą do pracy.

- No to co mogli ze sobą brać? Zostawiali walizki, brali mydło, pastę do zębów, ręcznik oraz kosztowności jakie mieli ze sobą. I tak szli przez Henryk Mandelbaum na UŚ / Zdj. Magdalena Marzecz lasek do tej kąpieli – wspomina Mandelbaum. - Tam był płot z drewna, o wysokości około 2,5 metra, który zasłaniał dym palonych zwłok. Jak przyszli to tak, jak do łaźni. Były wieszaki, były ławki. Wieszali odzież na hakach i szli się kąpać. A łaźnia wyglądała normalnie. U góry prysznice. Ale jak już było ich dużo, to się miarkowali, że ich jest za dużo do zwykłej kąpieli. Chcieli się cofać. SS-mani lali ich po głowach, tryskała krew. Za każdym transportem jechała karetka z oznaczeniami Czerwonego Krzyża. W nim wieziono cyklon. Wrzucano go przez okna. Ta śmierć trwała od 20 minut do pół godziny. I tak, stojąc, umierali. Tam nie było miejsca, żeby się przewrócić na beton. Mieliśmy później kłopot, bo ludzie się plątali. Strasznie to wyglądało.

- Tragedia. Nie życzę nikomu, największemu wrogowi, żeby to widział, a co dopiero robił. Ale cóż ja miałem robić? Ja chciałem żyć! Walczyłem ze sobą o to przeżycie – dodaje Mandelbaum. - Dziś mogę Wam powiedzieć, że dałem sobie taki testament. Jak przeżyję to opowiem wszystkim co widziałem, co przeżyłem. To była tragedia ludzka. I nasza też. Czekaliśmy na pomoc. Jedna sekunda w Sonderkommando to była godzina. A jedna minuta to by dzień. Żyliśmy nadzieją, że przyjdzie jakaś nadzieja. Rodacy, czy świat nie wiedział o komorach gazowych? Musiał wiedzieć, to nie było pudełko zapałek, które się schowa do kieszeni. Ale nikt nie przyszedł z pomocą. Ginęli młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni, dzień i noc, wszystko szło. Jak świeże bułeczki!


2360 na godzinę



W krematoriach 4 i 5 było „tylko” 8 pieców (po cztery w każdym). Dlatego zwłoki palono na stosach. Potem wybudowano krematoria 2 i 3. Miały po piętnaście pieców. - Wyglądały jak zameczki. Nikt, by nie powiedział, że to są krematoria. To wszystko było pod ziemią: łaźnie, rozbieralnie, krematoria. 15 pieców. Do jednego wchodziły 3 osoby. W pół godziny 45 osób, 90 osób za godzinę. Za osiem godzin 720 sztuk, to znaczy osób. Na trzy zmiany 2360. Proszę sobie to wyobrazić. Dzień i noc, dzień i noc. A my co? A my musieliśmy pracować - opowiadał Mandelbaum.


W 1944 r. doszło do buntu pracowników Sonderkommando. Podpalono krematorium. Wszystko było z drewna. Nim przybyła obozowa straż, wszystko spłonęło. SS-mani nie wiedzieli co mają robić. Po rozmowie z komendantem położono wszystkich twarzą do ziemi. Co trzeci został rozstrzelany. Reszta wróciła do pracy.


***

Sala przyjęła wyznania Henryka Mandelbauma brawami. Tragizm przeżyć gościa wywarł olbrzymie wrażenie na wszystkich. Poruszały nie tylko życiowe doświadczenia, ale również ciepło i dobre słowo, które - mimo tych tragicznych opowieści - było obecne w jego wypowiedziach. Historia Henryka Mandelbauma została opisana przez niego samego żywo, obrazowo, a momentami (co może szokować) z humorem. Na zakończenie pan Henryk wyznał: – Co ja mogłem zrobić? Ja chciałem żyć! Ludzie, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych będą żyć wiecznie w naszej pamięci. Uczcijmy ich pamięć minutą ciszy...

Kamiński: Komisja ma przegłosować, że byłem łobuzem

awe, alx, PAP
2008-06-17, ostatnia aktualizacja 2008-06-17 14:46

Największy sukces CBA to przełamanie zasady bezkarności na szczytach władzy - uważa szef tej służby Mariusz Kamiński, który zeznając przed sejmową komisją śledczą ds. nacisków władz na śledztwa dotyczące polityków i mediów, zwraca się przede wszystkim - jak sam mówi - do opinii publicznej.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Mariusz Kamiński, szef CBA
Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Posiedzenie sejmowej komisji ds. nacisków na służby specjalne
Kamiński powiedział we wstępnym oświadczeniu, że ma świadomość, iż komisja "tak naprawdę ma przegłosować, że nadużył władzy i był łobuzem" - dlatego wyraził satysfakcję z możliwości przekazania "jak najszerszej, niezmanipulowanej wiedzy" na temat działalności CBA, z której jest dumny.

"Dziękuję CBA za odwagę"

- Dziękuję funkcjonariuszom CBA za odwagę i determinacje w działaniu - powiedział szef CBA Mariusz Kamiński. Podkreślał on, że wszystkie osoby, którymi zajmowało się CBA - wymienił byłą posłankę PO Beatę Sawicką, byłego ministra SWiA Janusza Kaczmarka, byłego wicepremiera Andrzeja Leppera, byłego ministra sportu Tomasza Lipca, byłego szefa policji Konrada Kornatowskiego i biznesmena Ryszarda Krauzego - były ze szczytów władzy i biznesu i to jest ich wspólny mianownik. Dodał, że Kaczmarek, Lipiec i Kornatowski sprawowali funkcje z rekomendacji PiS, Leppper - był członkiem koalicyjnego rządu, a Krauze - "jedna z najważniejszych postaci z życia publicznego i gospodarczego, jest przyjacielem każdej władzy".

'Nie ruszajcie ludzi ze świecznika"

Chcę zaapelować do komisji o odpowiedzialność, umiar, rozsądek i zważanie na konsekwencje działań komisji z punktu widzenia walki z korupcją na szczytach władzy - powiedział.

Kamiński mówił, że jego zdaniem konsekwencje działań komisji z punktu widzenia zwalczania korupcji są "bardzo dramatyczne". - Jest to bardzo jasny sygnał dla funkcjonariuszy państwa polskiego - nie ruszajcie ludzi ze świecznika, nie ruszajcie ludzi stanowiących elitę biznesową i polityczną tego kraju, niezależnie od tego, jak odważne i rzetelne były wasze działania, będziecie mieli kłopot, prędzej czy później staniecie przed komisją śledczą i będziecie się tłumaczyć, że nie jesteście przestępcami - mówił.

"Jaki sygnał wysyłacie?"

Szef CBA zapytał komisję, jaki "jest sens wzywania w tak szerokim zakresie takiej liczby szeregowych funkcjonariuszy państwa polskiego, szeregowych prokuratorów". - Jaki sygnał wysyłacie? - pytał. - Czy pan chce pytać nas o coś, chciałbym pana dobrze zrozumieć - zapytał przewodniczący komisji Andrzej Czuma (PO). Kamiński odpowiedział, że "jest to tylko i wyłącznie apel".

"Sprawa nie była skręcona"

Nigdy nie miałem poczucia, że sprawa Tomasza Lipca ma być "skręcona" - zapewnił szef CBA

Oświadczył on, że już 10 października 2007 r. prokuratorzy i kierownictwo CBA uznali, że - po wcześniejszych zatrzymaniach w sprawie korupcji w Centralnym Ośrodku Sportu - materiał dowodowy był na tyle obszerny i wiarygodny, że można było formułować zarzuty i nakaz zatrzymania Tomasza Lipca oraz dwóch innych osób (CBA uważało, że można było zatrzymać jeszcze jedną osobę).

Według Kamińskiego, umówiono się, że CBA przyjdzie do prokuratury 12 października po nakazy zatrzymań. Szef CBA mówił, że funkcjonariusze przyszli i dowiedzieli się, że "prokuratorom zabrakło czasu" i nie przygotowali dokumentów. Kamiński zeznał, że skontaktował się z szefową Prokuratury Okręgowej w Warszawie Elżbietą Janicką, która jego zdaniem nie miała orientacji w szczegółach śledztwa i poprosiła CBA o analizę stanu sprawy.

"Zależało nam na dynamice"

Następnie - zeznał szef CBA - kilkakrotnie przekładano termin wystawienia nakazów zatrzymania - z 12 na 15 października, z 15 na 16 października. - 16 października moim funkcjonariuszom powiedziano, że Tomasz Lipiec i inni będą zatrzymani po wyborach -

mówił Kamiński. Dodał, że wówczas postanowił porozmawiać na ten temat z prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą.

- Powiedziałem ministrowi Ziobrze, że jest jakiś dziwny paraliż decyzyjny w prokuraturze i żeby się tym zainteresował. Pan minister obiecał, że spotka się ze mną, gdy wróci do Warszawy, bo był w swoim okręgu wyborczym. Spotkał się ze mną po wyborach - zeznawał Kamiński.

Według niego po wyborach dalej przenoszono termin zatrzymania - z 22 na 23 października, aż 23 października powiedziano w prokuraturze, że 24 października będą zarzuty dla Lipca i Arkadiusza Ż., co w końcu nastąpiło. - Nakazy wystawiono na 25 października, gdy CBA dokonała zatrzymań - dodał.

Kamiński podkreślał, że CBA zależało na utrzymaniu dynamiki trwających od początku października zatrzymań i "ciągłego efektu zaskoczenia przeciwnika" w sprawie korupcji w COS. "- Bo osoby podejrzewane o korupcję są naszym ustawowym przeciwnikiem - tłumaczył szef CBA.

"Stosowane były różne techniki operacyjne"

Nikt mnie nie namawiał do opóźnień w sprawie zatrzymania Tomasza Lipca, absolutnie nic takiego nie miało miejsca - powiedział we wtorek przed sejmową komisją śledczą ds. nacisków szef CBA Mariusz Kamiński. Pytanie o ewentualne namowy szefa CBA lub funkcjonariuszy Biura w sprawie opóźnień zatrzymania Lipca zadał Arkadiusz Mularczyk z PiS.

Mieczysław Łuczak z PSL pytał, czy decyzja o zatrzymaniu Tadeusza M. na dziedzińcu ministerstwa sportu była słuszna - Czy ta decyzja oficera prowadzącego, mimo że w tym czasie nie było mowy o ministrze Lipcu, nie była przedwczesna; czy nie zaciekawiło kogoś, do kogo zmierza z pieniędzmi ten, który je przyjął - dopytywał Łuczak.

Kamiński odpowiedział, że ma pełne zaufanie "do profesjonalizmu i uczciwości oficera, który na miejscu kierował akcją" - Nie mam żadnych podstaw, żeby sądzić, że doszło do jakiegoś zaniechania - dodał.

Odnosząc się do kwestii, czy w śledztwie w sprawie COS były stosowane podsłuchy, szef CBA powiedział, że "stosowane były różnego typu techniki operacyjne; (...) były stosowane techniki operacyjne również bardziej zaawansowane".

Kamiński dodał, że w sprawie dotyczącej COS "zwiększano liczbę prokuratorów w związku z ilością wątków jakie w sprawie się pojawiały".

Fatalne skutki legislacyjnego niechlujstwa

Wiesław Sługiewicz 16-06-2008, ostatnia aktualizacja 16-06-2008 09:03

Ustawodawca zablokował możliwość prowadzenia egzekucji z nieruchomości – stwierdza kategorycznie Wiesław Sługiewicz, sędzia Sądu Rejonowego w Bytowie

autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa

Przepis art. 924 kodeksu postępowania cywilnego (dalsze przepisy bez nazwy ustawy oznaczają k.p.c. stanowi, że jednocześnie z wysłaniem dłużnikowi wezwania komornik sądowy przesyła do sądu właściwego do prowadzenia księgi wieczystej wniosek o dokonanie w księdze wpisu o wszczęciu egzekucji lub o złożenie wniosku do zbioru dokumentów. Na tej podstawie komornicy zobowiązani są do składania wniosków o wpis (wzmianki) o wszczęciu egzekucji względnie (wzmianki) o przyłączeniu się kolejnego wierzyciela do już toczącej się egzekucji z nieruchomości (art. 927).

Zgodnie z obowiązującymi przepisami:

w stosunku do dłużnika nieruchomość jest zajęta z chwilą doręczenia mu wezwania (art. 925 § 1 zd. 1),

w stosunku do każdego, kto wiedział o wszczęciu egzekucji, skutki zajęcia powstają z chwilą, gdy o wszczęciu egzekucji powziął wiadomość, choćby wezwanie nie zostało jeszcze dłużnikowi wysłane ani wpis w księdze wieczystej nie był jeszcze dokonany (art. 925 § 2),

w stosunku do dłużnika, któremu nie doręczono wezwania, jak też w stosunku do osób trzecich (erga omnes) nieruchomość jest zajęta z chwilą dokonania wpisu w księdze wieczystej lub złożenia wniosku komornika do zbioru dokumentów (art. 925 § 1 zd. 2).

Graniczna data

Do 28 grudnia 2007 r. właściwy komornik, składając w trybie art. 924 wniosek, załączał do niego jako podstawę wpisu dokument urzędowy, tj. odpis swego wezwania do zapłaty długu, który równocześnie kierował do dłużnika.

Ustawa z 24 maja 2007 r. nowelizująca ustawę o komornikach sądowych i egzekucji (DzU nr 112, poz. 769) jednocześnie uchyliła – 28 grudnia 2007 r. – art. 772 k.p.c. A właśnie ten przepis oraz art. 855 § 2, art. 865 § 3, art. 868 i art. 947 § 2 były podstawą rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 9 marca 1968 r. w sprawie czynności komorników (DzU nr 10, poz. 52 ze zm.; dalej: rozp.).

Uchylenie upoważnienia ustawowego powoduje uchylenie w sposób dorozumiany aktu wydanego na podstawie takiej delegacji. Nadal jednak obowiązują wskazane przepisy k.p.c. – oprócz art. 772 – a więc także te części rozporządzenia, które zostały wydane na ich podstawie.

Spośród nich egzekucji z nieruchomości dotyczy tylko art. 947 § 2, który mówi, iż “rozporządzenie ministra sprawiedliwości określi szczegółowy sposób przeprowadzenia opisu i oszacowania nieruchomości”.

Z logicznego punktu widzenia należy więc przyjąć, że ustawodawca uchylił (z wyjątkiem § 128 – 141 regulujących wyłącznie jedną czynność egzekucyjną: opis i oszacowanie zajętej nieruchomości) wszelkie przepisy rozporządzenia, które dotyczyły egzekucji z nieruchomości, w tym przepis § 122. Utracił on moc 28 grudnia 2007 r. Obecnie należy brać pod uwagę i wyłącznie przepisy k.p.c. dotyczące legitymacji procesowej czynnej: art. 924 jako wyjątek od art. 6262 § 5.

Z § 122 rozp. wynikało, że jeżeli wniosek o wszczęcie egzekucji dotyczy nieruchomości, z której egzekucja jest już prowadzona przez innego komornika, należy przesłać wniosek temu komornikowi, zawiadamiając o tym wnioskodawcę. Regulacja ta potwierdzała, że obowiązkiem takiego komornika było przekazanie wniosku o wszczęcie postępowania egzekucyjnego postanowieniem według właściwości, a nie występowanie do sądu wieczystoksięgowego o wpis wzmianki o wszczęciu egzekucji czy też wniosku o przyłączenie się do wcześniej wszczętej egzekucji prowadzonej przez innego właściwego komornika na wniosek innego wierzyciela. Ten przepis realizował nadal aktualną zasadę prowadzenia tylko jednego postępowania egzekucyjnego z jednej nieruchomości przez jednego, wyłącznie właściwego komornika w tym samym czasie. O ile regulacja z § 122 rozp. została skutecznie zastąpiona przez przepisy art. 7731 § 2 i 4 k.p.c., o tyle treść normatywna – zawarta w przepisach § 124 ust. 1 i 2 rozp. – nie została adaptowana do obecnego stanu prawnego.

Regulacje te stanowiły zaś, że:

wniosek o dokonanie wpisu o wszczęciu egzekucji w księdze wieczystej albo o złożenie tego wniosku do zbioru dokumentów komornik przesyła do państwowego biura notarialnego albo do sądu w zależności od tego, który z tych organów powołany jest do prowadzenia księgi wieczystej (ust. 1);

do wniosku komornik powinien dołączyć odpis wysłanego do dłużnika wezwania do zapłaty (ust. 2.).

Nie ma żadnej podstawy prawnej

W stanie prawnym obowiązującym od 28 grudnia 2007 r. ustawa nie przewiduje możliwości załączania do wniosku komornika składanego w trybie art. 924 dokumentu urzędowego jako podstawy wpisu. Nie czyni tego także rozporządzenie. Tak więc obecnie żaden przepis prawa nie wskazuje, jaka powinna być podstawa do wpisu w wypadku złożenia wniosku w trybie art. 924 przez komornika. W tej sytuacji wykluczyć należy z całą pewnością możliwość dokonywania wpisu (wzmianki) o wszczęciu egzekucji na podstawie dokumentu urzędowego – odpisu wezwania dłużnika do zapłaty długu, gdyż w wyniku ww. nowelizacji dokument ten od 28 grudnia 2007 r. utracił przymiot podstawy do wpisu.

Wpis w księdze wieczystej może być dokonany albo na podstawie dokumentu, albo przepisu prawa. Wskazuje na to § 10 ust. 1 pkt 1 i 3 rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 17 września 2001 r. w sprawie prowadzenia ksiąg wieczystych i zbiorów dokumentów (DzU nr 102, poz. 1122 ze zm.). W postanowieniu z 24 czerwca 1997 r. SN zauważył, iż przepis prawa może stanowić podstawę do wpisu tylko wówczas, gdy stwierdza nabycie ex lege prawa podlegającego ujawnieniu w księdze wieczystej, bez ustawowego wymagania poświadczenia tego nabycia (II CKN 216/97, OSNC 1998 nr 1 poz. 7).

W związku z tym przed komornikami oraz sądami wieczystoksiegowymi stanął problem prawny: czy istnieje przepis prawa, który może stanowić samoistną podstawę do wpisu (wzmianki) o wszczęciu egzekucji. A chodzić musi o przepis, który obowiązywał także przed 28 grudnia 2007 r., skoro ww. nowelizacja k.p.c. nic pozytywnego w tej materii nie wniosła, a który nie był powoływany dotąd jako podstawa do wpisu.

Co może sąd

Art. 6268 § 2 określa granice, w jakich może się poruszać sąd wieczystoksięgowy, wskazując, iż rozpoznając wniosek o wpis, sąd bada jedynie treść i formę wniosku, dołączonych do niego dokumentów oraz treść księgi wieczystej i nie bada żadnych innych (postanowienia SN: z 17 listopada 2005 r. IV CSK 5/05; z 22 maja 2003 r. II CKN 109/01). Jak więc widać, zakres kognicji tego sądu wyklucza przeprowadzanie jakichkolwiek własnych dowodów i dokonywania na ich podstawie własnych ustaleń, a także rozstrzygania sporów.

Rola ksiąg wieczystych, w tym w szczególności prawne gwarancje prawidłowości dokonywanych wpisów i ich skutki, nie pozostają bez wpływu na zakres kognicji sądów wieczystoksięgowych, a badająca i orzekająca rola sądu w takim postępowaniu służy realizacji rządzących nim zasad (postanowienia SN: z 2 lipca 2004 r. II CK 265/04 i z 11 sierpnia 2004 r. II CK 11/04). Zasadą jest więc dokonywanie wpisu lub wykreślenia na podstawie dokumentu urzędowego. Korzystanie z przepisu prawa jako podstawy tego rodzaju czynności ma więc charakter wyjątkowy i z tego względu konieczność jego wykorzystania musi wynikać z treści takiej regulacji.

W procesie wykładni prawa, zwłaszcza rzeczowego, zasadnicze znaczenie ma wykładnia językowa, w tym jej dyrektywa in dubio pro principio – w razie wątpliwości rozstrzygać należy na korzyść zasady, a nie wyjątku.

Szlaban postawiony przez Sejm

W tej sytuacji poszukać należy odpowiedzi, czy wpis (wzmianki) o wszczęciu egzekucji może nastąpić na podstawie przepisu prawa – ex lege, skoro nie istnieje podstawa do wpisu (wzmianki) w postaci dokumentu urzędowego (wpisu przyłączenia się kolejnego wierzyciela do toczącej się egzekucji art. 927). Takiej podstawy prawnej nie ma.

Wynika więc z tego, że ustawodawca od 28 grudnia 2007 r. zablokował możliwość prowadzenia egzekucji z nieruchomości, albowiem bez wpisu w księdze wieczystej odpowiedniej wzmianki wykluczone jest prowadzenie egzekucji z nieruchomości.

Do takiej sytuacji do tej pory dochodziło, gdy sąd wieczystoksięgowy oddalał wniosek komornika o wpis bez względu na przyczynę (art. 924). Komornicy musieli umarzać postępowania egzekucyjne z nieruchomości, chyba że zachodziła zmiana żądania z wpisu (wzmianki) postaci dokumentu urzędowego na wpis przyłączenia się kolejnego wierzyciela do toczącej się egzekucji (art. 927).

Można próbować upatrywać takiej podstawy do ww. wpisu jedynie w art. 925 § 1 zd. 2 mówiącym jednakże nie o podstawie do wpisu, lecz jedynie o chwili zajęcia, tj. momencie, od którego liczy się skutki zajęcia powstające po dokonaniu wpisu z mocą wsteczną od chwili złożenia wniosku o wpis (art. 29 ustawy z 6 lipca 1982 r. o księgach wieczystych i hipotece). Takie podejście z góry uznać należy za karkołomne, wręcz naciągane wbrew dyrektywie in dubio pro principio, za ukrywanie faktu nierzetelnej legislacji. Inne regulacje w ogóle z natury rzeczy nie wchodzą w rachubę.

Oddalanie wniosków komorników oznacza brak możliwości zajęcia nieruchomości, czyli uniemożliwienie w ogóle wykonywania tytułów wykonawczych.

Przepisy art. 45 konstytucji oraz art. 6 ust. 1 konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności przewidują prawo do sądu. Oznacza to także prawo dostępu do postępowania egzekucyjnego (uchwała SN z 7 lutego 1997 r., III CZP 1/97, OSNC 1997, nr 8, poz. 98 z aprobującą glosą mego autorstwa, “Rejent” 1998 nr 10). Jednakże o tym powinien myśleć ustawodawca, a nie sąd, którego zadaniem jest stosowanie istniejącego prawa, a nie zastępowanie władzy legislacyjnej. Wykładnia prawa nie może zastąpić jego tworzenia. Konstytucja wyklucza prawotwórczą rolę sądów.Ministerstwo Sprawiedliwości w ciągu niemal roku nie podjęło żadnych kroków, aby zapobiec fatalnym skutkom legislacyjnego niechlujstwa. Dopiero pod koniec kwietnia 2008 r. w dwóch pismach skierowanych do sądów dało wyraz temu, iż coś nie jest w porządku na skutek uchylenia art. 772 k.p.c., lecz samo nie jest za bardzo przekonane, iż tak jest w rzeczywistości.

Tymczasem natychmiastowa interwencja ustawodawcy jest niezbędna, ale przygotowana przez profesjonalistów i dokonana przez świadomych konsekwencji swych decyzji parlamentarzystów.

Źródło : Rzeczpospolita

Europejski Trybunał Sprawiedliwości: jak czytać orzeczenia wstępne

Tomasz Tadeusz Koncewicz 17-06-2008, ostatnia aktualizacja 17-06-2008 07:26

Sztuką jest nie tylko zadanie pytania, ale w równym stopniu umiejętne odczytanie udzielonej przez Trybunał odpowiedzi – twierdzi Tomasz Tadeusz Koncewicz adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej Uniwersytetu Gdańskiego

Wydany przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości 22 maja 2008 r. wyrok w sprawie przekazanej przez Sąd Okręgowy w Koszalinie (patrz. artykuł „Wyjazd z Polski nie oznacza utraty renty") czyni aktualnymi pytania o sposób interpretacji i umiejętne odczytywanie orzeczeń wstępnych w ogóle. Ma to znaczenie nie tylko dla sądów, ale także dla pełnomocników stron, urzędników administracji państwowej i samorządowej i wszystkich, którzy zasadność swoich roszczeń wywodzą z orzecznictwa Trybunału.

Sztywna struktura

Cechą wyróżniającą budowę orzeczenia jest duży formalizm oraz rygorystycznie przestrzegana struktura. Orzeczenie wstępne w formie wyroku składa się z trzech zasadniczych i następujących po sobie części: wstępnej, uzasadnienia oraz sentencji oznaczonej na końcu wyroku pogrubioną czcionką i podpisanej przez sędziów biorących udział w jego wydaniu. Zazwyczaj w sentencji powtarza się jeden z ustępów poprzedzającego ją uzasadnienia albo opiera się ją na fragmentach występujących w kilku ustępach uzasadnienia. W części wstępnej znajdują się kluczowe informacje na temat sprawy. Przede wszystkim nazwa orzeczenia (wyrok), data jego wydania, podane hasłowo (w nawiasach) problemy, których sprawa dotyczy, numer sprawy (C-499/06), gdzie „C” (od francuskiego „la Cour”) podkreśla, że jest to sprawa rozstrzygnięta przez Trybunał. Także tutaj mamy wskazanie, że chodzi o wniosek o wydanie orzeczenia wstępnego na podstawie art. 234 traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską (TWE) pochodzący od konkretnego sądu krajowego. Istotne, że nazwa tego sądu jest podana z zachowaniem oryginalnej pisowni (np. Sąd Okręgowy w Koszalinie) wraz z datą przekazania sprawy. Podobnie podana dalej nazwa stron bazuje na ich oznaczeniu w postępowaniu krajowym. W tej części uzyskujemy dodatkowo kluczowe informacje na temat przebiegu postępowania w Trybunale: skład sędziowski, nazwisko sędziego sprawozdawcy, rzecznika generalnego przedstawiającego opinię, datę przeprowadzenia rozprawy oraz wygłoszenia opinii. Część wstępną wyroku zamyka pogrubione słowo „wyrok”, po którym zaczyna się uzasadnienie.

Serce wyroku

Uzasadnienie składa się z dwóch części: faktycznej i prawnej. Tę pierwszą Trybunał buduje na podstawie informacji uzyskanych od sądu krajowego. Chodzi o wyjaśnienie, kto pozywa kogo, jakie są: przedmiot sprawy, argumenty i stanowiska stron, treść przepisów prawa krajowego i w końcu pytania. Ta część oparta jest na materiale znajdującym się w orzeczeniu sądu krajowego o przekazaniu pytań, chyba że w trakcie postępowania Trybunał zwracał się do tego sądu o uzupełnienie i wyjaśnienie pewnych kwestii.

Część prawna uzasadnienia składa się z dwóch elementów: krajowego i wspólnotowego. W części „krajowej” poznajemy kontekst prawny sprawy, czyli akty prawne i przepisy znajdujące zdaniem sądu krajowego zastosowanie w sprawie, czasami także orzecznictwo sądów krajowych. Wyjątkowo sądy krajowy dzielą się z Trybunałem swoim stanowiskiem na temat powstających zagadnień interpretacyjnych. Wówczas Trybunał odnotowuje je także w tej części uzasadnienia. We „wspólnotowej” z kolei zawarte są przepisy prawa wspólnotowego przytoczone przez sąd krajowy.

Sztuką jest nie tylko zadanie pytania, ale również umiejętne odczytanie udzielonej przez sąd wspólnotowy odpowiedzi

Zasadnicza różnica między tymi dwiema częściami polega na zakresie swobody Trybunału. Wobec prawa krajowego Trybunał jest związany tym, co przekazał sąd krajowy (ten sąd jest ekspertem prawa krajowego i zna je najlepiej), i akceptuje ten stan w postaci przedstawionej mu przez sąd występujący z pytaniami. Inaczej jest przy prawie wspólnotowym. Tutaj ekspertem (dlatego sąd krajowy występuje o pomoc) jest Trybunał, który rysując kontekst prawny, a później interpretując prawo wspólnotowe, może dodać przepisy wspólnotowe, które nie znalazły się w krajowym orzeczeniu o przekazaniu. Część prawna uzasadnienia kończy się przedstawieniem w całości i przy zachowaniu dosłownego brzmienia pytań sądu krajowego. Są one oznaczone za pomocą cudzysłowu i zazwyczaj poprzedzone pogrubionym śródtytułem „Pytania sądu krajowego”.

Pytanie czy problem

Jeżeli nie ma zarzutów incydentalnych dotyczących jurysdykcji Trybunału (np. brak elementu transgranicznego w sprawie), przechodzimy do części uzasadnienia zawierającej rozważania Trybunału. Jest zazwyczaj sygnalizowana pogrubionym śródtytułem „Ocena/Odpowiedzi/Ustalenia Trybunału” lub innym, równoważnym. Jest to niezwykle istotny punkt, ponieważ sygnalizuje, że tu kończy się rola sądu krajowego. Jego pytania są traktowane jako nośnik zagadnienia prawnego, ich dosłowne, często niedoskonałe brzmienie schodzi na dalszy plan. Dlatego część merytoryczna uzasadnienia często rozpoczyna się charakterystycznym sformułowaniem „w pytaniach 1), 2), 3) etc. sądowi krajowemu chodzi zasadniczo o...”. Użycie terminu „zasadniczo” podkreśla odejście od dosłownego brzmienia pytań i skoncentrowanie uwagi na wydobyciu zeń problemu prawnego oraz jego rozstrzygnięcia.

Od uchwycenia tej metody zależy prawidłowe zrozumienie dalszej części wyroku.

Część uzasadnienia obejmująca rozważania Trybunału charakteryzuje znacznie większa swoboda. Często np. zmienia kolejność pytań i ich doprecyzowania. Może wyeliminować z pytań te przepisy prawa wspólnotowego, które uznaje za niemające zastosowania w sprawie albo których interpretacja jest zbędna, ponieważ za wystarczające do rozstrzygnięcia uznane są inne przepisy. Ewentualnie zamiast udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, może dokonać ich połączenia, wskazując, że kilka pytań dotyczy w istocie tego samego.

W wyjątkowych sytuacjach Trybunał odsyła sędziego krajowego do wspólnotowych przepisów w ogóle przez niego niebranych pod uwagę. Tak będzie, gdy sąd krajowy błędnie oceni, że sprawa powinna zostać rozstrzygnięta w świetle np. swobodnego przepływu towarów, podczas gdy w grę wchodzi swoboda świadczenia usług. Trybunał często modyfikuje brzmienie pytań, zwłaszcza gdy sąd krajowy pyta wprost o zgodność prawa krajowego ze wspólnotowym. Na tak sformułowane pytania Trybunał nie może udzielić odpowiedzi. Jego jurysdykcja obejmuje wyłącznie interpretację (ważność) przepisów prawa wspólnotowego, a rzeczą sądu krajowego będzie dokonanie w świetle takiej wspólnotowej wykładni oceny przepisów prawa krajowego. Podstawowa zasada dotycząca podziału jurysdykcji w kontekście orzeczeń wstępnych brzmi bowiem: Trybunał jest sądem prawa wspólnotowego, a nie krajowego.

Sztuka czy schemat

Trybunał często odsyła do swojego orzecznictwa, mimo iż formalnie rzecz biorąc nie jest związany wcześniejszymi wyrokami i zawsze zachowuje prawo do odstąpienia od nich. W praktyce jednak przełamanie orzecznictwa należy do rzadkości, regułą jest oparcie się na istniejącym orzecznictwie, które jest traktowane jako prima facie racja przemawiająca za takim, a nie innym rozstrzygnięciem.

Odwołanie do orzecznictwa w uzasadnieniu nie zawsze ma jednolity charakter. Trybunał może cytować konkretny wyrok z podaniem ustępu, do którego odsyła (tak jest najczęściej), może odesłać do konkretnych orzeczeń, które potwierdzają przedstawiane stanowisko, ale także przywołać całą grupę orzeczeń, nie wskazując żadnego konkretnego. Trybunał, odsyłając do swego orzecznictwa, przemyca czasami ważne nowości i zmiany, modyfikując na przykład jedno użyte słowo. Wtedy orzecznicze odesłania nie tylko wzmacniają rozumowanie w konkretnej sprawie, ale przyczyniają się w dłuższej perspektywie do rozwoju prawa przez orzecznictwo. Dopiero po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że było to ciche „sądowe przegrupowanie”!

Przystępując do lektury orzeczenia wstępnego, nie można spodziewać się fajerwerków. Zdania są krótkie i oszczędne, styl zwięzły, intonacja jednostajna. Brak dogłębnej analizy orzecznictwa, rozwodzenia się nad kierunkiem jego dalszej ewolucji czy doktryną. Wyrok raczej zawiera minimum tego, co jest konieczne do rozstrzygnięcia konkretnej sprawy. Ważna dla nas odpowiedź może znajdować się w najmniej spodziewanym miejscu i dlatego wyrok należy czytać powoli i uważnie, stale zachowując czujność, nie pomijając żadnego ustępu i często konsultując się z wcześniejszą opinią rzecznika. Dlatego sztuką jest nie tylko zadanie pytania, ale również umiejętne odczytanie udzielonej przez sąd wspólnotowy odpowiedzi.

Źródło : Rzeczpospolita

Puzzle Bolka

2008-06-17 10:26
Lech Wałęsa został zarejestrowany jako TW ps. „Bolek” pod numerem 12535 - przez Wydział III SB w Gdańsku
Sławomir Cenckiewicz
Piotr Gontarczyk
Historycy, pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej

„Nigdzie też nie jest napisane, że Wałęsa to »Bolek«" – oznajmił kiedyś Lech Wałęsa w rozmowie z dziennikarzami „Wprost”. Nie wiadomo, co były prezydent RP miał na myśli wypowiadając te słowa. Być może wierzył, że sprawa kradzieży dokumentów SB na jego temat z archiwów UOP i MSW nigdy nie ujrzy światła dziennego. Ale nawet mimo „brakowania” dokumentów SB dotyczących Wałęsy w latach 90., historycy są w stanie zidentyfikować personalia TW ps. „Bolek”.

Identyfikacja
Zachowane w archiwach IPN tzw. pomoce ewidencyjne (karty rejestracyjne, dzienniki korespondencyjne i zapisy w Zintegrowanym Systemie Kartotek Operacyjnych) potwierdzają fakt rejestracji Lecha Wałęsy pod numerem 12535 przez Wydział III SB w Gdańsku jako TW ps. „Bolek" w latach 1970-1976. Identyfikację TW ps. „Bolek” potwierdza m. in. notatka funkcjonariusza gdańskiej SB Marka Aftyki z 21 czerwca 1978 r. na temat Wałęsy: „Wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został w dniu 29 XII 1970 r. jako TW ps. »BOLEK« na zasadzie dobrowolności przez st. insp. Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. [Edwarda] Graczyka”. Potwierdzenie związków Lecha Wałęsy z SB znajdujemy także w innych dokumentach SB. Przykładowo w arkuszu ewidencyjnym z 28 listopada 1980 r. przeznaczonego do internowania Wałęsy czytamy: „29 XII 1970 r. pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970–1972 przekazał szereg informacji dot[yczących] negatywnej działalności pracowników Stoczni”.

Ilu Bolków?
Czasem pojawiają się opinie, że w latach 1970-1976 na kontakcie Wydziału III KW MO w Gdańsku działało kilkudziesięciu tajnych współpracowników noszących pseudonim „Bolek". Wiele razy po ten argument sięgał sam Lech Wałęsa: „Równie dobrze mogliby ze mnie zrobić Felka. W samym Gdańsku agentów SB o pseudonimie »Bolek« było podobno 56. Wzięli więc trochę dokumentów z różnych teczek i zrobili ze mnie pięćdziesiątego siódmego. Proste!”. Autorzy książki o Lechu Wałęsie dokonali szczegółowej analizy sieci agenturalnej gdańskiej SB w latach 1970-1976 pod kątem zbadania powyższego problemu. Okazało się, że w latach 1970-1976 Wydział III gdańskiej SB dysponował łącznie… czterema tajnymi współpracownikami o pseudonimie „Bolek”, z których tylko jeden – ten rejestrowany pod nr 12535 – pracował w Stoczni Gdańskiej, i to na Wydziale W-4. Pozostali trzej agenci o ps. „Bolek”, których zidentyfikowaliśmy z nazwiska, nie mieli ze stocznią nic wspólnego, a nawet nie mieszkali w Gdańsku.

Opiekunowie z bezpieki
TW ps. „Bolek" miał w okresie współpracy (1970-1976) trzech oficerów prowadzących: kpt. Edwarda Graczyka, kpt. Henryka Rapczyńskiego i kpt. Zenona Ratkiewicza. Ponadto, z jednego ze znanych nam dokumentów wynika, że w spotkaniu kontrolnym z TW ps. „Bolek” wziął udział kpt. Czesław Wojtalik. Na terenie stoczni z TW ps. „Bolek” utrzymywał kontakt (odbierał doniesienia, przekazywał zadania do wykonania i wręczał zapłatę) rezydent SB ps. „Madziar”. Był nim emerytowany funkcjonariusz UB/SB kpt. Józef Dąbek. Jego pracę nadzorował ppor. Janusz Stachowiak, który na bieżąco oceniał, podsumowywał i opatrywał uwagami doniesienia i informacje odbierane przez „Madziara” od TW ps. „Bolek”. Wszyscy wymienieni funkcjonariusze pracowali w elitarnej Grupie VI Wydziału III SB w Gdańsku (zwanej wcześniej grupą ds. przemysłu), w ramach której powołano Zespół ds. Stoczni Gdańskiej im. Lenina kierowany przez kpt. Zenon Ratkiewicza. Według kierownictwa SB w Gdańsku, była to nie tylko najliczniejsza, ale i „najtrudniejsza zagadnieniowo” grupa.

Agent doraźny
Pozyskany do współpracy z SB bezpośrednio po „wydarzeniach grudniowych" (być może już 19 grudnia 1970 r.) TW ps. „Bolek”, podobnie jak wiele innych osobowych źródeł informacji Wydziału III w Gdańsku zwerbowanych w tym okresie, był agentem, przed którym stawiano przede wszystkim zadania o charakterze doraźnym. Związane to było z jednej strony z rozpracowaniem i kontrolą osób zaangażowanych w rewoltę grudniową, z drugiej natomiast z działalnością prewencyjną wobec osób organizujących od stycznia 1971 r. wiece, protesty i strajki w Stoczni Gdańskiej. W analizie wyników pracy z siecią agenturalną z lutego 1971 r. naczelnik Wydziału III SB w Gdańsku ppłk Jan Kujawa pisał: „W okresie wydarzeń grudniowych i w styczniu pozyskania TW podporządkowane były potrzebom zorganizowania szerokiego dopływu informacji o sytuacji wśród załóg zakładów pracy, a głównie spośród osób i grup, które inspirowały lub inicjowały strajki i wystąpienia. Z uwagi na powyższe, pozyskań dokonywano spośród robotników, zwłaszcza młodej generacji i mieszkańców hoteli robotniczych”. Skalę prowadzonych działań i efekty pracy operacyjnej SB ukazują dane statystyczne z połowy stycznia 1971 r. W okresie „wydarzeń grudniowych” i bezpośrednio po nich zwerbowano do współpracy z SB 139 osób. „Pozyskane źródła TW w okresie samych wydarzeń i po wydarzeniach grudniowych wywodziły się głównie spośród robotników, aktywnych uczestników zajść i spośród komitetów strajkowych. Spośród komitetów strajkowych pozyskano 14 TW i 6 kontaktów operacyjnych” – czytamy w jednej z analiz SB. Treść cytowanego powyżej dokumentu odnosi się także do TW ps. „Bolek”, który w grudniu 1970 r. należał zarówno do „aktywnych uczestników zajść”, jak i był członkiem „komitetu strajkowego”.

Agent efektywny
TW ps. „Bolek" był współpracownikiem aktywnym, zwłaszcza, jeśli chodzi o okres będący bezpośrednim następstwem Grudnia ’70 (lata 1970-1972). Tę obserwację potwierdza także treść notatki SB z 1978 r. „W latach 1970–[19]72 wymieniony już jako TW ps. »BOLEK« przekazywał nam szereg cennych informacji dot[yczących] destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. […] Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13100 zł; wynagrodzenie brał bardzo chętnie”. Poza wspomnianą już dokumentacją ewidencyjną na temat Wałęsy, historycy dysponują dzisiaj kilkoma obszernymi doniesieniami TW ps. „Bolek” (z 17, 22 i 27 kwietnia 1971 r. oraz 25 listopada 1971 r.), które w formie oryginalnych maszynopisów (są to kolejne egzemplarze doniesień przepisanych na maszynie) zostały odnalezione w gdańskim IPN. Ponadto, w podobnej formie, zachowały się, także odnalezione przez autorów, trzy fragmenty doniesień i podsumowań donosów TW ps. „Bolek” (z przełomu marca i kwietnia 1971 r., 26 maja 1971 r. i 3 października 1971 r.). Treść zachowanych donosów dowodzi, że TW ps. „Bolek” był agentem aktywnym, nieograniczającym się do relacjonowania wydarzeń, ale wykazującym dużo własnej inicjatywy w rozpoznawaniu „źródeł zagrożeń”. Jako uczestnik i członek komitetu strajkowego w Grudniu ’70, a później formalny reprezentant załogi w rozmowach z dyrekcją stoczni, w tym również z samym I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem, cieszył się naturalnym autorytetem i zaufaniem wśród stoczniowej załogi. W znanych nam zaledwie kilku dokumentach dotyczących bezpośrednio działalności TW ps. „Bolek” przewinęły się dwadzieścia cztery nazwiska, z czego większość stanowią jego koledzy z Wydziału W-4 i Rady Oddziałowej oraz uczestnicy rewolty grudniowej 1970 r. i organizatorzy protestów w 1971 r. Wiele z tych osób było rozpracowywanych i represjonowanych przez SB. Prowadzono wobec nich jawną i tajną obserwację, wzywano na rozmowy profilaktyczno-ostrzegawcze, w czasie, których nagabywano do współpracy, a w miejscach zamieszkania i pracy zakładano podsłuchy (m. in. u Szczepana Chojnackiego i Henryka Lenarciaka). Niektórych z nich SB wytypowała do zwolnienia z pracy w Stoczni Gdańskiej. O tym wszystkim świadczą adnotacje funkcjonariuszy SB na doniesieniach TW ps. „Bolek”, z których wynika, że ich kopie kierowano do spraw operacyjnych i tzw. podteczek osób występujących w jego donosach.

Lista ofiar
Na podstawie donosów TW ps. „Bolek" wszczęto sprawę operacyjną na Józefa Szylera, który jawi się zresztą, jako jedna z jego głównych ofiar. Inwigilowany i represjonowany przez SB w ramach operacji „Jesień 70”, 8 lipca 1971 r. Szyler został przeznaczony do zwolnienia z pracy w stoczni. Jednak ze względu na traumę, jaką w Grudniu ’70 przeszła jego żona, w lipcu 1971 r. sam zrezygnował z pracy w stoczni i opuścił województwo gdańskie. Osiadł w Przeworsku, a później w Mielcu, gdzie również był inwigilowany przez SB. Dzięki doniesieniom TW ps. „Bolek” SB „uaktywniła pracę w sprawie” Jerzego Górskiego – w Grudniu ’70 członka Komitetu Strajkowego i Rady Delegatów, na którego prowadzono sprawę krypt. „Demagog”. W swoich donosach wiele miejsca poświęcał TW ps. „Bolek” osobie Henryka Lenarciaka – uczestnika grudniowego protestu i przewodniczącego Rady Oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców na Wydziale W-4 Stoczni Gdańskiej, którego Wydział III KW MO w Gdańsku rozpracowywał w ramach spraw krypt. „Kobra” i „Len” oraz „Arka” i „Jesień 70”. Wiadomo dzisiaj, że TW ps. „Bolek” okazał się także przydatny w rozpracowaniu takich osób jak Kazimierz Szołoch (rozpracowywany w ramach sprawy krypt. „Kazek”), Henryk Jagielski (rozpracowywany w ramach sprawy krypt. „W-4”), Jan Jasiński, Mieczysław Tolwal, Alfons Suszek, Jan Miotk (rozpracowywany w ramach SOR krypt. „Sztabowiec”), Bogdan Opala, Czesław Michał Gawlik, Czesław Karpiński, Józef Animucki, Jan Górski, Jerzy Górski (rozpracowywany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Demagog”), Szczepan Chojnacki (rozpracowywany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. „Góral”), Klaus Bartel, Ryszard Zając, Maksymilian Szmuda Jan Weprzędz, Zygmunt Borkowski i Zarzycki. TW ps. „Bolek” przekazywał także drobne informacje na temat przełożonych z wydziału W-4 i dyrekcji Stoczni Gdańskiej (Władysława Leśniewskiego, Mieczysława Umińskiego i Stanisława Żaczka). Dzisiaj wiadomo, że TW ps. „Bolek” przyczynił się do tego, że wielu z tych osób dotknęły represje ze strony SB.

Punktualny, groźny i posłuszny
TW ps. „Bolek" był współpracownikiem aktywnym. Oficerowie prowadzący zwracali uwagę na jego punktualność, z jaką stawiał się w wyznaczonym miejscu na spotkanie. Bez zgody funkcjonariuszy SB nie przystępował do inicjatyw, których celem mogło być prowadzenie „wrogiej działalności”. Wykonywał zadania operacyjne na terenie zakładu pracy nawet w okresie przebywania na zwolnieniu lekarskim. Uzyskał, a później przekazał SB dokumenty napisane własnoręcznie przez osoby ze swojego otoczenia. Jeśli ustalił, że pracownicy stoczni słuchają w czasie pracy Radia Wolna Europa, to starał się także uzyskać informację na temat treści słuchanych audycji („rozruchy w NRD”). Przekazywał także informacje wyprzedzające na temat planowanej przez pracowników Stoczni Gdańskiej próby zakłócenia obchodów pierwszomajowych w 1971 r. Relacjonował SB nastroje i opinie panujące na wydziale W-4, m. in. w związku z ponownym podpaleniem siedziby KW PZPR w Gdańsku, sprawę wypłacenia odszkodowań rodzinom poległych w grudniu 1970 r. stoczniowców oraz warunkami pracy i płacy w zakładzie.
TW ps. „Bolek" cechował też pewien spryt. Widać to przy okazji zgłaszanych SB w dniu 22 kwietnia 1971 r. pomysłów związanych z rozładowaniem napiętej sytuacji w stoczni poprzez złożenie załodze obietnic finansowych („Jednak wypłata powinna być wbrew oczekiwaniu dopiero po 1 Maja. Gdyby ludzie wiedzieli, że jest dla nich forsa, mogą jednak jej nie otrzymać, inaczej by patrzyli”), których ostatecznie nie trzeba będzie wcale zrealizować („TW sugerował, żeby stoczniowcom dać do zrozumienia, że zamierza się w krótkim czasie dokonać reorganizacji pod względem organizacji pracy w Stoczni, a z tym pójdą w parze zarobki pracowników fizycznych. To przyczyniłoby się do spadku agresywnych zamiarów pracowników Stoczni w dniu święta 1 Maja. Po 1 Maja poruszonych spraw można nawet nie realizować”).
Jeśli TW ps. „Bolek" nie znał personaliów osób („zna ich tylko z widzenia”), którzy zwracali jego uwagę, to próbował zdobyć na ich temat jak najwięcej informacji („Mówił mi to ślusarz z W-4, którego nazwiska nie znam, mieszka pod Delikatesami, nazwisko mogę ustalić”), a nawet przybliżyć ich wizerunek i charakterystyczne cechy („jest on w wieku ponad 40 lat, wysoki, szczupły, bez zębów z przodu, lekko pokryty szronem, najprawdopodobniej będzie z W-5”), co pozwalało SB zidentyfikować te osoby (sprawa M. Tolwala). TW ps. „Bolek” przestrzegał i dbał o zasady konspiracji. Oficerom SB zwracał też uwagę na jednoźródłowość przekazywanych wiadomości, co w sytuacji ich wykorzystania mogłoby narazić go na dekonspirację. W notatce kpt. Zenona Ratkiewicza z 24 listopada 1971 r. czytamy: „Co do poprzedniej informacji podanej przez TW »Bolek« w dniu 16 XI 1971 r. dot[yczącej] wypowiedzi LENARCIAKA odnośnie przyszłych wyborów do Rady Oddziałowej i Zakładowej, oświadczył, że LENARCIAK jedynie z nim samym mówił, a w związku z tym treść tej rozmowy nie może być wykorzystana”.

Identyfikator
Ważnym źródłem informacji na temat działalności TW ps. „Bolek" są dokumenty UOP i MSW wytworzone po 1989 r. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje notatka oficera UOP w Gdańsku z października 1993 r., w której znalazła się informacja, że w aktach sprawy obiektowej „Jesień ‘70” odnaleziono dokument dotyczący roli TW ps. „Bolek” w identyfikacji jednego z przywódców Grudnia ’70 – Kazimierza Szołocha. 13 października 1993 r. pracownik archiwum UOP w Gdańsku: „odnalazł w aktach sprawy obiektowej krypt[onim] »Jesień 70« nr arch. IV-15 (dot. wydarzeń grudniowych w 1970 r.) notatkę służbową z dn. 19 I 1971 r. dot[yczącą] Kazimierza Szołocha […]. Z notatki tej wynika, iż identyfikacja osoby K. Szołocha jako uczestnika wydarzeń grudniowych nastąpiła na podstawie informacji od tajnego współpracownika ps. »Bolek«. […] Notatka dotyczy zachowania się Kazimierza Szołocha w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w trakcie wydarzeń grudniowych w 1970 r. Na pierwszej stronie karty w linii 18 znajduje się zapis, iż identyfikacji K. Sz. dokonał TW ps. »Bolek«”.

Rozczarowanie i eliminacja
W 1974 r. SB odnotowała spadek aktywności TW ps. „Bolek". W tym czasie agentura przestała mieć charakter agentury doraźnej, wykorzystywanej do „rozładowania napiętej sytuacji” w zakładzie. SB zaczęła ściślej kontrolować treść doniesień i informacji od sieci TW, co było możliwe dzięki znacznej rozbudowie sieci osobowych źródeł informacji, operatywności rezydentury SB oraz zastosowaniu na większą skalę techniki operacyjnej. W latach 1974-1976 TW ps. „Bolek” na zebraniach związkowych zaczął krytycznie wypowiadać się o sytuacji w stoczni i w kraju. Jeden z funkcjonariuszy SB pisał o Wałęsie: „Po ustabilizowaniu się sytuacji w stoczni dało się zauważyć niechęć do dalszej współpracy z naszym resortem. Tłumaczył on to brakiem czasu i tym, że na zakładzie nic się nie dzieje. Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej. Podczas kontroli przez inne źródła informacji stwierdzono, że niejednokrotnie w przekazywanych informacjach przebijała się chęć własnego poglądu na sprawę, nadając jej niejako opinię środowiskową. Stwierdzono również, że podczas odbywających się zebrań dość często bez uzasadnienia krytykował kierownictwo administracyjne, partyjne i związkowe wydziału”.
Na narastającą emancypację Wałęsy wskazuje również informacja przekazana przez TW ps. „Kolega" 15 lipca 1974 r.: „W dniu 8 VII 1974 r. o godz. 9.15 na Wydziale W-4 (hali produkcyjnej) odbyła się rozmowa zainicjowana przez Lenarciaka, który powiedział, że Związki Zawodowe nie zdają egzaminu bytu w obecnych warunkach, bo nie interesują się poprawą życia przeciętnych obywateli w kraju […] Następnie Wałęsa powiedział, że jedyną drogą jest organizacja związków mająca na celu pozbycie się »czerwonych pająków« w szeregu związków, którzy tylko patrzą »żeby wykorzystać sytuację budując domy, luksusowe samochody, odpoczywają na zagranicznych wczasach«. W obecnych warunkach reorganizacja jest niemożliwa, bo nie pozwoli na to partia, ale sytuacja umożliwiająca może powstać w wyniku nowego strajku, a że tak nastąpi, to jest pewne, bo już nie z roku na rok, ale co miesiąc jest coraz gorzej, fatalne zaopatrzenie, wzrost kosztów utrzymania przybliża »powtórkę« grudnia [19]70 roku, w tym wypadku trzeba by było wykorzystać go na zbudowanie związków na wzór państw zachodnich, gdzie związki organizują skutecznie strajki, gdy jest krzywda dla pracowników, a taki dobrobyt u nas, że małżeństwa młode mieszkają oddzielnie z braku mieszkania, oraz brak żłobków i przedszkoli, źle kształtują ludzi młodych do partii, bo jej polityka jest utopią. Należy zwrócić uwagę na penetrację bezpieki w stoczni i w wypadku rozmowy z ich przedstawicielami należy wyprzeć się, ponieważ gdyby zechcieli udowodnić muszą podać informatorów”. Por. Janusz Stachowiak, który prowadził TW ps. „Kolega” napisał we wnioskach: „Z Wałęsą wielokrotnie były przeprowadzane rozmowy w związku z jego nieodpowiedzialnym zachowaniem się i wypowiedziami. Nie przyniosły one jednak jak dotychczas żadnego skutku”. W lutym 1976 r. Lech Wałęsa otrzymał wypowiedzenie z pracy w stoczni.
Postawa TW ps. „Bolek" doprowadziła do „wyeliminowania go z czynnej sieci agenturalnej” 19 czerwca 1976 r. „z powodu niechęci do współpracy”. Teczka personalna i robocza TW ps. „Bolek” została złożona w archiwum Wydziału „C” (archiwum) KW MO w Gdańsku. Tak kończył się pierwszy etap historii związanej z TW ps. „Bolek”. W późniejszych latach odegrała ona ważną rolę w kolejnych etapach działalności legendarnego przywódcy „Solidarności” i późniejszego prezydenta RP Lecha Wałęsy.

1. Kapitan Edward Graczyk – oficer kontrwywiadu z Olsztyna, którego w grudniu 1970 r. oddelegowano do Gdańsk. W dniu 19 XII 1970 r. przeprowadził w areszcie rozmowę z zatrzymanym Lechem Wałęsą. To on zwerbował i był pierwszym oficerem prowadzącym TW ps. „Bolek". Zdjęcie pochodzi z 1956 r. Fot. z archiwum IPN w Olsztynie.

2. Kapitan Henryk Rapczyński – funkcjonariusz SB w Olsztynie, którego w dniu 14 XII 1970 r. oddelegowano do pracy w Wydziale III KW MO w Gdańsku. Do lata 1971 r. prowadził TW ps. „Bolek". Wyróżniony za realizację zadań w ramach akcji i sprawy obiektowej „Jesień 70” w Gdańsku. Fot. z archiwum IPN w Olsztynie.

3. Kapitan Zenon Ratkiewicz – funkcjonariusz gdańskiej SB. Przez długie lata specjalizował się w „ochronie operacyjnej" pracowników Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Jesienią 1971 r. przejął „na kontakt” TW ps. „Bolek”. Fot. z archiwum IPN w Gdańsku.

4. Kapitan Józef Dąbek ps. „Madziar" – emerytowany funkcjonariusz UB/SB, od 1971 r. jeden z dwóch rezydentów SB w Stoczni Gdańskiej im. Lenina (drugim był „Partyzant”). Okazjonalnie był jednym z oficerów prowadzących TW ps. „Bolek”, od którego odbierał donosy na terenie stoczni. Fot. z archiwum IPN w Gdańsku.

5. Major Janusz Stachowiak – funkcjonariusz sekcji stoczniowej SB w Gdańsku. Nadzorował pracę rezydenta „Madziara" i kontrolował TW ps. „Bolek”.. Fot. z archiwum IPN w Warszawie.

6. Podpułkownik Czesław Wojtalik – w latach 1970–1973 kierował Grupą VI Wydziału III, którą powołano do rozpracowania tzw. elementu pogrudniowego. Od czasu do czasu brał udział w spotkaniach z TW ps. „Bolek". W 1978 r. próbował ponownie namówić L. Wałęsę do współpracy z SB. Fot. z archiwum IPN w Gdańsku.

Opisy do zdjęć
1. Kopia karty ewidencyjnej E-14 z byłego Biura „C" MSW dotyczącej Lecha Wałęsy, na
której odnotowano numer akt archiwalnych TW ps. „Bolek" (I-14713). Arch. IPN.

2. Spotkanie I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka ze stoczniowcami Trójmiasta w dniu 25 I 1971 r. Po lewej widoczny delegat załogi na spotkanie z I sekretarzem Lech Wałęsa. Fotografie pochodzą z Archiwum Państwowego w Gdańsku.

3. Załoga Wydziału W-4 w dniu 1 maja 1971 r. składa hołd poległym w grudniu 1970 r. stoczniowcom. Na zdjęciu widoczni m. in. Józef Szyler i Henryk Jagielski na których donosił TW ps. „Bolek". Fot. z arch. IPN.

Tajemnice teczki TW „Bolka”

Dział Opinii 17-06-2008, ostatnia aktualizacja 17-06-2008 09:40

Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk przedstawiają w „Rzeczpospolitej” swoją książkę „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”

źródło: Archiwum IPN
Sławomir Cenckiewicz (z lewej) i Piotr Gontarczyk
autor zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
Sławomir Cenckiewicz (z lewej) i Piotr Gontarczyk

Czy Lech Wałęsa to tajny współpracownik SB o kryptonimie „Bolek”? Czy przez parę lat od roku 1970 donosił na swoich kolegów ze Stoczni Gdańskiej i brał za to od esbeków pieniądze? Na te pytania odpowiedzieć ma książka historyków Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza. Dziś, jutro i pojutrze w „Rzeczpospolitej” prezentujemy główne tezy tej pracy.

20 donosów „Bolka”

Pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej prześledzili losy dokumentów dotyczących TW „Bolka”. Zbadali dziesiątki dokumentów, treść wielu z nich szczegółowo zrekonstruowali na podstawie innych materiałów. W swojej książce wymieniają m.in. kwestionariusz ewidencyjny internowanego Wałęsy, w którym napisano, że był on „29.12.1970 pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970 – 1972 przekazał szereg informacji dotyczących negatywnej działalności pracowników stoczni”. Historycy piszą też o dokumentach zebranych w gdańskiej delegaturze UOP przez porucznika Krzysztofa Bollina. Ów oficer odnalazł w roku 1991 ponad 20 donosów TW „Bolka” – były to przepisane na maszynie odpisy oryginałów dotyczących pracowników wydziału W4 Stoczni Gdańskiej oraz członków komitetu strajkowego z roku 1970.

W książce Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza mowa jest także o dwóch dokumentach, które pojawiły się dopiero w 2000 roku przy okazji lustracji Lecha Wałęsy. To notatki esbeków z 1978 roku. Jeden z nich zapisał, że Wałęsa „jako TW ps. »Bolek« przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw”. Oficer SB stwierdził, że „Bolek” za przekazane informacje był wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 złotych.

Czyszczenie teczki

Część dokumentów zniknęła z archiwów po obaleniu rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r. Tego także dotyczy praca Gontarczyka i Cenckiewicza. Wałęsa po raz pierwszy zażądał dostępu do zgromadzonych przez SB dokumentów na swój temat już parę dni po odwołaniu Olszewskiego, 6 lub 7 czerwca. Oglądał je w siedzibie kontrwywiadu UOP. W lipcu lub sierpniu tego samego roku teczkę dostarczono mu do Belwederu. Zwrócił ją we wrześniu – ale zdekompletowaną. Brakowało m.in. oryginału karty ewidencyjnej Lecha Wałęsy i licznych doniesień TW „Bolka”. Zaginione dokumenty według Wałęsy miały wrócić do UOP w oddzielnej kopercie – w której jednak, jak się potem okazało, ich nie było.

Historycy ustalili, że po raz kolejny Lech Wałęsa wypożyczył dotyczące go papiery SB we wrześniu 1993 r., parę dni po zwycięstwie SLD w wyborach – co poświadcza notatka Andrzeja Milczanowskiego. Badający tę sprawę trzy lata później – za zgodą następnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – eseldowski szef MSW Zbigniew Siemiątkowski stwierdził, że do UOP nie wróciły m.in. „notatki i doniesienia agenturalne L. Wałęsy” i „pokwitowania L. Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną”.

Poproszono wtedy byłego prezydenta, aby zwrócił brakujące materiały. Wałęsa nigdy nie odpowiedział.

Źródło : Rzeczpospolita

Prawo krajowe i UE nie zawsze są zgodne

Paweł Wrześniewski 17-06-2008, ostatnia aktualizacja 17-06-2008 07:20

Nie ma przepisu, który wprost dopuszczałby podważenie decyzji niezgodnej z prawem europejskim

autor zdjęcia: Michał Walczak
źródło: Fotorzepa

Czy pożądane jest wprowadzenie do regulacji krajowych przepisu wprost pozwalającego na wznowienie postępowania administracyjnego zakończonego na podstawie przepisu, który później okazał się niezgodny z prawem wspólnotowym? Czy w razie takiej niezgodności strona może się domagać od państwa członkowskiego odszkodowania?

Te i inne zagadnienia związane ze stosowaniem prawa europejskiego omawiano wczoraj w Warszawie podczas XXI Kolokwium Stowarzyszenia Rad Stanu i Naczelnych Sądów Administracyjnych UE. Organizacja ta zrzesza organy kontroli sądowej administracji państw członkowskich Unii Europejskiej.

Tym razem tematem przewodnim kolokwium był wpływ orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu na zakończone już ostatecznie postępowania administracyjne i sądowo-administracyjne.

– Konsekwencje niezgodności prawa krajowego ze wspólnotowym nie zawsze są jasne – przyznał prof. Janusz Trzciński, prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Uwaga uczestników skoncentrowała się m.in. na kilku ważnych orzeczeniach ETS. Tak np. w sprawie Kuhne & Heitz (sygn. C-453/00) Trybunał uznał konieczność wznowienia przez organ administracji postępowania zakończonego decyzją ostateczną. Uzależnił to jednak od spełnienia określonych warunków. Jednym z nich jest dopuszczalność takiego wznowienia na gruncie prawa danego państwa członkowskiego.

Źródło : Rzeczpospolita