piątek, 1 sierpnia 2008

1944 Warszawa pamięta

amk 01-08-2008, ostatnia aktualizacja 01-08-2008 13:00

Uroczystości pod Pomnikiem "Mokotów Walczy 1944" w Parku im. Gen. Gustawa Orlicz-Dreszera - złożenie wieńców, zapalenie znicza i minuta ciszy - rozpoczęły przed południem główne obchody 64. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

autor zdjęcia: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa

uroczystościach uczestniczyło kilkaset osób - m.in. powstańcy, kombatanci oraz przedstawiciele władz, m.in. wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski, przedstawiciele stolicy i dzielnicy z burmistrzem Mokotowa Janem Rasińskim.

Zebranych witał m.in. przedstawiciel Związku Powstańców Warszawskich gen. Zbigniew Ścibor-Rylski, który podkreślił swoją radość z faktu, że na porannej uroczystości w Parku im. Gen. Gustawa Orlicz-Dreszera zebrało się wielu żyjących powstańców, ale i młodzieży. "Młodzi to kontynuatorzy naszych ideałów i etosu Powstania Warszawskiego" - ocenił Ścibor-Rylski.

"Powstanie Warszawskie to była walka o godną Polskę wśród narodów Europy i świata, o tym wszyscy musimy pamiętać" - apelował gen. Ścibor-Rylski. W jego opinii "śmierć wspaniałych dziewcząt i chłopców, którzy oddali swe życie za Polskę" zaowocowała istnieniem Polski wolnej i niepodległej.

Prezes Środowiska Żołnierzy Pułku AK "Baszta" i innych mokotowskich oddziałów powstańczych, Wojciech Milic, uhonorował odznaką "Baszta Przyjaciołom" córkę płk. Daniela Kamińskiego - Romanę Kamińską-Zielińską oraz syna Ludwika Bergera - Marka Bergera.

Pod pomnikiem złożono wieńce. Zapalono także znicz i uczczono minutą ciszy pamięć poległych w Powstaniu Warszawskim.

W południe odbyła się uroczysta zmiana wart przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

Ceremonię rozpoczęło odegranie hymnu państwowego. Następnie wieńce przed Grobem złożyli m.in. prezydent RP Lech Kaczyński, premier Donald Tusk, przedstawiciele weteranów z gen. Zbigniewem Ścibor-Rylskim na czele, a także marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak, minister obrony Bogdan Klich, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, szefowie urzędów i reprezentanci organizacji harcerskich.

Na Plac Piłsudskiego, mimo upalnej pogody, przybyły setki warszawiaków.

PAP

Rekord rozrzutności 45 mln zł na torze kolarskim

Jarosław Stróżyk 01-08-2008, ostatnia aktualizacja 01-08-2008 03:29

Zdaniem NIK doszło do wielomilionowych zaniedbań przy budowie obiektu

„Rz” dotarła do raportu Najwyższej Izby Kontroli w tej sprawie. Wynika z niego, że z powodu zaniedbań PZKol i Ministerstwa Sportu inwestycja kosztowała dwa razy więcej niż planowano
autor zdjęcia: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
„Rz” dotarła do raportu Najwyższej Izby Kontroli w tej sprawie. Wynika z niego, że z powodu zaniedbań PZKol i Ministerstwa Sportu inwestycja kosztowała dwa razy więcej niż planowano

Polski Związek Kolarski hucznie świętował wczoraj nadanie imienia torowi kolarskiemu w Pruszkowie. Będzie się nazywał BGŻ Arena, jednak wbrew temu, co sugeruje nazwa, to nie sponsor związku pokrył koszty jego budowy. Ponad 90 proc. budżetu pochodziło ze środków Ministerstwa Sportu. Budowa pochłonęła przeszło 90 milionów złotych.

„Rz” dotarła do raportu Najwyższej Izby Kontroli w tej sprawie. Wynika z niego, że z powodu zaniedbań PZKol i Ministerstwa Sportu inwestycja kosztowała dwa razy więcej niż planowano. „Błędy popełnione na etapie przygotowania inwestycji przy określaniu jej kosztów oraz brak zapewnienia przez PZKol niezbędnych źródeł finansowania były głównymi przyczynami prawie dwukrotnego przekroczenia planowanych kosztów tego przedsięwzięcia z 48 978,5 tys. zł do 91 029,5” – czytamy w raporcie. Budowa toru zamiast – jak zapowiadano – 19 miesięcy trwała 62. Pochłonęła też trzy razy więcej pieniędzy ze środków Ministerstwa Sportu niż zakładano.

Pieniądze pochodziły m.in. ze środków Totalizatora Sportowego. Decyzja o przekazaniu ich na ten cel zapadła w 2003 roku. Broni jej ówczesna minister edukacji i sportu Krystyna Łybacka. – Związek kolarski przekonał nas, że budowa toru jest konieczna. Przedstawił też bardzo sensowny projekt jego budowy – mówi „Rz”.

Według NIK w efekcie zaniedbań budowa toru w Pruszkowie kosztowała dwa razy więcej i trwała trzy razy dłużej

Jednak zdaniem NIK: „Minister edukacji narodowej i sportu podjął decyzję o przyznaniu dofinansowania budowy w kwocie 31 290 tys. bez rzetelnej analizy kosztów tego przedsięwzięcia oraz bez sprawdzenia przygotowania PZKol pod względem finansowym i organizacyjnym do jego przeprowadzenia”. Według kontrolerów było to działanie niegospodarne i nierzetelne.

Decyzję w imieniu Łybackiej podjął ówczesny podsekretarz stanu w resorcie Adam Giersz. – Działałem w dobrej wierze. Wszystkie papiery były w porządku. Dopiero później okazało się, że związek nie wywiązuje się z podjętych zadań i zaczęły się kłopoty – mówi „Rz”. Giersz znów pracuje w Ministerstwie Sportu, dziś jest szefem gabinetu politycznego ministra Drzewieckiego.

Rzeczpospolita

Posiedzenia sądu w procesie karnym są jawne

Maciej Bernatt 01-08-2008, ostatnia aktualizacja 01-08-2008 08:29

W polskich sądach nie ma jednolitej praktyki co do udziału publiczności w posiedzeniach w sprawach karnych. Niejednolitość stosowania art. 96 kodeksu postępowania karnego stanowi zagrożenie dla takich konstytucyjnych wartości, jak prawo do rzetelnego procesu oraz do jawnego rozpatrzenia sprawy.

autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa

Przyczynia się do nadużywania tymczasowego aresztowania. W procesie karnym publiczność co do zasady powinna mieć prawo przebywać na sali podczas posiedzenia sądu.

Artykuł 96 k.p.k. wprowadza zasadę, że strony oraz osoby niebędące stronami, jeżeli to ma znaczenie dla ochrony ich praw i interesów, mają prawo wziąć udział w posiedzeniu wówczas, gdy ustawa tak stanowi, chyba że ich udział jest obowiązkowy. W pozostałych wypadkach osoby te mają prawo wziąć udział w posiedzeniu, jeżeli się stawią, chyba że ustawa stanowi inaczej.

Dlaczego zakazują

Z praktyki Fundacji Helsińskiej, która wielokrotnie wysyłała w charakterze publiczności swoich obserwatorów na posiedzenia aresztowe, wynika, że sądy bardzo często interpretują wskazany przepis w oderwaniu od jego wykładni literalnej i systemowej.

Najczęściej podawanym przez sąd powodem niedopuszczania na posiedzenie przedstawiciela organizacji społecznej jest art. 96 k.p.k. (tak np. Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi-Północ oraz Sąd Okręgowy w Krakowie). Sąd poucza wtedy – odczytuje art. 96 k.p.k., stwierdzając, że w posiedzeniu mogą brać udział tylko podmioty tam wymienione. Zdarza się również, że sąd w ogóle nie wyjaśnia swojej decyzji i nakazuje opuszczenie sali (tak np. Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy).

Często sąd, nie dopuszczając przedstawiciela organizacji społecznej, argumentuje a contrario z art. 90 k.p.k. Uznaje, że skoro organizacji wolno uczestniczyć w postępowaniu sądowym w charakterze przedstawiciela społecznego, to nie ma takiej możliwości na etapie postępowania przygotowawczego (tak np. Sąd Okręgowy w Warszawie).

Prawidłowa interpretacja

Rozstrzygające znaczenie ma art. 96 § 2 k.p.k. Wynika z niego, iż każdy (strona albo inna osoba), kto się stawi na posiedzenie, ma prawo wziąć w nim udział, chyba że ustawa stanowi inaczej. Sformułowanie „w pozostałych wypadkach” oznacza, że nie zachodzi sytuacja opisana w art. 96 § 1 k.p.k. (tzn. ustawa nie wprowadza ani prawa, ani obowiązku uczestnictwa w posiedzeniu).

Co wynika z konstytucji

Za wskazaną wykładnią art. 96 k.p.k. przemawia również art. 45 ust. 1 Konstytucji RP. Wprowadza on zasadę, że każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy. Podjęcie decyzji o pozbawieniu kogoś wolności przez zastosowanie lub przedłużenie aresztu jest również rozpatrzeniem jego sprawy. Konstytucja nie rozróżnia w tym przepisie posiedzenia od rozprawy i w każdym wypadku wymaga jawności. Na podstawie tego przepisu należy też przyjąć, że w razie wątpliwości trzeba je rozstrzygać na korzyść jawności.

O możliwości wykładni art. 96 k.p.k. zgodnie z Konstytucją RP świadczy uchwała Sądu Najwyższego z 25 marca 2004 r. (sygn. I KZP 46/03). Zdaniem SN przepisy art. 96 określają jedynie podmioty (strony, inne osoby), które mają prawo wziąć udział w posiedzeniu. Z tych unormowań wynika jednak, że każde posiedzenie sądu jest dostępne nie tylko dla stron i osób niebędących stronami, określonych w art. 96 § 1 k.p.k., ale także dla postronnych – publiczności. Na takim stanowisku stoi też prezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie (por. pismo z 3 grudnia 2007 r. do prezesa zarządu FH) oraz doktryna (por. L.K. Paprzycki „Komentarz do kodeksu postępowania karnego”).

W związku z tym wyłączenie jawności posiedzenia, na zasadzie analogii do rozprawy, może nastąpić tylko wtedy, gdy zachodzą ściśle określone, wyjątkowe przesłanki, takie jak moralność, bezpieczeństwo państwa, porządek publiczny oraz ochrona życia prywatnego stron lub inny ważny interes prywatny.

Wnioski

Nie powinno zatem budzić wątpliwości, że publiczność – obserwatorzy organizacji społecznych, ale i dziennikarze – ma wstęp na posiedzenia w sprawach karnych. Praktyka stosowania tymczasowego aresztowania w Polsce stanowi poważne zagrożenie dla ochrony praw człowieka – Polska została uznana kilkadziesiąt razy za winną naruszenia europejskiej konwencji praw człowieka. Jednym z powodów takiej sytuacji jest brak kontroli społecznej – jawności w wypadku posiedzeń sądowych dotyczących stosowania tymczasowego aresztowania.

Maciej Bernatt - koordynator programu spraw precedensowych

Rzeczpospolita

Powstańcze sceny rodzinne

Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski
2008-08-01, ostatnia aktualizacja 2008-08-01 11:13

Sześćdziesiąt cztery lata przeleżał na pawlaczu, wiedziała o nim tylko rodzina autora. Do Muzeum Powstania Warszawskiego trafił nieznany film ze scenami z Powstania na Dolnym Mokotowie. To pierwszy odnaleziony dokument z tamtego czasu nakręcony przez cywila amatorską kamerą

Zobacz powiekszenie
Powstańcy - kadr z filmu
Zobacz powiekszenie
Fot. Adam Kozak / AG
Budynek Muzeum Powstania Warszawskiego

Zatrzymajmy się, gdy zawyją syreny



Na początku filmu widzimy młodą matkę z dwoma niemowlętami. Nad bliźniakami pochyla się też szczęśliwy ojciec. Choć jest rok 1940, tutaj nie ma ani wojny, ani okupacji. Inny fragment przedstawia sielankowy piknik z przyjaciółmi w parku. Czas zdradzają wyłaniające się zza drzew ruiny pałacyku w Królikarni spalonego już w 1939 r. Równie sielankowe ujęcia znad brzegu rzeki Świder: upalny dzień, tłumy wylegują się na plaży. Kanikuła. Do obrazów przedwojennej normalności brakuje tylko Żydów, którzy przed 1939 r. zapełniali głównie letniska wzdłuż linii kolejowej z Warszawy do Otwocka.

Wreszcie sceny z Powstania Warszawskiego. Są drastyczne. Oglądamy kamienicę przy Dolnej 41 na Mokotowie rozpołowioną bombą lub pociskiem z ciężkiego moździerza. Jedna ze ścian runęła. Drewniane stropy opadły i bezwładnie zawisły jak firanki. Sprzęty z budynku się wysypały i zmieszały z gruzem. Meble, rury kanalizacyjne, pościel, książki, rozbita porcelana i szczątki ludzi. Kamera beznamiętnie rejestruje, jak mężczyzna w piżamie pochyla się nad zabitą kobietą, próbując ją reanimować. Podnosi jej rękę. Inni mężczyźni dźwigają na noszach zmasakrowane szczątki ludzkie.

Kolejne ujęcie: czteroletni Wojtuś Rowiński w niemieckim hełmie i z parabellum bawi się w żołnierza. Obok stoją powstańcy z oddziału "Granata". Kilkaset metrów dalej świszczą prawdziwe kule i ludzie umierają naprawdę.

- Film znalazł się u nas przypadkowo. Zadzwonił pewien inżynier, który na budowie poznał inspektora nadzoru Wojciecha Rowińskiego. Tego samego, którego widzimy na filmie jako niemowlaka, a potem chłopca bawiącego się parabellum. Po budowach krążyła legenda, że w czasie Powstania jego ojciec chodził z kamerą - opowiada dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski.

Kilka tygodni później Wojciech Rowiński przekazał do muzeum kilka szpul taśmy filmowej 8 mm. Całość ma 54 minuty. - Leżały u nas w metalowym pojemniku na pawlaczu. Jak byłem młodszy, puszczałem to synowi, a mój brat swojej córce - mówi Rowiński.

Większość materiałów nakręcił w czasie okupacji i podczas Powstania jego ojciec Tadeusz. Był współwłaścicielem największej w Warszawie firmy wędliniarskiej Rowiński i Ruszkiewicz. Firma miała siedzibę przy Dolnej 43 i pięć sklepów w różnych punktach miasta. Przetrwała Powstanie i dopiero w 1950 r. została skonfiskowana przez komunistyczne władze. Tadeusz Rowiński zmarł w 1972 r.

- Ojciec kręcił filmy kamerą sprężynową Kodaka z 1921 r. Kupił ją razem z projektorem w Wiedniu, gdzie studiował w Wyższej Szkole Handlowej - opowiada syn autora zdjęć. Kamerę i projektor również przekazał do muzeum.

Filmy zawierają też materiały nakręcone przez Niemców. Polowanie na tygrysa w Indiach, nalot sztukasów na angielskie miasto, ćwiczenia Luftwaffe i widoki Zakopanego. Ośnieżone Tatry są piękne jak zwykle, jednak po stoku Gubałówki zjeżdżają na nartach wyłącznie żołnierze w niemieckich mundurach, Polacy podczas wojny nie mieli tam wstępu. - Ojciec kupił tę rolkę od jakiegoś Niemca. Po co? Nie wiem - mówi Rowiński.

Wśród filmów przekazanych muzeum brakuje bodaj najciekawszego. 18 września 1944 r. Tadeusz Rowiński rejestrował z dachu swojego domu przy Dolnej 43 największy zrzut aliancki z pomocą dla Warszawy. Jedyny zresztą przeprowadzony w ciągu dnia. Niebo nad miastem zaroiło się od 107 latających fortec B-17 z amerykańskiej 8. Floty Powietrznej, które przyleciały tu ze wschodniej Anglii. Większość pomocy trafiła jednak w ręce Niemców. Tadeusz Rowiński utrwalił też zdobycie czołgu przez powstańców. Niestety, tuż po wojnie rolka z filmem wywieziona została przez umówionego kuriera za "żelazną kurtynę" - do Anglii - i ślad po niej zaginął.

- Pisaliśmy do Instytutu Sikorskiego w Londynie, w którego magazynach leżą ponad dwie tony materiałów filmowych, ale usłyszeliśmy: "Nie ma, nic nie wiemy" - ubolewa Jan Ołdakowski.

Lecz i bez brakującej części film Tadeusza Rowińskiego ma ogromną wartość. Został już skopiowany na nośniki cyfrowe, z których będzie odtwarzany. Publiczność po raz pierwszy zobaczy go dziś na ekranie zawieszonym przy Muzeum Powstania Warszawskiego.

Co robił prezydent Kaczyński, gdy odznaczano Andrzeja Wajdę?

hp, pap
2008-08-01, ostatnia aktualizacja 2008-08-01 18:57

Prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves nagrodził podczas wizyty w Polsce Andrzeja Wajdę wysokim odznaczeniem - orderem Krzyża Ziemi Maryjnej (Terra Mariana).

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
W pierwszym dniu wizyty w Warszawie, prezydent Estonii wręczył odznaczenie Andrzejowi Wajdzie, którego film "Katyń" był nominowany w tym roku do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych.

Co w tym czasie robił prezydent Lech Kaczyński?
Kliknij na zdjęcie obok, by zobaczyć je w powiększeniu

To estońskie odznaczenie przyznawane wyłącznie cudzoziemcom zostało nadane m.in. Vaclavowi Havlowi, królowej Elżbiecie II, Bronisławowi Geremkowi, Madeleine Albright, Lechowi Wałęsie.

Kancelaria prezydenta Ilvesa podała, że w trakcie trzydniowej wizyty w Polsce będzie on uczestniczył, m.in., w obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego.

Źródło: Gazeta Wyborcza