Pokazywanie postów oznaczonych etykietą OPOZYCJA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą OPOZYCJA. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 19 czerwca 2008

J.Kaczyński: książka o Wałęsie to cios w establishment

rik, PAP
2008-06-19, ostatnia aktualizacja 2008-06-19 08:20

Według prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego "wściekła obrona" przed książką IPN nt. Lecha Wałęsy świadczy o tym, że jest ona ciosem w establishment, od kilkunastu lat oparty na "radykalnym kłamstwie".

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Jarosław Kaczyński
B. premier powiedział dziś w "Sygnałach Dnia", że w burzliwej dyskusji nt. książki IPN o Wałęsie, "chodzi o obronę establishmentu, obronę sytuacji społecznej w tych wyższych częściach hierarchii społecznej, sytuację ukształtowaną w ciągu ostatnich kilkunastu lat, sytuację, której jedną z podstaw jest kłamstwo, można powiedzieć kłamstwo radykalne". - Kłamstwo, które zupełnie odrzuca rzeczywistość i tę sprzed 1989 roku w jej prawdziwym kształcie, i tę rzeczywistość po roku 1989 - mówił b. premier.

- Ta książka jest ciosem w ten obraz, w obraz, który służy establishmentowi i stąd ta wściekła obrona - dodał prezes PiS.

J.Kaczyński pytany, czy w książce znajduje potwierdzenie, że Wałęsa na początku lat 70. był agentem SB, powiedział: "ja swoje zdanie wyrażałem na ten temat wielokrotnie już przed laty, także wtedy, kiedy Lech Wałęsa był prezydentem i podtrzymuję to zdanie". - Mi ta książka z tego punktu widzenia nie jest potrzebna, natomiast dobrze, że prawda zaczyna wdzierać się do polskiego życia publicznego, wdzierać się, bo jest zaciekły opór i można powiedzieć, że ta tama jest podtrzymywana, łatana i to już na zasadzie, że nic się nie liczy, żadne zasady, w tym także logiki. Ale jednak się wdziera i to jest bardzo optymistyczne - podkreślił szef PiS.

- Lech Wałęsa odegrał w latach 80. rolę bardzo wybitną i tego się w żadnym razie nie da zaprzeczyć, tylko to nie jest jedyny przypadek w historii i świata i Polski, osoby, której życiorys jest wysoce skomplikowany, to znaczy że są w nim części bardzo złe i bardzo dobre - zaznaczył b. premier. - Zawsze wtedy jest pytanie o finał, a tym finałem była prezydentura, a także i późniejsza działalność - i tutaj niestety muszę powiedzieć, że ten finał był bardzo zły - dodał.

Książka historyków IPN Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka pt. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" ma ukazać się w poniedziałek nakładem IPN, na razie w nakładzie ok. 4 tys. egzemplarzy.

piątek, 14 marca 2008

Cimoszewicz: Wróciłem przez Kaczyńskich


Cimoszewicz: Wracam do polityki przez Kaczyńskich

"Mój powrót do polityki jest w znacznej mierze przypadkowy. Gdyby nie Kaczyńscy, nie wróciłbym. Ich rządy były jedną wielką katastrofą i czułem, że mam moralny obowiązek zrobienia wszystkiego, by ich odsunąć" - zdradza w "Fakcie" Włodzimierz Cimoszewicz. Dodaje też, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich.

Premier właśnie odwiedził USA. Jak ocenia pan nasze wzajemne stosunki?

- Ocena ogólna jest dobra, ale niepokoi mnie narastająca niechęć opinii publicznej do USA.

Dziwi to pana?

- Nie. To skutek amerykańskich błędów, np. tego, że wszyscy dookoła są zwalniani z obowiązku wizowego, a najbardziej proamerykańscy Polacy - nie. To także pośredni efekt przynależności do UE - sprawy europejskie stały się nam bliższe. Nasze interesy dotyczące bezpieczeństwa jeszcze długo będą się jednak wiązały z zaangażowaniem USA w bezpieczeństwo europejskie. Pamiętajmy, że jest to relacja supermocarstwa i państwa średniej wielkości w Europie. Mimo to nie pozwólmy na zbytni paternalizm wobec nas, mając świadomość, że nam na bliskości z USA zależy bardziej niż im - z nami.

Jak ocenia pan politykę zagraniczną rządu?

- Na tle katastrofy rządów PiS fakt, że obecny rząd deklaruje otwartość, jest dobrą zmianą. Jednak brakuje jeszcze klarownej koncepcji.

A co ocenia pan negatywnie?

- Rząd popełnił błąd, uznając niepodległość Kosowa tak szybko. Oznacza to zerwanie z powojenną tradycją respektowania integralności terytorialnej państw jako zasady nadrzędnej w Europie. Podjęcie decyzji po kilku miesiącach nie byłoby niewłaściwe. Kosowu można było zaoferować praktyczną pomoc i przedstawić oczekiwania co do poszanowania praw i wolności obywatelskich. Gdyby okazało się, że Kosowo przestrzega standardów, można byłoby przekonać polityków serbskich, żeby przyjęli rzeczywistość do wiadomości.

A jak ocenia pan politykę wobec Ukrainy?

- Trudno oczekiwać, by nasze stosunki były tak intensywne, jak w czasie pomarańczowej rewolucji. Ukraińcy czasem sami utrudniają pomaganie im. Dorobek pomarańczowej rewolucji w dużym stopniu roztrwonili jej bohaterowie. Nie zrozumieli wartości mitu, który stworzyli. Temperatura naszych wzajemnych stosunków obniża się od czasu przejęcia władzy przez PiS. Już wtedy Ukraińcy wskazywali, że bardziej im zależy na tym, by ich aspiracje europejskie reprezentowały inne państwa, np. Niemcy.

Może dlatego premier Tusk dotychczas nie odwiedził Ukrainy?

- To zdumiewające, że do tej pory nie odwiedził Kijowa.

Może Tusk chce pokazać Ukrainie "miejsce w szeregu"?

- To byłoby sprzeczne z polskimi interesami. Odpychanie Ukrainy od Polski jest bez sensu.

Jak pan ocenia dziś Radka Sikorskiego? Jako szef MSZ zablokował pan jego wyjazd do Brukseli.

- Radek Sikorski jest znacznie lepiej przygotowany do kierowania dyplomacją niż jego poprzedniczka. A nie dostał wtedy nominacji ambasadorskiej nie dlatego, że różniliśmy się politycznie, a dlatego, że miał podwójne obywatelstwo, co w moim przekonaniu uniemożliwiało zajmowanie pewnych stanowisk w państwie.

Przejdźmy do spraw krajowych. Z czego wynika słabość lewicy?

- Lewica straciła poparcie przez własne błędy - m.in. nie zablokowała napływu nieuczciwych karierowiczów, którzy tonąc, pociągnęli ją za sobą. Partia rządząca takie nieprawidłowości musi wypalać żelazem. Było też sporo pewności siebie i przekonania, że nas „gniew ludu” nie dotknie. Kolejną przyczyną były nieuchronne, a jednocześnie bolesne, decyzje, które lewica musiała podjąć. Odziedziczyła po prawicy zrujnowany budżet i dlatego lewicowy rząd, od którego oczekiwano, że będzie kanapki smarował marmoladą, musiał kanapki odbierać! Niestety szukano też głupich oszczędności: na barach mlecznych czy ulgowych przejazdach dla studentów, za które zapłacono straszną cenę polityczną.

A dlaczego lewica nie odbudowała poparcia?

- Przez długi czas unikano poważnej analizy przyczyn porażki. Nie przeprowadzono głębszych zmian personalnych. Zmieniło się wąskie kierownictwo, przyszli młodzi. To było dobre z punktu widzenia symboliki, jednak nie przeniosło się w tzw. teren. Po drugie lewica nadal, niestety, ma kłopot z określeniem czym jest i czego chce. To środowisko nigdy nie było szczególnie zideologizowane, raczej pragmatyczne. Nie przypominam sobie poważnych debat ideowych na temat tego, kim jesteśmy. Poziom samoświadomości jest więc niski, co skutkuje pomysłami od lewactwa po poparcie podatku liniowego. A brak określonej tożsamości utrudnia lewicy komunikowanie się ze społeczeństwem i przekonanie go, że warto ją poprzeć. Wreszcie przez dwa lata rządów PiS za mało było konsekwentnej i pogłębionej krytyki władzy.

Utracono szansę na bycie wiarygodną alternatywą dla PiS i oddano pole PO?

- Dokładnie. To paradoks, że politycy prawicowej PO, którzy u jej zarania byli grupką oportunistów uciekających z tonących okrętów – AWS i UW, raptem stali się najbardziej wiarygodną alternatywą wobec rządu prawicowego PiS, bo lewica nie była wiarygodną konkurencją.

A jak pan by określił tożsamość lewicy?

- Nie mają racji ci, którzy szermują hasłami "prawdziwej lewicowości". Nie rozumieją co się dzieje z polskim społeczeństwem. A jest ono zupełnie inne niż 15-20 lat temu. Zwłaszcza młode pokolenie, które bardziej wierzy w siebie, rozumie znaczenie ryzyka, nie boi się świata. Ma większy poziom indywidualizmu niż kolektywizmu czy etatyzmu. Jeżeli ktoś wpycha lewicę w walkę z kościołem czy postuluje zajmowanie się tylko przegranymi, ten chce, by stała się ugrupowaniem niszowym. Taka lewica, przy naszej dosyć wymagającej ordynacji wyborczej, może po prostu nie przejść progu. Skrajne partie nie posiadają też zdolności koalicyjnej.

Więc co pan proponuje?

- Zachęcałbym centrum i lewicę do myślenia o ofercie dla tych Polaków, o których mówiłem. Nie oznacza to odwrócenia się plecami do potrzebujących. O nich trzeba pamiętać, ale też bez złudzeń. Nie należy walczyć z radykalizmem prawicowym za pomocą radykalizmu lewicowego.

Czyli odrzuca pan np. radykalne propozycje środowiska skupionego wokół "Krytyki Politycznej".

- Nie ma polityki bez idei, ale polityka różni się od ideologii. Ideolog może sobie żyć w wymyślonym świecie, nawet jeżeli nikt go nie popiera. A polityk - jeżeli nie będzie go popierało w polskich warunkach 30–40 proc. wyborców, niczego nie zdziała. Jednak to bardzo dobrze, że są tacy młodzi ludzie – doskonale wykształceni, mający coś do powiedzenia. Byłoby świetnie dla lewicy, gdyby istniało kilka podobnych, konkurujących ośrodków.

Czy koncepcja LiD powinna być utrzymana?

- Zawiązanie LiD było słuszne. Chociaż jego taktyczny charakter, czyli oparcie się na zasadzie "w kupie raźniej" okazało się mało przekonujące dla wyborców. Warto byłoby zastanowić się np. nad nazwą, bo ma ona symboliczne znaczenie. Nazwa LiD niesie komunikat, że mamy do czynienia z mechanicznym zlepieniem różnych środowisk. Brakuje mi też zażartych debat. I to nie panów przewodniczących, ale ludzi.

Czy wobec tego SLD powinno wyjść z LiD?

- To byłby błąd. Pod tym względem zasadniczo różnię się od wielu innych ludzi na lewicy.

Weźmie pan udział w czerwcowym kongresie SLD?

- Nie wiem. Nie uczestniczę w żadnych spotkaniach od paru lat, m.in. dlatego, że nie jestem zapraszany. Więc nie wiem czy będę zaproszony, ale też nie bardzo wierzę w skuteczność tego typu forów. Tam zawsze sprawy istotne ustępują doraźnym kwestiom, zwłaszcza personalnym, nie ma miejsca dla autentycznej dyskusji.

Jak pan ocenia polityczną inicjatywę Leszka Millera?

- Nam, którzy odgrywaliśmy rolę w tworzeniu lewicy, pewnych rzeczy nie wypada robić. W szczególności takich, które mogą podzielić lewicę. Miller w pewnym momencie osiągnął spektakularny sukces przez wprowadzenie Polski do UE. Być może gdzie indziej postawiono by mu pomnik. A potem wszystko roztrwonił. Jego wstąpienie do partii przestępcy Leppera było szokujące i przekreśliło wizerunek skutecznego polityka.

A jakie są pańskie osobiste plany?

- Mój powrót do polityki jest w dużym stopniu przypadkowy. Gdyby nie Kaczyńscy, nie wróciłbym. Ich rządy były jedną wielką katastrofą i czułem, że mam moralny obowiązek zrobienia wszystkiego, by ich odsunąć. To co mogłem, zrobiłem – nie wpuściłem na jedno z senatorskich miejsc kandydata PiS. To jednak nie jest sygnał głębszego powrotu do polityki. Jestem nią już znużony. Trochę zdemoralizowany, bo jako polityk miałem okazję zajmować się sprawami wyjątkowo ważnymi i niepowtarzalnymi, np. wprowadzaniem Polski do UE. Takie wyzwania już się nie powtórzą.

Czyli wyklucza pan ponowny start w wyborach prezydenckich.

- Tak. Nie będzie do trzech razy sztuka, choć uważam, że jestem do tego świetnie przygotowany dzięki mojemu wykształceniu, doświadczeniu i przemyśleniom. Ale stało się, co się stało.

Do kogo ma pan największy żal o sprawę Jaruckiej?

- To co się wydarzyło 2,5 roku temu było bolesne. Było to coś więcej niż przestępstwo popełnione wobec mnie. Dopuszczono się poważnego wykroczenia przeciw regułom demokracji, a politykom pomagały wtedy wolne media. To nie jedna osoba wpadła na ten pomysł. Nie mam wprawdzie dowodów, ale jestem przekonany, że były to działania grupy ludzi, która postanowiła albo mi zaszkodzić, albo wyeliminować mnie z wyborów prezydenckich.

Jaką grupę ma pan na myśli?

- W sposób zupełnie oczywisty byli w to zaangażowani politycy PO. Nie przekonują mnie publiczne tłumaczenia panów Miodowicza czy Brochwicza. Kilka dni temu dowiedziałem się, że adwokat mojej byłej asystentki mecenas Dubois jest również pełnomocnikiem prawnym PO. Za dużo tu przypadków.

Włodzimierz Cimoszewicz, senator niezależny, b. premier i szef MSZ

Olejniczak: Prezydent przeszedł na stronę ojca dyrektora

rik, PAP
2008-03-13, ostatnia aktualizacja 2008-03-13 17:12

Szef klubu LiD Wojciech Olejniczak powiedział po dzisiejszym spotkaniu z prezydentem Lechem Kaczyńskim, że część posłów PiS poprze ustawę o ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego.

Zobacz powiekszenie
Fot. Małgorzata Kujawka / AG
Wojciech Olejniczak


Jeśli tak się nie stanie (i traktat nie zostanie ratyfikowany), zdaniem Olejniczaka, powinno odbyć się referendum w sprawie ratyfikacji. Olejniczak - jak mówił - liczył, że usłyszy od Lecha Kaczyńskiego jednoznaczne słowa poparcia dla ustawy ratyfikującej Traktat Lizboński. Jego zdaniem, prezydent w tej sprawie przeszedł jednak "na stronę ojca dyrektora".

Jeśli nie parlament to dwudniowe referendum

Jak dodał szef klubu LiD, w sytuacji, kiedy nie będzie można ratyfikować traktatu z Lizbony w parlamencie, nie będzie innego wyjścia jak zorganizować dwudniowe referendum w tej sprawie, z możliwością głosowania przez internet. Olejniczak chciałby też, aby referendum przesądziło o tym, czy w Polsce będzie obowiązywała w całości Karta Praw Podstawowych.

Zdaniem Olejniczaka, nie ma obawy, że frekwencja w referendum będzie zbyt niska, by było ono ważne. - Będzie frekwencja, bo Polacy pójdą i jeszcze raz powiedzą: jesteśmy przeciwko antyeuropejskim politykom i zagłosują również za Unią Europejską. Jestem przekonany, że każdy Polak będzie chciał wziąć udział w tym święcie - podkreślił lider centrolewicy.

Warto powiedzieć 'nie' ojcu dyrektorowi

Olejniczak wierzy jednak, że rządowy projekt ustawy, która upoważnia prezydenta do podpisania Traktatu Lizbońskiego uzyska w Sejmie wymaganą większość głosów. - Warto powiedzieć 'nie' ojcu dyrektorowi. To w perspektywie opłaci się Polakom, nam wszystkim, więc wierzę w to, że nawet jeśli ojciec dyrektor przeforsuje negatywne stanowisko PiS, to znajdzie się tam kilkunastu posłów PiS, którzy zagłosują inaczej - zaznaczył.

Zdaniem polityka, jeśli nowy unijny dokument nie zostanie ratyfikowany w Polsce, nie wejdzie też w życie w całej Europie. - Jestem przekonany, że Polska na taką wpadkę pozwolić sobie nie może - zaznaczył.

Jak podkreślił Olejniczak, nie ratyfikowanie przez Polskę Traktatu będzie miało daleko idące konsekwencje polityczne. - Za fanaberie ojca dyrektora i braci Kaczyńskim zapłacimy my jako społeczeństwo, obywatele Rzeczypospolitej. Wierzę, że do takiej sytuacji jednak nie dojdzie - powiedział.

niedziela, 24 lutego 2008

J. Kaczyński: Mam nadzieję, że te złe oczy Tuska się skończą

ulast
2008-02-24, ostatnia aktualizacja 2008-02-24 16:47

- Mam nadzieję, że ta agresja, te złe oczy się skończą - tak komentował dzisiejsze wystąpienie premiera Donalda Tuska prezes PiS Jarosław Kaczyński. Odpowiadając na podziękowania Tuska dla mediów i opozycji, powiedział, że również dziękuje za te słowa, ale oczekuje czynów. Podkreślił, że w tym, co mówił dziś premier, były też dobre rzeczy.

Zobacz powiekszenie
Fot. AG
Jarosław Kaczyński podczas przemówienia w Janowie Lubelskim
J.Kaczyński podkreślił podczas konwencji PiS w Janowie Lubelskim, że niezależnie "od tych wszystkich słów często obraźliwych", którymi - w jego ocenie - obrzucane jest PiS, idea przyświecająca jego partii będzie żyła i zwycięży.

Jak mówił, jest to "idea lepszego, sprawiedliwszego kształtu naszej ojczyzny". Według niego, bez jej zwycięstwa "Polska nie może się rozwijać, nie może żyć, a przede wszystkim nie może być narodem".

"PiS chciało dawać najuboższym, PO chce wspierać najbogatszych"

Prezes PiS dodał, że naród, jako wspólnotę, łączy nie tylko język, historia, kultura i miejsce zamieszkania. "Musi nas także łączyć solidarność i to nie ta w słowach, ale w czynach" - podkreślił. Jak wyjaśnił, chodzi o to, by dobra, jakie wytwarzają Polacy, były dzielone sprawiedliwe

- Polska musi być krajem innym niż dzisiaj, musi być krajem sprawiedliwszym. Bez tego Polska nie może się rozwijać, nie może żyć, nie może być narodem - mówił Kaczyński. Podkreślał, że dobra, które wspólnie wytwarzamy, muszą być dzielone sprawiedliwie, tak aby "Polska nie była krajem dwóch narodów, tego coraz zamożniejszego, szczęśliwszego i tego, który żyje w trudnej sytuacji, dla którego słońce ciągle nie zaświeciło". Powiedział, że to jest obowiązek także "wobec Najwyższego".

Kaczyński powiedział, że PiS dążyło do tego, aby środki europejskie podzielić tak, aby więcej pieniędzy trafiło na tereny uboższe, natomiast PO ma koncepcję odmienną - "wesprzeć tych, którzy są najbogatsi".

Donald może marzyć

- Pomarzyć wolno każdemu - komentował Jarosław Kaczyński plany rządu Donalda Tuska. - To nie jest zarzut. Z dobrych marzeń wyrastają dobre rzeczy. W tym, co mówił Tusk, był też dobre rzeczy - podkreślił. Jarosław Kaczyński odniósł się też do podziękowań Tuska wobec mediów. .- Ciekawe, co by mówił, gdyby był traktowany przez media tak jak my - mówił Kaczyński - Mam nadzieję, że to oznacza, że odstąpi od zamysłu przejęcia Telewizji Publicznej czy zaatakowania "Rzeczypospolitej", że skończą się próby prześladowania niezależnych dziennikarzy - dodał prezes PiS.

Podkreślił, że Tusk podziękował też opozycji za krytykę. - I ja mu wobec tego chcę podziękować, mam nadzieję, że jest to zmiana nastawienia, że te złe oczy się skończą, że to już się nigdy nie powtórzy- mówił. .

- Chcę wierzyć, że to przemówienie (...) przyniesie krajowi coś nowego, ta totalna wojna polityczna wywoływana przez PO, te niszczenie samorządów, w których współrządzi PiS, to coś w najwyższym stopniu niedobrego - krytykował Kaczyński.

Zaapelował, aby za słowami poszły czyny. - Apeluję do Donalda Tuska, żeby ze swoich słów wyciągnął wnioski i żeby za słowami poszły czyny - mówił Kaczyński.

Prezes PiS odniósł się do podziękowań Tuska dla mediów i opozycji. - Ciekawe, co by mówił, gdyby był traktowany przez media tak jak my - mówił Kaczyński.

PiS zgadza się z PO

Prezes PiS powiedział, że zdecydowanie zgadza się ze słowami Donalda Tuska, które dziś padły: "Polska zasługuje na lepsze rządzenie i na lepszą gospodarkę". - Tak zasługuje, tu całkowita zgoda - stwierdził Kaczyński i dodał, że prace obecnego rządu najlepiej ilustruje sytuacja, kiedy senat musiał odwołać obrady, bo nie miał, nad czym pracować.

niedziela, 3 lutego 2008

LiD: Rządy Tuska to chaos i przypadkowość

asz, PAP
2008-02-03, ostatnia aktualizacja 2008-02-03 19:07

Koalicja PO-PSL nie jest w stanie realizować obietnic przedwyborczych, jest nieprzygotowana do rozwiązywania polskich problemów, a w jej działaniach dominuje chaos i przypadkowość - uważają politycy partii tworzących LiD (SLD, SdPl, UP, PD).

Zobacz powiekszenie
Fot. S3awomir Kaminski / AG
Olejniczak na konferencji po posiedzeniu Rady wystąpił w towarzystwie liderów i kandydatów LiD z młodzieżówki SLD
"Koalicja rządząca nie jest w stanie albo nie chce realizować szczodrych obietnic przedwyborczych, jest nieprzygotowana do rozwiązywania głównych polskich problemów, a w jej działaniach dominuje chaos i przypadkowość" - napisano we wspólnym stanowisku po niedzielnym posiedzeniu zarządów partii LiD.

Dotychczas zarysowana polityka ekonomiczna i społeczna rządu Donalda Tuska - jak oceniają politycy LiD - "upewnia, że istnieje duża przestrzeń dla wypracowania przez LiD i przedstawienia Polakom centrolewicowej alternatywy".

Niedzielne spotkanie, pierwsze po wyborach w takim gremium, było poświęcone przede wszystkim przyszłości LiD. Najważniejszą konkluzją posiedzenia jest potrzeba kontynuowania projektu budowy silnej centrolewicy w Polsce. "Lewica i Demokraci widzą dla siebie miejsce na scenie politycznej, wiedzą, co robić i zamierzają zacieśniać współpracę" - podkreślił w rozmowie z PAP szef SdPl Marek Borowski.

Partie LiD, oprócz dalszego współdziałania między sobą, deklarują również chęć poszerzenia współpracy o inne, bliskie im ideowo partie polityczne, związki zawodowe, organizacje pozarządowe i stowarzyszenia środowiskowe.

Zarządy partii LiD ustaliły też, że rozpoczną się prace nad długofalowym programem centrolewicy, obejmującym kwestie zarówno polityczne, gospodarcze, jak i społeczne.

W ciągu najbliższego tygodnia lub dwóch mają zostać powołane zespoły programowe, które zajmą się wypracowaniem nowej oferty programowej LiD. W ich skład mają wejść przede wszystkim niezależni eksperci. Demokraci już proponują, żeby w pracach nad częścią gospodarczą wziął udział były minister gospodarki, pracy i polityki społecznej, prof. Jerzy Hausner.

Od przebiegu prac programowych politycy LiD uzależniają dalszą integrację zarówno partii lewicowych, jak i przyszłą współpracę z Partią Demokratyczną. "Postanowiliśmy sprawdzić się poprzez program" - powiedział PAP Tadeusz Iwiński (SLD).

Demokraci z kolei - jak powiedział PAP sekretarz generalny PD Radosław Popiela - liczą, że prace te dadzą odpowiedź na pytanie o sens wspólnego startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku.

Politycy lewicy nie ukrywają, że problemem przy wspólnym starcie w eurowyborach, może być późniejsza przynależność Demokratów do ALDE (Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy). SLD, SdPl i Unia Pracy zasiadają we frakcji PES (Partii Europejskich Socjalistów). "Dla nas przynależność do ALDE jest poza dyskusją" - podkreślają politycy PD i nie chcą słyszeć o wstąpieniu do PES.

Zdaniem Popieli, przynależność Demokratów do ALDE nie musi być problemem. "Są przypadki, na przykład we Włoszech, gdzie partie startują razem w ramach koalicji, a później są afiliowane przy różnych międzynarodówkach" - argumentował Popiela.

Podczas spotkania politycy LiD odnieśli się też do raportu prof. Janusza Reykowskiego, który, analizując sytuację w LiD, zalecił m.in. kontynuowanie współpracy SLD z Partią Demokratyczną.

Grupa młodych polityków lewicy, m.in. wiceszef SLD Artur Hebda, wiceszef SdPl Bartosz Dominiak oraz sekretarz generalny Unii Pracy Piotr Siła-Nowicki negatywnie ocenili konkluzje raportu prof. Reykowskiego. Opowiedzieli się za skrętem LiD na lewo.

"Do dziś politycy LiD nie potrafią bronić wartości lewicowych w sprawach gospodarczych i światopoglądowych w sposób przemyślany, zdecydowany i konsekwentny" - napisano w stanowisku zaprezentowanym na spotkaniu, do którego dotarła PAP.

"LiD ciągle tkwi w sposobie myślenia z lat 90., kiedy powszechnie wierzono, że niezależnie od tego, czy się jest na lewicy, czy na prawicy, należy popierać politykę liberalizacji ekonomicznej (...), a pozostałe sprawy traktować jako zastępcze lub doraźne konflikty. W tym także sprawy neutralności światopoglądowej państwa, praw kobiet, praw mniejszości, ekologie" - ocenili młodzi działacze.

Ich zdaniem, LiD powinien stać się rzecznikiem prawa do przerywania ciąży, praw mniejszości seksualnych czy rozdziału Kościoła od państwa.

"Jeżeli LiD ma się stać lewicową formacją, to bez nas" - powiedział z kolei PAP szef PD Janusz Onyszkiewicz. Przyznał, że podczas spotkania większość wypowiadających się popierała sojusz lewicy z Demokratami.

"Pojawiły się tęsknoty aby nas przeciągnąć na lewą stronę, ale to jest nie możliwe, a poza tym byłoby to ze szkodą dla LiD i jego możliwości przyciągnięcia nowych wyborców" - powiedział polityk PD.

Onyszkiewicz podkreślił, że Demokraci mają solidarnościowe korzenie i nie odżegnują się od społecznej polityki. "Jestem dobrej myśli co do stworzenia wspólnego programu LiD" - stwierdził szef PD. Zaznaczył, że jego partii nie jest obojętny los ludzi poszkodowanych na przemianach społeczno-gospodarczych w Polsce po 1989 roku. Przypomniał także, że PD w programie wyborczym LiD zgodziła się na nie obniżanie podatków, chociaż uważa to za lepsze rozwiązanie.

Zespół pod kierunkiem prof. Reykowskiego ma kontynuować pracę nad rozwinięciem tez zawartych w raporcie. Według Popieli, niedługo powinien powstać kolejny dokument, który określi m.in. jakie szanse ma LiD na scenie politycznej, gdzie jest jego miejsce, do jakich grup społecznych powinien się odwoływać.

Planowane są dalsze spotkania prezydiów i zarządów partii LiD. Politycy chcą śledzić i oceniać na bieżąco jak wygląda współpraca w ramach koalicji i jak przebiegają prace programowe. Następne posiedzenie ma się odbyć w ciągu miesiąca.