poniedziałek, 14 stycznia 2008

Premier po Radzie: Nie jestem zadowolony

mar
2008-01-14, ostatnia aktualizacja 2008-01-14 14:05

- Nie jestem zadowolony. Odczuwam lekki zawód - powiedział po obradach Rady Gabinetowej Donald Tusk. - Chcieliśmy rozmawiać szczegółowo. Prezydent znalazł tylko godzinę - mówił. - Z przykrością stwierdzam, że prezydent nie przedstawił żadnych propozycji ws. służby zdrowia - podkreślił. Z kolei Lech Kaczyński powiedział, że jest zatroskany ogólnymi informacjami, jakie otrzymał od ministrów i nadal nie wie, jak rząd chce zaspokoić roszczenia pracowników służby zdrowia.

Zobacz powiekszenie
Fot. Gazeta.pl
Prezydent Lech Kaczyński przemawia przed otwarciem obrad Rady Gabinetowej
Zobacz powiekszenie
Fot. TVN24
Ministrowie w drodze do Belwederu
Zobacz powiekszenie
Fot. TVN24
Premier przed wejściem do Belwederu
ZOBACZ TAKŻE


- Nie ukrywam, ze liczyłem, że pan prezydent będzie w stanie merytorycznie i z dobrą wola porozmawiać z nami o propozycjach, które złożyliśmy. Tymczasem pan prezydent wykorzystał całą swoją energię na zwołanie Rady Gabinetowej. Trwała ona niecałą godzinę lekcyjną. W ciągu tych 45 minut nie pojawiła się też żadna konkretna propozycja: usłyszeliśmy słowa, które padły podczas ostatniej kampanii prezydenckiej. Dlatego nie wiemy, czy jest wola współpracy - opowiadał premier o przebiegu obrad.

- Jeden konkret niestety usłyszeliśmy: pan prezydent powiedział, że jest skłonny zawetować jedną z naszych propozycji - ustawę o dobrowolnych dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych - mówił szef rządu. - Utrudni to przygotowanie innych ustaw, m.in. o tzw. koszyku - podkreślił (ustawa o koszyku wprowadzi listę gwarantowanych przez obowiązkowe ubezpieczenie). - Poza tym, dodatkowe ubezpieczenia dałyby szansę na wprowadzenie do systemu dodatkowych pieniędzy bez zwiększenia składki - podkreślił Donald Tusk.

Tusk: Prezydent naburmuszony, nie chce współpracy

Premier ocenił, że prezydent prowadził obrady "w naburmuszonym stylu", przerywał minister Kopacz i nie chciał wysłuchać odpowiedzi. - Pan prezydent nie sprawiał wrażenia zainteresowanego odpowiedziami, jaki przygotowali moi ministrowie. Dotyczy to zarówno minister Kopacz, jak i ministra Rostowskiego, którego zgłoszenia do udziału w dyskusji pan prezydent nie zauważył - mówił Donald Tusk.

- Dotychczasowe deklaracje opozycji, jak i dzisiejsze spotkanie z prezydentem podkreślają ich nieprzygotowanie do dyskusji tzw. białego szczytu - ocenił premier. Jak jednak podkreślił, zaprasza do współpracy i liczy na nią, "mimo dzisiejszej wpadki prezydenta".

"Biały szczyt" w poniedziałek

Pierwsze spotkanie "białego szczytu" szef rządu zapowiedział na poniedziałek. Jak mówił, "do poważnej rozmowy" zaproszeni zostaną przedstawiciele zainteresowanych środowisk i autorytety z dziedziny ochrony zdrowia, etyki zawodowej, oraz menadżerowie i reprezentanci związków zawodowych

- Chciałbym przekonać pana prezydenta do dyskusji, nawet jeśli wymagałoby to czasu i cierpliwości. Dziś, mam wrażenie, chodziło bardziej o to, by pokazać, kto rządzi - dodał szef rządu. - Im bardziej szczegółowe były odpowiedzi ministrów, tym prezydent był bardziej zdenerwowany - relacjonował Tusk.

Przed obradami szef rządu był dobrej myśli. - Jesteśmy skoncentrowani, bo czeka nas poważna praca - mówił premier tuż przed wejściem do Belwederu.

Prezydent : Ministrowie mówią zbyt ogólnie

Prezydent poinformował, że na jego pytania w sprawie służby zdrowia odpowiadała minister zdrowia Ewa Kopacz oraz premier Donald Tusk. - Odpowiedzi o tyle budzą moją troskę, że były dość ogólnie formułowane - zaznaczył. Po obradach prezydent ocenił jednak pozytywnie niektóre propozycje rządu, dotyczące na przykład wyceny majątku służby zdrowia. Lech Kaczyński opowiedział się przeciwko komercjalizacji służby zdrowia i wprowadzeniu współpłacenia pacjentów na leczenie. Zapowiedział, że w razie konieczności jeszcze raz zwoła Radę Gabinetową.

Prezydent przed posiedzeniem: Chodzi o bezpieczeństwo pacjentów

W krótkim przemówieniu przed otwarciem posiedzenia Rady Gabinetowej prezydent Lech Kaczyński powiedział będzie rozmawiał z ministrami zarówno o sprawach bieżących służby zdrowia (żądania lekarzy i pielęgniarek), jak i reformie modelu działania systemu. - Problemów jest wiele, ale sprowadzają się do jednego: do kwestii bezpieczeństwa pacjentów, zwłaszcza tych, którzy z powodów materialnych nie mogą sobie pozwolić na dodatkowe ubezpieczenia - powiedział prezydent.

- Rada Gabinetowa jest instytucja nadzwyczajną, prezydent zwołuje ją w sprawach szczególnie ważnych. Mogą być spory co do tego, czy coś jest szczególnie ważne czy nie. Jednak ws. dzisiejszej sytuacji w służbie zdrowia nie ma takich wątpliwości - podkreślił prezydent w krótkim przemówieniu.

Lech Kaczyński wymienił, jakie problemy stoją przed rządem: sprawa finansowania służby zdrowia i umów z pracownikami, a także plan działania w razie sytuacji awaryjnej oraz - w dłuższej perspektywie - opracowanie reformy modelu działania systemu opieki zdrowotne.

Prezydent o groźbie nieekwiwalentnej prywatyzacji

Problemy dotyczące reformy - wyliczał prezydent - związane są po pierwsze ze współpłaceniem, po drugie - z dobrowolnymi ubezpieczeniami i "związanym z tym w sposób oczywisty niebezpieczeństwem podziału pacjentów na dwie kategorie". Trzeci problem - powiedział Lech Kaczyński - to "groźba nieekwiwalentnej prywatyzacji, czyli swoiste uwłaszczenie się na olbrzymim majątku zamkniętych zakładów służby zdrowia przez różnego rodzaju grupy".

Obrady zamknięte dla mediów

Po kilkuminutowym przemówieniu zarządził przerwę techniczną, aby dziennikarze mogli opuścić salę. Po niej oficjalne otworzył obrad.

To pierwsze posiedzenie rządu pod przewodnictwem prezydenta odkąd premierem jest szef PO Donald Tusk. Zgodnie z konstytucją, w sprawach szczególnej wagi prezydent może zwołać Radę Gabinetową. Nie przysługują jej kompetencje Rady Ministrów. Media transmitowały jedynie powitalne przemówienie prezydenta. Obrady Rady Gabinetowej są zamknięte dla dziennikarzy.

Janusz Palikot przeprasza prezydenta

Sławomir Skomra
2008-01-14, ostatnia aktualizacja 2008-01-14 13:37

Lubelski poseł na piśmie przeprasza prezydenta Kaczyńskiego. Ale jak zaznaczył za skutki jego wpisu na blogu, nie za samo zadanie pytań.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jakub Orzechowski / AGENCJA GAZE
Konferencja prasowa w biurze posła Janusza Palikota
W niedziele rano Janusz Palikot zapytał na swoim blogu czy prezydent Lech Kaczyński ma problem z alkoholem. Czy jego częste wizyty w szpitalu nie są spowodowane właśnie nadużywaniem trunków? Wpis wywołał falę krytyki działaczy PiS, a Kancelaria Prezydenta zapowiedziała, że poda posła do sądu. niepochlebnie wypowiadali się tez działacze PO z premierem Tuskiem na czele.

Dziś Palikot zwołał konferencję prasową, na której odczytał list otwarty do Lecha Kaczyńskiego. "Jeżeli w jakikolwiek sposób poczuł się Pan dotknięty moimi pytaniami, przepraszam" - czytamy w nim. Palikot dodaje: "Pytałem jako obywatel. Uważam, że w demokratycznym państwie prawa obywatel ma prawo pytać o wszystko przedstawicieli demokratycznie wybieranych praw." List do Kancelarii Prezydenta w poniedziałek rano zaniosła pracownica biura PO w Warszawie. Dodatkowo poseł wysłał go też faksem i pocztą.

Jak jednak zaznaczył poseł, zdziwiła go reakcja na zadane pytania. - Ubolewam nad tym, że doszło do takiej sytuacji, w której doszukuje się interpretacji, których nie miałem - powiedział i zaznaczył że niczego nie stwierdzał, ani nie sugerował.

- Zadawanie pytań to standardy demokracji. A najlepszym rozwiązanie w tej sytuacji, byłaby szybka odpowiedź Kancelarii Prezydenta - powiedział poseł

Jednak na pytania dziennikarzy, czy żałuje wpisu odpowiada enigmatycznie. - Być może taka forma - luźna, blogowa poszła w stronę takiej interpretacji. Być może trzeba było sformułować je w inny sposób.

Dalej odniósł się od wypowiedzi Zbigniewa Ćwiąkalskiego, ministra sprawiedliwości, że prokuratura z urzędu zajmie się sprawą. - Nie było moją intencją obrażenie prezydenta. Mam nadzieję, że moje wyjaśnienia zamkną sprawę - mówił lubelski poseł i zaznaczył ze jest po rozmowie z prof. Zbigniewem Hołdą, który wyraził chęć obrony polityka przed sądem.

Palikot uznał, że nie należy łączyć jego wypowiedzi z pracą w sejmowej komisji "Przyjazne państwo", która ma zając się zniesieniem niepotrzebnej biurokracji. Ale politycy PiS zapowiedzieli wczoraj, że będą dążyli do usunięcia go z funkcji przewodniczącego komisji. - Mam nadzieję, że zwycięży zdrowy rozsądek - odpowiada Palikot.

Politycy PO nawoływali wczoraj, aby Palikot pohamował się w swoich działaniach. - Widząc jak trudno w Polsce o zachodnie, normalne standardy to będę się ograniczał. Będę formował poglądy bardziej enigmatycznie - powiedział z powaga poseł.

W ciągu niedzieli Palikot odnotował ponad 100 tys. wejść na stronę swojego bloga.

Clinton naraziła się czarnym

Marcin Bosacki, Waszyngton
2008-01-14, ostatnia aktualizacja 2008-01-14 12:22

Hillary Clinton napytała sobie ogromnej biedy, pomniejszając historyczną rolę Martina Luthera Kinga, bohatera walki czarnych Amerykanów o swe prawa

Zobacz powiekszenie
Fot. Hulton Archive
Prezydent Lyndon Johnson ściska rękę Martina Luthera Kinga podczas popisania Civil Rights Act zakazującego dyskryminacji ze względu na kolor skóry i rasę, 2 lipca 1964
Zobacz powiekszenie
Fot. BRIAN SNYDER REUTERS
Kandydatka Demokratów Hillary Clinton z mężem Billem Clintonem
Podczas kilku dni między klęską Hillary w prawyborach w Iowa a zwycięstwem we wtorek w New Hampshire jej kampania była niezwykle chaotyczna. Hillary Clinton i jej mąż Bill, były prezydent, starali się jak najmocniej atakować Baracka Obamę, zwycięzcę z Iowa. Jeden z tych ataków może mieć duże konsekwencje.

Clintonowie starali się przedstawić mulata Obamę jako żółtodzioba. Na wiecach senator z Illinois kreuje się na kandydata wielkiej zmiany i nadziei dla Ameryki. Powołuje się na przykłady Johna F. Kennedy'ego i Martina Luthera Kinga.

W ten właśnie punkt uderzyła w zeszły poniedziałek w wywiadzie telewizyjnym Hillary Clinton. - Sen doktora Kinga (o zniesieniu segregacji rasowej) urzeczywistnił się dopiero wtedy, gdy prezydent Lyndon Johnson doprowadził do uchwalenia w 1964 roku Aktu Praw Obywatelskich - powiedziała Clinton. - Trzeba było prezydenta, by sprawy poszły do przodu.

Powtórzyła potem swój koronny argument, że Obama tylko pięknie mówi, a ona jest człowiekiem czynu.

Ta wypowiedź wywołała ogromne zdziwienie, choć już tego samego dnia na wiecach Clinton próbowała ją ukryć pod korcem powtarzanych jak mantra pochwał pod adresem Kinga.

"Czy jakikolwiek żyjący demokrata wyobrażał sobie, że jakikolwiek inny żyjący demokrata będzie próbował wygrać prawybory, porównując się do Lyndona Johnsona i dyskredytując Kinga?" - pytała lewicowa publicystka "New York Timesa" Maureen Dowd.

King jest bohaterem właściwie całej Ameryki prócz coraz mniej licznych rasistów. Johnsona, choć był socjalizującym demokratą, większość lewicowców nie lubi, bo rozszerzył zaangażowanie USA w niepopularną wojnę w Wietnamie.

W całkowicie białym stanie New Hampshire wypowiedź o Kingu Clinton nie zaszkodziła. Ale w kolejnych prawyborach, zwłaszcza w Południowej Karolinie za dwa tygodnie, jej znaczenie może być ogromne. Tamtejsi Murzyni stanowią 45-50 proc. elektoratu Demokratów. Obama prowadzi tam w tej chwili w sondażach z Clinton 30-42 procent.

W dodatku, jak doniósł wczoraj "New York Times", z powodu wypowiedzi Clinton o Kingu nad poparciem Obamy zastanawia się kongresmen z Karoliny James Clyburn. Ten największy polityczny autorytet Murzynów w USA do tej pory zachowywał w starciu gigantów na lewicy neutralność. Teraz mówi: - Trzeba być bardzo, bardzo ostrożnym, gdy się opowiada o tej erze (latach 60.) w historii Ameryki. To wszystko (ataki na Obamę) może wielu z nas, czarnych, obrażać.

Obama otrzymał w czwartek wieczorem poparcie z innej strony - od Johna Kerry'ego, kandydata lewicy na prezydenta cztery lata temu. Niektórzy komentatorzy naśmiewają się, że poparcie Kerry'ego, który był jednym z najbardziej nieudolnych kandydatów na prezydenta w nowoczesnej historii USA, raczej Obamie zaszkodzi. Ale Kerry daje wyborcom Obamy ważny sygnał: nie cała elita Partii Demokratycznej popiera Clinton w tej walce.

Roszczenia nadal aktualne

WŁASNOŚĆ NIERUCHOMOŚCI | Ziemie Odzyskane

Sprzeczne roszczenia  (Rozmiar: 95109 bajtów)
Sprzeczne roszczenia
  • Pomimo ustawy antyroszczeniowej niemieccy emigranci mogą domagać się wpisania ich do ksiąg wieczystych
  • Sądy powinny się kierować prawem i nie mogą ponad prawo przedkładać racji stanu, twierdzą sędziowie
  • Obowiązkiem sądów jest branie pod uwagę także intencji ustawodawcy, uważają parlamentarzyści

Ustawa o ujawnieniu w księgach wieczystych prawa własności Skarbu Państwa lub jednostek samorządu na Ziemiach Odzyskanych (tzw. antyroszczeniowa) nie ukróciła roszczeń byłych właścicieli i ich spadkobierców o zwrot pozostawionych nieruchomości lub odszkodowanie. Chodzi zwłaszcza o nieruchomości, które w latach 60. i 80. pozostawili emigranci wyjeżdżający na stałe do Niemiec i pozbawiani w związku z tym obywatelstwa.

- W świetle orzecznictwa Sądu Najwyższego Skarb Państwa nie nabył własności żadnej takiej nieruchomości, gdyż osoby te nie straciły obywatelstwa polskiego i w sensie prawnym nadal są właścicielami. Jeśli tak, to nie ma czego ujawniać w księgach wieczystych - podkreśla radca prawny Lech Obara, inicjator Ruchu prawników na rzecz obrony przed niemieckimi roszczeniami rewindykacyjnymi.

Dlatego nawet jeśli zgodnie z dyspozycją ustawy SP lub gmina uzyskały wpis jako właściciele, nie uchroni to przed zwrotem nieruchomości lub odszkodowaniem.

- Wpis w księdze odzwierciedla tylko stan prawny, a nie przesądza o tym, kto jest właścicielem. Osoba, która jest właścicielem, a jako właściciel nie jest wpisana, ma prawo domagać się sprostowania wpisu - podkreśla sędzia Piotr Hofmański, rzecznik Sądu Najwyższego.

Tymczasem gminy alarmują, że problem narasta i dotyczy nie tylko zwrotu nieruchomości, ale także odszkodowań.

- W samym województwie warmińsko-mazurskim zgłoszonych zostało prawie 200 pozwów i wniosków obywateli Niemiec o zwrot nieruchomości - informuje Jacek Jankowski, wójt gminy Kozłowo w powiecie nidzickim.

Zachowane obywatelstwo

- Urzędnicy ze starostwa ujawniają teraz niezgodności między rejestrem gruntów a wpisami w księgach wieczystych - informuje sędzia Waldemar Pałka z Sądu Okręgowego w Olsztynie.

Jak wskazują prawnicy Ruchu, dla nieruchomości pozostawionych w latach 1960-1980 trudno znaleźć stan faktyczny, w którym ustawa miałaby zastosowanie. Zdaniem SN nie stosuje się w takich sytuacjach ustawy z 14 lipca 1961 r. o gospodarce terenami w miastach i osiedlach, zgodnie z którą nieruchomości emigrantów wskutek utraty obywatelstwa przeszły z samego prawa na własność państwa (wyroki III RN 56/01, IV CK 304/05). Osoby te nie utraciły bowiem wcale obywatelstwa polskiego, gdyż uchwała Rady Państwa w tym zakresie była sprzeczna z Konstytucją PRL oraz ustawą o obywatelstwie polskim. Nie utraciły one zatem własności nieruchomości i mogą dochodzić ich zwrotu lub odszkodowania. Stanowisko to potwierdził SN w sprawie Agnes Trawny.

- W tej sprawie sąd nikomu nie odebrał własności. Pani Trawny była właścicielką nieruchomości od samego początku, ponieważ odziedziczyła ją po ojcu i nie utraciła jej własności - komentował orzeczenie dla GP sędzia Piotr Hofmański.

W sprawie nie pomógł wpis własności SP w księdze wieczystej dokonany jeszcze w 1999 roku. Jak wskazują autorzy Ruchu, teraz kolejni emigranci lub ich spadkobiercy powołują się na wyroki SN, żądając zwrotu lub odszkodowania. Jest to też podstawa wystąpienia do wojewody o stwierdzenie nieważności decyzji o przejściu z mocy prawa własności nieruchomości na Skarb Państwa.

- Na ich podstawie żądają usunięcia niezgodności między stanem prawnym w księdze a rzeczywistym stanem prawnym przez wpisanie ich jako właścicieli - opisuje radca prawny Joanna Sadłowska z Olsztyna.

Ciężar odszkodowań

Jeśli zwrot w naturze nie jest możliwy, byli właściciele występują do sądu o odszkodowania. Zgodnie z art. 415 kodeksu cywilnego, jeżeli Skarb Państwa (gmina) błędnie uzna się za właściciela jakiejś nieruchomości, rozporządzi nią i w ten sposób narazi kogoś na szkodę, wówczas powinien ją naprawić. Obowiązku tego nie mogą z kolei unieść gminy.

- W razie zasądzenia odszkodowania musimy wypłacić je ze środków gminnych. Jeżeli sąd orzeknie zwrot w naturze, gmina musi znaleźć zastępcze mieszkanie - przedstawia problem wójt Jacek Jankowski.

Potrzebne działanie

Dlatego zdaniem twórców Ruchu, potrzebna jest debata, która doprowadzi do zmiany orzecznictwa SN. Zdaniem posła Józefa Zycha (PSL) uzasadnione jest podjęcie uchwały pełnej Izby Cywilnej SN.

- Polską rację stanu odczytuję jednoznacznie jako niezbywalne prawo suwerennego państwa do uregulowania wewnętrznych praw własnościowych. Obowiązkiem sądów jest branie pod uwagę także intencji ustawodawcy - twierdzi były marszałek Sejmu.

Jednak na takie zarzuty sędziowie odpowiadają, że zgodnie z konstytucją sądy powinny się kierować prawem i nie mogą ponad prawo przedkładać racji stanu.

- Treść rozstrzygnięcia nie może zależeć od obywatelstwa strony - dodaje rzecznik SN.

Prawnicy wskazują, że emigranci po przyjeździe do RFN otrzymali już odszkodowanie za pozostawione w Polsce mienie.

Obrona przez zasiedzenie

Obecny posiadacz nieruchomości może się obronić przed roszczeniami osób, które wyjechały z Polski do Niemiec w latach 1960-1980, gdy uzyska postanowienie sądu o zasiedzeniu. Od 1 października 1990 r. władający faktycznie nieruchomością jak właściciel mogą w ten sposób nabyć własność państwową na korzystniejszych niż ogólne (20 lub 30 lat) warunkach. Będąc nawet w złej wierze już po 15 latach, a więc od października 2005 r., mogą składać wnioski o sądowe potwierdzenie nabycia.

Piotr Trocha

piotr.trocha@infor.pl

Podstawa prawna

■ Ustawa z 7 września 2007 r. o ujawnieniu w księgach wieczystych prawa własności Skarbu Państwa oraz jednostek samorządu terytorialnego (Dz.U. nr 191, poz. 1365).

■ Ustawa z 6 lipca 1982 r. o księgach wieczystych i hipotece (Dz.U. z 2001 r. nr 124, poz. 1361).

Bessa potrwa kilka miesięcy


Michał Marczak, dyrektor departamentu analiz DI BRE Banku

Robert Nejman, dyrektor działu zarządzania aktywami DM IDMSA

Paweł Borys, prezes zarządu AKJ Investment TFI

Artur Wolak, doradca w Union Investment TFI

Wojciech Białek, analityk SEB TFI

Spadki na giełdzie potrwają jeszcze przynajmniej kilka miesięcy i nie można wykluczyć, że skończą się krachem. Indeks WIG20 może zatrzymać się dopiero na poziomie 2500 pkt (w piątek, po spadku o 5,5 proc. tylko w ciągu ostatniego tygodnia, wynosił 3210,63 pkt). Analitycy i zarządzający aktywami różnią się w ocenie, czy wskaźniki giełdowej koniunktury skończą rok na plusie. Radzą, by kupować w pierwotnych ofertach tylko akcje spółek, które zdecydowały się je tanio sprzedawać.

MICHAŁ MARCZAK

dyrektor departamentu analiz DI BRE Banku

Jak głębokie mogą być spadki na GPW?

Przewidujemy, że spadki skończą się w maju. Wtedy wszystkie złe informacje powinny być już uwzględnione w cenach akcji, a rynek zacznie dyskontować oczekiwaną poprawę w gospodarce w II połowie 2008 r. Poziom dna trudno jest wyznaczyć.

Jaką wartość będą miały indeksy pod koniec roku?

W tym roku spodziewamy się 7-procentowego wzrostu indeksu WIG w stosunku do poziomu zamknięcia w 2007 roku. Naszym zdaniem w II połowie roku dojdzie do mocnego ruchu w górę.

Jakich branż i spółek trzeba unikać?

W I połowie roku inwestorzy powinni unikać akcji spółek, które osiągnęły bardzo dobre wyniki w 2007 roku. Ponadto należy unikać akcji spółek, które mimo dużej przeceny nadal są drogie (mają wysokie wskaźniki wyceny) i nie ma perspektyw na poprawę ich wyników. A takich firm jest sporo na giełdzie.

Czy w tym roku warto brać udział w IPO?

Sądzę, że tak. Na rynku jest mało nowych pieniędzy, więc sprzedający akcje muszą zejść z cenami akcji w IPO. A to oznacza, że będą oferowali je z dyskontem do rynku. Nie oznacza to, że należy kupować akcje w każdej ofercie. Trzeba wybierać firmy o solidnych fundamentach i dobrych perspektywach.

ROBERT NEJMAN

dyrektor działu zarządzania aktywami DM IDMSA

Jak głębokie mogą być spadki na GPW?

To trudno określić. Wiele będzie zależało od bieżących zdarzeń. Na pewno nim zaczną się wzrosty, musi nastąpić gwałtowna przecena akcji, a potem okres stabilizacji i akumulacji akcji. Takie udeptywanie dna. To dno dla indeksu WIG20 może być na poziomie ok. 2,5 tys. pkt. Niekoniecznie musimy je osiągnąć w tym roku. Nie wykluczam, że nim indeks zjedzie do dna, nastąpi krótkoterminowe gwałtowne odbicie rynku nawet o 20-25 proc.

Jaką wartość będą miały indeksy pod koniec roku?

Ten rok indeks WIG20 zakończy niżej niż ubiegły. Spadek może wynieść 10 proc., a nawet więcej.

Jakich branż i spółek trzeba unikać?

Inwestorzy powinni unikać akcji, w tym tych oferowanych w IPO. Na pewno nie należy inwestować w spółki, które mimo dużej przeceny nadal są drogie, a także papierów małych firm (ich zyski są bardzo czułe na osłabienie tempa wzrostu gospodarczego) oraz banków.

Czy w tym roku warto brać udział w IPO?

To nie jest czas na kupowanie akcji w IPO. Jeśli już ktoś się na to decyduje, to powinien wybierać bardzo atrakcyjne cenowo, czyli oferowane z dużym dyskontem do rynku, akcje dobrych firm. A takich ofert na razie nie ma.

PAWEŁ BORYS

prezes zarządu AKJ Investment TFI

Jak głębokie mogą być spadki na GPW?

Obecne spadki - od lipca 2007 r. - wydają się być czymś większym niż krótkoterminowa korekta wzrostów, jak było w latach 2004-2006. Spadki mogą potrwać do końca III kwartału, z możliwością czasowych mniejszych lub większych wzrostów. Skala spadków może wynieść nawet do około 30 proc., WIG20 może spaść do ok. 2500-2700 pkt. Ważnym wsparciem dla indeksu będzie poziom 3000-3100 pkt.

Jaką wartość będą miały indeksy pod koniec roku?

Cały rok możemy zakończyć spadkiem WIG20 o 10-15 proc.

Jakich branż i spółek trzeba unikać?

Unikałbym branży bankowej, IT, artykułów konsumpcyjnych (bez żywności) oraz surowców, zakupów akcji na kredyt, spekulacji krótkoterminowej (graj z trendem, a trend jest spadkowy), paniki z powodu spadków - gospodarka polska jest w dobrej kondycji (poza inflacją i ryzykiem stóp procentowych) i skala spadków powinna być jednak limitowana, a inwestorzy powinni odrobić część strat jeszcze w 2008 roku i w latach kolejnych.

Czy w tym roku warto brać udział w IPO?

Skala ofert będzie znacząco mniejsza niż w latach poprzednich. Biorąc pod uwagę, że w okresie bessy spada płynność akcji małych spółek, trudniej będzie pozyskać inwestorów małym spółkom.

ARTUR WOLAK

doradca w Union Investment TFI

Jak głębokie mogą być spadki na GPW?

Na pewno na rynku będzie widać większą zmienność, ale perspektywy i tak są bardzo optymistyczne. Trzeba pamiętać, że właściwym horyzontem czasowym dla inwestycji w akcje nie jest kilka miesięcy ani nawet rok, ale kilka lat.

Jaką wartość będą miały indeksy pod koniec roku?

WIG20 zakończy 2008 rok na poziomie wyższym niż go rozpoczął o 5-10 proc.

Jakich branż i spółek trzeba unikać?

Inwestorzy indywidualni powinni inwestować zgodnie ze swoją akceptacją ryzyka. Dla inwestora, który ma odpowiednią zdolność do przyjęcia ryzyka i który inwestuje na co najmniej trzy lata akcje są atrakcyjną klasą aktywów, nie przejmowałbym się tym, co się zdarzyło w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Ostrożniejsze podejście zalecałbym w przypadku budownictwa, w szczególności deweloperów, którzy byli ostatnio tak modni. Ten sektor przez ostatnie kilka miesięcy był wyjątkowo źle traktowany, widać efekt pękającej bańki spekulacyjnej.

Czy w tym roku warto brać udział w IPO?

Warto zwrócić uwagę na debiuty spółek energetycznych. Kilka ostatnich lat pokazało, że tego typu sektory, związane z produkcją energii, wydobyciem węgla, generalnie sektor surowcowy jest bardzo interesujący dla długoterminowych inwestorów.

WOJCIECH BIAŁEK

analityk SEB TFI

Jak głębokie mogą być spadki na GPW?

Popyt uaktywni się po osiągnięciu przez indeksy rocznych minimów, czyli po spadku WIG20 i WIG odpowiednio w okolice 3,1 tys. oraz 50 tys. pkt. Sygnałem do zakupów będzie pojawienie się w bankach kolejek chętnych do umorzenia jednostek uczestnictwa funduszy akcyjnych. Powinno to nastąpić w ciągu najbliższego miesiąca. Wzrosty korygujące ostatnie spadki powinny potrwać do wiosny. Latem i jesienią można spodziewać się powrotu spadków cen akcji na świecie i w kraju z powodu gorszych wieści z USA. Trwała hossa powinna nadejść pod koniec 2008 roku.

Jaką wartość będą miały indeksy pod koniec roku?

Dla WIG 20 to 3 tys. pkt. Najwyższy poziom zostanie ustanowiony wiosną, 3,8 tys. pkt. Najniższy jesienią, 2,5 tys. pkt.

Jakich branż i spółek trzeba unikać?

Unikałbym nadmiernego zaangażowania w akcje MSP, które są wrażliwe na wahania koniunktury. Wydaje się, że do końca 2008 roku należy przestawić się na aktywne spekulowanie akcjami i unikanie strategii kup i trzymaj.

Czy w tym roku warto brać udział w IPO?

Dopiero w IV kwartale. Tyle że wtedy nie będzie ofert publicznych, bo właściciele przedsiębiorstw lubią się nimi dzielić z inwestorami, jedynie gdy sami uważają je za znacząco przewartościowane.

Giełdowe firmy tracą miliony na przecenie spółek zależnych


(Parkiet/14.01.2008, godz. 14:09)
Spadki cen akcji mogą pogorszyć zyski giełdowych firm posiadających udziały w innych publicznych spółkach.

Niektóre przedsiębiorstwa pokazują zmianę wartości swoich giełdowych inwestycji w rachunku wyników. Inne księgują zyski lub straty w swoim bilansie, przez co są one niewidoczne dla większości drobnych inwestorów. Ostatnie spadki na giełdzie mogą oznaczać, że ta druga grupa już wkrótce się powiększy.

Trwające od kilku miesięcy spadki na warszawskiej giełdzie są podwójnie dotkliwe dla części notowanych tam spółek: nie dość, że zniżkuje kurs ich akcji, na wartości tracą udziały w innych firmach giełdowych, które do nich należą. W skrajnych przypadkach przecena (w niektórych wypadkach wzrost) spółek córek powoduje z kwartału na kwartał zmianę wartości o kilkadziesiąt milionów złotych.

Przez rachunek wyników...

Szczególnie trudna może być sytuacja typowych inwestorów finansowych lub firm, dla których inwestycje giełdowe czy wprowadzanie na giełdę kolejnych spółek jest głównym źródłem dochodów. Niektóre co kwartał pokazują w swoim rachunku wyników zyski lub straty wynikające ze zmiany kursu notowanych na giełdzie jednostek zależnych. Do tej kategorii należą m.in. Capital Partners (współwłaściciel eCardu, Biprometu czy CP Energii), Inwest Consulting (udziałowiec kilku małych firm, w większości notowanych na NewConnect). Podobne zasady księgowości stosuje Bioton, do którego należy kilkuprocentowy pakiet akcji HTL-Strefy.

Takie podejście (tzw. wycena aktywów finansowych według wartości godziwej) jest zgodne z międzynarodowymi standardami rachunkowości. Oznacza jednak, że spółki będące właścicielami pakietów akcji innych firm giełdowych muszą liczyć się z bardzo dużymi wahaniami wyników finansowych. Przykładowo: Bioton w III kwartale 2007 r. zaksięgował ponad 15 mln zł straty z powodu spadku kursu akcji HTL Strefy. W czwartym strata była jeszcze większa: według szacunków "Parkietu" przekroczyła 18 mln zł. To ponad 15 proc. zysku spółki za ostatnie cztery kwartały.

...czy przez bilans?

Drugi sposób księgowania zmian wartości spółek zależnych jest bardziej subiektywny i mniej widoczny dla inwestorów giełdowych. Polega on na księgowaniu zysków i strat wynikających ze zmiany ich wartości bezpośrednio w kapitałach własnych (aktywach netto) spółki matki.

- W taki sposób księgujemy większość naszych aktywów do momentu ich sprzedaży lub jeżeli uznamy, że utraciły swoją wartość - informuje Piotr Karmelita, dyrektor finansowy BBI Capital. Fundusz ma w portfelu akcje kilku spółek giełdowych i niegiełdowych, w tym Hardeksu (wartość bilansowa 14,5 mln zł, rynkowa byłaby zapewne kilkakrotnie wyższa), Elzabu, Orła Białego, Tella czy Bomi. Przykładowo, akcje tej ostatniej firmy fundusz kupował jeszcze przed ofertą publiczną po 6,6 zł. Na giełdzie kosztują one teraz 24 zł. Zamiast pokazać kilkanaście milionów złotych zysku z tej inwestycji, BBI Capital zapisuje różnicę w swoich kapitałach własnych. Dochód pokaże dopiero w momencie sprzedaży akcji operatora sieci supermarketów.

Straty pod dywan

Traktowanie udziałów w spółkach zależnych jako inwestycji długoterminowych (rozliczanie strat przez pomniejszanie kapitałów własnych) jest korzystne zwłaszcza w trakcie bessy. Pozwala bowiem uniknąć pokazywania wysokich strat na inwestycjach na GPW. Prekursorem tego trendu może być NFI Jupiter. W raportach za I i II kwartał fundusz pochwalił się zyskami sięgającymi łącznie 130 mln zł. Były one wynikiem wzrostu udziałów akcji spółek portfelowych. Teraz fundusz zamierza księgować straty na tych samych inwestycjach bezpośrednio w swoich kapitałach własnych.

Można spodziewać się, że jeżeli dekoniunktura na rynku kapitałowym utrzyma się dłużej, podobne zasady księgowości zacznie stosować rosnąca liczba spółek giełdowych.

Branżowi śpią spokojnie

Tego typu problemów nie mają inwestorzy branżowi spółek giełdowych. W przypadku większości z nich sytuacja jest jasna.

Asseco Poland nie księguje zmian wartości papierów Asseco Business Solutions czy Asseco Slovakia, akcje Hydrobudowy Włocławek należące do PBG są nadal wyceniane po cenie nabycia, czyli znacznie niżej, niż wynosi ich aktualna wartość rynkowa.

Tacy akcjonariusze nie zamierzają pozbywać się swoich spółek zależnych w możliwej do przewidzenia przyszłości i nie mają powodu, by śledzić zmiany ich kursu na koniec każdego kwartału.

Balcerowicz: Samo zwiększenie nakładów nie da korzyści dla pacjentów

Rozmawiała Janina Paradowska
2008-01-14, ostatnia aktualizacja 2008-01-14 11:07

- Razi mnie też używanie słowa "odwaga" jako komentarz do postulatu zwiększania podatków. To jest tchórzostwo. Bo odwaga to jest przeciwstawianie się naciskom i przedstawianie racjonalnych propozycji lepszego wydatkowania ogromnych pieniędzy - powiedział Leszek Balcerowicz w "Poranku Radia TOK FM"

Zobacz powiekszenie
Fot. Kamil Wróblewski / TOK FM
Leszek Balcerowicz
ZOBACZ TAKŻE
Janina Paradowska: Mamy spór wokół reformy służby zdrowia, który najkrócej można by było sprowadzić do tego: czy najpierw dać pieniądze czyli zwiększyć składkę, czy najpierw policzyć koszty, policzyć płace lekarzy i uszczelniać system. Opozycja mówi zwiększyć składkę.

Leszek Balcerowicz: Nie znam kraju, w którym samo zwiększenie nakładów dałoby korzyści dla pacjentów. I w Polsce musiałby być cud, jeżeli z tego powodu bez reform, poprawa pracy, usunięcie marnotrawstwa, które sądząc z relacji prasowych jest ogromne, mogło się poprawić. Fragmentarycznie, przyznaję, ale śledzę od pewnego czasu debatę i chciałbym powiedzieć tak, że reprezentacja lekarzy niczym się nie różni od innych grup nacisku. Każda grupa nacisku twierdzi, że broni interesu narodowego albo interesu pacjentów, ale broni przede wszystkim własnych interesów. Jeżeli patrzymy na problem z punktu widzenia szerszego, a nie odcinkowego, to pytanie jest retoryczne. Należy przede wszystkim wprowadzić zmiany, które pozwolą na lepsze wydatkowanie ogromnych pieniędzy. Pamiętam, kiedy ileś lat temu gdy zajmowałem się finansami publicznymi, a w związku z tym i służbą zdrowia, to zaczęliśmy od opublikowania czarnej księgi marnotrawstwa w służbie zdrowia, żeby opinia publiczna miała więcej informacji. Warto by coś takiego przedstawić.

Janina Paradowska: Czyli popierałby pan panią minister Kopacz i rząd Donalda Tuska?

Leszek Balcerowicz: Nie popieram nikogo, popieram, mam wrażenie, zdrowy rozsądek. Trzeba pamiętać, że to nie jest żadna składka na zdrowie. Trzeba to nazwać po imieniu - to jest podatek. I zwiększanie jednego podatku musi doprowadzać albo do generalnego zwiększania obciążeń podatkowych albo do uszczuplenia nakładów na inne dziedziny.

Janina Paradowska: Pan profesor Religa mówi tak: musimy zwiększać, ale to nie dotknie podatników, ponieważ nie rośnie podatek, to będzie odpis od tych podatków, które państwo płacicie.

Leszek Balcerowicz: Pan profesor Religa, do którego mam dużo osobistych sympatii, wprowadza opinię publiczną w błąd albo nie rozumie elementarnych rzeczy. To jest podatek, to trzeba płacić z mocy prawa, ten, kto nie płaci, naraża się na sankcje państwowe. I tylko tyle, że to jest podatek, który jest wydzielony na specjalne cele, ale to jest podatek. Tak samo jak składka ZUS-u jest podatkiem. I to jest bardzo szkodliwy podatek.

Janina Paradowska: Ale jeżeli z tego podatku, który płacą obywatele w zależności od stawki dziewiętnaście czy coś, odliczy się teraz dziewięć, potem trzynaście, to profesor mówi: ale wy i tak płacicie, niczego tu nie trzeba zwiększać. Czy da się tak zrobić w państwie, żeby na służbę zdrowia z już płaconych podatków odliczyć więcej i niczym tego nie kompensować?

Leszek Balcerowicz: Gdyby profesor Religa jednocześnie przedstawił racjonalne plany ograniczenia innych wydatków tak, żeby to skompensowało podwyżkę tego podatku na służbę zdrowia, to oczywiście inaczej można by do tego podejść, ale on oczywiście tego nie przedstawia. W związku z tym jest to wprowadzanie opinii publicznej w błąd. Razi mnie też używanie słowa odwaga, bo też się z tym zetknąłem, jako komentarz do postulatu zwiększania podatków. To nie jest żadna odwaga. To jest tchórzostwo. Bo odwaga to jest przeciwstawianie się naciskom i oczywiście przedstawianie racjonalnych propozycji lepszego wydatkowania ogromnych pieniędzy.

Janina Paradowska: Pan zawsze dbał o poziom inflacji. Czy obecna inflacja pana niepokoi?

Leszek Balcerowicz: Nie powiem przecież, że ten poziom inflacji powinniśmy przyjmować ze spokojem. Powiem dwie rzeczy. Po pierwsze, staram się czytać różne raporty na temat Polski i one są jednoznaczne, dość ostrzegawczo brzmią pod tym względem. A po drugie, warto to powiedzieć, za poziom inflacji odpowiada głównie Rada Polityki Pieniężnej, a nie rząd. Mówię o tym, bo gdy przeglądam reakcje internautów, to wszyscy obciążają rząd za ten poziom inflacji. Nie. Rada Polityki Pieniężnej, która ma jeden instrument i, jeśli on jest użyty właściwie, to zapewnia niską inflację. To są stopy procentowe. Mogę tylko tyle powiedzieć, że starałem się bardzo, jeszcze będąc prezesem Narodowego Banku Polskiego przekonać Radę Polityki Pieniężnej jeszcze w 2006 roku, że należy podwyższać stopy procentowe, bo w moim przekonaniu wszystkie dostępne informacje pokazywały zagrożenie inflacyjne, że inflacja będzie rosła. Niestety nie miałem wtedy większości. A w zwalczaniu inflacji, tak jak w medycynie. Im szybciej się działa, tym można łagodniejszymi dawkami.

Janina Paradowska: To kiedy Rada się spóźniła, już w 2006 roku?

Leszek Balcerowicz: Ja uważałem, że należy podwyższać stopy procentowe w 2006 roku tak, aby zapobiec narastaniu inflacji rok czy półtora roku później. Dalekowzroczność polega właśnie na tym, że działamy z wyprzedzeniem, a niezależność banku centralnego po to jest właśnie potrzebna, żeby móc działać z wyprzedzeniem i odpierać różne naciski polityków.

Janina Paradowska: A czy obserwuje pan jakieś sygnały świadczące o tym, że w drugiej połowie roku, jak słyszymy, ta inflacja może się zmniejszyć?

Leszek Balcerowicz: Nie chciałbym tu przedstawiać prywatnych prognoz. Podtrzymuję, to co starałem się powiedzieć - trzeba działać z wyprzedzeniem, nie znam ostatniej prognozy Narodowego Banku Polskiego i nie wiem, czy akurat z tego to wynika. Chcę powiedzieć, że wszelkie prognozy są obarczone poważnym ryzykiem błędu i trzeba patrzeć także na inne dane. Dane, które były dostępne w 2006 roku, upoważniały do wniosku, że należy działać z wyprzedzeniem.

Janina Paradowska: Jest kilka takich słów-kluczy, które krążą po naszej polityce czy życiu publicznym. Jednym z nich jest reforma finansów publicznych. Pod tym względem wszyscy się zgadzają. Minione dwa lata były właściwie stracone.

Leszek Balcerowicz: Było gorzej. To było mniej niż zero. Dlatego, że zwiększano wydatki, w jakimś sensie konsumując bardzo dobrą koniunkturę i nie patrząc, co będzie jeżeli - co się zdarza przecież i może się zdarzyć - będzie wolniejszy wzrost. To była skrajna nieodpowiedzialność takie wykorzystywanie dobrej sytuacji, kiedy występował deficyt i w sytuacji, kiedy Polska ma tak duże obciążenia podatkami, że przypomina kraj ogarnięty eurosklerozą. Ja uważam, że bez ograniczenia wydatków w stosunku do PKB, nam bardzo trudno będzie się rozwijać szybko przez wiele, wiele lat. W tym sensie zapewnienie Polsce wielkiego sukcesu gospodarczego nieodłącznie, w moim przekonaniu, wiąże się z reformą finansów publicznych, co oznacza jedno. Wiem, że to jest wieloznaczne, wiec mówię: jedno. Takie reformy, dzięki którym wydatki będą rosły znacząco wolniej niż cała gospodarka. Z tego punktu widzenia to, co się dzieje w służbie zdrowia jest w ogóle sprzeczne z interesem rozwoju gospodarczego Polski. I jednocześnie nie jest żadną recepta na poprawę sytuacji pacjentów.

Janina Paradowska: Ale reforma finansów publicznych wiąże się i takie też były projekty pani profesor Zyty Gilowskiej z poprzedniego rządu: że trochę tych instytucji połączymy, zaoszczędzimy trochę pieniędzy. Czy to jest reforma finansów publicznych?

Leszek Balcerowicz: Muszę powiedzieć, że nigdy tego nie rozumiałem. Bo dla mnie reforma finansów publicznych to jest usunięcie tego, co jest największą słabością. Bezsprzecznie największą słabością polskich finansów są ogromne wydatki, dlatego że mamy tutaj dużo marnotrawstwa. To prowadzi do ogromnych podatków i na dodatek do zadłużania społeczeństwa. Z tego, co mogłem się zorientować tak zwana reforma finansów publicznych przedstawiana przez poprzedni rząd i, nawiasem mówiąc, nie wprowadzona w życie nie dotyczyła tego głównego problemu.

Janina Paradowska: A to, co w tej chwili zapowiada profesor Gomułka, który został wiceministrem finansów już panu rysuje jakieś zarysy tej reformy czy dalej pan nic nie wie, co miałoby się zdarzyć?

Leszek Balcerowicz: Muszę dodać, że ja stosunkowo od niedawna jestem w Polsce, bo byłem w Stanach Zjednoczonych. Jestem od Bożego Narodzenia. Mogę się wypowiadać, co do kierunku - absolutnie słuszne. Profesor Gomułka zapowiada, jak rozumiem, że wydatki publiczne będą znacząco wolniej rosły niż cała gospodarka. Rzecz oczywiście w konkretach. To znaczy trzeba tak zmienić sposoby wydatkowania w różnych dziedzinach, żeby to się stało. Muszą być odpowiednie bodźce. Dam przykład. Wiadomo, że część szpitali się zadłuża i zadłuża bezkarnie. Dlatego, że nie ma prawdziwego właściciela czyli takiego, który by ryzykował, gdyby jego przedsiębiorstwo było zadłużone. Jeżeli nie ma takiego ryzyka, to one będą się zadłużać na zasadzie "śmierć frajerom". Prosty zabieg. Gdyby samorządy, które są formalnie właścicielami były obciążone stratami szpitali, to pewnie samorządowcy inaczej by patrzyli na to, co się dzieje w tych szpitalach. A bez tego to jest gra do jednej bramki. Daj, daj, daj. Przy czym wcale tu nie daje państwo jakieś mityczne, tylko dajemy my czyli całe społeczeństwo. A potem się ludzie dziwią, że rosną podatki.

Janina Paradowska: Czy Platforma dobrze zrobiła rozpoczynając rządzenie, już na wstępie mówiąc, że na razie musimy zrezygnować z podatku liniowego?

Leszek Balcerowicz: To jest pytanie nie tyle ekonomiczne, co pytanie dotyczące sytuacji politycznej. Od strony ekonomicznej każdy, kto przestudiował doświadczenia chyba nie ma wątpliwości, że warto, żeby Polska dołączyła do tych krajów naszego regionu, które poprawiają warunki gospodarowania. Pytanie polityczne jest natomiast takie - jeżeli taka ustawa byłaby wprowadzona w życie, jak się zachowa prezydent, czy będzie weto. A gdyby było weto, to czy będzie to weto podtrzymane. I to jest pytanie, które dotyczy nie tylko tej reformy, ale także innych reform.

Janina Paradowska: Pan raz przeżył takie weto.

Leszek Balcerowicz: Nie chciałbym powiedzieć, że to powinno być alibi usprawiedliwiające wszelkie zaniechania. Chcę natomiast powiedzieć, że nie możemy od tego abstrahować.

Janina Paradowska: Mówi się, że rząd Donalda Tuska na razie nic nie robi, robi głównie dobre wrażenie, może cos w Europie odblokował. Czy pan widzi już jakieś linie strategiczne tego rząd, czy pan nie mógłby nic o tym rządzie powiedzieć, jaki on właściwie będzie?

Leszek Balcerowicz: Muszę podtrzymać to, co powiedziałem, że od stosunkowo niedawna jestem

Janina Paradowska: Ale obserwuje pan. Nawet fora internetowe pan czyta.

Leszek Balcerowicz: Nie można abstrahować od internetu. Niewątpliwie szybko daje się zmieniać styl. I to jest bardzo ważna rzecz. Przecież jakość życia składa się także z atmosfery w kraju. I z mojego punktu widzenia, a nie jestem tutaj odosobniony, to się bardzo poprawiło. Idzie mi o inicjatywy w polityce zewnętrznej, to jest także ważne. W polityce wewnętrznej, trochę z natury rzeczy dzieje się wolniej. Oczywiście zależy to od stopnia przygotowania. Chciałem jedno podkreślić. Im szybciej, oczywiście fachowo, tym lepiej - mówię o reformach - i z punktu widzenia kraju i z punktu widzenia własnego interesu politycznego. Bowiem między wprowadzeniem danej reformy a pojawieniem się jej efektów mija sporo czasu. I nie warto spóźniać się na przykład mieć te efekty po wyborach. Ale najważniejszy jest oczywiście interes kraju. Po drugie, potrzeba reform jest tym większa, że otoczenie międzynarodowe może być mniej pomyślne. Ostatnie lata to był okres najlepszy

Janina Paradowska: Podobno mają się nie powtórzyć takie dwa lata.

Leszek Balcerowicz: Ja nie prorokuję tu jakiejś katastrofy, ale trzeba się liczyć z tym, że tempo wzrostu gospodarki światowej może być wolniejsze, że presje inflacyjne na zewnątrz mogą być większe. Na to nie mamy wpływu, natomiast mamy wpływ na to, jak my na to odpowiemy. Im sprawniejszy organizm i lepsza gospodarka dzięki reformom, tym lepsza odpowiedź.

Janina Paradowska: Panie profesorze, nie chce pan oceniać, ale ja rozumiem, że jest dla pana jasne, jakie priorytety powinien wyznaczyć sobie rząd. Gdyby miał pan podpowiedzieć rządowi, to co przede wszystkim by to było?

Leszek Balcerowicz: Ja nie muszę podpowiadać, bo jest mnóstwo wiarygodnych raportów i Banku Światowego, OECD i Funduszu Walutowego.

Janina Paradowska: Ale nie zasłaniajmy się raportami, co by powiedział Leszek Balcerowicz?

Leszek Balcerowicz: Mówię, żeby to nie było odbierane jako moje osobiste preferencje. W każdym razie, co można z tego wyczytać? Absolutnie reforma finansów publicznych. To jest największa różnica na niekorzyść Polski. My mamy dwa razy większe wydatki budżetowe jako odsetek PKB w porównaniu z tymi tygrysami gospodarczymi, z którymi chcemy się zrównać. I moim zdaniem, nie można tego obejść. Dzięki temu się zredukuje podatki i zredukuje deficyt budżetu. Po drugie, to jest oczywiście dokończenie prywatyzacji. Jeżeli firmy się nie prywatyzuje, a podlega konkurencji, to ona prędzej czy później bankrutuje, a w międzyczasie obciąża stratami społeczeństwo. Po trzecie to, co się nazywa deregulacją. Przy czym chcę podkreślić, że to nie jest tylko zabieg techniczny. Deregulacja to jest usuwania złego prawa. A z czego się bierze złe prawo? Ze złych prawodawców. Więc jeśli się nie ma lepszego układu politycznego - mam nadzieję, że on teraz jest - to bardzo trudno usuwać złe prawo. Poza tym, trzeba sprawić, że to złe prawo nie będzie się odradzać. Czyli trzeba mieć odpowiednie mechanizmy analityczne zarówno w rządzie jak i w parlamencie. I wreszcie po czwarte, to jest fachowe umocnienie tych instytucji, które są rdzeniem państwa. To oczywiście jest wymiar sprawiedliwości, niezależność prokuratury. Ale bez tworzenia jakiejś groźnej, nowej korporacji prawniczej, która miałaby jakieś własne interesy.

Janina Paradowska: To jest problem.

Leszek Balcerowicz: Tak, jest. Więc tutaj po prostu trzeba zbadać najlepsze wzorce. Oraz usprawnienie sądów przy zachowaniu, rzecz jasna, ich niezależności, co się da. Słowacja to zrobiła, korzystając ze wsparcia Banku Światowego. Mam nadzieję, że obecny minister sprawiedliwości skorzysta z sugestii, żeby także tą droga pójść i przyspieszyć reformy.

Źródło: TOK FM