Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRZYRODA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRZYRODA. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 grudnia 2007

Ptasia grypa pod Płockiem

aa, Płock, man, Gazeta.pl
2007-12-01, ostatnia aktualizacja 2007-12-01 19:35

Zobacz powiększenie
Myśliborzyce - dalej już nie można dojechać
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG

Ogniska ptasiej grypy zostały wykryte w gminie Brudzeń Duży w powiecie płockim - w miejscowościach Uniejewo i Myśliborzyce. - To przede wszystkim choroba ptaków, a nie ludzi - uspokajają służby wojewody.

Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Ferma - ognisko ptasiej grypy w Myśliborzycach
Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Ferma - ognisko ptasiej grypy w Uniejewie
Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Patrol policyjny w Myśliborzycach
Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Zamknięta droga w Murzynowie
Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Jeden z patroli pod Brudzeniem
Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Konferencja prasowa w starostwie
Zobacz powiekszenie
Fot. Tomasz Niesłuchowski / AG
Wójt Brudzenia Dużego Henryk Kisielewski
Byłeś świadkiem tego wydarzenia? Przyślij relację lub zdjęcia na Alert 24.

Co to jest ptasia grypa? Przeczytaj odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. Sprawdź, jak uniknąć tej choroby - Państwowa Inspekcja Sanitarna przygotowała specjalną ulotkę.

- Już dwa tygodnie temu słyszeliśmy, że na fermie w Uniejewie ptaki zaczynają chorować - opowiadała nam sołtys Irena Matusiak. Jest jednocześnie sąsiadką właścicieli fermy drobiu w Myśliborzycach. - Ludzie mówili o tym i podejrzewali, że to wina paszy - dodawała... przeczytaj naszą relację z dwóch wsi, o których w sobotę mówił cały kraj.

Jak informuje Michał Boszko, starosta płocki, pierwsze informacje o padłych ptakach służby weterynaryjne dostały w piątek. Próbki zostały wysłane do Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach. O 3. rano w sobotę przyszła wiadomość: wszystko wskazuje na to, że to najgroźniejsza odmiana wirusa H5N1. Półtorej godziny później rozpoczął pracę zespół kryzysowy w powiatowym inspektoracie weterynarii. Ostateczne potwierdzenie wirusa H5N1 dotarło do niego o 10.

Zakażenie przyszło z góry

Z relacji Hilarego Januszczyka ze starostwa powiatowego wynika, że na jednej fermie było 3,2 tys., a na drugiej 1 tys. indyków. Na jednej padło ponad 300 sztuk, na drugiej ok. 100 (po południu miała się rozpocząć operacja zagazowania pozostałych).

- Brudzeń Duży i okolice to teren podwyższonego ryzyka - ocenia Jacek Gruszczyński, powiatowy lekarz weterynarii. - W pobliżu są Wisła i jej dopływy, liczne jeziora. Bytuje tu dużo ptactwa wodnego. Z dużym prawdopodobieństwem można więc stwierdzić, że źródłem zakażenia były jego odchody. Wystarczyło, że wolno żyjące ptaki przedostały się choćby tylko na chwilę na teren fermy albo nad nią przeleciały.

Jedną z pierwszych decyzji sztabu kryzysowego było sprowadzenie mat dezynfekcyjnych. Takie muszą być m.in. na wszystkich drogach prowadzących do Uniejewa i Myśliborzyc. Całkowicie zakazany został wstęp do gospodarstw, na których są fermy z ptasią grypą.

Januszczyk relacjonuje, że zostały wyznaczone dwie strefy: zapowietrzona (w promieniu 3 km) i zagrożona (w promieniu 10 km). Dla mieszkańców okolicznych miejscowości zostały przygotowane ulotki z podstawowymi zaleceniami.

Mięso spod Brudzenia w sklepach?

W południe do tej sprawy odniósł się przebywający na Pomorzu premier Donald Tusk.

- Od rana jestem stale informowany o przypadkach ptasiej grypy pod Płockiem - odpowiadał na pytania dziennikarzy. - Wiem, że powstał zespół do monitorowania sytuacji, nie ma powodów do paniki, nie ma zagrożenia dla zdrowia ludzkiego. Jest tylko pewien problem sanitarny i weterynaryjny.

Premier dodawał, że kontaktował się z wicepremierem Grzegorzem Schetyną i z minister zdrowia Ewą Kopacz.

Ewa Lech, Główny Lekarz Weterynarii, podczas konferencji prasowej w Warszawie, wyliczała, że ok. 2 tys. sztuk drobiu z ferm zakażonych ptasią grypą mogło trafić do sklepów. To ok. 6 tys. kg mięsa, z których 1 tys. kg nie zostało poddane obróbce termicznej.

Mięso było najpierw przewiezione do trzech ubojni z woj. warmińsko-mazurskiego (najwięcej do ubojni w Drwęcznie, gm. Orneta), a potem prawdopodobnie do sklepów.

- Nie ma żadnych powodów do obaw, wirus powodujący ptasią grypę u drobiu jest niebezpieczny dla człowieka tylko wtedy, gdy podlega mutacjom. Wszystko jest pod naszym nadzorem. Właśnie sprawdzamy drogę, jaką przebyło mięso, ustalamy konkretne sklepy - zapewniała Ewa Lech.

Lekarze zlustrują fermy

Uspokajał też Józef Knap, doradca Głównego Inspektora Sanitarnego: - Owszem, wirus H5N1 jest potencjalnie podejrzewany o to, że przenosi się na człowieka, ale dzieje się tak jedynie w skrajnych warunkach. Np. w Azji Południowo-Wschodniej, gdzie ludzie mieszkają bezpośrednio na fermach, jedzą surowe mięso. W żadnym kraju Unii Europejskiej nie było dotąd przypadku przeniesienia się wirusa na człowieka. Trzeba pamiętać, że wirus ginie poza organizmem ptaka lub podczas obróbki cieplnej.

Jak zapowiada Ewa Lech, w najbliższym czasie będą skontrolowane tzw. gospodarstwa kontaktowe - te, w których byli np. ludzie wcześniej przebywający w fermach uznanych za ogniska ptasiej grypy.

Lech nie wyklucza pojawienia się w okolicy kolejnego ogniska choroby. - Dlatego zostali wyznaczeni lekarze wolnej praktyki, którzy zajmą się lustracją wszystkich ferm w strefie zapowietrzonej - zapowiada Jacek Gruszczyński.

- Są już powiadomieni sołtysi, jesteśmy w kontakcie z proboszczami, którzy podczas mszy będą mówic ludziom, jak należy się w najbliższych dniach zachowywać - opowiadał Henryk Kisielewski, wójt Brudzenia Dużego. - Nie spodziewam się większych problemów. Tym bardziej, że nasza gmina nie słynie z ferm drobiowych. Zdecydowana ich większość to małe fermy, w tym roku nie rozwijały się z powodu wysokich cen paszy.

Sytuacja kryzysowa, ale w kategoriach gospodarczych

W przerwie wspólnego posiedzenia dwóch zespołów zarządzania kryzysowego: wojewódzkiego i powiatowego, kolejna konferencja prasowa odbyła się w budynku płockiego starostwa.

- W tym tygodniu zostałem wojewodą mazowieckim, wolałbym, aby to pierwsze spotkanie z państwem w Płocku przebiegało w innych okolicznościach. Niestety, mamy sytuację kryzysową, musimy dzielić się informacjami na jej temat - mówił Jacek Kozłowski.

Relacjonował, że o 10.30 uczestniczył w spotkaniu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Uzupełniał: - Tego typu ogniska pojawiają się zwłaszcza jesienią już od kilku lat. Ale i ja pragnę przypomnieć, że jeszcze nigdy dotąd w Europie nie doszło do przeniesienia wirusa na człowieka. Wystarczy stosować podstawowe zasady higieny i poddawać mięso obróbce termicznej. Oceniam sytuację jako kryzysową w kategoriach gospodarczych, może się ona odbić na hodowcach drobiu i zakładach zajmujących się obróbką mięsa.

Zakładamy, że żadnych pacjentów nie będzie

Wojewoda podał, że w strefie zapowietrzonej (czyli w promieniu 3 km) są dwie gminy: Brudzeń Duży i trzy miejscowości w gminie Nowy Duninów po drugiej stronie Wisły. Z kolei strefa zagrożona (10 km) obejmuje teren gmin Brudzeń Duży, Stara Biała, Nowy Duninów (wszystkie w powiecie płockim) i Mochowo w powiecie sierpeckim oraz jedną gminę w woj. kujawsko-pomorskim. - Nie ma tam żadnych nowych ognisk zapalnych - zapewniał Jacek Kozłowski.

Jakie miejscowości obejmuje każda ze stref, wszystkie obowiązujące od soboty zakazy i nakazy - można znaleźć w specjalnym, wydanym po południu rozporządzeniu wojewody mazowieckiego.

- Ustalamy osoby, które mogą być narażone na zakażenie. W ogóle jest ich 40 - obliczała Małgorzata Czerniawska-Ankiersztejn, mazowiecki wojewódzki inspektor sanitarny. - Wśród nich: 21 mieszkańców powiatu płockiego i 19 z powiatu nidzickiego.

Ci ostatni to tzw. łapacze - ludzie, którzy wyłapywali indyki następnie przewiezione do ubojni.

- Od rana jeździmy do każdej z rodzin tych 40 osób, by ocenić stan zdrowia i poinformować, że w razie pojawienia się dolegliwości należy jak najszybciej zgłosić się do lekarza - mówiła Małgorzata Czerniawska-Ankiersztejn. - Zakładamy, że żadnych pacjentów nie będzie, ale dmuchając na zimne, sprawdzamy czy na ich przyjęcie są przygotowane oddziały zakaźne.

O powołaniu własnego sztabu kryzysowego informował też Jacek Olejnik, zastępca komendanta płockiej policji. Zadaniem jego ludzi jest kontrola ruchu drogowego, zabezpieczenie stref zapowietrzenia i zagrożenia. - Mieszkańcy zachowują się odpowiedzialnie, ze zrozumieniem. Mam nadzieję, że tak będzie przez cały czas - komentował Olejnik.

Będą odszkodowania

Marek Sawicki, minister rolnictwa, zakazał organizacji "targów z udziałem ptaków oraz pojenia drobiu wodą z otwartych zbiorników". Rozporządzenie zostanie opublikowane w poniedziałek.

Sawicki zapewnił jednocześnie, że hodowcy drobiu z Uniejewa i Myśliborzyc otrzymają odszkodowania. - Chcemy, by skutki gospodarcze były też jak najmniej dotkliwe dla producentów - zaznaczył.

Nawiązał do przypadków ptasiej grupy w Rumunii, Niemczech i Wielkiej

Brytanii. - Tam nie miało to wpływu na zachowania konsumentów i handlowców - komentował. Oświadczył, że ma nadzieję, iż podobnie będzie w Polsce. Zagwarantował, że UE nie wprowadzi zakazu eksportu drobiu; wstrzymany ma być wyłącznie handel drobiem ze strefy zapowietrzonej.

Przypomnijmy: po raz pierwszy przypadki ptasiej grypy wykryto w Polsce w marcu 2006 r. w centrum Torunia.

Pandemia mało prawdopodobna

Największym niebezpieczeństwem ptasiej grypy dla ludzi byłoby pojawienie się mutacji w strukturze genetycznej wirusa, która pozwoliłaby mu na przenoszenie się od człowieka do człowieka. W chwili obecnej człowiek może zakazić się jedynie od zwierzęcia. Prawdopodobne jest pojawienie się (na drodze mutacji) zmiany w genetycznej struktur ze wirusa umożliwiającej mu przenoszenie się od człowieka do człowieka, ale wymaga to bardzo niekorzystnego zbiegu okoliczności. Aby doszło do tej mało prawdopodobnej sytuacji człowiek lub zwierzę (np. świnia) musi zarazić się równocześnie wirusem ludzkim i zwierzęcym. Wtedy dzięki podziałowi na segmenty możliwa jest wymiana genów pomiędzy dwoma wirusami pasożytującymi na tej samej komórce. Dopiero w takiej sytuacji może powstać zupełnie nowy szczep zdolny do wywołania pandemii.

Do tej pory stwierdzono jeden przypadek przejścia wirusa z człowieka na człowieka bez utraty zjadliwości. 25 czerwca 2006 w Indonezji zmarł na ptasią grypę ojciec, zaraziwszy się uprzednio od swojego 10-letniego syna.

Zwykła grypa niebezpieczniejsza od ptasiej grypy

Najgroźniejszym obecnie szczepem wirusa ptasiej grypy jest szczep H5N1. Po raz pierwszy stwierdzono go w Hongkongu w 1997 roku. Prawdziwa epidemia ptactwa domowego wybuchła jednak dopiero w 2003 roku. Według WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) od 2003 roku zmarło co najmniej 130 na 228 osób zakażonych wirusem. Ptasia grypa charakteryzuje się więc dość dużą zjadliwością, co jest czynnikiem zmniejszającym ryzyko pandemii.

Tymczasem - jak pokazują statystyki - o wiele większa liczba ludzi umiera po zarażeniu się zwykłym wirusem grypy. Większość pacjentów, którzy zapadną na grypę, wraca do zdrowia w ciągu od jednego do dwóch tygodni. Jednak każdego roku na całym świecie na skutek grypy życie traci 2 mln ludzi. Główną przyczyną śmierci nie jest co prawda sama grypa, ale występujące po niej powikłania. Większość zgonów dotyczy pacjentów w wieku powyżej 65 lat lub młodszych, ale osłabionych przez inne niż grypa choroby. Grypa może być też niebezpieczna dla niemowląt oraz małych dzieci. W przypadku niewłaściwego leczenia albo jego braku nawet pacjenci w sile wieku mogą nabawić się poważnych komplikacji.

wtorek, 30 października 2007

Leśnicy zniszczyli "katowicką Rospudę"

Tomasz Malkowski
2007-10-29, ostatnia aktualizacja 2007-10-30 08:03

Jeszcze kilka dni temu w panewnickim lesie meandrował strumień. Niewielką dolinkę porastały rzadkie i chronione mchy. Przyrodnicy mówią, że to unikat, którego nie powstydziłaby się Puszcza Białowieska. Teraz strumień przekształcono w prosty rów melioracyjny. Dzieła zniszczenia dokonali w majestacie prawa sami leśnicy

Zobacz powiekszenie
Fot. Dawid Chalimoniuk / AG
Dr Jerzy Parusel na zniszczonym torfowisku
ZOBACZ TAKŻE
Las panewnicki w pobliżu uniwersyteckich akademików jest często odwiedzany. W czwartek na rowerze przejeżdżał tędy Grzegorz Chwoła z Ligoty. - W środku lasu stanąłem oniemiały. Zobaczyłem koparkę i wycięte drzewa w najpiękniejszym miejscu, przy malowniczej dolince, którą pokochałem jeszcze w dzieciństwie - mówi.

Chwoła niezwłocznie zawiadomił Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska. Szef placówki, dr Jerzy Parusel, dokonał wizji lokalnej. - Byłem wstrząśnięty, bo zniszczono dolinę strumyka, który naturalnie meandrował. Odsłoniły się złoża torfowe, jakich nie powstydziłaby się nawet Puszcza Białowieska - mówi Parusel.

Niestety kilometr doliny strumienia został już zniszczony - to prawie jedna trzecia całej długości. Zdewastowano najcenniejszą, bo najszerszą część u ujścia do Ślepiotki. Wycięto drzewa, koparka pogłębiła strumień i przekształciła go w prosty rów melioracyjny.

- Torfy, które powstawały 10 tysięcy lat, teraz szybko ulegną osuszeniu, bo szybciej odpływa stąd woda. Znikną też bezpowrotnie torfowce, chronione przez nasze i unijne prawo mchy - dodaje przyrodnik. Pozbawiona drzew dolina z rowem zamiast strumyka przestanie być przyjaznym miejscem dla unikatowych gatunków roślin.

Dr Parusel jeszcze w piątek interweniował w Nadleśnictwie Katowice. Roboty wstrzymano w sobotę. - Te prace związane są z regulacją zlewni Odry. Projekt rowu melioracyjnego powstał kilka lat temu. Nie wiedzieliśmy, że są tam torfowce - mówi Grzegorz Skurczak, inżynier nadzoru w katowickim nadleśnictwie. Przyznaje, że inwentaryzacja cennych przyrodniczo fragmentów lasów rozpoczęła się dopiero w tym roku w ramach unijnego programu Natura 2000. - Ten rów nie ma osuszać tego miejsca, ale zatrzymać wodę. Powstaną na nim zastawki, rodzaj tam - dodaje Surczak.

Prace w katowickim lesie są częścią olbrzymiego programu rządowego Odra 2006, który powstał po tragicznej powodzi z 1997 roku. Prace są w jednej trzeciej finansowane przez Unię Europejską.

Przyrodnicy uważają, że roboty są niepotrzebne. - Natura stworzyła tu idealne zabezpieczenie przed powodzią, bo woda meandrując, zatrzymywana jest w lesie, w torfie i mchach. Torfowiec w 100 proc. trzyma wodę, to doskonały filtr. Po co tworzyć protezę natury? To wyrzucanie pieniędzy w błoto - uważa Parusel. Niepokoi go też fakt, że zastawki działają tylko w teorii. - W praktyce nikt o nie dba i po kilku latach są zrywane, nie zatrzymują wody, co powoduje osuszenie terenu. Tak znikły torfowiska w całej Europie. W Katowicach, mieście tak mocno przekształconym przez człowieka, ostatnie naturalne miejsca powinny być oczkiem w głowie władz - przekonuje Parusel.

W najbliższych dniach spotka się z kierownictwem nadleśnictwa, by zastanowić się nad naprawą doliny. - Zmienimy projekt. Nie będziemy dalej w niego brnąć - obiecuje Skurczak z nadleśnictwa. - Niestety, to kapitalne miejsce nie będzie już nigdy takie samo. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby nie postawa pana Chwoły. Dolinka mogła całkowicie zniknąć - mówi Parusel.

wtorek, 11 września 2007

W mrowisku jak w Sejmie

Rozmawiała Joanna Bosakowska, Poznań
2007-09-07, ostatnia aktualizacja 2007-09-06 17:36


Stosują podstępy, urządzają wyprawy wojenne, porywają niewolników i bezlitośnie grabią inne kolonie. Nie cofają się przed zdradą i zakradaniem się w cudze szeregi. - By mrówcze społeczeństwo działało bez zarzutu, nie obejdzie się bez polityki, czasami krwawej - opowiada prof. Wojciech Czechowski*, znawca mrówek z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie

Zobacz powiekszenie
Robotnice zbójnic krwistych napadają na gniazda innych gatunków mrówek, skąd porywają poczwarki, wychowując sobie niewolnice. Co ciekawe, porwane mrówki uznają obce gniazdo za swoje


Joanna Bosakowska: Mrówki to dla nas symbol pracowitości, ale chyba także wśród nich są takie, które żerują na pracy innych?

Prof. Wojciech Czechowski: Na świecie żyje ok. 12 tys. gatunków mrówek, z czego ok. 2 proc. to tzw. pasożyty społeczne tymczasowe lub stałe, które wykorzystują pracę innych mrówek. Młode królowe tymczasowych pasożytów społecznych nie zakładają swoich gniazd samodzielnie. Wchodzą po prostu do cudzego gniazda, a zauroczone miejscowe robotnice nie dość, że je akceptują, to czasem nawet zabijają własną królową lub przestają ją karmić. Albo zabija ją pasożytnicza królowa. Potem składa jaja, stare robotnice stopniowo wymierają, a ich miejsce zajmują mrówki gatunku pasożytniczego. Ze 103 stwierdzonych w Polsce gatunków mrówek 20 uprawia ten proceder.

Kilka innych stosuje tzw. sublokatorstwo, pasożytnictwo stałe. Ich królowe zachowują przy życiu miejscowe królowe, ale cały czas są zdane na opiekę ze strony robotnic gospodarza, bo własnych nie mają lub mają ich niewiele, skupiając się na produkcji osobników płciowych: samic - potencjalnych królowych, i samców.

Że też obce robotnice dają się tak wrobić... Przecież powinny bez skrupułów zabić intruza?

- Często zabijają. Pasożytnictwo gniazdowe to proceder ryzykowny, ale w ostatecznym rachunku opłacalny. Działa na zasadzie, kto kogo przechytrzy. Pasożytnicza królowa wydziela zapach, który z jednej strony osłabia agresję robotnic, a z drugiej jest dla nich atrakcyjny. Królowe niektórych gatunków, zanim podejmą próbę dostania się do cudzego mrowiska, zabijają miejscową robotnicę i trzymając ją w żuwaczkach, przez jakiś czas krążą w pobliżu wejścia. Przepajają się zapachem kolonii gospodarza. To zwiększa ich szanse na przyjęcie w obcej kolonii.

Podstęp to, okazuje się, nie tylko ludzka rzecz. Co jeszcze mrówki mają na sumieniu?

- Niewolnictwo. W Polsce uprawia je pięć gatunków, najpospolitszym jest zbójnica krwista. Robotnice tego gatunku normalnie pracują na rzecz swojej kolonii, ale by zwiększyć jej siłę roboczą, napadają na gniazda pewnych gatunków mrówek, skąd porywają poczwarki, wychowując sobie w ten sposób "janczarów".

Czyli porwania też...

- Tak, ale takich niewolnic w koloniach zbójnic zwykle bywa nie więcej niż kilkanaście procent. Za to w gniazdach innej naszej krajowej mrówki, amazonki, nawet 80 proc. robotnic to niewolnice. Amazonki mają sierpowate żuwaczki, bardzo ostre na końcu, świetnie nadające się do przebijania głowy lub tułowia przeciwnika, a z drugiej strony do przenoszenia poczwarek. Ale poza tym już niczego innego tymi żuwaczkami nie mogą robić - ani zbierać pożywienia, ani budować gniazda. Dlatego nie mogą się bez niewolnic obyć.

Jak wygląda wyprawa po poczwarki? Są ofiary?

- Początkiem jest zwiad lokalizujący kolonię ofiary w promieniu zwykle do 100 metrów od własnego gniazda. Atak zbójnic rozpoczyna się po powrocie zwiadowców, a liczba uczestników wyprawy zwiększa się stopniowo. Tworzy się dwukierunkowy, dość luźny szlak napastników łączący oba gniazda. Z kolei amazonki zwiad przeprowadzają rano, wyprawa wyrusza po kilkugodzinnej przerwie, a atakują zwartą, zorganizowaną kolumną.

Zbójnice postawiły na rozwiązania siłowe. Oblegają gniazdo, mordując obrońców, dopóki nie zmuszą całej kolonii do ucieczki. Dopiero wtedy wchodzą do gniazda po pozostawione poczwarki. Może to trwać godzinami, nawet kilka dni. Amazonki są pod tym względem sprawniejsze. Gwałtowność ataku wszystkimi siłami naraz, w połączeniu z chemiczną "propagandą" - działaniem feromonów dezorganizujących obronę - wywołuje panikę w napadniętej kolonii. Tym samym straty po stronie obrońców są znikome, za to ich gniazdo wraz z zawartością staje otworem przed napastnikami.

Na takie napady są narażone wszystkie gatunki mrówek?

- Nie, ofiarami są tylko mrówki z podrodzaju Serviformica, najczęściej pierwomrówka łagodna. Co ciekawe, porwane mrówki, które się wyklują w obcym gnieździe, uznają je za swój dom, mimo że żyją wśród innego gatunku. Zdarza się im nawet uczestniczyć razem ze swoimi porywaczami w wyprawach przeciw koloniom własnego gatunku.

Jak więc pierwomrówki mogą spokojnie żyć? Przecież ciągle na nie napadają...

- Ale ich mrowiska nie są niszczone do cna, większości dorosłych mrówek udaje się uciec, często z pewną liczbą poczwarek. Co ważne, łupem napastników padają prawie wyłącznie poczwarki - larwy i jaja są zostawiane, napadnięte mrówki mogą więc odbudować kolonię.

Ofiary napaści mogą też zawrzeć koalicję z silniejszym partnerem. Pierwomrówki łagodne są ustępliwe wobec konkurentów. Ta postawa pozwala im gniazdować na terytoriach dominantów, jakimi są rude mrówki leśne, chociaż wymaga to wyrzeczeń. Gdy znajdą pokarm, a zjawią się gospodarze terenu, muszą wszystko zostawić i odejść. Lepiej by im się wiodło poza zasięgiem wymagającego "koalicjanta", ale wówczas narażone byłyby na napady zbójnic, które na terytoria silnych kolonii rudych mrówek leśnych nie mają wstępu. Koszty ochrony są wysokie, ale widać warto je ponosić.

Ale zupełnie jak u ludzi wystarczy włożyć kij w mrowisko, a zacznie się bijatyka. Pan sam kiedyś zainicjował walkę mrówek o karmniki z syropem, w której jeden z żołnierzy: "jednym ruchem żwaczek miażdżył głowy rywali". Brrr...

- Owym "żołnierzem" była duża robotnica któregoś z gatunków gmachówek, największych mrówek europejskich. Chociaż "krwawe" walki pomiędzy obcymi koloniami mrówek zdarzają się i spontanicznie. W przypadku rudych mrówek leśnych dochodzi do nich zwykle wiosną, bo wtedy odnawiane są i ponownie ustalane granice terytoriów. Ofiar jest dużo, trupy zabierane są z pola bitwy i zjadane, bo wiosną mrówkom brakuje cennego białka niezbędnego do rozrodu królowych i karmienia larw. Ale nie demonizujmy stosunków między mrówkami. Działają one w myśl ewolucyjnie wypracowanych reguł. Konflikty prowadzą do ustalenia relacji konkurencyjnych między partnerami stosownie do ich aktualnych sił i możliwości, po czym przez resztę sezonu panuje względny spokój - bez nikomu niepotrzebnego wzajemnego wyniszczania się.



*Prof. dr hab.Wojciech Czechowski

ma 57 lat. Jest myrmekologiem, czyli specjalistą od mrówek. Współautor "Monografii mrówek Polski", teraz z trojgiem innych autorów pracuje nad kolejnym opracowaniem monograficznym "Mrówki Polski na tle myrmekofauny europejskiej"

Źródło: Gazeta Wyborcza