Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KOŚCIÓŁ. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KOŚCIÓŁ. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 września 2010

Niech Kościół głosi swoje tezy z ambony

Eliza Olczyk 29-09-2010, ostatnia aktualizacja 29-09-2010 18:21

Osoby bezdzietne nie mogą mieć dzisiaj dzieci tylko dlatego, że biskupi naciskają na premiera, który boi się przeciwstawić Kościołowi – mówi szef SLD w rozmowie z Elizą Olczyk

Grzegorz Napieralski
autor: Dominik Pisarek
źródło: Fotorzepa
Grzegorz Napieralski

Jerzy Urban, który zna lewicę jak własną kieszeń, powiedział niedawno, że SLD walczy o przetrwanie i o to, żeby komukolwiek być potrzebnym. Przewodniczącemu Sojuszu nie jest chyba miło usłyszeć takie słowa?

Nie zgadzam się z tym twierdzeniem. SLD ma się dobrze. Mamy w partii bardzo dużo młodych ludzi. Współpracujemy z Partią Kobiet, Zielonymi 2004, ruchami feministycznymi. Pojawił się przy nas ruch Jana Widackiego Otwarta Polska. To mało?

Ale rośnie wam konkurencja w postaci ruchu społecznego Janusza Palikota. Może odebrać lewicy część sympatyków.

Ruch Palikota zagraża co najwyżej premierowi Donaldowi Tuskowi i Platformie Obywatelskiej. Palikot jest czołową postacią PO i trudno mu będzie z dnia na dzień odkleić się od wizerunku tej partii, który jest przecież konserwatywno-liberalny, a nie lewicowy. Niektóre problemy, o których mówi Palikot, są bardzo istotne. Ale forma i styl uprawiania przez niego polityki są nie do zaakceptowania.

Ludziom jego styl się podoba.

Jednym się podoba, innym nie. My walczymy o standardy, o to, żeby polityka była normalna, żeby spór toczył się o coś, a nie przeciwko komuś. Mówimy o in vitro, o parytetach, rozdziale Kościoła od państwa, o swobodach obywatelskich. Głoszę te postulaty konsekwentnie. Dlatego zapraszam do SLD.

Zaprasza pan Palikota do SLD? Jego celem – jak sam powiedział – jest zmiażdżenie Sojuszu.

Zapraszam jego sympatyków i wszystkich, którym zależy na realizacji lewicowych postulatów, do współpracy. Palikot jak dotąd nie wywalczył w PO niczego z tego, co dziś głosi. A był człowiekiem bardzo ważnym, może nawet politykiem numer 3 w tej partii. Mówiło się, że ma ogromny wpływ na Donalda Tuska. Na sali plenarnej siedzi w pierwszym rządzie, co świadczy o pozycji polityka w partii. Gdyby więc naprawdę zależało mu na realizacji postulatów światopoglądowych, to już by coś zdziałał. A jednak tego nie zrobił.

Mimo to, domagając się darmowej antykoncepcji, liberalizacji ustawy antyaborcyjnej czy nieobecności duchownych na uroczystościach świeckich, bardziej trafia do ludzi niż SLD.

Dlaczego pani tak sądzi?

Do jego ruchu zapisało się już 8 tysięcy ludzi. Na zjazd organizacyjny ma podobno przyjechać 2 tysiące osób. To dowodzi, że Palikot potrafi porwać tłumy.

Gdybym ja chciał dzisiaj zorganizować demonstrację na 5 tysięcy ludzi, to też bym to zrobił. Naprawdę. W wakacje w ciągu godziny zebraliśmy w Warszawie 1300 podpisów pod naszymi propozycjami zmian konstytucji. Dlatego nie ma się co licytować, kto ile ludzi potrafi zmobilizować. Gdyby Palikot chciał utworzyć partię polityczną, to sondaże dają mu ok. 3 procent poparcia, a nas popiera 15 – 20 procent wyborców.

A jednak w opinii Urbana tkwi ziarno prawdy. Również PO odbiera wam amunicję ideologiczną. Ostatnio premier Donald Tusk powiedział, że chce, by 50 proc. miejsc na listach wyborczych PO było przeznaczonych dla kobiet. Wygląda na to, że przejmuje inicjatywę w sprawie parytetów.

Dopóki Donald Tusk nie odwoła pani minister Elżbiety Radziszewskiej z zajmowanego stanowiska, nie ma moralnego prawa mówić o parytetach. Koniec kropka. A ja chcę, by na naszych listach kobiety stanowiły minimum 30 proc. kandydatów. Dwa tygodnie temu mieliśmy prawie gotowe listy do sejmików wojewódzkich. Cofnęliśmy je, żeby jeszcze więcej kobiet się na nich znalazło.

Tak czy inaczej PO najwyraźniej stara się odebrać lewicy jej sztandarowe pomysły ideologiczne i zapewnić sobie poparcie lewicowego elektoratu.

Nie zgadzam się z tym. PO nie realizuje żadnych obietnic, które składała, umizgując się do lewicowych wyborców. Nie ma obniżek cen biletów kolejowych dla studentów, nie ma parytetów ani ustawy regulującej sztuczne zapłodnienie metodą in vitro. Nie ma zapowiadanych notebooków dla dzieci, żeby ich tornistry stały się lżejsze. Gdzie jest dzisiaj prezydent Bronisław Komorowski, który miał być taki aktywny od pierwszego dnia pracy? Gdzie jest jego polityka i inicjatywy ustawodawcze?

Bardzo pan niecierpliwy. Prezydent ma na realizację swoich obietnic całe pięć lat.

Nie wiadomo, czy przez pięć lat będzie miał w parlamencie popierającą go większość. Nie wspomnę o tym, że szumne zapowiedzi premiera o projektach reform, które leżą gotowe w szufladach, a nie były realizowane, bo przeszkadzał w tym prezydent Lech Kaczyński, też okazały się gołosłowne. W Pałacu Prezydenckim urzęduje już Bronisław Komorowski z PO, a na pierwszym posiedzeniu Sejmu po wakacjach w programie obrad nie było żadnych reformatorskich ustaw.

Jest pan ogromnie krytyczny wobec premiera Tuska. A podobno SLD nie miałby nic przeciwko współrządzeniu z PO po najbliższych wyborach parlamentarnych.

Dopóki Donald Tusk nie odwoła pani minister Elżbiety Radziszewskiej ze stanowiska, nie ma moralnego prawa mówić o parytetach

Zobaczymy, jakie będą wyniki wyborów. A co do premiera, to mam do niego ograniczone zaufanie. Tusk dopiero co mówił, że Polska jest zieloną wyspą w morzu recesji i rozwija się w znakomitym tempie. Tymczasem okazuje się, że trzeba podwyższyć VAT, żeby ratować finanse publiczne. My się na to nie zgadzamy. Jeżeli rząd potrzebuje 5 mld złotych, żeby załatać dziurę budżetową, to niech opodatkuje banki i będzie miał z tego 3,5 mld zł wpływów do budżetu. Jak jeszcze poszuka innych oszczędności, np. zlikwiduje fundusz kościelny i obetnie wydatki na IPN, to uzbiera dodatkowy miliard i mamy problem z głowy.

SLD proponuje likwidację funduszu kościelnego, chce, by Trybunał Konstytucyjny zajął się komisją majątkową działającą przy MSWiA. Czyżby walka z Kościołem była waszym głównym celem?

Nie jest to nasz główny cel, tylko jeden z wielu problemów do rozwiązania. Uważam, że jeżeli chodzi o działalność komisji majątkowej rozpatrującej roszczenia Kościoła katolickiego, prawo zostało wielokrotnie przekroczone. Jeżeli Trybunał przyzna nam rację, trzeba to będzie naprawić. Nadszedł też czas na rzetelną debatę na temat roli Kościoła katolickiego w Polsce, bo inne wyznania nie ingerują tak bardzo w życie publiczne. Chcemy przeprowadzić rozmową z innymi partiami i wyznaniami, gdzie leży granica między państwem a prywatnością, do której zaliczam religię. Według mnie te dwie sfery nie powinny się przenikać, a teraz to się dzieje.

Uważa pan, że Kościół ingeruje w życie publiczne?

Oczywiście. Biskupi piszą listy do posłów, żeby wpłynąć na ich decyzję w sprawie ustawy o in vitro. Proboszczowie mówią, na kogo głosować, a na kogo nie. Szkoły nauczają religii, ale nie organizują lekcji etyki. To wszystko nie jest w porządku. Prawica w nocy zawiesiła krzyż w Sejmie. My nie chcemy takiej drogi. Nie będziemy po cichu zdejmować krzyży, ale chcemy rozmowy o standardach, które obowiązują w Europie.

Biskupi nie mają prawa wypowiadać się na temat sztucznego zapłodnienia?

Mogą się wypowiadać, ale jeżeli wywierają presję na posłów, to już jest ingerencja w politykę.

Inne grupy społeczne też docierają do posłów, żeby skłonić ich do przyjęcia określonych rozwiązań. Do pana nigdy nie pisał np. Polski Związek Działkowców w sprawie ustawy o ogródkach działkowych?

Owszem, ale to dotyczy wyłącznie działkowców, a nie wszystkich obywateli. Kościół ma swoją powinność – dziesięć przykazań i Pismo Święte. Niech głosi te tezy z ambony, bo do tego został powołany. Ale ingerowanie w politykę, a przez to w prywatne życie wszystkich obywateli to jest przesada. Osoby bezdzietne nie mogą mieć dzisiaj dzieci tylko dlatego, że biskupi naciskają na premiera Tuska, który boi się przeciwstawić Kościołowi.

A więc jeżeli Tusk będzie premierem po następnych wyborach, to nici z in vitro, niezależnie od tego, czy lewica będzie współrządziła czy nie?

Wierzę, że po następnych wyborach zabiegi in vitro będą refundowane z budżetu państwa. Może będzie inna większość parlamentarna. My w każdym razie będziemy konsekwentni w tej sprawie jak w każdej innej. Dlatego też w najbliższym czasie zgłosimy do Sejmu projekt ustawy liberalizującej prawo antyaborcyjne w Polsce. Jesteśmy jednym z trzech państw Unii, w których aborcja jest zakazana. Prawo do aborcji stało się jednym ze standardów europejskich i działa niemal w całej Unii. A u nas? Podziemie aborcyjne działa poza kontrolą państwa i zagraża życiu i zdrowiu kobiet. Nie możemy być na to ślepi.

Skoro mowa o konsekwencji, to gdy ostatnio rozmawialiśmy, zarzekał się pan, że Klub Lewicy nie poprze ustawy PO o mediach publicznych, jeżeli nie będzie w niej przepisów o licencji programowej i finansowaniu tych mediów. Kilka tygodni później zagłosowaliście za tą ustawą.

Ale mamy gwarancje od PO, że w ustawie o mediach publicznych przygotowanej przez twórców zostaną uwzględnione nasze postulaty. Skoro PO daje nam takie gwarancje, a przy tym jest doraźna możliwość zmiany w tych mediach, to dlaczego tego nie robić? Zresztą media publiczne już zmieniają się na lepsze. Do TVP po odejściu Piotra Farfała, wszechpolaka, przyszedł Romuald Orzeł, co wyszło telewizji na dobre. Teraz zachodzą dalsze zmiany.

Teraz w ogóle nie ma prezesa.

Będzie za chwilę. Wierzę głęboko, że gwarancje, które daje nam Platforma, dotyczące finansowania mediów publicznych i utrzymania ich działalności misyjnej, są prawdziwe.

Włodzimierz Czarzasty, pana doradca ds. medialnych, popiera pana porozumienie z PO, bo – jak mówi – dzięki temu partia, która ma 9 proc. mandatów w Sejmie, zdobyła dwa miejsca z pięciu w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Chodziło więc o stanowiska?

Co w tym złego? Nasi kandydaci, których zgłosiliśmy i którzy zostali wybrani, są autorytetami w środowisku mediów elektronicznych. Jeden z nich jest producentem, drugi fachowcem od cyfryzacji. Dlaczego mam się z tego tłumaczyć? Ratujemy media publiczne, a to jest dla mnie najważniejsze.

Rzeczpospolita

poniedziałek, 6 września 2010

Jasna Góra: Nowe szaty Królowej


Dorota Steinhagen
2010-09-05, ostatnia aktualizacja 2010-09-05 16:15

Szlachetne kamienie, cenne kruszce, zwykłe różańce i medaliki, meteoryty, kamienie z groty w Nazarecie, linia elektrokardiogramu i fragment Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem tworzą nową suknię dla Cudownego Obrazu


Fot. Piotr Deska / AG
Suknia została napisana z wotów, które Czarnej Madonnie przynieśli pielgrzymi. Tak, tak, napisana, bo suknia - jak ikona - jest pisana, a nie wykonywana. Ta pisana była modlitwą, bo zmaterializowaną modlitwą - jak twierdzi jej autor Mariusz Drapikowski, złotnik i bursztynnik z Gdańska - są dary, które na Jasną Górę niosą pielgrzymi, ci z kraju, i zza granicy. Modlitwę tę stanowią więc zarówno szlachetne kamienie i cenne kruszce, wykonane z nich wspaniałe klejnoty, jak i plastikowe różańce, aluminiowe medaliki, proste srebrne łańcuszki. Te proste dary artysta także wykorzystał pisząc suknię - Wotum Narodu. Razem z modlitwą spisaną przez paulinów umieścił je pod zewnętrzną warstwą sukni.

W sobotę suknia i korony - dar narodu - zostały uroczyście poświęcone. - Niech pragnienie dobra wspólnego przezwycięży egoizm i podziały, niech wszyscy sprawujący posługę władzy widzą w Tobie służebnicę Pana, uczą się służyć i rozpoznawać z mądrością potrzeby rodaków - modlił się przewodniczący uroczystości abp Józef Kowalczyk, prymas Polski.

W mszy udział brało ok. 10 tys. wiernych. Wśród nich - Mariusz Drapikowski. Kilka dni wcześniej tłumaczył nam, jak czytać napisane przez niego szaty. Bo w sukni - wyjaśniał - nie blask złota, brylantów, rubinów, czy szafirów jest ważny. Trzeba czytać znaki i symbole, które się w niej zawierają.

Niebieski kolor sukni Maryi - jako symbol jej czystości - i czerwień szaty Jezusa - czerwonej jak u Króla i jak jego krew przelana za odkupienie ludzi. Meteoryty, tuż pod dłonią Matki Bożej, wskazujące, że to ona jest gwiazdą przewodnią, która prowadzi do Chrystusa; kamienie z groty w Nazarecie, wydobyte w miejscu, w którym - zgodnie z tradycją - stał Archanioł Gabriel zwiastując Maryi i z Golgoty, miejsca śmierci jej syna.

- Ta suknia zawiera także bardzo współczesne znaki i symbole - wyjaśniał Drapikowski. - Na szacie Matki Boskiej pojawia się np. linia elektrokardiogramu. Na znak, że w sercu narodu bije serce Matki.

W szatę Jezusa artysta wmontował także pomalowany na biało fragment metalu z biało-czerwoną szachownicą. To fragment Tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. - To wyraz hołdu wszystkim, którzy tam zginęli - mówił Drapikowski.

Nad fragmentem rozbitego prezydenckiego samolotu szeroka złota ślubna obrączka. Związana jest z nią niezwykła historia o tragicznej polskiej miłości i wierności. Obrączkę tę na palcu miał mężczyzna wieziony podczas okupacji do Auschwitz. Zdjął ją z palca, zawinął w kartkę papieru, na której napisał adres żony. Obrączka do żony trafiła, mężczyzna z obozu nie wrócił. Kobieta do swojej śmierci nie zdejmowała jej z palca. Na Jasną Górę rodzinną pamiątkę przyniosły ich dzieci. W sobotę z jasnogórskiego szczytu wzruszająca historię rodziny opowiadali córka i wnuk.

Suknia waży 17 kg. Powstawała dwa lata. Pracował nad nią Drapikowski i wszyscy jego pracownicy. Do tytanowego podkładu przy pomocy superprecyzyjnego lasera mocowali kolejne klejnoty, ostrożnie, by niczego nie uszkodzić. Bo jest np. w koronie Jezusa Chrystusa brylantowa brosza z atrybutami męki Pańskiej. To najprawdopodobniej fragment koron, które w darze dla Cudownego Obrazu przekazał król Władysław III Waza, a które później zaginęły i odnalazły się tylko we fragmentach.

Bo - jak twierdzą historycy - już na przełomie XV i XVI wieku korony dla Matki Boskiej Częstochowskiej przekazywali władcy i wielmoże: Władysław Jagiełło, Władysław IV Waza, królowa Eleonora, żona Michała Korybuta Wiśniowieckiego, August II. Sukniami - według Drapikowskiego - ikonę osłaniano początkowo dla ochrony przed sadzami z płonących świec. Dopiero potem - by oddać jej cześć. Dziś jasnogórski Cudowny Obraz ma dziewięć sukien. Dwie z nich są dziełem Mariusza Drapikowskiego. Suknię bursztynową napisał w 2005 roku, jako uzupełnienie dla papieskich koron, które w przeddzień śmierci pobłogosławił Jan Paweł II.

Najnowsze korony i suknia dla Cudownego Obrazu to dar Polaków z okazji wyjątkowej - sto lat temu, w 1910 roku, 22 maja na Jasnej Górze odbyła się uroczystość rekoronacji ikony Czarnej Madonny koronami podarowanymi przez papieża Piusa X. Zastąpiły pierwsze papieskie korony z 1717 roku, dar papieża Klemensa XI. W nocy z 22 na 23 października 1909 roku zostały one skradzione. Podejrzenie do dziś pada na władze carskie, zwłaszcza że car Mikołaj II koniecznie chciał podarować częstochowskiej ikonie własne korony. Polacy takiego daru od zaborcy nie chcieli. Papież Pius X uchronił Polaków od konieczności przyjęcia niechcianego daru. Na uroczystość nie mógł wówczas przyjechać metropolita lwowski, dziś święty abp Józef Wilczewski. Carskie władze nie dały mu pozwolenia na odwiedzenie Częstochowy. W stulecie tamtych wydarzeń kazanie z jasnogórskiego szczytu wygłosił jego następca, dzisiejszy metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki.

Źródło: Gazeta Wyborcza Częstochowa


Więcej... http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,8337762,Jasna_Gora__Nowe_szaty_Krolowej.html#ixzz0ymWPIHor

czwartek, 29 października 2009

Co się naprawdę stało w Sokółce

Tomasz Nieśpiał 27-10-2009, ostatnia aktualizacja 27-10-2009 07:14

Czy hostia zamieniła się w ciało? Nieformalne badania rodzą wątpliwości. Kolejnych arcybiskup już nie chce

Parafianie z kościoła w Sokółce są podzieleni w opiniach. Część to sceptycy,  ale są i tacy,  którzy nie mają wątpliwości,  że zdarzył się cud.  – Uwierzyłam w momencie, kiedy się dowiedziałam, co zaszło  w kościele  – mówi „Rz“ starsza kobieta  z różańcem  w dłoni  bogusław  (fot: florian skok)
źródło: Rzeczpospolita
Parafianie z kościoła w Sokółce są podzieleni w opiniach. Część to sceptycy, ale są i tacy, którzy nie mają wątpliwości, że zdarzył się cud. – Uwierzyłam w momencie, kiedy się dowiedziałam, co zaszło w kościele – mówi „Rz“ starsza kobieta z różańcem w dłoni bogusław (fot: florian skok)

– Może coś ta nasza Sokółka warta u Boga, skoro takie cuda nam serwuje – zastanawia się Maria Radecka, która niedaleko podlaskiego miasteczka prowadzi kuchnię tatarską.

– Może to sygnał, że coś w Sokółce jest nie tak i trzeba się zastanowić nad swoim życiem, relacjami z bliźnimi – zastanawia się Krystyna Andrzejewska, dyrektor Sokólskiego Ośrodka Kultury.

– Może coś jest ze mną nie tak, ale machlojką tu pachnie – podejrzewa pan Stanisław, rencista.

Odkrycie proboszcza

12 października 2008 roku, miejscowy kościół pw. św. Antoniego Padewskiego. Księdzu udzielającemu komunii wypada z puszki komunikant. Duchowny podnosi go dyskretnie i wkłada do naczynia liturgicznego z wodą – zgodnie z kościelnymi procedurami upuszczony komunikant nie może być ponownie użyty ani wyrzucony, należy go rozpuścić w wodzie, którą przelewa się później do specjalnego naczynia – pisciny. Przez nie woda ta wsiąka w ziemię.

Po mszy w Sokółce naczynie na tydzień trafiło do sejfu w zakrystii. W kolejną niedzielę proboszcz Stanisław Gniedziejko ze zdumieniem odkrył, że zanurzony w wodzie komunikant nie tylko się nie rozpuścił, ale pojawiła się na nim plama przypominająca krew.

– Takiego doświadczenia się nie zapomina. To wielkie przeżycie – wzdycha dziś ksiądz Gniedziejko. Ale o szczegółach wydarzeń sprzed roku nie chce rozmawiać. Odsyła do oficjalnego komunikatu białostockiej kurii metropolitalnej.

Ks. Andrzej Kakareko, kanclerz kurii, opisuje w nim kalendarium związane z niecodziennym wydarzeniem. Wynika z niego, że dziesięć dni po odkryciu proboszcza naczynie przeniesiono na plebanię, a następnego dnia komunikant „wyjęto z wody i położono na korporale w tabernakulum”.

O tym, co dokładnie działo się przez kolejne dwa miesiące, kanclerz nie informuje. Podaje tylko, że na początku stycznia tego roku z komunikantu pobrano próbkę, którą zbadało dwoje profesorów patomorfologów z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Kuria informuje, że specjaliści wydają zgodne orzeczenie, iż „przysłany do oceny materiał (...) wskazuje na tkankę mięśnia sercowego, a przynajmniej ze wszystkich tkanek żywych organizmu najbardziej ją przypomina”.

W marcu metropolita białostocki arcybiskup Edward Ozorowski powołuje komisję kościelną do zbadania zjawisk eucharystycznych w Sokółce. Werdykt: komunikant, z którego została pobrana próbka do ekspertyzy, jest tym samym, który został przeniesiony z zakrystii do tabernakulum w kaplicy na plebanii, ingerencji osób postronnych nie stwierdzono, a akta sprawy przekazano do nuncjatury apostolskiej w Warszawie.

Mięsień sercowy czy szkieletowy

Patomorfolodzy, o których badaniach informuje kuria, to prof. Maria Sobaniec-Łotowska z Zakładu Patomorfologii Lekarskiej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku oraz prof. Stanisław Sulkowski z tego samego uniwersytetu.

– Sobaniec-Łotowska to zaufany człowiek arcybiskupa Ozorowskiego – mówi jeden z pracowników zakładu. Brała udział w zamknięciu procesu beatyfikacyjnego księdza Michała Sopoćki, stawała w obronie o. Tadeusza Rydzyka i Radia Maryja, apelowała o moratorium na wykonywanie aborcji.

Sama z „Rz” rozmawia niechętnie. – Obowiązuje mnie ścisła tajemnica – tłumaczy i odsyła do komunikatu kurii.

Jej przełożony, kierownik Zakładu Patomorfologii Lekarskiej prof. Lech Chyczewski mówi, że badanie wykonano w Akademickim Ośrodku Diagnostyki Patomorfologicznej, który prowadzi działalność na bazie Zakładu Patomorfologii Lekarskiej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

Prof. Chyczewski zaznacza też, że próbkę z Sokółki przebadano nieformalnie. Pismo z kurii nie było bowiem adresowane ani do kierownictwa ośrodka, ani do zakładu, tylko bezpośrednio do prof. Sobaniec-Łotowskiej. – Zwróciłem, w służbowej formie, uwagę pani profesor, że postąpiła nagannie – dodaje Chyczewski.

Jakie badanie wykonał prof. Sulkowski? Dokładnie nie wiadomo. Sam enigmatycznie odpowiada, że wchodziło ono w zakres specjalności, którą reprezentuje. I – tak jak Sobaniec--Łotowska – odsyła do komunikatu kurii.

Jak tłumaczy prof. Chyczewski, Sobaniec-Łotowska przeprowadziła najprostsze badanie histopatologiczne, które pozwala określić, z jaką tkanką ma się do czynienia, ale w żadnym razie nie przesądza, czy pochodzi ona od człowieka. Można dzięki niemu stwierdzić jednak, czy badany materiał to mięsień ssaka. – Po ułożeniu jąder we włóknie wiadomo też, czy to mięsień sercowy (jądra ułożone centralnie) czy szkieletowy (jądra ułożone obwodowo) – objaśnia.

Informacje przekazane przez kurię przesądzają, że w Sokółce znaleziono mięsień serca.

Jednak prof. Lech Chyczewski ma wątpliwości, czy tak rzeczywiście było. A nabrał ich po rozmowie z prof. Sulkowskim.

– Z tego, co mówił, nie wynikało jednoznacznie, że jądra rozmieszczone były centralnie – opowiada kierownik Zakładu Patomorfologii Lekarskiej. – Powiedziałbym nawet, że to, co usłyszałem od prof. Sulkowskiego, wskazywało, iż mamy do czynienia raczej z mięśniem szkieletowym. Może gdybym widział ten materiał, nie miałbym takich wątpliwości.

– Nie spotkałem się z taką opinią i nie przypuszczam, aby ktokolwiek mógł w sposób odpowiedzialny takie opinie formułować jedynie na podstawie luźnych wypowiedzi osób trzecich, bez osobistego wykonania stosownych badań, a przynajmniej możliwości oceny zabezpieczonej dokumentacji – odpowiada prof. Sulkowski.

Nie chce jednak powiedzieć, jak ułożone były jądra we włóknie badanej przez niego tkanki. – Tego typu pytania leżą w kompetencji stosownej komisji badającej sprawę cudu – ucina rozmowę.

Prof. Sobaniec-Łotowska: – Nikt się do mnie nie zgłosił i nie informował o takich wątpliwościach.

Prof. Lech Chyczewski twierdzi, że nie przekazał swoich spostrzeżeń prof. Sobaniec-Łotowskiej, bo jest to osoba „bardzo emocjonalnie zaangażowana w tę sprawę”. – Taka rozmowa z merytorycznych torów bardzo szybko wykroczyłaby poza merytoryczne – argumentuje kierownik.

Arcybiskup: musimy uszanować świętość

Prof. Chyczewski zdradza, że proponował abp. Ozorowskiemu przeprowadzenie szczegółowych badań molekularnych materiału z kościoła w Sokółce.

Gotowość do ich wykonania zgłosił Zakład Medycyny Sądowej w Bydgoszczy. – Z ciekawości naukowej – mówi jego kierownik prof. Karol Śliwka.

Badanie DNA precyzyjnie wskazałoby, czy tkanka, która została przebadana, jest ludzka czy zwierzęca i czy to materiał męski czy żeński. – Z dużą dozą prawdopodobieństwa określilibyśmy, z jakiego rejonu świata pochodzi. Rozwialibyśmy wszelkie wątpliwości – zapewnia prof. Śliwka.

Prof. Chyczewski: – Arcybiskup nie był zainteresowany przeprowadzeniem takich badań. Usłyszałem, że skoro zachodzi okoliczność cudownego pochodzenia tego materiału, to nie należy już tego męczyć.

Prof. Śliwka: – Kościół ma swoje zasady i interesy. Nic na siłę.

Abp Edward Ozorowski w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla tabloidu „Fakt” tłumaczył, że jeśli wydarzenia z Sokółki odmienią serca i dusze ludzi, niepotrzebne są kolejne badania. „Jeśli mamy do czynienia z fragmentem Ciała Chrystusa, to byłoby nawet niewskazane z powodu czci, jaką powinniśmy to Ciało otoczyć. Przypomnę tutaj Mojżesza, któremu przy płonącym krzewie Bóg kazał zdjąć buty, bo stąpał po ziemi świętej. My też w tym przypadku mamy do czynienia ze świętością i musimy to uszanować” – argumentował.

Według ks. prof. Mariana Ruseckiego, przewodniczącego Komitetu Nauk Teologicznych Polskiej Akademii Nauk, arcybiskup pospieszył się z decyzją. – W moim odczuciu i z naukowego punktu widzenia te badania należało prowadzić dalej. Choćby po to, by wytrącić argumenty przeciwnikom, osobom, które podejrzewają manipulację i oszustwo – uważa.

Śledczy umarzają

Po medialnych doniesieniach o cudzie w Sokółce zajmujące się m.in. walką o przestrzeganie praw osób niewierzących Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów złożyło doniesienie do prokuratury. – Jest mało prawdopodobne, że mięsień sercowy, o którym mówi kuria, należy do żydowskiego proroka ukrzyżowanego dwa tysiące lat temu – mówi dr Małgorzata Leśniak, prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zastrzega, że wiara jest prywatną sprawą każdego człowieka, i nie chce w tę sferę życia ingerować, ale ponieważ pojawiła się informacja o fragmencie ludzkich szczątków, to nasuwa się pytanie: co tam się wydarzyło?

Jej zdaniem prokuratura powinna zbadać, czy w Sokółce nie doszło do zbezczeszczenia zwłok i czy właściciel znalezionych tkanek umarł śmiercią naturalną. A jeśli tkanka jest pochodzenia zwierzęcego, to czy nie ma zagrożenia epidemiologicznego.

Prokuratura Rejonowa w Sokółce ogłosiła wczoraj, że śledztwa nie będzie. – Prowadzący sprawę prokurator nie zgromadził dowodów, które potwierdzałyby zaistnienie przestępstwa – informuje Anatol Pawluczuk, prokurator rejonowy w Sokółce. Szczegółów postępowania nie zdradza.

Czekają na pielgrzymów

W samej Sokółce zdania na temat tego, co wydarzyło się w kościele, są podzielone. Ale już z tego, że o miasteczku zrobiło się głośno, zadowoleni są urzędnicy.

– To promocja, za którą nie płacimy – ocenia Zbigniew Tochwin, sekretarz miejscowego urzędu miasta. – Jeśli zjawisko zostanie uznane za cud, skorzystają na tym wszyscy mieszkańcy. Należy się spodziewać pielgrzymów, dla których będziemy musieli przygotować odpowiednie zaplecze gastronomiczne i noclegowe.

W zajeździe sąsiadującym z kościołem św. Antoniego już zacierają ręce. – Dobrze żyjemy z proboszczem, więc jak coś się wyjaśni, to będziemy mieli u siebie tłumy – cieszy się recepcjonistka.

Pierwsi turyści już się pojawili. Po mieście krąży wieść o góralach, którzy odwiedzili „cudowną parafię”. – Na mszach widać nowe twarze i większe niż dotychczas zainteresowanie naszą parafią – ucina pytanie proboszcz Gniedziejko.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora t.niespial@rp.pl

Rzeczpospolita

środa, 7 października 2009

Cud w Sokółce. Czerwona substancja

Michał Olszewski / 06.10.2009
Na razie jest cicho. Pielgrzymów nie ma, wiatr hula po parkingu. Ale co będzie, jeśli Kościół przyzna, że w Sokółce rzeczywiście zdarzył się cud?
Kościół św. Antoniego, Sokółka, 1 października 2009 r. / fot. Michał Kość / Reporter
Kościół św. Antoniego, Sokółka, 1 października 2009 r. / fot. Michał Kość / Reporter




Fakty dawkowane są skąpo i ujrzały światło dzienne dopiero teraz.

W styczniu 2009 r. jeden z księży parafii św. Antoniego Padewskiego w podlaskiej Sokółce upuścił na podłogę komunikant. Zgodnie ze zwyczajem, hostia została włożona do naczynia liturgicznego wypełnionego wodą i zamknięta w tabernakulum, by mogła się rozpuścić.

Ks. Stanisław Gniedziejko, energiczny, wiecznie zajęty proboszcz, wyjaśnia w przelocie między Mszą a spotkaniem z kolegami z seminarium: – Po kilku dniach zajrzeliśmy do środka, okazało się, że woda ma kolor czerwony, a na hostii widać czerwoną substancję. Poinformowaliśmy kurię, sprawą zajęli się naukowcy z Akademii Medycznej w Białymstoku.

Wyniki badań pokazały, że na hostii widać fragment ludzkiego mięśnia sercowego. – To, co widziałem, wskazuje na taką właśnie tkankę, a przynajmniej ze wszystkich znanych tkanek najbardziej ją przypomina – przyznaje ostrożnie prof. Stanisław Sulkowski, białostocki patomorfolog z 30-letnim stażem, który badał fragment. Mówi, że nigdy z czymś podobnym nie miał do czynienia. Jest wierzący, ale w badaniach nie ma to nic do rzeczy – liczy się materia.

Kuria powołała specjalną komisję, w skład której weszło trzech profesorów teologii z białostockiego seminarium – jeśli uznają, że doszło do zjawiska nadprzyrodzonego, powiadomią Watykan. Na razie nikt w kurii nie chce jednoznacznie stwierdzić, czy w Sokółce doszło do cudu eucharystycznego.

Po II wojnie światowej w północno-wschodniej części Polski o możliwości cudu mówiono dwukrotnie. W połowie maja 1965 r. 14-letniej mieszkance położonego 30 km na południe od Białegostoku Zabłudowa miała się ukazać Matka Boska, zapowiadając dokładną datę kolejnego objawienia. W oznaczony dzień do miejscowości zjechało ponad tysiąc wiernych; żeby ich rozpędzić, milicja użyła broni, z drugiej strony poleciały kamienie. Matka Boska się nie ukazała, Kościół objawienia nie uznał.

Pomiędzy 11 a 14 września 1981 r. w oddalonym 130 km na północ od Sokółki mazurskim Olecku z krzyża przy kościele Podwyższenia Krzyża Świętego spływała czerwona ciecz. Błyskawicznie rozeszła się informacja, że to krew, do Olecka zaczęli zjeżdżać wierni z Mazur i Podlasia, trwały całonocne czuwania. Kościół cudu nie uznał.

Jeśli ktoś oczekiwał, że informacje o czerwonym fragmencie na hostii w Sokółce wywołają podobne poruszenie, musi się zawieść.

Ważniejsze tematy

– Ale żeby cud, w takiej pipidówie jak nasza? Ja katolik jestem, i to praktykujący, ale uwierzyć trudno – wiceburmistrz Krzysztof Szczebiot nie kryje sceptycyzmu. Więc jak to, kilka minut spacerem od jego biura, od urzędowych wnętrz, żaluzji wertykalnych, dziury budżetowej w wysokości 700 tys. zł, kosztorysów na budowę kanalizacji, petenta deklarującego, że jeśli miasto nie rozwiąże sprawy z uciążliwym sklepem, to on odbierze sobie życie, kilka minut dosłownie, w tabernakulum na plebanii, leży hostia z fragmentem mięśnia sercowego?

Sokółka, 20-tysięczne miasto zagubione w pół drogi między Białymstokiem a Grodnem, nie wygląda na przygniecione wiadomością o cudownym zdarzeniu. Kilka dni po potwierdzeniu informacji przez abp. Edwarda Ozorowskiego, metropolitę białostockiego, pod kościołem ani w jego wnętrzu nie widać tłumów. Nie ma całonocnych czuwań, z regionu nie nadjeżdżają pekaesami starsze kobiety w kolorowych chustkach. O cudzie nie chcą również rozmawiać księża z parafii, zalecają jednak modlitwę. Między niskimi blokami z prefabrykatów i resztkami carskiej architektury mocno wieje, życie toczy się powoli, na Mszy w pierwszy czwartek miesiąca gimnazjaliści spod chóru odbierają sms-y i próbują przedrzeć się do wyjścia przez drzwi, których broni katechetka. Jeden z księży apeluje, żeby się zapisywać na pielgrzymkę różańcową do sanktuarium w Różanym Stoku, bo na razie zebrało się 15 osób, i jeśli nie uda się zapełnić choćby jednego autokaru, będzie wstyd moralny. Grabarze spod kostnicy przekonują, że cały ten cud jest wymysłem dziennikarzy. Po zmroku ulice błyskawicznie pustoszeją, tylko w barze „Pod Rybką” pękają kolejne kufle piwa, nad automatami pochylają się podpite chłopaki. Są ważniejsze tematy: piłka, polityka.

Sokólski cud, i tu trzeba przyznać rację grabarzom, rozgrywa się głównie w gazetach lokalnych. Jedna odtwarza hagiograficzne legendy, które podobno już zaczęły krążyć po mieście.

Czy wiecie, że ta hostia przemieniła się w bijące serce?

Czy wiecie, że wrzucona do wody hostia rozpuściła się, a następnie przemieniła w tkankę mięśnia sercowego?

Czy słyszeliście już wersję o śladach krwi pozostawionych na chuście liturgicznej? Te ślady nieustannie zmieniały swoją barwę z różowej na czerwoną.

Gazety przypominają, jak w połowie lat 80. po Sokółce rozeszła się wieść, że na twarzy Matki Boskiej z frontonu kościoła pojawiły się rysy, a kiedy dojdą do serca, nastąpi koniec świata. Wtedy to było ludzkie gadanie, a teraz sprawa jest poważna.

Co ciekawe, ludność miejscowa, zaczepiana w pociągu, na stacji kolejowej czy ulicach, nie wie na ten temat nic. Ludność miejscowa, nawet ta w wieku późnym, w chustkach przykrywających posiwiałe włosy, mówi słowa, jakich nie zwykliśmy oczekiwać w takich momentach. Że nie ma co brać do głowy, bo to księża dla promocji wymyślili. Albo że wszystko to sprawka chuliganów, może głupich ministrantów, którzy chcieli wyciąć dowcip proboszczowi.

Pielgrzym znaczy rozkwit

Na cud można spojrzeć też pragmatycznie.

Krzysztof Szczebiot chwyta za telefon. Dzwoni do miejscowego muzeum, żeby zapytać o liczbę zwiedzających w tym roku. Nie jest ich dużo, raptem 3 tysiące, co daje przybliżone pojęcie o ruchu turystycznym w mieście. – I gdyby tak okazało się, że... – Szczebiot zawiesza na chwilę głos. – No, głupio mówić, bo tu cud, a tu takie przyziemne myślenie. Ale ja jestem urzędnikiem. Jakby zaczęli pielgrzymi przyjeżdżać, bardzo by to miastu pomogło, bardzo. Każdy tutaj o tym pomyślał. Ludzie by zarobili. 700 tysięcy brakuje nam na wypłaty.

Nadzieje podtrzymał abp Ozorowski. W ubiegłym tygodniu przyjechał do Sokółki, parafianie usłyszeli, że być może do ich miejscowości będą pielgrzymować wierni z całego świata. To rozpala wyobraźnię: można zamknąć oczy i zobaczyć wielki parking wypchany po brzegi autokarami, egzotycznych pielgrzymów, zarezerwowane miejsca w hotelach, bujny rozkwit usług turystycznych, podlaskie Łagiewniki.

Wydarzeniom w Sokółce pilnie przygląda się dr Maciej Krzywosz, socjolog, który na Uniwersytecie w Białymstoku stworzył Pracownię Badań i Dokumentacji Zjawisk Mirakularnych. Krzywosz nie wypowiada się na temat prawdziwości obserwowanych zjawisk, zostawiając te kwestie teologom. Interesują go mechanizmy społeczne, jakie działają podczas objawień. Zwraca uwagę, że mimo największej liczby powołań w stosunku do liczby parafian i opinii regionu niezwykle religijnego, archidiecezja białostocka nie jest regionem obfitującym w objawienia. – Sokółka jest ciekawa z kilku powodów. Cuda eucharystyczne zdarzają się naprawdę rzadko, w Polsce dominują zdarzenia związane z kultem maryjnym. Ludzie zazwyczaj widzą Matkę Boską w chmurach lub na szybie – opowiada. – Oczywiście, to ciekawe, że przy okazji tajemnicy duchowej włącza się myślenie promocyjne, ale nie ma w nim nic dziwnego, tym bardziej że gdyby cud został uznany, ranga Sokółki na religijnej mapie Europy na pewno by wzrosła. Po drugie, w Sokółce nie ma typowej dla cudów hierarchii społecznej, czyli ścisłego kręgu wtajemniczonych, którzy widzieli bądź mają bezpośredni kontakt z tymi, którzy widzieli, i sterują wiernymi. Tę rolę przejęły media. Po trzecie, ciekawy jest spokój, z jakim miejscowi przyjmują ten fakt. Często się zdarza, że objawienia mają miejsce w momentach wielkich napięć społecznych, jak w Olecku. Teraz takiego klimatu nie ma.

Część jej twarzy

Masywna, pięcionawowa bryła kolegiaty pw. św. Antoniego zamknięta jest między dwoma symbolami. Od strony miasta, tam, gdzie wiszą wielkie billboardy „Niewinny judasz (drzwi i okna)” oraz „Wszyscy jesteśmy zatanistami (sprawdź w internecie)”, wznosi się wysoki krzyż poświęcony 1000 mieszkańców wywiezionych przez NKWD do Kazachstanu i na Syberię. Z ramion krzyża zwisają ogniwa grubego łańcucha z zadziorami jak w koronie cierniowej. Kiedy zrywa się wiatr, tańczą na wszystkie strony.

Na wzgórzu za kościołem, tam, gdzie cmentarz, rośnie wielka lipa. Wokół pnia wije się sczerniały ze starości sznur, z węzłami i supłami, w korę wbite pinezkami wyblakłe zdjęcie męczennika, pod sznur powtykane fragmenty krucyfiksów. To symboliczny grób ks. Jerzego Popiełuszki, którego rodzinna miejscowość znajduje się niedaleko.

Napisać, że w tej ograniczonej dwoma symbolicznymi znakami przestrzeni nie dzieje się nic, byłoby nadużyciem. Wystarczy stanąć przed kościołem i porozmawiać z kobietami, które otwierają potężne drzwi i wychodzą na wiatr. Okazuje się, że pod pozorami spokoju i ostrożności pulsują emocje.

Zofia, parafianka w średnim wieku, szczelnie opasana ciepłą kurtką, na pytanie o cud odpowiada błyskawicznie: – Modlę się więcej i myślę o zdarzeniach, których nie potrafię sobie wytłumaczyć. Było kiedyś tak, że syn odwoził dziewczynę do Białegostoku. Jak wracał, autem uderzył w słup, tą stroną, po której chwilę wcześniej siedziała dziewczyna. A ja się wtedy modliłam. Nie wierzę, że to przypadek. I jeszcze kilka razy tak się zdarzyło, że modlitwa pomogła. Nie wiem, co z tym cudem, ksiądz mówi, żeby czekać cierpliwie, to czekam.

Teresa Szarkowska, roześmiana parafianka, ciągle w drodze między Sokółką a Nowym Jorkiem: – Jestem zachwycona tą możliwością, tak, zachwycona. Wielka szansa dla nas, wielki dar. Więcej osób będzie się modlić, taki znak jest wezwaniem. Czy ja wierzę w cuda? Wyszłam z nowotworu złośliwego, nie wiem, na jak długo, ale ciągle jestem zdrowa. I mam przekonanie, że to dzięki moim modlitwom do Matki Boskiej i świętego Antoniego. Kiedyś, w chorobie, śniłam, że proszę: „Matko, jeśli coś jeszcze ze mnie będzie, jeśli mam żyć, daj mi znak, pokaż swoją twarz”. I dokładnie pamiętam, co wtedy zobaczyłam. Widziałam część jej twarzy. Niektórzy się śmieją, jak im o tym opowiadam.

B. (nieufna 50-latka, nie chce podać nawet całego imienia): – Sokółka to dziwne miejsce, niby bardzo katolickie, ale jak jedzie się w autobusie do Białegostoku z różańcem w dłoni, to ludzie dziwnie patrzą. Może teraz będzie inaczej?

***

Na razie jest cicho. Pielgrzymów nie ma, wiatr hula po parkingu. Znad cmentarza lecą wrony, na ramionach krzyża miarowo kołyszą się łańcuchy. Wiceburmistrz pracuje spokojnie, znudzona ekipa dziennikarzy dopala papierosy i wraca do Białegostoku.

Dr Krzywosz zwraca uwagę, że ostrożność Kościoła i parafian ma głębokie uzasadnienie. – Już po pierwszych informacjach w prasie pojawiły się komentarze na forach internetowych, wyśmiewające całą sprawę – wskazuje. – Ludzie, którzy opowiadają o cudach, muszą się liczyć z łatką ciemnogrodu, zacofanych, hołdujących zabobonom. Również z tej przyczyny ostrożność zachowuje Kościół, który próbuje nie dopuszczać do tego, by poważne zdarzenie zmienić w kabaret. Inna sprawa, że Kościół nigdy nie był przychylny cudom, zbyt często tracił bowiem nad nimi kontrolę. Polskie objawienia dzieją się zazwyczaj poza nim, księża mają mały wpływ na nie. Ale tutaj zdarzenie rozegrało się w świątyni, świadkiem był ksiądz, więc takiego niebezpieczeństwa nie ma.

Prof. Sulkowski: Dla mnie nawet ważniejsze od odpowiedzi napytanie, jakiego pochodzenia jest tkanka, jest to, czy mogło dojść do manipulacji, czyli udziału osób trzecich. Po przeprowadzonych badaniach mam przekonanie, że manipulacji nie było. Jednak ostateczna ocena należy do władz Kościoła. W tej chwili za wcześnie, by cokolwiek przesądzać.

Ks. Gniedziejko mówi, że jest dumny ze swoich parafian. Bo nie stracili głowy, nie narobili zamieszania. Przy każdej okazji przypomina im, żeby, niezależnie od decyzji białostockich teologów, niezależnie od tego, co stanie się z czerwonym fragmentem zamkniętym w tabernakulum na plebanii, pamiętali o jednym.

Prawdziwy cud eucharystyczny dzieje się podczas każdej Mszy.

niedziela, 28 grudnia 2008

List pasterski Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny 28 grudnia 2008

OTOCZMY TROSKĄ ŻYCIE CZŁOWIEKA

List pasterski Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny
28 XII 2008

Siostry i Bracia! Umiłowani w Chrystusie Panu!
Radość wielka, która z okazji Bożego Narodzenia staje się udziałem całego ludu, to radość z narodzenia Dziecka. Radość tę wypowiedział Symeon, który „wziął Dzieciątko Jezus w objęcia, błogosławił Boga” i wypowiedział proroctwo wobec Izraela, a także do „Matki Jego, Maryi.” Radość tę wypowiedziała prorokini Anna, która „sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy” (por. Łk 2, 22-40). Niestety, nie wszyscy dostrzegają w Nim nadzieję dla świata. Herod widzi w tym Dziecku zagrożenie i poleca mordować dzieci. Ponieważ i dzisiaj narasta agresja wobec rodziny i życia ludzkiego, pragniemy umocnić rodziny w pełnieniu ich powołania, a równocześnie prosić wszystkich, aby bardziej zdecydowanie troszczyli się o życie każdego człowieka.

Rodzino płodna w dzieci, bądź błogosławiona!

Najpierw serdecznie, z szacunkiem i wdzięcznością pozdrawiamy wszystkie katolickie rodziny. Niech Bóg błogosławi matkom i ojcom, którzy zjednoczeni we wzajemnej i nierozerwalnej miłości wychowują swoje dzieci, traktując to jako życiowe powołanie. Jesteście piękni w Waszej Miłości. Jesteście wielcy w waszym poświęceniu. Cenne jest Wasze świadectwo, że dojrzała Miłość i rodzicielstwo idą razem. Wasze dzieci są nie tylko waszymi „skarbami”. One naprawdę są nadzieją Kościoła i świata. One patrząc na Was i na Waszych przyjaciół, chłoną świat Waszych wartości. Jakąż radością i nadzieją napełniają się nasze serca, gdy patrzymy jak dzieci kochają dzieci. O stosunku do życia w następnych pokoleniach zadecydują dzieci wychowane w rodzinach otwartych na życie! Uściskajcie je od nas, gdy wrócicie do domu.
Ze szczególnym szacunkiem pozdrawiamy rodziny wielodzietne. Ostatnio lansuje się dziwne przekonanie, że rodzina z trójką dzieci to już rodzina „wielodzietna”. Dzięki Bogu są też w Polsce naprawdę wielodzietne rodziny, które zgodnie ze wskazaniami Soboru Watykańskiego II potrafią zarazem roztropnie i wielkodusznie planować większą liczbę dzieci. Ta wielkoduszność zasługuje na szczególną wdzięczność Narodu, bo bez niej nie miałby przyszłości. W tym miejscu ciśnie się bardzo poważne pytanie: Czy państwo daje należyty wyraz tej wdzięczności?
Niech Bóg błogosławi matkom i ojcom, którzy wspólnie oczekują narodzin dziecka. Ten czas oczekiwania niech służy pogłębieniu Waszej jedności małżeńskiej. Niezastąpione są chwile, które małżonkowie spędzają razem; chwile pełne rozmów i wzruszeń nad misterium życia. Zadbajcie, aby dziecko rozwijające się pod sercem matki narodziło się też w sercu ojca. Trzeba przecież, aby żona nie była samotna ani w oczekiwaniu na dziecko, ani w rodzeniu, ani w wychowywaniu dzieci.
Rodzice dojrzali do rodzicielstwa rozumieją, że naprawdę urodzić, to nie tylko dać życie, ale także zapewnić dzieciom utrzymanie oraz wprowadzić je w świat wiary i kultury. W tym kontekście patrzymy z niepokojem na plagę rozwodów. Z całym naciskiem trzeba bowiem powiedzieć, że ojciec, który przekazuje dziecku życie a następnie opuszcza rodzinę, nie jest godzien nazywać się ojcem. Podobnie matka, która odchodzi z dzieckiem do innego. Żadne spotkania ani prezenty nie zastąpią zwyczajnej, codziennej obecności w rodzinie. Do pełnego rozwoju dziecko potrzebuje bowiem obojga rodziców i musi widzieć ich wzajemną miłość. Inaczej nie nauczy się być w przyszłości mężem czy żoną i będzie musiało stawić czoła niezawinionym zranieniom swojej osobowości.

Tylko Bóg jest Panem życia

Jest w Polsce bardzo wiele małżeństw, które z niewypowiedzianą tęsknotą oczekują od lat na dziecko i proszą o nie Boga, jak o największy dar. Pamiętamy o Was w modlitwie. Zachowajcie pogodę ducha. Darzcie siebie jeszcze tkliwszą miłością. Chrońcie Wasze serca przed rozgoryczeniem i pretensjami do Boga. Nie traćcie nadziei. Wiele rodzin, które jeszcze niedawno były w Waszej sytuacji, dzisiaj już cieszą się dziećmi.
Trzeba powiedzieć, że również Wasze oczekiwanie ma sens. Ono jest nie tylko ogromnie potrzebnym, ale też niepodważalnym świadectwem. Ze słowami można bowiem się spierać. Któż jednak odważy się zakwestionować Wasze życie szarpane tęsknotą za dzieckiem i jej niemalże podporządkowane. Chociażby czytając Wasze wypowiedzi na forach internetowych można się przekonać, że Bóg tak głęboko zapisał w sercu człowieka powołanie do macierzyństwa i do ojcostwa, że bez dzieci małżeństwo nie potrafi być w pełni szczęśliwe.
Wyczekujący narodzin dziecka często doświadczają dramatu poronienia samoistnego. Każdego roku dotyka on w Polsce około 40 tysięcy rodzin. Zważywszy, że powodowany nim ból dotyka również rodziców i teściów, każdego roku cierpi w Polsce z tego powodu około 250 tysięcy osób. Usilnie prosimy w ich imieniu lekarzy i administrację szpitali, aby zechcieli uszanować ich ludzkie i rodzicielskie uczucia. Tym bardziej, że poronienie samoistne często dotyka młode małżeństwa, które leczyły się, modliły i z niepokojem oczekiwały szczęśliwej chwili porodu. W takich wypadkach stajemy więc nie wobec „jednostki chorobowej”, ale wobec rodziców, dziadków a często też wobec młodszego rodzeństwa, którzy boleśnie przeżywają śmierć oczekiwanego i już kochanego przez nich dziecka, które ma prawo do szacunku i godnego traktowania. Natomiast ich niezbywalnym prawem jest pożegnać, opłakiwać i pochować to dziecko. To są światowe standardy. Dziecko należy do rodziny! Rodzina ma prawo do pomocy duszpasterzy w zorganizowaniu godnego pochówku, a także życzliwego przyjęcia jej prośby o wydanie ciała dziecka przez odpowiednie władze szpitalne. Apelujemy o ludzką wyobraźnię.
Niestety, nikt nie może zagwarantować, że każde z oczekujących małżeństw będzie miało szczęście rodzić dzieci. Rozumiemy targające wami myśli i emocje. W imię odpowiedzialności za prawdę musimy jednak powiedzieć, że w żadnym wypadku nie jest moralnie dozwolone uciekać się do zapłodnienia „in vitro”. Bóg i tylko Bóg jest Panem życia. Dzieci są Jego darem, a nie jednym z dóbr konsumpcyjnych. Nie istnieje „prawo do dziecka”. Nie jest to opinia – jak czasami usiłuje się sugerować – Episkopatu Polski, ale zwyczajne nauczanie Kościoła Katolickiego, dawno już wyłożone w oficjalnych dokumentach.

Adopcja i rodzinne domy dziecka

Nieprzeniknione są [Boże] drogi, ale zawsze pełne miłości. W wielu wypadkach bezdzietność pozostaje tajemnicą, którą być może zrozumiemy dopiero po drugiej stronie życia. Zawsze jednak warto rozeznać, czy Bóg nie powołuje nas w ten sposób do szczególnej odpowiedzialności za dzieci już urodzone, które z różnych powodów nie mogą wychowywać się w swoich rodzinach naturalnych. Czy nie wzywa do szczytnej odpowiedzialności poprzez adopcję, rodzicielstwo zastępcze czy też prowadzenie z całym oddaniem rodzinnego domu dziecka. Nie bójmy się adoptować dzieci. Nie bójmy się rodzicielstwa zastępczego. A może drodzy Rodzice czujecie powołanie, by założyć rodzinny dom dziecka? To musi być powołanie, a nie tylko praca zawodowa. Trudności będą jak w każdej rodzinie, ale satysfakcja i radość może nawet większa. Sieroctwo społeczne to bardzo wyniszczająca sytuacja. Pozwólcie dzieciom poznać ciepło rodzinnego domu. Wprawdzie ktoś inny urodził ich ciało, ale wy możecie „rodzić ich serce” i walczyć o kształt ich człowieczeństwa. Tutaj w szczególny sposób brzmią Chrystusowe słowa: "A kto by jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie przyjmuje". Całym sercem błogosławimy Wam Rodzice, którzy w taki sposób służycie dzieciom. Rozumiemy Wasze oczekiwanie na dostosowanie prawa polskiego tak, aby matka adoptująca niemowlę mogła od razu otrzymać urlop macierzyński. Niepokoją nas sygnały o zbyt zbiurokratyzowanym podejściu pracowników socjalnych. Niepokoi nas opieszałość sądów przy wydawaniu zgody na adopcję. Życzymy Wam wiele ludzkiej życzliwości i zrozumienia ze strony wszystkich, że tutaj chodzi nie o „problem”, ale o żywe dzieci, dla których ludzkiego rozwoju miłość i ciepło rodzinnego domu mają zasadnicze znaczenie.

„Przyszłość ludzkości idzie przez rodzinę”

Siostry i Bracia! Nasze pełne ciepła, szacunku i wdzięczności słowa biorą się stąd, że zarówno jakość życia poszczególnych osób, jak i przyszłość świata zależą od rodziny. Od najdawniejszych czasów było to oczywiste dla wszystkich ludów na wszystkich kontynentach. Historia kultury ludzkiej dostarcza na to niezliczonych świadectw.
Dzisiaj – niech Bóg nam będzie miłosierny – ataki na małżeństwo i rodzinę stają się z każdym dniem coraz silniejsze i coraz bardziej radykalne, zarówno na płaszczyźnie ideologicznej, jak i w sferze prawodawstwa. Stolica Apostolska – zawsze wyważona w słowach – ubolewa, że „nigdy do tego stopnia, co dzisiaj, naturalna instytucja małżeństwa i rodziny nie była ofiarą tak gwałtownych ataków”.
Oto zaprzecza się najbardziej oczywistym faktom. Wypacza się i ośmiesza najbardziej ewidentne rzeczywistości. W czasie poważnych kongresów światowych usiłuje się przedefiniować podstawowe pojęcia związane z płcią, małżeństwem i życiem. W ramach propagowanej rewolucji obyczajowej głosi się, że bycie pod względem płci kobietą bądź mężczyzną to jedynie wynik ograniczeń kulturowych, z których „nowoczesne” społeczeństwo musi się wyzwolić. Próbuje się nazywać małżeństwem związki dwóch osób tej samej płci. Nagłaśnia się i idealizuje mniejszości seksualne. Takie pary domagają się tych samych praw, jakie są zarezerwowane dla męża i żony. Nawet „prawa” adoptowania dzieci. Mówi się o tym w kategoriach „praw człowieka” i „wolności”. To wszystko niszczy człowieka i urąga jego godności. Gdy na początku XX wieku zgubna ideologia komunistyczna zaczynała docierać do Polski, wielu przestrzegało przed niebezpieczeństwem błędnego myślenia o człowieku. Zlekceważono ich albo poddano zaciekłym prześladowaniom. I oglądaliśmy na własne oczy, jak tenże błąd antropologiczny doprowadził do upadku całego systemu. Dzisiaj nurty post-oświeceniowe popełniają ten sam błąd w myśleniu o człowieku. Stolica Apostolska ostrzega, że może to doprowadzić do cywilizacji post-ludzkiej. Czy zechcemy wyciągnąć z tego wnioski?

Na ratunek człowiekowi

Wzywamy zatem wszystkich ludzi dobrej woli. Musimy ratować człowieka. Liczymy na pomoc dziennikarzy. Jest pośród Was wielu prawdziwych humanistów. Nie raz pokazaliście, ile dobra potraficie wzniecić w świecie i z jakim profesjonalizmem służyć wielkim sprawom.
Odważcie się zatem z prawdziwą wolnością szukać prawdy i służyć prawdzie o człowieku. Po co negować, że człowiek jest powołany i zdolny do miłości, do ofiary i do budowania prawdziwej i trwałej jedności małżeńskiej między kobietą i mężczyzną? Oczywiście, że to wymagająca droga, ale właśnie ona prowadzi do szczęścia, którego sami pragniecie. Czyż wędrowcy, którym chwilowo zabrakło sił, aby się wspinać na szczyty, muszą dla polepszenia swego samopoczucia gwałtownie zaprzeczać ich istnieniu? Po co jako ideał ludzkiej wolności przedstawiać karykaturę człowieka, schlebiając najniższym instynktom ludzkim? Równocześnie zaś po co stwarzać wrażenie, że wszelkie słabości i nieprawości, przez które miłość ludzka bardzo często doznaje sprofanowania, a które Pismo Święte ukazuje od tysiącleci jako zupełnie sprzeczne z powołaniem człowieka do świętości, stanowią poszukiwaną przez wielu wartość? Przecież to nie jest prawda.
Jest też inne pytanie: czy to normalne, że razem z wolnością wypowiedzi wszedł – przede wszystkim na antenę radia i telewizji – wulgarny język ulicy? Czas skończyć z przemocą, brutalnością, mrocznością, obscenicznością, cynizmem. W imię odpowiedzialności za człowieka opowiedzcie się bardziej zdecydowanie po stronie dobra i piękna.

Rodzina drogą Kościoła

Wzywamy zatem wszystkich ludzi dobrej woli do pomagania rodzinie. Liczymy na pomoc dziennikarzy. „O szczególny wysiłek w tym względzie czuję się zobowiązany prosić synów i córki Kościoła – pisał Jan Paweł II. Ci, którzy przez wiarę poznają w pełni wspaniały zamysł Boży, mają jeszcze jeden powód, ażeby wziąć sobie do serca rzeczywistość rodziny w naszych czasach, tych czasach próby i łaski. Winni oni kochać rodzinę w sposób szczególny. Polecenie to jest konkretne i wymagające. Kochać rodzinę, to znaczy umieć cenić jej wartości i możliwości i zawsze je popierać. Kochać rodzinę, to znaczy poznać niebezpieczeństwa i zło, które jej zagraża, aby móc je pokonać. Kochać rodzinę, to znaczy przyczyniać się do tworzenia środowiska sprzyjającego jej rozwojowi. Zaś szczególną formą miłości wobec dzisiejszej rodziny chrześcijańskiej, kuszonej często zniechęceniem, dręczonej rosnącymi trudnościami, jest przywrócenie jej zaufania do siebie samej, do własnego bogactwa natury i łaski, do posłannictwa powierzonego jej przez Boga. „Trzeba, aby rodziny naszych czasów powstały! Trzeba, aby szły za Chrystusem!” Do zadań chrześcijan należy także głoszenie z radością i przekonaniem „dobrej nowiny” o rodzinie — rodzinie, która odczuwa wielką potrzebę słuchania wciąż od nowa i rozu-mienia coraz głębiej słów autentycznych, objawiających jej własną tożsamość, jej wewnętrzne bogactwa, wagę jej posłannictwa w państwie ludzkim i w Państwie Bożym” (FC 86).
Na koniec prosimy Was bardzo serdecznie: odmawiajcie wspólnie różaniec w Waszych rodzinach. Przez modlitwę różańcową złączymy się najściślej z atmosferą Domu w Nazarecie, gdzie Jezus „rósł i nabierał mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk 2, 40).
Przyjmijcie nasze Pasterskie błogosławieństwo. Udzielamy go z Jasnej Góry zwycięstwa, gdzie od wieków zwykli pielgrzymować zakochani, małżonkowie, rodzice i dzieci, szukając światła i mocy. Podążajcie ich śladem.

Podpisali Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi obecni na 346. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski

Jasna Góra, 27 listopada 2008 Roku Pańskiego



List należy odczytać w Święto Świętej Rodziny, 28 XII 2008 r.

sobota, 6 grudnia 2008

Moherowe berety ruszają na podbój internetu

Jacek Hołub, Toruń

2008-12-06, ostatnia aktualizacja 2008-12-06 19:25

Tysiące słuchaczy Radia Maryja świętowały w Toruniu 17 rocznicę powstania rozgłośni. - Wszystkie moherowe berety - uczymy się internetu! - wołał do nich o. Rydzyk.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Kardas / AG
16 urodziny Radia Maryja przed rokiem
Choć uroczystości rozpoczęły się o godzinie 12.30 pierwsze autokary pojawiły się w Toruniu wczesnym rankiem. Górale z Podhala, grupy z Małopolski i Rzeszowszczyzny jechały całą noc, by wspólnie z redemptorystami i słuchaczami z innych zakątków kraju świętować urodziny Radia Maryja. Po południu w Toruniu było już ponad 130 autokarów, a kościół redemptorystów na Bielanach oraz dwa olbrzymie namioty wypełniają się sympatykami stacji - w większości starszymi paniami.

Na dziedzińcu Radia Maryja czeka na nie Kapela znad Baryczy (akordeon, banjo, bas i bębny oraz dwie panie z chórku), grająca na okrągło utwór "Moherowe berety". Uradowane słuchaczki chwytają się za ręce i podrygują w rytm polki: "A my kochamy moherowe berety,/ te nasze mamy w nich pięknie wyglądają./ To dumne damy i mądre kobiety,/ co swą rodzinę i swój polski dom kochają".

- Moher to jest ciepła, fantastyczna rzecz, rodzina Radia Maryja ma fantastyczną atmosferę! - woła do kamery TV Trwam o. Waldemar Gonczaruk. Płyty kapeli - za 25 zł, można kupić na stoisku obok. Na krążku nie ma "Moherowych beretów", jest za to utwór "Kurcze felek" i ... "Ginekolog". Jest jeszcze jedna niespodzianka dla pielgrzymów. Pod rozgłośnią stoi nowy pomnik Jana Pawła II. Papież jest biały, naturalnej wielkości, wyciąga w górę ramiona. To już czwarta figura Ojca Świętego, druga wzniesiona przez o. Rydzyka.

Znacznie mniej gościnnie witani są fotoreporterzy. Uczestnicy imprezy obrzucają ich wyzwiskami. Fotograf "Gazety" wyzywany jest od "świń" i "śmieci". - Ty Żydzie! - krzyczy zapalczywy starszy pan. Za dziennikarzami wstawiają się przechodnie. Kilometr dalej, o godzinie 13.30 na ołtarzu pojawia się witany burzliwymi oklaskami o. Rydzyk. W sutannę ma wpięty agrafką miniaturowy moherowy beret. - Zobacz, ojciec dyrektor! - wołają zachwycone panie.

Szef Radia Maryja mówi o kościele z kopią papieskiej kaplicy, który chce zbudować obok swojej uczelni i o geotermii. - Myśmy chcieli pokazać całej Polsce co Polska ma, bo Polska jest bogata i Polacy nie muszą być żebrakami świata, ani jeździć na pucybutów świata i żebrać o pracę - opowiada szef Radia Maryja. - No a to co nam zrobili... Panie Jezu, przemień ich. Niech nie będzie w Polsce żadnych szkodników.

Podczas koncertu zespołu Lumen kościół pęka już w szwach. W namiocie ze stoiskami z książkami oraz bufetem z bigosem i gorącą herbatą największym powodzeniem cieszy się stolik, przy którym swoje dzieła podpisuje prof. Jerzy Robert Nowak, publicysta Radia Maryja i wykładowca w szkole o. Rydzyka. "Żydzi a Polacy" i "Czerwone dynastie" idą jak ciepłe bułeczki. Czytelnicy Nowaka ściskają go z wdzięcznością "za obronę Polski" i robią sobie z nim zdjęcia. Dużym powodzeniem cieszą się też zestawy satelitarne do odbioru TV Trwam, sprzedawane wprost z naczepy tira - po 300 zł.

Młodzież z plakietkami rozdaje bezpłatny egzemplarz "Naszego Dziennika", okoliczne foldery i ulotkę o budowie kościoła, z drukami przelewów. Plansze ze strzałkami prowadzą tych, którzy chcą złożyć "dar serca".

Po koncercie o. Jan Król odczytuje pismo od ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetyny, że wniosek o organizację zbiórki publicznej na geotermię będzie rozpatrywany do 20 grudnia br. - To znaczy, że komitet złożył dokumenty, a minister je rozpatruje tak, żeby nie dać pozwolenia - komentuje o. Król.

Nastroje się poprawiają, gdy zaczyna grać Kapela znad Baryczy. Do śpiewania włącza się o.Rydzyk, tłum faluje: "My uwielbiamy berety moherowe,/ za ich odwagę i życie dla Kościoła. / I całujemy z szacunkiem siwą głowę, / bo moherowy beret serce ma anioła". Mszy przewodniczy biskup toruński Andrzej Suski, homilię wygłasza ordynariusz włocławski Wiesław Mering. W kościele są politycy PiS, m.in.: Przemysław Gosiewski, Zbigniew Ziobro, Joachim Brudziński, Jacek Kurski, Antoni Maciarewicz i Anna Sobecka oraz europosłanka Urszula Krupa. Nie zabrakło też Artura Górskiego, który zasłynął stwierdzeniem, że wybór Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych to "koniec cywilizacji białego człowieka".

Potem dłuuuga procesja darów. Poza standardowymi kopertami: kosz oscypków i obraz Matki Boskiej przytulającej pod krzyżem o. Rydzyka. Na zakończenie wielki flakon z brązowawą wodą geotermalną wydobytą w Toruniu. Burza oklasków.

- Ile jest jeszcze do zrobienia ... - mówi na zakończenie o. Rydzyk. - Popatrzcie, gdybyśmy mieli tak parę portali internetowych! Mówię na serio, wziąć się do roboty. O młodzież trzeba zawalczyć, a młodzież to internet. Wszystkie moherowe berety - uczymy się internetu!

Źródło: Gazeta Wyborcza Toruń

wtorek, 18 listopada 2008

Oddał swoje głosy Wojtyle

Ewa K. Czaczkowska 18-11-2008, ostatnia aktualizacja 18-11-2008 07:24

Kardynał Wyszyński otrzymał głosy elektorów na konklawe w 1978 r. Wycofał się i zabiegał o wybór Karola Wojtyły

Kardynałowie Karol Wojtyła i Stefan Wyszyński w 1967 roku podczas koronacji obrazu Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej
autor zdjęcia: Jakub Dobrzyński
źródło: Rzeczpospolita
Kardynałowie Karol Wojtyła i Stefan Wyszyński w 1967 roku podczas koronacji obrazu Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej

Nieznane dotąd szczegóły konklawe, na którym 16 października 1978 r. wybrany został Jan Paweł II, znajdują się w dzienniku prymasa Stefana Wyszyńskiego „Pro memoria”. Jego fragmenty drukuje w najnowszej książce „1978. Wybór papieża Jana Pawła II” historyk Peter Raina, który jako jeden z nielicznych ma do nich dostęp. Książka ukazała się w ubiegłym tygodniu.

Do tej pory nie było wiadomo, jaką rzeczywiście rolę odegrał prymas Wyszyński na październikowym konklawe. Z powodu tajemnicy, jaka obowiązuje elektorów, prymas nie pisze o wielu sprawach, np. wynikach głosowań, ale jego informacje wnoszą wiele do rekonstrukcji przebiegu tego konklawe.

Dzień po jego zakończeniu „dla historycznej pamięci” kardynał zanotował w dzienniku odpowiedź, jaką dał „grupie kardynałów”, którzy postawili mu pytanie: czy przyjąłby wybór?

Odmówił, podając powody. Po pierwsze uważał, że papieżem powinien być Włoch, gdyż mieszkańcy Rzymu mają prawo do biskupa rodaka (papież jest biskupem Rzymu).

Po drugie życiowym zadaniem prymasa Polski jest bronić Kościoła „na Wschodzie centralnej Europy”. Kardynał deklarował: „Do mnie należy – nawet paść na granicy polsko-sowieckiej, gdyby Bóg tego ode mnie zażądał”. Po trzecie ma już 77 lat, a papież musi mieć siły do pracy. Po czwarte papieżem musi być człowiek wszechstronnie do tego przygotowany. Prymas jako piąty punkt odpowiedzi podał: „gdyby wybór padł na kardynała Wojtyłę, uważam, że miałby obowiązek wybór przyjąć, gdyż jego zadania w Polsce są inne”.

Dla prymasa Wyszyńskiego było to czwarte konklawe. Na pierwszym, w październiku 1958 roku, gdy wybrany został Jan XXIII, kilku kardynałów głosowało również na prymasa Polski.

Według Petera Rainy, który powołuje się na swoje rozmowy z kardynałami uczestniczącymi w konklawe w październiku 1978 roku, i tym razem oddano głosy na prymasa. Stało się to w trzecim głosowaniu, które odbyło się 15 października po południu.

Natomiast w czwartym głosowaniu na czwartym miejscu po włoskich faworytach konklawe, kardynałach Siri, Felici, Benelli, pojawiło się nazwisko Karola Wojtyły. Według innego elektora Carla Confalonieri kilka głosów miało na niego paść już podczas konklawe w sierpniu 1978 roku, gdy papieżem został Jan Paweł I.

Okazuje się, że momentem zwrotnym w październiku była kolacja po pierwszym dniu konklawe kardynałów: Giuseppe Siriego, Johna Króla, arcybiskupa Filadelfii, Karola Wojtyły i prymasa Wyszyńskiego.

Wtedy Siri, jeden z dwóch kardynałów, którzy uzyskali największą liczbę głosów, za małą jednak, by wygrać, zasugerował, że wycofa się i poprosi swoich zwolenników, by przekazali głosy na rzecz kardynała Wojtyły. Zachęcał też kardynała Króla, by zabiegał o to u elektorów z obu Ameryk.

Od tego momentu na rzecz wyboru kardynała Wojtyły zaczął również pracować wśród elektorów prymas Wyszyński. Tak było nazajutrz rano, gdy odprawiał mszę św. z kardynałami niemieckimi w Kaplicy Sykstyńskiej, a przede wszystkim w przerwie obiadowej, gdy rozmawiał najpierw z kardynałem Królem, a następnie kardynałem Königiem z Wiednia i kardynałami niemieckimi.

Przed decydującym głosowaniem prymas Wyszyński szepnął do kardynała Wojtyły: „Gdyby ks. Kardynała wybrano, proszę pomyśleć, czy nie przyjąć imienia Jana Pawła II”. „Myślałem o tym” – usłyszał w odpowiedzi.

Dziennik prymasa „Pro memoria”

Kardynał Wyszyński prowadził dziennik od 1948 r. aż do śmierci w 1981 r. To cenne źródło informacji nie tylko o prymasie, ale też o historii Kościoła w PRL i relacji państwo – Kościół. Do tej pory ukazała się część „Pro memoria”: od 1948 do 1956 roku, z lat 1965 – 1967, z roku 1971 oraz dotyczące papieża Jana XXIII. Fragmenty, np. „Zapiski więzienne”, ukazały się za życia prymasa. Wtedy korzystał z nich Andrzej Micewski, który w 1982 r. wydał biografię prymasa. Drugim historykiem, który w swoich pracach drukuje fragmenty „Pro memoria”, jest Peter Raina. Kardynał Józef Glemp objął dziennik klauzulą tajności do zakończenia procesu beatyfikacyjnego.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: e.czaczkowska@rp.pl

Rzeczpospolita

środa, 24 września 2008

Arcybiskup zabierze Gdańskowi Park Oliwski?

Arcybiskup Głódź zabierze gdańszczanom park?

Czy już niedługo spacerujący po Parku Oliwskim zastaną w nim mur, za którym skrywać się będą księża? Miasto Gdańsk zaczęło właśnie przekazywanie hektara zieleni Kościołowi. Formalny wniosek w tej sprawie złożył abp Leszek Sławoj Głódź. Teren być może stanie się miejscem wypoczynku, ale tylko studentów seminarium duchownego.

czytaj dalej...
REKLAMA

Fragment Parku Oliwskiego Kościół ma nie od wczoraj. Teren między murem pocysterskim a ulicą Opata Rybińskiego przyznano duchownym już w 1950 roku. Ale, jak przypomina "Gazeta Wyborcza", działki nigdy fizycznie nie przekazano. Dopiero w 1990 roku Kościół zwrócił się z wnioskiem o przeniesienie własności. I od tego czasu jest formalnie jej właścicielem.

Ale przez 18 lat nic z działką nie robił. Dopiero na początku lipca tego roku do miasta trafił wniosek nowego metropolity gdańskiego abp. Leszka Sławoja Głódzia o wydzielenie kościelnego terenu z parku. Co z prawie hektarem zieleni planuje zrobić metropolita i dlaczego zwrócił się do miasta teraz?

"Gdańska kuria do tej pory miała najgorsze wyniki w Polsce, jeżeli chodzi o odzyskiwanie utraconego majątku Kościoła" - przyznają nieoficjalnie pracownicy gdańskiego magistratu. Być może dlatego nowy metropolita zaczął naciskać na zwrot terenu.

>>>Przeczytaj, kto nie chce oddawać Kościołowi mienia

Nie wiadomo jeszcze, co kuria planuje zrobić z odzyskanym parkiem. Ma związane ręce, bo jest objęty ochroną konserwatora, a plan dopuszcza tam tylko zieleń. Park zostanie więc parkiem. Ale Kościół może odebrać gdańszczanom prawo do spacerowania po nim.

Czy teren zostanie przeznaczony dla uczniów seminarium duchownego? "Kiedyś cały park należał do Kościoła. Trzeba pamiętać, że młodzi klerycy też potrzebują miejsca do odpoczynku" - mówi "Gazecie Wyborczej" abp Gocłowski, poprzednik abp. Głódzia na stanowisku metropolity gdańskiego.

Jest jeszcze szansa, że miastu uda się zachować niepodzielony Park Oliwski. Niedługo abp Głódź ma spotkać się z prezydentem miasta Pawłem Adamowiczem. Gdańsk będzie chciał najprawdopodobniej zaproponować diecezji inny teren.

Polityczny spór wokół gruntów kościelnych. SLD chce zlikwidować Komisję Majątkową, która zajmuje się zwrotem ziemi bezprawnie odebranej Kościołowi w PRL. Pierwszym krokiem lewicy jest zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego ustawy o stosunkach państwo - Kościół. "To czysta propaganda, żeby zmienić ustawę, trzeba mieć siłę, a co oni mają?" - komentuje pomysły lewicy biskup Tadeusz Pieronek.

czytaj dalej...
REKLAMA

Dyskusja o zwrocie Kościołowi majątku nabrała tempa. Zaczęło się od zapowiedzi Janusza Palikota z PO w poniedziałkowym programie "Teraz my" w TVN, że Platforma zamierza zmienić ustawę, która reguluje prace Komisji Majątkowej. Palikot mówił, że obecna procedura przyznawania Kościołowi majątków odebranych w PRL jest "skandaliczna". Wczoraj w rozmowie z DZIENNIKIEM podtrzymał swoje zapowiedzi.

"Musi zostać wypracowana nowa procedura funkcjonowania komisji, trzeba m.in. wprowadzić możliwość zaskarżania jej decyzji i jawność procedur" - stwierdził poseł PO.

Wystąpienie Palikota natychmiast podchwyciła lewica, która od dawna szykowała się do ataku na Komisję Majątkową. "Dzisiejsza procedura jest chora, umożliwia przekazywanie Kościołowi majątków bez odwoływania się do sądu przez tych, którzy tym majątkiem w tej chwili zawiadują" - grzmiał wczoraj na specjalnej konferencji poseł SLD Jerzy Wenderlich.

Zapowiedział, że jego klub jeszcze w tym tygodniu złoży wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Z kolei szef Sojuszu, Grzegorz Napieralski, w rozmowie z nami przyznał, że jeśli okaże się, że ustawa jest niekonstytucyjna, to jego partia będzie postulowała likwidację Komisji Majątkowej.

Na zapowiedzi Palikota i polityków Sojuszu ostro zareagowało PiS. Zbigniew Girzyński jest przekonany, że obecne przepisy są dobre. "Dlaczego gdy Ryszard Kalisz był ministrem spraw wewnętrznych i podlegała mu komisja, nie złożył wniosku, by ją zlikwidować? Bo nikomu do głowy nie przyszło, żeby to zmieniać" - zaznacza Girzyński.

Także Ludwik Dorn, który jako wicepremier w rządzie PiS był współprzewodniczącym Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu uważa, że komisji nie należy likwidować. "Działa blisko 20 lat i jak na tak skomplikowaną materię i skalę problemu spisuje się całkiem dobrze, nie widzę powodu jej likwidacji czy zmiany sposobu orzekania" - podkreśla.

Zapowiedzi lewicy i Palikota zaniepokoiły także episkopat. Jego rzecznik ks. Józef Kloch wytknął na specjalnej konferencji prasowej, że ustawę, na podstawie której działa Komisja Majątkowa, uchwalili "starsi koledzy dzisiejszej lewicy". Po czym wyjaśniał nieporozumienia wokół jej działalności. Tłumaczył m.in., że zwraca ona tylko nieruchomości zabrane przez komunistów niezgodnie z ówczesnym prawem, a nie, jak się mylnie podaje, wszystkie znacjonalizowane dobra kościelne.

Dużo ostrzej wypowiada się szef Komisji Konkordatowej bp Tadeusz Pieronek: "Działania SLD to czysta propaganda, żeby zmienić ustawę, trzeba mieć siłę, a co oni mają?" - pyta retorycznie w rozmowie z DZIENNIKIEM. A o inicjatywie Palikota mówi z pobłażaniem: "Przecież tego pana znamy z różnych wybryków, więc nie ma się co przejmować."

Po tak zdecydowanym głosie Kościoła, Platforma odcięła się od pomysłu Palikota.

"Wypowiedź Palikota o Komisji Majątkowej należy traktować w takich samych kategoriach jak happening z pistoletem i penisem" - komentuje Jarosław Gowin. Członek zarządu PO zapewnia, że to prywatna inicjatywa Palikota niemająca żadnego poparcia w klubie i rządzie. "Nikt w Platformie nie chce doprowadzić do konfliktu z Kościołem" - zapewnia.

poniedziałek, 5 maja 2008

Tomasz Polak - dawniej ks. Węcławski

lama, kk
2008-05-05, ostatnia aktualizacja 2008-05-05 18:46

Od 30 kwietnia prof. Tomasz Węcławski, były ksiądz nosi nazwisko Polak. O decyzji poinformował na stronie Pracowni Badań Granicznych, gdzie pracuje

Zobacz powiekszenie
Fot. Łukasz Cynalewski / AG
Tomasz Węcławski
ZOBACZ TAKŻE
Nazwisko Polak przyjęła także jego żona Beata Anna (wcześniej Pokorska)z którą wspólnie zakładał Pracownię. Na stronie internetowej Pracowni, której jest współtwórcą i kierownikiem, pod swoją fotografią umieścił napis: "prof. dr hab. Tomasz Polak (do 30 kwietnia 2008 Tomasz Węcławski).Zgodnie z ustawą imię i nazwisko można zmienić z tzw. "ważnych względów". - Co roku wydajemy ok. 400 takich decyzji mówi kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Poznaniu Mariusz Kopeć. Najczęściej o zmianę taką proszą kobiety, które po rozwodzie wracają do swojego poprzedniego nazwiska. Zastrzeżone są nazwiska historyczne, znane ze świata kultury, nauki, polityki. - Każda prośbę o zmianę nazwiska rozpatrujemy indywidualnie - tłumaczy Kopeć.

W zeszłym roku najpier zrezygnował z kapłaństwa, a potem wystapił z kościoła. Zrobił to 21 grudnia, zgodnie z prawem kanonicznym - przed swoim proboszczem i w obecności dwóch świadków. - Oznacza to, że wyrzeka się wiary wyznawanej przez wspólnotę Kościoła - tłumaczy rzecznik prasowy poznańskiej Kurii ks. Maciej Szczepaniak.

Węcławski to jeden z najwybitniejszych polskich teologów, intelektualista, przez lata kojarzony z posoborowym, otwartym na współczesny świat Kościołem. Tłumaczył na język polski utwory Karla Capka, napisał "Ewangelię dla dzieci". W swoim dorobku ma ponad 30 publikacji naukowych m.in. "Królowanie Boga". Był jedną z osób, które interweniowały w Watykanie w sprawie abp Juliusza Paetza, oskarżanego przez poznańskich kleryków o molestowanie seksualne. Dla wielu autorytet moralny i mistrz.

Po rezygnacji z kapłaństwa nie mógł już prowadzić wykładów na Wydziale Teologicznym, którego przez wiele lat był dziekanem, i który dzięki jego staraniom został włączony w struktury UAM. - Wszystkie zajęcia jakie prowadził Tomasz Węcławski zostały powierzone innym osobom - wyjaśnia obecny dziekan ks. prof. Paweł Bortkiewicz. - Ze współpracy z nim zrezygnowali też wszyscy jego magistranci i doktoranci - w sumie ok. kilkunastu osób - dodaje. Węcławski nie przestał jednak być pracownikiem UAM. Nadal kieruje powołaną przez siebie na początku 2006 roku pozawydziałową Pracownię Pytań Granicznych.

Po wystąpieniu z kościoła mówiono o tym, że rada wydziału teologicznego poznańskiego Uniwersytetu powoła komisję sprawdzającą, która skontroluje czy w książkach byłego księdza nie ma herezji. Nie zdecydowano się jednak na to.

Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań