niedziela, 16 stycznia 2022

Polski Ład, ulga dla klasy średniej i ciąża. Absurdalny efekt zamieszania z nowymi przepisami


REKLAMA
Posłuchaj artykułu
Zasady dotyczące ulgi dla klasy średniej, które wynikają z przepisów Polskiego Ładu, mogą doprowadzić do zaskakujących wniosków. Chodzi o widełki przychodowe, w których należy się mieścić, by ulgę otrzymywać - a także, by podczas rozliczenia rocznego podatku nie musieć jej oddawać. To może się zdarzyć w przypadku długotrwałej choroby i zwolnienia lekarskiego, jak również urlopu macierzyńskiego. Wychodzi na to, że ciążę najlepiej zaplanować już na początku roku.

Co do zasady miało być wspaniale. "Lepsza i bardziej dofinansowana służba zdrowia, niższe podatki, wyższa płaca i zamożniejsze polskie rodziny. To właśnie istota Polskiego Ładu" - tak opisuje swój program rząd. Przekonuje, że dla 18 milionów Polaków ma on oznaczać niższe podatki, a "dla ok. 90 proc. osób płacących podatki w Polsce, nowe rozwiązania są korzystne lub neutralne." Teoretycznie rzeczywiście wielu rzeczywiście na Polskim Ładzie ma zyskać. Sprawę komplikują jednak szczegóły i na razie jednak mamy ogromne zamieszanie, chaos i pospieszne łatanie dziur w przepisach. Niepewni co do interpretacji niektórych z nich są nawet księgowi - pomimo organizowanych przez resort finansów spotkań wyjaśniających. 

Polski Ład. Absurdalne efekty zasad dotyczących ulgi dla klasy średniej 

Jeden z dość zaskakujących skutków Polskiego Ładu dotyczy ulgi dla klasy średniej. Co do zasady należy się ona przedsiębiorcom na skali podatkowej, a także pracownikom - ale tylko takim, którzy mają wyłącznie przychody z pracy, mieszczące się w widełkach od 5 701 zł do 11 141 zł brutto miesięcznie oraz od 68 412 zł do 133 692 zł brutto przez cały rok. Oznacza to, że przychody z tytułu zasiłku macierzyńskiego lub chorobowego, które wypłaca ZUS, nie są objęte ulgą, bo nie są to przychody z tytułu pracy. 

To ważne dlatego, że by mieć prawo do ulgi - i by go nie stracić - nie można przekroczyć widełek ani "od góry", ani "z dołu". Czyli zarówno dodatkowe niespodziewane wynagrodzenie, premia itp., jak i nagła utrata przychodów z tytułu pracy mogą pozbawić nas ulgi do klasy średniej. Ustawodawca nie przewidział tutaj wyjątku dla sytuacji losowych, jak długotrwała choroba, czy też ciąży.

Premier Mateusz Morawiecki prezentuje założenia 'Polskiego ładu'Polski Ład a umowa zlecenie. Czy pensja będzie niższa?

Ciąża w Polskim Ładzie. Ulga dla klasy średniej może być pułapką

O drugą z tych sytuacji zapytała czytelniczka Gazeta.pl, a na pytanie przekazaliśmy ekspertce w programie Q&A: "Co w przypadku, gdy kobieta korzystającą z ulgi dla klasy średniej w ciągu roku zajdzie w ciążę, pójdzie na zwolnienie lekarskie (powiedzmy na 3 miesiące), potem na macierzyński? Rozumiem, że jeśli nie uzyska minimalnego przychodu dla korzystania z ulgi, będzie musiała oddać pieniądze? Czy w takim razie zaraz po zajściu w ciążę powinno się składać rezygnację z ulgi?" 

- No wtedy to już za późno - zauważa Małgorzata Samborska, partner i doradca podatkowy Grant Thornton. - Idealnie byłoby zaplanować w styczniu, czy zdarzy nam się macierzyństwo, czy nie - dodała. Dlaczego? Tłumaczyła to na przykładzie: - Załóżmy, że mamy pracownicę, która zarabia 8 tys. brutto miesięcznie i nie ma żadnych innych dodatków. Co miesiąc pracodawca, przez pół roku załóżmy, rozlicza tę ulgę dla klasy średniej. To daje 48 tys. zł przychodów łącznie. Jeżeli od lipca ta pracownica zacznie dostawać zasiłek macierzyński, to nie jest on już przychodem z pracy, więc nie uzbiera do końca roku przychodów z pracy, w skali roku nie będzie mieć prawa do ulgi - opisuje. W takiej sytuacji całą naliczoną wcześniej ulgę trzeba będzie oddać przy rocznym rozliczeniu PIT: 

REKLAMA
Zobacz wideo"Polski Ład a ciąża. Czy stracę pieniądze?" [Q&A]

Tutaj nie pomoże wniosek do pracodawcy o zaprzestanie naliczania ulgi dla klasy średniej, bo ta korzyść została już uwzględniona we wcześniej wypłacanych pensjach. Taką rezygnację należy złożyć wcześniej - jeśli przewidujemy, że w ciągu roku przestaniemy się na ulgę "łapać" - najlepiej jeszcze przed wypłatą styczniowego wynagrodzenia. Chyba że liczymy, że konieczność oddania pieniędzy niejako zrekompensujemy sobie dzięki odliczaniu innych należnych nam ulg, na przykład na dzieci. Warto też pamiętać, że ulga ma różną wysokość dla różnych zarobków. Najpierw rośnie, do poziomu około 190 zł przy około 8500 zł miesięcznych przychodów i potem znów maleje. 

Henryk KowalczykKowalczyk: Polski Ład dość skomplikowany. Ale na zapoznanie "były prawie trzy miesiące"

Zręby reformy podatkowej w ramach Polskiego Ładu (wyższa kwota wolna, wyższy drugi próg podatkowy, ale jednocześnie zakaz odliczenia składki zdrowotnej od podatku) zostały skonstruowane w ten sposób, że traciłyby na niej - względem stanu z 2021 r. - nie tylko osoby najlepiej zarabiające (z zarobkami ponad ok. 12,8 tys. zł brutto miesięcznie), lecz także te z pensjami rzędu 5 701 zł do 11 141 zł brutto miesięcznie (68 412 zł do 133 692 zł w skali roku). Dlatego zaprojektowano "łatkę" - ulgę dla klasy średniej. To dwa dość skomplikowane wzory, które mają sprawiać, że dla osób z takimi wynagrodzeniami zmiany powinny być neutralne. Choć doradcy podatkowi już alarmują, że niekoniecznie takie będą.

Można spodziewać się kolejnych łat do Polskiego Ładu i niewykluczone, że opisywana tutaj zasada także zostanie zmieniona. 

Całą rozmowę z ekspertką można obejrzeć pod tym linkiem. 

Panic as Kosovo pulls the plug on its energy-guzzling bitcoin miners


Speculators rush to sell off their kit as Balkan state announces a crypto clampdown to ease electricity crisis

A bitcoin sign in front of a crypto exchange office in Pristina, Kosovo, 10 January 2022
A crypto exchange office in Pristina. Kosovo's government has banned cryptocurrency mining as an emergency measure for at least 60 days. Photograph: Valdrin Xhemaj/EPA
 in Brussels and Jack Butcher in Pristina
Sun 16 Jan 2022 08.30 GMT

For bitcoin enthusiasts in Kosovo with a breezy attitude to risk, it has been a good week to strike a deal on computer equipment that can create, or "mine", the cryptocurrency.

From Facebook to Telegram, new posts in the region's online crypto groups became dominated by dismayed Kosovans attempting to sell off their mining equipment – often at knockdown prices.

"There's a lot of panic and they're selling it or trying to move it to neighbouring countries," said cryptoKapo, a crypto investor and administrator of some of the region's largest online crypto communities.

The frenetic social media action follows an end-of-year announcement by Kosovo's government of an immediate, albeit temporary, ban on all crypto mining activity as part of emergency measures to ease a crippling energy crisis.

Bitcoin and other cryptocurrencies are created or "mined" by high-powered computers that compete to solve complex mathematical puzzles in what is a highly energy-intensive process that rewards people based on the amount of computing power they provide.

The incentive to get into the mining game in Kosovo, one of Europe's poorest countries, is obvious. The cryptocurrency currently trades at more than £31,500 a bitcoin, while Kosovo has the cheapest energy prices in Europe due in part to more than 90% of the domestic energy production coming from burning the country's rich reserves of lignite, a low-grade coal, and fuel bills being subsidised by the government.

The largest-scale crypto mining is thought to be taking place in the north of the country, where the Serb-majority population refuse to recognise Kosovo as an independent state and have consequently not paid for electricity for more than two decades.

There is serious money to be made – and in a time of ready energy supply it was being made. The number of people mining cryptocurrencies in Kosovo is thought to have skyrocketed in recent years. Groups such as Albanian Crypto Amateurs on Facebook and Crypto Eagles on Telegram have exploded with thousands of new members, though it is unclear how many are mining cryptocurrency, or on what scale.

But the good times appear to be over – at least for now – and the developments in Kosovo highlight one of the big questions about the future of bitcoin and other such digital currency.

The latest calculation from Cambridge University's bitcoin electricity consumption index suggests that global bitcoin mining consumes 125.96 terawatt hours a year of electricity, putting its consumption above Norway (122.2 TWh), Argentina (121 TWh), the Netherlands (108.8 TWh) and the United Arab Emirates (113.20 TWh).

Protest against power cuts in Pristina
A protest against power cuts in Pristina. The cuts were introduced because of an increase in consumption, low domestic production and high import prices. Photograph: Valdrin Xhemaj/EPA

Meanwhile, Kosovans spent the final days of 2021 in darkness as domestic and international factors combined to cause energy shortages and rolling blackouts across the country. At the peak of the recent crisis, an unforeseen shutdown at one of its two ageing power plants left Kosovo importing about 40% of its energy on international markets – where prices have soared – and the government was forced to provide an emergency subsidy to help meet the costs.

Kosovo's minister of economy, Dr Artane Rizvanolli, said the ban had been a "no-brainer".

"We have allocated €20m for subsidising energy, which is probably not going to be sufficient, and this is taxpayers' money that is going to subsidise electricity consumption," she said. "On the other hand we have crypto mining, which is a highly energy-intensive activity and is not regulated."

Kosovo is not alone. Last September, the 10 most powerful regulators in China vowed to kill off what was then the world's biggest cryptocurrency mining industry.

In Iceland, the country's national power company, Landsvirkjun, has said it will turn away potential cryptocurrency miners as the country is experiencing power shortages. Last week, a powerful committee in the US Congress announced it would convene a hearing on the issue. US cryptocurrency miners are believed to be the largest consumers of energy, followed by Kazakhstan and the Russian Federation.

"It's time to understand and address the steep energy and environmental impacts it is having on our communities and our planet," said committee chairman Frank Pallone and Diana DeGette, who heads its oversight panel.

Alex de Vries, a Paris-based economist, said his initial estimates in a paper to be published later this year suggest just a quarter of the energy used by miners is renewable: "The question really is: what are you getting in return for that?"

Jason Deane, chief bitcoin analyst at Quantum Economics, said he believed there were a host of advantages, including the offer of instant, virtually free, financial transactions carried out without the use of a third party, with certainty that there will be instant settlement, and that the current teething problems need to be put in perspective.

Since the Kosovan authorities made the decision, police and customs officers have begun conducting regular raids, seizing hundreds of pieces of hardware.

While a 60-day state of energy emergency remains in place, the prospect of upcoming regulation and energy bill price rises leaves the future anything but certain.

"There are a lot of people who have invested in crypto mining equipment and it's not a small investment," cryptoKapo said. "People have even taken out loans to invest and the impact now is very bad on their lives."

"Czarny czwartek" na rynkach. Siedem lat temu frank szwajcarski zwalił się wszystkim na głowę


15 stycznia 2015 r. poranek nie zapowiadał tego, co miało się później wydarzyć. W jednej chwili kursy par walutowych oszalały. Frank szwajcarski w ciągu kilku minut umocnił się wobec złotego o 50 proc. Ludzie potracili miliony dolarów, a dzień, w którym się to wydarzyło, nazwano później "czarnym czwartkiem".

W czwartek 15 stycznia 2015 r. frank szwajcarski oszalał, a konsekwencje tego dnia odczuwamy do dzisiaj. Był to czarny czwartek na rynkach finansowych, który spowodował, że życie wielu kredytobiorców z godziny na godzinę było nie do poznania.
W czwartek 15 stycznia 2015 r. frank szwajcarski oszalał, a konsekwencje tego dnia odczuwamy do dzisiaj. Był to czarny czwartek na rynkach finansowych, który spowodował, że życie wielu kredytobiorców z godziny na godzinę było nie do poznania. | Foto: Pixaby.com/Public Domain
  • Mija właśnie siedem lat od sławnego zaprzestania bronienia franka przez szwajcarski bank centralny. Skutki tej decyzji odczuwamy do dzisiaj.
  • 15 stycznia 2015 r. frank szwajcarski gwałtownie się umocnił, po tym jak szwajcarski bank centralny zaprzestał interwencji na rynku walutowym
  • Od tamtego czasu temat frankowiczów nie schodzi z czołówek gazet, a obecnie rozgrywka toczy się w sądach
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

To było jak grom z jasnego nieba. Nikt nie przypuszczał, że po czterech latach ustanowienia przez szwajcarski bank centralny tzw. sufitu walutowego na franka, bankowcy centralni nagle dojdą do wniosku, że parasol ochronny nie jest już potrzebny. Przypomnijmy, że po kryzysie finansowym Helweci z troską patrzyli, jak ich waluta przy każdym wzroście awersji do ryzyka na rynku się umacnia. A tej nie brakowało. Frank bowiem, tuż obok japońskiego jena był zaliczany do tzw. bezpiecznych przystani, w których skrywali się zlęknieni inwestorzy.

Krach na franku szwajcarskim – czarny czwartek na rynkach

REKLAMA

Bank postanowił więc, że utrzyma sztywny kurs nie niższy niż 1,2 franka za euro, a każde zejście poniżej tego poziomu będzie zasypywał dodrukiem krajowej waluty. 15 stycznia jednak doszedł do wniosku, że obrona franka nie ma już sensu. Zdjął więc sufit walutowy oraz obniżył główną stopę procentową do -0,75 proc., w efekcie czego rynki finansowe oszalały. Zaczęła się panika i efekt kuli śnieżnej.

W szczytowym momencie kurs franka szwajcarskiego do polskiego złotego skoczył o połowę do rekordowej wtedy wartości 5,14 zł, choć jeszcze rano za 1 franka trzeba było zapłacić 3,54 zł. Później w ciągu dnia kurs ustabilizował się na poziomie 4,15-4,20 zł, czyli i tak znacząco wyższym, niż ktokolwiek w naszym kraju mógł przypuszczać jeszcze kilka dni wcześniej.

Analitycy mówili wtedy, że kurs utrzyma się w okolicach 4 zł jeszcze przez dłuższy czas. I mieli rację. Dopiero w 2017 r. rozpoczął się powolny zjazd helweckiej waluty, zakończony wyznaczeniem lokalnego dołka w okolicach 3,6 zł za jednego franka. Dziś znów jest o 75 groszy droższy.

Frank, franki, frankowicze

"Czarny czwartek" wzmógł również "antybanksterskie" nastroje wśród niektórych Polaków. Choć termin "frankowicz", czyli osoba z kredytem hipotecznym we franku szwajcarskim, zostało ukute znacznie wcześniej, po tym wydarzeniu nabrało nowego blasku.

REKLAMA

W mediach zaczęły się masowe wyliczanki. "Jeżeli ktoś wziął kredyt o wartości 300 tys. złotych, w połowie 2008 roku, to miesięczna rata, przy kursie franka 3,6 zł wynosiła ok. 1760 złotych miesięcznie. Umocnienie franka do poziomu 4,2 złotych oznacza wzrost miesięcznej raty do 2070 zł" – przekonywała wtedy jedna z analityczek.

O frankowiczach robiło się coraz głośniej, a ich problemy były wtedy na tapecie wielu polityków. Między innymi niezbyt szeroko znanego kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy, który zarzekał się, że użyje wszelkich możliwych środków, aby im pomóc. Co z czasem z tego zostało, to już inna sprawa.

Nastroje wciąż raz po raz były podgrzewane a to przez ekonomistów, a to przez polityków, a to przez media. Sam przeprowadzałem wtedy rozmowę z jednym z byłych doradców kredytowych, który udzielał frankowych hipotek. Jego słowa pamiętam do dzisiaj:

Banki to maszynki sprzedażowe, a doradcy finansowi to nikt inny jak po prostu sprzedawcy. Co miesiąc dostają tabelę prowizyjną i patrzą, co im się opłaca sprzedawać. To wszystko chciwość.

Nieraz było tak, że doradca mówił: "Idę na ubojnię, obrabiać kolejnego frajera". Sam byłem świadkiem, jak dwóch "doradców" rozmawiało między sobą: "A ja jeszcze wpier*****m mu inwestycje do kredytu". Kiedyś wszedłem do pewnego banku. Siadam w otwartej sali dla klientów i słyszę, jak jeden doradca mówi do drugiego, że musi jeszcze "opieprzyć 400 tys. w gotówkach" [kredytach gotówkowych] i zrobić ileś tysięcy w depozytach. Bank to jest po prostu maszynka sprzedażowa. Nic więcej.

Dzisiaj, po siedmiu latach od tych wydarzeń, temat frankowiczów nie schodzi z sądowych wokand. Frank szwajcarski nie wrócił do poprzednich, przedkryzysowych poziomów, a wiele osób wspomina ten zimny styczniowy dzień 2015 r. z niemałą alergią.