piątek, 22 maja 2009

Czy spółdzielnie dostaną miliardy od państwa

Renata Krupa-Dąbrowska 22-05-2009, ostatnia aktualizacja 22-05-2009 06:58

Spółdzielnia mieszkaniowa Nowa na Śląsku wystąpi pierwsza z pozwem do Skarbu Państwa o odszkodowanie za tanie przewłaszczenie mieszkań

autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa

W ślad za spółdzielnią mieszkaniową ze Śląska planują pójść inne spółdzielnie. Wśród nich jest: Poznańska Spółdzielnia Mieszkaniowa, Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa. Te jednak chcą poczekać do nowego roku.

Bez szans

Na razie trzy spółdzielnie wystąpiły o ugodę do ministra infrastruktury.

– Nie widzimy powodu, dla którego mielibyśmy wypłacić te pieniądze – wyjaśnił Piotr Styczeń, wiceminister infrastruktury. – Naszym zdaniem – dodaje – spółdzielnie nie poniosły żadnych strat z tego tytułu, że przez dwa ostatnie lata przewłaszczały tanio.

Według ministra budowały one za tanie kredyty państwowe, które przed przewłaszczeniem każdy spółdzielca musiał spłacić. – Nie da się w tym wypadku wyliczyć straty.

Widmo orzeczenia

Podstawą dochodzenia roszczeń odszkodowawczych może być art. 4171 kodeksu cywilnego. Przewiduje on, że jeśli szkoda została wyrządzona przez wydanie aktu normatywnego, to jej naprawienia można żądać po stwierdzeniu niezgodności z konstytucją tego aktu.

Odszkodowań dochodzi się w sądach, ale dotychczasowe orzecznictwo jest tu przeszkodą. W uchwale z 7 grudnia 2007 r. (sygn. III CZP 125/07) Sąd Najwyższy uznał, że Skarb Państwa nie ponosi odpowiedzialności za szkody wyrządzone przez wydanie aktu prawnego, gdy jego przepisy – pomimo stwierdzenia sprzeczności z konstytucją – nadal czasowo obowiązywały. Mecenas Jacek Bartoszek reprezentujący spółdzielnię Złoty Stok ocenia, że ma ona 50 proc. szans.

15 tys. zł może wynosić, według Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych, strata spółdzielni na jednym mieszkaniu

– Sąd Najwyższy 3 lipca 2003 r. wydał inne orzeczenie, które przemawia na korzyść spółdzielni. Przemawia także na ich korzyść wiele orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – wyjaśnia.

Wiele spółdzielni chce walczyć do końca.

– Jak trzeba będzie, pójdziemy do Sądu Najwyższego i Strasburga – mówi prezes Okińczyc z „Przylesia” w Koszalinie.

Samo uzasadnienie wyroku Trybunału z grudnia 2008 r. dotyczącego wykupu mieszkań (patrz ramka) milczy o odszkodowaniach od Skarbu Państwa za szkody, które w opinii prezesów przyniosło ustanawianie własności lokali za niewielkie kwoty.

Jak było kiedyś

Wcześniej do spółdzielni wpływało za wykup średnio po kilkanaście tysięcy złotych od lokalu. Tanie przekształcenia są możliwe jeszcze do 30 grudnia 2009 r. Przez to dochodzenie odszkodowań będzie poważnie utrudnione (patrz ramka).

Związek Rewizyjny Spółdzielni Mieszkaniowych RP sugeruje, żeby spółdzielnie działały ostrożnie i np. występowały z pozwami o odszkodowanie za jedno mieszkanie. Wtedy w razie przegranej nie poniosą wysokich kosztów sądowych. Wygrana pozwoli im natomiast tą samą metodą wywalczyć odszkodowania za pozostałe tanio przewłaszczone przez lokatorów mieszkania. Do takich spółdzielni należy Przylesie w Koszalinie oraz Nowa w Jastrzębiu-Zdroju.

Skąd wziął się problem

Trybunał Konstytucyjny 17 grudnia 2008 r. zakwestionował zgodność z ustawą zasadniczą m.in. przepisów o przekształceniach mieszkań lokatorskich i własnościowych jako odbywających się kosztem spółdzielni. Zakwestionowane uregulowania weszły w życie 31 lipca 2007 r. i wprowadziły możliwość przewłaszczenia się, jeżeli spółdzielca spłacił kredyt, który przed laty dostała spółdzielnia na wybudowanie jego mieszkania, oraz zapłacił nominalną kwotę kredytu, którą państwo umarzało spółdzielniom. Nie są to wysokie kwoty.

Utratę ważności przepisów TK odroczył do 30 grudnia 2009 r. Do końca roku spółdzielnie mają przekształcać na dotychczasowych zasadach.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorkir.krupa@rp.pl

Rzeczpospolita

Bukmacherzy: Jak grać, żeby zarobić?

Grzegorz Lisicki
2009-05-20, ostatnia aktualizacja 2009-05-22 10:42
Zakłady bukmacherskie pozwalają zarobić, ale tylko najbardziej wytrwałym graczom. Na pozostałych zarabiają bukmacherzy.
Zakłady bukmacherskie pozwalają zarobić, ale tylko najbardziej wytrwałym graczom. Na pozostałych zarabiają bukmacherzy.
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Jak bez wysiłku zdobyć dodatkowe pieniądze? Sposobów jest mnóstwo - można grać na giełdzie albo próbować trafić "szóstkę". Można też typować zwycięzców w zakładach sportowych. Dziecinnie proste? - To praca na drugi etat. Amatorzy mogą co najwyżej stracić pieniądze - mówią wytrawni gracze.

Waldemar Bukowski od dziesięciu lat zawodowo zakłada się z bukmacherami o wyniki spotkań i rozgrywek w piłkę nożną
Waldemar Bukowski od dziesięciu lat zawodowo zakłada się z bukmacherami o wyniki spotkań i rozgrywek w piłkę nożną
Na przygotowanie zakładów Bukowski poświęca dwie godziny dziennie. - To ciężka harówka głową - mówi.
Na przygotowanie zakładów Bukowski poświęca dwie godziny dziennie. - To ciężka harówka głową - mówi.
ZOBACZ TAKŻE
Sobota, lotnisko Okęcie. W hali przylotów spotykamy się z Waldemarem Bukowskim i jego żoną Ewą. Państwo Bukowscy są zrelaksowani i zadowoleni z życia - właśnie wrócili z wycieczki do Monachium. - Zwiedzaliśmy miasto, muzeum BMW, wieżę telewizyjną. Do tego pluskanie w największym w Europie aqua-parku - wylicza jednym tchem pan Waldemar. Ale te atrakcje to tylko dodatek do gwoździa programu - meczu na szczycie Bundesligi na supernowoczesnym stadionie Allianz Arena. - Rozgrywka Bayer Leverkusen z Bayernem Monachium! - emocjonuje się Waldemar Bukowski.

Zawodowy gracz

Kto jeździ na wakacje oglądać mecze? Tylko ci, którzy ze sportu uczynili sposób na życie. Nie chodzi jednak o zawodowych sportowców, tylko o kibiców, którzy przyglądają się ich wynikom. I potrafią na tym zarobić. Waldemar Bukowski wie, jak to zrobić - od dziesięciu lat zawodowo zakłada się z bukmacherami o wyniki spotkań i rozgrywek w piłkę nożną, interesują go też: hokej, tenis, boks i lekka atletyka. Wcześniej zakładał się z kolegami w rodzinnym Sanoku. Aż do czasu, kiedy w ich mieście pojawiła się pierwsza z firm bukmacherskich. Teraz jest już zawodowcem i uznanym graczem. Tak uznanym, że Totolotek S.A., w którym najczęściej obstawia zakłady, już osiem razy wysłał go za granicę w dowód uznania dla stałego klienta. Który dużo wygrywa, ale i przynosi dochód firmie. Ile już wygrał? Wystarczyłoby na mieszkanie w Warszawie. Ile zainwestował? - Pewnie niewiele mniej - zastanawia się. - Ale nie zawsze się wygrywało. Pierwszy rok zakładów upłynął pod znakiem ułańskiej fantazji, przegrałem trochę pieniędzy - opowiada pan Waldemar. Wtedy pasji męża zaczęła przyglądać się pani Ewa. Małżeństwo prowadzi firmę w Sanoku. - Trochę mnie przystopowała - śmieje się pan Waldemar. Trzeba było szukać sposobu na grę. - Opracowanie strategii zajęło mi rok. Teraz wystarczy się jej trzymać - mówi. - Ale to ciężka praca - opowiada. Praca? Okazuje się, że zakłady bukmacherskie to ciężki kawałek chleba. Kto liczy na szybkie i wysokie wygrane, musi liczyć się z bolesną porażką. - Ja na przygotowanie zakładów poświęcam dwie godziny dziennie. To ciężka harówka głową - tłumaczy Bukowski.

Statystyka dla wytrwałych

O co chodzi? Wytrawny gracz jest zawsze na bieżąco z wynikami swojej drużyny. Ale nie tylko. Do tego potrzebna jest też wiedza o stanie zdrowia głównych zawodników, ich formie, atmosferze w drużynie. A także analiza tabeli, statystyk drużyny z ostatnich 4-5 spotkań (liczba kartek, rzutów rożnych, karnych itp.). Plus lektura prasy fachowej, stron internetowych i forów. - Oglądanie samego meczu to dodatek - śmieje się pan Waldemar. Po co to wszystko? Żeby zdobyć jak najwięcej cennych informacji. - Gdy gra pierwsza drużyna z ostatnią w tabeli, tylko z pozoru wynik jest oczywisty. Jest mnóstwo zmiennych, pod koniec sezonu gra się inaczej niż na początku. Liderowi już nie zależy, słabeusz gryzie trawę z wysiłku. Wszystko może się zdarzyć, ale nie każdy to wie - tłumaczy Bukowski. Potrzebne są też "chody" i znajomości. - Tak się składa, że mam kilku znajomych w naszej drużynie w Sanoku. Te informacje pomagają mi właściwie obstawiać - tłumaczy. Ale kto nie ma "wejść", musi podpierać się analizą i statystyką. A także psychologią. - Bardzo ważna. Bywa, że gdy do drużyny przychodzi nowy trener, słabeusz potrafi zmieść utytułowanego rywala. Statystyka i wiedza poparta analizą to 75 proc. Pozostałe procenty to szczęście i siły pozaziemskie - śmieje się. Są z tego korzyści. - Teraz jestem zadowolony z tego, ile wygrywam. Ale to dopiero teraz, po kilku latach - zastrzega. Miesięcznie potrafi zarobić nawet 3 tys. zł. Ale bywają i bolesne porażki. - Zdarzyło mi się przegrać tysiąc złotych. Postawiłem na szczypiornistki z Niemiec w meczu z Angolą. Zdawałoby się, że pewniak. A w ostatnich sekundach panie z Angoli wywalczyły remis. Pieniądze przepadły - śmieje się. Takie porażki są nauczką. Pan Waldemar już wie, że tłumek graczy w oddziałach bukmacherów ma małe szanse na wygranie.

Dla sportu, nie dla pieniędzy

To wiedza podobna do tej, którą ma pan Tomasz, zapalony koniarz. Od kilkudziesięciu lat co weekend odwiedza tor konny na warszawskim Służewcu. I co tydzień obserwuje ludzi, którzy przychodzą na wyścigi po pieniądze. - Ten sport to nie pieniądze. Wyścigi to hodowla, wyścigi i zakłady sportowe. Kto przychodzi tu po kasę, przegra. Wyścigi nie są dla niego - mówi pan Tomasz. - Ale jeśli całe życie grał w Dużego Lotka, to tracił pieniądze, bo w to nie można wygrać. A na wyścigach tak. Pan Tomasz nie tylko gra na wyścigach. Jest absolutnie zakochany w koniach. Godzinami może opowiadać wyścigowe historie nie tylko z Polski, ale także z torów w Szwecji, Anglii i USA. Jak mówi, do koni trzeba mieć oko i intuicję - oko, by jednym spojrzeniem ogarnąć konia i wiedzieć, czy ma szanse w wyścigu. - Chodzi o proporcje, nie każdy koń ma odpowiednie. Proporcje równa się predyspozycje do biegania - wyjaśnia. A intuicja - to już nie każdemu jest dane. Ktoś czuje, albo nie czuje wyścigów - mówi pan Tomasz. Ale intuicja i oko do proporcji również nie wystarczają. Na Służewcu można wygrać, ale najważniejsza jest praca. - No niestety, trzeba pogłówkować nad papierami. Wystarczy się rozejrzeć dookoła podczas mityngu wyścigowego, starzy koniarze wciąż siedzą nad papierem - śmieje się pan Tomasz. A jest co analizować - w programie każdego dnia wyścigowego jest lista startowa koni, ich imiona, waga i inne podstawowe informacje. Równie ważny jest dołączony do programu tzw. performance, czyli spis wyników konia, daty startów, i wiele innych rzeczy: dystans, stan toru, zajęte przez konia miejsce. - Tę pracę domową trzeba odrobić, jeśli chce się pograć i wygrać. A konia się nie pozna w ciągu jednego dnia - podkreśla pan Tomasz. Program i "performens" trzeba umieć czytać. Jeśli nie, pozostaje obserwować, na co stawiają inni. - Jeśli nie chcemy za dużo przegrać, postawmy na faworyta - życzliwie radzi pan Tomasz. To uwaga dla "niedzielnych graczy", których pełno można spotkać zarówno w punktach przyjmujących zakłady jak i na Służewcu. Kto poważnie myśli o grze, musi zacząć "znać się" na wyścigach. I nie tylko na nich - także na koniach, dżokejach, rodzajach zakładów itp. To znowu oznacza codzienną pracę - czytanie gazet, internetu, forów internetowych, generalnie "interesowanie się". Wszystko po to, żeby pozostać w obiegu. Ile można wygrać? Nawet kilka tysięcy miesięcznie. Ale i sporo zainwestować. - Nawet kilkaset złotych w gonitwie, żeby wygrana była jako-taka - mówi pan Tomasz. Więcej można zarobić na zagranicznych wyścigach. W Szwecji np. popularne są kłusaki. - A pula wygranych podobna do kumulacji w Dużym Lotku - wzdycha pan Tomasz. Jednak ogrom wiedzy do zdobycia może przerosnąć nowicjuszy z Polski.

Rady dla "niedzielnych"

- Powiedzmy sobie uczciwie. Ci "niedzielni" ludzie nie wygrają. Z nich żyją firmy bukmacherskie i doświadczeni gracze - mówi pan Tomasz. Dlaczego przegrywają i co muszą zrobić, by do minimum ograniczyć straty zanim załapią, o co chodzi w tym biznesie? - Problemem drobnych graczy jest to, że grając za małe pieniądze, chcą wygrać dużo. A to nie Duży Lotek, tu w grę nie wchodzą miliony, lecz tysiące. Ale ich się nie wygra za 5 zł - mówi pan Waldemar. - To zabawa dla ludzi, którzy umieją kontrolować emocje. Kto nie potrafi, ten nie wygra. A porażki bywają bolesne - zaznacza pan Tomasz. Obaj zgodnie odradzają to zajęcie również ludziom mającym kłopoty z hazardem. Gdy ktoś się zapożycza, by grać, albo wydaje ostatnie pieniądze - to dzwonek alarmowy, że trzeba szukać psychologa i specjalisty od uzależnień. A jednorazowe, bajeczne wygrane rodem z kreskówek, gdzie jednoręki bandyta pluje monetami? - Nie zdarzają się w życiu. Trzeba nastawić się na wygrywanie w długich okresach - twierdzi Waldemar Bukowski. - Istotny jest cały sezon. Trzeba założyć, ile miesięcznie chcemy wygrać, i ile możemy przeznaczyć na zakłady. I się pilnować! Tylko to daje wyniki - zaznacza Bukowski. Co chciałby robić dalej? - Wygrać tyle, żeby już nie musieć pracować - śmieje się.