wtorek, 25 września 2007

W obozie jak na wczasach - szokujące zdjęcia oficerów SS z Auschwitz

Neil A. Lewis
2007-09-23, ostatnia aktualizacja 2007-09-23 22:16

Zobacz powiększenie
Karl Hoecker, adiutant komendanta obozu w Auschwitz wypoczywa wspólnie z kobietami ze służby pomocniczej SS nieopodal obozu
fot. NYT

W grudniu ubiegłego roku Rebecca Erbelding, młoda archiwistka z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, otrzymała list od byłego oficera amerykańskiego wywiadu. Zaproponował on, że przekaże muzeum fotografie z Auschwitz, które znalazł ponad 60 lat temu w Niemczech. Erbelding był zaintrygowana. Mimo że Auschwitz był najbardziej osławionym nazistowskim obozem koncentracyjnym, niewiele zachowało się z niego zdjęć sprzed wyzwolenia w 1945 roku. Na album, jaki otrzymało muzeum, składało się 16 tekturowych kartek, z przyklejonymi po obu stronach zdjęciami. Stało się oczywiste, że posiadają one ogromne znaczenie.

By zobaczyć pokaz zdjęć z komentarzem Pawła Wrońskiego z "Gazety Wyborczej" naciśnij przycisk start.



Kiedy Erbelding i inni archiwiści obejrzeli zdjęcia przedstawiające oficerów SS wyższej rangi w Auschwitz, zdali sobie sprawę, że są w posiadaniu albumu należącego do Karla Höckera, adiutanta komendanta Auschwitz Richarda Baera. Zdjęcia nie ukazują jednak nazistów podczas ich codziennych prac w obozie śmierci, lecz np. grupę oficerów SS radośnie śpiewających przy akompaniamencie akordeonu, Höckera zapalającego świeczki na obozowej choince, śmiejące się młode esesmanki lub esesmanów bez bluz mundurowych relaksujących się podczas przerwy na papierosa.

W sumie album zawiera 116 fotografii. Otwiera go zdjęcie z 21 czerwca 1944 roku przedstawiające Höckera z komendantem Baerem w pełnym umundurowaniu z insygniami SS. W albumie znajduje się też 8 zdjęć Josefa Mengele, lekarza obozowego, znanego z przeprowadzania okrutnych eksperymentów medycznych na dzieciach i dokonywania selekcji więźniów na rampie wyładowczej w Birkenau. Jak podaje Muzeum Holocaustu, są to pierwsze zdjęcia Mengele z Auschwitz, których autentyczność została potwierdzona.

Zdjęcia z albumu Höckera są niezwykłym uzupełnieniem tzw. Albumu z Auschwitz, czyli zdjęć należących do instytutu Yad Vashem z Izraela, które do tej pory stanowiły niemal jedyne źródło dokumentacji tego, co działo się w obozie przed jego wyzwoleniem. Zdjęcia te zostały zrobione wiosną 1944 roku przez fotografów SS i odnalezione przez byłą więźniarkę z innego obozu. Przedstawiają one m.in. transport do Auschwitz Żydów węgierskich, którzy w owym czasie byli ostatnią większą społecznością żydowską w Europie, a także proces selekcji na rampie w Birkenau, podczas którego esesmani ustawiali więźniów w rzędy, w zależności od ich przyszłego przeznaczenia.

Zestawienie tych dwóch albumów jest przejmujące, ukazują one bowiem kontrast między beztroskim życiem strażników obozu a przerażającą sytuacją więźniów, z których tysiące cierpiały z powodu głodu, wycieńczającej pracy i chorób, a 1,1 mln poniosło śmierć.

Jedno ze zdjęć z albumu Höckera, zrobione 22 czerwca 1944 roku, pokazuje grupę uśmiechniętych młodych kobiet ze służby pomocniczej SS, zajadających się jagodami. Jedna z nich odwraca do góry dnem swoją miseczkę i udaje zmartwioną minę, bo jej jagody już się skończyły.

- Pewnego dnia do Birkenau przywieziono 150 nowych więźniów. Z tej grupy 21 mężczyzn i 12 kobiet przeznaczono do pracy. Resztę od razu przetransportowano do komór gazowych - mówi Judith Cohen, historyk z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie.

Tego typu zabójstwa były częścią gorączkowych starań nazistów, aby ostatecznie wyeliminować z Europy Żydów i ludzi innych narodowości uważanych za niepożądane, w miarę jak wojna zbliżała się ku końcowi. Tamtego lata krematoria popsuły się z powodu nadmiernego zużycia i część ciał trzeba było palić w specjalnych dołach. Kilka zrobionych potajemnie zdjęć dokumentuje ten proceder.

Obóz w Auschwitz został ewakuowany przez nazistów 18 stycznia 1945 roku, a wyzwolony przez żołnierzy radzieckich 27 stycznia. Większość zdjęć z albumu Höckera zrobiono w Międzybrodziu Bialskim nad Sołą, niedaleko Auschwitz, w ośrodku wypoczynkowym dla kadry obozowej, zbudowanym w stylu alpejskim. Inne fotografie pochodzą z okolic lazaretu SS, znajdującego się w bezpośrednim sąsiedztwie obozu Birkenau.

Mimo że kuratorzy z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie nie planują na razie wystawy fotografii z albumu Höckera, udostępnili oni zdjęcia na stronie internetowej muzeum. W wielu przypadkach zostały one zestawione ze zdjęciami z Albumu z Auschwitz zrobionymi mniej więcej w tym samym czasie, a przedstawiającymi np. mizerne i wymęczone podróżą kobiety i dzieci wysiadające z wagonów bydlęcych na obozową rampę.

Kuratorzy muzeum unikają tytułowania albumu za pomocą określeń typu: "bestie podczas zabawy" lub "zabójcy w czasie wolnym". - Zdjęcia z albumu Höckera są pouczające, gdyż pokazują, że zabójcy z Auschwitz w pewnych sytuacjach zachowywali się jak każdy zwykły człowiek - mówi Cohen. - W ich własnym wyobrażeniu byli dobrymi, cywilizowanymi ludźmi i świetnymi kompanami - dodaje Cohen.

Zdaniem Sarah J. Bloomfield, dyrektor muzeum, istnieje jeszcze wiele nie odkrytych, zagrzebanych na strychach zdjęć i dokumentów dotyczących Holocaustu, które wkrótce mogą zostać utracone.

Anonimowy darczyńca, który ofiarował muzeum album Höckera, miał 90 lat i zmarł tego lata. Według jego relacji, znalazł go w mieszkaniu we Frankfurcie, w którym mieszkał w 1946 roku.

Z kolei zdjęcia z Albumu z Auschwitz znalazła węgierska Żydówka Lili Jacob. W maju 1944 roku deportowano ją do Auschwitz, a następnie przeniesiono do obozu Dora-Mittelbau w Niemczech, gdzie znalazła zdjęcia w szafce nocnej w baraku porzuconym przez nazistów.

Była zszokowana, kiedy na jednym ze zdjęć rozpoznała siebie, znajomego rabina i swoich dwóch braci w wieku 9 i 11 lat, którzy, jak się później dowiedziała, zostali zagazowani zaraz po przybyciu do obozu.

Höcker uciekł z Auschwitz zanim obóz został wyzwolony. Kiedy zatrzymali go Brytyjczycy, miał przy sobie fałszywe dokumenty, które wskazywały na to, że jest żołnierzem. Po procesie Adolfa Eichmanna w Izraelu w 1961 roku, władze RFN wyśledziły Höckera w Engershausen, jego rodzinnym mieście, gdzie pracował jako urzędnik bankowy.

Został on skazany za zbrodnie wojenne i spędził 7 lat w więzieniu. Wyszedł na wolność w 1970 roku i ponownie podjął pracę w banku. Zmarł w 2000 roku w wieku 89 lat.

Źródło: New York Times

Dane dotyczące premiera Jarosława Kaczyńskiego i prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

***
2007-09-25, ostatnia aktualizacja 2007-09-25 17:00

W danych dotyczących Jarosława Kaczyńskiego IPN umieścił adnotację, że w tomie 2 Kwestionariusza Ewidencyjnego "JAR" znajduje się sfałszowane oświadczenie o zaniechaniu szkodliwej dla PRL działalności (tzw. "lojalka").


Jarosław Kaczyński

Informacja o dokumentach wytworzonych przez organy bezpieczeństwa

Informacje zawarte w dokumentach organów bezpieczeństwa Stan zachowania dokumentów
Rejestrowany w dniu 14.02.1979 r. r. pod nr. ew. 3900 przez Wydział III KWMO Płock jako osoba zabezpieczona do SOR [prowadzonej przeciwko J.Kaczyńskiemu i innym osobom w okresie: 08.11.1976-15.08.1979] krypt. „POMOC” (nr ew. 1817). Wyrejestrowany 10.09.1979 r., materiały operacyjne (4 tomy) złożono w Wydziale „C” KWMO w Płocku pod nr archiwalnym 373/II - następnie zniszczono komisyjnie w 1989 r. Karta EO 4A/77 w kartotece odtworzeniowej WUSW Płock; dziennik rejestracyjny KWMO Płock - zapis pod poz. 3900; dziennik archiwalny KWMO Płock - zapis pod poz. 373/II.
Rejestrowany w dniu 28.02.1980 r. pod nr. ew. 25224 przez Wydział III KWMO Białystok w ramach SOR krypt. „PRAWNIK” [wg. dziennika rejestracyjnego: meldunek sprawy operacyjnej] z powodu uczestnictwa w dn. 27.01.1980 r. w nielegalnym zebraniu aktywu działającego na rzecz KSS-KOR. Rozpracowanie zakończono poinformowaniem władz politycznych i administracyjnych. Wyrejestrowano 24.09.1982 r. Materiały operacyjne sygn. II-2562 zniszczono. Karta Mkr-2 w kartotece b. Wydziału „C” KWMO/WUSW Białystok oraz byłego Wydziału/Sekcji „C” KWMO/WUSW Łomża i Suwałki; dziennik rejestracyjny WUSW Białystok - zapis pod. poz. 25224.
Rejestrowany w dniu 24.03.1980 r. pod nr. ewid. 25356 przez Wydział III KWMO Białystok w kategorii: zastrzeżenie [wyjazdu zagranicznego]. 07.07.1983 r. materiały operacyjne zdjęto z ewidencji i przekazano do archiwum - zastrzeżenie anulowano. Dziennik rejestracyjny WUSW Białystok - zapis pod. poz. 25356.
Występuje jako figurant w aktach sprawy obiektowej krypt. „KLAN” i „ZWIĄZEK” (nr ew. 37004), prowadzonej w latach 1980-83 przez Wydział III "A" i Inspektorat 2 KW MO Gdańsk, wymierzonej przeciwko NSZZ "Solidarność". Akta sprawy sygn. IPN Gd 003/166 (sygn. arch. IV/185) t. 20 - k. 137, t. 21 - k. 79, t. 24 - k. 250, 328.
Występuje jako figurant w aktach sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. „LIGA” (nr ew. 67401) - założonej na Klub Służby Niepodległości, którego jednym ze współzałożycieli był J. Kaczyński - prowadzonej przez Wydział IX Departamentu III MSW w okresie listopad 1981-lipiec 1982. Materiały po archiwizacji zmikrofilmowano. Akta SOR "LIGA" - sygn. MSW 51469/II; mikrofilm sygn. MSW 8950/2.
Rejestrowany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego kryp. „JAR” (nr ew. 69056) w okresie 18.01-09.08.1982 r. (założony na Jarosława Kaczyńskiego, członka - sygnatariusza deklaracji celów Klubu Służby Niepodległości). Akta kwestionariusza ewidencyjnego sygn. IPN BU 0204/1599 t. 1, sygn. IPN BU 01439/170 t. 2 (arch. 51434/II, t. 1-2); mikrofilm sygn. IPN BU 01222/1423 (nr arch. 8920/2).
Figuruje jako prawnik w Ośrodku Badań Społecznych Zarządu NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze. Materiały operacyjne w dn. 23.02.1984 r. zarchiwizowano pod nr. 52351/II, następnie w dn. 18.03.1985 r. zmikrofilmowano. Powstały mikrofilm (Nr 9774/2) w dn. 22.04.1987 r. przełączono do mikrofilmu nr 8920/2 i zniszczono w 1989 r. za protokołem brakowania nr 108. Karta EO-130/I w kartotece pomocniczej byłego Biura „C” MSW; dziennik archiwalny MSW - zapis pod poz. 52351/II; książka ewidencji mikrofilmów [MSW] - zapisy pod. poz. 9774/2 i 8920/2.
Materiały paszportowe i informacje na temat zastrzeżeń wyjazdów zagranicznych i ich anulowania. Karta Pz.-35 (EAGZ 31850) w kartotece paszportowej SUSW; karta Pz-4 w kartotece paszportowej SUSW; karta Pz-4 w kartotece paszportowej SUSW.
Lech Kaczyński

Informacja o dokumentach wytworzonych przez organy bezpieczeństwa

Informacje zawarte w dokumentach organów bezpieczeństwa Stan zachowania dokumentów
13.12.1981-15.10.1982 - Internowany w Strzebielinku. Akta internowanego o sygnaturze IPN Gd 159/330, karta EO-13-A w kartotece ogólno-informacyjnej Biura "C" MSW, ZSKO-88 i ZSKO-90; materiały WUSW Gdańsk kryptonim "Gotowość" 919/19 t. IV pozycja 1 - zniszczono.
Rejestrowany 30.07.1986r. przez Inspektorat II WUSW Gdańsk pod numerem 54533 jako figurant SOS "Kacper"; 27.10.1987r. sprawę przekwalifikowano na SOR, 29.08.1989r. materiały zniszczono. Dziennik rejestracyjny WUSW Gdańsk, karta DE-14/0 z kartoteki odtworzeniowej WUSW w Gdańsku.
08.02.1987-08.02.1989 - Zastrzeżenie wyjazdów za granicę. ZSKO-88 i ZSKO-90.
Przechodzi w materiałach Sprawy Obiektowej (SO) krypt. "Klan" ("Związek") dotyczących "Solidarności" w Gdańsku w latach 1980-1983, prowadzonej przez Inspektorat II KWMO Gdańsk. Sygnatura IPN Gd 003/166, t. 1, 3, 8-16, 19-25 i 27.
Przechodzi w materiałach SO krypt. "Renesans" ("Mrowisko") dotyczących "Solidarności" w Gdańsku w latach 1981, 1982, prowadzonej przez Wydział V KWMO Gdańsk. Sygnatura IPN Gd 003/176.
Przechodzi w analizach Wydziału Śledczego WUSW w Gdańsku. Sygnatura IPN Gd 0046/520.

Świecący krzyż na wieży kościoła Mariackiego

Tomasz Malkowski
2007-09-24, ostatnia aktualizacja 2007-09-24 20:57

Od kilku dni kościół Mariacki w Katowicach ma lśniący, złoty krzyż wieńczący hełm wieży. Część mieszkańców jest oburzona, że znikł stary, czarny, z kutego żelaza. Jednak tak naprawdę to ten sam, tylko po pieczołowitej restauracji

Zobacz powiekszenie
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Odnowiony krzyż na kościelnej wieży
Kościół Mariacki był w początkach miasta najokazalszą świątynią. Budowany przez cztery lata został ukończony w 1870 roku. Jego 71-metrowa wieża górowała nad Katowicami. Neogotycka świątynia przy placu Szramka do dziś wygląda imponująco. Kilka tygodni temu wieżę zakryła plątanina rusztowań. W poniedziałek zadzwonił do nas Czytelnik. - Znikł kuty krzyż z wieży! Zastąpił go nowy, świecący! - mówił zdenerwowany Rudolf Zimmer, emeryt z Katowic i pasjonat historii. Dodał, że krzyż był dziełem znanego podówczas kowala, ojca późniejszego marszałka sejmu Konstantego Wolnego.

Słowa pana Rudolfa potwierdziły się. Na szczycie kamiennej, ośmiobocznej wieży od kilku dni jaśnieje złoty krzyż. Jednak w biurze miejskiego konserwatora dostaliśmy zapewnienie, że to ten sam, tyle że po renowacji. Pan Zimmer nie dał się łatwo przekonać i na dowód poszukał archiwalnych zdjęć kościoła. - Zdumiony zobaczyłem, że tuż przed wojną krzyż istotnie błyszczał. Widocznie przez lata pokryła go sadza i stał się bardziej masywny. Takim go zapamiętałem - mówi Zimmer.

W najbliższych miesiącach wiele osób na widok odnowionego kościoła Mariackiego może reagować podobnie. Gdy spod rusztowań wyjrzy jego bryła, okaże się, że nie jest już czarna. Przez ponad sto lat wybudowana z dolomitu śląskiego świątynia zatraciła swój piaskowy kolor. Teraz go odzyskuje. Chemiczne preparaty mają usunąć nie tylko brud, ale i mchy, i porosty, które wykwitły na zawilgoconych partiach muru.

Największym wyzwaniem są prace przy wysokiej wieży. - Korzystamy ze specjalnej windy transportującej ładunek na wysokość 40 m, powyżej tego poziomu zmuszeni jesteśmy do korzystania z ręcznych wciągarek. Prace wymagające skupienia i wysokiej precyzji utrudnia porywisty wiatr - wyjaśnia Adrian Poloczek, wiceprezes firmy RECO zajmującej się pracami konserwacyjnymi przy kościele.

Elewacje w większości nigdy nie były remontowane, jedynie w latach 70. częściowo naprawiano ubytki w zaprawie. Stąd konserwatorzy odkrywają w kamiennych ścianach odpryski po ostrzale artyleryjskim. Na odnowionej elewacji pojawiają się sukcesywnie odtworzone detale, w tym charakterystyczne dla neogotyku: żabki, kwiatony i rzygacze.

Remont kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny trwa od 2001 roku. Najpierw odnowiono wnętrza. Prace zakończą się w 2008 roku. Ich koszt sięga kilku milionów zł.

Czy Francja może zbankrutować?

Konrad Niklewicz, Bruksela
2007-09-24, ostatnia aktualizacja 2007-09-24 20:47

Finanse publiczne Francji są na krawędzi bankructwa - alarmuje szef francuskiego rządu. - Sytuacja jest faktycznie krytyczna - wtóruje mu prezes Europejskiego Banku Centralnego

Zobacz powiekszenie
Fot. PETER DEJONG AP
Nicolas Sarkozy (z prawej) i Francois Fillon

Francuski premier François Fillon przyznał wczoraj otwarcie to, o czym eksperci mówili od dawna: francuskich deficyt budżetowy jest tak wielki, że ciągnie w dół całą francuska gospodarkę. Prognozy wzrostu PKB na 2007 r. będzie trzeba skorygować do z 2,25 do 2,2 proc. - Sytuacja jest krytyczna - ostrzegł premier Fillon - Potrzebne są radykalne działania.

Projekt budżetu na 2008 r. mówi o dziurze sięgającej 41,5 mld euro (2,3 proc. PKB). To oznacza, że zadłużenie sektora publicznego we Francji pobije nowy rekord, a przecież już dziś wynosi, bagatela, 1,15 bln euro. To dlatego, że - jak przypomniał premier - od 25 lat we Francji nie udało się uchwalić choćby jednego budżetu bez deficytu.

Koszt obsługi tak gigantycznego zadłużenia zjada już dwie trzecie wszystkich wpływów z podatku dochodowego - alarmuje dziennik "Les Echos".

- Tej sytuacji nie da się już dłużej utrzymać. Każdy zrozumie, że nie można ciągle zapożyczać się, żeby finansować bieżące potrzeby - stwierdził Fillon. - Francja jest bogatym krajem, który ma środki na to, żeby patrzeć w przyszłość. Ale finanse publiczne są w stanie krytycznym. Stoimy przed obliczem załamania się systemu.

Na alarm bije także szef Europejskiego Banku Centralnego. - Francuskie finanse publiczne sa w bardzo poważnych kłopotach - stwierdził w poniedziałek Jean-Claude Trichet.

Powołany przez prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego nowy rząd intensywnie forsuje reformy gospodarcze, ale na razie takie, które koncentrują się np. na zmianach w prawie pracy. Niektóre reformy - jak choćby przyjęta w lipcu znacząca obniżka opodatkowania popularnych we Francji godzin nadliczbowych - deficyt budżetowy wręcz zwiększą, o 11-16 mld euro rocznie. Oczywiście w perspektywie kilku lat taka reforma doprowadzi do przyspieszenia wzrostu gospodarczego (a co za tym idzie - także zmniejszenia deficytu). Sęk w tym, że Francja ma problem z deficytem tu i teraz.

Zdenerwowanie francuskich polityków ze spokojem obserwuje natomiast Bruksela. Komisja Europejska już od wielu lat ostrzegała francuski rząd, że deficyt budżetowy już dawno wymknął mu się spod kontroli. - Cieszymy się, że premier francuskiego rządu wreszcie zdał sobie z tego sprawę. Nasze stanowisko było znane już od dawna - komentowała Amelia Torres, rzeczniczka unijnego komisarza ds. monetranych Joaquina Almunii.

Komisja Europejska od dawna domaga się, by do 2010 r. deficyt budżetowy we Francji został zmniejszony do zera. Do tej pory Francja chciała przesunąć tę datę o dwa lata.

Nelly Rokita: Za komuchów to było lepiej

cheko
2007-09-25, ostatnia aktualizacja 2007-09-25 09:24
Zobacz powiększenie
Nelly Rokita
Fot. Sławomir Kamiński / AG

Związany z LPR serwis Prawy.pl, publikuje fragment nagrania wideo z wykładu Nelly Rokity na Uniwersytecie Warszawskim. Nowa doradca do spraw kobiet Prezydenta Lecha Kaczyńskiego przekonuje na nim, że sytuacja kobiet w czasach PRL-u wyglądała lepiej niż obecnie.

- Za komuchów to było lepiej, takie były głosy i możliwe, że dla kobiet to było za komuchów lepiej, bez wątpienia, nawet się zgodzę. W jakiś sposób tak: aborcja była dozwolona, pani mogła być traktorzystką i gwiazdą mogła być i ..... (słowo trudne do zrozumienia) mogła być, takie imiona też były, później zniknęły. Otóż oczywiście, że tak, zniknęła też kobiecość.

Wypowiedź Rokity była częścią debaty "Feminizm po polsku w XXI wieku" z 15 marca 2006 roku.

Telewizja TVN 24 poinformowała, że zaprezentowane nagranie już dziesięć miesięcy temu zostało opublikowane przez jednego z internautów na serwisie Youtube.




"Kommiersant": Rosja wpuści na wybory wszystkich obserwatorów

cheko, PAP
2007-09-25, ostatnia aktualizacja 32 minuty temu

Rosyjskie gazety odnotowują we wtorek, że polskie władze nie zaprosiły na zbliżające się wybory obserwatorów z OBWE. Dziennik "Kommiersant" uznał to za początek "agresywnej kampanii wyborczej partii rządzącej PiS, na której czele stoi premier Jarosław Kaczyński".


- Warszawa ogłosiła, że nie zaprosi na wybory obserwatorów z OBWE, ”ponieważ Polska jest demokracją i nie potrzebuje monitoringu" - wyjaśnia "Kommiersant". "Przedstawiciele OBWE obawiają się, że decyzja ta może stać się precedensem dla innych krajów, w tym Rosji" - podkreśla.

Cytuje przy tym rzeczniczkę OBWE Urdur Gunnarsdottir, która przypomniała, że Rosja dotychczas nie przysłała zaproszenia do monitorowania grudniowych wyborów do Dumy Państwowej, niższej izby parlamentu. "Mamy nadzieję, że otrzymamy zaproszenie od rosyjskich władz, przy czym im szybciej, tym lepiej" - dodała.

"Kommiersant" uważa, że "obawy kierownictwa OBWE w stosunku do Rosji nie są całkowicie bezpodstawne". "Chodzi o to, że Moskwa od dawna oskarża tę organizację o tendencyjność oraz nadmierne zainteresowanie problemami demokracji i przejrzystości wyborów na obszarze poradzieckim" - przypomina dziennik.

- Nic dziwnego, że wielu jego rozmówców w Moskwie odniosło się do inicjatywy braci Kaczyńskich ze zrozumieniem - dodaje.

- Decyzja, czy zaprosić, czy nie zaprosić obserwatorów na wybory leży w gestii poszczególnych krajów. Żadna międzynarodowa instytucja nie ma prawa narzucania suwerennemu państwu swojej misji obserwacyjnej - przytacza gazeta opinię Michaiła Margiełowa, przewodniczącego komisji spraw zagranicznych Rady Federacji, wyższej izby rosyjskiego parlamentu.

- Parlamentarzysta zaznaczył jednak, iż nie uważa zaproszenia obserwatorów za ograniczenie suwerenności i demokracji - podkreśla "Kommiersant".

Podaje też, że "w rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej (CKW) zapewniono go, iż obserwatorzy z OBWE na wybory parlamentarne i prezydenckie do Rosji obowiązkowo zostaną zaproszeni".

- Kwestię tę rozstrzyga państwo zapraszające. Wszelako są jeszcze międzynarodowe konwencje. Jest całkowicie niejasne, jak polskie władze zamierzają to obejść. Polski wariant jest dalece nie najlepszy - cytuje "Kommiersant" członka CKW Wasilija Wołkowa.

"RBK-daily", partner niemieckiej gazety "Handelsblatt", wskazuje, że "Warszawa nie chce być podporządkowana OBWE". "OBWE nie traci nadziei na otrzymanie zaproszenia" - dodaje.

- Wszelako eksperci sądzą, że Warszawa raczej po raz kolejny zademonstruje lekceważenie wobec ogólnych zasad i praw Unii Europejskiej - pisze "RBK-daily".

Dziennik nie wyklucza, że "wybory wygra rządząca partia PiS, co z kolei pozwoli braciom Kaczyńskim na kontynuowanie radykalnej polityki zagranicznej, w tym sprzecznej z interesami UE w relacjach z Federacją Rosyjską".

To tylko praca - zwierzenia młodej prostytutki

Dominika Karp
2007-09-24, ostatnia aktualizacja 2007-09-24 14:47
Zobacz powiększenie
Fot. Paweł Sowa / AG

- Na początku był szok. Po pierwszym kliencie strasznie płakałam. Nie chciałam tego robić. Szef powiedział: to tylko praca, spróbuj co ci szkodzi - popracujesz rok i kupisz sobie mieszkanie. No i ta kasa mnie przekonała. Tylko i wyłącznie kasa. Potem to już, no wiesz, patrzysz tylko żeby szybciej, żeby ta godzina się szybciej skończyła - mówi Majka,w zawodzie od dwóch lat.


Spotykamy się po południu, w jej mieszkaniu. Przez telefon proponowałam kawiarnię, ale kategorycznie odmówiła - powiedziała, że miejsca publiczne odpadają, że się boi, że nie chce ryzykować.

Niewielki pokoik w wynajmowanym, głównie przez studentów mieszkaniu. Ostatnie piętro wieżowca. Na ścianie "Śpiący Mietek" Wyspiańskiego. Pod oknem jednoosobowe łóżko, dwie szafki. Gra radio Eska. Drzwi do pokoju z obu stron oklejone plakatami. Na nich nagie kobiety w jednoznacznych pozach. - Nie patrz na to. To nie moje. Mieszkam tu dopiero od dwóch miesięcy - mówi Majka, ubrana w jeansową mini i czarną bluzkę wysoka, zgrabna dziewczyna. Włosy krótkie - częściowo czarne, częściowo blond. Okulary z grubymi, czarnymi oprawkami dodają jej powagi i lat. Ma ich dwadzieścia. W tym roku zdała maturę.

Majka: - Mój szef to w porządku człowiek. Zna się na rzeczy, umie podejść do ludzi. Ja na początku nie wiedziałam co do czego. Nic, no bo i niby skąd? Pokazał mi pokoje, wyjaśnił zasady. On mi wszystko wytłumaczył. Nie nalegał. Mówił, że jak nie będę chciała tego robić, nie będę musiała.

Ta kasa mnie przekonała

Do agencji trafiła dwa lata temu. "Młode dziewczyny do klubu nocnego, wysokie zarobki" - przeczytała w gazecie. Zadzwoniła, umówiła się na spotkanie. Zarzeka się, że do samej wizyty w klubie nie wiedziała, że chodzi o prostytucję. - Ja dorabiałam wcześniej w barach. Nie skojarzyło mi się, że to może być to. Przecież w klubach można wiele rzeczy robić. To był dla mnie szok - wspomina.

Jednak kilka dni po spotkaniu z przyszłym szefem, w piątek po szkole wsiadła do autobusu i przyjechała z oddalonej o prawie sto kilometrów wsi, w której mieszkała razem z mamą. Powiedziała jej, że znalazła pracę w barze.

- Ten pierwszy nie był Polakiem, chyba był Włochem. Nie wiedziałam jak się zachować. Wiesz...widzisz faceta parę minut i masz się przed nim rozebrać, a potem współżyć. Dla mnie to było coś odrażającego. Po wszystkim strasznie się rozpłakałam. Chciałam uciec. Zbiegłam na dół, żeby oddać pieniądze ochroniarzowi i wtedy przyszedł szef. Kazał od razu przynieść wódkę. Długo rozmawialiśmy. Podawał mi przykłady innych dziewczyn. Mówił, że one na początku też tak przeżywały, ale, jak widać da się do tego przyzwyczaić. Tłumaczył, że nie muszę się angażować, że to jest tylko moja praca. No i mówił o tym mieszkaniu, o tych pieniądzach, dużej kasie. No i ta kasa mnie przekonała - mówi.

Im więcej kasy, tym więcej rzeczy

Jeszcze tej samej nocy miała trzech klientów. Szef powiedział, że na początku, jeśli nie chce, nie musi pracować jak inne dziewczyny - do piątej rano.

Jest jedynaczką. - Mama się niczego nie domyśliła? - pytam. Majka, bez zastanowienia:- Jak każda matka była ciekawa co to za praca. Pytała - co ty tam robisz? Przez to, że wcześniej dorabiałam w tych barach, miałam dobry kamuflaż. Były takie momenty, takie myśli, że ona wie..., ale nigdy nie zapytała mnie wprost. - A gdyby zapytała? - dociekam. - Trudno jest mi to sobie wyobrazić... Żadna matka nie chciałaby chyba, żeby jej dziecko tak kończyło.

Początkowo Majka pracowała tylko w weekendy, ale potem, jak sama mówi zaczęła "się wciągać". - Wcześniej musiałam patrzeć ile co kosztuje, liczyć się z każdą złotówką. Nie myśl, że się nad sobą użalam, ale miałam strasznie. Pamiętam czasy, kiedy w domu nie było kasy nawet na chleb. Gdy zaczęłam pracować w agencji już na te ceny nie patrzyłam. No i zaczęłam myśleć tylko o tym, że im więcej kasy, tym więcej rzeczy. Im więcej klientów, tym więcej rzeczy.

Zasady są jasne - 60 złotych od łebka

Za godzinę spędzoną z klientem dostaje 60 złotych. On płaci 150. - W ramach tego są jasne zasady - wszystko w gumce, żadnych wymyślnych pozycji, dotykanie po narządach odpada. Jeśli dopłaci będzie miał więcej rzeczy - np. francuz bez gumki, całowanie. Cena zależy od dziewczyny - jedne biorą za to 50 złotych, inne 100. Z tego się nie rozliczamy - mówi.

- Nie dostajesz nawet połowy z tego, co płaci klient. Nie uważasz, że to wyzysk? - Może i wyzysk, ale z drugiej strony, gdzie ja bym zarobiła 60 złotych w godzinę? - pyta. Dostaje jeszcze napiwki. Raz zdarzyło się, że dodatkowo dostała nawet 500 złotych. W trakcie jednego z wyjazdów zarobiła pięciokrotnie więcej. Miesięcznie - do 10 tysięcy.

- Są tacy ludzie, dla których wydać tysiąc, czy dwa tysiące złotych, to jak dla nas wyjść po chleb. Pieniądze strasznie ludzi psują. Ja też je bardzo polubiłam - mówi. Poprawia spódnicę i sięga po papierosa.

- Chcesz wiedzieć jak to wygląda? Przychodzi taki klient do firmy, siada na kanapie, albo przy barze. Ochroniarz woła wszystkie wolne dziewczyny i on sobie wybiera - mówi.

Klienci trafiają się różni

Zwykle czterech w ciągu nocy, najwięcej - siedmiu. Majka dzieli ich na dwie skrajne kategorie: bardzo chamscy i na poziomie ("często w gajerkach").

- Zdecydowana większość to żonaci faceci. Tacy często przychodzą się też wygadać - żalą się, że żona im nie daje, że dzieci ich nie szanują. Raz miałam nawet klienta, który mówił, że jest tydzień po ślubie - wspomina.

- Zdarza się, że są wulgarni. Wyskakują z takimi tekstami... Trudno mi teraz coś przytoczyć, ale zwykle rozkazują, traktują, jak przedmiot - chodź tu, podejdź tu, rozbieraj się! - mówi.

Często są pod wpływem alkoholu, ale Majka zaznacza, że dziewczyny nie muszą chodzić z każdym klientem. - Byłaś do czegoś zmuszana? - pytam. - Zmuszana może nie, bo my idziemy z klientem do pokoju w jednym celu. On płaci, więc my musimy go w jakiś sposób zadowolić. Bywa, że kładą się i przygniatają całym ciałem. Jak zwracasz mu uwagę, a on nie reaguje wystarczy krzyknąć. Zaraz przyjdzie ochroniarz, albo usłyszy któraś z dziewczyn. My się chronimy i ostrzegamy - ten to brudas, albo chamidło, lepiej z nim nie idź - zaznacza.

Zdarza się, że klienci się skarżą - bo liczyli na coś więcej, albo dziewczyny szantażują, że coś powiedzą szefowi. Majka zaznacza, że on spokojnie ich wysłuchuje, zapewni, że z dziewczyną porozmawia, ale to jej ufa. - On swoje wie, bo każdą dziewczynę sprawdza. Przysyła swoich kolegów - mówi. Wyrzuca tylko wtedy, gdy zaczynają ćpać. - U mnie w pracy można pić, ale tak, żeby się nie zataczać - dodaje.

Trudne sytuacje? Majka długo się zastanawia. - Sama nie miałam jakiś podbramkowych, ale raz dziewczyny opowiadały, że były na takiej libacji w hotelu, podczas której klienci powyrzucali im ubrania przez okno. No i musiały stamtąd uciekać. O innych sytuacjach nie słyszałam. One potem zwykle mówią tylko, na którego trzeba uważać. Nie zwierzają się, nie chcą o tym rozmawiać - podkreśla.

Trafiają się też panowie bardzo nieśmiali, a także bardzo młodzi. Majka zaznacza, że "tam" nikt nikomu dowodu nie sprawdza. - Masz kasę, możesz przyjść - dodaje, poprawia spódnicę i sięga po kolejnego papierosa. Wylicza prawników, lekarzy, w tym dyrektora jednego z dużych miejskich szpitali. Mówi, że gdy była taka potrzeba wystawiał jej zaświadczenia o pobycie w szpitalu, gdy jeszcze chodziła o szkoły.

Z czasem takich potrzeb miała coraz więcej. - Narobiłam sobie zaległości. Zaczęłam wagarować. Czasami nie było mnie w szkole całymi tygodniami. Na szczęście udało się zdać maturę - mówi. Za tydzień Majka idzie na studia - zaoczną pedagogikę.

Dziewczyny muszą o siebie dbać

- Większość pochodzi z Ukrainy. One nawet na święta do domu nie zjeżdżają. Zarabiają takie pieniądze, że szok. Niewiele im przeszkadza - nawet, gdy klient jest bardzo pijany, albo śmierdzi. One na to nie patrzą - dla nich liczy się sztuka - zaznacza i dodaje: - Wśród Polek nie ma zbyt wielu takich, które tak jak ja, same na siebie zarabiają. Często to samotne matki. Zwykle trochę starsze, mają tak między 28, a 35 lat, ale są bardzo zadbane. Nie da się ukryć - w tej pracy trzeba o siebie dbać - mówi.

"Dla własnego komfortu" co kilka miesięcy robią badania na obecność HIV i WR. Prosi, żebym zaznaczyła, że żadna nie jest tam dla przyjemności. - One muszą. Za 700 złotych dzieci przecież nie utrzymają - podkreśla.

Rodziny często się tymi dziećmi opiekują i najczęściej wiedzą, jak te kobiety zarabiają na życie. Majka podkreśla, że nie mają wyjścia, muszą to zaakceptować. -Niedziele mamy wolne i często się spotykamy, chodzimy razem na dyskoteki. Raz u jednej dziewczyny byłam w domu. Rozmawiałam z jej mamą i ona wiedziała. Na koniec powiedziała: - Wy nikomu krzywdy nie robicie, tylko same sobie - wspomina.

- Miałam inne potrzeby - odpowiada, gdy pytam o mieszkanie, które szef obiecywał jej po roku pracy. Mówi, że trochę odnowiła domek, w którym mieszka jej mama. Mają już łazienkę i centralne ogrzewanie.

Mężczyźni i tak zdradzą

Zanim zaczęła pracować w agencji miała chłopaka. - Można powiedzieć, że nawet narzeczonego, bo planowaliśmy ślub, ale coś tam nie grało i się rozstaliśmy - mówi. - To znaczy? Dowiedział się, co robisz? - pytam. - Nie, ale jak zaczęłam pracować rzadziej się widywaliśmy i coraz częściej kłóciliśmy.

Kilka miesięcy spotykała się ze swoim klientem. Mówi o nim zdawkowo, nazywa: "niby mój chłopak". Teraz nie ma nikogo.

Zaznacza, że uprzedziła się do mężczyzn: -Jak się przysięga to na całe życie i on nie ma prawa mieć innej kobiety. Ja im nie ufam, bo oni i tak zdradzą. Zdecydowana większość facetów zdradza.

Mówi, że gdyby się zakochała zrezygnowałaby z pracy w agencji. - Teraz też, gdyby trafiło mi się coś lepszego to bym wzięła - mówi. - Gdybyś kogoś pokochała to powiedziałabyś mu czym się zajmujesz? - Nie wiem, ale sądzę, że chłopak może mieć jakieś uprzedzenia i pewnie bym się z tym ukrywała.

Klient, gdy się żegna...
dk
2007-09-24, ostatnia aktualizacja 2007-09-24 12:41

Co czwarty wychodząc obiecuje, że przyjdzie niebawem, niespełna co piąty żegna się czule - wynika z badań przeprowadzonych przez SMG/KRC wśród losowo wybranych pracownic agencji towarzyskich.

Zobacz powiekszenie
Fot. Michal Stangret
27-letnia Irmina z Ukrainy studiuje w Warszawie nauki polityczne. Dwa lata temu pracowała w stolicy jako prostytutka. - Nie żałuję. Dzięki temu mam za co opłacić studia - mówi


Prawie połowa panów po spotkaniu z prostytutką po prostu dziękuje i wychodzi, ponad 6 procent dzieli się z nią swoimi wrażeniami, a niespełna 3 proc. klientów wychodząc nie mówi nic.

Do udziału w telefonicznym badaniu pt. "Korzystanie z agencji towarzyskich" losowo wybrano 150 kobiet. Jak się okazuje większość pań to kobiety między 25, a 34 rokiem życia (niespełna 43 proc. respondentek). Ponad 40 proc. ma więcej niż 18 lat i mniej niż 25. Zdecydowaną mniejszość wśród kobiet pracujących w agencjach towarzyskich stanowią kobiety najstarsze - więcej, niż 35 lat ma niespełna 17 procent prostytutek.

Wśród pań, które wzięły udział w badaniu niemal taka sama liczba kobiet prostytuuje się niespełna rok (48,34 proc.), a niespełna co druga (49,01 proc.) robi to dłużej niż 12 miesięcy. Ile dokładnie, nie wiemy.

Rodziny nie wiedzą

Z badań wynika jednoznacznie, że prostytutki na ogół ukrywają przed rodziną i znajomymi to, czym się zajmują. O miejscu pracy swoich koleżanek, czy córek nie wie prawie 60 procent znajomych i rodziców. Z odpowiedzi kobiet wynika, że taką wiedzę ma rodzina co trzeciej pracującej w ten sposób dziewczyny.

Natomiast ponad 3 proc. respondentek na pytanie "Czy Pani rodzina/znajomi wiedzą, że pracuje Pani w agencji towarzyskiej?" wybrało odpowiedź "trudno powiedzieć". Można więc przypuszczać, że w ich przypadku panuje zmowa milczenia.

Większość kobiet, które wzięły udział w badaniu SMG/KRC przyjmuje dziennie (zwykle oczywiście wieczorami i nocą) średnio od trzech do pięciu klientów. Co czwarta ma w tym czasie jednego lub dwóch, a co piąta przyznaje, że jest ich ponad pięciu. Do współżycia z więcej niż siedmioma mężczyznami podczas jednej nocy przyznaje się 6 proc. respondentek, a niewiele więcej nie potrafi jednoznacznie uśrednić, ilu w tym samym czasie ma klientów.