sobota, 25 października 2008

Stolica dziękuje Jaruzelskiemu za metro

Zaskakujące słowa Gronkiewicz-Waltz

Gronkiewicz-Waltz: Podziękowałam Jaruzelskiemu za metro

Generał Wojciech Jaruzelski dostał list od prezydent stolicy, w którym Hanna Gronkiewicz-Waltz dziękuje mu za to, że zaczął budować metro. Gospodyni stołecznego ratusza uściśliła, że podobny list dostał każdy, kto pomagał w budowaniu podziemnej kolei, której pierwsza linia została dziś w całości oddana do użytku. Podziękowania dostał więc też jej poprzedni prezydent stolicy - Lech Kaczyński.

czytaj dalej...
REKLAMA

"Podziękowałam każdemu inżynierowi i tym, którzy zaczęli budowę. Wysłaliśmy list nawet do generała Wojciecha Jaruzelskiego i do Lecha Kaczyńskiego, który był moim poprzednikiem" - powiedziała Gronkiewcz-Waltz.

Podziękowania dla budowniczych zostały wysłane, mimo że rzadko która inwestycja budzi tak mieszane uczucia. W latach 50. komunistyczne władze zaczęły kopać podziemne tunele od strony Pragi. Ale miały one raczej służyć strategom wojskowym, którzy obmyślali sposoby bezpiecznych przepraw przez Wisłę na wypadek wojny.

W latach 80. rządzący Polską Jaruzelski chciał budować kolej przy pomocy gospodarczej "potęgi" Związku Radzieckiego. Plan się nie powiódł, a największym sukcesem było wbicie pali na stacji Ursynów w 1983 roku, co uważa się za początek budowy.

Warszawiacy musieli więc czekać na pierwszą linię metra - która liczy 21 stacji plus dwie zajezdnie - aż 25 lat.

Nowa książka Jerzego Jachowicza

"Byłych esbeków bałem się bardziej niż mafii"

Jerzy Jachowicz: Byłych esbeków bałem się bardziej niż mafii

Byłem zdumiony, kiedy pierwszy raz dowiedziałem się, z kim mam do czynienia. Tym pierwszym "moim" gangsterem był "Masa". Pamiętam, że wybrałem się kiedyś do swojej spółdzielni mieszkaniowej i spotkałem go w drodze powrotnej. Zaczęliśmy gadać jak znajomi z boiska. Rozmowa przeniosła się na jakąś ławkę, "Masa" zaczął zupełnie naturalnie opowiadać, że ostatnio przerzucili się na kradzież samochodów i napady na tiry - mówi DZIENNIKOWI Jerzy Jachowicz.

BARBARA KASPRZYCKA: Masz przyjaciół wśród mafiosów?
JERZY JACHOWICZ: Nie, z niektórymi dobrze żyłem, niektórych traktowałem jak znajomych, ale żadnego nie nazwałbym przyjacielem.

Jak można się poznać z mafią?
W moim przypadku wszystko zaczęło się od sąsiedztwa. Mieszkałem w latach 80. i 90. w Pruszkowie, mój syn był rówieśnikiem tych, którzy później budowali mafię. Chodził z nimi do szkoły. Np. Jarosław Sokołowski "Masa" miał zainteresowania sportowe - ja również wtedy chętnie grałem w piłkę nożną i siatkówkę. Na tych boiskach pojawiali się ludzie z marginesu. Grałem z nimi raz w tygodniu, czasem odbywały się turnieje oldboyów. Tak ich poznawałem, nie wiedząc zupełnie, czym będą się zajmować w niedalekiej przyszłości. Zresztą z samymi gangsterami miałem kontakt rzadko. Częściej spotykałem ludzi z ich otoczenia, którzy wiele wiedzieli o mafii.

Siadaliście sobie po meczu, a oni opowiadali, jaki ostatnio zrobili napad?
To wyszło niespodziewanie. Byłem zdumiony, kiedy pierwszy raz dowiedziałem się, z kim mam do czynienia. Tym pierwszym "moim" gangsterem był "Masa". Pamiętam, że wybrałem się kiedyś do swojej spółdzielni mieszkaniowej i spotkałem go w drodze powrotnej. Zaczęliśmy gadać jak znajomi z boiska. Rozmowa przeniosła się na jakąś ławkę, "Masa" zaczął zupełnie naturalnie opowiadać, że ostatnio przerzucili się na kradzież samochodów i napady na tiry. To był ciepły wieczór, a ja dostawałem gęsiej skórki, słuchając człowieka, o którym sądziłem co najwyżej, że jest trochę cinkciarzem, a trochę handlarzem tureckim towarem. Opowiadał to zupełnie tak, jakby mówił, że uczy się na piekarza.

Tylko po co on ci to opowiadał?
Rozmawialiśmy w kontekście głośnej wtedy w Pruszkowie sprawy. Chodziło o wyrzuconych z samochodu pod Siestrzeniem dwóch mężczyzn. Obaj zginęli, a ja byłem ciekaw, czy "Masa" wie coś więcej. To był dzień, kiedy zrozumiałem, że mam do czynienia z gangsterami. Później w Pruszkowie pojawili się "Pershing", "Dziad" i wchodziłem w tę tematykę coraz głębiej.

Wiedziałeś już, że to mafia?
Dotarło to do mnie w 1991 r. po słynnym zatrzymaniu niemal całej wierchuszki Pruszkowa w Sopocie na ul. Bohaterów Monte Cassino. Oni wracali z jakiegoś luksusowego spotkania. Dało się ich złapać około dwudziestu - wśród nich "Pershing", "Masa", Wojciech Kiełbiński "Kiełbasa" i mój sąsiad Darek Bytniewski "Bysio". Ostatecznie większość z nich wypuszczono, jednak wtedy zrozumiałem, że nie mam do czynienia z jednym czy drugim przestępcą, lecz z zorganizowaną grupą. Zanim wyszli z izby zatrzymań, odwiedziłem rodziny "Kiełbasy" i "Bysia".

Jakim cudem?
To wszystko był krąg sąsiedzki. Siedziałem w domu u rodziców "Kiełbasy", prostych, przyzwoitych ludzi, i uświadomiłem sobie, że sytuacja robi się nie fair. Jego matka potraktowała mnie bardzo sympatycznie, opowiadała otwarcie o tym, czym Wojtek się ostatnio zajmował. Tymczasem wiedziałem, że wyjdę za drzwi i ją oszukam - napiszę w gazecie o jej synu jako o gangsterze. Jeszcze mocniej czułem tę niezręczność w domu "Bysia". Jego matka witała mnie jak zbawcę. Myślała, że przychodzę im pomóc, może jako dziennikarz jakoś go wybronię. Ja przyszedłem z zamiarem napisania, w jakich warunkach ci gangsterzy żyją, ale w końcu nie wykorzystałem tych rozmów w publikacji. Odpuściłem sobie wtedy mafię pruszkowską na kilka lat. Moim głównym bohaterem pozostał tylko "Pershing", o którym pisałem jako o człowieku z Ożarowa.

A do kogoś z nich masz dzisiaj numer komórki?
Moim dobrym znajomym został "Masa", który w pewnym momencie przeszedł na drugą stronę, zaczął współpracę z policją. On twierdzi, że się nawrócił. Ja raczej jestem skłonny wierzyć w pewną kalkulację. Jemu i jego bliskim groziło ze strony dawnych kumpli wielkie niebezpieczeństwo. Oddając się pod ochronę policji, być może uratował swoje życie. Mimo to cenię go za to, że po podjęciu tej decyzji nie kręcił: odkrył przed policją cały mafijny świat, łącznie ze swoją w nim rolą. Dlatego do tej pory żyję z nim na dobrej koleżeńskiej stopie, czasami się spotykamy, często rozmawiamy.

Zmienił tożsamość?
Na zewnątrz - tak. Wynajmuje dom i jego właściciele z pewnością nie wiedzą, że on to "Masa".

Kto mu płaci za ten dom?
Państwo. Podobnie za ochronę. Choć był ciekawy moment, kiedy jeszcze czerpał dochody z kilku biznesów, które pozakładał na inne nazwisko - dwóch restauracji, dyskoteki. Wówczas tak się bał zemsty kolegów, że zrezygnował z ochrony policji, obawiając się zdrady. Przez pewien czas wolał sam sobie wynajmować i opłacać ochronę.

W swojej książce jeden rozdział poświęcasz kobietom mafii. Jakie miałeś z nimi relacje?
Część tych pań wchodziła w związki z gangsterami z pełną świadomością, a wręcz chęcią wejścia w to środowisko. Ale była też grupa tych, które kierowały się czystym uczuciem. Albo kochały ich, zanim stali się gangsterami, albo nie wiedziały, czym zajmuje się ich nowa miłość. Ja je traktowałem w jakimś stopniu jako ofiary mafii. Poznając je, czasami stawałem się ich powiernikiem. Gangsterzy bywali wobec swoich kobiet nie mniej podli niż wobec ofiar.

Gwarantowałeś dyskrecję?
Oczywiście. Dawałem gwarancję, że nie opublikuję ich słów.

Więc po co się z nimi spotykałeś?
To bardzo ułatwiało kontakt z bohaterami moich tekstów. Zyskiwałem rodzaj długu wdzięczności u ich partnerek. One mnie wprowadzały w pewne kręgi jako "dobrego człowieka". I ja starałem się być dobrym człowiekiem. Im często wystarczało, żeby ktoś powiedział: "Współczuję, to rzeczywiście cholerstwo, co on pani zrobił". Np. konkubina "Pershinga" weszła w ten związek już życiowo pokiereszowana, licząc na jakąś odmianę losu i nie zdając sobie sprawy, na co się decyduje. Opowiadała mi o swojej chorej, kilkunastoletniej córce, którą "Pershing" traktował jak popychadło. Sam dysponując ogromnymi pieniędzmi, im skrupulatnie wydzielał na chleb i masło. Ale żeby była jasność: nigdy nie obiecywałem, że im lub ich mężczyznom pomogę.

Jakich trzymałeś się zasad w kontaktach z ludźmi mafii?
Nie łamałem ustaleń. Nigdy nie napisałem o tym, czego dowiadywałem się w dyskrecji. Starałem się być uczciwy i możliwie sympatyczny.

A gdzie była granica między tobą - dziennikarzem a tobą - osobą prywatną?
W tych kontaktach nigdy nie byłem osobą prywatną. Ale jako dziennikarz w wielu sytuacjach zapewniałem, że rozmowa zostaje między mną a informatorem. To nie zmieniało naszych relacji. Nigdy nie pozostawiałem najmniejszych wątpliwości, że nie będę nikomu pomagał.

A masz w związku z tymi relacjami jakiś wyrzut sumienia? Kogoś potraktowałeś za ostro lub zbyt pobłażliwie?
Raczej sumienie mnie nie gryzie. Nigdy nikogo tak naprawdę nie skrzywdziłem. Chyba nie napisałem niczego na wyrost. Natomiast przyznaję, że rozmawiałem z nimi z założeniem, że to są bandyci, ludzie źli i nieuczciwi, nie można im wierzyć na słowo ani ich żałować. Ich czyny nie pozwalały wątpić, z kim mam do czynienia.

Niektórzy sądzą, że wiedząc tyle o gangsterach, musiałeś z nimi pić i imprezować.
Nigdy. Raz tylko pojawiłem się dość przypadkowo na wielkiej imprezie, gdzie byli mafiosi. Jakoś byłem już wtedy wśród nich znany, więc mnie obstąpili i pogadałem z nimi. Nigdy jednak z nimi nie piłem. Drugi raz był całkowicie służbowy: pojawiłem się w pewnej restauracji na imprezie, o której było wiadomo, że jest mafijna. Chciałem ich zobaczyć, przyjrzeć się, czy dokonują jakichś rozliczeń, transakcji itp.

Ile w tym grzebaniu się w mafii było ciekawości, a ile poczucia misji?
Żadnej w tym misji. Starałem się w miarę rzetelnie wypełniać dziennikarskie zadania. Dziennikarz powinien dostarczać odbiorcy atrakcyjny towar. Nawet gdybym pisał o teatrze, to starałbym się szukać raczej jego ciemnej strony. To jest ciekawsze.

A nie miałeś kiedyś dosyć tej ciemnej strony? Nie chciałeś się wycofać?
Czasami brałem pod uwagę wycofanie się ze względu na dzieci, które mnie o to prosiły. Martwiły się o mnie. Zawsze miały wrażenie, że trochę za bardzo się wystawiam na linię ognia. Ja się nie bałem, bo - może to dziwne - wychodzę z założenia, że gangsterzy to ludzie tchórzliwi. Działają często na oślep. Ale też nie można przewidzieć, czy pisząc niewinny tekst o jednym z nich, nie narażę się na wściekłość. Jeśli to szaleniec, to nikt mnie nie uratuje przed zemstą. Nie znam granicy, po przekroczeniu której zaczyna się zagrożenie, więc też nie umiem brać jej pod uwagę. Gdybym zaczął się bać, powinienem wycofać się na dobre. Nie można pisać o przestępcach, ale z wyłączeniem jednego z nich, tak jak nie można pisać o polityce, omijając jakieś tematy.

W kwietniu 1990 r. ktoś podpalił twoje mieszkanie, zginęła twoja żona. Wiesz, kto za tym stał?
Nie gangsterzy, bo wtedy o nich jeszcze nie pisałem. Gdybym miał snuć przypuszczenia i wytypować pięć osób, które mogły to zrobić, to jeden z tych strzałów okazałby się celny. Jednak pięć strzałów to duży rozrzut. Nie zdecydowałbym się kategorycznie wskazać "to on".

Nie dręczy cię to?
Bardzo chciałbym to wyjaśnić, ale nie zadręczam się, bo wiem, że dojście prawdy w tym przypadku jest nierealne. Odłożyłem tę sprawę.

Domyślasz się, za co chcieli cię ukarać?
To był bardzo gorący czas. Zaczynałem grzebać w sprawach zbrodni dawnej bezpieki, które później trafiały do prokuratury i kończyły się procesami. Wygrzebywałem zapomnianych świadków albo nieznane fakty. Wielu osobom mogłem się narazić.

O jakich sprawach mówisz?
Na pewno o sprawie zabójstwa Przemyka. Dotarłem w Radomiu do Czarka Filozofa, kolegi Przemyka, naocznego świadka bicia na komisariacie. To jeden z nielicznych moich bohaterów, z którym się autentycznie zaprzyjaźniłem. On był kluczowy, bo kiedy nareszcie po wielokrotnych namowach zdecydował się zeznawać, spowodował wszczęcie na nowo śledztwa. Drugą z takich spraw było zabójstwo księdza Zycha. Podważyłem wersję, wedle której ksiądz Zych miał umrzeć w wyniku przepicia. Dowodziłem, że główni świadkowie byli podstawieni: to agenci służb albo osoby przez nich wciągnięte w sieć zobowiązań i szantażu. A ksiądz zginął zabity przez SB. Była jeszcze sprawa kilku generałów MSW, których zbrodnie opisywałem. Przeze mnie musieli złożyć dymisje. Co najmniej dwóch z nich mogło się mścić. Dowiedziałem się wreszcie o niszczeniu dokumentów Wojskowej Służby Wewnętrznej przez generała Bułę. Powiedział mi o tym jeden z oficerów, wskazał ośrodek w Mińsku Mazowieckim. Ten donos się potwierdził, dotarłem np. do palacza, który wrzucał do pieca worki pełne papierów. To była poważna sprawa, siedmiu ludzi posadziłem na ławie oskarżonych.

Byłych esbeków bałeś się bardziej niż gangsterów?
Na pewno. Esbecy są bardziej doświadczeni i nie tak prymitywni jak mafia. Znają profesjonalne sposoby krzywdzenia ludzi. Mają do dyspozycji dawnych kolegów wyspecjalizowanych np. w podkładaniu ognia, strzelaniu z odległości, podawaniu trucizny. I o ile gangsterzy nie potrafią na ogół zatrzeć śladów swoich zbrodni, o tyle ludzie służb są w tym mistrzami.

Dudek: Nowe dowody obciążą Jaruzelskiego » Dudek: Nowe dowody obciążą Jaruzelskiego Zamknij X Dudek: Nowe dokumenty obciążą Jaruzelskiego

Historyk IPN dla DZIENNIKA

Jaruzelski żyje w zamkniętym świecie wyobrażeń o swojej roli w dziejach Polski. Ma też obrońców, którzy rozumują w ten sposób: pokazujecie nam tu różne protokoły, ale skoro Rosjanie weszli w 1956 r. na Węgry, a w 1968 r. do Czechosłowacji, to weszliby też na pewno do Polski. Oni nie przyjmują do wiadomości, że sytuacja geopolityczna ZSRR zmieniła się między 1968 i 1981 r., tak jak stan zdrowia Breżniewa - mówi DZIENNIKOWI Antoni Dudek.

czytaj dalej...
REKLAMA

Małgorzata Pietkiewicz, Bogumił Łoziński: Wojciech Jaruzelski powtarza na procesie argument, że wprowadzenie stanu wojennego było koniecznością, bo groziła nam interwencja radzieckich wojsk. Czy w świetle obecnej wiedzy historycznej taka teza jest do utrzymania?
Antoni Dudek*: Ta linia obrony gen. Jaruzelskiego załamała się już w latach 90. W 1993 r. prezydent Rosji Borys Jelcyn przywiózł do Polski część dokumentów na ten temat. Był tam protokół z posiedzenia sowieckiego Biura Politycznego z 10 grudnia 1981 r. Jego uczestnicy uznali, że nie może być mowy o jakimkolwiek zaangażowaniu militarnym ZSRR. Jest prawdą, że wcześniej naciskano na Jaruzelskiego, aby własnymi siłami podjął próbę przeciwstawienia się kontrrewolucji.

Jaruzelski objął stanowisko I skretarza PZPR z głęboką wolą zrobienia porządku, a w rozmowie telefonicznej z Breżniewem zachowywał się jak gubernator zbuntowanej prowincji, mówiąc: "Zgodziłem się na objęcie tego stanowiska z wielkimi oporami i tylko dlatego, że wiedziałem o waszym poparciu i że to wasza decyzja. (...) Zrobię wszystko jako komunista i jako żołnierz, Leonidzie Iljiczu, żeby sytuacja się poprawiła, żeby doprowadzić do przełomu w kraju".

Zapis tej rozmowy poznaliśmy przy okazji słynnej już konferencji w Jachrance w 1997 r., kiedy to doszło do konfrontacji gen. Jaruzelskiego z marszałkiem Wiktorem Kulikowem i grupą generałów sowieckich, którzy zgodnie stwierdzili, że potencjalne koszty zbrojnej interwencji byłby dla ZSRR zbyt wysokie. Nawet najbardziej zagorzały przeciwnik solidarnościowej rewolucji, przywódca NRD Erich Honecker, w poufnej rozmowie z Breżniewem w maju 1981 r. mówił: "Ja nie opowiadam się za akcją wojskową".

Czy generał nie wie o tych dokumentach i zeznaniach?
Dziś można odnieść wrażenie, że oto mamy 13 grudnia 1981 r., a on przekonuje naród, że działa dla naszego dobra. Jaruzelski żyje w zamkniętym świecie wyobrażeń o swojej roli w dziejach Polski. Ma też obrońców, którzy rozumują w ten sposób: pokazujecie nam tu różne protokoły, ale skoro Rosjanie weszli w 1956 r. na Węgry, a w 1968 r. do Czechosłowacji, to weszliby też na pewno do Polski. Oni nie przyjmują do wiadomości, że sytuacja geopolityczna ZSRR zmieniła się między 1968 i 1981r. tak jak stan zdrowia Breżniewa.

A czy realny był szantaż energetyczny?
Jest to jedyny argument generała, który uznaję. Polska zresztą do dziś jest wciąż zależna od rosyjskich dostaw, zwłaszcza gazu, mniej ropy. Wówczas była całkowicie uzależniona i w sferze energetycznej Rosjanie mogli Jaruzelskiego trzymać za gardło i przymuszać do wprowadzania stanu wojennego. Pytanie jednak, czy zdecydowaliby się na całkowite przerwanie dostaw.

Kontrowersje budzi fakt, że proces autorów stanu wojennego toczy się przed sądem powszechnym z paragrafu stosowanego do sądzenia np. mafii. Czy bardziej właściwy byłby proces przed Trybunałem Stanu?
Oczywiście. Na początku lat 90. taka próba została podjęta, ale w 1996 r. zwolennicy generała z SLD przy wsparciu PSL definitywnie zablokowali ten proces. Moim zdaniem w tamtej atmosferze społecznej było wysoce prawdopodobne, że Jaruzelski zostałby uniewinniony przed Trybunałem i dzisiaj nie byłoby żadnej możliwości postawienia go przed sądem powszechnym. A więc to właśnie posłowie SLD wyrządzili generałowi niedźwiedzią przysługę i doprowadzili do obecnego procesu.

Jako argument przeciwko procesowi podawany jest też wiek i stan zdrowia oskarżonych.
Obraz generała, starego człowieka, który musi się tłumaczyć w sądzie, to przykry widok. Ale dziś politycy SLD powinni mieć pretensje do swoich byłych liderów, do Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, Jerzego Szmajdzińskiego, którzy zrobili, co mogli, by Jaruzelski nie stanął przed Trybunałem, a równocześnie uznali, że zdołają w przyszłości uniemożliwić każdą próbę osądzenia go przed sądem powszechnym.

Na ławie oskarżonych zasiedli też inni prominentni politycy okresu stanu wojennego. Czy można spodziewać się z ich strony jakiejś innej linii obrony?
Być może inne stanowisko wobec stanu wojennego zajmie Stanisław Kania. Choć ma on na sumieniu niejedno, to jeśli chodzi o stan wojenny, zachował się przyzwoicie. Owszem, formalnie podpisał się pod dokumentami kończącymi pewien etap przygotowań, dlatego prokurator uznał, że jest współorganizatorem stanu wojennego, ale wówczas nie chciał wcielać go w życie. Jego odpowiedzialność jest zdecydowanie mniejsza. Przed wprowadzeniem stanu wojennego ustąpił ze stanowiska pierwszego sekretarza PZPR, bo nie chciał decydować się na taką operację.

Czy Kania przyzna przed sądem, że nie chciał wprowadzenia stanu wojennego?
Mam nadzieję, że tak będzie. Gdyby było inaczej, to zaprzeczyłby temu, co robił i mówił w 1981 r. Kania wprawdzie kluczył, kadził Breżniewowi, ale jego polityka uników była skuteczna. Składanie wyjaśnień przez Kanię będzie najciekawszym punktem tego procesu.

Wierzy pan, że Czesław Kiszczak pojawi się wreszcie na sali rozpraw?
Nie wierzę w powody zdrowotne, którymi się zasłania, bo wtedy przedstawiłby poważne świadectwa, zresztą ostatnie wypowiedzi sądu także pokazują, że nie wierzy on w zły stan zdrowia Kiszczaka. Prowadzi on świadomą grę obliczoną na efekt: co mi zrobicie, będziecie mnie wprowadzać w kajdankach? Proszę bardzo, będę męczennikiem! Najtragiczniejsze jest to, że dla wielu ludzi ten proces już jest dowodem męczeństwa Jaruzelskiego, który ich zdaniem powinien być patronem ulic, a nie oskarżonym o zdławienie największego ruchu wolnościowego w dziejach naszego kraju.

Spodziewa się pan niespodzianek podczas procesu?
Mogą pojawić się jeszcze nowe dokumenty obciążające generała, ale na razie nie chcę o tym więcej mówić.

*dr hab. Antoni Dudek, historyk, doradca prezesa IPN

Antoni Dudek - Rewolucja bez reżysera

Czy przełom roku 1989 był zaplanowany?

1989: Rewolucja bez reżysera

Jesienią 1989 roku w "Tygodniku Solidarność" ukazał się głośny artykuł Jadwigi Staniszkis sugerujący, że za zmianami w Polsce i innych krajach bloku radzieckiego stoi antykryzysowe centrum powołane przez KGB. I właśnie wtedy rozpoczął się trwający po dziś dzień i raczej niemożliwy do ostatecznego rozstrzygnięcia spór - pisze w DZIENNIKU Antoni Dudek*.

W jakim stopniu to, co wydarzyło się w Polsce w 1989 roku między lutym (początek obrad Okrągłego tołu) a wrześniem (powstanie rządu Mazowieckiego), było procesem spontanicznym, w jakim zaś zostało wyreżyserowane przez ludzi z komunistycznego obozu władzy.

Ujawniane na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat dokumenty dostarczyły wielu argumentów zwolennikom tezy, że przełom ustrojowy, którego byliśmy świadkami w 1989 roku został wcześniej - przynajmniej do pewnego stopnia - nie tylko przemyślany, ale i zwerbalizowany w formie pisemnej. Oto kilka przykładów. Wiosną 1988 roku już po wygaśnięciu słabej, wiosennej fali strajków, w czym decydującą rolę odegrała brutalna pacyfikacja protestu w Hucie im. Lenina, uznana za dowód słabości opozycji i siły ekipy Jaruzelskiego, jej eksponowany reprezentant Stanisław Ciosek zaczął formułować daleko idące propozycje reform politycznych.

3 czerwca 1988 roku, w rozmowie z dyrektorem Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem, w następujący sposób charakteryzował zamierzenia władz: "Jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65 procent miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość dwóch trzecich głosów. (...) Sytuacja wymaga rozważenia możliwości powołania rządu koalicyjnego z udziałem opozycji. Obecny skład rządu nie rokuje wyprowadzenia kraju z kryzysu". W sześć tygodni później - podczas spotkania w dniu 21 lipca - Ciosek zaproponował z kolei związanemu z Episkopatem doradcy Wałęsy Andrzejowi Stelmachowskiemu "powstanie partii chrześcijańskiej, która mogłaby otrzymać nawet 40 procent mandatów" oraz "rzucił w rozmowie projekt powołania Wałęsy na przewodniczącego Senatu".

Ten sam Ciosek, razem z Jerzym Urbanem i wiceministrem spraw wewnętrznych Władysławem Pożogą, pisał w memoriale dla generała Jaruzelskiego na początku sierpnia 1988 roku, tuż przed drugą falą strajków: "proponujemy powierzyć fotel premiera bezpartyjnemu przedstawicielowi umiarkowanej opozycji […]. Nasuwający się kandydat: Witold Trzeciakowski. Proponujemy powołać dwóch tylko wicepremierów, obu z PZPR […]. Sądzimy, że w tym rządzie cztery teki można powierzyć umiarkowanej opozycji: pracy i polityki społecznej, budownictwa, rynku wewnętrznego i zdrowia". A zatem na rok przed powstaniem rządu Mazowieckiego ludzie z najbliższego otoczenia generała Jaruzelskiego kreślili scenariusze pozornie zbliżone do rzeczywistego biegu późniejszych wydarzeń. Zresztą nie tylko oni. 22 sierpnia 1988 roku Jacek Kuroń przedstawił pułkownikowi Janowi Lesiakowi z Departamentu III MSW trzyetapowy projekt reform politycznych. Rozpocząć je miała zgoda ekipy Jaruzelskiego na legalizację "Solidarności" w zamian za wygaszenie przez Wałęsę drugiej fali strajków, po czym miały nastąpić rozmowy między przedstawicielami władzy i opozycji w sprawie "autentycznej reformy ekonomicznej", prowadzące z kolei do "powstania rządu fachowców".

Ustalony z góry scenariusz transformacji?

Czy jednak powyższe cytaty rzeczywiście dowodzą, że latem 1988 roku scenariusz transformacji był już gotowy, a role, jakie mieli w nim do odegrania poszczególni aktorzy, rozdzielone przez tajemniczego reżysera? I kto właściwie miałby być owym reżyserem: Gorbaczow, KGB, a może generał Jaruzelski, w którego ręku skupiona była aż do czerwca 1989 roku większość realnej władzy w Polsce? Sęk w tym, że w tym czasie Gorbaczow i uznające (przynajmniej częściowo) jego zwierzchnictwo KGB nie panowało już do końca nad sytuacją w samym ZSRR, gdzie po trzech latach pierestrojki i głasnosti, zaczęły się ujawniać - zwłaszcza na Kaukazie i w krajach bałtyckich - silne ruchy separatystyczne. Nie znaczy to, że Moskwa nie była w stanie wpływać na to, co dzieje się nad Wisłą, ale dokumenty z prywatnego archiwum Gorbaczowa, które zostały udostępnione w ostatnich latach wskazują, że Kreml był zainteresowany głównie zmianą zasad wymiany handlowej (przejście na rozliczenia w dolarach) oraz reformami gospodarczymi, a w sferze politycznej utrzymaniem spokoju społecznego. W tej perspektywie większy problem stanowili dla Gorbaczowa kwestionujący sens pierestrojki komunistyczni dogmatycy, rządzący wówczas Czechosłowacją czy NRD niż ekipa Jaruzelskiego, szczególnie od momentu, gdy ostatecznie zdecydowała się ona na rozpoczęcie rekomendowanych przez Kreml reform.

Jaruzelski - jak wynika z jego licznych wypowiedzi - od lata 1988 roku miotał się między wyrażeniem zgody na rozmowy Okrągłego Stołu, a gorączkowymi poszukiwaniami innego rozwiązania, które powstrzymać mogło potwierdzane przez kolejne sondaże (i strajki), pogarszanie się nastrojów społecznych. Wśród tych alternatywnych rozwiązań najważniejsze stało się utworzenie rządu Rakowskiego, który otrzymał od generała zielone światło dla - pierwszych w dziejach PRL - radykalnych reform gospodarczych. "Jednym słowem towarzysze powtórzmy za naszym chińskim przyjacielem: kot biały czy czarny, ważne żeby łowił myszy. Chodzi o to, żebyśmy mogli te myszy łowić i żeby sprawy szły do przodu bez naruszenia podstawowych zasad, które nie mogą zostać zniweczone", mówił Jaruzelski wiosną 1988 roku członkom kierownictwa PZPR. Problem polegał na tym, że w przeciwieństwie do Deng Xiaopinga, na którego powoływał się Jaruzelski, jego własne pole manewru było znacznie skromniejsze.

O ile bowiem chiński przywódca mógł sobie pozwolić - co pokazała masakra na placu Tiananmen - na połączenie liberalnych reform gospodarczych z utrzymaniem polityki terroru na dużą skalę, to Jaruzelski nie był już do tego zdolny. Zarówno z uwagi na negatywny odbiór tego rodzaju działań przez Gorbaczowa i Zachód - o którego względy generał intensywnie zabiegał od czasu zwolnienia większości więźniów politycznych w 1986 roku - jak i fatalny stan aparatu państwowego, ze służbami specjalnymi na czele. Wprawdzie wiosną 1988 roku generał Kiszczak wydał polecenie rozpoczęcia przygotowań do wprowadzenia stanu wyjątkowego, ale już jesienią prace te - prowadzone w ścisłej tajemnicy nawet w ramach MSW - zostały zawieszone. Nie wydaje się, by jedyną przyczyną tej decyzji były rozmowy przygotowawcze do Okrągłego Stołu, toczone ze zmiennym szczęściem od września do stycznia 1989 roku. Równie ważny był bowiem stan nastrojów w bezpiece, milicji i wojsku, w których mało kto garnął się do powtarzania operacji z 13 grudnia.

Preludium do reglamentowanej rewolucji

Jaruzelski nie był reżyserem procesu, który przed kilku laty nazwałem przewrotnie reglamentowaną rewolucją, ale do połowy 1989 roku pozostawał w nim głównym aktorem, a jego podwładni kreślili rozmaite projekty polityczne, z których część doczekała się realizacji. "Okrągły Stół jest ideą władzy (...) widzę różnicę między »okrągłym stołem« tutaj, na Krakowskim Przedmieściu, dyskusją która tu się toczy, a okrągłym stołem, który stał w sali BHP w Stoczni Gdańskiej w roku 1980. To są zupełnie inne jakości polityczne" - mówił w lutym 1989 roku na posiedzeniu Biura Politycznego PZPR Aleksander Kwaśniewski, trafnie zwracając uwagę, że w rozpoczynającym się wtedy negocjacyjnym maratonie władze PRL pozostają silniejszą stroną. Jednak to właśnie Kwaśniewski w kilkanaście dni później zaproponował coś, co doprowadziło do zmiany układu sił i pozbawiło Jaruzelskiego głównej roli.

Z punktu widzenia władz PRL najważniejszym celem okrągłego stołu było uzyskanie akceptacji liderów "Solidarności" oraz hierarchii kościelnej (a za ich pośrednictwem większości społeczeństwa) dla przesunięcia rzeczywistego centrum dyspozycji politycznej z Komitetu Centralnego PZPR do urzędu prezydenta, którym zostać miał Jaruzelski. Aby przełamać impas, wywołany sprzeciwem strony solidarnościowej wobec nadmiernej rozbudowy kompetencji prezydenta, Kwaśniewski wystąpił z propozycją - do dziś nie jest jasne, czy konsultowaną wcześniej z Jaruzelskim - by zbliżające się wybory do mającego powstać Senatu były wolne. Układ przewidujący wolne wybory do Senatu w zamian za silną prezydenturę dla Jaruzelskiego stanowił istotę okrągłostołowego kontraktu, choć formalnie w żadnym dokumencie nie zapisano, że to generał zostanie pierwszym w historii prezydentem PRL (Bierut zlikwidował ten urząd wraz ze zmianą nazwy państwa). Dla układających się stron było jednak oczywiste, że tak się stanie, podobnie jak oczywistym wydawało się, że przez kilka następnych lat Polską będzie rządziła ekipa Jaruzelskiego.

Fałszywe prognozy i zwycięstwo "Solidarności"

Wychodząc z inicjatywą wolnych wyborów do Senatu, Kwaśniewski zakładał, że obóz rządzący może w nich zdobyć połowę mandatów. Tak typował rezultat wyborów w zakładzie, jaki zawarł w połowie marca z Urbanem i Rakowskim, którzy byli jeszcze większymi optymistami. Wszystkich ich jednak przebił Jaruzelski, oceniając na zaledwie pięć dni przed wyborami, że każdy wynik, w którym kandydaci PZPR i jej sojuszników zdobędą poniżej 40 procent mandatów senatorskich będzie "bardzo zły". Generał niemal do dnia wyborów zdawał się wierzyć, że krótka kampania wyborcza, której miała towarzyszyć neutralizacja Kościoła (w tym celu pośpiesznie uchwalono w maju korzystne dla duchowieństwa ustawy), uniemożliwi opozycji odbudowę struktur i skuteczną kampanię w większości mniejszych województw. Umacniały go w tym niektóre wyniki badań opinii publicznej. Dla przykładu wedle danych, które analizowano 23 maja na posiedzeniu Biura Politycznego, niezdecydowanych miało być aż 45 procent wyborców, przy 40 procent zorientowanych prosolidarnościowo i 15 procet prokoalicyjnie. "Najbardziej ze wszystkich grup środowiskowych waha się wieś. 53 procent wyborców na wsi nie wie, jak postąpić. »Solidarność« ma tam najmniejszy »zwarty elektorat« (tylko 35 procent)" - oceniał zespół analityków z Sekretariatu KC PZPR.

Dopiero w zestawieniu z tego rodzaju ocenami i analizami, widać wyraźnie jak szokujące musiały być dla władz rezultaty głosowania 4 czerwca. Sukces "Solidarności", spotęgowany w wypadku Senatu przez przyjętą na wniosek kierownictwa PZPR większościową ordynację wyborczą, a także upadek listy krajowej do Sejmu, wywołały w aparacie władzy trzęsienie ziemi. Jego konsekwencją była też myśl o nowym podziale władzy ("nasz prezydent, wasz premier"), którą w kilka dni po 4 czerwca członek Biura Politycznego profesor Janusz Reykowski przedstawił Adamowi Michnikowi. Ten ostatni był wówczas jednym z nielicznych liderów "Solidarności", rozumiejących, że skala wyborczego zwycięstwa pozwala opozycji na realny udział we władzy, choć nawet on nie wierzył w możliwość jej przejęcia w całości. Dobrze ilustruje to jedyna publiczna wypowiedź Michnika na temat rozmów, które w połowie lipca 1989 roku przeprowadził w Komitecie Centralnym KPZR, dokąd udał się, by poznać stosunek Kremla do oferty, jaką publicznie ogłosił w słynnym artykule "Wasz prezydent, nasz premier". W 10 lat później, podczas konferencji na temat okrągłego stołu w Ann Arbor, tak mówił na temat reakcji Rosjan: "Oni byli sobą zajęci, mówili »Róbcie, co chcecie«, a skoro tak, no to ja wróciłem z Moskwy i powiedziałem »chłopaki, skok na kasę trzeba robić«, ale nawet wtedy Jaruzelski był bezpiecznikiem. Pamiętajmy, przecież cały ten aparat, bezpieczniacki, wojskowy, partyjny, administracyjny, przecież oni by dostali szału. Im się nagle ziemia pod nogami zaczęła palić. Jaruzelski był tu bezpiecznikiem, dla nich gwarantem, żeby siedzieli cicho, najwyżej zmienią posady, ale nikt [im] nie urwie głowy".

Władza słabnie, opozycja marnotrawi sukces

Skutków wstrząsu z 4 czerwca nie był już w stanie odwrócić ostatni sukces ekipy Jaruzelskiego, czyli wybór jej lidera na prezydenta PRL. Okoliczności, w jakich to nastąpiło (wybór jednym głosem przy wsparciu grupy parlamentarzystów z "Solidarności"), skutecznie zniwelowały olbrzymie konstytucyjne uprawnienia przypisane przy okrągłym stole temu urzędowi i sprawiły, że w sierpniu 1989 roku Jaruzelski znalazł się w defensywie. Oczywiście do końca starał się zachowywać pozory - nawet wtedy, gdy Wałęsa doprowadził do powstania koalicji "Solidarności" z ZSL i SD, co w praktyce pozbawiało PZPR legitymacji do dalszego sprawowania władzy.

Wedle relacji Józefa Czyrka, przekazanej w końcu sierpnia zaniepokojonym towarzyszom z NRD, Jaruzelski miał zgodzić się na powstanie rządu Mazowieckiego pod trzema warunkami: po pierwsze, zachowania "socjalistycznego porządku społecznego w Polsce"; po drugie, utrzymania "przyjaźni i sojuszu z ZSRR" oraz członkostwa PRL w Układzie Warszawskim; po trzecie, uwzględnienia tego, że "rząd musi się składać proporcjonalnie ze wszystkich reprezentowanych w Sejmie sił" czyli również z PZPR, dysponującą 38 procentami mandatów poselskich. Komentując zaś samą decyzję o powierzeniu działaczowi "Solidarności" misji tworzenia rządu, Czyrek ocenił, że zaważyła na tym katastrofalna sytuacja gospodarcza: "Gdybyśmy byli w stanie szybko poprawić położenie gospodarcze, utrzymalibyśmy kierownictwo rządu przy użyciu wszelkich środków". Dodał też, że przy obecnym stanie nastrojów społecznych dalszy opór w tej sprawie doprowadziłby do sytuacji, w której "PZPR zostałaby ostatecznie wyparta jako władza państwowa, co umożliwiłoby samodzielne rządy opozycji. Wybraliśmy mniejsze zło".

Wprawdzie Jaruzelski skutecznie obronił liczne aktywa starego reżimu w wojsku, służbach specjalnych czy w dyplomacji, ale bardziej wynikało to ze strachu drugiej strony przed wejściem w porzuconą przez komunistów 4 czerwca rolę głównego aktora niż z realnych możliwości powstrzymania procesu demokratyzacji - szczególnie od momentu, gdy jesienią 1989 roku runęły reżimy komunistyczne w NRD i Czechosłowacji. Naturalnie takie wydarzenia, jak fakt, że pierwszym zagranicznym gościem przyjętym przez premiera Tadeusza Mazowieckiego był szef KGB, zawsze będą stanowiły pożywkę dla najbardziej fantastycznych scenariuszy, ale na gruncie znanych dziś dokumentów można stwierdzić, że Jaruzelski mylił się, gdy na początku listopada 1989 roku zapewniał nowego przywódcę NRD Egona Krenza: "Wprawdzie oddaliśmy przedsiębiorstwo, ale zapewniliśmy sobie kontrolny pakiet akcji". W rzeczywistości był już tylko mniejszościowym udziałowcem, który wykorzystał fakt, że nowi kierownicy przedsiębiorstwa woleli nie sprawdzać, ile kto ma akcji.

*Antoni Dudek, ur. 1966, politolog, historyk, pracownik Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ. Znany przede wszystkim jako badacz dziejów PRL, a także historii Polski po 1989 roku. Od 2001 roku pracownik IPN. Opublikował m.in. książki: "Reglamentowana rewolucja" (2004), "Komuniści i Kościół w Polsce" (2003), "Historia polityczna Polski 1989-2005" (2007). W "Europie" nr 199 z 26 stycznia br. opublikowaliśmy jego tekst "Założycielska wojna ideologiczna III RP".

Wreszcie koniec "metra w budowie"

Jarosław Osowski
2008-10-20, ostatnia aktualizacja 2008-10-25 11:11

Dzisiaj kończy się 25-letnia epopeja z budową pierwszej linii metra w Warszawie. Zaczęła ją radziecka myśl, a dokończył potężny zastrzyk pieniędzy Unii Europejskiej. "Gazeta" zaprasza dzisiaj na szampański finał przy stacji Młociny.

Zobacz powiekszenie
Fot. Filip Klimaszewski / AG
Stacja metra Stare Bielany

Czytaj naszą relację na żywo z otwarcia pierwszej linii metra!



Od poniedziałku wszystkie pociągi kursowały najnowszym, blisko trzykilometrowym tunelem pod ul. Kasprowicza. Jeszcze bez pasażerów - po to, żeby przy regularnym ruchu wypróbować wszystkie urządzenia.

Zapraszamy na huczne otwarcie pierwszej linii metra!



Ludzie nie mogą się już doczekać. Kiedy w zeszłym tygodniu zwiedzaliśmy stację Stare Bielany, ktoś bardzo niecierpliwy wszedł za nami przez niedomknięte drzwi, skasował bilet i ruszył na peron. Musiała go wyprowadzić ochrona. Maria Weber, która mieszka na Wrzecionie od 40 lat, na razie może oglądać swoją stację Wawrzyszew tylko z zewnątrz. - Jaki ma pomysłowy dach, wygląda, jakby był otwierany - zachwyca się.

Przeczytaj także:
Wybierz najładniejszą stację metra

Czy metro zmiecie Hutę Warszawa



Na samym końcu pierwszej linii razem ze stacją Młociny powstał największy w Warszawie węzeł przesiadkowy z czteropiętrowym garażem, pętlą tramwajową i autobusową pod szklanym dachem. To tu w sobotę zapraszamy wszystkich warszawiaków na fetę z okazji zakończenia 25-letniej budowy.

Zobacz najciekawsze zdjęcia warszawskiego metra



Ruszyliśmy z pomocą radzieckich towarzyszy

Kiedy się zaczynała w połowie kwietnia 1983 r. na Ursynowie, nikt chyba nie spodziewał się, że potrwa aż tak długo. Za to wiele osób powątpiewało, czy się w ogóle skończy - pamiętano poprzednie nieudane próby z lat 50., 60. i 70. Tym razem inwestycja nabrała rangi najwyższej wagi państwowej. Ówczesny premier i szef PZPR gen. Wojciech Jaruzelski wcale nie krył w niedawnej rozmowie z "Gazetą": "Decyzja podjęta w tamtej trudnej politycznej sytuacji [trwał stan wojenny] została dobrze przyjęta przez społeczeństwo i była korzystna dla władz" - mówił. I podkreślał, że do dziś jest wdzięczny towarzyszom z ZSRR za pomoc przy budowie.



Radziecka myśl techniczna sporo nas jednak kosztowała. Stacje pod Ursynowem trzeba było wykopywać głęboko, bo ustalono, że będą schronem na wypadek wojny atomowej. Od Mokotowa przez Śródmieście i Żoliborz tunele drążyły w tempie jednego-dwóch metrów na dobę przedpotopowe tarcze.

Zobacz filmy ze wszystkich stacji metra!



Metro przyzwyczaiło nas do ciągłych opóźnień. Początkowo zakładano, że budowa potrwa dziewięć lat. Tymczasem w 1995 r. udało się uruchomić zaledwie jedną trzecią trasy z Kabat do stacji Politechnika. Zaczęły się sugestie, by na tym poprzestać. Brytyjska firma konsultingowa doradzała nawet: dalej metro powinno wyjeżdżać na powierzchnię jako szybki tramwaj. Krakowscy urbaniści obliczyli, że w takim tempie sieć trzech linii powstanie dopiero po 120 latach! W Sejmie co rok byliśmy świadkami batalii kolejnych prezydentów miasta o wyrwanie z budżetu państwa pieniędzy na metro.

Zobacz galerię pasażerów warszawskiego metra



Skończyliśmy za unijne pieniądze

Pierwszą linię uratowała ogromna pomoc Unii Europejskiej. Na dokończenie ostatniego odcinka na Bielanach dostaliśmy z Brukseli 320,5 mln zł (całość kosztowała dokładnie 858 mln 347 tys. 425 zł i 11 gr). Warszawa miała przy tym sporo szczęścia, bo ekipa prezydenta Lecha Kaczyńskiego najpierw spóźniła się z wnioskiem o dotację, a za drugim razem dokumenty zostały odrzucone. Pieniądze udało się zaoszczędzić na innych inwestycjach w Polsce.

Nasza przygoda z budowaniem metra nie może się jednak skończyć w tym tygodniu na stacji Młociny. We wszystkich dużych metropoliach podziemna kolej to dziś podstawa komunikacji. Już bez radzieckich towarzyszy, za to z wykorzystaniem nowoczesnych metod szykowana jest linia z zachodu na wschód pod Wisłą. Unia Europejska zagwarantowała na nią Warszawie pieniądze. Tylko czy Warszawa potrafi z tej szansy skorzystać?

Zobacz interaktywną mapę metra


View Larger Map

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Warszawa: pierwszy pociąg z pasażerami dotarł na stację Młociny

asz, PAP
2008-10-25, ostatnia aktualizacja 31 minut temu
Zobacz powiększenie
Pociągi metra wjeżdżają już na ostatnią stację Młociny
Fot. Filip Klimaszewski / AG

Dzisiaj, kilka minut po godz. 16 pierwszy pociąg warszawskiego metra z pasażerami dotarł na Młociny - końcową stację podziemnej kolei. W końcu oddano do użytku trzy ostatnie stacje metra - Stare Bielany, Wawrzyszew, Młociny. Chętnych na przejazd było tak wielu, że nie wszyscy zmieścili się do pierwszego pociągu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Filip Klimaszewski / AG
Stacja metra Młociny
Zobacz powiekszenie
fot. Gazeta.pl
Otwarcie pierwszej linii metra - widok na scenę na Młocinach
I i II (planowana) linia metra
I i II (planowana) linia metra
SONDAŻ
Warszawskie metro to:

Porażka, bo budowano je 25 lat
Sukces, bo w końcu się udało

Jak wyglądają trzy ostatnie stacje metra? Zobacz zdjęcia



Wieczorem, po uroczystym otwarciu trasy przez prezydenta Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz, na nowym węźle komunikacyjnym Młociny przy muzyce bawiły się tłumy warszawiaków. Chętnych na pierwszy przejazd całą trasą, oprócz przedstawicieli władz miasta oraz spółki Metro Warszawskie, było tak wielu, że nie wszyscy zmieścili się do pierwszego pociągu. Z kolei na przyjazd kolejki, na ostatnich trzech stacjach, oczekiwało kilkadziesiąt osób. Do godz. 4 nad ranem przejazd metrem jest bezpłatny.

Gronkiewicz-Waltz podkreślała dziś, że choć metro budowano aż 25 lat, to ostatnie cztery stacje zostały zbudowane w "europejskim tempie", czyli w ciągu dwóch lat. - Podziękowałam każdemu inżynierowi i tym, którzy zaczęli budowę. Wysłaliśmy list nawet do generała Wojciecha Jaruzelskiego i do Lecha Kaczyńskiego, który był moim poprzednikiem - mówiła. Najlepsze zdjęcia warszawskiego metra. Kliknij, by zobaczyć galerię:

Kliknij, by zobaczyć zdjęcia fot. AG

O godz. 17 na Młocinach rozpoczęły się występy polskich i zagranicznych artystów, m. in. DJ Maceo Wyro, Jerzy Połomski, Staśka Wielanka, Kapeli Warszawskiej oraz Czerwonych Gitar. Aktorzy Teatru Muzycznego "Roma" pokażą fragmenty musicalu "Upiór w operze" Andrew Lloyda Webbera w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego. Gwiazdą imprezy będzie brytyjska wokalistka Alice Russell.

Otwarcie pierwszej linii metra - relacja na żywo



Budowa warszawskiego metra od Kabat na Młociny trwała 25 lat. Na całej linii o długości 23 km jest 21 stacji dla pasażerów oraz dwie stacje techniczne (zajezdnie). Pociągi na przejechanie całej trasy potrzebują 38 minut. Jak dotąd z tego środka komunikacji miejskiej korzystało do 450 tys. osób dziennie. Szacuje się, że po otwarciu trzech ostatnich stacji - Stare Bielany, Wawrzyszew, Młociny - liczba ta przekroczy 500 tysięcy.

"Kommiersant" o Katyniu: Rozstrzelani bez represji

mig, PAP
2008-10-25, ostatnia aktualizacja 2008-10-25 12:03

"Polskich oficerów rozstrzelano bez represji" - tak dziennik "Kommiersant" tytułuje swoją relację z piątkowego posiedzenia Sądu Rejonowego w Moskwie w sprawie Katynia.

Zobacz powiekszenie
Smolensk Memoryal (Alyeksyey Melkin)
Katyń - masowe groby Polaków
Opiniotwórcza gazeta informuje o tej bulwersującej rozprawie na pierwszej kolumnie. Za ważniejszy temat "Kommiersant" uznał tylko piątkowe tąpnięcie na moskiewskich giełdach, któremu poświęca czołówkę.

Sąd oddalił w piątek zażalenie rosyjskich prawników rodzin ofiar mordu NKWD na polskich oficerach w 1940 roku na postępowanie Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji (GPW). Odmawia ona uznania rozstrzelanych Polaków za ofiary politycznych represji i ich pośmiertnej rehabilitacji.

"Prokuratorzy oświadczyli w sądzie, że ponieważ szczątki oficerów nie zostały zidentyfikowane, to nie ma kogo rehabilitować" - pisze moskiewska gazeta.

"Kommiersant" podkreśla, że "problem Katynia zawsze miał kluczowe znaczenie dla stosunków Rosji i Polski". "Polscy politycy prognozują, że decyzja sądu może zaostrzyć relacje z Rosją, które ostatnio są szczególnie napięte" - zauważa dziennik i odnotowuje, że "Polska blokuje negocjacje Rosji z Unią Europejską".

"Kommiersant" przekazuje również, że "zdaniem prawników rodzin (ofiar katyńskiej zbrodni) sprawa jest polityczna".

"Prokurator (Igor) Blizjejew złożył przed sądem następujące oświadczenie: 'Niech władze Polski zwrócą się do władz Rosji i rozwiążą ten problem na tym szczeblu, a nie na szczeblu sądu. Jeśli prokurator powiedział, że problemy te powinny być rozwiązywane na szczeblu politycznym, to ja nie mam nic do dodania" - cytuje gazeta mecenas Annę Stawicką.

To nie zbrodnia polityczna

"Kommiersant" pisze także, że Sąd Rejonowy w Moskwie "faktycznie stanął na tym samym stanowisku, jakie wcześniej zajęło Kolegium ds. karnych Sądu Najwyższego Rosji w sprawie ostatniego rosyjskiego cara Mikołaja II, którego potomkowie także domagali się jego rehabilitacji".

Dziennik przypomina, że "uznało ono, iż rozstrzelanie cara było zbrodnią pospolitą, a nie polityczną". "Dopiero Prezydium Sądu Najwyższego postawiło kropkę w tym wieloletnim procesie, przyznając (1 października 2008 roku), że cara należy zrehabilitować" - wskazuje "Kommiersant".

Gazeta zaznacza, iż "podobieństwo to dostrzega także szef Memoriału (rosyjskiej organizacji pozarządowej dokumentującej stalinowskie zbrodnie) Arsenij Rogiński". "Nie ma podstaw prawnych do odmowy (rehabilitacji polskich oficerów). Niestety w tym wypadku prawo jest sługą polityki" - przytacza "Kommiersant" opinię Rogińskiego.

Gazeta ocenia również, że podczas piątkowej rozprawy sędzia Igor Tiuleniew "faktycznie zajął pozycję przedstawicieli Głównej Prokuratury Wojskowej".

GPW odmawia rehabilitacji ofiar zbrodni katyńskiej, twierdząc, że dokumenty dotyczące mordu nie zachowały się, więc nie może ona rozpatrzyć wniosków o ich rehabilitację.

Tymczasem rosyjska ustawa z 1991 roku o rehabilitacji ofiar represji politycznych stanowi, że prokuratura powinna albo wystawić zaświadczenie o rehabilitacji, albo orzeczenie o braku podstaw do rehabilitacji.

W tym drugi wypadku powinna także skierować swoje orzeczenie do sądu. Chcąc uniknąć drogi sądowej prokuratura znalazła trzecią drogę: nie podejmuje decyzji ani na "tak", ani na "nie".

Adwokaci rodzin 10 ofiar katyńskiej zbrodni - Anna Stawicka i Roman Karpiński - domagali się, aby sąd uznał postępowanie Głównej Prokuratury Wojskowej za bezprawne, a także by zobowiązał GPW do merytorycznego rozpatrzenia wniosków o rehabilitację i podjęcia decyzji o rehabilitacji polskich oficerów.

Oddalając zażalenie, sędzia Tiuleniew nie uzasadnił ustnie swojej decyzji.

Nie będzie rehabilitacji

W toku piątkowej rozprawy jeden z prokuratorów wojskowych, komandor-porucznik Blizjejew argumentował, że nie można zrehabilitować wszystkich pomordowanych oficerów, gdyż istniały podstawy do represjonowania niektórych z nich jako szpiegów, dywersantów i terrorystów. Prokurator zwracał także uwagę, że polska armia była szkolona do walki przeciwko Rosji.

Blizjejew utrzymywał też, że w aktach śledztwa w sprawie Katynia nie ma żadnych dokumentów potwierdzających śmierć osób, których rodziny reprezentują Stawicka i Karpiński.

Prokurator mówił również, że dowodów, iż te konkretnie osoby zostały rozstrzelane przez NKWD w 1940 roku, nie dostarczyli także polscy prokuratorzy, którzy uczestniczyli w umorzonym 21 września 2004 roku śledztwie. Blizjejew podkreślał przy tym, że to dochodzenie trwało 14 lat.

Prokurator sugerował ponadto, że jeśli państwo polskie wystąpi wobec Rosji o zrehabilitowanie ofiar zbrodni katyńskiej, to sprawa ta - jak to ujął - zostanie rozstrzygnięta w innym trybie. Blizjejew nie rozwinął tej myśli.

Drugi z wojskowych prokuratorów, pułkownik Aleksandr Kosmodiemiański kwestionował prawo Stawickiej do składania zażaleń na postępowanie Głównej Prokuratury Wojskowej. Adwokaci nie są poszkodowanymi w tej sprawie - mówił.

Twierdził też, jakoby z dokumentów przedstawionych przez prawniczkę wynikało, że reprezentuje ona ofiary mordu, a nie ich rodziny.

Prokuratura: Beria powiedział wyraźnie, zabić w Katyniu bo to terroryści

tan, Gazeta.pl
2008-10-24, ostatnia aktualizacja 2008-10-24 15:05

- Nie można zrehabilitować wszystkich pomordowanych, gdyż istniały podstawy do represjonowania niektórych z nich jako szpiegów, terrorystów i dywersantów - tłumaczył sposób postępowania Głównej Prokuratury Wojskowej prokurator Blizjejew. Jakie to "podstawy"? Blizjejew bez zażenowania wytłumaczył, że prokuratura odnalazła je w notatkach Ławrientija Berii. Rodziny 10 zamordowanych w Katyniu domagały się uznania przez prokuraturę wniosku o rehabilitację ofiar.

Zobacz powiekszenie
Fot. ROGER_VIOLLET
Pomordowani w Katyniu
Zobacz powiekszenie
Fot. Aleksander Prugar / AG
Wiosną 1940 r. NKWD zamordowało 25 tys. polskich oficerów, policjantów, strażników granicznych, urzędników i fabrykantów. Na zdjęciu: portrety ofiar w Muzeum Katyńskim w Warszawie
Zobacz powiekszenie
Fot. PETER ANDREWS REUTERS
Róża na Pomniku Katyńskim w Warszawie
Dzisiejsze posiedzenie rejonowego sądu w Moskwie odbyło się pod przymusem sądu wyższej instancji, który nakazał rozpatrzenie wniosku o to, żeby prokuratura zajęła w tej sprawie stanowisko. Chodzi o to, że zgodnie z prawem prokuratura w takich sytuacjach ma dwie możliwości: albo uznać, że do rehabilitacji nie ma podstaw (i wówczas sprawa idzie do sądu), albo rehabilitacji dokonać. Nie chcąc ani rehabilitacji, ani sprawy sądowej prokuratura - łamiąc prawo - decyzji nie podejmuje już od półtora roku.

Główna Prokuratura Wojskowa konsekwentnie odmawia rehabilitacji ofiar zbrodni katyńskiej, twierdząc, że dokumenty dotyczące mordu na polskich oficerach nie zachowały się, więc nie może ona rozpatrzyć wniosków o ich rehabilitację.

Tymczasem ustawa z 1991 roku przewiduje taką sytuację - jeśli nie ma odpowiednich dokumentów prokuratura powinna wydać orzeczenie o braku podstaw do rehabilitacji i skierować sprawę do sądu. Tak się jednak nigdy nie stało.

- W nonszalancki, bezpardonowy sposób prokuratura łamie prawo - skomentował dzisiejsze orzeczenie sądu Aleksand Gurianow, szef polskie sekcji Memoriału, w rozmowie z Gazeta.pl.

- Co prawda nie spodziewaliśmy się pozytywnej decyzji, ale dzisiejsza argumentacja prokuratorów, zwłaszcza prokuratora Blizjejewa, była szokująca i skandaliczna - dodał.

Teraz, po raz kolejny, adwokaci Anna Stawicka i Roman Karpiński, odwołają się od decyzji sądu.

Księgowość we wspólnocie mieszkaniowej

Ewidencja pozaksięgowa wspólnoty mieszkaniowej powstałej ze spółdzielni

Ostatnia aktualizacja: 2007-12-19

Autor: Mariusz Karwowski

Źródło: Gazeta Prawna Nr 242/2007 z dnia 2007-12-13

Jednym z problemów związanych z powstaniem wspólnoty mieszkaniowej po przekształceniu wszystkich lokali w odrębną własność w nieruchomości należącej pierwotnie do spółdzielni jest prowadzenie rachunkowości. Niewątpliwie wspólnota ma o wiele łatwiejszą sytuację niż spółdzielnia mieszkaniowa, ponieważ nie dotyczą jej przepisy ustawy o rachunkowości.

Zarządy spółdzielni muszą prowadzić dla poszczególnych nieruchomości odrębną ewidencję rozliczania przychodów i kosztów oraz wpływów i wydatków funduszu remontowego (art. 4 ust. 41 ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych).

Zasady rachunkowości, jakie powinna przyjąć wspólnota mieszkaniowa, nie zostały odrębnie uregulowane. Ustawa o własności lokali wskazuje jednak na obowiązek prowadzenia ewidencji pozaksięgowej, która nie została jednoznacznie zdefiniowana. W praktyce nie ma przeszkód, by wspólnota mieszkaniowa prowadziła ewidencję księgową zdefiniowaną w ustawie o rachunkowości i sporządzała na jej podstawie sprawozdanie z prowadzonej działalności oraz ewentualnie sprawozdanie finansowe, modyfikując wzór sprawozdania finansowego zawartego w załączniku nr 1 do ustawy o rachunkowości. Zawartość ewidencji księgowej oraz sprawozdania z jej działalności powinny odpowiadać przedmiotowi ewidencji pozaksięgowej, wskazanemu w ustawie o własności lokali.

Zgodnie wobec tego z zasadami wynikającymi z ustawy o rachunkowości wspólnota powinna przyjąć zakładowy plan kont, który umożliwi prowadzenie ewidencji księgowej.

Obowiązki zarządu

Niewątpliwie wspólnota mieszkaniowa w zakresie ewidencji ma o wiele łatwiejszą sytuację niż spółdzielnia mieszkaniowa, ponieważ nie dotyczą jej przepisy ustawy o rachunkowości. Ustawa o własności lokali nakłada na zarząd lub zarządcę, któremu powierzono zarząd nieruchomością wspólną, prowadzenie dla każdej nieruchomości wspólnej ewidencji pozaksięgowej:

- kosztów zarządu nieruchomością wspólną,

- zaliczek uiszczanych na pokrycie kosztów zarządu,

- rozliczeń z innych tytułów na rzecz nieruchomości wspólnej.

Okresem rozliczeniowym wspólnoty mieszkaniowej jest rok kalendarzowy.

Z art. 30 ustawy wynika także, że zarząd ma obowiązek:

- dokonywania rozliczeń przez rachunek bankowy,

- zwoływania zebrania ogółu właścicieli co najmniej raz w roku, nie później jednak niż w pierwszym kwartale każdego roku.

Przedmiotem zebrania ogółu właścicieli jest m.in. uchwalenie rocznego planu gospodarczego zarządu nieruchomością wspólną i opłat na pokrycie kosztów zarządu oraz sprawozdanie zarządu i podjęcie uchwały w przedmiocie udzielenia mu absolutorium.

W ustawie o własności lokali termin ewidencja pozaksięgowa nie został jednoznacznie zdefiniowany. Jednocześnie z art. 29 u.w.l. wynika, że wspólnoty nie muszą prowadzić ksiąg rachunkowych według zasad określonych ustawą o rachunkowości. Nie dotyczy ich również rozporządzenie ministra finansów w sprawie szczególnych zasad rachunkowości dla niektórych jednostek niebędących spółkami handlowymi, nieprowadzących działalności gospodarczej. Nie wyklucza to jednak możliwości prowadzenia ewidencji księgowej zamiast pozaksięgowej, określonej w art. 29 ust. 1 u.w.l. Ewidencja działalności wspólnot mieszkaniowych może być zatem prowadzona w formie:

- ewidencji pozaksięgowej, określanej we własnym zakresie przez każdą wspólnotę mieszkaniową lub

- ewidencji księgowej, która jest nieobowiązkowa.

Zarówno ewidencja pozaksięgowa, jak i księgowa powinny być prowadzone oddzielnie dla każdej wspólnoty mieszkaniowej. Muszą też zapewniać dane niezbędne do oceny prowadzonej działalności, sporządzania deklaracji podatkowych, a także do dokonywania wpłat i wypłat gotówkowych za pośrednictwem rachunku bankowego.

SPRAWOZDANIE FINANSOWE POZWALA NA ZAPREZENTOWANIE WŁAŚCICIELOM

1. przychodów z tytułu należnych wpłat od właścicieli lokali na pokrycie kosztów zarządu nieruchomością wspólną,

2. przychodów z tytułu należnych wpłat od właścicieli lokali na pokrycie kosztów dostarczonych do lokali mediów,

3. pozostałych przychodów i pożytków,

4. kosztów zarządu nieruchomością wspólną, a w szczególności wydatków na:

- utrzymanie porządku i czystości,

- utrzymanie zieleni,

- ochronę,

- konserwacje, naprawy i przeglądy,

- media wykorzystywane w częściach wspólnych nieruchomości,

- ubezpieczenia, podatki i inne opłaty publicznoprawne,

- wynagrodzenia członków zarządu lub zarządcy,

- wynagrodzenia firmy administrującej

5. kosztów mediów dostarczanych do lokali, a w szczególności:

- gazu (centralne ogrzewanie i ciepła woda),

- zimnej wody i odprowadzenia ścieków,

- wywozu nieczystości,

6. przychodów funduszu remontowego i funduszy celowych oraz wydatków z tych funduszy;

7. stanu rozrachunków (należności i zobowiązań);

8. stanu środków pieniężnych, ich przychodów i rozchodów;

9. stanu środków funduszu remontowego oraz funduszy celowych.

Przedmiot ewidencji pozaksięgowej

W prowadzonej ewidencji wspólnota powinna rejestrować wszystkie koszty ponoszone przez wspólnotę, przychody i pożytki związane z tymi kosztami, posiadane środki pieniężne oraz rozrachunki z dostawcami, odbiorcami, urzędami i współwłaścicielami i wszystkie pozostałe rozrachunki:

Koszty zarządu nieruchomością wspólną (wymienione w art. 14 u.w.l.) można podzielić na

- wydatki na remonty i bieżącą konserwację, poniesione w związku z utrzymaniem w należytym stanie budynków i znajdujących się w nich wind, domofonów, urządzeń sygnalizacyjno-alarmowych (alarmy, kamery i inne urządzenia zabezpieczające lub służące ochronie mienia wspólnego), koszty usług remontowych, wydatki na bieżącą konserwację, także wartość kupionych przez wspólnotę i zużytych materiałów:

- opłaty za wodę i energię w części dotyczącej nieruchomości wspólnej (koszty zużycia wody ciepłej i zimnej, elektryczności, gazu),

- podatki i inne opłaty publicznoprawne (m.in. podatek od nieruchomości, opłaty skarbowe, podatek od czynności cywiloprawnych i inne opłaty o charakterze publicznoprawnym, kary i grzywny orzeczone w trybie administracyjnym i karnym skarbowym),

- utrzymanie porządku i czystości - wydatki za wywóz śmieci i innych odpadów, usługi dezynsekcji i deratyzacji, koszty założenia i utrzymania zieleni, krzewów i drzew ozdobnych oraz inne związane z tym wydatki, przykładowo związane z nawożeniem lub nawadnianiem zieleni, drzew i krzewów,

- wynagrodzenia członków zarządu i zarządcy oraz osób doraźnie zatrudnionych do prac związanych z zarządzaniem nieruchomością wspólną (w kwocie brutto należnych im wynagrodzeń) oraz składki na ubezpieczenia społeczne i inne narzuty na wynagrodzenia,

- pozostałe koszty - wydatki za dozór nieruchomości wspólnej, opłaty i odsetki bankowe, odsetki z tytułu zwłoki w spłacaniu zobowiązań, wydatki na zbiorczą antenę, opłaty za telewizję kablową oraz inne wydatki poniesione w związku z utrzymaniem nieruchomości wspólnej, np. kary i grzywny obciążające wspólnotę mieszkaniową.

Przychody wspólnot

Przychody wspólnot mieszkaniowych stanowią przede wszystkim pobierane od właścicieli lokali opłaty na pokrycie kosztów zarządu nieruchomością wspólną, zwłaszcza określone w art. 15 ust. 1 u.w.l. zaliczki w formie opłat bieżących, płatne z góry do 10 dnia każdego miesiąca na rachunek bankowy wspólnoty. Wielkość tych opłat powinna uwzględniać rzeczywiste koszty za poprzedni rok kalendarzowy, ich przewidywany wzrost w okresie (roku), na który są ustalane. Pożytki i inne przychody z nieruchomości wspólnej służą również pokrywaniu wydatków związanych z jej utrzymaniem. W części przekraczającej te potrzeby przypadają - w myśl art. 12 ust. 2 u.w.l. - właścicielom lokali w stosunku do ich udziałów. W takim samym stosunku właściciele ponoszą wydatki i ciężary związane z utrzymaniem nieruchomości wspólnej w części nieznajdującej pokrycia w pożytkach i innych przychodach. Uchwałą właścicieli lokali można ustalić zwiększenie ich obciążenia z tytułu posiadania lokali użytkowych, jeżeli uzasadnia to sposób korzystania z nich. Można zatem wyodrębnić dwie grupy przychodów wspólnoty mieszkaniowej:

- opłaty bieżące na pokrycie zarządu nieruchomością wspólną (określone w art. 15 ust. 1 u.w.l.) oraz

- pozostałe przychody z innych tytułów niż określone w art. 15, przykładowo - czynsze za wynajmowanie (wydzierżawianie) nieruchomości wspólnej, odsetki z tytułu zwłoki w zapłacie należności, otrzymane odszkodowania z tytułu ubezpieczeń majątkowych nieruchomości wspólnej za szkody spowodowane zdarzeniami losowymi oraz nieodpłatnie otrzymane składniki majątku rzeczowe lub pieniężne, także przychody ze sprzedaży nieruchomości wspólnej oraz przedawnione zobowiązania wobec kontrahentów wspólnoty.

Przedmiotem ewidencji - zarówno pozaksięgowej, jak i księgowej są również:

- operacje dokonywane za pośrednictwem prowadzonego dla każdej wspólnoty rachunku bankowego (art. 30 ust. 1 pkt 1 u.w.l),

- rozrachunki z właścicielami lokali tworzącymi wspólnotę mieszkaniową oraz innymi osobami fizycznymi lub prawnymi z tytułu dokonywanych przez nich świadczeń na rzecz wspólnoty,

- rozrachunki o charakterze publicznoprawnym z tytułu podatków, składek na ubezpieczenia społeczne i innych tytułów publicznoprawnych.

Plan kont wspólnoty

W celu prowadzenia ewidencji zarząd wspólnoty mieszkaniowej powinien opracować plan kont. Zgodnie z ustawą o rachunkowości (art. 1 ust. 1 pkt 3) zakładowy plan kont ustala:

- wykaz kont księgi głównej,

- przyjęte zasady klasyfikacji zdarzeń,

- zasady prowadzenia kont ksiąg pomocniczych, powiązania kont ksiąg pomocniczych z kontami księgi głównej.


Kliknij aby zobaczyć ilustrację.
Wykaz kont księgi głównej wspólnoty mieszkaniowej


Sprawozdanie finansowe

Zarząd lub zarządca, któremu powierzono zarząd nieruchomością wspólną, jest obowiązany składać właścicielom lokali roczne sprawozdanie ze swojej działalności. Wspólnota natomiast nie musi sporządzać na koniec roku sprawozdania finansowego. Prowadzenie ewidencji księgowej umożliwia jej jednak sporządzenie rocznego sprawozdania finansowego, które powinno obejmować bilans, rachunek wyników oraz dodatkowo zestawienie poniesionych kosztów i sprawozdanie z gospodarowania funduszem remontowym i funduszami celowymi.

Wspólnota mieszkaniowa powinna zdecydować w uchwale o sposobie rozliczenia różnicy między przychodami a kosztami w roku obrotowym. Różnicę tę wspólnota może osiągnąć z tytułu:

- zarządu nieruchomością wspólną - powinna zwiększać odpowiednio jej przychody lub koszty w następnym roku obrotowym,

- dostarczanych mediów do lokali - powinna być rozliczana z każdym właścicielem lokalu indywidualnie na podstawie ustalonych przez właścicieli lokali zasad rozliczania mediów,

- gospodarowania funduszem remontowym zwiększa stan środków funduszu remontowego w następnym roku obrotowym,

- gospodarowania funduszami celowymi powinna być rozliczana z każdym właścicielem lokalu indywidualnie, po zakończeniu inwestycji.

Pożytki, pozostałe przychody i koszty operacyjne oraz przychody i koszty finansowe, jakie osiągnęła wspólnota w danym roku obrotowym zwiększają odpowiednio przychody lub koszty utrzymania nieruchomości wspólnej.

Gdyby natomiast wspólnota zdecydowała się na prowadzenie ewidencji zgodnie z ustawą o rachunkowości, to w świetle art. 4 ust. 3 ustawy o rachunkowości rachunkowość wspólnoty obejmuje:

- przyjęte zasady (politykę) rachunkowości,

- prowadzenie na podstawie dowodów księgowych ksiąg rachunkowych ujmujących zapisy zdarzeń w porządku chronologicznym i systematycznym,

- okresowe ustalanie lub sprawdzanie drogą inwentaryzacji rzeczywistego stanu aktywów i pasywów,

- wycenę aktywów i pasywów oraz ustalanie wyniku finansowego,

- sporządzanie sprawozdań finansowych,

- gromadzenie i przechowywanie dowodów księgowych oraz pozostałej dokumentacji przewidzianej ustawą,

- poddanie badaniu i ogłoszenie sprawozdań finansowych w przypadkach przewidzianych ustawą.


Kliknij aby zobaczyć ilustrację.
Sprawozdanie finansowe wspólnoty mieszkaniowej za rok 2007


MARIUSZ KARWOWSKI

Autor jest pracownikiem Katedry Rachunkowości Menedżerskiej SGH i MAC Auditor Sp. z o.o.

gp@infor.pl


Podstawa prawna

- Ustawa z 15 grudnia 2000 r. o spółdzielniach mieszkaniowych (Dz.U. z 2001 r. nr 4, poz. 27 ze zm.).

- Ustawa z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali (t.j. Dz.U. z 2000 r. nr 80, poz. 903, ze zm.).

- Ustawa z 29 września 1994 r. o rachunkowości (t.j. Dz.U. z 2002 r. nr 76, poz. 694 ze zm.).

- Rozporządzenie ministra finansów z 15 listopada 2001 r. w sprawie szczególnych zasad rachunkowości dla niektórych jednostek niebędących spółkami handlowymi, nieprowadzących działalności gospodarczej.