niedziela, 29 lipca 2012

Londyn 2012. Legień 20 lat po złocie w Barcelonie: Oglądam tamte walki



mariw, PAP
 
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 12:14
A A A Drukuj
Waldemar Legień
Waldemar Legień (Fot. Grzegorz Celejewski / AG)
- Nie jestem przesadnie zapatrzony w przeszłość, ale wciąż oglądam walki z Barcelony - przyznał słynny judoka Waldemar Legień, mistrz olimpijski z Seulu i Barcelony. 29 lipca mija 20 lat od jego złota w Hiszpanii. Legień był wtedy chorążym reprezentacji Polski.
- To był jeden z najpiękniejszych dni w polskim sporcie. Kiedy szykowałem się do walki finałowej, dowiedziałem się, że mamy złoto w pięcioboju nowoczesnym. Wiadomość wspaniała, ale tak naprawdę nie miała wpływu na moją postawę w decydującym pojedynku. Tamta środa była wspaniała, przecież aż trzy razy grano Mazurka Dąbrowskiego - powiedział Legień.

Oprócz judoki, który triumfował w wadze 86 kg (cztery lata wcześniej w południowokoreańskiej stolicy był najlepszy w kat. 78 kg), na najwyższym stopniu podium stanęli pięcioboista Arkadiusz Skrzypaszek i drużyna, której skład uzupełnili Dariusz Goździak i Maciej Czyżowicz.

- Nie jestem przesadnie zapatrzony w przeszłość, wolę myśleć o przyszłości, ale wciąż oglądam walki z Barcelony. Czasem trafi się coś na youtubie. Swego czasu szukałem francuskiego komentarza. Pracując w tamtejszym związku judo tylko tak na szybko przejrzałem tę wersję. Byłem ciekawy, bo przecież rywalizowałem z ich zawodnikiem Tayotem, więc chciałem posłuchać innej wersji wydarzeń, w której zapewne komentarz był negatywny wobec mnie - przyznał były judoka, który od prawie 20 lat mieszka w Paryżu.

W 1992 roku w Barcelonie Legień nie tylko zdobył drugi olimpijski złoty medal, ale też był chorążym polskiej reprezentacji.

- Ta funkcja była wielkim zaszczytem, a także dodatkową wartością, jeszcze bardziej podniosła rangę i tak prestiżowego tytułu. Przyznaję, że ceremonia była mecząca, bo w telewizji widzi się tylko maszerujących uśmiechniętych sportowców, a tymczasem wcześniej trzeba swoje odczekać. Cieszyłem się z tego startu, bowiem w wyższej kategorii nie musiałem już walczyć z wagą. Zbijanie kilogramów nie jest niczym przyjemnym - wspominał.

Legień przypomniał, że w tamtych czasach nie było telefonów komórkowych, więc nie mógł od razu po finale zadzwonić do rodziny i podzielić się swą radością.

- Telefonowałem dopiero z wioski olimpijskiej, to już było dość późno. Na trybunach nie było nikogo z bliskich. Jeśli chodzi o nagrody, otrzymałem 20 tysięcy dolarów. Kiedy na zachodzie Europy mówiłem, że za medal mistrzostw świata otrzymujemy w Polsce 100-200 milionów złotych, przecierali oczy ze zdumienia na słowo miliony. Już nie pamiętam dokładnie, ale ze względu na inflację można było kupić chyba małą lodówkę - dodał.

W grudniu 1993 roku wyjechał do Francji; pracuje w Racing Club Paryż.

- Przez dwa lata trenowałem słynnego Teddy'ego Rinera, z którym będzie walczył Janusz Wojnarowicz w olimpijskim turnieju w Londynie. W czasach juniorskich mój starszy syn Michał zdobywał z Rinerem drużynowe mistrzostwo kraju. Teraz ma on 22 lata, wciąż zajmuje się judo, ale przede wszystkim jest studentem handlu zagranicznego. Młodszy z synów - Przemek - ma 17 lat i talent do prac artystycznych, m.in. maluje - poinformował Legień, który odniósł się do szans Polaków w Londynie.

- Generalnie większe możliwości mają mężczyźni, ale niestety z powodów zdrowotnych po wypadku nie ma najlepszego, czyli Tomasza Kowalskiego. Do strefy medalowej nie przeciśnie się nikt przeciętny, nie ma wyjścia, trzeba rzucać rywali na ippon - zakończył 49-letni dwukrotny mistrz olimpijski. 

Londyn 2012. Nastula: Zagrodnik stracił medal przez sędziów



łj
 
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 17:31
A A A Drukuj
29.07.2012, godzina 16:30
  • 01 R0
- Wielki szacun dla Pawła. Walczył ślicznie, zasłużył na brązowy medal. Niestety, miał pecha, że walczył z Japończykiem. Sędziowie nie dali Polakowi wygrać. Szkoda chłopaka - mówi Paweł Nastula po kontrowersyjnej porażce naszego judoki Pawła Zagrodnika w walce o olimpijski brąz z Masashim Ebinumą w kategorii 66 kg.
Zagrodnik, który na igrzyska do Londynu pojechał w zastępstwie za kontuzjowanego Tomasza Kowalskiego (w maju miał wypadek na motocyklu), o brązowy medal walczył z aktualnym mistrzem świata. Ebinuma prowadził po akcji, za którą sędziowie przyznali mu wazari. Polak, dążąc do odrobienia strat, wykonał akcję, po której komentujący walkę prezes Polskiego Związku JudoWiesław Błach, krzyczał, że pojedynek powinien się zakończyć.

- Wiadomo, że jesteśmy patriotami i czasem trudno nam coś ocenić obiektywnie, ale prezes miał rację. To był ewidentny ippon, w tej sytuacji nie powinno być żadnej dyskusji - mówi mistrz olimpijski z Atlanty (1996 rok), Paweł Nastula.

Ippon oznacza zakończenie walki przed czasem. Sędziowie za świetną akcję przyznali Zagrodnikowi tylko wazari, przez co pojedynek skończył się remisem. W dogrywce przez ippon wygrał Ebinuma.

- Sędziowie skrzywdzili Polaka. Był czysty ippon, nie ma żadnej dyskusji, w tamtym momencie walka powinna się skończyć. Zagrodnik zasłużył na brązowy medal, ale miał pecha, że walczył z Japończykiem. Wielka szkoda chłopaka - mówi Nastula.

Były mistrz podkreśla, że ojczyzna judo ma wielu przedstawicieli we władzach światowej federacji.

- Tam brakuje naszych ludzi. Gdyby Paweł walczył z kimś innym, a nie z Japończykiem, to byłby ippon. Japończycy mają w światowym judo dużo do powiedzenia. Polak musiałby rzucić rywala dwa razy na ippon, żeby sędziowie dali mu wygrać - twierdzi Nastula.

Zdobywca złotych medali igrzysk, a także mistrzostw świata i Europy bardzo współczuje Zagrodnikowi.

- Wielki szacun dla Pawła. Walczył ślicznie, ale teraz będzie mu bardzo ciężko, bo wie, że wygrał medal i go nie dostał. Jako olimpijski medalista miałby zupełnie inne życie. A tak zostaje mu najgorsze dla judoki, piąte miejsce, bo u nas są dwa trzecie i dwa piąte miejsca. Bardzo mi żal tego chłopaka - kończy Nastula. 

Londyn 2012. Smutny dzień na Wimbledonie - Radwańska przegrywa już w I rundzie!

mariw, raj
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 15:49
A A A Drukuj
Julia Goerges w meczu z Agnieszką Radwańską na Igrzyskach w Londynie
Julia Goerges w meczu z Agnieszką Radwańską na Igrzyskach w Londynie (Fot. STEFAN WERMUTH REUTERS)
Jedna z największych polskich nadziei na medal - przepadła! Agnieszka Radwańska sensacyjnie przegrała w I rundzie turnieju olimpijskiego Julią Goerges 5:7, 7:6, 4:6. Niemka pobiła naszą tenisistkę asami - miała ich aż 20.
Radwańska była rozstawiona w Londynie z numerem 2, rywalka w światowym rankingu jest ponad 20 miejsc niżej. Ale ten mecz na korcie centralnym, tym samym, na którym Polka grała w finale Wimbledonu z Sereną Williams, różnicy klas między tenisistkami nie pokazywał.

Goerges grała świetnie, mocno i płasko. Przełamała Polkę już w pierwszym gemie. Potem grały punkt za punkt. Radwańska odrobiła straty dopiero w ósmym gemie, by za chwilę znów nie utrzymać swojego serwisu. Przegrała pierwszą partię 5:7.

Drugi set mógł przyprawić polskich kibiców o zawał serca. Obie zawodniczki wygrywały swoje podanie, ba - nie dopuszczały rywalki nawet do break-pointa. Niemka raziła asami - miała ich w tej części meczu 12, a w całym meczu 20. Radwańska odpowiedziała pięcioma asami.

Set kończył tie-break. Polka zaczęła wybitnie - to była gra drugiej zawodniczki na świecie! Mocne piłki wzdłuż linii, fenomenalne akcje, pewność i bezbłędność - szybko wyszła na prowadzenie 5:0, by po chwili dopuścić do stanu 6:5! Wykorzystała dopiero czwartą piłkę setową. Ufff...

III set powinien Radwańskiej śnić się jak koszmar. Prowadziła 3:1. Wtedy Goerges najpierw pewnie wygrała swojego gema serwisowego, a później, po najdłuższym gemie meczu, odzyskała stracone podanie.

Przy stanie 4:4 Polka miała dwukrotnie szansę na przełamanie rywalki. Raz piłka, do której biegła przetoczyła się jednak po taśmie, drugi raz w łatwej sytuacji uderzyła niecelnie.

Po kilku równowagach Niemka najpierw kapitalnie podała z drugiego serwisu, wyrzucając Radwańską z kortu, a chwilę później kapitalnie skróciła - tak kapitalnie jak na świcie umie chyba tylko... Radwańska.

W decydującym gemie Niemka przy podaniu Radwańskiej uderzała za mocno i za celnie. Polka - chorąży naszej reprezentacji podczas ceremonii otwarcia igrzysk - odpada z turnieju singlowego.

W Londynie zagra jeszcze w deblu z Urszulą Radwańską - prawdopodobnie jeszcze w niedzielę.

Panna, co lubi ostrą jazdę. Szeregowa Bogacka, wystąp


Foto: MON Sylwia Bogacka w wojskowym mundurze

Na strzelnicę poszła dziewięć lat temu i - jak sama mówi - "tak już na niej została". A kiedy Sylwia Bogacka, pierwsza polska medalistka XXX igrzysk olimpijskich, nie strzela, to żegluje. Kiedy nie żegluje, jeździ szybko samochodem. A kiedy nie jeździ, siedzi nad książkami socjologii. Czasami nawet w wojskowym mundurze.

Bogacka na co dzień trenuje w klubie ZKS Gwardia Zielona Góra. Jest żołnierzem w stopniu starszego szeregowego. Strzelctwem sportowym zainteresowała się przez ojca, Zbigniewa. - Tata też kiedyś strzelał amatorsko, więc może dlatego i ja tak polubiłam tę dyscyplinę - mówiła przed igrzyskami. Trenować zaczęła dziewięć lat temu. - Poszłam na strzelnicę i tak już na niej zostałam - przyznaje z dowcipem.Ale strzelanie to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Najpierw było zamiłowanie do szybkiej jazdy samochodem, później udział w rajdach w fotelu pilota.
Bez ruchu tylko na strzelnicy
Filigranowa, ma 162 cm wzrostu i waży 54 kg. Jest panną, chociaż ze statusem "w związku". Jej chłopak Rafał też trenował strzelectwo.
Skupiona na strzelnicy, w szale poza nią. Jeśli nie na drodze, to na wodzie. Sylwia ma patent żeglarski i duży jacht, którego imię mówi więcej o jej zamiłowaniach niż poprzednie słowa - "Easy Rider". Co roku, w przerwach między kolejnymi egzaminami na studiach socjologicznych, żegluje nim na Mazurach.Jeleniogórzanka pierwsze sukcesy sportowe odnosiła jako junior. Wtedy to w swojej koronnej konkurencji "karabinek sportowy trzy postawy", która w Londynie dopiero przed nią, pobiła rekord Polski. Odebrała go Renacie Mauer. W sobotę zabrała jej miano ostatniej polskiej medalistki olimpijskiej w strzelectwie.
  • Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Londynie
    Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Londynie
  • Sylwia Bogacka w mundurze
    Fot. MON
    Sylwia Bogacka w mundurze
  • Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Pekinie
    Fot. Maciej Śmirowski/Newspix
    Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Pekinie
  • Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Atenach
    Fot. Bartłomiej Zborowski/Fotorzepa/Forum
    Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Atenach
  • Sylwia Bogacka z medalem. Obok Siling Yi (w środku) i Dan Yu
    Sylwia Bogacka z medalem. Obok Siling Yi (w środku) i Dan Yu
  • Sylwia Bogacka w Londynie
    Fot. PAP/EPA
    Sylwia Bogacka w Londynie
  • Sylwia Bogacka z medalem
    Fot. PAP/EPA
    Sylwia Bogacka z medalem
  • Sylwia Bogacka z medalem. Obok Siling Yi (w środku) i Dan Yu
    Fot. PAP/EPA
    Sylwia Bogacka z medalem. Obok Siling Yi (w środku) i Dan Yu
  • Sylwia Bogacka obok Siling Yi
    Fot. PAP/EPA
    Sylwia Bogacka obok Siling Yi
  • Ślubowanie przed igrzyskami w Atenach. Renata Maurer i Sylwia Bogacka
    Fot. Piotr Nowak/Newpix
    Ślubowanie przed igrzyskami w Atenach. Renata Maurer i Sylwia Bogacka
  • Sylwia Bogacka podczas strzelania
    Fot. PAP/EPA
    Sylwia Bogacka podczas strzelania
  • Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Londynie
  • Sylwia Bogacka w mundurze
  • Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Pekinie
  • Sylwia Bogacka na olimpiadzie w Atenach
  • Sylwia Bogacka z medalem. Obok Siling Yi (w środku) i Dan Yu
  • Sylwia Bogacka w Londynie
  • Sylwia Bogacka z medalem
  • Sylwia Bogacka z medalem. Obok Siling Yi (w środku) i Dan Yu
  • Sylwia Bogacka obok Siling Yi
  • Ślubowanie przed igrzyskami w Atenach. Renata Maurer i Sylwia Bogacka
  • Sylwia Bogacka podczas strzelania

Londyn 2012. Smutny Kubot: Czarny polski dzień. Zostały Radwańskie


Jakub Ciastoń, Wimbledon
28.07.2012 , aktualizacja: 28.07.2012 19:16
A A A Drukuj
Łukasz Kubot
Łukasz Kubot (Fot. Sang Tan AP)
- Debliści też przegrali, dziewczyny też? Czarny polski dzień. Zostały nam tylko Radwańskie - wzdychał Łukasz Kubot po porażce w I rundzie tenisowego singla z Bułgarem Grigorem Dimitrowem. W deblu odpadli Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski oraz Klaudia Jans-Ignacik i Alicja Rosolska. Z Niemką Moną Barthel wygrała w singlu jedynie Urszula Radwańska, ale teraz zmierzy się z główną faworytką - Sereną Williams.
Trudno powiedzieć, czy to rzeczywiście był czarny polski dzień, bo właściwie nikt z Polaków nie występował w roli faworyta.

Klaudia Jans-Ignacik z Alicją Rosolską przegrały z parą numer trzy - Rosjankami Marią Kirilenko i Nadią Pietrową 7:6 (7-5), 3:6, 2:6. Polki w pierwszym secie brawurowo odrobiły wysokie straty - było już 2:5, a potem 1-4 w tie-breaku, ale potem znacznie silniejsza fizycznie Pietrowa i dużo regularniejsza w grze z linii końcowej Kirilenko, obie wysoko notowane w singlu, przejęły inicjatywę.

- Nie utrzymałam moich serwisów, one lepiej serwowały, a na trawie bez dobrego podania szybko jest po meczu - powiedziała Alicja. - Szkoda, nie zdążyłyśmy nawet dobrze poczuć olimpijskiej atmosfery. Odpadamy pierwszego dnia, u nas repesaży niestety nie ma - kwaśno żartowała Klaudia. Trochę czepiały się jeszcze Pietrowej, że robiła za długie przerwy na konsultację taktyki z Kirilenko. - Jak jej szło, to grała szybko i bez zastanowienia, a jak nie, to specjalnie przeciągała te rozmowy z partnerką. Powinniśmy chyba zwrócić uwagę sędzi, ale w sumie to już bez znaczenia - machnęła ręką Klaudia.

To co, teraz wakacje? - zapytał polski dziennikarz nie piszący na co dzień o tenisie (a na igrzyskach zawsze trafi się ktoś niezorientowany w konkretnej dyscyplinie). - No nie... teraz Kanada, Stany i US Open, wakacje to w listopadzie - odparły dziewczyny.

Debliści na ostrzu noża

Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski przegrali z Hiszpanami Davidem Ferrerem i Feliciano Lopezem 6:7 (7-9), 7:6 (8-6), 6:8 po ostrym jak brzytwa pojedynku. Tu o sensacji też jednak ciężko mówić. Ferrer to piąty singlista świata, Lopez od dawna jest w top 50. Mariusz i Marcin zaliczają się do deblowej elity, ale sukcesy odnoszą głównie w turniejach, gdzie widzą znajome twarze - takich samych jak oni deblowych specjalistów. Nigdy nie umieli wygrywać ważnych meczów z parami złożonymi z dwóch singlistów, bo oni zazwyczaj lepiej od klasycznych par deblowych returnują, lepiej czują piłkę, są po prostu lepszymi tenisistami (i dlatego grają głównie w singla). Polacy dali z siebie wszystko - podkreślali to zresztą sami, mijając ze zwieszonymi głowami polskich dziennikarzy - ale na dwóch mocnych Hiszpanów to było wciąż za mało. Niektórym zdawało się, że w końcówce Matkowski opadł nieco z sił i przegrał swój serwis - na trybunach dało się nawet usłyszeć uwagi kibiców, że "powinien jednak popracować nad bardziej sportową sylwetką". Ale Polacy powtórzyli chyba ze trzy razy: - Pechowa porażka, wyszły im trzy returny, i tyle.

Kubot był na ceremonii, na korcie nie dał rady

Łukasz Kubot (ATP 73) w I rundzie singla przegrał 3:6, 6:7 (4-7) z Bułgarem Grigorem Dimitrowem (ATP 53). To też żadna sensacja. Kilkanaście dni temu poległ z tym samym rywalem w dwóch setach w szwajcarskim Gstaad na kortach ziemnych. 21-letni Dimitrow to cudowne dziecko tenisa, zwycięzca juniorskiego Wimbledonu i US Open sprzed kilku lat, nazywany czasem nowym Federerem. Do Kubota można mieć jednak pretensje, bo drugiego seta wypuścił z rąk spektakularnie - prowadził już 5:2, ale nagle zupełnie się zaciął i nie umiał wygrać choć gema. Zmarnował dwie piłki setowe. Z trybun dopingowała go spora grupka polskich fanów i rodzina, ale to też mu nie pomogło. - Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem - odparł na pytanie o zmarnowane szanse Kubot. - Nie mam sobie nic do zarzucenia, dałem z siebie wszystko, w decydujących piłkach Bułgar był jednak lepszy, widocznie jest teraz w wyższej formie. Był bardzo pewny siebie, niebawem będzie w pierwszej dwudziestce na świecie - dodał Polak.

Kubot w piątek, ryzykując zaległości w spaniu i zmęczenie, wybrał się do Londynu na ceremonię otwarcia igrzysk jako jedyny z polskich tenisistów, którzy grali swoje mecze w sobotę. - Gdybym grał o godz. 11, to bym nie pojechał, ale grałem po południu, nie miało to znaczenia dla meczu, a olimpijskie wspomnienia z otwarcia igrzysk zostaną mi do końca życia - stwierdził Polak. I dodał, że zostaje jeszcze kilka dni na igrzyskach. Chce zobaczyć choć jeden mecz siatkarzy. Ale, gdy dziennikarze pociągnęli go za język, na jaw wyszedł też inny powód - Kubot wciąż liczy, że zagra w mikście w parze z Agnieszką Radwańska. Żeby tak się stało, Polka do wtorku musi odpaść z singla lub debla (sama postawiła taki warunek), a po drugie - para Kubot- Radwańska musi dostać dziką kartę od Międzynarodowej Federacji Tenisowej ITF (bo z rankingu miksta może zagrać tylko z Matkowskim lub Fyrstenbergiem). - Mikst ze mną to moim zdaniem najlepsza opcja. I jest szansa na dziką kartę - zakończył Kubot.

Londyn 2012. Tenis stołowy. Partyka w III rundzie


wm
28.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 01:33
A A A Drukuj
Natalia Partyka
Natalia Partyka (Fot. Sergei Grits AP)
Wielkie emocje na koniec pierwszego dnia igrzysk olimpijskich w Londynie. Natalia Partyka pokonała w siedmiu setach Dunkę Mię Skov i awansowała do III rundy turnieju tenisistek stołowych. Polkę wspierało kilkaset kibiców, którzy mimo późnej pory zdecydowali się zostać w hali ExCel.
Polka zaczęła mecz kiepsko - w pierwszym secie Dunka prowadziła już 6:0 i nie oddała przewagi do końca partii (11:5). W drugim, Partyka opanowała nerwy i zaczęła prowadzić grę, goniąc rywalkę po narożnikach stołu. Po kilku minutach wyrównała stan meczu na 1:1.

W kolejnych partiach gra się wyrównała i po czterech setach na tabeli wyników znowu widniał remis. Panie grały bardzo chimerycznie - po wygranej, przychodził kryzys i do głosu zwykle dochodziła rywalka. - Dunka grała na tej hali rano swój pierwszy mecz, wiedziała czego się spodziewać - tłumaczyła brak stabilności Partyka. Po kilkudziesięciu minutach rywalizacji nasza reprezentantka zdołała wyrównać na 3:3. O wszystkim miała zdecydować siódma partia.

Dramatyczny finał

Dunka zaczęła świetnie - po soczystych atakach prowadziła 3:0. Partyka próbowała atakować, ale to Skov trafiała częściej, mocniej i nie popełniała błędów w defensywie. Polka szybko się jednak pozbierała i zaczęła ryzykować. Opłaciło się - szybko doprowadziła do remisu 6:6.

Zdenerwowana rywalka zaczęła wyrzucać proste piłki w aut i w końcu ofiarowała naszej reprezentantce match-pointa. Udało się! Waleczna Partyka awansowała do trzeciej rundy turnieju olimpijskiego, w której zmierzy się z reprezentantką Holandii - Jie Li. Mecz ma rozpocząć się o 19 polskiego czasu.

Cała sala za Polką

Spotkanie Polki z Dunką było ostatnim tego dnia meczem w hali ExCeL. Poprzednie gry skończyły się 20 minut wcześniej. Na trybunach zostało jednak kilkaset osób (i to wcale nie Polaków, dominowali Brytyjczycy), które dopingowały polską tenisistkę.

- W końcówce trzęsła mi się ręka, ale Dunce najwyraźniej bardziej to przeszkadzało. Fajnie, że wytrzymałam napięcie i mimo słabego początku utrzymałam nerwy na wodzy - powiedziała po meczu Partyka. - Bardzo się cieszę ze zwycięstwa, kibice byli wspaniali, bardzo mi pomogli - dodała.

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl »

Awans prezentem na urodziny. "Takie mogę otrzymywać co roku"


Foto: Leszek Szymański / PAP Natalia Partyka podczas olimpijskiego ślubowania w Warszawie

- Oby więcej takich spóźnionych prezentów, takie mogę otrzymywać co roku - powiedziała po sobotnim zwycięstwie nad reprezentantką Danii w tenisie stołowym Natalia Partyka. 23-latka obchodziła urodziny w piątek.

Partyka pokonała Mię Skov 4:3 (5:11, 11:3, 12:10, 8:11, 9:11, 11:7, 11:9).

- Jeszcze cała się trzęsę, takie były emocje w tym meczu. W końcówce drżała mi ręka, ale Dunce też. I to ona straciła nerwy, bo ostatnią piłkę zagrała bardzo źle - powiedziała Partyka.
Nerwowy mecz
Sobotnie spotkanie w hali ExCeL było prawdziwą huśtawką nastrojów. Partyka była już na igrzyskach w Pekinie, była na trzech paraolimpiadach (pod koniec sierpnia wróci do brytyjskiej stolicy na czwartą), a grę zaczęła, jakby dopiero próbowała oswoić się z olimpijską atmosferą.
Pierwszego seta zaczęła od 0:6 i szybko go przegrała. Miała problemy ze zbiciami po lobach Skov, radziła sobie w trudniejszych sytuacjach, jednak ostatecznie dwie kolejne partie należały do niej.

W czwartek znów katastrofa, bo jak inaczej nazwać wynik 0:8. Trener Michał Dziubański spuścił nisko głowę i dobrych parę sekund jej nie podnosił. Ale Partyka nie poddawała się, doprowadziła do stanu 7:9, a Skov pomogła dopiero przerwa na żądanie.
Wykorzystała błędy rywalki
Dwie ostatnie odsłony to znów pogoń polskiej pinpongistki. Skuteczna, co najważniejsze - w siódmym secie, zresztą bardzo dziwnym. Partyka zaczęła od 1:5, by prowadzić 8:6. Mistrzyni Danii wyrównała, jednak ostatnie piłki były dla Natalii.
W niedzielę zmierzę się z Li Jie z Holandii. Rywalka jest faworytką, ale ja postaram się o niespodziankę. (...) Przegrałam z nią w tegorocznych drużynowych mistrzostwach świata, jednak sukces jest kwestią poukładania sobie wszystkiego w głowie. Wierzę w kolejny awans
Natalia Partyka
Mimo że spotkanie kończyło się o 23 czasu miejscowego (północ w Polsce), na trybunach było jeszcze około 1,5 tys. kibiców. Ich sympatia była zdecydowanie po stronie Polki.

Partyka awansowała do fazy 1/16 finału, w której jest już - na podstawie rozstawienia - Li Qian. Dla Partyki miejsce w gronie 32 najlepszych zawodniczek jest sukcesem, z kolei "Mała" marzy o medalu, choć tak naprawdę dobrym wynikiem będzie już 1/8 finału.
"Postaram się o niespodziankę"
- W niedzielę zmierzę się z Li Jie z Holandii. Rywalka jest faworytką, ale ja postaram się o niespodziankę. Nie przeszkadza mi fakt, że jest defensorką, bowiem ostatnio wyraźnie poprawiłam się w grze przeciwko temu stylowi. Przegrałam z nią w tegorocznych drużynowych mistrzostwach świata, jednak sukces jest kwestią poukładania sobie wszystkiego w głowie. Wierzę w kolejny awans - przyznała Partyka.

Konfrontacja Partyki ze Skov przypominała bój byłej już reprezentantki Polski Xu Jie o olimpijski paszport do Pekinu. Podczas kwalifikacji we francuskim Nantes "Ksenia" wygrała z tą samą Skandynawką 4:3, mimo że też długo przegrywała w siódmym secie. To zwycięstwo otworzyło jej drogę do olimpijskiego debiutu, a może w przypadku Partyki będzie furtką do spektakularnego rezultatu w Londynie.

Do trzeciej rundy awansowała również m.in. Ukrainka Margarita Pesocka, która w nowym sezonie zastąpi Li Qian w KTS Zamek Tarnobrzeg. "Mała" zapowiedziała, że chce urodzić dziecko i zrobić sobie roczną przerwę w sporcie.