To miał być kolejny rejs Malaysia Airlines (nr MH17) z lotniska Schiphol w Amsterdamie do stolicy Malezji. Samoloty malezyjskiego przewoźnika narodowego startują codziennie o godz. 12, by o 6 nad ranem czasu lokalnego dotrzeć do celu.
"Wolność przestrzeni" Piętnastoosobowa załoga boeinga 777 to doświadczeni ludzie. Kapitanem jest 50-letni Wan Amran Bin Wan Hussin, w pilotowaniu pomaga mu pięć lat młodszy Eugene Choo Jin Leong. Z dowódcy załogi dumna jest cała rodzina - nie każdy się tak wybił, a Wan Amran Bin Wan Hussin ma jeszcze dziesięcioro rodzeństwa. Kiedy trzeba, pomaga im finansowo. - Raz w miesiącu przyjeżdżał do rodzinnego domu w Kota Lama Kiri, wszyscy go tam wyczekiwali - opisuje wuja Nur Suraya.
Z pięciu stewardes najstarsza jest 47-letnia Dora Shamila Binti Kassim; najmłodsza - Angeline Premila Rajandaran, ma 30 lat - na swoim profilu na Facebooku pozuje uśmiechnięta w sklepie z zabawkami, trzymając zapakowaną lalkę.
Stewardesa Nur Szazana Binti Mohamed Salleh, 31 lat, pracuje w Malaysia Airlines od dziewięciu lat. Marzyła o zwiedzaniu świata. - Musiała przejść tyle rozmów i egzaminów, by dostać tę pracę - opowiada ojciec Mohd Salleh Samsudin. Szazana wciąż jest samotna, jej
rodzice chcą, by wkrótce wyszła za mąż.
Wśród członków załogi jest 41-letni Sandżid Singh. Jego żona również pracuje dla Malaysia Airlines, 8 marca miała lecieć z Kuala Lumpur do Pekinu. W ostatniej chwili zamieniła się z koleżanką na inny lot. Tamten miał oznaczenie MH370 - boeing nigdy do stolicy Chin nie dotarł. Dziś wiemy jedynie, że z nieznanych przyczyn zawrócił z kursu i poleciał nad Ocean Indyjski, gdzie zapewne spadł do wody po wyczerpaniu się paliwa. Mimo ogromnej międzynarodowej akcji poszukiwawczej nie znaleziono żadnych śladów maszyny, na której pokładzie było 227 pasażerów i 12 członków załogi.
Sandżid dzień wcześniej też w ostatniej chwili zamienił się z kolegą i wsiadł do maszyny lecącej z Kuala Lumpur do Amsterdamu.
Był to zresztą taki sam typ boeinga 777 jak w przypadku lotu MH17. Maszyna, którą pilotuje kapitan Wan Amran Bin Wan Hussin, ma 17 lat i oznaczenie boczne 9M-MRD. Została dostarczona tym liniom lotniczym 30 lipca 1997 r., spędziła już w powietrzu ponad 43 tys. godzin, zaliczyła 6950 startów i lądowań. W ostatnim tygodniu woziła pasażerów m.in. do Bombaju, Frankfurtu nad Menem, Stambułu i Dhaki.
Była wcześniej jedną z maszyn malezyjskiego przewoźnika wybraną do projektu "Wolność przestrzeni" - zamiast ubogiej białej kolorystyki z czerwono-granatowym paskiem wzdłuż kadłuba widniały na niej fantazyjne fale w różnych odcieniach błękitu.
"Powinien zniknąć" Na lotnisko przyjeżdżają kolejni pasażerowie. Kuala Lumpur to popularny latem kierunek, szczególnie wśród Holendrów. W przeszłości Królestwo Niderlandów miało w Azji kolonie, choćby dzisiejszą Indonezję; wielu Holendrów chętnie je odwiedza.
Wśród 283 pasażerów jest aż 189 obywateli Niderlandów, 27 Australijczyków, po czterech Belgów, Niemców i Francuzów, dziewięciu Brytyjczyków, 23 Amerykanów, 12 Indonezyjczyków, 28 Malezyjczyków, trzech Filipińczyków i co najmniej jeden Kanadyjczyk oraz Nowozelandczyk. 80 to
dzieci, w tym kilkoro zupełnie małych.
Samolot jest zapełniony do ostatniego miejsca, więc gdy na Schiphol przybywa Szkot Barry Sim z pochodzącą z Azji żoną Izzy i malutkim synkiem, okazuje się, że mogą kupić tylko jeden bilet. Rezygnują. Później Izzy powie dziennikarzom: - Jesteśmy bardzo lojalni wobec Malaysia Airlines i zawsze latamy tą linią. Ktoś musiał nad nami czuwać: "Nie możecie wsiąść do tego samolotu".
Bilety ma holenderska para Neeltje Tol i Cor Pan. Gdy idą przeszklonym rękawem od bramki nr 3 do maszyny, Cor staje na chwilę, robi zdjęcie boeinga i wrzuca na Facebook z komentarzem: "Powinien zniknąć, a tu widzicie, jak wyglądał". Ten czarny humor odnosi się do tragicznego lotu malezyjskiego boeinga do Pekinu. Przyjaciele zaraz odpowiadają: "Szczęśliwych wakacji", "Czekamy na piękne zdjęcia".
Miejsca zajmują też Australijka Frankie Davison z mężem Liamem. Frankie jest nauczycielką w Toorak College w Melbourne, "uwielbianą przez uczniów" - jak napiszą władze szkoły. W domu czeka na nich dwójka dzieci.
Marie i Albert Rizkowie z Sunbury, australijskiego stanu Wiktoria, wracają z miesięcznych wakacji w Europie. Albert jest szefem agencji nieruchomości i członkiem zarządu miejscowego klubu futbolu australijskiego, jego żona w trakcie meczów prowadzi kantynę z napojami i przekąskami. - Znałem go 15 albo 20 lat. Albert to ten rodzaj faceta, któremu zawsze chcesz postawić piwo - mówi prezes klubu Jack Ogilvie.
Być może obok Rizków siada Nick Norris z Perth wraz z trójką wnuków w wieku od ośmiu do 12 lat. Norris, sympatyczny siwy pan z brodą, pracował przez ponad 15 lat na Murdoch University, teraz wraz z żoną są członkami klubu żeglarskiego. - Zawsze miał jakąś ciekawą historię do opowiedzenia - mówi jego syn Brack.
Na pokładzie jest też wnuczka Kaylene Mann z Brisbane wraz z mężem. W marcu Kaylene przeżyła tragedię, bo rejsem MH370 do Pekinu leciał jej brat z żoną.
"Zobaczymy się później" Do Kuala Lumpur lecą Brytyjczycy. 60-letni John Alder i 28-letni Liam Sweeney to kibice piłkarskiej drużyny
Newcastle United, która właśnie zaczyna serię towarzyskich spotkań w Nowej Zelandii. Chcą połączyć futbolową pasję ze zwiedzaniem leżącego na krańcu świata kraju.
Richard Mayne, 20-letni student matematyki i finansów na uniwersytecie w Leeds, znany jest z działalności charytatywnej; by zebrać fundusze, w kwietniu wspiął się do jednego z obozów himalaistów pod Mount Everestem. Mimo że jest cukrzykiem.
Indonezyjsko-holenderskie małżeństwo, Yodricunda Theistiasih i Arnoud Huizen, z dwuletnią córką Jeleną wraca do domu na wyspie Bali w Indonezji po spędzeniu trzech tygodni w Holandii - przyjechali złożyć ostatnie dokumenty, by ich
dziecko dostało obywatelstwo Królestwa Niderlandów. Yodricunda pracuje w hotelu w Kuta, dobrze znanym turystom.
Do Malezji zaś wraca 33-letnia Ng Shi Ing z rocznym synem i jeszcze młodszą córką. Pracuje na wydziale psychologii Universiti Malaysia Sabah, jest wykładowczynią angielskiego. Brała udział w konferencji naukowej w Antwerpii w Belgii, a potem wybrała się na trzy dni do Estonii, by spotkać się z przyjaciółmi. Mąż Ng został w kraju, jest oficerem malezyjskiej marynarki, służy na okrętach podwodnych.
- Mnóstwo badań robiliśmy z Ng razem. Też miałem wybrać się na konferencję w Belgii, ale nie mieliśmy aż tylu funduszy, poza tym Ng pierwsza dostała zaproszenie. Uznałem, że to ona powinna pojechać, bo ja w następnym miesiącu wybieram się na konferencję do Australii - opowiada dr Lee Kean Wah z Universiti Malaysia Sabah.
Osobną grupę stanowi ok. 100 osób lecących na 20. światową konferencję na temat walki z AIDS, która zaczyna się w niedzielę w Melbourne. Wśród nich wybitny naukowiec Joep Lange, były prezydent międzynarodowego stowarzyszenia ds. walki z AIDS, szef departamentu zdrowia publicznego na uniwersytecie w Amsterdamie.
Jest też jeden z rzeczników Międzynarodowej Organizacji Zdrowia Glenn Raymond Thomas, były dziennikarz BBC. Kilka godzin przed lotem opublikował na Facebooku informację, że czeka go "długa całodzienna podróż przez noc". Zanim wsiadł na pokład boeinga Malaysia Airlines, poleciał samolotem Air France z Paryża do Amsterdamu. Żonę zostawił na wakacjach w Hiszpanii. Kilka tygodni temu Thomas pochował ojca. Ma siostrę bliźniaczkę, która mieszka w Blackpool.
Do Melbourne zmierza też 32-letni Holender Pim de Kuijer. "Konferencja AIDS'14, a potem włóczęga z plecakiem - najpierw po Australii, a potem Malezji" - pisze na Facebooku. I dodaje: "Jumpa lagi" - co po malajsku znaczy "Zobaczymy się później". De Kuijer jest parlamentarnym lobbystą organizacji Stop AIDS Now!, podróżował wcześniej m.in. do Kosowa, Sierra Leone, Egiptu, na Ukrainę i do Rosji.
Ominąć Ukrainę W Amsterdamie jest piękna
pogoda - słonecznie, 27 stopni Celsjusza. Pasażerowie przeglądają gazety albo czytają przewodniki po Azji, gdy załoga ogłasza, że samolot jest gotowy do startu. Kapitan Wan Amran Bin Wan Hussin zaczyna kołować na pas startowy. Ważący 350 ton boeing odrywa się od ziemi dokładnie o 12.31 i szybko nabiera wysokości.
Kieruje się na południowy wschód. Przelatuje nad Berlinem, zostawia z boku Łódź i Lublin, po czym wlatuje w ukraińską przestrzeń powietrzną. Mknie 900 km na godzinę w kierunku Doniecka - akurat tam, gdzie toczą się walki ukraińskiej armii ze wspieranymi przez Rosję rebeliantami.
Samoloty Malaysia Airlines - ale też innych linii lotniczych, np. Lufthansy czy Alitalii - przelatują nad tą strefą codziennie. Władze w Kijowie zamknęły bowiem przestrzeń powietrzną tylko do pułapu 7,5 km. Wszystkie maszyny, które lecą wyżej, w dodatku w międzynarodowym korytarzu powietrznym, mogą wlatywać w tę przestrzeń bez wcześniejszego zezwolenia. Żadne służby lotnicze nie wydały ostrzeżenia, by nie korzystać z tej trasy - jednej z najpopularniejszych przy lotach z Europy do południowej Azji.
Malezyjski boeing mija Gorłówkę, przelatuje nad Janakijewem - rodzinną miejscowością obalonego prezydenta Wiktora Janukowycza - i zbliża się do Grabowa. O 16.21, gdy maszyna znajduje się na wysokości niewiele ponad 10 km, pocisk trafia ją w prawe skrzydło, tuż obok silnika. Samolot błyskawicznie spada. Piloci nie nadają żadnego sygnału SOS...
W piątek 18 lipca inny malezyjski boeing 777 też startuje z lotniska Schiphol, ale tym razem ostro skręca na południe. Leci nad Morze Czarne i Turcję, szerokim łukiem omijając Ukrainę i Krym.