Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PEKIN 2008. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PEKIN 2008. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 września 2008

Są wyniki próbki B. kajakarz na dopingu Adam Seroczyński

Jest potwierdzenie drugiego badania: Adam Seroczyński był na dopingu

Dla Adama Seroczyńskiego to koniec świata. Próbka "B" potwierdziła, że nasz olimpijczyk jednak pływał w Pekinie na dopingu. Kajakarz jeszcze przed tym werdyktem ogłosił, że kończy karierę. Dziś powtórzył: Jestem niewinny. Ale nie wyklucza, że niedozwolone środki mogły znaleźć się np. w jedzeniu. Dlatego zażąda śledztwa władz olimpijskich w tej sprawie.

czytaj dalej...
REKLAMA

Podczas badań w Pekinie we krwi polskiego kajakarza znaleziono niedozwolony środek - clenbuterol. Polak stanowczo zaprzeczał, że zażywał doping. Wszyscy - zawodnik, trenerzy, środowisko kajakarskie - z niecierpliwością czekali na wynik drugiej próbki.

>>>Kajakarz przysięga, że jest czysty

Teraz wszystko jest już jasne. Jak podaje Radio Zet, próbka "B" potwierdziła, że Adam Seroczyński startował w Pekinie na dopingu. Dla kajakarza to prawdziwy cios. Już wczoraj zapowiedział, że niezależnie od wszystkiego, kończy karierę.

>>>Seroczyński: Kończę karierę!

Gdy zawodnik dowiedział się o wynikach drugiej próbki, powtórzył w TVN 24, że nie brał żadnych niedozwolonych środków. Seroczyński chce, by władze olimpijskie rozpoczęły śledztwo w tej sprawie, bowiem - jeśli rzeczywiście w jego organizmie znaleziono doping - to, jego zdaniem, musiał tam trafić np. w jedzeniu.

Kajakarz podkreśla, że nie sugeruje w żaden sposób, iż środek dopingujący podano mu celowo. Bo mógł to być - jak przypuszcza - równie dobrze np. środek konserwujący dodawany do mięsa.

"Moja kariera była do tej pory niepodważalna. Szkoda, że jej końcówka została w taki sposób zniszczona. Pozostanie zadra i ogromny żal" - kończy Seroczyński.

wtorek, 2 września 2008

Pekin: Polak podejrzany o doping!

pm, PAP
2008-09-02, ostatnia aktualizacja 2008-09-02 22:48
Zobacz powiększenie
Dwójka Kujawski-Seroczyński świetie finiszowała, ale do brązu zabrakło 0,078 sekundy
Fot. Kuba Atys / AG

Kajakarz Adam Seroczyński, który startował w igrzyskach olimpijskich w Pekinie, jest podejrzany o stosowanie dopingu. Informację, którą podała stacja nSport, potwierdził szef szkolenia PZKaj. Witold Pawelec.

W organizmie Seroczyńskiego wykryto środek dopingujący clenbuterol. Kontrekspertyza ma być przeprowadzona w czwartek.

Podczas igrzysk w Pekinie Seroczyński, razem z Mariuszem Kujawskim, zajął czwarte miejsce w konkurencji K2 1000 metrów.

Seroczyński trzykrotnie startował w igrzyskach olimpijskich. Największy sukces odniósł w Sydney, gdzie startując w czwórce kajakowej zdobył brązowy medal.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Seks w wiosce olimpijskiej - temat tabu

Dominik Szczepański, The Times
2008-08-24, ostatnia aktualizacja 2008-08-25 12:02
Zobacz powiększenie
Marta Domachowska (z lewej, obok Mariusz Fyrstenberg) podczas igrzysk często była widziana w towarzystwie pływaka Pawła Korzeniowskiego
Fot. Kuba Atys / AG

- Nie twierdzę, że wszyscy sportowcy na Igrzyskach Olimpijskich myślą o seksie. Mówię tylko, że 99 % z nich o tym myśli - powiedział brytyjski były tenisista stołowy, a obecnie komentator sportowy Matthew Syed.

Matthew Syed (ur. w 1970 roku) przez wiele lat był numerem jeden brytyjskiego tenisa stołowego. Dwukrotnie udało mu się pojechać na igrzyska olimpijskie (Barcelona '92, Sydney 2000). Po zakończeniu kariery nie rozstał się ze sportem. Pracuję jako komentator w Eurosporcie. Od czasu do czasu pisze również i komentuje dla "Times'a".

- Często jestem pytany, czy wioska olimpijska, wielka, składająca się z konglomeracji domów, domków, rezydencji, jest festiwalem seksu. Moja odpowiedź zawsze jest taka sama. Oczywiście, że tak! - przyznaje ze szczerością Anglik. - Moje pierwsze igrzyska na które pojechałem, odbyły się w Barcelonie. Muszę przyznać, że dla niedoświadczonego 21-latka, to był prawdziwy szok. Dla wielu z nas debiut olimpijski był niemal tak samo ważny w płaszczyźnie seksualnej jak sportowej. Boskie hostessy, piękne fanki, no i oczywiście zawodniczki. Skaczące, biegające, trenujące dookoła wioski. Kipiący estrogen. Spędziłem tyle czasu w tym zawieszeniu, że później ciężko było wrócić do normalności. Wioska olimpijska jest miejscem, gdzie ciężko oddzielić sen od jawy - opowiada Anglik.

Syed zwraca uwagę na fakt, iż nie tylko mężczyźni zachowują się, jak w jakimś erotycznym amoku: - Kobiety również postępują zgodnie ze swoimi hormonami, wysyłając wszędzie wokół swoje uśmiechy, które zasypują nas jak confetti. Żaden posiłek, żadna przerwa nie obyła się bez zapierających dech w piersiach rozmów. Dwuznaczność tych sytuacji była tak widoczna, tak oczywista, że nikt nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości co do ich natury.

Anglik przyznaje jednak, że grono olimpijczyków to profesjonaliści, którzy na pierwszym planie stawiają jednak wyniki.

- Dopóki startowaliśmy, każdy dzielnie sobie radził. Kiedy jednak odpadaliśmy z rywalizacji zaczynaliśmy na siebie spoglądać z drapieżnością. Trzeba również powiedzieć, że sporo było przypadków homoseksualizmu. Jednak ze względu na dosyć częstą wśród sportowców homofobię, musiano to skrzętnie ukrywać - opowiada tenisista.

Z jego opowieści wynika, że sytuacja z Barcelony powtórzyła się w Sydney. Już jako komentator, Syed pojechał do Pekinu. Z ciekawości, czy coś się zmieniło, zapytał o to, jak sprawy się mają, kolegę po fachu - jednego z tenisistów. - To niesamowite, co tutaj się dzieje. Wszyscy, którzy odpadli ze swoich konkurencji, poddają się jakiemuś dziwnemu szaleństwo. Bóg jeden raczy wiedzieć, co wydarzy się w ten weekend. To jakiś inny świat - powiedział mu tenisista.

Jeden z brytyjskich biegaczy zwrócił również uwagę na zachowanie pływaków: - Pływacy skończyli swoje występy wcześniej. To co się wydarzyło później, było jak erupcja.

Londyński Times, publikujący opowieść Syeda, przypomina sytuację z igrzysk w Seulu w 1988 roku, gdy następnego dnia po zakończeniu rywalizacji pływaków, na tarasie rezydencji, gdzie przebywała kadra Brytyjczyków, leżało tyle zużytych prezerwatyw, że Brytyjski Komitet Olimpijski zakazał im uprawiać seks poza pokojami.

- W Pekinie organizatorzy na szczęście zdali sobie sprawę, że wszelkie zakazy tego typu, są tak samo bezsensowne, jak zakazywanie oddychania. Zamiast tego, rozdali tysiące darmowych kondomów. Jeśli nie możesz z nimi wygrać, przynajmniej zapewnij im bezpieczeństwo - śmieje się brytyjski tenisista.

Kto staje się obiektem pożądania? Przede wszystkim złoci medaliści. Zdaniem Anglika, ich sukces dużo bardziej działa na wyobraźnię kobiet. Sporą rolę odgrywają też hormony, pobudzone przez masę sterydów, odżywek, których używają sportowcy.

- Wcale nie mówię, że gorączka seksu nęka wszystkich olimpijczyków. Oczywiście, że nie! Cierpi na nią tylko jakieś 99% z nich - podsumowuje Matthew Syed .

Przegląd romansów olimpijskich:

Roger Federer i Miroslava Wawriniec

Spotkali się w na olimpiadzie w Sydney, gdzie oboje reprezentowali Szwajcarię w turnieju tenisowym. Rok później Miroslava musiała zakończyć karierę ze względu na kontuzję stopy. Od tej pory wspiera Rogera spoza kortu.

Matt Emmons i Katerina Kurkowa

Poznali się w Atenach (2004), gdzie występowali w strzelectwie. Podczas finału doszło do nietypowej sytuacji, kiedy Emmons był o krok od złota, a skończył na ósmym miejscu. Wszystko dlatego, że w ostatnim strzale zadrżała mu ręka. Trafił co prawda w tarczę.... ale nie swoją. Katherina pocieszyła go po nieudanym występie. I to skutecznie, bo w 2007 roku pobrali się.

Derek Redmond i Sharron Davies

Brytyjska pływaczka Sharron Davies i lekkoatleta Derek Redmond spotkali się podczas igrzysk w Barcelonie ('92). W 1994 roku pobrali się. Mają dwójkę dzieci. W 2000 roku wzięli rozwód.

Alyson Annan i Carole Thate

Obie były wielkimi gwiazdami hokeja na trawie. Alyson (Australia) i Carole (Holandia) poznały się w Sydney (2000) w dniu, gdy Annan rozstała się ze swoim mężem. Z przyjaźni narodził się nowy związek, a w 2005 roku wzięły ślub w Holandii. Mają też dziecko.

Polski akcent:

Marta Domachowska i Paweł Korzeniowski

Para wymyślona czy prawdziwa? Informację na temat zażyłości łączącej tenisistkę i pływaka podał kilka tygodni temu "Fakt". W Pekinie pokazywali się razem na trybunach zawodów. Nad tematem zastanawiają się Ciacha oraz Po Bandzie

niedziela, 24 sierpnia 2008

Igrzyska Olimpijskie w Pekinie zakończone

hana
2008-08-24, ostatnia aktualizacja 2008-08-24 16:51
Zobacz powiększenie
Fot. PHIL NOBLE REUTERS

- Zgodnie z tradycją ogłaszam Igrzyska XXIX Olimpiady za zamknięte. Zapraszam młodzież z całego świata, aby przyjechała za cztery lata do Londynu na Igrzyska XXX Olimpiady - oświadczył przewodniczący MKOl Jacques Rogge

Zobacz powiekszenie
Fot. DYLAN MARTINEZ REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. TOBY MELVILLE REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. Matt Dunham AP
SERWISY
Jacques Rogge chwali, gani, radzi i broni gimnastyczek

Po szesnastu dniach sportowej rywalizacji w "Ptasim Gnieździe" ponownie spotkali się sportowcy z ponad 200 krajów świata, by po raz ostatni już podziwiać niezwykłą ceremonię przygotowaną przez Chińczyków, spojrzeć na ogień olimpijski, przemaszerować wokół stadionu i razem z widzami obserwować przekazanie flagi olimpijskiej organizatorom kolejnych, XXX igrzysk.

Zaraz po tym jak burmistrzowie Pekinu oraz Londynu zniknęli ze sceny, rozpoczęła się prezentacja gospodarza kolejnych igrzysk. Na stadion wjechał charakterystyczny w Wielkiej Brytanii czerwony autobus. Chwilę później dach się rozwarł a autokar przeobraził się w zieloną platformę, z której wyjechał Jimmy Page, który przy zaczął i zaczął grać znany przebój zespołu Led Zeppelin "Whole Lotta Love". Towarzyszyła mu piosenkarka Leona Lewis ubrana w imponująco długą, satynową suknię.

Kiedy skończyli z autokaru wreszcie wyłonił się główny bohater prezentacji, człowiek, na którego od tygodnia na pewno czekała cała Wielka Brytania - David Beckham, symbol angielskiej piłki. Wziął piłkę i kopnął ją w kierunku zgromadzonych niedaleko oficjeli i sportowców.

Niedługo później nastąpiło symboliczne pożegnanie Pekinu. Trójka sportowców po specjalnie przygotowanych schodkach ustawianych podczas wsiadania do samolotu zaczęła wspinać się na górę. Na szczycie zatrzymali się i spojrzeli na znicz olimpijski. Palący się przez ponad dwa tygodnie zmagań ogień, powoli zaczął gasną, by wreszcie po kilku minutach zgasnąć już na dobre. Znowu zapłonie za cztery lata, tym razem w Londynie.

Włoszczowska: Nie chciałam tego schrzanić

Notował w Pekinie Jakub Ciastoń
2008-08-23, ostatnia aktualizacja 2008-08-23 14:33
Zobacz powiększenie
Fot. Ivan Sekretarev AP

- Ani razu nie rozkojarzyłam się tym, że jestem druga. Nie pomyślałam sobie "o kurczę, świetnie jadę, jestem wspaniała". Wręcz przeciwnie, myślałam sobie: "jesteś druga, ale spokojnie, skoncentruj się, nie schrzań tego, wszystko się jeszcze może zdarzyć" - mówiła tuż po zdobyciu srebrnego medalu olimpijskiego Maja Włoszczowska

Magister inżynier Maja Włoszczowska

W styczniu została pani magistrem na kierunku matematyka finansowa. Czy dało się przed igrzyskami obliczyć, że zdobędzie pani medal?

Maja Włoszczowska: - Używając metod statystycznych nie, bo w ostatnich dwóch latach nie stawałam na podium najważniejszych imprez.

To co, straci pani teraz zaufanie do matematyki?

- Nie! Bo oprócz statystyki, jest jeszcze rachunek prawdopodobieństwa. Szansa na medal była niewielka, ale była. Według rachunku prawdopodobieństwa możliwe jest właściwie wszystko. To tylko kwestia wielkości mianownika w ułamku.

Jak duży był ten mianownik? Czy sportowo to spora niespodzianka?

- Widziałam, że jestem dobrze przygotowana. W 2004 i 2005 r. stawałam na podium MŚ, więc już wtedy należałam do światowej czołówki. Ale dwa ostatnie sezony miałam słabsze, zaliczyłam kilka bolesnych upadków, prześladowały mnie kontuzje. Dopiero niedawno na mistrzostwach świata w Val di Sole zajęłam 5. miejsce. Poczułam, że forma wraca. Wierzyłam przed igrzyskami, że medal jest w zasięgu. Wierzyłam w siebie.

Dużo pracy to panią kosztowało?

- Tak naprawdę to na ten medal pracuję od sześciu lat, czyli od kiedy współpracuję z trenerem Andrzejem Piątkiem. Dwa lata szykowaliśmy się do Aten, tam było szóste miejsce, jeszcze się nie udało. Potem cztery lata myśleliśmy już głównie o Pekinie.

Jaka była taktyka na wyścig?

- Chciałam zacząć w miarę spokojnie. Nie szarżować siłami na pierwszych rundach. Wyścig jest długi, to prawie dwie godziny na rowerze. W tym upale trzeba było oszczędzać na początku siły. Na zjazdach miałam się trzymać blisko czołówki i na pierwszym okrążeniu to się nie do końca udało, bo wyminęła mnie Kanadyjka i Rosjanka, a Spitz bardzo odskoczyła już od reszty. Ale potem przesunęłam się do przodu i już nie odpuściłam. Ważne było utrzymanie mocnego, równego tempa, ale z rezerwą na końcówkę. Trener Piątek zawsze powtarza, że ostatnie okrążenie trzeba pojechać "na 100 procent i jeszcze dorzucić dwa".

Cały czas wiedziała pani na trasie jaka jest sytuacja?

- Przejeżdżając przez metę zawsze patrzyłam jaką mam stratę do Spitz. Na trasie na bieżąco informacje wykrzykiwali mi też do ucha trener i polscy kibice, których było całkiem sporo. Trochę mniej wiedziałam, co się dzieje za moimi plecami, ale wyznaję zasadę, że za siebie się nie oglądam. Mimo wszystko, cały czas ścigałam Niemkę.

Jak ważna w takim wyścigu jest odporność psychiczna?

- Byłam cały czas skoncentrowana. Ani razu nie rozkojarzyłam się tym, że jestem druga. Nie pomyślałam sobie "o kurczę, świetnie jadę, jestem wspaniała". Wręcz przeciwnie, myślałam sobie: "jesteś druga, ale spokojnie, skoncentruj się, nie schrzań tego, wszystko się jeszcze może zdarzyć". Aż do ostatniego zjazdu nie myślałam o wyniku, tylko o tym, by dobrze jechać i nie przewrócić się.

Czy trasa przygotowana przez Chińczyków była bardzo trudna?

- W zeszłym roku byłam tu na przedolimpijskich testach. Trasa była wtedy znacznie łatwiejsza, z mniejszą ilością stromych zjazdów. Te niedawne zmiany mocno nas zaskoczyły. Było jasne, że Chińczycy robią to, by pomóc swoim zawodniczkom, które przygotowywały się na niej od miesięcy. Znały tu każdy kamień. Zresztą widziałam podczas wyścigu jak świetnie radziły sobie na zjazdach. Ale Chinki spuchły na trasie, nie miały siły w tym upale walczyć o medale. W sumie to nawet cieszę się, że trasa była trudniejsza. Lubię wysokie wymagania. Mistrzyni świata Hiszpanka Margarita Fullana zaliczyła upadek na zjeździe już na pierwszym okrążeniu.

Wyścig początkowo miał się odbyć w piątek, ale przeniesiono go na sobotę...

- W czwartek lało, trasa była więc trochę błotnista, śliska na zjazdach. Chińscy organizatorzy zdecydowali, że warunki są za trudne. Moim zdaniem spokojnie można było się ścigać. Widocznie znów coś nie pasowało gospodarzom, ale nie będę się tym teraz przejmować. Mam medal, mnie tam wszystko jedno. Strasznie się cieszę!

Jak pani zniosła ten piekarnik? W cieniu było ponad 40 stopni!

- Zazwyczaj medale na mistrzostwach świata i Europy zdobywałam przy znacznie chłodniejszej pogodzie. Odpowiadało mi nawet ściganie się w deszczu i błocie. Upał to zresztą w ogóle nie jest dobra pogoda dla polskich sportowców. Ale z drugiej strony, pogoda była taka sama dla wszystkich. Trzeba się było tylko dobrze przygotować.

Co to znaczy?

- Najważniejsze było uzupełnianie płynów. Odwodnienie przy takim upale może zabić. W rowerowym slangu mówimy, że "odcina prąd". Wtedy z drugiego miejsca można szybciutko spaść na 12. Dlatego na trasie cały czas piłam mieszankę rozcieńczonego w wodzie żelu energetyzującego. Piłam właściwie bez przerwy, nawet jak czułam, że nie chce mi się już pić. Brałam bidon za bidonem, to było dobrych kilka litrów. I sił jakoś starczyło.

Była pani w Laoshan już rok temu, a jak przygotowywała się do startu w ostatnich dniach?

- Bardzo pomógł nam kolega z kadry Marek Galiński. Razem z nim i Olą Dawidowicz uczyłyśmy się pokonywać zjazdy, zakręt po zakręcie, kilometr po kilometrze. W kolarstwie górskim zjazdy są tak samo ważne jak podjazdy. Trzeba je pokonywać szybko i świetnie technicznie, żeby zyskiwać czas, ale jednocześnie umieć odpoczywać, łapać oddech.

Dobrze pani spała ostatniej nocy?

- Mało. Szczerze mówiąc byłam niewyspana, ale to już nie pierwszy raz mi tak dobrze poszło na niewyspaniu (śmiech). Nie zdążyłam się jeszcze do końca przestawić po przylocie i zmianie czasu. Poza tym, w piątek wyścig miał być o 15. W sobotę wyznaczono go na 10. To jednak spora różnica, bo wszyscy trenowali wcześniej po południu i chodzili spać o 23. W piątek trzeba było się położyć dużo wcześniej.

Co srebrna medalistka je na śniadanie przed tak ważnym startem?

- Duuuużo węglowodanów. Większość kolarzy je przed startem makaron, ale my dziewczyny, jakoś tak nie lubimy. Jadłyśmy z Olą płatki musli z odrobiną gorącej wody i jogurtu. Do tego kawałek białego pieczywa z bananem i odrobiną miodu. Można więc powiedzieć, że to był taki system Adama Małysza - bułka z bananem.

Podobno miała pani problemy z hamulcami?

- Od trzeciej pętli nie mogłam dobrze hamować na zjazdach, bo uciekała mi klamka [od hamulca]. Znów wszystko przez ten upał. Stosujemy hamulce hydrauliczne, więc jak jest tak gorąco, to płyn się bardzo nagrzewa i zwiększa objętość. Klamka "ucieka" wtedy z ręki tak bardzo, że z trudem mogę do niej sięgnąć. Bałam się, że za chwilę w ogóle nie będę mogła hamować. Przez trzy ostatnie rundy na zjazdach byłam już bardzo ostrożna. To jest tego typu usterka, której nie da się szybko naprawić w boksie technicznym na trasie.

Mimo tych kłopotów, rywalki nie mogły się do pani zbliżyć.

- Może przez to, że nie sięgałam do tego hamulca. Do mety niosła mnie siła rozpędu (śmiech).

Jakiś kryzysowy moment? Straciła pani równowagę?

- Poza hamulcami wszystko było w porządku. Ani razu nie było niebezpieczeństwa upadku. Na pierwszym okrążeniu musiałam tylko na moment zejść z roweru po upadku Fullany. To właśnie wtedy Niemka odskoczyła na kilkadziesiąt sekund. Już nikt nie zdołał jej dogonić. Kto wie, być może gdyby nie wywrotka Hiszpanki, dałoby się walczyć ze Spitz do końca. Ale bez przesady, srebro też jest super.

Pani magister matematyki zdobywa srebrny medal w kolarstwie górskim. To co będzie dalej - matematyka, czy jednak rowery?

- Studia skończyłam w styczniu. Nie miałam jeszcze czasu pomyśleć co z tym zrobię. Chyba nie zwiążę się na stałe z matematyką. Chciałabym dalej się kształcić, wybiorę pewnie coś związanego ze sportem na AWF. Ale na razie cały czas chce się też ścigać.

Złota medalistka Sabine Spitz ma 36 lat, pani dopiero w listopadzie skończy 25. Czy to znaczy, że o medale będzie pani walczyć jeszcze na dwóch olimpiadach?

- W kolarstwie górskim faktycznie najczęściej jest tak, że najlepsze wyniki osiąga się po trzydziestce. Teoretycznie powinnam być jeszcze silniejsza niż teraz. Teraz czuję się mocna i chcę to wykorzystać. Ale nie wiem, co będzie się działo w ciągu czterech lat do igrzysk w Londynie w 2012 r.

Teraz na zasłużony urlop?

- Trzy dni w samolocie. Przez Polskę lecimy prosto do Australii, bo przed nami jeszcze dwa starty w Pucharze Świata. Ale spokojnie, odpocznę sobie trochę w samolocie, a potem, jak już wrócimy z Antypodów.

Zawsze pani maluje paznokcie na biało-czerwono?

- Zawsze na imprezy mistrzowskie. Niby teraz miał być inny kolor, ale się w końcu rozmyśliłam. I dobrze!

Trener Włoszczowskiej: Czułem, że Majka jest w formie

Włoszczowska wywalczyła srebro w upale

Maja ukruszyła sobie ząb na srebrze

Maja ukruszyła ząb na chińskim srebrze

Towary "Made in China" nigdy nie słynęły z wysokiej jakości. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę Maja Włoszczowska, dlatego gdy tylko dostała srebrny medal chciała sprawdzić, ile tak naprawdę jest on wart. Na szczęście medal nie okazał się podróbką, choć teraz naszą Maję czeka wizyta u dentysty...

czytaj dalej...
REKLAMA

Drobny ubytek w uzębieniu naszej pięknej mistrzyni zauważył nasz redakcyjny kolega, który zarzeka się, ze przed dzisiejszym startem uśmiech pani Mai był... kompletny. Nie mamy powodów, by mu nie wierzyć. W końcu w zdjęcia naszej zawodniczki wpatruje się nie od dziś.

Zniewalający uśmiech Mai sprzed kilku dni
kliknij zdjęcie by powiększyć

Zniewalający uśmiech Mai sprzed kilku dni

Po dzisiejszej dekoracji Maja sprawdza kruszec...
kliknij zdjęcie by powiększyć

Po dzisiejszej dekoracji Maja sprawdza jakość kruszcu...

...i po chwili nasza najpiękniejsza kolarka ma bardziej zawadiacki uśmiech
kliknij zdjęcie by powiększyć

Piłkarze ręczni wygrywają z Rosją

dsz
2008-08-24, ostatnia aktualizacja 2008-08-24 10:24
Zobacz powiększenie
Bartłomiej Jaszka
Fot. MARCELO DEL POZO REUTERS

Polscy piłkarze ręczni wygrali z Rosją 29:28 (14:15) i zajęli piąte miejsce na turnieju olimpijskim w Pekinie.

Bogdan Wenta: Zabrakło nam doświadczenia »

Po przegranej z Islandią polscy szczypiorniści odpadli z walki o medale olimpijskie. Porażka była dotkliwa, ponieważ z tym przeciwnikiem, nie przegraliśmy o 1,5 roku. Po meczu piłkarze nie kryli rozczarowania, zwłaszcza, że apetyty wzrosły po pokonaniu Chorwacją i remisie ze świetnie spisującą się w Pekinie Francją. Po meczu trener Polaków przyczyn niepowodzenia doszukiwał się w braku doświadczenia w wielkich turniejach, które posiadają chociażby Chorwaci, czy Islandczycy.

Podopiecznym Bogdana Wenty pozostała walka o piąte miejsce. Pierwszy krok ku temu zrobili wygrywając z Koreą 29:26. W decydującym o zajęciu piątej lokaty meczu, biało - czerwoni zmierzyli się z Rosją.

Mecz rozpoczął się dobrze. Po rzucie Jurasika prowadziliśmy 1:0. Od początku było jednak widać, że rywal jest bardzo wymagający. Świetnie działała rosyjska obrona, dobrze spisywał się w bramce Oleg Grams. Polacy swoje bramki zdobywali przeważnie po długich atakach pozycyjnych. Rosjanie swoje akcje kończyli szybko i skutecznie. Kiedy biało - czerwoni mieli trzy gole straty Bogdan Wenta poprosił o czas.

- To wielkie chłopy. Musicie stawiać zasłonę. Ręce wysoko, bo będzie źle - można było usłyszeć słowa polskiego trenera.

Po przerwie Rosjanie zdobyli kolejne punkty. Polacy nie wykorzystali rzutu karnego, a później rzut naszego skrzydłowego obronił bramkarz rywali. Przegrywaliśmy 5:10. W 12. minucie spotkania traciliśmy już siedem oczek.

Polacy od tego momentu zaczęli grać skuteczniej w ataku, w końcu też nasza obrona sprawiła Rosjanom więcej problemów.

Efektem lepszej gry Polaków było zniwelowanie strat do jednej bramki. Po pierwszej połowie Polska przegrywała z Rosją 14:15.

Od początku drugiej części spotkania biało - czerwoni prezentowali się dobrze. Kontynuowali dobrą grę z końca pierwszej połowy. Szybko wyszli na dwupunktowe prowadzenie. Rosjanie tanio sprzedać skóry nie zamierzali, odrobili straty, a po chwili zdobyli kolejną bramkę. W 17. minucie drugiej odsłony meczu prowadzili jednym golem. Kapitalne interwencje w polskiej bramce pokazywał Sławomir Szmal.

W 27 minucie meczu Polska wygrywała z Rosją 29:27. Rywale zdołali zdobyć jeszcze jedną bramkę, ale to okazało się za mało.

Polska po dobrym meczu wygrała z Rosją 29:28 i zajęła piąte miejsce na turnieju olimpijskim piłkarzy ręcznych.

Jurasik: Jeszcze długo będę miał tę porażkę w głowie »

Korea pokonana, czas na Rosjan! »

Olimpijska sobota w kolorze srebra

tg
2008-08-23, ostatnia aktualizacja 2008-08-23 17:30
Zobacz powiększenie
Beata Mikołajczyk (z prawej) i Aneta Konieczna już wiedzą na mecie wyścigu, że mają upragnione srebro.
Fot. Gregory Bull AP

Po trzech dniach bez zdobyczy medalowej po sobocie Polska może dopisać sobie do klasyfikacji generalnej kolejne dwa srebrne krążki. O powiększenie naszego dorobku postarały się panie: Maja Włoszczowska w kolarstwie górskim oraz duet kajakarek Aneta Konieczna i Beata Mikołajczyk.

SERWISY
Przełożenie wyścigu zawodniczek w kolarstwie górskim z piątku na sobotę okazał się szczęśliwy dla naszej reprezentantki Mai Włoszczowskiej. Polka zajęła drugie miejsce i tym samy zdobyła pierwszy od 20 lat medal w kolarstwie dla naszego kraju. Z dobrej strony pokazała się również druga z naszych reprezentantek Aleksandra Dawidowicz. Zawodniczka dla której był to olimpijski debiut przyjechała na metę dziesiąta.

Włoszczowska wywalczyła srebro w upale

Swoje największe nadzieje na medale wiązaliśmy dziś z występem kajakarzy. Aż w czterech finałach tej dyscypliny startowali Polacy. Na podium udało się stanąć jedynie naszej damskiej "dwójce" startującej na dystansie 500 metrów w składzie Aneta Konieczna - Beata Mikołajczyk. Po zaciętej walce z Francuzkami Polkom udało się zdobyć wicemistrzostwo olimpijskie.

Niestety reszta naszych zawodników nie odgrywała znaczących ról w pozostałych finałach. Kajakarze Marek Wysocki i Marek Twardowski zajęli ósme miejsce w wyścigu na dystansie 500 metrów. Kanadyjkarze Daniel Jędraszko i Roman Rykiewicz spisali się jeszcze gorzej i przypłynęli na dziewiątym miejscu. W rywalizacji indywidualnej Paweł Baraszkiewicz był tylko ósmy.

Konieczna i Mikołajczyk ze srebrem, reszta zawiodła

Na Stadionie Narodowym nasza męska sztafeta na dystansie 4x400 metrów w składzie: Marek Plawgo, Piotr Klimczak, Piotr Kędzia i Rafał Wieruszewski nie sprawiła niespodzianki i zakończyła bieg na siódmym miejscu.

Dariusz Kuć: Karta odwróciła się

Sobota była dniem finałów kobiecych gier zespołowych. W decydującym o złocie pojedynku siatkarek Brazylia wygrała ze Stanami Zjednoczonymi 3:1. W rywalizacji szczypiornistek Norwegia pokonała Rosję 34:27. Mistrzostwo olimpijskie w koszykówce obroniła drużyna USA wygrywając w decydującym pojedynku z Australią.

W sobotę odbył się także finał turnieju piłki nożnej, w którym Argentyna wygrała z Nigerią 1:0

Złoty medalista wspiera ofiary trzęsienia ziemi

PAP,qm
2008-08-24, ostatnia aktualizacja 2008-08-24 06:44
Zobacz powiększenie
Fot. Bartosz Bobkowski / AG

Trzykrotny złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Pekinie przekazał 50 tys. USD ofiarom trzęsienia ziemi w Chinach.

Usain Bolt, który triumfował w biegach na 100, 200 metrów i w sztafecie 4x100 metrów pokazał, że olimpiada to nie tylko sportowe święto. - Mam nadzieję, że poszkodowani w kataklizmie w prowincji Syczuan cieszyli się z igrzysk, zapomnieli o tragedii i śmiało patrzą w przyszłość" - powiedział 22-letni sprinter z Jamajki.

Śmierć w trzęsieniu ziemi poniosło prawie 70 tysięcy osób.

Usain Bolt przeszedł do historii lekkoatletyki po tym jak podczas igrzysk pobił trzy rekordy świata. Poprzedni rekordzista globu na dwieście metrów Michael Johnson, nazwał nawet Bolta "Supermanem 2".

-Wiem, że cała Jamajka cieszy się ze mną. Rozmawiałem nawet z premierem - naród wyszedł na ulice i świętuje. Jestem dumny, że w tak młodym wieku przeszedłem do historii sportu. Słyszałem porównania do Michaela Johnsona, ale staram się być sobą. On jest legendą - zawodnikiem, który zrewolucjonizował bieganie. Ja tylko odrobinę je zmodyfikowałem i przy okazji zadziwiłem świat - wyjaśnił Jamajczyk.

Piłka wodna: Węgrzy po raz dziewiąty mistrzami olimpijskimi

PAP, kd
2008-08-24, ostatnia aktualizacja 2008-08-24 11:49
Zobacz powiększenie
Fot. OLEG POPOV REUTERS

Mistrzami olimpijskimi igrzysk w Pekinie zostali w niedzielę piłkarze wodni Węgier, którzy pokonali w finale 14:10 (6:4, 3:4, 2:1, 3:1) ekipę USA. To dziewiąty triumf olimpijski Węgrów w tej dyscyplinie.

Zobacz powiekszenie
Fot. OLEG POPOV REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. LASZLO BALOGH REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. LASZLO BALOGH REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. LASZLO BALOGH REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. LASZLO BALOGH REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. LASZLO BALOGH REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. SERGIO MORAES REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. Mark Humphrey AP Zobacz powiekszenie
Fot. Mark Humphrey AP Zobacz powiekszenie
Fot. OLEG POPOV REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. SERGIO MORAES REUTERS
Na Węgrzech piłka wodna jest dyscypliną narodową. Wcześniej triumfowali w Los Angeles (1932), Berlinie (1936), Helsinkach (1952), Melbourne (1956), Tokio (1964), Montrealu (1976), Sydney (2000) i Atenach (2004). Poza tym maja na swoim koncie jeszcze trzy srebrne i trzy brązowe medale. Dla USA to dziewiąty medal w tej konkurencji. Wygrali tylko raz, przed 104 laty w Saint Louis. Brązowy medal pekińskich igrzysk wywalczyli Serbowie, po niedzielnej wygranej z Czarnogórą 6:4 (2:0, 2:1, 2:1, 0:2). Przed czterema laty w Atenach wspólna reprezentacja Serbii i Czarnogóry zdobyła srebrny medal olimpijski.