wtorek, 19 marca 2013

Bielecki: Gdy zobaczyłem światło na grani, przeraziłem się

 
19.03.2013 01:26
A A A Drukuj
- Dopiero gdy byłem w pobliżu namiotu, zobaczyłem światło czołówki na grani, i wtedy się przeraziłem. Wiedziałem, że coś poszło nie tak, że nikt z kolegów nie powinien znajdować się na grani - opowiadał na konferencji prasowej zdobywca Broad Peaku Adam Bielecki.

Szczegóły ataku [RELACJA UCZESTNIKÓW]

We wtorek odbyła się konferencja prasowa z członkami wyprawy zimowej na Broad Peak. Szczyt, po raz pierwszy zimą, zdobyło czterech polskich alpinistów, ale dwóch z nich nie zeszło. Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka na zawsze pozostali pod szczytem.

- Maciek z Tomkiem byli zespołem drugim - opowiadał Adam Bielecki. -  Była propozycja by zrezygnować przed przedwierzchołkiem, ale nie mieliśmy pretekstu by zawrócić. Była świetna pogoda, mieliśmy czołówki, czuliśmy się dobrze. Prognoza pogody też była dobra - dodał.

Jak przyznał Wielicki, na przełęczy przed szczytem w łączności telefonicznej zasugerował, że jest późno i może lepiej zawrócić. Przekonany do ataku szczytowego był Berbeka. - Zdałem się na jego doświadczenie - przyznał Wielicki.

W trakcie dojścia do szczytu alpiniści rozdzielili się. Pierwszy szczyt zdobył Bielecki. - Na szczycie okazało się że mam przestawioną częstotliwość.

Bielecki: Gdy zobaczyłem czołówkę na grani, przeraziłem się

Schodząc mijał kolegów, rozmawiał z nimi. - Artur powiedział że jest dobrze. Maciek się trochę skrzywił i kiwną głową. Powiedziałem mu, że bardzo się cieszę, że po latach zdobędzie ten szczyt. Z Tomkiem rozmawiałem najdłużej. Powiedział, że czuje się ok - mówił Bielecki.
- W zejściu rozdzieliliśmy się, ale byłem przekonany, że wszyscy są w świetnym stanie, podobnym jak ja. Wiedziałem, że Artur, mój partner, poradzi sobie technicznie z zejściem. Jeszcze za dnia udało mi się pokonać dwie trzecie grani. Dało mi to olbrzymią przewagę w zejściu, bo w ciemnościach tempo zejścia spadło dwukrotnie.
- Na przełęczy widziałem w tyle światło. Domyśliłem się, że za mną idzie Artur. Dopiero gdy byłem w pobliżu namiotu zobaczyłem czołówkę na grani i wtedy się przeraziłem. Wiedziałem, że coś poszło nie tak, że nikt z kolegów nie powinien znajdować się na grani - odpowiadał Bielecki.

Pierwszy zdobywca szczytu przestał widzieć Małka, ale o drugiej w nocy drugi z Polaków dotarł do obozu czwartego.

- Dawałem Arturowi znaki świetlne, gotowałem wodę. Po północy wyszedłem po niego. Nie było mnie w namiocie pół godziny przeszedłem 50 metrów i uznałem, że to nie ma sensu. Zawróciłem. Na szczęście niedługo potem Artur się pojawił, nawiązaliśmy kontakt głosowy i ok 2 może 2:10 doszedł do namiotu. Czekaliśmy razem na Maćka, wierzyliśmy, że w każdym momencie może się pojawić - mówił Bielecki.

Opowieść Małka. "40 minut zmieniałem baterie"

- Podchodziliśmy w trójkę, dopiero krótko przed szczytem przyspieszyłem i odskoczyłem trochę chłopakom - opowiadał Artur Małek.
- Gdy schodziłem, Tomek mi proponował wspólne wejście szczyt i nakręcenie tam filmu. Odpowiedziałem mu, że nie mam siły na to, żeby się nie wygłupiał, szedł na szczyt, robił zdjęcie i schodził jak najszybciej.
- Maciek widząc, że będę będę schodził sam, zaproponował, żebyśmy schodzili w trójkę, związani liną. Odpowiedziałem mu, że jak poczekam na nich choćby 5 minut to zamarznę. Widziałem, że Tomek jest w lepszym stanie fizycznym i psychicznym ode mnie.
Małek wytłumaczył, czemu Bielecki stracił z oczu światło jego czołówki. - Adam przestał mnie widzieć, bo 40 minut zmieniałem baterię z czołówki. Trudno mi to szło, złamałem nóż, potem włożyłem baterie na odwrót - opowiadał.
- Po dojściu do namiotu byłem bardzo zmęczony. 20 minut leżałem w całym ekwipunku, z rakami i czekanem. Potem zaczęliśmy gotować, Adam już wcześniej przygotował mi coś do picia.
- Rano wyszedłem na przeciw chłopakom. Słyszałem w radiu komunikaty z bazy, że Maciek schodzi. Moja wędrówka zakończyła się po 30 minutach, kiedy się odwróciłem i zobaczyłem że stoję tylko 30 metrów od namiotu.

Wielicki: Odbyłem z Kowalskim sześć-siedem rozmów

Kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki zdradził szczegóły schodzenia Kowalskiego ze szczytu. - Pierwszy zgłosił się Tomek. Po godzinie od zdobycia szczytu, powiedział, że nie widzi Maćka. Mówił, że jest bardzo słaby, że nie może iść. Zaniepokoiłem się bardzo - opowiadał Wielicki. -  Przez całą noc odbyłem z nim sześć, siedem rozmów. Mówił, że jest słaby, że nie może iść, porusza się po dwa kroki. Miał pierwsze objawy obrzęku płuc. Człowiek wtedy strasznie się męczy.
Raz mówił, że widzi Maćka, raz nie widzi. Zgłosił mi, że chcą biwakować, w końcu schodził dalej. Prowadziłem go tak do rana, był na grani. Ostatnia łączność z nim była o 6.30 - dodał.

Bielecki: Będę się wspinał dalej

- Nawet przez głowę mi nie przeszło, że mógłbym teraz przestać się wspinać. Musiałbym zanegować prawie całe dotychczasowe życie - wyznał na koniec Adam Bielecki.

Szczegóły ataku na Broad Peak (8047 m) [RELACJA UCZESTNIKÓW]

19.03.2013 12:20
A A A Drukuj
Po zdobyciu szczytu u Tomasza Kowalskiego nastąpiło najprawdopodobniej gwałtowne, niepoprzedzone żadnymi objawami wyczerpanie energetyczne i szybkie zmiany patologiczne związane z wysokością i niską temperaturą. Nie był w stanie schodzić - czytamy w komunikacie, wydanym przez członków polskiej zimowej wyprawy na Broad Peak. Z czterech zdobywców szczytu przeżyło dwóch.

Poniżej prezentujemy informację prasową spisaną przez członków wyprawy.

Do ataku na szczyt zespól himalaistów w składzie Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek wyruszył z obozu IV na wys. 7400 m o świcie 5 marca (godz. 5:15). Na decyzję o godzinie wyjścia wpływ miały bardzo dobre panujące warunki i równie dobra prognoza pogody na najbliższe doby oraz klasyczna zasada mówiąca o tym, że zimą do ataku w nocy się nie wychodzi. Istotne było również to, że poprzedniego dnia himalaiści dotarli do obozu IV późno (wprost z obozu II) i potrzebowali odpowiednią ilość godzin na odpoczynek. W drodze na szczyt pokonano trzy szczeliny, z których najtrudniejszą = ubezpieczono liną poręczową. Do przełęczy drogę prowadzili na zmianę Adam Bielecki i Maciej Berbeka. Na przełęcz i grań, na wys. około 7900 m himalaiści weszli o 12:30 w kolejności Bielecki, Berbeka, a potem razem Małek i Kowalski.

Himalaistów było czterech, ale z założenia wspinali się oni w dwóch zespołach: Bielecki-Małek, Berbeka-Kowalski. Od przełęczy w górę, z powodu trudności do przedwierzchołka Rocky Summit (8027 m) szli związani liną w dwóch osobnych zespołach. Pierwszy wspinał się zespół Bielecki-Małek.

Od przełęczy osiągniętej o 12:30 do zdobycia szczytu przez pierwszego alpinistę minęło więcej czasu niż zakładał pierwotny plan ataku szczytowego. Było to spowodowane nieprzewidzianymi trudnościami technicznymi przed przedwierzchołkiem Rocky Summit, które jak się okazało latem nie występują.

Na przedwierzchołku Rocky Summit 8027 m wspinacze byli ok. godziny 16.00. Stąd zarówno Adam Bielecki jak i Maciej Berbeka łączyli się z bazą, z kierownikiem Krzysztofem Wielickim. Podjęli decyzję o kontynuowaniu ataku. Na szczycie stanęli (czasy zweryfikowane, wcześniej podawano inne):

- Adam Bielecki o godz. 17:20
- Artur Małek o godz. 17:50
- Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski o godz. 18:00


Czwórka himalaistów rozłączyła się już w drodze na szczyt i pomiędzy pierwszym a ostatnim zdobywcą było 40 minut różnicy. Himalaiści schodzili ze szczytu kolejno, zaraz po jego zdobyciu, bez oczekiwania na pozostałych. Oczekiwanie w warunkach zimowych na tej wysokości nie jest możliwe - grozi wychłodzeniem, hipotermią i innymi następstwami zdrowotnymi. Czekanie powiększałoby niebezpieczeństwo dla całego zespołu. W drodze na szczyt żaden ze wspinaczy nie zgłaszał oznak słabości. Również cofnięcie się pod górę, po wolniejszych towarzyszy w warunkach zimy na wysokości, po kilkunastogodzinnym ataku szczytowym, jest bardzo trudne i niezwykle ryzykowne.

Mimo wydawałoby się późnej pory i wejścia na szczyt przez pierwszego zdobywcę (cel wyprawy osiągnięty - szczyt zdobyty), atak kontynuowano, choć w imię zasady „trzymania się razem” mógłby zostać przerwany. Himalaiści mieli prawo do takiej decyzji - obiektywnie warunki i prognoza były bowiem wyjątkowo sprzyjające.

Temperatura wynosiła od minus 29 do minus 35 (w nocy), było prawie bezwietrznie, całkowicie bezchmurnie, przy pełnej, niezakłóconej widoczności. W tak, jak na zimę, doskonałych warunkach do wspinaczki, szanse powodzenia były ogromne.

Niestety, po zdobyciu szczytu u Tomasza Kowalskiego nastąpiło najprawdopodobniej gwałtowne, niepoprzedzone żadnymi objawami wyczerpanie energetyczne i szybkie zmiany patologiczne związane z wysokością i niską temperaturą. Nie był w stanie schodzić.

Normalnie godzinny odcinek drogi do przełęczy zajął mu 12 godzin, gdzie przypuszczalnie pozostał. Z Tomkiem parokrotnie została nawiązana łączność radiowa. Z Maciejem Berbeką od momentu zdobycia szczytu nie było żadnej łączności. Maciej i Tomasz nie schodzili razem, nie jest też jasne, czy choć przez moment przebywali obok siebie. Maciej schodził pierwszy, na odległość wzroku od Tomasza, parę razy był przez niego widziany. Również w przypadku Macieja Berbeki można przypuszczać, iż doszło do skrajnego wyczerpania energetycznego, w wyniku którego mógł on przy tak dużych trudnościach technicznych wpaść do szczeliny lub spaść w przepaść (w dniu 6 marca w godzinach porannych po ekstremalnie trudnej nocy spędzonej bez jakiegokolwiek sprzętu biwakowego na wysokości około 7700 m, gdzie był widziany ostatni raz).

Adam Bielecki powrócił ze szczytu do obozu IV o godzinie 22:10 (czas zweryfikowany, wcześniej podawano inną porę), a Artur Małek o 2:00 nad ranem. Obaj w czasie zejścia nie łączyli się radiotelefonicznie z powodów technicznych (przestawienie się częstotliwości w radiu Adama, trudności z uruchomieniem radia przez Artura).

Po odpoczynku, jeszcze tej samej nocy Adam Bielecki wyszedł z namiotu w górę naprzeciw Arturowi Małkowi i pozostałym schodzącym. Zdołał wspiąć się w górę zaledwie kilkadziesiąt metrów i musiał zawrócić z powodu wyczerpania fizycznego po zdobyciu szczytu. Rano Artur Małek, po odpoczynku, także podjął próbę wyjścia na poszukiwania pozostałej dwójki. Wyposażony w płyny w termosie itp. wyszedł w górę, w stronę przełęczy. Zdołał wspiąć się zaledwie kilkadziesiąt metrów i podobnie jak Adam Bielecki z powodu ogólnej słabości zszedł do obozu IV.

W dniu 6 marca wspinacz pakistański Karim Hayat wyszedł z obozu II w celu zlustrowania stoków pod przełęczą i kontynuacji poszukiwań. Doszedł aż do szczelin na wysokości około 7700 m. Pomimo bardzo dobrej widoczności nie dostrzegł żadnych śladów Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego.

Następnego dnia Kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki uznał szanse na przeżycie dwójki zaginionych po spędzeniu dwóch nocy bez sprzętu biwakowego w ekstremalnie trudnych warunkach za zerowe.

Wyprawę zakończono 8 marca po południu. Po symbolicznym pożegnaniu i modlitwie za zmarłych rozpoczęto zejście w doliny. Kwestie medyczne zostały opisane osobno w formie opinii dra n. med. Roberta Szymczaka - specjalisty medycyny ratunkowej i wysokogórskiej, członka komisji medycznej PZA i wybitnego himalaisty.

Szanse użycia helikopterów lub innych środków wspomagających poszukiwania (satelitarny lokalizator GPS) opisano w osobnym materiale dostępnym na stronie programu Polski Himalaizm Zimowy. Powyższy materiał ma charakter informacyjny, natomiast szczegółowymi analizami i ostateczną oceną całej wyprawy zajmie się specjalna komisja Polskiego Związku
Alpinizmu.

Spisali: 
Kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki 
Adam Bielecki - uczestnik
Artur Małek - uczestnik
Artur Hajzer - koordynator krajowy, kierownik programu PHZ 2010-2015

Wyprawa odbyła się w ramach programu sportowego „Polski Himalaizm Zimowy 2010 - 2015”. Wszystkie informacje o programie znajdują się na stronie www.polskihimalaizmzimowy.pl, a szczególnie w zakładce „informacje prasowe”. Wyprawa dokonała pierwszego w historii zimowego wejścia na szczyt Broad Peak 8047 m w Karakorum, Pakistan w dniu 5 marca 2013 roku.