piątek, 27 czerwca 2008

Koniec Wimbledonu dla Ivanović

kris
2008-06-27, ostatnia aktualizacja 2008-06-27 19:27
Zobacz powiększenie
Fot. ALASTAIR GRANT AP

Po Marii Szarapowej z Wimbledonem pożegnała się kolejna faworytka. Numer jeden kobiecego tenisa, Serbka Ana Ivanović nie sprostała Chince Jie Zheng, 133. w rankingu WTA. Przegrała 1:6, 4:6.

SERWISY
Radwańska walczy o ćwierćfinał i jest niemal pewna pierwszej "10"

Wibledon turniejem sensacji - Szarapowa odpada

Ana Ivanović od początku turnieju grała słabo. W drugiej rundzie, w meczu z Nathalie Dechy miała spore problemy i była bliska odpadnięcia. Po ponad trzygodzinnym pojedynku wygrała jednak z niżej notowaną rywalką.

W piątek Jie Zheng nie dała Serbce żadnych szans. W pierwszym secie od początku zdominowała rywalkę i z każdym gemem powiększała przewagę. Pierwszą partię wygrała 6:1.

W drugim secie obraz gry się nie zmienił. Ivanović popełniała kolejne błędy (w całym meczu 17 niewymuszonych pomyłek) i tylko momentami grała jak liderka rankingu WTA. Zheng wykorzystała słabość rywalki i sprawiła wielką sensację. - To dla mnie wielka niespodzianka - powiedziała Chinka po meczu. - Dziękuję za przyznanie mi dzikiej karty. Starałam się, jak mogłam i nie mogłam się poddać. Wiedziałam, że Ivanović ma świetny serwis i forhend, więc starałam się grać na jej bekhend.

Do tej pory 25-letnia Chinka największe sukcesy odnosiła w deblu. Przed dwoma laty, grając w parze ze swoją rodaczką - Yan Zi, wygrała Wimbledon. Awans do czwartej rundy to największy sukces Zheng w grze singlowej.

W meczu 1/8 pogromczyni Ivanović zmierzy się z Węgierką Agnes Szavay, która w trzeciej rundzie pokonała Hiszpankę Anabel Medinę Garrigues.

Siostry Williams nie dały szans Polkom

Radwańska gra o ćwierćfinał! Jest w dziesiątce!

Jakub Ciastoń, Wimbledon
2008-06-27, ostatnia aktualizacja 2008-06-27 19:32
Zobacz powiększenie
Fot. Anja Niedringhaus AP

Agnieszka Radwańska wygrała w trzeciej rundzie Wimbledonu z Rosjanką Anastazją Pawluczenkową 6:3, 6:2 i w poniedziałek zagra z czwartą na świecie Rosjanką Swietłaną Kuzniecową o ćwierćfinał - relacjonuje z kortów Wimbledonu specjalny wysłannik Sport.pl, Kuba Ciastoń

SERWISY
Siostry Williams nie dały szans Polkom »

Kolejną świetną wiadomością dla Radwańskiej jest to, że po porażce zeszłorocznej finalistki Marion Bartoli z Amerykanką Bethanie Mattek, Polka jest już niemal pewna awansu do pierwszej dziesiątki na świecie. Radwańska zajmuje teraz na liście WTA 11. pozycję, ale Bartoli straci bardzo dużo punktów za zeszły rok. Agnieszka wyprzedzi ją już na pewno i tylko trzęsienie ziemi, może sprawić, że ktoś wyskoczy zza jej pleców i pozbawi ją awansu do dziesiątki. To będzie historyczny moment w naszym tenisie, bo do tej pory tak wysoko był jedynie wojciech Fibak (na 10. pozycji u mężczyzn w latach 70).

Ale przygoda Radwańskiej z Wimbledonem i marsz ku ścisłej światowej czołówce ciągle trwa w najlepsze i nie wiadomo tak do końca na której pozycji się skończy. Faworytki wypadają bowiem z Wimbledonu jak po strzale z procy (m.in. numer jeden na świecie Ivanović, numer dwa Szarapowa, Mauresmo, Bartoli itd.), a Polka bez straty seta awansowała już do 1/8 finału.

Mecz z 16-letnią rosyjską juniorką Pawluczenkową był co prawda najsłabszym w tym sezonie występem Radwańskiej na Wimbledonie, ale w przeciwieństwie do wielu gwiazd Polka poniżej pewnego przyzwoitego poziomu nie zeszła i ograła wychowankę znanej francuskiej akademii Patricka Moratoglu w dwóch setach. - Isia grała nierówno, znacznie częściej niż wcześniej się myliła. Zdarzały jej się kiksy, uderzenia ramą, była widać, że jest niezadowolona ze swojej gry, dlatego co chwila kręciła głową. Ale jest już na tyle doświadczona, że sobie poradziła. To był mecz, który trzeba było wygrać i to szybko, a nie ładnie grać - mówił po meczu trener Robert Radwański.

Spotkanie rozgrywano na korcie numer trzy, oglądało je sporo Polaków i wszyscy bali się, że za chwilę z nieba znów zacznie lać się woda, bo w Londynie od rana bardzo się chmurzyło i przelotnie padało. Pawluczenkowa momentami potrafiła zaskoczyć Radwańską mocnym uderzeniem w róg kortu, ale w sumie grała bardzo przewidywalnie. Gdy tylko trochę gorzej trafiała z serwisem, Radwańska, nawet grając nierówno, punktowała ją celnymi strzałami. Różnica była tylko taka, że Polka grała może lżej, ale sprytniej - podkręcała piłki, zagrywała loby i dropszoty, słowem wszystko to z czego słynie i przez co boją się jej wszystkie rywalki.

Radwańska na konferencji prasowej z całkowitym spokojem przyjęła informacje, że jest już w światowej dziesiątce. - To fajnie. Na początku roku zakładałam sobie ranking z końcówką "naście". Co dalej? No teraz celem będzie chyba pierwsza piątka - zaśmiała się. Polka po rozmowach z polskimi dziennikarzami była rozchwytywana przez zagraniczne media, w tym BBC. Na pytanie po angielsku, co zmieniło się w jej tenisie przez ostatni rok odparła krótko: - Nic, poza tym, że grałam już z najlepszymi na świecie. I wygrywałam.

W poniedziałek Radwańska stanie przed czwartą w karierze szansą awansu do ćwierćfinału Wielkiego Szlema. Do tej pory udało jej się tylko raz - w tym roku w Australian Open ograła Nadię Pietrową. Trzy pozostałe próby skończyły się niepowodzeniem (Wimbledon 2006, US Open 2007, Roland Garros 2008).

Łatwo nie będzie, bo Polka już po raz szósty w karierze zmierzy się ze swoją starą znajomą Rosjanką Swietłaną Kuzniecową, czyli czwartą rakietą świata, która w piątek - w dniu swoich 27 urodzin - dość łatwo uporała się w III rundzie z Czeszką Barborą Zahlavovą Strycovą (2:6, 4:6). - Kuzniecowa gra taki "męski" tenis. Bardzo mocno uderza i serwuje, ale musi mieć swój dzień, żeby wszystko się ułożyło. W tym roku nie zachwyca. Ale nie mam pojęcia co się może wydarzyć - powiedziała Radwańska, która w zeszłym roku właśnie z Rosjanką przegrała w III rundzie Wimbledonu. Pokonała ją tylko raz - w styczniu na twardej nawierzchni podczas Australian Open.

Trener Radwański o taktyce nie chciał mówić: - Tajemnica! Ale postaramy się, żeby zachować pewien ciąg. W pierwszej rundzie straciliśmy trzy gemy, w drugiej cztery, w trzeciej pięć, no to teraz stracimy sześć - uśmiechnął się w swoim stylu Radwański. - Na razie cieszymy się, że mamy dwa dni wolnego i na szczęście nie gramy już debla. Odpoczniemy, naładujemy akumulatory i w poniedziałek zobaczymy.

Wimbledon turniejem sensacji? Szarapowa już odpadła »

Ivanović też odpadła »

Koreańczycy wysadzili element ośrodka nuklearnego

tan, jas, Reuters, BBC, AFP, PAP, gazeta.pl
2008-06-27, ostatnia aktualizacja 2008-06-27 16:02

Północna Korea zniszczyła wieżę chłodniczą w swoim ośrodku nuklearnym w Jongbion - poinformowały media południowokoreańskie. Minie jednak zapewne trochę czasu zanim zdjęcia i nagrania z ceremonii wysadzania jej w powietrze dotrą do mediów, bowiem cenzura - mimo, że wpuściła zachodnich dziennikarzy do ośrodka - chce przejrzeć materiały przed ich emisją.

Zobacz powiekszenie
Fot. Lee Jin-man AP
Południowokoreańczyk ogląda relację telewizji MBC z wysadzania w powietrze wieży chłodzącej reaktor w Jongbion
Zobacz powiekszenie
Fot. JO YONG-HAK REUTERS
Południowokoreańczycy oglądają relację telewizji MBC z wysadzania w powietrze wieży chłodzącej reaktor w Jongbion
Zobacz powiekszenie
Fot. YONHAP REUTERS
Satelitarne zdjęcie ośrodka nuklearnego w Jongbion, oraz wieża chłodnicza.
Propagandowy ruch Phenianu ma miejsce dzień po przekazaniu pozostałym państwom Szóstki (Rosji, Chinom, Korei Płd, Japonii i Stanom Zjednoczonym), z półrocznym opóźnieniem, raportu dotyczącego działalności atomowej Koreańczyków.

KRLD: Koniec programu nuklearnego? (BBC)

W zamian za ten gest Biały Dom zgodził się cofnąć niektóre sankcje ekonomiczne, oraz usunąć Koree Północną z listy krajów sponsorujących terroryzm. Stanie się tak najwcześniej za 45 dni i tylko jeśli oświadczenia Phenianu zawarte w przedstawionym raporcie okażą się prawdziwe.

Korea Północna wyraziła zadowolenie z zapowiedzi USA zniesienia głównych sankcji gospodarczych wobec tego kraju oraz skreślenia go z listy sponsorów terroryzmu. Władze w Phenianie wezwały Waszyngton do całkowitego zakończenia "wrogiej polityki", by Korea Północna mogła kontynuować odstępowanie od programu jądrowego.

Decyzja Busha, przekazana mediom jeszcze w czwartek, spotkała się jednak z pewną krytyką w środowiskach analityków i dyplomatów.

- To ostateczna klęska polityki zagranicznej Busha. Ta decyzja jest karygodna - powiedział John Bolton, były ambasador Stanów Zjednoczonych przed ONZ.

Także niektórzy analitycy oceniają decyzję Amerykanów jako zdecydowanie zbyt pochopną.

- Problem polega na tym, że oni zawsze myślą, że mogą wciąż grać i takie propagandowe akcje w telewizji jak wysadzenie wieży nie dają wiele praktycznych efektów - ocenił w rozmowie z agencją Reutera Derek Mitchell, ekspert z Centrum Studiów Strategicznych.

60-stronicowy dokument został przekazany, za pośrednictwem Pekinu, wczoraj. Jego prezentacja była jednym z warunków, uzgodnionych w lutym 2007 roku, po spełnieniu których Koreańczycy będą mogli liczyć na zniesienie sankcji, pomoc gospodarczą i pewne dyplomatyczne uznanie.

Analitycy oceniają, że jest "znikome prawdopodobieństwo", że dokument cokolwiek mówi o dwóch kluczowych tajemnicach Phenianu - programie wzbogacania uranu i ewentualnej pomocy Syrii w budowie ich własnego ośrodka atomowego, który miał być zbombardowano i zniszczony przez Izraelczyków we wrześniu zeszłego roku. W obu przypadkach Koreańczycy nie przyznali się do zarzucanych im działalności.

W odpowiedzi na dzisiejszy propagandowy krok Phenianu Moskwa już zaproponowała wznowienie rozmów "Szóstki" - miałoby to mieć miejsce jeszcze w tym tygodniu.

Szef BBN: Fotyga nie prowadzi w USA negocjacji ws. tarczy

jas, mar, PAP
2008-06-27, ostatnia aktualizacja 2008-06-27 18:07

Szefowa Kancelarii Prezydenta Anna Fotyga nie prowadzi w Stanach Zjednoczonych negocjacji ws. rozmieszczenia w Polsce elementów tarczy antyrakietowej - zapewnia szef BBN Władysław Stasiak. Jak deklaruje, minister rozmawia "o kwestiach związanych z partnerstwem naszych krajów". Fotyga pojechała do USA "dać wyraz" zaniepokojeniu prezydenta stanem negocjacji ws. tarczy - mówi z kolei minister w Kancelarii Prezydenta Maciej Łopiński.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Maciej Łopiński
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Władysław Stasiak
Zobacz powiekszenie
Fot. KIMMO MANTYLA ASSOCIATED PRESS
Anna Fotyga


- Pani mister Fotyga nie pojechała negocjować do Waszyngtonu tarczy. Pojechała spotkać się z wysokimi przedstawicielami administracji amerykańskiej - powiedział Łopiński. - Rozmowy toczyły się na różne tematy. Z tego, co wiem, pani minister Fotyga przedstawiała Amerykanom kształt polityki wschodniej - mówił Łopiński.

Podkreślił, że wizyta szefowej Kancelarii Prezydenta została "bardzo dobrze" przyjęta w Waszyngtonie

Z kolei Stasiak, pytany, czy "niekonsultowana wizyta minister Fotygi w USA nie psuje rządowi szyków", odparł, że "nie, z pewnością nie".

- Wszystkim nam zależy, żeby negocjacje ws. tarczy skończyły się jak najlepiej z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego Rzeczypospolitej Polskiej - powiedział Stasiak w Rembertowie, gdzie uczestniczył w zakończeniu roku akademickiego.

Tusk: Pomoc mi nie jest potrzebna

Kancelaria Prezydenta poinformowała, że prezydencka minister przekazała Amerykanom informację, że Lech Kaczyński jest zainteresowany pozytywnym zakończeniem negocjacji w sprawie instalacji w Polsce elementów tarczy. Napisano w niej, że celem wizyty Fotygi w Stanach jest podsumowanie połowy kadencji Lecha Kaczyńskiego oraz omówienie aktualnego stanu stosunków polsko-amerykańskich.

Według nieoficjalnego źródła, Pałac Prezydencki otrzymuje kanałami dyplomatycznymi informacje, że polsko-amerykańskie negocjacje stanęły w martwym punkcie i idą w złym kierunku, co może spowodować wycofanie się Amerykanów. Dlatego - jak wskazuje źródło - Fotyga ma spotkać się w USA z kluczowymi osobami zaangażowanymi w sprawę negocjacji w sprawie tarczy i wysłuchać ich argumentów.

Premier Donald Tusk pytany w czwartek, czy nie wierzy, że wizyta Fotygi może okazać się pomocna, odparł, iż "w tych sprawach najważniejszy jest profesjonalizm, pełna koordynacja".

- Gdyby wszyscy hurmem rzucili się do negocjacji w sprawie tak delikatnej jak tarcza, to wyobraźnia podpowiada chyba najlepiej, jaki bałagan by z tego powstał. Także ja wszystkim ludziom życzliwym dziękuję za pomoc, ale będę o nią prosił wtedy, kiedy będę jej potrzebował. W tej sprawie pomoc pani minister Fotygi nie jest mi potrzebna - oświadczył szef rządu.

Sikorski: Po owocach ją poznamy

Również szef MSZ Radosław Sikorski przyznał wczoraj, że wyjazd Fotygi "nie jest uzgodniony", a on nie ma na razie informacji na temat spraw, w jakich prezydencka minister pojechała do USA.

- Większa doza koordynacji by się przydała, tym bardziej w tak delikatnym momencie negocjacji polsko-amerykańskich. Ale "po owocach ich poznacie": jeśli by się okazało, że min. Fotyga uzyska większą przychylność Stanów Zjednoczonych dla polskiego stanowiska negocjacyjnego, to będzie to pożyteczne - powiedział Sikorski dziennikarzom w Poznaniu.

Kancelaria Prezydenta twierdzi tymczasem, że MSZ wiedziało o terminie wizyty Fotygi w USA i liście rozmówców, a także pomagało w jej organizowaniu. Jak podaje Kancelaria, Fotydze w czasie rozmów towarzyszą ambasador RP w USA Robert Kupiecki, stały Przedstawiciel RP przy ONZ ambasador Andrzej Towpik oraz dyrektor Biura Spraw Zagranicznych Kancelarii Prezydenta Mariusz Handzlik.

Powraca problem odpowiedzialności za zniesławienie

Adam Bodnar, Dawid Sześciło 27-06-2008, ostatnia aktualizacja 27-06-2008 08:14

Ministerstwo Sprawiedliwości oficjalnie zaprezentowało projekt nowelizacji kodeksu karnego zakładający zniesienie kary pozbawienia wolności za zniesławienie (art. 212 ), także to dokonane za pośrednictwem środków masowego przekazu.

autor zdjęcia: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa

Jednocześnie Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 12 maja 2008 r. (SK 43/05) stwierdził, iż rozpowszechnianie prawdziwych zarzutów dotyczących niewłaściwego postępowania osób pełniących funkcje publiczne, które mogą poniżyć je w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego na danym stanowisku, w zawodzie lub rodzaju działalności, nie stanowi przestępstwa i nie wymaga udowadniania przez oskarżonego działania „w społecznie uzasadnionym interesie”. Wyrok ten, podobnie jak poprzedni wydany w sprawie zgodności z Konstytucją RP art. 212 k.k . (z 30 października 2006 r.), oznacza jednak, że TK nie dostrzega niekonstytucyjności w samej idei karalności pomówienia. Nie zmienia to faktu, że ostateczna decyzja co do kształtu regulacji należy do ustawodawcy.

Niewystarczające środki

Propozycji ministerstwa można by przyklasnąć, gdyby nie fakt, że omija istotę problemu karalności pomówienia w prawie polskim. Tkwi ona znacznie głębiej niż w dopuszczalności karania za słowo więzieniem, co zresztą w praktyce polskich sądów zdarza się obecnie incydentalnie. Negatywny wpływ na ochronę wolności słowa ma już jednak sama możliwość uruchomienia postępowania karnego, postawienie zarzutów czy oskarżenie dziennikarza, ponieważ może wywoływać tzw. efekt mrożący. Groźba odpowiedzialności karnej studzi zapał mediów do poruszania tematów kontrowersyjnych, ale ważnych dla interesu publicznego. Ogranicza w ten sposób nie tylko wolność prasy, ale także prawo obywateli do informacji o życiu publicznym, które jest filarem demokratycznego społeczeństwa.

Nie ulega przy tym wątpliwości, że cześć i dobre imię osób nieprawdziwie i niesłusznie pomówionych należy chronić. Trudno polemizować ze stanowiskiem wyrażonym m.in. w rekomendacji Komitetu Ministrów Rady Europy z 15 grudnia 2004 r., iż prawo powinno chronić jednostkę przed informacjami ukazującymi ją w nieprawdziwym świetle czy naruszającymi jej prawa. Powinny jednak służyć temu instrumenty odpowiedzialności cywilnej za naruszenie dóbr osobistych (art. 24 i 448 kodeksu cywilnego) – odszkodowanie i zadośćuczynienie. Niewiele przemawia natomiast za posiłkowaniem się w takich przypadkach instrumentami odpowiedzialności karnej, w tym majątkowej, zasądzaniem grzywny lub nawiązki. We współczesnych społeczeństwach demokratycznych areną starć między nieskrępowanym rozwojem wolnych mediów a prawami jednostki jest debata publiczna. Regulacje prawne powinny tworzyć równowagę między tymi, niekiedy sprzecznymi, interesami i potrzebami. Jednocześnie należy traktować wolność wypowiedzi jako zasadę naczelną, od której odstępować można jedynie w sytuacjach wyjątkowych.

Jasne wskazówki ETPC

Na poparcie tego poglądu – wielokrotnie podnoszonego przez Helsińską Fundację Praw Człowieka (por. stanowisko HFPC z 7 listopada 2007 r.) – przytoczyć można tezy z bogatego orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu opartego na treści art. 10 europejskiej konwencji praw człowieka. Trybunał, począwszy od wyroku w sprawie Castells przeciwko Hiszpanii z 23 kwietnia 1992 r. (skarga nr 11798/85), uznaje, że sankcje karne za pomówienie dopuszczalne są tylko wówczas, gdy służy to zapewnieniu porządku publicznego, w szczególności przeciwdziałaniu podżegania do przemocy czy siania nienawiści. Niewielkie ma przy tym znaczenie, że w danym przypadku nie zastosowano wobec dziennikarza kary pozbawienia wolności. Jak bowiem podkreślił ETPC w wyroku w sprawie Scharsach and News Verlagsgesellschaft przeciwko Austrii ( z 13 listopada 2003 r., skarga 39 394/98), nawet łagodniejsza kara (np. grzywna czy ograniczenie wolności) pozostaje sankcją karną i skutkuje m.in. wpisem do rejestru skazanych. Co więcej, jak wynika z wyroku w sprawie Stoll przeciwko Szwajcarii z 25 kwietnia 2006 r. (skarga 69698/01), nawet jeśli kara wymierzona autorowi danej publikacji nie ogranicza mu możliwości dalszego wypowiadania się, skazanie jest rodzajem cenzury mającej przekonać go, aby nie wdawał się w krytykę pewnych osób czy działań. Rodzi to ryzyko zniechęcenia dziennikarzy do dyskusji o kwestiach publicznie ważnych.

dr Adam Bodnar, sekretarz zarządu, szef programów prawnychDawid Sześciło, prawnik

Źródło : Rzeczpospolita

Kolejne odsłony otwierania korporacji

Ireneusz Walencik 27-06-2008, ostatnia aktualizacja 27-06-2008 12:20

Sejm zajmie się rządowym projektem regulującym dostęp do zawodów prawniczych. Konkurencyjny projekt autorstwa PiS nie podoba się koalicji PO – PSL

autor zdjęcia: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa

Po pierwszym czytaniu Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka wniosła o odrzucenie przez Sejm złożonego przez posłów PiS projektu nowelizacji prawa o adwokaturze, ustawy o radcach prawnych i prawa o notariacie. Projekt dotyczy wykonania wyroków Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował wiele przepisów tzw. ustawy Gosiewskiego z 2005 r. otwierających dostęp do zawodów prawniczych. Nie poparli go posłowie koalicji rządzącej, którzy mają większość w komisji. Skrytykował go także wiceminister sprawiedliwości Zbigniew Wrona, który poinformował, że w lipcu rząd złoży w Sejmie swój projekt regulujący te same kwestie.

Ów projekt przygotowany w Ministerstwie Sprawiedliwości został właśnie skierowany do rozpatrzenia przez Komitet Rady Ministrów.

Przewiduje się w nim między innymi, że adwokatem czy radcą (bez odpowiedniej aplikacji i egzaminu) będzie mógł zostać sędzia i prokurator oraz radca prawny Prokuratorii Generalnej (z trzyletnim stażem). Taką możliwość będą mieć także: osoby, które zdały egzamin sędziowski lub prokuratorski po 1990 r., oraz doktorzy nauk prawnych, którzy pięć lat przed złożeniem wniosku o wpis na listę adwokatów czy radców przez trzy lata byli asesorami, referendarzami, aplikantami sądowymi lub prokuratorskimi, asystentami sędziego bądź prokuratora, albo też pracowały w kancelarii prawnej.

Bez aplikacji natomiast do egzaminu adwokackiego czy radcowskiego mogliby przystąpić: doktorzy prawa oraz osoby, które w ostatnich ośmiu latach przez pięć lat pracowały jako referendarz, asystent sędziego lub prokuratora bądź w kancelarii prawnej albo w urzędzie władzy publicznej przy świadczeniu pomocy prawnej. Aplikacja nie byłaby też wymagana od tych, którzy wcześniej zdali egzamin sędziowski czy prokuratorski, ani od radców Prokuratorii Generalnej.

Projekt zakłada też, że egzaminy adwokacki i radcowski mają być państwowe i wyłącznie pisemne. Pięcioczęściowy sprawdzian składał się będzie z testu stu pytań oraz czterech zadań z prawa karnego, cywilnego, gospodarczego i administracyjnego. Z powodu braku części ustnej krytycznie oceniły go samorządy zawodowe.

Sprzeciwy wzbudził także zaproponowany zakres pozaaplikacyjnych dróg do zdobycia uprawnień profesjonalnych, uznany za zbyt szeroki.

Nowe przepisy mają funkcjonować do czasu całkowitego wprowadzenia przygotowywanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości reformy w postaci systemu dwóch państwowych egzaminów prawniczych.

Źródło : Rzeczpospolita

USA: Giełda runęła, paniczna wyprzedaż akcji General Motors

tm, PAP, Gazeta Wyborcza
2008-06-26, ostatnia aktualizacja 2008-06-27 00:01

Na amerykańskim rynku akcji nastąpiła w czwartek silna wyprzedaż, pod wpływem serii złych wiadomości z dużych spółek, głównie sektora finansowego i samochodowego, a przede wszystkim pod wpływem skoku ceny ropy, która po raz pierwszy w dziejach przekroczyła granicę 140 dol. za baryłkę.

Zobacz powiekszenie
SERWISY
Wszystkie trzy główne amerykańskie wskaźniki giełdowe spadły w czwartek o ok. 3 procent lub więcej. Wskaźnik największych spółek Dow Jones, uważany za najważniejszy na świecie barometr koniunktury rynkowej, stracił prawie 360 pkt, to jest 3,01 proc., schodząc do poziomu najniższego od prawie dwóch lat, wskaźnik rynku technologicznego Nasdaq spadł o 3,33 proc., a S&P 500 o 2,94 proc.

Na pogorszenie nastrojów inwestorów wpłynęły złe oceny analityków pod adresem samochodowego giganta General Motors. Obniżyły one notowania akcji tej wchodzącej do trzydziestki wskaźnika Dow Jones spółki do poziomu najniższego od ponad 30 lat.

Z kolei akcje giganta numer jeden sektora finansowego Citigroup oraz innego wielkiego banku Merrill Lynch poszły ostro w dół po przesunięciu przez analityków firmy Goldman Sachs ich rekomendacji na pozycje "sprzedaj".

W sektorze technologicznym z kolei nastroje popsuły kiepskie prognozy rozwojowe dwóch ważnych spółek tej branży Oracle i Research In Motion.

Na rynku ropy padły dwa rekordy. W trakcie sesji na nowojorskiej giełdzie surowcowej NYMEX wskaźnikowa cena krajowej ropy WTI przeszła po raz pierwszy w dziejach 140 dol. i doszła do 140,39 dol. za baryłkę, co jest rekordem absolutnym. Potem notowania nieco opadły i zamknęły się na poziomie 139,64 dol., co jest nowym rekordem zamknięcia.

Główne bezpośrednie przyczyny dalszego ciągu naftowej hossy, to zapowiedzi ograniczenia wydobycia przez Libię oraz wypowiedź przewodniczącego OPEC Chakiba Chelila w telewizji francuskiej, zapowiadająca wzrost cen ropy tego lata do poziomu 150 - 170 dol. za baryłkę. Dodatkowym czynnikiem podbijającym ceny ropy było słabnięcie kursu dolara, w którym wyrażane są one na całym świecie.

Złe wiadomości przeważyły nad informacjami o lekkim drgnięciu na wtórnym rynku domów mieszkalnych w USA, a także nad pozytywnymi dla rynku przewidywaniami, że w środę Rezerwa Federalna (Fed), czyli bank centralny USA, pozostawi stopy procentowe na niezmienionym poziomie.

Dow Jones zamknął się w czwartek na poziomie 11453,42 pkt, niższym o 358,41 pkt, czyli o 3,03 proc. Jest to najniższe zamknięcie tego wskaźnika od 11 września 2006 r.

Szersze wskaźniki też potężnie spadły, ale nie pokonały najniższych poziomów osiągniętych w połowie marca. Standard and Poor's 500 obniżył się o 38,82 pkt, czyli o 2,94 proc, do poziomu 1283,15 pkt, a Nasdaq zjechał o 79,89 pkt, czyli o 3,33 proc. w dół, do poziomu 2321,37 pkt.

Paniczna wyprzedaż akcji General Motors

Akcje General Motors są najtańsze od 1955 r. Inwestorzy na gwałt sprzedawali papiery koncernu, bo banki zapowiedziały, że czekają go nowe problemy finansowe.

Giełdowa wartość General Motors, największego koncernu motoryzacyjnego świata, wynosi obecnie 6,5 mld dolarów. Jego akcje zaczęły pikować, kiedy bank Goldman Sachs rekomendował inwestorom, by się ich pozbyli. A ponieważ notowania GM od kilku tygodni rosły, ta nieoczekiwana rekomendacja wywołała panikę inwestorów.

Zdaniem Goldman Sachs z powodu paliwowej drożyzny sprzedaż nowych aut w USA będzie nadal spadać. GM będzie musiał zyskać nowe kapitały i zmniejszyć dywidendę, aby przetrwać ciężkie chwile.

GM stwierdził, że ma dość własnych zasobów gotówki i nie potrzebuje nowych kapitałów. - Mamy bardzo solidne fundamenty finansowe, aż do końca roku - zapewniał szef GM Rick Wagoner. Na próżno.

Zaraz po ogłoszeniu rekomendacji Goldman Sachs kurs akcji GM spadł o 11 proc.

Inwestorzy pozbywali się także akcji głównych kooperantów GM i innych koncernów samochodowych. Akcje producenta samochodowego wyposażenia Lear Corp. spadły o 18 proc. O 5 proc. spadł kurs akcji Forda, któremu Goldman Sachs zakwestionował prognozy wyników finansowych.

Minister zachwala studentom swoją reformę

Ireneusz Walencik 26-06-2008, ostatnia aktualizacja 26-06-2008 07:58

Drogą do zawodu adwokata, radcy i notariusza na równi z dwuletnią aplikacją ma być czteroletnia praktyka prawnicza

autor zdjęcia: Dominik Pisarek
źródło: Fotorzepa

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, jego zastępca Jacek Czaja oraz dyrektor departamentu zajmującego się aplikacjami Iwona Kujawa przedstawili na Uniwersytecie Warszawskim zarys przygotowywanej na 2009 r. reformy systemu rekrutacji do zawodów prawniczych. Ich propozycje nie spotkały się z protestami około setki studentów. Więcej niż zastrzeżeń było pytań.

– Nie mamy żadnego interesu, aby ograniczać dostęp do zawodów prawniczych, ale chcemy, by aplikanci mogli zdobyć kwalifikacje na odpowiednim poziomie – tłumaczył minister Ćwiąkalski.

– A samorządy nie są w stanie wykształcić w taki sposób 1200 aplikantów na jednym roku – dodał wiceminister Czaja, odnosząc się do sytuacji warszawskich radców.

Dlatego ustawa o państwowych egzaminach prawniczych będzie, zdaniem jej autorów, racjonalizować nabór. Ma określić minimum rocznych przyjęć na aplikacje na poziomie 10 proc. członków konkretnej korporacji w każdej izbie.

Kandydaci będą zdawać egzamin pierwszego stopnia na poziomie podstawowym (test 250 pytań), potem przejdą dwa lata szkolenia (dyr. Kujawa zapowiedziała skrócenie aplikacji korporacyjnych) oraz zdadzą egzamin drugiego stopnia. Goście podkreślali, że nie tylko aplikacja będzie prowadzić do uprawnień. Inną, atrakcyjną drogą ma być świadczenie na własną rękę usług prawniczych.

– W ten sposób rynek stworzy alternatywę dla aplikacji – mówiła dyrektor Kujawa.

Kandydaci zdawaliby egzamin pierwszego stopnia (podstawowy oraz rozszerzony, złożony z trzech zadań: przygotowania pisma procesowego, umowy oraz rozwiązania kazusu), następnie świadczyli podstawową pomoc prawną (doradztwo, pisanie dokumentów, reprezentacja klientów przed organami administracji i sądami rejonowymi, oprócz spraw karnych i rodzinnych), a potem zdawali egzamin drugiego stopnia.

– Przewidujemy, że napór na aplikacje się zmniejszy – mówił minister Ćwiąkalski. – Nie zamykamy możliwości wykonywania usług prawniczych na podstawie wpisu do ewidencji działalności gospodarczej. Tylko jednak osoby po pierwszym egzaminie będą mogły używać tytułu doradcy prawnego – dodał.

– Mają być rozpoznawani przez klientów jako osoby z określonymi kwalifikacjami – wyjaśniał Jacek Czaja.

Doradcy będą mieli obowiązkowe ubezpieczenie.

Barwy Obamy

Piotr Zychowicz 27-06-2008, ostatnia aktualizacja 27-06-2008 18:31

„Przyszłość” i „nadzieja”. To słowa najczęściej powtarzane przez demokratycznego kandydata na prezydenta USA. Nic dziwnego, bo jeśli chodzi o przeszłość, to nie ma się raczej czym chwalić

Barack Obama
źródło: AFP
Barack Obama
Barack Obama podczas studiów prawniczych na Harvardzie, ok. 1990 r.
źródło: AP
Barack Obama podczas studiów prawniczych na Harvardzie, ok. 1990 r.
Pastor Jeremiah Wright. Jego kazania, w których przeklinał Amerykę, nie przeszkadzały Obamie przez 15 lat, aż do momentu, kiedy kampania wyborcza ruszyła na dobre
źródło: AP
Pastor Jeremiah Wright. Jego kazania, w których przeklinał Amerykę, nie przeszkadzały Obamie przez 15 lat, aż do momentu, kiedy kampania wyborcza ruszyła na dobre

Obama niechętnie mówi o swoich młodzieńczych latach. A adorujące go czołowe amerykańskie media niespecjalnie się palą do sprawdzenia, co się kryje za szerokim uśmiechem wzbudzającego powszechną sympatię charyzmatycznego polityka.

– Jednym z atutów Obamy jest to, że właściwie nic o nim nie wiemy – mówi w rozmowie z „Rz” prof. Marek Chodakiewicz z waszyngtońskiego Institute of World Politics. Obama nie jest jednak człowiekiem znikąd. Ma wyjątkowo interesującą i bogatą biografię, którą, delikatnie mówiąc, trudno uznać za typową dla kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Barack Husajn Obama nie urodził się w tradycyjnej amerykańskiej rodzinie, osiadłej od pokoleń na wielkich połaciach ziemi w Wirginii czy w jednej z metropolii Wschodniego Wybrzeża. Nie należy do klanu Bushów czy Kennedych, który od urodzenia szykowałby go do objęcia stanowiska prezydenta. Rodzina czarnoskórego senatora nie nadawałaby się raczej do reklamy proszku do prania.

Urodzony w 1961 roku polityk był owocem burzliwej, ale krótkiej miłości nastoletniej hipiski z dobrego domu i afrykańskiego studenta. Ann Dunham poznała Baracka Obamę seniora na uniwersytecie na Hawajach, na kursie... rosyjskiego. Języka, który na początku lat 60. jednoznacznie utożsamiany był ze Związkiem Sowieckim i komunizmem.

Koledzy z tamtych lat, do których dotarła „Chicago Tribune”, opisują matkę Obamy jako radykalną lewicową aktywistkę. Była feministką nieukrywającą niechęci do chrześcijaństwa i tradycyjnych struktur społecznych. – Moja matka była dominującą osobą w czasach, gdy się kształtowałem. Wartości, jakie we mnie wpoiła, są dla mnie punktem odniesienia w moich działaniach politycznych – wyznał Barack Obama w jednym z wywiadów.

Tego samego nie może powiedzieć o ojcu, który porzucił rodzinę, gdy jego syn miał zaledwie dwa lata. Barack Obama senior pochodził z tradycyjnej, muzułmańskiej poligamicznej kenijskiej rodziny. – Jego ojciec wywodzi się z plemienia Luo, to ci, którzy wyrzynali się ostatnio z Kikui i Masajami po sfałszowanych wyborach w Kenii. Obama senior jako młody człowiek porzucił jednak wiarę przodków na rzecz nowej: marksizmu. W nagrodę dostał stypendium Fulbrighta i pojechał na Hawaje – opowiada prof. Chodakiewicz.

To właśnie ojciec zdecydował, że młody chłopak otrzymał muzułmańskie drugie imię Husajn. Przed ślubem zapomniał jednak powiedzieć Ann Dunham, że w Kenii zostawił żonę z dwójką dzieci. Obie rodziny były zresztą przeciwne ślubowi. Sam Obama wspominał, że jego kenijski dziadek „nie chciał, żeby krew Obamów została zepsuta przez białą kobietę”.

Czy Obama był muzułmaninem?

Po ucieczce Obamy seniora Ann Dunham znowu zszokowała rodziców i wybrała sobie równie egzotycznego męża. Tym razem padło na studenta z Indonezji Lolo Soetoro. Para w 1967 roku zamieszkała w Dżakarcie, gdzie mały amerykański chłopczyk został zapisany do dobrej katolickiej szkoły. Co ciekawe, w szkolnych papierach w rubryce „wyznanie” przy nazwisku Baracka wpisano „muzułmanin”.

Sam Obama stanowczo odżegnuje się od związków z islamem. Powtarza, że był wychowany w duchu ateistycznym, a jako dorosły człowiek stał się pobożnym chrześcijaninem. – Nigdy nie byłem muzułmaninem – mówi. Dziennikarz liberalnego „Los Angeles Times” Paul Watson, którego trudno posądzić o niechęć do czarnoskórego polityka, dotarł jednak do szkolnych kolegów i nauczycieli z tamtych lat, którzy przedstawiają zupełnie inną wersję wydarzeń.

– Cała moja rodzina to muzułmanie i większość ludzi, których znam, to muzułmanie – powiedziała siostra przyrodnia Obamy Maya Soetoro. Podkreśliła jednak, że jej ojciec, a ojczym Obamy, nie był specjalnie religijny. Do meczetu chodził tylko przy okazji ważniejszych świąt. Sam Barack, używający wówczas nazwiska Barry Soletoro, bywał tam znacznie częściej. Co pewien czas brał udział w copiątkowych modłach.

– Jako dzieci uwielbialiśmy spotkać się z przyjaciółmi, iść do meczetu i się modlić – powiedział, cytowany przez „LA Times” szkolny kolega Obamy Zulfin Adi. Młody Obama podobno z niecierpliwością czekał na sygnał dany przez muezina z najbliższego minaretu. – Barry był muzułmaninem i chodził do meczetu. Pamiętam, że nosił sarong [tradycyjny indonezyjski strój] – podkreślił Adi.

Młody Barry Soletoro nie tylko brał udział w modłach, ale regularnie dwa razy w tygodniu chodził na islamskie lekcje religii, gdzie zgłębiał tajniki Koranu. I sporo z nich pamięta do dzisiaj. Dziennikarz „New York Timesa” Nicholas D. Kristof opisał, jak podczas rozmowy z nim w maju 2007 roku Obama „z doskonałym akcentem zacytował pierwsze wersy arabskiego wezwania do modłów”.

– Śpiew islamskiego kapłana jest jednym z najpiękniejszych dźwięków na ziemi o wschodzie słońca – powiedział wówczas demokratyczny kandydat na prezydenta. Przychylny mu Kristof przytomnie skwitował, że wypowiedź ta „mogłaby wywołać zawał serca wśród wyborców z Alabamy”. Nie jest bowiem tajemnicą, że większość Amerykanów, szczególnie z konserwatywnego, chrześcijańskiego Południa, nie przepada za islamem.

Muzułmańska przeszłość Obamy wzbudza również niepokój Żydów, którzy obawiają się, że jeżeli demokraci wygrają wybory, wpłynie ona na jego politykę bliskowschodnią. – Przekonania religijne kandydata na prezydenta są oczywiście jego prywatną sprawą. Problem leży gdzie indziej. Barack Obama przez wiele lat konsekwentnie i świadomie kłamał. Ukrywał przed obywatelami taki podstawowy fakt jak swoje byłe wyznanie. Ile jest jeszcze takich tajemnic? Taki człowiek nie wzbudza zaufania – powiedział „Rz” neokonserwatywny amerykański publicysta Daniel Pipes.

Narkotyki i walka klas

Stany Zjednoczone nazywane są często krajem bez lewicy. Według europejskich kryteriów zarówno Partia Republikańska, jak i Demokratyczna plasują się raczej po prawej stronie sceny politycznej. Środowiska o zdecydowanie lewicowych poglądach odgrywają w Ameryce rolę marginalną. Mimo to Obama od wielu lat utrzymuje bliskie kontakty z ludźmi, którzy – nawet według tych samych łagodnych, europejskich kryteriów – uznani zostaliby za ultralewaków.

Wszystko zaczęło się jeszcze w latach 70., gdy Obama był nastolatkiem. Chodził wówczas do drogiej prywatnej szkoły średniej Punahou Academy na Hawajach (po kilku latach spędzonych w Indonezji matka odesłała go na wychowanie do dziadków). Okres ten wydaje się kluczowy dla zrozumienia, kim tak naprawdę jest demokratyczny kandydat na prezydenta. To właśnie wówczas kształtowała się jego osobowość.

– Barack Obama wiódł beztroskie życie wielokulturowego nastolatka, co na Hawajach jest właściwie normą. Narkotyzował się i bawił do woli. W oficjalnych wspomnieniach twierdzi, że wtedy właśnie po raz pierwszy odczuł rasizm jako Afroamerykanin. Brzmi to jednak jak próba dopisania sobie heroicznej historii prześladowań – uważa prof. Marek Chodakiewicz.

Na rozwój młodego Obamy najbardziej wpłynęły jednak nie huczne imprezy na plaży czy prawdziwe bądź też urojone rasistowskie docinki. Właśnie wtedy spotkał bowiem być może najważniejszą osobę w życiu, swojego mentora i nauczyciela „Franka”. Tak właśnie określił go w swoich wspomnieniach „Dreams From My Father”.

To właśnie on w trakcie długich nocnych rozmów miał wpoić młodemu Obamie podstawowe wartości, nauczyć go myślenia politycznego i otworzyć mu oczy na istniejącą na świecie niesprawiedliwość. Przedmiotem rozmów była ideologia „czarnej siły” i nierówności społeczne. „Szanowałem go za walkę, którą on i inni czarni wówczas prowadzili, i zrozumiałem, że jest to również moja walka” – czytamy we wspomnieniach polityka.

Kim był ów „Frank”, którego nazwisko zataił w swoich wspomnieniach demokratyczny senator? Postać tę zidentyfikował profesor Herbert Romerstein, za czasów zimnej wojny członek amerykańskiego Biura ds. Zwalczania Komunistycznej Dezinformacji i Działalności. – „Frank” to Frank Marshall Davis, członek Komunistycznej Partii Ameryki (KPA) i sowiecki agent – powiedział „Rz” prof. Romerstein.

Davis był kluczowym członkiem komunistycznej jaczejki na Hawajach. Był zdeklarowanym stalinistą, który starał się zinfiltrować znaną murzyńską organizację NAACP. Brzydził się kapitalistyczną Ameryką, którą uważał za kraj wyzysku mas robotniczych i dyskryminacji kolorowych. Śledztwo w sprawie działalności „towarzysza Davisa” prowadziło FBI.

W swoich wspomnieniach Obama z rozrzewnieniem wspomina wieczory, podczas których „Frank” czytał mu swoje wiersze. Oto niektóre tytuły tych zaangażowanych poematów: „Rozwalaj dalej złakniona zwycięstw Armio Czerwona”, „Jezus Chrystus jest czarnuchem z Południa” czy „Do widzenia, Chrystusie”. W tym ostatnim wierszu radzi on Jezusowi, żeby ustąpił miejsca nowemu, „prawdziwemu facetowi”: „Jego imię jest Marks Komunista Lenin chłop Stalin robotnik JA”.

Tajne spotkanie w Chicago

W czasie zimnej wojny sowiecki wywiad bardzo często werbował i wykorzystywał czarnoskórych działaczy społecznych niezadowolonych ze sposobu, w jaki w Stanach Zjednoczonych traktowani byli kolorowi. W latach 40. murzyńscy intelektualiści z USA często byli zapraszani na wycieczki do Związku Sowieckiego. Walkę o prawa wyborcze i obywatelskie łączyli z marksizmem.

Czy Barack Obama nadal podziela te poglądy, czy coś z lekcji udzielanych mu pod koniec lat 70. przez towarzysza Davisa pozostało w nim do dzisiaj? – Problem w tym, że on bardzo rzadko zajmuje jakiekolwiek zdecydowane stanowisko. Dużo się uśmiecha i używa pustych sloganów. Niektóre jego przemówienia ewidentnie przypominają jednak wystąpienia komunistów z czasów zimnej wojny. Natychmiast wyjdźmy z Iraku, przestańmy bez sensu wydawać pieniądze na zbrojenia naszej armii – wylicza prof. Romerstein.

Ze względu na strategię unikania jednoznacznych deklaracji ideowych rekonstrukcja prawdziwych poglądów politycznych Baracka Obamy jest więc w dużej mierze procesem poszlakowym. Dużo na ten temat mówią środowiska, w jakich przez całe swoje dorosłe życie się obracał, i przyjaciele jakich sobie dobierał. Byli to często ludzie o kontrowersyjnych, antyamerykańskich poglądach.

Po wyjeździe z Hawajów na początku lat 80. Obama trafia do Occidental College w Los Angeles. Jak sam wspomina, od razu zawarł znajomości z „zaangażowanymi politycznie czarnymi studentami”. W skład jego towarzystwa wchodzili „marksistowscy profesorowie, feministki i punkrockowi poeci”. Na kolejnej uczelni – nowojorskim Columbia University – często odwiedzał „socjalistyczne konferencje”.

Tak było już zawsze. Gdziekolwiek Obama się pojawiał, szybko trafiał do najbardziej radykalnego towarzystwa. Wiele wskazuje na to, że drzwi do politycznej kariery otworzyły mu właśnie szerokie kontakty wśród amerykańskiej skrajnej lewicy, a nie – jak wynika z obrazu roztaczanego przez demokratycznych spin doktorów – wielka determinacja czarnego, ambitnego chłopaka.

Obama na arenę polityczną wkroczył w 1995 roku na zamkniętym spotkaniu w chicagowskiej rezydencji profesora miejscowego uniwersytetu Williama Ayersa. W spotkaniu uczestniczyła między innymi żona naukowca Bernardine Dohrn oraz ówczesna czarnoskóra senator stanowa Alice Palmer. Ta ostatnia oświadczyła gronu przyjaciół, że ustępuje ze stanowiska. Na swojego następcę wyznaczyła właśnie Obamę.

Warto bliżej się przyjrzeć uczestnikom spotkania. Palmer była członkinią kontrolowanej przez KGB Amerykańskiej Rady Pokoju, która zwalczała strategię wyścigu zbrojeń prezydenta Reagana. Jeździła do komunistycznej Czechosłowacji na Światowy Kongres Pokoju, a w 1986 roku brała udział w XXVII Zjeździe KPZR i zachwycała się „tolerancyjną” sowiecką polityką wewnętrzną.William Ayers i Bernardine Dohrn byli zaś przywódcami i założycielami lewackiej organizacji terrorystycznej Weatherman działającej w latach 60. i 70. Jej członkowie specjalizowali się w zamachach bombowych na budynki rządowe i atakach na policjantów, których uważali za „faszystowskie świnie”. – Ci ludzie nigdy nie zmienili swoich antyamerykańskich poglądów. Ayers w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że jedyną rzeczą, jakiej żałuje, jest to, że nie podłożył więcej bomb. Kandydat na prezydenta USA powinien się wytłumaczyć z takich powiązań – powiedział „Rz” prof. Romerstein.

Duchowy przewodnik

Profesor Marek Chodakiewicz: – Naturalnie każdy ma prawo wybierać sobie przyjaciół, jakich chce, ale niereformowalni koledzy z kompartii nie są chyba najlepszą wizytówką dla przyszłego prezydenta. Takie znajomości powinny dyskwalifikować, tak jak koneksje z Ku-Klux-Klanem czy NSDAP.

Podczas obecnej kampanii amerykańskie środowiska lewicowe zdecydowanie poparły czarnego senatora z Illinois. Powstała nawet specjalna organizacja Postępowcy dla Obamy, która ma zmobilizować radykalny elektorat. Znany amerykański działacz komunistyczny Frank Chapmann w lewackim periodyku „People’s Weekly World” z entuzjazmem przyjął jeden z prawyborczych sukcesów Obamy.

„To zwycięstwo to więcej niż ruch postępowy. To skok dialektyczny, który wprowadził jakościowo nową erę walki. Marks kiedyś porównał walkę rewolucyjną z robotą kreta, który czasami wkopuje się tak głęboko pod powierzchnię, że nie zostawia na niej żadnego śladu. To jest właśnie ten stary rewolucyjny »kret«, który prze do przodu” – napisał w emocjonalnym wystąpieniu .

Skrajnie lewicowi przyjaciele Obamy nie chcą rozmawiać o jego poglądach i powiązaniach. Obawiają się, i słusznie, że mogą mu w ten sposób zaszkodzić. – Obama rzeczywiście może liczyć na nasze wsparcie. On jednoczy jednak bardzo różnych ludzi. Feministki, działaczy społecznych i bojowników o równe prawa dla Afroamerykanów – powiedziała „Rz” chcąca zachować anonimowość członkini Amerykańskiej Partii Komunistycznej.

Właśnie ta ostatnia grupa odegrała dużą rolę w ostatnim czasie w życiu demokratycznego polityka. – Na początku lat 90. Obama „odnalazł Chrystusa”. Ale odnalazł go w murzyńskim Trinity United Church of Christ. Jego pastor Jeremiah Wright jest wyznawcą czarnej teologii wyzwolenia. Według niego powinno się mówić „Boże, przeklnij Amerykę, a nie Boże, błogosław Amerykę”. Ameryka jest abominacją i piekłem czarnych. Będący u władzy biali zieją rasizmem i prześladują Afroamerykanów – streszcza tę teologię prof. Chodakiewicz.

Według Wrighta Pentagon, CIA i FBI to demoniczne organizacje, które postawiły sobie za cel gnębienie Murzynów. Między innymi syntetycznie wyprodukowały wirus HIV i sprowadzają do Ameryki kokainę, żeby uzależnić od niej i osłabić tężyznę fizyczną kolorowych. Najgorsze są zaś białe kapitalistyczne korporacje, które prowadzą wyzysk na szeroką skalę. Czarny pastor stwierdził również w jednym z wywiadów, że Ameryka zasłużyła sobie na atak z 11 września.Barack Obama wielokrotnie podkreślał, że nauczanie Wrighta wywarło na niego duży wpływ. W jednym z wywiadów udzielonych „New York Timesowi” podkreślił, że jest dumny ze swojego pastora i swojego Kościoła. To właśnie Wright udzielił mu ślubu i ochrzcił dwójkę jego dzieci. – Dopiero ostatnio po serii wyjątkowo kompromitujących wypowiedzi Obama odciął się od Wrighta. Wcześniej przez ponad 15 lat spokojnie wysłuchiwał podobnych kazań i utrzymywał bliskie kontakty z tym pastorem. Mówimy o człowieku, który jest czarnym rasistą, zaciekłym antysemitą i wrogiem Ameryki – mówi prof. Romerstein.

Sprawa Roberta Malleya

Informacje na temat opisanych wyżej epizodów z życia Baracka Obamy od pewnego czasu wypływają w konserwatywnych blogach i niszowych periodykach. – Mainstreamowe media całkowicie zawodzą, nie informując narodu o tych sprawach. Obama został wykreowany przez liberalnych dziennikarzy, który zdają sobie sprawę, że gdyby Amerykanie poznali całą prawdę o jego życiu, nigdy by na niego nie głosowali – mówi “Rz” prawicowy publicysta Cliff Kincaid.

Przeciwnicy czarnoskórego senatora podkreślają, że jego młodzieńcze fascynacje religijne i polityczne oraz przyjaciele-wywrotowcy mogą odcisnąć się negatywnym piętnem na jego prezydenturze. Szczególny niepokój wzbudza polityka zagraniczna. Gdy przedstawiciele terrorystycznego Hamasu, Fidel Castro czy komunistyczni partyzanci z Kolumbii mówią, że chcieliby, żeby to Obama wygrał wybory, wiedzą, co mówią.Senator z Illinois w swoich nielicznych wypowiedziach na temat spraw międzynarodowych jasno daje do zrozumienia, że zamierza znacznie skorygować kurs obecnej waszyngtońskiej administracji. Nie chodzi tu tylko o jego zapowiedzi natychmiastowego wycofania wojsk z Iraku, ale także o kwestię konfliktu na Bliskim Wschodzie. – Żaden naród nie cierpi tak bardzo jak Palestyńczycy – powiedział niedawno Obama, wywołując oburzenie licznych amerykańskich zwolenników Izraela.

Amerykańska prawica obawia się, że po dojściu do władzy czarnoskóry senator będzie obsadzał swoimi radykalnymi przyjaciółmi ważne państwowe stanowiska. Powołują się na przykład byłego doradcy Obamy do spraw polityki bliskowschodniej Roberta Malleya, który został przez niego wyrzucony z pracy, gdy okazało się, że utrzymywał kontakty z palestyńskimi terrorystami z Hamasu.

Przy okazji wyszło na jaw, że ojciec Malleya Simon był jednym z założycieli Komunistycznej Partii Egiptu i bliskim przyjacielem Jasera Arafata. Głosił ostre antyamerykańskie i antyizraelskie hasła. Robert Malley – który jest pracownikiem jednej z organizacji finansowanych przez miliardera George’a Sorosa – również nie szczędził Izraelczykom ostrej krytyki, opowiadając się zdecydowanie po stronie Arabów. Choć Obama musiał się pozbyć niewygodnego doradcy, to konserwatyści obawiają się, że za demokratycznym kandydatem stoją setki innych Robertów Malleyów.

– W Stanach Zjednoczonych każdy człowiek, który ubiega się o mianowanie na jakieś poważne państwowe stanowisko, musi zostać poddany przez FBI specjalnym procedurom sprawdzającym. Agenci badają jego przeszłość, kontakty i powiązania – mówi Cliff Kincaid. – Barack Husajn Obama nigdy nie przeszedłby takiego testu. W sytuacji, gdy w jego życiu jest tyle podejrzanych epizodów, nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuściłby go do tajemnic państwowych. Niestety, kandydaci na prezydenta nie podlegają tym procedurom – dodał.

Źródło : Rzeczpospolita

Gest prezydenta wobec SLD?

Agnieszka Majchrzak, Anna Gielewska, Bernadeta Waszkielewicz 27-06-2008, ostatnia aktualizacja 27-06-2008 11:34

Napieralski miał zabiegać w Pałacu Prezydenckim o nominację dla nowego prezesa TK, Bohdana Zdziennickiego – wynika z informacji „Rz”

źródło: Rzeczpospolita

Lech Kaczyński miał do wyboru dwóch kandydatów: Janusza Niemcewicza, związanego dawniej z Unią Wolności, wiceministra sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, i Bohdana Zdziennickiego, także wiceministra sprawiedliwości, ale w rządzie SLD. Kandydatów wskazało Zgromadzenie Ogólne sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Politycy PiS od kilku dni krytykowali obu panów.

– To była celowo trudna sytuacja. Z jednej strony Niemcewicz związany z UW, z drugiej Zdziennicki wskazany przez SLD – komentuje Arkadiusz Mularczyk, poseł PiS.

Prezydent decyzję podjął w ostatniej chwili. Wczoraj w pałacu oficjalnie podziękował ustępującemu prezesowi TK Jerzemu Stępniowi i wręczył Zdziennickiemu nominację. – Cieszę się bardzo – prezesem Trybunału pierwszym w okresie mojej kadencji był mój kolega z roku, drugim prezesem mój kolega z trudnych lat “Solidarności”, trzecim prezesem jest mój nauczyciel – mówił Lech Kaczyński.

Zdziennicki ponad 30 lat temu uczył Kaczyńskiego prawa. Ale, jak podkreślił prezydent, decyzję, kto zostanie nowym prezesem TK, podjął “w sposób świadomy, choć nie bez długiego zastanawiania się”.

Jak wynika z naszych informacji, o tę nominację w otoczeniu prezydenta mógł też zabiegać szef SLD. – To jest sukces Napieralskiego i wyraźny gest polityczny prezydenta wobec SLD – twierdzi ważny polityk Sojuszu.

Czy za tym gestem mogą stać polityczne targi? Lewica jest języczkiem u wagi przy rozstrzyganiu losów prezydenckiego weta. O poparcie SLD w sprawie weta do ustawy medialnej zabiega PO. W środę wieczorem spotkali się w tej sprawie Napieralski i Zbigniew Chlebowski, szef Klubu PO. Nie przyniosło ostatecznych deklaracji. Ale to niejedyna sprawa, w której zarówno PO, jak i PiS chcą przeciągnąć lewicę na swoją stronę. – Jeśli chodzi o prezesa TK, to tylko gest symboliczny. Politycznie z tego nic nie mamy. I PiS, i PO takie ruchy mogą wykonywać, a my i tak będziemy robić swoje – mówi nasz rozmówca z SLD.

Napieralski odmówił komentarza do tych informacji. – Cieszę się, że prezydent podjął decyzję, nie kierując się jedynie metryką historyczną, ale przede wszystkim doświadczeniem zawodowym sędziego Zdziennickiego – powiedział tylko “Rz”.

Informacjom zaprzecza Adam Bielan, rzecznik PiS. – Nie było żadnych rozmów z lewicą. Z tego, co wiem, prezydent nie był zadowolony z żadnej z kandydatur, ale musiał wybrać mniejsze zło – twierdzi.

Nieoficjalnie politycy PiS komentują: – Nominacja Niemcewicza oznaczałaby wybór polityka na prezesa TK. Poza tym to była kandydatura Stępnia.

Zdziennicki jest sędzią od 1969 r. Za rządów koalicji SLD – PSL odpowiadał za prace legislacyjne w Ministerstwie Sprawiedliwości. Przez 20 lat orzekał jako sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego. W listopadzie 2001 r. został wybrany do Trybunału.

Źródło : Rzeczpospolita

Siostry Williams nie dały szans Polkom

qbi
2008-06-26, ostatnia aktualizacja 2008-06-26 22:33
Zobacz powiększenie

Agnieszka Radwańska i Marta Domachowska przegrały w II rundzie debla na Wimbledonie z siostrami Sereną i Venus Williams 0:6, 4:6. W starciu z utytułowanymi Amerykankami nie miały wiele do powiedzenia.



Paryset Iset II
Marta Domachowska/Agnieszka Radwańska04
Serena Williams/ Venus Williams66
Pierwszy set trwał 20 minut, Polki wygrały w nim 9 piłek (Amerykanki - 25). Scenariusz praktycznie każdej akcji był identyczny - siostry Williams po kilku odbiciach podchodziły na odległość dwóch metrów od siatki i wbijały piłki w trawę z taką mocą, że Polki ledwie mogły nadążyć za nimi wzrokiem.

W drugim secie Radwańska i Domachowska zagrały znacznie lepiej - wreszcie odrzuciły rywalki od siatki, same zaczęły grać agresywniej i wyszły nawet na prowadzenie 4:2 przełamując serwis Amerykanek. Potem nie wygrały już jednak ani jednego gema i w 56 minut było po meczu.

Siostry Williams nie zawsze decydują się na grę w debla, ale jeśli już to robią, to stanowią najlepszy duet świata. To sześciokrotne triumfatorki turniejów Wielkiego Szlema (dwukrotnie Wimbledonu) i złote medalistki z igrzysk w Sydney.

Radwańska i Domachowska traktowały start na Wimbledonie w deblu jako przygotowanie do igrzysk w Pekinie, gdzie będą reprezentować Polskę w tej konkurencji. Dobrą wiadomością dla Agnieszki Radwańskiej jest to, że mecz nie był zbyt męczący i przed jutrzejszym spotkaniem singla na pewno zdąży odpocząć.

- Co tu dużo gadać, trochę na nas wsiadły w pierwszym secie. Najpierw mówiłyśmy do siebie, że trzeba wygrać jakiegoś gema, żeby nie było wstydu, potem okazało się, że trzeba wygrać w ogóle jakieś punkty. Szczerze mówiąc myślałam, że gają w debla gorzej, ale jednak są niesamowite - mówiła po meczu Agnieszka Radwańska. - Po wygraniu pierwszego gema w drugim secie dostałyśmy potężną owację, więc trochę odetchnęłyśmy - powiedziała Radwańska. - Przewaga siły po ich stronie jest jednak druzgocąca - dodała Domachowska.

Polki nie były smutne, wręcz przeciwnie - uśmiechały się, czując pewnie tragikomiczność tego meczu, który przypominał jednak trochę starcie bokserskie w odległych od siebie kategoriach wagowych. - Szansa na zwycięstwo byłaby chyba wtedy, gdyby po naszym lobie obie wpadły na siebie i już nie wstały - żartowały Polki.