niedziela, 9 września 2007

Wielka mała Belgijka

Jakub Ciastoń
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 17:34

Zobacz powiększenie
Fot. SHAUN BEST REUTERS

Justine Henin we wspaniałym stylu zdobyła siódmy w karierze tytuł wielkoszlemowy. W finale US Open pokonała Rosjankę Swietłanę Kuzniecową 6:1, 6:3. - To mój najważniejszy triumf w karierze - powiedziała Belgijka


Zwycięstwo Henin było imponujące, ale nie ze względu na sobotni finał, który z pewnością nie był ani najlepszym, ani też najatrakcyjniejszym medialnie zakończeniem rywalizacji kobiet w US Open, jakie mogli wymarzyć sobie kibice i organizatorzy.

25-letnia Belgijka wygrała bowiem swój drugi tytuł w Nowym Jorku znacznie wcześniej, bo w ćwierćfinale i półfinale - pokonując siostry Williams. Rozstawienie zawodniczek i losowanie turniejowej drabinki sprawiły po prostu, że Henin w drodze do finału US Open musiała się bić z faworytkami znacznie wcześniej. Serena i Venus Williams, Jelena Janković, Ana Ivanović - wszystkie te tenisistki były w górnej części drabinki, czyli tam gdzie Henin. Belgijka przeszła przez to pole minowe niedraśnięta, grając tenis zapierający dech w piersiach, taki, o którym Martina Navratilova nie bała się powiedzieć, że jest idealny.

Henin w drodze po siódmy w karierze tytuł w Wielkim Szlemie nie straciła nawet seta. Tylko Serena i Venus Williams zdołały zmusić Belgijkę do maksymalnego wysiłku, ale i to nie starczyło na nic więcej jak tylko przeciągnięcie rywalizacji do przegranych przez Amerykanki tie-breaków.

Finał z Kuzniecową, czwartą zawodniczką światowego rankingu, w tych okolicznościach był więc dla Henin czystą formalnością. Owszem, parę razy zaiskrzyło, było kilka zaciętych wymian, a drugi set można nawet nazwać zaciętym. Patrząc jednak chłodnym okiem na wszystko to, co działo się na Arthur Ashe Stadium, trzeba przyznać, że Rosjanka po prostu nie mogła Belgijce zagrozić. Przegrała zdecydowanie w zaledwie 88 minut. Była tłem dla popisów Henin.

- Dziękuję, Carlos! - to były jej pierwsze słowa po zwycięstwie. Henin po ostatniej piłce pobiegła podziękować swojemu trenerowi. To właśnie Argentyńczyk Carlos Rodriguez od 11 lat prowadzi Belgijkę po kolejne triumfy. - Jest dla mnie jak ojciec. Na korcie zawdzięczam mu wszystko - mówiła wzruszona Henin.

- Wygrałam dla niego, ale też dla siebie. Moje życie się zmieniło. Musiałam sobie udowodnić kilka rzeczy i zrobiłam to. Dlatego to zwycięstwo jest najważniejsze w mojej karierze - podkreśliła triumfatorka na konferencji prasowej. Żeby zrozumieć, o co chodzi, trzeba było czytać między wierszami i znać historię jej kariery z ostatnich miesięcy. Henin ma bowiem za sobą piekielnie ciężkie zawirowania w życiu osobistym. W styczniu rozwiodła się z mężem Pierre'em-Ives'em Hardenne, potem, po wielu latach rozłąki, pogodziła się ze swoją rodziną - ojcem i rodzeństwem, z którymi były skłócona praktycznie od początku zawodowej kariery. Wszystko to bardzo przeżyła, odbiło się to na jej psychice, ale nie na grze. Podporą był dla niej właśnie Carlos Rodriguez, a ostatnio coraz bardziej także rodzina, której jednak tym razem zabrakło w Nowym Jorku. - Ale oglądali mnie w telewizji - zaznaczyła Henin.

Belgijka, która utrzymała pozycję numer jeden na świecie, stara się też zmieniać swój wizerunek - mistrzyni niedostępnej, rzadko uśmiechniętej, skupionej wyłącznie na pracy i treningu. To właśnie na turnieju w USA tę niedostępność widać najbardziej. Tam wszyscy są wyluzowani, żartują z dziennikarzami, bawią się. - Ja też tak chcę. Staram się zmienić. Ja naprawdę jestem bardzo miłą, towarzyską osobą. Ale przyjaciół dobieram sobie bardzo starannie, więc uważajcie - uśmiechała się Henin na konferencji prasowej.

Belgijka jest we współczesnym tenisie kobiecym fenomenem. Ma zaledwie 167 cm wzrostu, nie ma potężnego serwisu, ale i tak daje radę pokonać wszystkie wysokie i potężnie zbudowane dziewczyny, jak siostry Williams, Nicole Vaidiszova czy Maria Szarapowa. - Jestem z tego naprawdę dumna. Jak na tak niewysoką dziewczynę spisuję się chyba całkiem nieźle - uśmiechała się Henin. Za zwycięstwo dostała czek na 1,4 mln dol., ale najcenniejszą nagrodą było chyba to, co już kilka dni wcześniej powiedziała Martina Navratilova. - Justine jest jedyną tenisistką, za której mecze warto zapłacić każde pieniądze - stwierdziła najsłynniejsza zawodniczka w historii.

- Kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o wygraniu jednego turnieju Wielkiego Szlema. Zwyciężyłam już w siedmiu. I wciąż nie mogę w to uwierzyć - mówiła w sobotę wielka mała Belgijka.

Statystyka finału

HENIN-KUZNIECOWA
57%skuteczność pierwszego serwisu75%
4asy1
185najszybszy serwis (km/godz.)177
7podwójne błędy0
21niewymuszone błędy29
25zagrania kończące11
28 z 34 (82%)wygrane piłki po pierwszym serwisie26 z 48 (54%)
12 z 26 (46%)wygrane po drugim serwisie8 z 16 (50%)
4 z 8 (50%)przełamania serwisu rywalki0 z 6 (0%)
70suma wszystkich punktów54
Liczby Henin

0
tyle setów w drodze po tytuł straciła. Tylko dwukrotnie musiała w Nowym Jorku grać tie-breaki - z siostrami Williams. Oba wygrała

7
tyle razy Belgijka wygrała w Wielkim Szlemie. Czterokrotnie w Paryżu (2003, 2005-07), raz w Melbourne (2004) i dwukrotnie w Nowym Jorku (2003 i 2007). Nie zdobyła tytułu tylko w Wimbledonie

11
od tylu lat jej trenerem jest Argentyńczyk Carlos Rodriguez. - Jest dla mnie jak drugi ojciec. Na korcie zawdzięczam mu wszystko - mówiła Justine

86
tygodni Henin jest numerem jeden na świecie. Zajmuje siódme miejsce na liście wszech czasów. Liderką jest Steffi Graf (377 tygodni). Do szóstej Lindsay Davenport Henin traci 12 tygodni

1 400 000
dolarów (minus podatek, plus premie od sponsorów) zasili konto Henin po finale. Od początku kariery Belgijka z Liege zarobiła już na korcie 17,6 mln dol.

Najszybsza setka świata 9,74

rl
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 20:14


Zobacz powiększenie
Fot. STRINGER/ITALY REUTERS

Asafa Powell pobił rekord świata na 100 m. Na mityngu w Rieti Jamajczyk pobiegł w czasie 9,74 s. Teraz czas na Tysona Gaya?


25-letni Powell wystartował w mityngu Rieti, który odbywa się dwa dni po Złotej Lidze w Zurychu. W Szwajcarii miał biec Gay, najjaśniejsza gwiazda mistrzostw świata w Osace, trzykrotny złoty medalista. Powell tam właśnie rok temu wyrównał swój ówczesny rekord - 9,77 s.

Szwajcarzy daliby się pokroić, by mieć u siebie rewanż finału mistrzostw świata, gdzie Gay wygrał, a Powell był trzeci, ale Jamajczyk ostatecznie wybrał start we Włoszech. Na dodatek Gay, dowiedziawszy się o tym, zrezygnował z biegu na 100 metrów, tłumacząc się zmęczeniem po mistrzostwach świata. Show zamienił się więc w Zurychu w katastrofę - Gay zdecydował się na start tylko w sztafecie. To było łatwe zwycięstwo, sam mistrz pobiegł na trzeciej zmianie, po łuku, jako specjalista również od biegu na 200 metrów.

A Jamajczykowi w Rieti pomogła pogoda. Było ciepło, podczas gdy po drugiej stronie Alp - w Zurychu - panowało przenikliwe zimno. Asafa nawet nie miał godnych siebie przeciwników. Następny na mecie Jaysuma Ndure Saidy osiągnął 10,07 s, zaś trzeci na mecie mistrz świata z 2003 roku Kim Collins - 10,14 s. "Co najbardziej zadziwiające, Powell na ostatnich metrach nie wyciskał z siebie wszystkiego, zostawiając wrażenie, jakby stać go było na więcej" - pisze Diego Sampaolo na stronie iaaf.org.

Sprinty poniżej 9,8 s dla Powella i Gaya nie są nowością. Powell trzykrotnie już osiągnął 9,77 s, co było poprzednim rekordem. Z kolei Gay na mityngu w Nowym Jorku, jeszcze przed mistrzostwami świata, pobiegł 9,76. Tyle że pomagał mu zbyt silny wiatr.

19 września Powell pojawi się na stadionie Orła w Warszawie - będzie to jego druga wizyta na mityngu Pedros Cup. Organizatorzy pracowali nad tym, aby w innej serii w korespondencyjnym pojedynku pobiegł również Gay. Zdaje się, że z wysiłków nic nie wyszło. I z wydarzeń ostatniego weekendu widać, że trudno będzie doprowadzić do rewanżu za 100 m w Osace.

Chronologia rekordu na 100m mężczyzn od 1968 roku:

CzasZawodnikDataMiejsce
9.95Jim Hines (USA)14 października 1968Meksyk
9.93Calvin Smith (USA)3 lipca 1983Colorado Springs
9.92Carl Lewis (USA)24 września 1988Seul
9.90Leroy Burrell (USA)14 czerwca 1991Nowy Jork
9.86Carl Lewis (USA)25 sierpnia 1991Tokio
9.85Leroy Burrell (USA)6 lipca 1994Lozanna
9.84Donovan Bailey (Kanada)27 lipca 1996Atlanta
9.79Maurice Greene (USA)16 czerwca 1999Ateny
9.77Asafa Powell (Jamajka)14 czerwca 2005Ateny
9.74Asafa Powell (Jamajka)9 września 2007Rieti
Źródło: Gazeta Wyborcza

Cud Kubicy

Radosław Leniarski, Monza
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 18:59


Zobacz powiększenie
Fot. POOL REUTERS

Fernando Alonso wygrał wielkie Grand Prix na Monza. Robert Kubica po swoim błędzie i katastrofalnej zmianie opon musiał odrabiać straty. Był piąty

Zobacz powiekszenie
Fot. ANTONIO CALANNI AP
Zwycięski Fernando Alonso
Zobacz powiekszenie

Wyścig mógłby być kanwą sensacyjnego filmu. Oskarżany o szpiegostwo, sabotaż i inne zbrodnie zespół McLaren położył na łopatki Ferrari - 150 kilometrów od siedziby włoskiej firmy-symbolu F1. Stało się to dzień po wizycie carabinieri w centrum dowodzenia McLarena (patrz tekst poniżej), dwa tygodnie po podwójnej porażce z Ferrari w Turcji. Co więcej, był to pierwszy w historii dublet McLarena na jednym z najsłynniejszych, jeśli nie najsłynniejszym torze wyścigowym świata.

Szef angielskiej firmy Ron Dennis płakał na ramieniu żony, gdy Fernando Alonso, a zaraz za nim młody geniusz Lewis Hamilton mijali linię mety przed Ferrari Kimiego Raikkonena. Drugi kierowca włoskiej stajni Felipe Massa w ogóle nie dojechał do mety, co było ciosem dla 140 tysięcy tifosi.

Pół minuty za Finem przyjechał Niemiec z BMW Sauber Nick Heidfeld i niecałe 4 sekundy później jego partner z teamu Robert Kubica. I właśnie to - piąte miejsce Polaka - było chyba największym cudem tego wyścigu. Cudem, który kierowca zawdzięcza tylko sobie. Ale zanim do niego doszło, było blisko całkowitej porażki.

Katastrofa w pit lane

Najpierw Kubica, ruszający na starcie z mniej przyczepnej prawej części toru, dał się wyprzedzić przez Heikkiemu Kovalainenowi z Renaulta. Zresztą na starcie szybsi od swoich sąsiadów z prawej byli niemal wszyscy kierowcy czołówki jadący po lewej, czystej, nagumowanej stronie.

Polak jakby wbił się w tył samochodu Fina, nie odpuścił go na metr i gdy wyjechał na długi łuk Parabolica, udało mu się odzyskać szóste miejsce, wyduszając z samochodu ponad 330 km na godz. Dopiero później nastąpiła sekwencja porażek.

Polak zjechał do garażu, a tam w jednej chwili diabli wzięli mit o niemieckiej organizacji. Samochód ześliznął się z przedniego podnośnika, tylny podnośnik nie mógł podnieść bolidu, wąż pneumatycznego pistoletu nie sięgał do tylnego koła, mechanik poprawiający przedni statecznik nie trafiał śrubokrętem w dziurkę. Zmiana opon i tankowanie trwało 17,5 sekundy!

Polak wyjechał na 11. miejscu!

- Robert nieprecyzyjnie wjechał na swoje miejsce parkingowe - mówił Mario Theissen po wyścigu, tłumacząc mechaników. Na drugim pit-stopie - który poszedł płynnie - widać było, jak mechanik odpowiedzialny za koła gestykuluje w nerwach: "No proszę, teraz wszystko OK! To nie była moja wina".

Pościg i sukces Kubicy

Kubica musiał teraz wykonać kilkanaście naprawdę szybkich okrążeń, aby nadrobić czas do tych kierowców, którzy jechali z taktyką z jednym postojem w garażu. A takich było teraz przed nim kilku. Polak dużo sekund stracił, jadąc za wolnym Kovalainenem, za którym wylądował po katastrofalnym postoju. Na szczęście Fin zjechał na drugi pit-stop, Polak przyspieszył i po swoim drugim pobycie w boksie wyjechał przed Kovalainenem, ale za to za Nico Rosbergiem. Kubicy zabrakło ułamków sekundy.

Na tym wyścigu były dwa piękne manewry wyprzedzania. Jeden z nich wykonał właśnie Kubica. Mając przewagę szybkości nad williamsem Rosberga, najpierw próbował go wyprzedzić na długim łuku zwanym Parabolica, na którym na pierwszym kółku wyprzedził Kovalainena. - Byłem pewien, że mi się uda. Jechałem za nim jak w tunelu aerodynamicznym. To niebezpieczne, bo traci się przyczepność, robi się bardzo ślisko - mówił Polak.

Gdy się nie udało na łuku, Kubica bardzo późno zaczął hamowanie przed szykaną nr 4 i wbił się w nią przed Niemcem. Było to na 45. okrążeniu, czyli zaledwie osiem przed metą.

Hamilton się uratował

To było coś. Ale jeszcze piękniejszy manewr, tyle że dwa okrążenia wcześniej, wykonał Lewis Hamilton walczący o drugie miejsce z Kimim Raikkonenem. Desperacko zahamował na końcu prostej startowej, aż z kół poszedł dym, na uślizgu wkręcił się niemal w szykanę, lekko wypychając samochód rywala, odzyskał kontrolę nad bolidem i uciekł Finowi.

To był dla Brytyjczyka ratunek.

Gdyby nie wyprzedził Fina, jego przewaga nad zwycięzcą Grand Prix Włoch, kolegą z zespołu i wiceliderem klasyfikacji kierowców Fernando Alonso zmalałaby zaledwie do 1 punktu!

Emocje wyścigowe udzieliły się tłumowi, który wdarł się na tor podczas prezentacji. Jednak to Polacy byli jedyną zwartą grupą, jaka pozostała na torze jeszcze godzinę po zakończeniu wyścigu. 200-300 biało-czerwonych kibiców skandowało bez wytchnienia imię swojego kierowcy. Kubica wyszedł do nich w obstawie członków zespołu, wyrzucił kilkanaście czapek z limitowanej wersji "Italian GP, Monza 2007". - Robert nie przejmuj się, kochamy cię - krzyczał tłumek Polaków.

- Ale ja się nie przejmuję - powiedział kierowca.

Cytaty GP Włoch

- Samochód po prostu ześliznął się z podnośnika - Robert Kubica

- Robert nieprecyzyjnie trafił w swoje miejsce parkingowe. Stąd problemy - Mario Theissen, szef BMW-Sauber

Wyniki Grand Prix Włoch:
1. Fernando Alonso (Hiszpania/McLaren-Mercedes) 1:18.37,806
2. Lewis Hamilton (W.Brytania/McLaren-Mercedes) +6,062
3. Kimi Raikkonen (Finlandia/Ferrari) +27,325
4. Nick Heidfeld (Niemcy/BMW-Sauber) +56,562
5. Robert Kubica (Polska/BMW-Sauber) +1.00,558
6. Nico Rosberg (Niemcy/Williams-Toyota) +1.05,810
7. Heikki Kovalainen (Finlsndia/Renault) +1.06,751
8. Jenson Button (W.Brytania/Honda) +1.12,168
9. Mark Webber (Australia/Red Bull-Renault) +1.15,879
10. Rubens Barrichello (Brazylia/Honda) +1.16,958
11. Jarno Trulli (Włochy/Toyota) +1.17,736
12. Giancarlo Fisichella (Włochy/Renault) +1 okr.
13. Alexander Wurz (Austria/Williams-Toyota) +1 okr.
14. Anthony Davidson (W.Brytania/Super Aguri-Honda) +1 okr.
15. Ralf Schumacher (Niemcy/Toyota) +1 okr.
16. Takuma Sato (Japonia/Super Aguri-Honda) +1 okr.
17. Vitantonio Liuzzi (Włochy/Toro Rosso-Ferrari) +1 okr.
18. Sebastian Vettel (Niemcy/Toro Rosso-Ferrari) +1 okr.
19. Adrian Sutil (Niemcy/Spyker) +1 okr.
20. Sakon Yamamoto (Japonia/Spyker) +1 okr.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Premier: Polska jest lepsza niż 2 lata temu

az, IAR, PAP
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 20:19

Premier podczas konwencji PiS w Poznaniu powiedział, że "po dwóch ostatnich latach Polska jest lepsza i nikt nie jest w wstanie tego zakwestionować, nawet wściekła kampania antykaczyzmu". Jego zdaniem teraz przed wyborami najważniejsze jest, by "Polska nie ruszyła wstecz". W konwencji PiS wzięło udział ponad 2,5 tysiąca członków i sympatyków Prawa i Sprawiedliwości

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Jarosław Kaczyński
Zobacz powiekszenie
Fot. CZAREK SOKOLOWSKI AP
Zyta Gilowska
Premier Jarosław Kaczyński uważa, że obecnie przeciwko PiS toczy się negatywna kampania i "buduje się mur kłamstwa, do którego analogii nie znajdzie się nawet przed 1989 rokiem". Zdaniem lidera PiS mur ten jest tak mocny, bo ciągle mamy do czynienia z wszechwładzą oligarchii i korupcji. Kaczyński zapewnił jednak, że PiS zrobi wszystko, by do końca ten mur zniszczyć. Wielkopolskie Prawo i Sprawiedliwość spotkało się w Poznaniu na specjalnej konwencji wyborczej. Konwencja zapoczątkowała kampanię wyborczą PiS.

Wraz z premierem w konwencji wzięli udział m.in.: wicepremier Zyta Gilowska, ministrowie: Kazimierz Michał Ujazdowski i Zbigniew Religa, od którego wystąpienia rozpoczęła się konwencja. - To, co mamy dzisiaj, jest poprzedzone zdarzeniami, które były wcześniej. Nie miałbym problemów jako minister zdrowia z opieką zdrowotna, gdyby nie działania podejmowane wcześniej w tej dziedzinie. Twierdzenie, że problemy służby zdrowia to wynik rządów PiS, to jest zwykłe kłamstwo - powiedział Religa. Minister poinformował, że wstąpił do PiS, a w wyborach będzie kandydował ze Śląska.

"Silne państwo, by bronić wolności i demokracji"

- Silne państwo jest nam potrzebne, by bronić demokracji i wolności każdego Polaka - mówił premier Jarosław Kaczyński. Krytykował też wizytę szefa Parlamentu Europejskiego u ziomkostw niemieckich.

Premier oświadczył, że "popierane przez władze" Niemiec ziomkostwa w pierwszym dziesięcioleciu po wojnie zakładali hitlerowcy, a władze niemieckie obecnie dopuszczają, by zapisywali się do nich także potomkowie Niemców zamieszkałych przed wojną na terenach należących dziś do Polski. - I jedzie do nich przewodniczący Parlamentu Europejskiego - ten sam, który poucza Polaków, że powinni zrezygnować z partykularnych interesów, czyli interesów narodowych i stawia tam tezę, że prawa ziomkostw to prawa Unii Europejskiej. To już jest nowość. Na taką Unię nie możemy się zgodzić - dodał.

- Wolności nie zagraża dziś władza - choć mogą zdarzyć się ekscesy - lecz kliki w gminach, miastach, czasami też województwach, które koncentrują pieniądz w rękach pojedynczych ludzi, pieniądz, o którym można często powiedzieć, że nie wiadomo skąd jest - mówił premier.

Uznał też, że w Polsce tworzą się grupy, które "godzą w wolność słowa", bo same krytykują innych i odmawiają im prawa głosu. - Okazuje się, że Polacy i katolicy to taka grupa, którą można obrażać - dodał szef PiS.

"W Poznaniu zaczęła się historia Polski"

- Dobrze, że jesteśmy w Poznaniu, tu zaczęła się Polska, tu zaczynały się jej dzieje - mówił Jarosław Kaczyński, przypominając historię Polski. Zwrócił uwagę, że dzieje Polski nie były łatwe, nawet odzyskanie niepodległości w 1918 r. trwało krótko. - Kryzys komunizmu, który zaczął się w roku 1956, był kryzysem, był szeregiem wystąpień na czele z tym wielkim gigantycznym wystąpieniem "Solidarności", był przeciw państwu i to było całkowicie zrozumiałe, to było obce państwo. Znakomicie wykorzystali to komuniści w 1989 roku, robili wszystko, żeby nie zostało wybudowane nowe polskie państwo - mówił Kaczyński.

Premier przypomniał, że trudno było wtedy załatwić polskie sprawy. - O polityce zagranicznej trudno wręcz mówić. Jakość ludzi, którzy ją w tedy prowadzili, można najlepiej przybliżyć przez postać Aleksandra Kwaśniewskiego, chwiejącego się po pijanemu nad grobami pomordowanych Polaków - podkreślił. Zdaniem premiera, tego typu spraw było więcej, ale o wielu nie mówiono. - Historia, za różne zaniechania, każe zwykle z opóźnieniem, ale każe zawsze - dodał prezes PiS.

Gilowska wystartuje z listy PiS w Wielkopolsce

Premier Jarosław Kaczyński poinformował, że Zyta Gilowska wystartuje w wyborach parlamentarnych z listy PiS w Wielkopolsce. - Polsce potrzebna jest mocna gospodarka. Ten rozwój, który jest przed nami, musi być w dobrym ręku. Sądzę, że najlepiej, żeby na tej ziemi, Ziemi Wielkopolskiej, kandydatem była osoba, która za to odpowiada, która odnosi sukcesy, która nie jest sługą żadnych układów, która służy Polsce i potrafi to zrobić, specjalista od gospodarki - pani Zyta Gilowska - powiedział premier podczas konwencji

Lewica i Demokraci rozpoczęli kampanię wyborczą

az, PAP
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 20:25

Z udziałem byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego rozpoczęła się w niedzielę w Warszawie konwencja programowa centrolewicowej koalicji Lewica i Demokraci (SLD, SdPL, Partia Demokratyczna, UP). LiD ma zaprezentować na konwencji swój program wyborczy, pod hasłem "Nowa polityka, nowa nadzieja".

Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Dabrowski/AG
Aleksander Kwaśniewski
Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller / AG
Leszek Miller
- Chcemy Polakom dać nadzieję i nową politykę. Dzięki tu obecnym tak się stanie - tymi słowami rozpoczął swoje wystąpienie Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent przedstawia na konwencji LiD program tego ugrupowania. Według Kwaśniewskiego największą niespodzianka wyborów będzie właśnie LiD. - To był kit, przyszłość to LiD - tak Kwaśniewski określił dotychczasowe rządy PiS. Odpowiedź na to jest jego zdaniem prosta - Nie chcecie braci, glosujcie na Lewicę i Demokraci - powiedział. Według Kwaśniewskiego hasło LiD dotrze do całej Polski jako nadzieja. "Nowa polityka. Nowa nadzieja" brzmi tytul dokumentu programowego ugrupowania. "W 2007 roku, w wyniku koncepcji politycznych braci Kaczyńskich Polska znalazła się w najgłębszym kryzysie politycznym od 1989 roku - powiedział. Według niego pełna odpowiedzialność za ten kryzys ponosi Jarosław Kaczyński i PiS. Tego, zdaniem Kwaśniewskiego nie zmienią żadne spoty ani socjotechniki. Dlatego więc Kaczyńscy dążą do wyborów - aby uniknac odpowiedzialności za ten kryzys. Kwaśniewski powiedział, że PiS sprzeniewierzył się koncepcji państwa najlepszego od 1989 roku. - Wizja i koncepcja IV Rzeczpospolitej jest koncepcją fałszywą, prowadzoną faktycznie w sposób nieuczciwy, a na koniec stała się karykaturą jakiejkolwiek koncepcji zarządzania państwem - powiedział.

Olejniczak: Chcemy pokazać normalność i spokój

- Chcemy pokazać normalność, spokój, tego spokoju w Polsce w tych ostatnich dwóch latach tak bardzo nam brakowało. Chcemy, żeby on z powrotem wrócił, abyśmy ze spokojem mogli myśleć o przyszłości, o rozwoju, o dobrym członkostwie Polski w Unii Europejskiej. Chcemy żeby wszystkim Polakom żyło się lepiej. Żeby to było możliwe, Polska potrzebuje mądrych rządów, a nie głupich wojen - tak rozpoczął niedzielną konwencję programową koalicji Lewica i Demokraci lider SLD Wojciech Olejniczak.

Projekt "państwa prawa i sprawiedliwości", "państwa solidarnego" zamieniony został w swoje przeciwieństwo - zepsute prawo, zawłaszczone państwo, podzielone społeczeństwo - napisano w programie LiD.

Centrolewica chce temu powiedzieć dość. Jak twierdzi, proponuje program "państwa sprawnego, uczciwego, w służbie dla społeczeństwa". Zapowiada "uwolnienie ludzi od lęku" - zapewnienie pracy, fachowej służby zdrowia, wyrównywanie szans w dostępie do wiedzy, nauki i kultury.

Deklaruje, że w przyszłym Sejmie wprowadzi ustawy uniemożliwiające przeprowadzanie "czystek" kadrowych w dyplomacji, mediach publicznych i spółkach Skarbu Państwa; wzmocni niezależność sądów; uniezależni prokuraturę od władzy wykonawczej; zlikwiduje KRRiT.

LiD uważa, że IPN w obecnym kształcie nie ma sensu istnienia i proponuje przeniesienie zasobów Instytutu do archiwów państwowych. Zapowiada zmianę ustawy o CBA tak, aby na jej czele stała osoba niezależna politycznie. - Chcemy Polski, która będzie łączyć a nie dzielić - Polski szanującej godność człowieka - deklaruje LiD. Zdaniem liderów LiD, ich program to inna wizja Polski - "Polski bez rozliczeń, wszechwładzy służb specjalnych, dzielenia społeczeństwa i pełzającej dyktatury"

Miller nie wystartuje

Były premier Leszek Miller nie wystartuje w wyborach parlamentarnych z list koalicji Lewica i Demokraci - poinformował w lider SLD Wojciech Olejniczak. Taką decyzję podjęło w sobotę kierownictwo partii.

Liderzy LiD przyznawali, że od kilku tygodni mieli problem z ewentualnym startem w wyborach b. premiera. Jego kandydowania w wyborach chcą struktury partyjne w Łodzi i on sam. Niechętni temu są jednak politycy Partii Demokratycznej i Aleksander Kwaśniewski. B. prezydent wolałby, aby Miller za półtora roku wystartował w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Miller odnosząc się do tej sugestii powiedział przed kilkoma dniami, że to cenna propozycja, ale "z rządem braci Kaczyńskich i z ich formacją polityczną, trzeba walczyć w Polsce, a nie poza jej granicami".

Ponieważ na pierwszym miejscu LiD w Łodzi ma być Wojciech Olejniczak, liderzy LiD uznali, że rywalizacja między Olejniczakiem a Millerem byłaby niekorzystna dla centrolewicowej koalicji i stąd sobotnia decyzja o niewystawieniu byłego premiera na liście kandydatów w Łodzi.

Komentując decyzje kierownictwa partii Leszek Miller powiedział, że to Rada Krajowa SLD zatwierdza listy kandydatów do parlamentu, a nie władze partii. Rada ma się zebrać 15 września. - Mam nadzieję, że nie jestem w partii, gdzie ostateczną instancję, czyli Radę Krajową, zastępuje kilku polityków - powiedział Miller.

Były premier dodał, że życzyłby sobie, żeby Wojciech Olejniczak i Jerzy Szmajdziński potrafili porozmawiać, a nie komunikować się z nim za pomocą mediów. - Mam wrażenie, że mamy do czynienia z tchórzami, którzy nie potrafią powiedzieć prawdy twarzą w twarz - dodał. Pytany, czy podtrzymuje chęć kandydowania do Sejmu, odpowiedział, że nie pora jeszcze na jasną deklarację, dopóki nie zebrała się Rada Krajowa.

ME siatkarzy: przegrali z Rosją, ale grają dalej


Rafał Stec, Moskwa
Mimo porażki z Rosją 0:3 polscy siatkarze awansowali do drugiej rundy mistrzostw Europy, ale rozpoczną ją na ostatnim miejscu w grupie. We wtorek zagrają z rewelacyjną Finlandią, potem z Bułgarią i Włochami
Biało-czerwoni wpadli w tarapaty, bo do tabeli drugiej fazy turnieju wlicza się punkty z pierwszej fazy, ale tylko uzyskane z drużynami, które awansowały. Tymczasem Polacy pokonali wyłącznie wyeliminowanych już Turków.

Na razie wicemistrzowie świata mogą więc czuć się w Moskwie malutcy, o co zresztą tutaj nietrudno, nawet w przypadku dwumetrowych dryblasów. Siatkarze Raula Lozano mieszkają w gigantycznym, liczącym kilka tysięcy pokoi hotelu Kosmos, stołują się w sali Galaktycznej, a grają w 36-tysięcznej Hali Olimpijskiej, z której na siatkarskie mistrzostwa wydzielono ledwie ćwiartkę, by z trybun w ogóle było widać boisko. A w niedzielny wieczór stanęli twarzą w twarz z gospodarzami - kolosami nawet pośród kolegów po fachu, wystawiających najwyższą drużynę na niemal wszystkie turnieje.

Kolosy jak to kolosy stawiają na siłę, o czym Polacy przekonali się już przy pierwszej zagrywce meczu - w wykonaniu Aleksandra Wołkowa - po której piłka natychmiast wróciła na rosyjską stronę siatki. A chwilę potem Michała Winiarskiego zestrzelił główny bombardier gospodarzy Semen Połtawski. Nasz przyjmujący tak odebrał serwis rywala, że piłka pofrunęła za jego plecy.

Rosjanie natarli, jakby chcieli biało-czerwonych błyskawicznie znokautować i oszołomionych zniechęcić do walki. O tym nie było jednak mowy, bo Polacy otrząsnęli się po piątkowej klęsce z Belgią. Noc po inauguracji przetrwali z trudem - Daniel Pliński zasnął o trzeciej, Michał Winiarski wpół do czwartej, a Sebastian Świderski wyznał, że zdołał zmrużyć oko wyłącznie dzięki argentyńskiemu selekcjonerowi, który "wszystkich pozytywnie zaskoczył, bo nie zrobił awantury, tylko pocieszał". Pocieszał, bo - jak tłumaczyli zawodnicy - denerwuje się tylko trener, który wie, że swój zespół kiepsko przygotował.

Pocieszanie pomogło. W sobotę pokonani zostali Turcy, dzień później mecz fenomenalnie rozpoczął Grzegorz Szymański - ten, który musi sprostać największej presji, bo zastępuje Mariusza Wlazłego, i ten, który kompletnie rozczarował w inauguracji. W pierwszym secie zdobył aż dziewięć punktów i choć bywał blokowany, to ani razu nie wyrzucił piłki w aut. Polacy w ogóle grali nieźle, ale trafili na rywali bliskich chwilami perfekcji. W pierwszym secie Rosjanie popełnili ledwie cztery niewymuszone błędy!

Zdradzać ludzkie cechy, czyli mylić się, gospodarze zaczęli dopiero w połowie drugiej partii, w której też wysoko prowadzili. Najpierw precyzję zatracił Połtawski, a po chwili jego partnerzy odbierający serwis Sebastiana Świderskiego. Zanosiło się na emocjonującą końcówkę, jednak w rozstrzygających akcjach Rosjanie załatwiali sprawę z zimną krwią, dbając o każdy detal natarcia i obrony.

Polacy wypadli naprawdę nieźle, wyjąwszy ostatniego seta. Widać było, że piątek nie był na szczęście przejawem głębszego kryzysu - tego popołudnia przytrafiła im się po prostu nieszczęsna wpadka. Cóż z tego jednak, jeśli w niedzielę trafili na fantastycznego przeciwnika - absolutnego faworyta do złota, ostatnią niepokonaną drużynę ME.

Polacy długo grali przyzwoicie, ale do historii ten mecz nie przejdzie. Boje z Rosjanami dzielą się bowiem z grubsza na dwie grupy. Konfrontacje przegrane, które łatwo zapominamy, oraz wygrane, które zapadają w pamięć, przechodzą do historii, obrastają legendą - począwszy od olimpijskiego triumfu w 1976 roku, a skończywszy na niedawnym horrorze podczas mistrzostw świata. Dzieje się tak, bo słodkie chwile zdarzają się nam od święta. Rosjanie w turniejowym biuletynie pochwalili się nawet skrupulatnymi wyliczeniami, z których wynika, że na ME wygrywali z Polską 19 z 21 meczów. To statystyka zatrważająca, słabsza od bilansu potyczek z gospodarzami większości czołowych drużyn kontynentu - od Włoch i Serbii, przez Holandię i Niemcy, po Czechy, Bułgarię i Rumunię.

W niedzielę jeszcze się pogorszyła, ale medalowe szanse biało-czerwoni wciąż zachowują. Wszystko przez to, że ME w Moskwie i Sankt Petersburgu są na razie turniejem sensacji. Grupę D wygrali Finowie, Włosi nie urwali seta Bułgarom, Serbowie ulegli Niemcom etc. Efekt jest taki, że w naszej "połówce" turnieju właściwie wszyscy mogą realnie myśleć o półfinale. Także Polacy, choć im awansu nie gwarantuje nawet komplet trzech zwycięstw.

Nietypowy spór o wypowiedź prof. Zolla

2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 21:08

Nie wiadomo, gdzie odbędzie się proces, jaki prof. Andrzejowi Zollowi wytoczył poseł PiS-u Arkadiusz Mularczyk. Na przeszkodzie stoi bowiem nietypowy spór o to, czy rozprawy powinny toczyć się tam, gdzie wypowiadał się sam profesor, czy tam, skąd nadawany był sygnał radiowy z jego głosem.

36-letni Mularczyk, jeden z głównych autorów ustawy lustracyjnej, wytoczył proces karny b. rzecznikowi praw obywatelskich po tym, jak prof. Zoll skomentował jego postępowanie przed Trybunałem Konstytucyjnym właśnie w sprawie ustawy lustracyjnej. Poseł PiS-u, który reprezentował Sejm przed Trybunałem w tej kwestii, poczuł się dotknięty zarzutem prof. Zolla, że popełnił przestępstwo. Mularczyk powiadomił bowiem TK, badający wówczas ustawę lustracyjną, że w IPN-ie są teczki dwóch sędziów figurujących rzekomo jako kontakty operacyjne SB. Prezes Trybunału wyłączył obu z rozprawy, bo poseł nie podał, że jeden nie podjął współpracy i został wyrejestrowany jako nieprzydatny, drugiego zaś zarejestrowano już po wyborach w 1989 r. - Mieliśmy do czynienia z nadużyciem władzy, swoich obowiązków i publicznym pomówieniem - stwierdził wówczas prof. Zoll w radiu TOK FM.

Mularczyk za to stwierdzenie skierował przeciwko niemu prywatny akt oskarżenia. W maju trafił on do krakowskiego sądu, bo profesor wypowiadał się dla warszawskiego radia z Krakowa. Od tamtego czasu minęły cztery miesiące, a proces jak dotąd nie ruszył.

Dlaczego? Bo krakowscy sędziowie mają problem z określeniem miejsca, gdzie miało dojść do czynu. Po namyśle uznali, że proces powinien się toczyć w Warszawie. - Bo tam była nadawana audycja i stamtąd emitowany sygnał z wypowiedzią - tłumaczy sędzia Andrzej Almert, rzecznik krakowskiego sądu.

Z decyzją nie zgodził się prof. Zoll i złożył zażalenie, bo chce, by postępowanie toczyło się pod Wawelem. - Kodeks karny wyraźnie mówi, że czyn zabroniony jest popełniany tam, gdzie działa sprawca. A ja niewątpliwie mówiłem do telefonu w swoim krakowskim mieszkaniu - tłumaczy b. rzecznik praw obywatelskich.

Sąd odwoławczy miał rozstrzygnąć ten spór w połowie sierpnia, ale okazało się, że nie było potwierdzenia o prawidłowym zawiadomieniu Mularczyka. Kolejny termin wyznaczono więc za dwa tygodnie.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

Jacek Krzynówek: Skoro nie przegraliśmy w Portugalii, to gdzie mamy polec?

not. w Lizbonie rb
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 05:54
Zobacz powiększenie
Tymczasowy - po zejściu Macieja Żurawskiego - kapitan uratował dwa punkty dla Polski. Jacek Krzynówek został bohaterem wszystkich polskich kibiców!
Fot. MARCOS BORGA REUTERS

Mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni gol w tych eliminacjach - mówił po meczu szczęśliwy strzelec wyrównującego gola dla Polski, Jacek Krzynówek.




Nowe Wembley polskiej drużyny?

Jacek Krzynówek: Ciężko się gra przeciwko takim zawodnikom i takiej drużynie. Oni potrafią robić z piłką wszystko, co pokazali w drugiej połowie. Ale z Portugalią zdobyliśmy w sumie cztery punkty. Więcej niż z Armenią (śmiech). Dziś Portugalia, w środę Finlandia, a potem... mam nadzieję, że będzie z górki. O awans wciąż walczą cztery drużyny, a my zagramy w Helsinkach tak, jakby to był nasz mecz ostatniej szansy.



W pierwszej połowie Polska grała tak, jak powiedział Michał Żewłakow. Czyli jak pies ogrodnika. Sami niewiele mogliście zdziałać i nie pozwoliliście Portugalii.

- Graliśmy dobrze indywidualnie i jako zespół. Trzymaliśmy Portugalię daleko od bramki, poza poprzeczką Ronaldo nie mieli sytuacji. My mogliśmy strzelić więcej goli. Okazję miał Ebi. Przeciwko Portugalii, na jej boisku, nie stwarza się za wielu sytuacji. Nam się udało, dwie wykorzystaliśmy.

Dlaczego drugą połowę zaczęliście słabo?

- Wiedzieliśmy, że Portugalia się na nas rzuci i będzie chciała odrobić straty. Za szybko im się to udało. Potem było jeszcze kilka spięć pod naszą bramką. Oni opanowali sytuację, zdobyli drugiego gola. My nie mieliśmy swoich szans. Kiedy przegrywaliśmy, do końca zostało niewiele ponad kwadrans. Pokazaliśmy, że fizycznie jesteśmy przygotowani, potrafimy uratować remis w 87. minucie.

Leśne dziadki, jak pan powiedział o sobie po meczu w Moskwie, nie dają się. To pana czwarty gol w eliminacjach. Jak daleko do awansu?

- Cztery mecze czyli niewielkie kroki. Naprawdę małe, ale one są właśnie najtrudniejsze. Te decydujące o sukcesie punkty. O nie będzie najtrudniej. Ale, skoro nie przegraliśmy w Portugalii, to gdzie mamy polec? Odpowiedzialność na tych starszych zawodnikach spoczywa w każdym meczu. Staramy się temu sprostać.
Jak, skrzydłowemu gra się w środku?



- Trudno. Ciężko mi się przestawić, spełniać zupełnie inną rolę niż jestem przyzwyczajony. Ameryki nie odkryję, rozgrywającym nie jestem. To, co trener każe, staram się robić najlepiej jak potrafię. I się udaje.

Gol dodał panu skrzydeł. W 92. min wykonał pan sprint na połowie rywala, między obrońcami, jakby mecz dopiero się zaczął.

- W dużej euforii byłem. Gol i takie uderzenie dodało mi energii. Przypomniałem sobie jak przed meczem z Portugalią w Chorzowie trener powiedział nam, że jeśli ktoś w końcówce meczu strzeli gola przy stanie 0:0, to w ostatnich minutach będzie nie do zatrzymania. Tam scenariusz był inny, w Lizbonie sprawdził się co do joty. Biegać mogłem jeszcze dłużej.

Kiedy schodził Maciej Żurawski, miał pan wątpliwości, kto ma wziąć opaskę kapitana. Pytał pan trenera.

- No tak, bo w Moskwie po zejściu Maćka wziął ją Darek Dudka. Dlatego się pytałem. Trener powiedział, żebym ja ją założył. Poczułem się wyróżniony i doceniony. To dla mnie zaszczyt być kapitanem reprezentacji Polski.

Czy to najważniejszy pana gol w karierze?

- Okaże się po skończeniu kariery (śmiech).

To pana czternasta bramka w kadrze.

- I bardzo dobrze! Bałem się trochę, że zostanę na tych trzynastu. Skoro jest następny, to mam nadzieję, że nie ostatni w tych eliminacjach.

Oceny Polaków: Krzynówek bohater!

Michał Szadkowski
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 01:02
Zobacz powiększenie
Jacek Krzynówek i 2:2!!!
Fot. STEVEN GOVERNO AP

Skala od 1-6.

Artur Boruc 3,5 Uratował Polaków w pierwszej połowie, w drugiej zaliczył jedną pomyłkę, po której Nuno Gomes trafił w boczną siatkę. Przy golach nie miał szans.

Marcin Wasilewski 4 Szybko złapał żółtą kartkę i nie zagra z Finlandią. Nie dał pograć Simao i Ronaldo, którzy po kilku chwilach zaczęli szukać szansy na prawej stronie.

Mariusz Jop 4,5 Cichy bohater meczu. Bezbłędny, naprawił mnóstwo błędów Bronowickiego, którego ogrywali Ronaldo i Simao. Lepszy powrót do kadry trudno sobie wyobrazić.

Michał Żewłakow 3 Zawinił przy pierwszym golu, gdy zbyt krótko odgrywał piłkę do Boruca. W pozostałych sytuacjach bezbłędny. Zważywszy na to, że trzeci raz grał w reprezentacji na środku obrony całkiem nieźle.

Grzegorz Bronowicki 2,5 Gdzie jest ten Bronowicki, który w meczu z Portugalią w Chorzowie nie dał pograć Cristiano Ronaldo? W sobotę zagrał dwa razy gorzej niż rok temu. Ronaldo i Simao ogrywali go jak chcieli. Tego ostatniego rozpaczliwie faulował, za co dostał żółtą kartkę i nie zagra z Finlandią. Najsłabszy z polskich obrońców.

Jakub Błaszczykowski 4 Prawie asysta przy pierwszym golu. Huknął z całej siły, Ricardo wybił piłkę na bok, dopadł do niej Lewandowski i zdobył bramkę. Często wracał się do obrony i pomagał Wasilewskiemu. Brakowało trochę jego rajdów.

Dariusz Dudka 3,5 Dojście do rywala i odbiór piłki świetne, podania do przodu beznadziejne. Chyba lepiej radzi sobie na środku obrony. Na tej pozycji grał w meczach z Armenią i Azerbejdżanem.

Jacek Krzynówek 5,5 Bohater nie tylko tego meczu, ale całych eliminacji. W dwóch ostatnich meczach kadry o punkty strzelił trzy gole, i miał asystę. Jego strzał rozpaczy z 88 minuty zamienił się w strzał życia.

Mariusz Lewandowski 4,5 Bezbłędnie odbierał piłkę, raz zapędził się na pole karne i strzelił gola. Jeden z pewniaków w kadrze,

Euzebiusz Smolarek 3 Zmarnował jedną okazję, poza tym niewidoczny.

Maciej Żurawski 2 Kolejny słaby mecz kapitana reprezentacji. Przez godzinę zupełnie niewidoczny, nie stworzył ani jednej sytuacji, bezskutecznie próbował cofać się po piłkę na własną połowę.

Paweł Golański 3 Zmienił kontuzjowanego Bronowickiego. Także dał się ogrywać, tłumaczy go jednak fakt, że bodaj pierwszy raz w życiu zagrał jako lewy obrońca.

Radosław Matusiak 3 Grał ledwie pół godziny i zaprezentował się lepiej od Żurawskiego.

Wojciech Łobodziński -grał za krótko by go oceniać.

Polacy blisko awansu z pierwszego miejsca

misza
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 04:02
Zobacz powiększenie
Jacek Krzynówek i 2:2!!!
Fot. STEVEN GOVERNO AP

Remisy w meczach Serbia - Finlandia i Portugalia - Polska sprawiły, że Polsce brakuje tylko 9 pkt. do zajęcia pierwszego miejsca w grupie


Remis w meczu Serbia - Finlandia był najlepszym z możliwych wynikiem dla Polaków. W tej chiwli obie drużyny, by awansować muszą wygrać wszystkie pozostałe mecze.

Polacy pojadą na Euro 2008 jeśli pokonają Finlandię, Belgię i Kazachstan, a w środę Serbia zremisuje z Portugalią. W taki wypadku nawet zakładając porażkę w ostatnim meczu z Serbią. Polacy będą mieli 29 pkt, tyle samo Portugalczycy (jeśli wygrają pozostałe mecze: Azerbejdżan, Kazachstan, Armenia, Finlandia), a Serbowie 28 (przy założeniu, że wygrają z Armenią, Azerbejdżanem, Kazachstanem i Polską). Polacy zajmą więc pierwsze miejsce grupie.

Mecz z Finlandią jest więc równie ważny jak ten dzisiejszy, zwycięstwo w nim sprawi, że do awansu będzie Polakom brakować dwóch zwycięstw u siebie.

W najgorszym wypadku trzeba z Finlandią zremisować. Wtedy (znów zakładając, że Polska pokonuje Belgię i Kazachstan) do awansu potrzeba:

wygranych Portugalii we wszystkich pozostałych meczach

remisu Serbów w jednym ze spotkań z Armenią, Azerbejdżanem, Kazachstanem i Polską

Tabela polskiej grupy

1. Polska102017-9
2. Finlandia101811-6
3. Portugalia91618-8
4. Serbia91512-7
5. Belgia9108-12
6. Armenia884-8
7. Kazachstan966-13
8. Azerbejdżan854-17
Mecze do rozegrania

12 września 2007: Finlandia - POLSKA; Armenia - Azerbejdżan; Kazachstan - Belgia; Portugalia - Serbia;
13 października 2007: POLSKA - Kazachstan; Armenia - Serbia; Belgia - Finlandia; Azerbejdżan - Portugalia.;
17 października 2007: Kazachstan - Portugalia; Azerbejdżan - Serbia; Belgia - Armenia.;
17 listopada 2007: POLSKA - Belgia; Serbia - Kazachstan; Finlandia - Azerbejdżan; Portugalia - Armenia;
21 listopada 2007: Serbia - POLSKA; Portugalia - Finlandia; Armenia - Kazachstan; Azerbejdżan - Belgia.

Djoković z Federerem w finale US Open

mm, PAP
2007-09-08, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 10:17
Zobacz powiększenie
Novak Djoković po pokonaniu Ferrera
Fot. MIKE SEGAR REUTERS

Rozstawieni z numerem pierwszym Szwajcar Roger Federer i trzecim Serb Novak Djoković zagrają w niedzielnym finale wielkoszlemowego turnieju tenisowego US Open (z pulą nagród 19,653 mln dol.) rozgrywanego na twardych kortach w Nowym Jorku

Zobacz powiekszenie
Fot. Elise Amendola AP
Roger Federer po zwycięstwie z Nikołajem Dawidienką

Federer, który w tym roku triumfował już w Australian Open i Wimbledonie, w półfinale pokonał Rosjanina Nikołaja Dawidienkę (nr 4.) 7:5, 6:1, 7:5. Będzie to dla niego czwarty z rzędu finał w US Open. Trzy poprzednie wygrał. Jeśli udałoby mu się pokonać Djokovica, to przejdzie do historii jako pierwszy od 84 lat tenisista, który wygrał US Open cztery razy z rzędu. Poprzednio, w latach 1920-23,dokonał tego Amerykanin Bill Tilden. Federer może też odnieść 12. w karierze zwycięstwo w Wielkim Szlemie, co pozwoli mu zrównać się na drugim miejscu na liście wszech czasów z Australijczykiem Royem Emersonem. Rekordzistą jest Amerykanin Pete Sampras, który odnósł 14 triumfów.

Szwajcar awansował do swojego dziesiątego z rzędu wielkoszlemowego finału po wygranej 7:5, 6:1, 7:5 z Rosjaninem Nikołajem Dawidienką (nr 4.), triumfatorem ubiegłorocznej edycji sopockiego turnieju ATP - Orange Prokom Open (z pulą nagród 425 250 euro). Było to dziesiąte spotkanie tych tenisistów i po raz dziesiąty lepszy okazał się Federer.

W niedzielę lidera rankingu ATP "Entry System" czeka jednak trudne zadanie. Djoković, z którym Federer ma co prawda korzystny blilans spotkan (4:1), ograł go trzy tygodnie temu w finale turnieju Masters Series w Montrealu.

- Jestem pod wrażeniem postępów jakich dokonał w ostatnim czasie. To będzie jego pierwszy wielkoszlemowy finał i wielka szansa. Gra bardzo dobrze z głębi kortu, a szczególnie groźny jest jego forhend. Poza tym przez cały czas potrafi utrzymać wysoki poziom koncentracji, a to rzadkość, szczególnie gdy się gra do trzech wygranych setów - powiedział Federer.

W drodze do finału 20-letni Djokovic wyeliminował m.in. wicelidera rankingu ATP - Hiszpana Rafaela Nadala oraz Amerykanina Andy'ego Roddicka, triumfatora US Open z 2003 roku.

- To na pewno jest jego wyjątkowy turniej, a poza tym lepiej się gra pierwszy wielkoszlemowy finał, gdy nie jest się faworytem. Ja nie miałem tego komfortu, bo pierwszy wielki tytuł wywalczyłem w Wimbledonie, a marzyłem o tym od dziecka. W finale trafiłem na Marka Philippoussisa, wracającego do gry po kontuzji. Nie było mi łatwo wygrać z nim. Byłem zdenerwowany i czułem presję, że jestem lepszy, więc nie mogę przegrać tego meczu - dodał Federer. - Djokovic wyjdzie do gry bez żadnych oporów, bo nie ma nic do stracenia. W końcu to ja jestem faworytem tego finału. To znaczy, że będzie naprawdę ciężko.

W sobotnim półfinale Djokovic pokonał 6:4, 6:4, 6:3 Hiszpana Davida Ferrera (nr 15.) i jako pierwszy Serb w historii wystąpi w finale imprezy zaliczanej do Wielkiego Szlema.

- Myślę, że jestem gotowy na pierwszy wielkoszlemowy tytuł i ponowne pokonanie Rogera. Wierzę w swoje możliwości, tak jak wierzę, że już niedługo będę numerem jeden na świecie - powiedział Djokovic, który w tym roku osiągnął w Wielkim Szlemie półfinały w Roland Garros i Wimbledonie. - Jutro wyjdę na kort, żeby wygrać i mam nadzieję, że mi się to uda. Najważniejsze, żebym grał agresywnie i kontrolował przebieg meczu. Jeśli tylko nie pozwolę Rogerowi za bardzo się rozegrać, to mam szansę go pokonać, bo powinien to być bardzo równy mecz.

US Open: Dechy i Safina najlepsze w deblu
2007-09-09, ostatnia aktualizacja 2007-09-09 23:15

Francuzka Nathalie Dechy i Rosjanka Dinara Safina wygrały rywalizację deblistek w wielkoszlemowym turnieju US Open (z pulą nagród 19,653 mln dol.). W finale imprezy rozgrywanej na twardych kortach w Nowym Jorku pokonały 6:4, 6:2 tenisistki z Tajwanu Yung-Jan Chan i Chia-Jung Chuang.

Dechy i Safina, które odniosły pierwsze wspólne zwycięstwo, były w turnieju rozstawione z numerem siódmym, a ich finałowe rywalki z piątką.

Przed rokiem Dechy wystąpiła w Nowym Jorku z inną Rosjanką Wierą Zwonariewą i także odniosła tu zwycięstwo. W finale pokonała wówczas Safinę i Słowenkę Katarinę Srebotnik