środa, 23 stycznia 2008

Nikt nie przeżył katastrofy samolotu typu CASA na Pomorzu

Samolot typu CASA. Fot. PAP/Piotr Polak
PAP
Nikt nie przeżył katastrofy samolotu wojskowego typu CASA, który z wysokości 200 metrów runął na las pod Mirosławcem (Zachodniopomorskie). W katastrofie zginęło 10 osób, to juz potwierdzona informacja. - Karetki zawracają, wszystko spłonęło - mówi Janusz Napiórkowski, dyrektor szpitala wojskowego w Wałczu.
- Mam postawionych w pełnej gotowości lekarzy z kilku szpitali - mówi Napiórkowski. - Ale dostałem informację, że nasze karetki zawrócono, bo na miejscu katastrofy wszystko spłonęło. A to oznacza, że wszyscy tam zginęli - dodaje.

Frątczak: było 10 osób

- Mogę potwierdzić, że ze wstępnych informacji uzyskanych od wojska, na pokładzie samolotu było 4 członków załogi i 6 pasażerów. Okoliczności, w jakich doszło do zdarzenia są następujące: około godziny 19.10 samolot transportowy typu CASA C-295, podchodząc do lądowania na lotnisku w Mirosławcu spadł przed lotniskiem na teren zalesiony, doszło do pożaru - powiedział Frątczak.

Z kolei z wcześniejszych nieoficjalnych informacji wynikało, że na pokładzie mogło być nawet 25 osób. Część z nich miała jednak wysiąść podczas międzylądowania. Na pokładzie byli uczestnicy konferencji Bezpieczeństwo Lotów. Zgłoszenie o wypadku straż pożarna otrzymała ok. godz. 19.30.

Pożar i rozcinany kadłub

Są tam 3 jednostki straży, które jednak tylko zasilają w wodę wojskową straż, która prowadzi akcję. Rozcinany jest kadłub maszyny. Na miejscu wypadku jest też już specjalna komisja.

Po upadku doszło do pożaru lasu. Działania na tym terenie mogą potrwać nawet kilka godzin. Fragmenty roztrzaskanego samolotu znajdują się na bardzo dużym obszarze.

Samolot wojskowy typu CASA, którym lecieli oficerowie z Warszawy, miał międzylądowania w Powidzu, Krzesinach. Miał też lądować w Mirosławcu i dalej w Świdwinie. Maszyna należała do 13 Eskadry Lotnictwa Transportowego.

CASA C-295 M - transportowiec do przerzutu żołnierzy

Produkowany od 9 lat CASA C-295 M to hiszpański samolot transportowy. Z maszyn tego typu korzystają siły powietrzne 8 krajów, w tym Polski. Polska dysponuje 10 samolotami tego typu, używanymi przez krakowską 13. Eskadrę Lotnictwa Transportowego. Na ich pokładzie może lecieć około 70 żołnierzy.

Transportowce te wykorzystywane są obecnie m.in. do "przerzutu" żołnierzy w rejon prowadzonych przez wojsko misji. Mogą służyć także m.in. do przewozu ładunków i pojazdów, transportu spadochroniarzy i operacji ich zrzutu, dostarczania ładunków z powietrza czy ewakuacji rannych.

Na pokładzie samolotu mogło być 19 osób

23:18, 23.01.2008 /TVN 24
ZNALEZIONO SIEDEM CIAŁ
TVN24, fot: Tomasz Tomkowiak
Na pokładzie samolotu mogło być 19 osób, 15 pasażerów i 4 członków załogi - poinformował w TVN24 ppłk Wiesław Grzegorzewski, rzecznik rzecznik sił powietrznych. Wojsko nie poda listy ofiar, dopóki nie poinformuje rodzin zmarłych żołnierzy.
Jak dowiedziała się nieoficjalnie PAP ze źródeł zbliżonych do służb medycznych, wojsko nie poinformowało o katastrofie służb ratowniczych. Ratownicy pogotowia mieli się dowiedzieć o wypadku przez przypadek i bez powiadomienia udali się na miejsce tragedii - dowiedziała się PAP.

- Chcę poinformować wojewodę o zaistniałej sytuacji dotyczącej systemu powiadamiania służb ratunkowych - powiedział Roman Pałka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie. Odmówił szczegółowych informacji w tej sprawie.

Decyzję o poinformowaniu służb cywilnych podejmuje dowódca na miejscu katastrofy mówił w TVN24 gen. Stanisław Koziej. - Jeżeli wojskowe służby ratownicze były wystarczające, to dowódca mógł odwołać służby cywilne, ale z daleka trudno o tym spekulować - mówił generał.

Na miejsce tragedii dotarły karetki z okolicznych szpitali, ale zostały one odesłane. Nie podjęły nawet akcji ratowniczej mówiła w TVN24 Monika Bąk, rzecznik wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego. - Na miejsce dojechały 4 zespoły, były tam też dwie karetki wojskowe - stwierdziła Bąk. - Ratownicy znaleźli siedem ciał. Istniało prawdopodobieństwo, że ofiar będzie więcej. Po 40 minutach nasze karetki zostały wycofane - powiedziała.

Na pokładzie wojskowego samolotu transportowego CASA było 18 osób. Znaleziono dotychczas siedem ciał, ale ofiar jest prawdopodobnie więcej.

Do katastrofy doszło ok godziny 18.50 - w tym momencie samolot znikł z ekranów kontroli lotów wojskowego lotniska znajdującego się koło Mirosławca. - Do pasa lotniska brakowało mu kilkanaście sekund - mówił w TVN24 mjr Bogdan Ziółkowski. Wojskowy nie chciał potwierdził żadnych ofiar ani spekulować na temat przyczyn katastrofy.

Minister obrony Bogdan Klich przekazał kondolencje i wyrazy współczucia dla rodzinom i najbliższym ofiar. – To wielki ból, łączymy się w cierpieniu z rodzinami. Będziemy te wszystkie sprawy wyjaśniać – zapewnił szef MON i zadeklarował pomoc rodzinom ofiar. – Ministerstwo Obrony i wojsko zrobią wszystko, by rodziny ofiar nie były osamotnione, zarówno w tych ciężkich chwilach jak i w dłuższej perspektywie – obiecał Klich. Minister poinformował, że jeszcze dzisiaj zespół prokuratorów przystąpi do badania przyczyn katastrofy. Klich podziękował też służbom cywilnym za pomoc w akcji ratowniczej.

O katastrofie mówi Robert Gałązkowski z Pogotowia Lotniczego - wyypowiedź z godz. 20.50
Na pokładzie samolotu było 14 osób i 4 osoby załogi - powiedział w środę dziennikarzom rzecznik Sił Powietrznych Wiesław Grzegorzewski. s. Byli to uczestnicy konferencji, nomen omen, "Bezpieczeństwo lotów". Samolot leciał z Warszawy przez Krzesiny do Mirosławca.

Oficjalnie służby ratownicze podają, że znaleziono siedem ciał. Ale wszystko wskazuje na to, że ofiar jest więcej. - Mam postawionych w pełnej gotowości lekarzy z kilku szpitali - mówi dziennikowi.pl Janusz Napiórkowski, dyrektor szpitala wojskowego w Wałczu. - Ale dostałem informację, że nasze karetki zawrócono, bo na miejscu katastrofy wszystko spłonęło. A to oznacza, że wszyscy tam zginęli - dodaje.

Nie ma dokładnych informacji, ile osób było na pokładzie. Ppłk Wiesław Grzegorzewski, rzecznik Sił Powietrznych twierdzi, że liczba osób na pokładzie jest jeszcze nieustalona - informuje gazeta.pl. Wcześniej służby ratownicze mówiły, że na pokładzie było czterech członków załogi i co najmniej sześciu pasażerów.

Strażacy po kilkudziesięciu minutach ugasili wrak samolotu i wrócili do bazy. - Wojsko odcięło teren i cywilna straż pożarna nie ma dostępu do samolotu - powiedział gazecie.pl oficer dyżurny komendy straży pożarnej z Wałcza.

- Na miejsce katastrofy jako pierwsze dotarły dwie jednostki wojskowej straży pożarnej z lotniska w Mierosławcu - poinformował TVN24 Paweł Frontczak z Komendy Głównej PSP.

Z informacji Państwowej Straży Pożarnej wynika, że samolot spadł z ok 200 metrów nad lasem.

Transportowce CASA wykorzystywane są obecnie m.in. do "przerzutu" żołnierzy w rejon prowadzonych przez wojsko misji. Mogą służyć także m.in. do przewozu ładunków i pojazdów, transportu spadochroniarzy i operacji ich zrzutu, dostarczania ładunków z powietrza czy ewakuacji rannych.

Zużyte samoloty?

15 styczna "Rzeczpospolita" informowała, że Żandarmeria Wojskowa interesuje się sprawą serwisowania wojskowych samolotów transportowych CASA.

Polska armia ma dziesięć samolotów CASA C295M. Tylko sześć z nich jest w tej chwili sprawnych. Reszta przechodzi gruntowne remonty i naprawy. A to jedyne samoloty, które zapewniają most powietrzny między Polską, a naszymi kontyngentami wojskowymi w Iraku i Afganistanie. Maszyny latają praktycznie bez przerwy. W 2007 r. już w czerwcu wykorzystały przysługujące im limity lotów wojskowych.
Tak intensywna eksploatacja maszyn powoduje, że ulegają awariom i usterkom. Także częściej niż zakładano siedem lat temu - podczas zakupu - maszyny muszą przechodzić przeglądy techniczne informowała tydzień temu "Rzeczpospolita".

W dniu 23 stycznia br. ok. godz. 19 podczas podejścia do
lądowania na lotnisku Mirosławiec miała miejsce katastrofa
samolotu CASA z 13 eskadry lotnictwa transportowego z Krakowa.
Samolot odbywał lot po zaplanowanej trasie: Warszawa - Powidz -
Poznań - Krzesiny - Mirosławiec - Świdwin -Kraków.
Na pokładzie było 18 osób, w tym 14 pasażerów i 4 członków
załogi.
Są ofiary śmiertelne. Na miejscu katastrofy trwa akcja ratunkowa,
którą bezpośrednio kieruje zastępca Dowódcy 12 Bazy Lotniczej w
Mirosławcu ppłk Zbigniew Wolewicz.
Na miejsce udała się Wojskowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych
MON, której przewodniczy płk Drozdowski. Teren został
zabezpieczony przez Żandarmerię Wojskową. Na miejsce wypadku udali
się również prokuratorzy wojskowi.
Rzecznik Prasowy Dowództwa Sił Powietrznych
ppłk Wiesław Grzegorzewski
ppłk Wiesław Grzegorzewski - Rzecznik Prasowy Dowództwa Sił Powietrznych

Samolot, który nigdy jeszcze nie spadł

CASA MA DŁUGĄ HISTORIĘ W NATO
TVN24
Samolot C-295M to najmłodsze dziecko hiszpańskiej firmy CASA, producenta z długą tradycją budowy lekkich i średnich samolotów transportowych. Maszynę tego typu wykorzystano m.in. do przewiezienia polskich turystów rannych w wypadku autobusowym w Egipcie w październiku 2003 roku oraz ofiar wypadku polskiego autokaru w Grenoble.
W zależności od potrzeb samoloty CASA C-295 mogą być wyposażone w różne warianty kabiny ładunkowej. Wersja transportowa posiada możliwość przewiezienia ładunku na pięciu standardowych paletach (długość kabiny 12,7 m) oraz składane siedzenia przy burtach kabiny. W wariancie pasażerskim zamontowane może być do 30 wygodnych foteli. Wersja medyczna pozwala na przewiezienie na noszach 24 osób. Wariant taki wykorzystano po raz pierwszy do przewiezienia polskich turystów rannych w wypadku autobusowym w Egipcie w październiku 2003.

Maszyny z umiejętnością samoobrony
C-295M są pierwszymi polskimi samolotami transportowymi wyposażonymi w systemy samoobrony (Indra ALR-300V2B) i czujniki opromieniowania oraz wyrzutnie flar i dipoli AN/ALE-47 (po 12 na każdym samolocie). Tego typu wyposażenie niezbędne jest przy lotach do Iraku i Afganistanu, gdzie odpalanie pułapek przy starcie i lądowaniu jest standardową procedurą. Początkowo zakupione były tylko dwa zestawy systemów RWR, montowane na samolotach w razie potrzeby. Pod koniec 2004 zdecydowano o zakupie dodatkowych dwóch zestawów oraz doposażenie maszyn w czujniki odpalenia pocisków (MILDS) AN/AAR-60.

Bogata historia samolotów
Rynkowy sukces odniósł produkowany przez Hiszpanów samolot CN-235. Po kilku latach jego produkcji hiszpańska wytwórnia rozpoczęła prace studialne i badania nad maszyną która miała wypełnić lukę pomiędzy nim, a C-130 - standardowym samolotem transportowym wojsk NATO. Pierwsze informacje o nowym projekcie pojawiły się na salonie lotniczym w Paryżu w 1997 roku.

Rok później hiszpańskie siły powietrzne rozpoczęły poszukiwania nowej maszyny transportowej, która miała charakteryzować się większymi możliwościami niż używany dotychczas CN-235. Zamówienie na dziewięć egzemplarzy złożono w 1999 roku.

Rodzina CASA
Pierwszy egzemplarz samolotu, oznaczony jako EC-295, powstał w wyniku przebudowy seryjnego CN-235. Swój pierwszy lot odbył 28 listopada 1997 roku, po czym rozpoczął próby mające na celu otrzymanie certyfikatów. W czasie prób wykonano 379 lotów o łącznym czasie 801 godzin. Certyfikaty lotnicze - hiszpański, francuski i amerykański - uzyskano w 1999 roku. Produkcja seryjna rozpoczęła się w 2000 roku w zakładach CASA w Sewilli i w zakładach ENAER w Chile.

CASA C-295M w stosunku do CN-235 ma przedłużony o 3 metry kadłub, w dwóch równych sekcjach umieszczonych przed i za płatem.

Aż do 23 stycznia bieżącego roku maszyny tego typu latały bez poważniejszych wypadków. Żaden z samolotów tego typu nie uległ katastrofie.

Na wyposażeniu polskich sił zbrojnych było 10 egzemplarzy C-295. Były wykorzystywane głównie do lotów zaopatrzeniowych dla polskich oddziałów na misjach zagranicznych - szczególnie w Iraku i Afganistanie. W ostatnich tygodniach pojawiły się doniesienia, że polskie lotnictwo eksploatuje je zbyt intensywnie.

Korupcja przy zakupie?
Obecnie Żandarmeria Wojskowa prowadzi dochodzenie w sprawie ewentualnej korupcji, do której mogło dojść podczas podpisywania umowy zakupu maszyn od hiszpańskiego koncernu EADS.

Umowę w połowie 2001 roku podpisał ówczesny minister obrony narodowej Bronisław Komorowski. W zamian za zamówienie hiszpańskie spółki EADS CASA i Avia System Group kupiły większościowy pakiet PZL Warszawa-Okęcie. Miało tam powstać m.in. centrum serwisowe dla samolotów. Ale nie powstało.

Przez to, że nie ma w Polsce parku części zamiennych i centrum serwisowego, a samoloty przechodzą wszystkie przeglądy i naprawy w Hiszpanii. Trwa to znacznie dłużej niż gdyby odbywały się to w kraju. - Wszystko mogło być wykonywane w Polsce - uważa ekspert wojskowy i redaktor miesięcznika "Raport WTO" Grzegorz Hołdanowicz - Wystarczyło postawić odpowiednie warunki w umowie zakupu samolotów" - dodaje.

mpj

Desperacka ucieczka z Gazy po żywność

Zniszczony mur graniczny, przez który do Egiptu przedostają się Palestyńczycy
AFP

Co najmniej pięćdziesiąt tysięcy uciekinierów z Gazy przedostało się do Egiptu, by kupić żywność i paliwo, po tym jak Palestyńczycy wyrwali za pomocą ładunków wybuchowych dziury w granicznym murze. Takie informacje podaje egipskie ministerstwo spraw zagranicznych.
Egipscy strażnicy nie interweniowali, gdy fala mężczyzn, zachęcanych przez dzieci krzyczące "Bóg jest wielki”, przechodziła przez wyrwy w murze rozciągającym się wzdłuż granicy Gazy z Egiptem. Część z nich przechodziła pieszo, inni w samochodach, lub na wózkach ciągniętych przez osły.

Do eksodusu doszło pięć dni po tym, jak Izrael wprowadził blokadę wszystkich przejść granicznych z Gazą, by ukarać rządzący Gazą Hamas za nieustające ataki rakietowe na południowy Izrael. Blokada sprawiła, że Gaza została odcięta od dostaw żywności, paliwa i innych niezbędnych do życia artykułów. Agencje pomocy ostrzegły, że nad Gazą zawisło widmo potężnego kryzysu humanitarnego. Izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych argumentuje jednak, że otwarte granice z Gazą stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa żydowskiego. - Otwarte granice może wykorzystać Hamas i inne terrorystyczne ugrupowania do przemytu broni i bojowników do Gazy - podkreślił rzecznik ministerstwa Aryeh Mekel.

Prezydent Egiptu Hosni Mubarak wydał rozkaz żołnierzom, by pozwolili wejść Palestyńczykom na teren Egiptu. - Powiedziałem, by ich wpuścili, by nie musieli głodować. By mogli coś zjeść, kupić żywność, a potem wrócić do Gazy. Wpuszczony ma być każdy, kto nie ma przy sobie broni - powiedział Mubarak agencji Associated Press.

Pierwsza fala Palestyńczyków przedostała się do Egiptu o drugiej nad ranem, tuż po tym jak mieszkańcy przygranicznego rejonu usłyszeli odgłosy kilku potężnych eksplozji. Ładunki wybuchowe posłużyły do wyrwania co najmniej sześciu przejść w granicznym murze. W innym miejscu granicy poprzecinane zostały zasieki ze stalowych drutów. Jeszcze zanim nastał świt, przy murze zgromadziły się tysiące Palestyńczyków. Setki samochodów zaczęły kursować w stronę Rafah na granicy z Egiptem. Wielu Palestyńczyków wracało z powrotem niosąc żywność i kanistry z paliwem. Dwóch mężczyzn aż uginało się pod ciężarem niesionych rzeczy. Dotrzymać im kroku próbował mały chłopiec ciągnący po ziemi wyładowany do pełna worek.

John Ging, przewodniczący oenzetowskiej Agencji Pomocy w Gazie określił eksodus do Egiptu mianem "desperackich działań skrajnie zdesperowanych ludzi”. - W Gazie brakuje albo już zabrakło wszystkiego, co jest potrzebne do przeżycia. Nam brakuje słów, by opisać jak katastrofalna jest sytuacja - podkreśla Ging i dodaje, że "to, co się dzisiaj stało pokazuje z jaką determinacją ci ludzie starają się uwolnić z narzuconych im pęt”. Wczoraj Izrael złagodził nieco blokadę, zezwalając na transport paliwa i lekarstw do Gazy.

Swoboda przekraczania granicy między Gazą a Egiptem została mocno ograniczona w zeszłym roku, po tym jak islamiści z Hamasu przejęli kontrolę nas Strefą Gazy. Dziś po raz pierwszy od czerwca Palestyńczycy mogli swobodnie przekraczać granicę, bez żadnej kontroli, bez konieczności legitymowania się paszportem. Wyrywkowe kontrole przenoszonych dóbr przeprowadzały natomiast palestyńskie władze. Aresztowano dwie osoby, przy których znaleziono znaczne ilości haszyszu. Niektórzy Palestyńczycy opuścili Gazę i nie zamierzają do niej wracać. Jeden z mężczyzn powiedział, że ma nadzieję, że razem z synem dotrą do Kairu, i tam wsiądą do samolotu do Maroka, gdzie jego syn miał studiować, lecz nie był w stanie wyjechać z Gazy.

Amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice wezwała wczoraj Izrael, by nie dopuścił do kryzysu humanitarnego w Gazie i znalazł inny sposób ukarania Hamasu za ostrzał terytorium państwa żydowskiego. Rice wypowiadała się na pokładzie samolotu w drodze do Niemiec, gdzie z ministrami spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Rosji i Chin ma omawiać kwestie nowych sankcji przeciwko Iranowi, w związku z kontynuowaniem przez Teheran prac nad kontrowersyjnym programem nuklearnym.

- Rozmawialiśmy z Izraelczykami jak ważne jest, by nie dopuścić do kryzysu humanitarnego w Gazie. Zapewnili nas, że zdają sobie z tego sprawę, i że rozumieją, że muszą zezwolić na dostawy paliwa i przywrócenie dostaw prądu w Gazie. Zobaczymy - zaznaczyła Rice.

Około siedemdziesięciu procent zużywanej w Gazie energii elektrycznej pochodzi z Izraela. Reszta wytwarzana jest przez lokalną elektrownię, która jednak zależna jest od paliwa dostarczanego przez izraelską firmę.

O wywarcie nacisków na Izrael apelował do Rice minister spraw zagranicznych Egiptu Ahmed Abul Gheit. Rice tłumaczyła poniekąd władze państwa żydowskiego, podkreślając, że wprowadzając blokadę starają się odpowiedzieć na nieustający ostrzał swych terytoriów. Jednocześnie potępiła przywódców Hamasu za ignorowanie żądań międzynarodowej społeczności.

Stany Zjednoczone i Izrael uważają Hamas, palestyńską organizację islamskich fundamentalistów, za organizację terrorystyczną. Amerykańska sekretarz stanu dodała, że Kwartet Bliskowschodni, w skład którego wchodzą ONZ, Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Rosja analizuje plan przedstawiony przez palestyńskiego premiera Salama Fayyada i zakładający większą rolę władz Palestyńskiej Autonomii w nadzorowaniu przejść granicznych między Gazą a Izraelem.

Polacy rozgromieni, koniec szans na medal

kris
Polscy piłkarze ręczni przegrali z Duńczykami 26:36. Wicemistrzowie świata stracili szansę na awans do półfinału. W środowym meczu Polacy fatalnie zagrali w ataku, a najbardziej zawiodły gwiazdy ekipy Bogdana Wenty- Grzegorz Tkaczyk i Karol Bielecki
Mecz rozpoczął się od nieudanej akcji Polaków i faulu Karola Bielckiego. W odpowiedzi pierwszą bramkę w meczu zdobył dla Danii Lars Krogh Jeppesen. Polacy zdołali szybko wyrównać dzięki bramce Grzegorza Tkaczyka, ale kolejne dwa gole rzucili Duńczycy i po 5 minutach gry prowadzili 3:1.

W pierwszych minutach meczu Polacy, podobnie jak w meczu z Norwegami mieli ogromne problemy w ofensywie. Kasper Hvidt bronił rzuty z drugiej linii i ze skrzydeł. Duńczycy powiększali prowadzenie i po wykorzystanym rzucie karnym przez Larsa Christiansena było już 5:1 dla naszych rywali.

Niemoc Polaków przełamał Patryk Kuchczyński, ale wciąż skuteczni byli Duńczycy. Po bramce Bartosza Jureckiego było 3:6, ale Duńczycy odpowiedzieli natychmiast. Rywale Polaków zdobyli bramkę nawet grając w osłabieniu, a podopieczni Bogdana Wenty konsekwentnie poprawiali statystyki Kaspera Hvidta.

Trener Polaków dokonał zmiany na pozycji bramkarza - Weinera zastąpił Szmal, ale Duńczycy wciąż powiększali przewagę i po kwadransie gry było 10:3 dla naszych rywali.

W kolejnych minutach gry Polakom wreszcie udało się znaleźć sposób na Hvidta i po 20 minutach wicemistrzowie świata zmniejszyli straty do czterech bramek (12:8).

Następna akcja zakończyła się bramką dla Duńczyków. Polskiego bramkarza po raz 5. w meczu pokonał Lasse Boesen. Chwilę później trafił Bo Spellerberg i Duńczycy znów prowadzili sześcioma bramkami. 9. i 10. bramkę dla Polaków zdobyli Jurasik i Bielecki.

Polscy piłkarze próbowali odrabiać straty, ale skuteczni Duńczycy, m.in. dzięki skutecznemu Boesenowi utrzymywali przewagę kilku bramek. Po wykorzystanym przez Larsa Christianesena rzucie karnym było 17:11 dla naszych rywali.

Dwie kolejne bramki zdobyli Polacy po celnym rzucie karnym Tłuczyńskiego i bramce ze skrzydła Jachlewskiego. Tuż przed końcem błąd w ofensywie popełnili Duńczycy, a pierwszą połowę meczu zakończyło pełne grozy spojrzenie Bogdana Wenty, który miał pretensje do sędziów, że kilka po niecelnym rzucie Duńczyków nie zatrzymali czasu gry.

Druga połowę od celnego trafienia rozpoczął Lars Rassumsen. W odpowiedzi rzut Bieleckiego obronił Hvidt, a w następnej akcji wyjątkowo słabo dysponowany w tym meczu Polak faulował rywala i dostał dwie minuty kary. Grający w przewadze rywale powiększyli przewagę do 7. bramek (13:20).

Podczas gdy Duńczycy popisywali się w ofensywie i regularnie powiększali przewagę, Polacy nadal nie mieli litości dla Hvidta i obijali go konsekwentnie. Po 36. minutach gry duński bramkarz miał na koncie 13. odbitych piłek. Po bramce Knudsena było 23:14 dla Danii i nic nie zapowiadało poprawy gry "Biało-czerwonych".

W dalszej części meczu Polacy grali nieco skuteczniej, ale o odrabianiu strat nie mogło być, bo Duńczycy kapitalnie grali w ofensywie. Po bramce Jachlewskiego na 19:26 czas wziął trener reprezentacji Danii, ale nasi rywale cały czas kontrolowali przebieg meczu.

W 45. minucie meczu piąty rzut karny w meczu wykorzystał Lars Christiansen i przewaga Duńczyków osiągnęła 10 bramek (19:29). W tym czasie ławce kar siedział Mariusz Jurkiewicz.

Duńczykom ciągle było i już po chwili niezawodny Boesen. Na tą akcję celnym rzutem zdołali odpowiedzieć Polacy, a kiedy dwie minuty kary dostał Tomasz Tłuczyński wszystko wróciło do normy.

Na 10. minut przed końcem meczu Polacy przegrywali 21:33. Rywali zaczęli popełniać błędy i polskim piłkarzom udało się nieco zmniejszyć straty. Po bramce Patryka Kuchczyńskiego było 24:34. Później, po karach dla dwóch zawodników Danii, Polacy grali z przewagą i wykorzystali to zmniejszając stratę do 8. bramek (26:34).

Formę Polaków w tym meczu idealnie zarysował rzut karny wykonywany przez Mariusza Jurkiewicza. Polak najpierw trafił w nogę Hvidta, a przy dobitce, kiedy wydawało się, że musi paść bramka, obił jego ręce. Duńczycy zdobyli jeszcze dwie bramki i ostatecznie wygrali 36:26, odbierając Polakom szanse na awans do półfinału.

Skład:

Weiner Adam, Szmal Sławomir - Lijewski Marcin, Kuchczyński Patryk, Jachlewski Mateusz, Tkaczyk Grzegorz, Bielecki Karol, Jurecki Michał, Siódmiak Artur, Jurkiewicz Mariusz, Jaszka Bartlomiej, Jurasik Mariusz, Tłuczyński Tomasz

26 : 36

13
:
17


23 stycznia 2008 godz. 18:15

Skład:

Hvidt Kasper - Boesen Lasse, Jorgensen Lars, Jensen Jesper, Rasmussen Lars, Christiansen Lars, Knudsen Michael, Jeppesen Lars, Boldsen Joachim, Lindberg Hans, Nielsen Kasper, Spellerberg Bo

Konflikt w Kongo pochłonął 5 milionów ludzi

Rosną nadzieje na zakończenie trwającej od dziesięciu lat wojny w Demokratycznej Republice Kongo, w wyniku której – według najnowszego raportu – zginęło ponad 5 milionów ludzi.
Rząd oraz uzbrojone grupy od ponad dwóch tygodni biorą udział w konferencji odbywającej się we wschodnim mieście Goma i wiele wskazuje na to, że są szanse na podpisanie rozejmu. Negocjacje skupiają się na zakończeniu walk we wschodniej prowincji Kivu.

Dzisiaj organizacja humanitarna Międzynarodowy Komitet Ratownictwa (International Rescue Committee - IRC) opublikowała raport, z którego wynika, że konflikt i kryzys humanitarny w Kongo, trwający od roku 1998, doprowadziły do śmierci około 5,4 mln ludzi, a każdego miesiąca umiera kolejne 45 tysięcy mieszkańców tego afrykańskiego kraju. Przewodniczący IRC George Rupp stwierdził, że taka liczba ofiar odpowiada całej populacji Danii, albo stanu Kolorado. Organizacja zauważa także, że pomimo toczących się w kraju walk, większość ludzi umiera z przyczyn niezwiązanych bezpośrednio z wojną, takich jak malaria, ostra biegunka, zapalenie płuc, czy niedożywienie. Prawie połowa ofiar to dzieci w wieku poniżej pięciu lat, choć stanowią one zaledwie 19 procent całej populacji. Organizacja podkreśla, że śmiertelność jest o prawie 60 procent wyższa niż w przeciętnym rejonie afrykańskim leżącym na południe od Sahary.

Dyrektor regionalny IRC mówi, że umowa pokojowa – nawet jeśli dotyczyć będzie tylko wschodniej części kraju – przyniesie skutki o szerszym zasięgu. - Znaczenie tego jest ogromne z tego względu, że problemy Północnego Kivu są głównym źródłem niestabilnej sytuacji dla ludzi nie tylko w tym rejonie, ale też dla ludzi żyjących w rejonach sąsiednich - powiedział Alyoscia D'Onofrio, który rozmawiał z CNN z Bukavu w Południowym Kivu.

D'Onofrio zauważa, że umowa pokojowa będzie sygnałem dla rządu, że może on kontrolować bezpieczeństwo nawet w tak niespokojnych rejonach, jak wschód kraju. To z kolei miałoby pozytywny wpływ na bezpieczeństwo w regionie, gdyż konflikt na wschodzie rozciąga się na prowincje sąsiednie - mówił Alyoscia D'Onofrio.

Prowincja Kivu graniczy z Ugandą, Rwandą i Burundi.

- Jestem ostrożnym optymistą w sprawach pokojowych, ale z pewnością zawarcie pokoju miałoby ogromny wydźwięk – podsumował D'Onofrio.

Na wyniki konferencji czeka też z niepokojem Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża. - Mamy sporą nadzieję, że coś zostanie ustalone, wierzymy, że osiągną jakiś rodzaj ugody – powiedział przedstawiciel Komitetu Wolde-Gabriel Saugeron, który rozmawiał z CNN ze stolicy Kongo, Kinszasy.

Obama "sfrustrowany", Clinton "fałszuje prawdę"

Barack Obama i Hillary Clinton
AFP

Kolejne potyczki słowne między głównymi kandydatami do Białego Domu z ramienia Demokratów. Senator Hillary Clinton stwierdziła, że Barack Obama jest sfrustrowany swoją przegraną w New Hampshire i Newadzie. Oskarżyła go też o nie popieranie swoich słów czynami. Obama szybko odpowiedział, że Clinton chce "fałszować prawdę" w walce o nominację prezydencką Demokratów.
Ostre uwagi są kontynuacją poniedziałkowej debaty przeprowadzonej w Myrtle Beach w Południowej Karolinie. Wzajemne oskarżenia nasiliły się cztery dni przed sobotnimi prawyborami w Południowej Karolinie.

Pierwsze demokratyczne prawybory na Południu uważane są za kluczowe. To ostatnia potyczka przed tak zwanym Super Wtorkiem, 5 lutego, kiedy do urn pójdą wyborcy w 24 stanach. - Senator Obama jest bardzo sfrustrowany – powiedziała Clinton reporterom w Waszyngtonie - Wydarzenia z ostatnich 10 dni, zwłaszcza rezultaty z New Hampshire i Newady, przekonały go, by przyjął inną strategię. - Ja wierzę, że słowa mają znaczenie, ale uważam, że ważniejsze są czyny – mówiła Clinton - Raz za razem widzimy, że słowa i czyny nie idą w parze i myślę, że wiele takich przykładów mieliśmy też w ostatni wieczór.

Clinton dodała także, że działalność Obamy, jako senatora z Illinois, pokazała jego niechęć do trudnych wyborów. - Myślę, że widzieliście, że zarówno senator Edwards, jak i ja nie wierzymy, że na stanowisku prezydenta wystarczy sama "obecność".– mówiła była pierwsza dama, odnosząc się do wypowiedzi z debaty byłego senatora Johna Edwards, również walczącego o nominację Demokratów. - Trzeba podejmować trudne decyzje; to musi być "tak" lub "nie". "Może" nie jest opcją – podsumowała Hillary Clinton.

Odpowiadając na zarzuty Clinton, Obama stwierdził, że senator z Nowego Jorku i były prezydent Bill Clinton "atakowali mnie w sposób, który nie jest trafny". - Senator Clinton już w Iowa ogłosiła, że taka będzie jej strategia i nazwała to "zabawną częścią" kampanii. Nie sądzę, by zabawną częścią mogło być fałszowanie prawdy – powiedział Obama. - Jeśli tak swobodnie podchodzi się do faktów, jak pokazała to senator Clinton i jest się gotów powiedzieć cokolwiek, by zyskać przewagę polityczną i taktyczną, to takie postępowanie podważa zaufanie ludzi do rządu. Czyni ich cynikami – skomentował Obama. - Ważne jest, by w naszej kampanii nie tylko mieć pewność co do przedstawianych danych, kiedy ludzie mówią rzeczy rozmijające się z prawdą, ale także by przekazać wyborcom wiadomość, że długoterminowo zamierzamy prowadzić politykę na inny sposób.

Potyczki słowne pomiędzy Clinton i Obamą – którzy plasują się w sondażach na pierwszej i drugiej pozycji wśród kandydatów demokratycznych – rozpoczęły się już w pierwszych minutach poniedziałkowej debaty, sponsorowanej miedzy innymi przez CNN. Kandydaci niejednokrotnie przerywali sobie wypowiedzi i kierowali je bezpośrednio do siebie, z pominięciem osób prowadzących dyskusję.

- Bardzo trudno jest z panem prowadzić debatę, ponieważ nie bierze pan odpowiedzialności za żaden głos – mówiła Clinton bezpośrednio do Obamy. Atakowała go za brak poparcia senackiej poprawki do konstytucji, która miała powstrzymać wzrost oprocentowania kart kredytowych na poziomie 30 procent. - Bardzo trudno jest otrzymać od pana jasną odpowiedź – mówiła Clinton. Tę wypowiedź zwolennicy Obamy przyjęli z niezadowoleniem.

Obama z kolei zaatakował Hillary Clinton wypominając jej fakt, że "jako radca prawny zasiadała w radzie nadzorczej Wal-Martu" podczas, gdy on w tym czasie pełnił funkcję organizatora społecznego. Clinton odpowiedziała, że kiedy Obama był prawnikiem w Chicago, reprezentował dewelopera oskarżonego potem o nadużycia.

Ostra wymiana zdań pomiędzy głównymi rywalami pozwoliła Edwardsowi, pochodzącemu z Południowej Karoliny, przyjąć stanowisko kandydata, który bardziej zainteresowany jest polityczną dyskusją niż kąśliwymi uwagami. - Wszystkie te ataki personalne nie zmienią niczego dla osoby, która nie jest objęta systemem opieki zdrowotnej; nie sprawią też, że dzieci otrzymają takie wykształcenie, jakie jest im potrzebne. W tym państwie jest wiele rzeczy do zrobienia – mówił Edwards po poniedziałkowej debacie.

Ostatnie sondaże przeprowadzane w całym kraju pokazują, że 59 procent czarnoskórych Demokratów popiera Obamę, a Clinton zyskuje 31 procent. To duży wzrost w porównaniu do wcześniejszych sondaży, a także istotny czynnik dla głosujących w Południowej Karolinie, gdzie około połowa wyborców głosujących w prawyborach Demokratów będzie czarna.

Clinton, która zwyciężyła w New Hampshire i w Nevadzie mogłaby zająć pozycję lidera przed tzw. Super Wtorkiem, 5 lutego. Obama, który odniósł zwycięstwo w Iowa mógłby odwrócić dobrą passę na swoją korzyść, a Edwards – pochodzący z Południowej Karoliny – potrzebuje zwycięstwa, by rzeczywiście zająć znaczącą pozycję wśród demokratycznych kandydatów.

Prawybory w USA: wielka kłótnia o... pastora

Barack Obama

Hillary Clinton i Barack Obama, rywalizujący ze sobą w prawyborach z ramienia Partii Demokratycznej, pokłócili się o prawa obywatelskie oraz osobę legendarnego pastora Martina Luthera Kinga - informuje serwis BBC.
Przywódcy społeczności afroamerykańskiej skrytykowali Clinton, która stwierdziła, że "sen pastora Kinga o wolności ziścił się dzięki prezydentowi Lyndonowi B. Johnsonowi", który doprowadził do uchwalenia ustawy o prawach obywatelskich w 1964 r.

Część wyborców odebrała słowa Clinton jako umniejszanie zasług dr Kinga dla ruchu praw obywatelskich. – King nie zajmował się tylko przemowami, ale także organizował marsze, skupiał ludzi wokół słusznej sprawy – stwierdziła Clinton. – King prowadził kampanię na rzecz Johnsona ponieważ chciał, by w Białym Domu zasiadał ktoś, kto zajmie się kwestią praw obywatelskich – dodała. Clinton odpiera zarzuty o zniekształcanie amerykańskiej historii, twierdząc, ze sztab wyborczy Obamy celowo przekręcił jej słowa. Obama kategorycznie zaprzecza, jakoby to on inspirował krytykę ze strony organizacji zrzeszających Amerykanów.

To nie ja! - 7. dzień procesu Jakuba T.

Violetta Szostak, Exeter
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 15:36

Zobacz powiększenie
Jakub T. w sądzie w Poznaniu
Fot. Tomasz Kaminski / AG

Oskarżyciel: Zrobiłeś to: napadłeś i zgwałciłeś Jane H! Jakub T.: - Nie zrobiłem tego, to nie ja! Dwie godziny przed sądem w Exeter trwało w środę przesłuchanie oskarżonego o gwałt studenta z Poznania. Najpierw Jakub T. odpowiadał na pytania swoich obrońców, potem - oskarżyciela. Chłopak nie przyznaje się do winy.

ZOBACZ TAKŻE


Jakub T., mówił w języku angielskim, nie skorzystał z pomocy tłumacza. Wysłuchała go bowiem ława przysięgłych złożona z 12 mieszkańców Exeter i okolic, to oni mają podjąć ostateczny decyzję: winny - niewinny. Grozi mu nawet dożywocie.

Co ciekawe i mówiące o różnicach w polskim i angielskim prawie - Jakub T. został powołany nie jako oskarżony, ale jako świadek obrony. Był świadkiem we własnej sprawie.

Byłem szczęśliwy

Jakub, ubrany garnitur i niebieską koszulę kolejny raz opowiedział, jak spędził feralny lipcowy wieczór. Mówił, że wraz z siostrą i koleżankami poszli do pubu. Tam wypił trzy piwa, siedział przy stoliku, dziewczyny trochę tańczyły. Około 2 w nocy postanowili wrócić do domu. Po drodze rozstał się z dziewczynami, by - jak mówił - kupić papierosy w automacie. Wtedy miał rozmawiać z kolegami w hotelu. Potem wrócił do domu, zjadł tosta z serem, oglądał telewizję i poszedł spać ok. 4 nad ranem. Następnego dnia wstał w południe i poszedł na lunch. Jaki to był wieczór? - pytał obrońca. - Dobry, byłem szczęśliwy - odpowiedział chłopak.

Mówił też, że wrócił do Polski tak, jak od początku planował - 21 sierpnia, bo kilka dni później miał egzamin. Obrońca pytał go, czy trudno jest dostać się z Anglii do Polski. - Nie, każdego dnia można wyjechać - mówił Jakub T. Obrońca pytał też o okoliczności, w jakich poproszono go o oddanie DNA. Chłopak opowiedział, że był wówczas z rodzicami w kinie i opowiedział im, że jest taka sprawa. Po konsultacji z prawnikiem, zgodził się na oddanie próbki, bo chciał pomóc w śledztwie.

- Czy po 16 listopada (to dzień, kiedy Jakub T. oddał próbkę DNA) miał Pan możliwość lub powód by wyjechać - pytał obrońca. - Nie miałem ku temu powodu - odpowiedział Jakub T. - Oskarżenie twierdzi, że to ty zaatakowałeś i zgwałciłeś Jane H. Czy zrobiłeś to? - zapytał na koniec obrońca. - Nie - odpowiedział zduszonym głosem chłopak.



To Pan wie

Następnie przesłuchanie rozpoczął oskarżyciel. - Każdego dnia po powrocie do domu myślałeś o tym dniu, o tym co zrobiłeś - mówił do Jakuba T. - Nie - opanowanym głosem odpowiedział oskarżony. Oskarżyciel: Mister T (tu padło pełne nazwisko), na tej sali jest jedna osoba, która wie dokładnie co zdarzyło się Jane H. Prawda?. Odpowiedź: Nie. Oskarżyciel: Siedziałeś sam w pubie, dziewczyny tańczyły i to był dobry wieczór? Odpowiedź: Tak, był. Oskarżyciel: Chciałeś iść po papierosy? Nie, ty po prostu nie chciałeś wracać do domu. Odpowiedź: Nie, chciałem zapalić. Oskarżyciel: Mijałeś Jane H. na ulicy, rozmawiałeś z nią, prawda? Odpowiedź: Nie, nie pamiętam jej.

Oskarżyciel: Oddałeś DNA, bo o prośbie słyszeli rodzice i wiedziała siostra. Bałeś się, że jeśli odmówisz domyślą się, że to ty zrobiłeś. Czułeś presję. Odpowiedź: Nie, chciałem pomóc. Oskarżyciel: Mister T. wyjaśnienie dlaczego DNA z ciała Jane H. jest zbieżne z Pana jest proste. Wiemy jakie. Odpowiedź: Może Pan to wie, ale ja nie. Oskarżyciel: Zrobiłeś to: napadłeś i zgwałciłeś Jane H. Odpowiedź: Nie zaatakowałem jej. To nie ja.

Na tym przesłuchanie Jakuba T. zakończyło się i wrócił z miejsca dla świadków do przeszklonego pomieszczenia przeznaczonego dla oskarżonych. Przechodząc obok miejsc dla publiczności uśmiechnął się do siedzących na sali kolegów z Polski i Anglii, którzy każdego dnia przysłuchują się procesowi.

Po południu obrona powoła na świadków siostrę Jakuba - Olę i trzy koleżanki. Razem latem 2006 r. byli w Exeter, przyjechali tu popracować w czasie wakacji. Oskarżyciel próbował poddać w wątpliwość ich zeznanie, iż Jakub wrócił do domu owego feralnego wieczora po 30 minutach. Przypomniał, że Monika podczas przesłuchania w Polsce mówiła iz wrócili do domu ok. 4 nad ranem. Sugerował, że dziewczyny nie zapamietały takich szczegółów, bo były one wówczas dla nich bez znaczenia.

Z kolei obrońca pytał, jakim człowiekiem jest Jakub. - Optymistycznym, pogodnym, zawsze chętnym do pomocy - mówiła jedna z koleżanek studenta.

Ostateczną decyzję w sprawie podejmie ława przysięgłych. Decyzja 12 ławników musi być jednogłośna. Jeśli nie będę zgodni sędzia może obniżyć próg - 11 głosów do jednego, 10 do dwóch. Kiedy proces się zakończy? W czwartek oskarżyciel i obrońca wygłoszą mowy końcowe. Wyrok zapadnie zatem na początku przyszłego tygodnia.

Sprawa "grupy trzymającej władzę" umorzona

Bogdan Wróblewski, Gazeta Wyborcza
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 13:25

Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku umorzyła wczoraj sprawę "grupy trzymającej władzę" - ujawnił w Sejmie Marek Staszak, prokurator krajowy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Aleksandra Jakubowska na powiedzeniu komisjji kultury 27.02.2003. Obok Włodzimierz Czarzasty
Przyczyną umorzenia jest przedawnianie karalności, ale w uzasadnieniu prokuratorzy piszą, że sprawa i tak musiałby zostać umorzona z tego powodu, że trwające od 2002 roku śledztwo nie pozwoliło na ustalenie, kto do owej "grupy trzymającej władzę" należał.

Prokuratura umorzyła również wszystkie podejrzenia dotyczące przekroczenia uprawnień w związku z przygotowaniem noweli ustawy medialnej dotyczące m.in Leszka Millera i Aleksandry Jakubowskiej.

Pięć lat afery

W grudniu zeszłego roku minęło pięć lat od opublikowania przez "Gazetę Wyborczą" tekstu "Ustawa za łapówkę, czyli przychodzi Rywin do Michnika" - ujawniającego aferę. 27 grudnia 2002 r. "GW" napisała „Zapłaćcie 17,5 mln dol. łapówki, to będziecie mogli kupić Polsat - taką propozycję złożył Agorze, wydawcy » Gazety Wyborczej «, producent filmowy Lew Rywin, powołując się na swoje ustalenia z premierem. Rywin obiecał, że niekorzystne dla Agory zapisy zostaną usunięte z ustawy o radiofonii i telewizji. Twierdził, że za jego ofertą stoi » grupa, która trzyma w ręku władzę «. Pieniądze miały wpłynąć na konto firmy Rywina, ale na użytek SLD.

Naczelny "Wyborczej" Adam Michnik nagrał rozmowę z Rywinem i poinformował o wszystkim premiera. Leszek Miller doprowadził do konfrontacji Rywina z Michnikiem. Rywin się przyznał.

Rywin przyszedł do Agory w połowie lipca. Od tego czasu "Gazeta" prowadziła dziennikarskie śledztwo, próbując dociec, czy ktoś stał za propozycją Rywina i jaki był jej prawdziwy cel."

Wtedy wyśmiewano "Gazetę", że przez kilka miesięcy niewiele ustaliła. Teraz połamała sobie zęby na tej sprawie także prokuratura.

Czyim listonoszem był Rywin?

Lew Rywin nie powiedział nigdy, czyim był listonoszem. Składu "grupy trzymającej władzę" nie udało się ustalić też sądom. Choć sędziowie nie mieli wątpliwości, że Rywin nie działał sam. Gdy w 2004 r. sąd apelacyjny w Warszawie skazał go prawomocnie na dwa lata więzienia za pomoc w płatnej protekcji, sędzia Grzegorz Salamon mówił: "Oskarżony nie był autorem przyjścia do Agory, nie był autorem złożonej propozycji, był jedynie pośrednikiem. Nie powoływał się na swoje wpływy, lecz na wpływy innej osoby czy osób".

Te słowa przypominały raport sejmowej komisji śledczej, która badała aferę Rywina. Zwłaszcza że sędziowie napisali, iż GTW szukać trzeba w łonie ówczesnego SLD. A według wersji raportu przyjętego przez Sejm autorstwa Zbigniewa Ziobry, w skład GTW wchodzili: Leszek Miller (premier), Aleksandra Jakubowska (sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury), Lech Nikolski (szef gabinetu politycznego premiera), Włodzimierz Czarzasty (sekretarz KRRiT), Robert Kwiatkowski (prezes TVP).

Prokuratura - jeszcze za SLD - nie dostrzegała tego, co widziała komisja śledcza. Zarzucała Rywinowi tylko płatną protekcję i tego - zaskarżając wyrok sądu apelacyjnego - się trzymała. Odcinała Rywina od GTW. Umorzyła też początkowo osobne śledztwo dotyczące sfałszowania projektu ustawy medialnej przez Aleksandrę Jakubowską i troje prawników z KRRiT oraz z Ministerstwa Kultury.

Tej samej ustawy, w sprawie której do Michnika przyszedł Rywin. Ten wątek 20 grudnia 2007 r. warszawski sąd okręgowy zakończył wyrokiem. Jakubowska i dwoje urzędników zostało uniewinnionych. Ale Janina S. legislatorka z KRRiT oskarżona o wycięcie z projektu ustawy słów "lub czasopisma" - skazana.

I znów usłyszeliśmy, że nie działała sama. "Nie ona była pomysłodawcą i zleceniodawcą tego zdarzenia" - mówił sędzia Ireneusz Szulewicz. I dodał, że jest poszlaka wskazująca na ówczesnego sekretarza KRRiT Włodzimierza Czarzastego.

Ta sprawa będzie miała jeszcze drugą instancję, bo prokurator generalny zapowiedział apelację od uniewinnienia Jakubowskiej. Osobne śledztwo, które miało ustalić, kto wysłał Rywina, czyli kto należał do GTW, ciągnęło się latami. Był moment, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zaproponował Rywinowi, by powiedział, kto go posłał, a w nagrodę minister poprze jego starania o ułaskawienie.

Rywin z oferty nie skorzystał. Z orzeczonej kary dwóch lata więzienia odsiedział 14 miesięcy bez jednego tygodnia

Źródło: Gazeta Wyborcza

Radwańska dla Sport.pl: Pokazałam, że mogę wygrywać nawet z najlepszymi

Rozmawiał w Melbourne Jakub Ciastoń
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 09:15

Zobacz powiększenie
Fot. Andrew Brownbill AP

- Wierzę, że mogę cały czas wspinać się wyżej. A w czołówce jestem już teraz, bo dla mnie za tym słowem kryje się pierwsza trzydziestka rankingu. Australian Open pokazał, że mogę wygrywać nawet z najlepszymi i to nie tylko na mniejszych turniejach, ale też w Wielkim Szlemie - mówi dla Sport.pl Agnieszka Radwańska

SERWISY
Jakub Ciastoń: Daniela Hantuchova była poza Twoim zasięgiem?

Agnieszka Radwańska, ćwierćfinalistka Australian Open: Tak, zagrała bardzo dobry mecz. Od początku zaatakowała, posyłała płaskie piłki po linii, ryzykowała uderzenia w rogi kortu i zazwyczaj trafiała. Ja nie grałam najgorzej, ale nie potrafiłam tego dnia nawiązać z nią walki. Choć wynik mówi, że to mógł być dla rywalki łatwy mecz [6:2, 6:2], to wcale tak nie było. Miałam kilka piłek na przełamanie, których nie wykorzystałam. Niektóre gemy były zacięte. Ale nie ma już co do tego wracać. Słowaczka grała lepiej i tyle. Wyrównała ze mną rachunki, bo w zeszłym roku ja wygrałam z nią w Zurychu. Wtedy też były dwa sety, ale dla mnie.

To moment przełomowy w Twojej karierze - byłaś w ósemce Wielkiego Szlema. Oprócz Ciebie, same zawodniczki z pierwszej dziesiątki. Czy czujesz, że tam jest też Twoje miejsce?

Wierzę, że mogę cały czas wspinać się wyżej. A w czołówce jestem już teraz, bo dla mnie za tym słowem kryje się pierwsza trzydziestka rankingu. Tam są same mocne tenisistki. Australian Open pokazał, że mogę wygrywać nawet z najlepszymi i to nie tylko na mniejszych turniejach, ale też w Wielkim Szlemie, gdzie przecież wszyscy przyjeżdżają w najlepszej formie. Tu nikt nie oddaje meczów bez walki i piłek za darmo. Wygranie z gwiazdą na Australian Open, czy na Wimbledonie zawsze ma większą wartość niż na mniejszym turnieju.

Singlowy ćwierćfinał Australian Open to jeden z największych sukcesów polskiego tenisa. W tej fazie grywał tylko Wojciech Fibak i - jeszcze przed wojną - Jadwiga Jędrzejowska. Czujesz, że dokonujesz rzeczy wielkich?

Bardzo się cieszę, ale porównań i statystyk nie lubię. Ważne, że idzie to na konto Polski.

Ćwierćfinał w Melbourne, a przed nami jeszcze trzy Szlemy. Co będzie dalej?

Po jednym ćwierćfinale nie powiem, że na pewno będą trzy kolejne. Najpierw Roland Garros. W zeszłym roku przegrałam w Paryżu w I rundzie, więc mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Wimbledon - moim celem minimum jest trzecia-czwarta runda, tak samo w US Open, czyli powtórzenie ostatnich wyników.

Amerykańscy dziennikarze mają swoje dyżurne pytanie o Twoje szczury, to ja spytam na koniec o prawo jazdy. Jak idzie?

Wkuwam testy. W Australii jest ruch lewostronny, więc jeszcze mi się wszystko dodatkowo miesza. Mam kłopot, bo datę egzaminu w Krakowie wyznaczono mi w tym samym czasie, co zaplanowany turniej. I jest taka biurokracja, że raczej nie da się przełożyć. Nie wiem jeszcze, co zrobię.

Cały wywiad w czwartkowej "Gazecie Wyborczej"

Wygrane 17 milionów w totka jedzie do Gdyni

rik, IAR
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 07:17

O ponad 17 milionów złotych bogatszy jest od soboty jeden z mieszkańców Gdyni. To tu padła rekordowa wygrana w Lotto.

Zobacz powiekszenie
Fot. Oskar Słowiński / AG
Wiadomo, że mieszkaniec lub mieszkanka gdyńskich Karwin, bo płci szczęśliwca nie ujawniono, za dwa losy z dziewięcioma skreśleniami zapłacił około trzystu złotych. Jako jedyny trafił szóstkę w sobotnim losowaniu Lotto. W sumie wygrał 17 milionów siedemnaście tysięcy 899 złotych i 80 groszy. To jedna z najwyższych wygranych w historii polskiej loterii. Rekord padł pięć lat temu, było to ponad 20 milionów złotych.

Sprawa Blidy: Oficer ABW nie wiedział, że w domu jest broń?

Marcin Pietraszewski, Katowice
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 08:14

Ktoś przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia - zeznał w prokuraturze oficer ABW, który kierował akcją w domu Barbary Blidy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Celejewski / AG
25 kwietnia 2007 r. Dom Blidów w Siemianowicach Śląskich tuż po akcji ABW
36-letni porucznik Grzegorz S. z katowickiej delegatury ABW jest podejrzany o niedopełnienie obowiązków służbowych. 25 kwietnia kierował grupą agentów, którzy w Siemianowicach Śląskich mieli zatrzymać Barbarę Blidę, ale była posłanka SLD zastrzeliła się z własnej broni. Zdaniem prokuratury porucznik S. popełnił błąd: nie polecił funkcjonariuszom, by przeszukali Blidę i odebrali jej broń. Jest pierwszym podejrzanym w tej sprawie.

Broni można użyć przeciw zatrzymującym

14 stycznia w łódzkiej prokuraturze Grzegorz S. złożył obszerne wyjaśnienia. W służbach specjalnych pracuje od 1997 r. "W tym czasie dokonałem wielu skutecznych zatrzymań i czynności procesowych. Nigdy też nie złamałem obowiązujących w tym zakresie przepisów" - cytujemy za 15-stronicowym protokołem przesłuchania.

Oficer nie był na odprawie, na której omawiano zatrzymanie Blidy i prezesów spółek węglowych, bo wyjechał służbowo. Kiedy wrócił do delegatury ABW, dostał kopertę z informacją, że następnego dnia jedzie na akcję.

"Z dokumentów w tej kopercie wynikało, że mamy dokonać zatrzymania Barbary Blidy oraz przeszukania, celem zabezpieczenia dokumentacji. Poza tym poinstruowano mnie, że będzie chodziło również o tymczasowe zajęcie mienia. Nie przekazano mi żadnej informacji, że pani Blida oraz jej mąż posiadają lub mogą posiadać broń palną. (...) Gdybym posiadał informację o broni lub jakiekolwiek podejrzenia w tym zakresie, to dokonałbym w pierwszej kolejności zabezpieczenia broni. Uważam, że jestem zdrowy i zdaję sobie sprawę, jako funkcjonariusz ABW, że broni można użyć przeciwko osobom zatrzymującym (...) i w takim wypadku ja lub któryś z moich kolegów stalibyśmy się ofiarami jej użycia" - zeznał Grzegorz S.

Nie było antyterrorystów

Oficer twierdzi, że w kopercie były jedynie wydruki z bazy PESEL, zdjęcie Blidy, zarządzenie prokuratury o zatrzymaniu, postanowienie o przeszukaniu i numery telefonów Blidów.

„Z tego, co wiem po całym zdarzeniu, były tam, czyli na miejscu czynności, dwie sztuki broni. Wynika z tego dla mnie, że ktoś źle rozpoznał sprawę, przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia. Poza tym, zgodnie z wewnętrzną instrukcją ABW objętą klauzulą » poufne «, zatrzymania osób mogących posiadać broń palną dokonuje brygada antyterrorystyczna. (...) Wiem, że na odprawie stwierdzono, że jedna z zatrzymywanych osób jest myśliwym. Ja nie zakładałem, że tą osobą może być Barbara Blida, ponieważ broń myśliwska jest duża i tym samym trudniejsza w ukryciu. Gdyby tą osobą była Barbara Blida, to wysłano by zapewne z nami grupę antyterrorystyczną albo wzmocnioną”.

Dowódca akcji u Blidów dodał, że to oficer prowadzący śledztwo powinien przed zatrzymaniem podejrzanych sprawdzić w policyjnej bazie danych, czy mają broń.

Kto kazał filmować?

Grzegorz S. twierdził, że zarządzenie o filmowaniu zatrzymań niektórych podejrzanych wydała centrala służb specjalnych. Nie potrafił jednak powiedzieć, kto wydał rozkaz wysłania ekipy z kamerą pod dom Blidy. "Mnie postawiono przed faktem dokonanym" - zeznał.

Jego zespół zgubił się w Siemianowicach Śl.: "Dom [Blidy] znalazła grupa, w której był Tomasz F. [kierowca wiozący operatorkę z kamerą]. (...) Oni nas skierowali pod właściwy adres. Po drodze w samochodzie rozmawialiśmy (...), aby czynności wykonywać w sposób spokojny i dyskretny. Poleciłem nie zakładać kurtek służbowych z napisem ABW. Mieliśmy je przewieszone na rękach. Pod adres dojechaliśmy (...) około godziny 6-tej".

Pamiętam, że gasła w oczach

Oficerów ABW wpuścił Henryk Blida, mąż posłanki SLD.

Grzegorz S.: "Był w szlafroku. Kiedy przyszła pani Blida, ona również była w szlafroku. (...) Podałem pani Blidzie zarządzenie o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu. (...) Zatelefonowała do adwokata (...), a potem poprosiła mnie o umożliwienie skorzystania z łazienki. Cały czas była w szlafroku, z jej wypowiedzi wynikało, że chce skorzystać z toalety. Nie było żadnych podstaw, żeby odmówić. Wtedy kazałem pani P. [agentce] iść razem z panią Blidą".

Chwilę później usłyszał krzyk koleżanki, wołała go po imieniu. "Przebiegłem przez łazienkę do małej wnęki, gdzie leżała pani Blida. W pierwszej chwili myślałem, że ona zemdlała albo zasłabła. Gdzieś obok usłyszałem głos P., że ona się chyba postrzeliła. (...) Zobaczyłem pana Blidę za mną, kiedy stałem w wejściu do tego mniejszego pomieszczenia, który podniósł broń. Natychmiast kazałem mu ją odłożyć. Odłożył ją do zlewu" - opowiadał oficer ABW.

Z łazienki zadzwonił po pogotowie i zaczął reanimację. „Pani Blida, z tego co pamiętam, gasła w oczach. (...) Gdy wbiegłem do pomieszczenia, jeszcze ciężko oddychała. (...) Nie pamiętam, czy była przytomna, czy też nie, czy miała np. otwarte oczy. (...) Krzyczałem do Barbary Blidy » pani Basiu, niech pani nie umiera «. Potem przyjechało pogotowie”.

Nie miałem prawa jej przeszukiwać

Grzegorz S. pytał potem agentkę, co się stało w łazience. Przyznała, że się odwróciła, kiedy Blida usiadła na sedesie. "P. powiedziała, że nie słyszała strzału.(...) Mówiła mi, że gdy poszła do łazienki, to zapytała Blidę, jak się czuje, i zapytała ją o broń. Usłyszała odpowiedź negatywną".

Na pytanie prokuratora, dlaczego Blidy nie przeszukano przed wejściem do łazienki, Grzegorz S. odparł: "Pani Blida była w ciasno opiętym szlafroku i uważam, że zgodnie z przepisami i adekwatnie do zaistniałej sytuacji i jej zachowania nie miałem prawa jej przeszukiwać. (...) Zachowanie pani Blidy było spokojne, opanowane, była to normalna rozmowa i czynność nie musiała być przeprowadzona według mnie niezwłocznie".

Grzegorz S. przyznał, że przed akcją oficerowie ABW nie mieli szkoleń dotyczących prawnych procedur związanych z zatrzymaniem. Zaczęto je organizować dopiero po śmierci byłej posłanki SLD.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Obama wyprzedza Clinton w Karolinie Płd.

mar, PAP
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 46 minut temu
Zobacz powiększenie
Usher namawia do głosowania na Obamę podczas wiecu na uniwersytecie stanowym Płd. Karoliny Orangeburgu
Fot. Charles Rex Arbogast AP

Barack Obama zdecydowanie wyprzedza Hillary Clinton przed prawyborami w Karolinie Południowej, które odbędą się wśród Demokratów w najbliższą sobotę - wynika najnowszego sondażu.

Zobacz powiekszenie
Fot. Elise Amendola AP
Wiec Hillary Clinton w Phoenix, 22 stycznia
Obamę popiera 43 proc. wyborców w tym stanie, zaś panią Clinton - zaledwie 25 proc. John Edwards może liczyć tylko na 15 proc. głosów. Margines błędu w sondażu Reutera/C-SPAN/Zogby wynosi 3,4 pkt proc.

Przypuszcza się, że w Karolinie Południowej ponad połowę demokratycznych wyborców będą stanowić czarnoskórzy mieszkańcy. Wśród Afroamerykanów poparcie dla Obamy jest bardzo wysokie i wynosi 65 proc.; panią Clinton popiera tyko 16 proc. z nich.

Wśród białych mieszkańców Hillary Clinton popiera 33 proc., Edwardsa 32 proc., a Obamę 18 proc.

Obama wygrał pierwsze prawybory w stanie Iowa, ale Clinton pokonała go w New Hampshire i Nevadzie.

Wybory prezydenckie w USA odbędą się 4 listopada.

Ivanović w półfinale Australian Open

ACM, PAP
2008-01-23, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 08:07
Zobacz powiększenie
Fot. Rick Stevens AP

Rozstawiona z numerem czwartym, Serbka Ana Ivanović pokonała 7:6 (7-3), 6:4 Amerykankę Venus Williams (nr 7.) i uzupełniła grono półfinalistek wielkoszlemowego Australian Open (z pulą nagród 18,36 mln dol.). W ćwierćfinale odpadła Agnieszka Radwańska (29.)

SERWISY
Kolejną rywalką Ivanović będzie Słowaczka Daniela Hantuchova (9.), która w środę wyeliminowała 6:2, 6:2 Radwańską.

W drugiej parze 1/2 finału wyłonionej we wtorek zagrają Serbka Jelena Janković (3.) i Rosjanka Maria Szarapowa (5.), która przed rokiem dotarła na twardych kortach w Melbourne Park do finału.

Wyniki środowych meczów 1/4 finału gry pojedynczej kobiet:
Ana Ivanovic (Serbia, 4) - Venus Williams (USA, 8) 7:6 (7-3), 6:4
Daniela Hantuchova (Słowacja, 9) - Agnieszka Radwańska (Polska, 29) 6:2, 6:2

Fundusze akcji zarobią w tym roku 10 proc.

Prognozy GP: ile będzie można zarobić na     funduszach inwestycyjnych w 2008 roku  (Rozmiar: 28174 bajtów)
Prognozy GP: ile będzie można zarobić na funduszach inwestycyjnych w 2008 roku
Marta Petka, ekonomistka Raiffeisen Bank     Polska  (Rozmiar: 7906 bajtów)
Marta Petka, ekonomistka Raiffeisen Bank Polska
  • Mimo spadków na giełdzie fundusze akcji zakończą ten rok na plusie - uważają zarządzający
  • Alternatywą są fundusze pieniężne i obligacji, które powinny zarobić ok. 5 proc.
  • Na warszawskiej giełdzie dojdzie do odbicia dopiero, gdy WIG20 spadnie do 2,5 tys. pkt

Od początku roku notowania na warszawskiej giełdzie to dla klientów funduszy inwestycyjnych i inwestorów indywidualnych pasmo rozczarowań. WIG20 stracił w tym roku 13,2 proc., a WIG15,3 proc. Sytuacja na Giełdzie Papierów Wartościowych jest napięta, rynek czeka na informacje z USA, gdzie gospodarka musi radzić sobie z kryzysem na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych. Dodatkowo klienci funduszy inwestycyjnych, którzy zachęceni wysokimi stopami zwrotu angażowali się w ciągu ostatniego roku w fundusze akcji, teraz wycofują pieniądze, licząc straty. Zarządzający i analitycy nie wykluczają, że dla WIG20 koniec spadków może oznaczać zejście do poziomu 2,5 tys. punktów, a gwałtowne wahania na rynku potrwają nawet do końca III kwartału.

Mimo że skala ostatnich spadków zaskoczyła również część specjalistów, z prognoz GP, na podstawie opinii zebranych wśród zarządzających, wynika, że w ciągu całego 2008 roku najlepszy zwrot z inwestycji w fundusze dadzą mimo wszystko najbardziej ryzykowne fundusze akcji. Średnia prognoz wskazuje, że całoroczna stopa zwrotu funduszu akcji powinna wynieść około 10 proc.

W akcje tylko długoterminowo

Ostatnia paniczna wyprzedaż akcji to głownie efekt działań inwestorów indywidualnych, którzy nie wytrzymywali presji spadku cen akcji i strat funduszy. Teraz specjaliści powtarzają jedną z głównych zasad rynku kapitałowego. Lokowanie środków w akcjach na kilka miesięcy z nadzieją na szybki zysk to nie inwestycja, ale spekulacja.

Dlatego inwestycje na rynku kapitałowym mogą teraz rozważyć osoby, które myślą o nich długofalowo i mają świadomość ryzyka związanego z akcjami.

- Trzeba jednak zmienić podejście ze spekulacyjnego, z myślą o szybkim zarobku, na fundamentalne i długoterminowe. Teraz giełda z powodu emocji jest nieprzewidywalna. Jakąś formą eliminacji ryzyka spadków w najbliższym okresie jest rozłożenie inwestycji na najbliższe tygodnie czy nawet miesiące, a nie wydawania wszystkich posiadanych pieniędzy na przestrzeni jednego lub kilku dni - mówi GP Tomasz Karsznia, zarządzający w Credit Suisse Asset Management.

Mariusz Staniszewski, prezes Noble Funds, szacuje, że jeżeli wzrost gospodarczy w Polsce zostanie podtrzymany, a widmo recesji w USA jednak okaże się strachem, i zostanie zażegnane w II kwartale 2008 r., będziemy mieli do czynienia z silnym odbiciem na giełdzie w Polsce. Jeżeli natomiast do recesji w USA dojdzie, wówczas odbicie przesunie się na III/IV kwartał 2008 r.

Bezpieczniej z niższym zyskiem

Kilkuletnia hossa na giełdzie sprawiła, że TFI są obecnie kojarzone głównie z funduszami akcji. Ich oferta to jednak nie tylko ryzykowne produkty związane z akcjami. Dla inwestorów, którzy chcą chronić inwestowany kapitał, propozycją mogą być fundusze bezpiecznie, np. pieniężne, dla których w oczekiwaniu na wzrost stóp procentowych i oprocentowania, poważną konkurencję mogą stanowić lokaty bankowe. W ich przypadku prognozy GP mówią o ponad 5-proc. stopie zwrotu w tym roku. Na korzyść lokat przemawia pewność utrzymania kapitału, a na korzyść funduszu, w którym nieco później widać efekt podwyżek stóp procentowych, możliwość osiągnięcia nieco wyższych stóp zwrotu i odroczenie podatku od zysków kapitałowych. Choć należy pamiętać o rocznej opłacie za zarządzanie pobieranej przez TFI.

- Funduszami obligacji warto się zainteresować, ale w dalszej części roku, kiedy ścieżka zmian stóp procentowych w Polsce będzie bardziej przewidywalna - dodaje Tomasz Karsznia.

POLITYKA INWESTYCYJNA FUNDUSZY

Fundusze według prowadzonej polityki inwestycyjnej dzielą się na:

BEZPIECZNE

Gotówkowe oraz rynku pieniężnego - lokują środki w m.in. krótkoterminowe instrumenty dłużne: bony skarbowe i pieniężne, bankowe papiery wartościowe i lokaty bankowe. To alternatywa dla lokat bankowych, która może przynieść nieco wyższą stopę zwrotu.

Dłużne (obligacji) - inwestują w średnio- i długoterminowe dłużne papiery wartościowe, przede wszystkim w obligacje skarbowe, obligacje komunalne oraz obligacje przedsiębiorstw. Część może w krótkim lub średnim okresie przynieść stratę, m.in. kiedy rosną stopy procentowe.

MIESZANE

Zrównoważone - inwestują 40-60 proc. środków w akcje, a pozostałe w papiery dłużne. Ich potencjalny zysk i ryzyko są tym większe, im większy udział w portfelu mają instrumenty ryzykowne.

Stabilnego wzrostu - inwestują do 40 proc. aktywów w akcje i podobne instrumenty, zaś pozostałe w papiery dłużne. Stopy zwrotu funduszy stabilnego wzrostu są zwykle niższe niż funduszy zrównoważonych, cechuje je jednak niższy poziom ryzyka utraty kapitału.

AGRESYWNE

Akcji - inwestują głównie w akcje i inne udziałowe papiery wartościowe (prawa do akcji, kwity depozytowe). Ich cel to jak najwyższy zysk przy stosunkowo wysokim poziomie ryzyka inwestycyjnego. W okresach korzystnej koniunktury na rynku akcji osiągają bardzo wysokie stopy zwrotu, podczas bessy wartość jednostek uczestnictwa może znacznie obniżyć wartość. Dlatego inwestorom zaleca się jak najdłuższy horyzont inwestycyjny.

Źródło: Izba Zarządzających Funduszami i Aktywami

MaŁgorzata Kwiatkowska

malgorzata.kwiatkowska@infor.pl

OPINIA

MARTA PETKA

ekonomistka Raiffeisen Bank Polska

Patrząc na to, co dzieje się obecnie na świecie, polska gospodarka wydaje się być w bardzo dobrej sytuacji, bo w zdecydowanym stopniu odnotowywany wzrost gospodarczy wynika ze źródeł wewnętrznych, jest generowany przez popyt konsumpcyjny oraz inwestycje. Zależność wzrostu gospodarczego od tego, co się dzieje na świecie i przede wszystkim od eksportu jest malejąca. Fundamenty spółek powinny nadal pozostawać silne i mocne. To, z czym mamy teraz do czynienia na giełdzie, to bardziej odzwierciedlenie psychologicznej reakcji niż fundamentów dotyczących gospodarki lub spółek. Dlatego w długim terminie nasze oczekiwania są bardziej optymistyczne niż pesymistyczne. Cały czas zakładamy, że w połowie roku negatywna zawierucha na rynkach kapitałowych powinna mieć szczyt za sobą, emocje powinny powoli opadać, a inwestorzy ponownie zaczną kierować się fundamentami.