środa, 15 kwietnia 2009

"Le Monde": "Katyń" - przejmujący i bolesny film dla Wajdy

Jean-Luc Douin, "Le Monde" z 1 kwietnia
2009-04-14, ostatnia aktualizacja 2009-04-14 13:48

Fragmenty recenzji


Fot. Paweł Piotrowski / AG
ZOBACZ TAKŻE
Przyczyny, dla których Andrzejowi Wajdzie szczególnie zależało na zrealizowaniu tego filmu ["Katyń"], są dwojakie. Pierwsza ma charakter osobisty: wśród zamordowanych oficerów w Katyniu znajdował się także jego ojciec. W ten sposób Wajda rozlicza się ze swoją przeszłością, a także składa hołd swojej matce. Wajda wyznaczył sobie mesjanistyczny cel obrony tożsamości zniewolonego i rozszarpanego przez najeźdźcę kraju. Katyń jest nowym epizodem eposu o przetrwaniu narodu, który w swojej historii nie przestawał być łupem dla swoich sąsiadów. Film ten zaświadcza także o determinacji Wajdy rozprawienia się z propagowaną przez komunistów kłamliwą wersją historii.

(...) Katyń jest jednym z najbardziej poruszających filmów, jakie zrealizował Wajda. 83-letni reżyser pokazał po raz kolejny swą niezwykłą żywotność artystyczną. Pomimo to film zasługuje na dwie uwagi krytyczne.

Po pierwsze, Wajda w równym stopniu obciąża odpowiedzialnością za złupienie i wyniszczenie Polski i Polaków zarówno nazistów, jak i Sowietów. Podobnie jak "Człowiek z marmuru" film ten zrealizowany jest w kontekście konsensusu politycznego [tak w oryginale - red.] i jest prawdziwą antysowiecką bombą: Politbiuro skazuje na obóz pracy kobietę badacza Uniwersytetu Jagiellońskiego, polskie wojsko jest jawnie utożsamiane z podziemnym ruchem oporu, gdzie było tyluż naukowców, profesorów, inżynierów, prawników, artystów, co zawodowych żołnierzy.

Victor Zaslavsky w książce "Le massacre de Katyn" tłumaczy, że Sowieci istotnie zaprogramowali zbrodnię polskich oficerów i wywózkę ich rodzin do obozów. Uważali ich za "obiektywnych wrogów", burżuazyjną inteligencję, potencjalny zalążek ruchu oporu. Masowe egzekucje były "czystkami klasowymi".

Po wtóre, Wajda dopuszcza się dziwnego pomieszania zbrodni katyńskiej z zagładą Żydów. Otóż w filmie nie ma nawet najmniejszej aluzji do eksterminacji Żydów. Ale są sceny łapanek i prześladowania rodzin polskich oficerów, tak jakby chodziło o deportację Żydów do obozów zagłady. Jest też zadziwiający szczegół: przyszłe ofiary zbrodni okazują głębokie emocjonalne przywiązanie do maskotki - pluszowego misia, który został uznany przez Yad Vashem za symbol męczeństwa narodu żydowskiego - eksterminacji dzieci żydowskich.

Żona polskiego generała przymuszana jest przez Niemców do obciążenia Sowietów odpowiedzialnością za zbrodnię. Grozi jej deportacja do Auschwitz Wszystko i bez przerwy nawiązuje w filmie do eksterminacji Żydów, choć słowo to nie pada ani razu. Żydów w tym filmie po prostu nie ma. Ofiarą drugiej wojny światowej jest Polak.

Dlaczego to przemilczenie, skąd to pomieszanie? Wajda miał z tym problem od początku swojej kariery. Jego pierwszy film "Pokolenie" (1955) - traktujący o ruchu oporu przeciwko nazistom - już wtedy pomijał tę zasadniczą kwestię. Ale jest też prawdą, że dwuznaczny sposób przedstawiania przez polskie kino problemu żydowskiego nie dotyczy tylko samego Wajdy.

tłum. Jolanta Kawa

"Le Monde się kompromituje"

00:02, 15.04.2009

"LM": W "KATYNIU" WAJDY NIE MA WĄTKU HOLOCAUSTU

TVN24/ Fot. kadr z filmu "Katyń"
Nie cichną głosy oburzenia po kontrowersyjnej recenzji filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy zamieszczonej przez francuski "Le Monde". - To kompromitacja "Le Monde". Poważny dziennik nie powinien zamieszczać kłamstw – oburzał się w "Magazynie 24 godziny" Bogusław Sonik, eurodeputowany PO. Według niego "Le Monde" próbuje nam "wmówić współodpowiedzialność" za zbrodnie popełnione podczas wojny na narodzie żydowskim.
Włoska gazeta "La Repubblica" opublikowała na swoich łamach rażący błąd... czytaj więcej »
Artykuł na temat filmu "Katyń" w "Le Monde" zamieszczono na początku kwietnia. Dziennikarz gazety Jean-Luc Douin stwierdza w swojej recenzji m.in., że reżyser filmu Andrzej Wajda za zniszczenie Polski jednakowo obciąża nazistów, jak i Sowietów oraz że w filmie nie ma żadnej wzmianki o Holocauście.


Dwa tygodnie po ukazaniu się tej recenzji, jej autorowi odpowiedział w liście redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", Adam Michnik. - Zarzut, że w "Katyniu" nie ma Holocaustu, jest równie absurdalny, jak byłby zarzut wobec Spielberga, że w "Liście Schindlera" nie ma zbrodni katyńskiej i łagrów na Kołymie – stwierdził Michnik.

Przypomniał także, że francuska lewica przez długi czas nie poruszała takich tematów jak zbrodnia w Katyniu i agresja ZSRR na Polskę w 1939 roku.
Amerykanie musieli uzbroić się w cierpliwość, by zobaczyć "Katyń" Andrzeja... czytaj więcej »


"Próbują nam wmówić współodpowiedzialność"

Także Bogusław Sonik, eurodeputowany PO, jest zbulwersowany recenzją francuskiego dziennikarza. Jego zdaniem to "kompromitacja". Zwrócił uwagę, że przy okazji filmu o Januszu Korczaku francuska prasa pytała, dlaczego nie pokazuje "polskiego antysemityzmu". Według niego część zachodnich elit "próbuje nam wmówić współodpowiedzialność" za zbrodnie popełnione na naszych ziemiach na narodzie żydowskim.
Ta recenzja pokazuje myślenie lewicowych elit zachodnich, nie tylko francuskich, które uważały, że Stalin robił błędy, ale miał dobry kierunek.
Ryszard Czarnecki, PiS
Dodał, że przykład tej recenzji pokazuje, jak bardzo potrzebna jest konsekwentnie realizowana polityka historyczna państwa.


Ryszard Czarnecki, eurodeputowany PiS, stwierdził z kolei, że artykuł "Le Monde" jest częścią "chóru, który na Zachodzie śpiewa mało sympatyczne rzeczy o polskiej historii". Czarnecki ocenia też, że francuski dziennik w ciągu ostatnich kilku lat w sposób "karykaturalny, nawet głupi", relacjonował wydarzenia w polskiej polityce. – Ta recenzja pokazuje myślenie lewicowych elit zachodnich, nie tylko francuskich, które uważały, że Stalin robił błędy, ale miał dobry kierunek – oceniał Czarnecki.

aga//kdj

Marynarze udaremnili napad, złapali 11 piratów

19:21, 15.04.2009 /PAP

UDANA AKCJA FRANCUSKIEJ MARYNARKI

Marynarze udaremnili napad, złapali 11 piratów
Fot. TVN24Załoga francuskiego statku wojennego zatrzymała 11 piartów
Załoga francuskiego okrętu wojennego wcześnie rano zaatakowała u wybrzeży Kenii 10-metrową łódź piratów. W ręce żołnierzy wpadło 11 morskich rabusiów, którzy właśnie szykowali się do następnego napadu.
Operację przeprowadzono w odległości 500 mil morskich (900 km) na wschód od kenijskiego portu Mombasa. Na statku piratów, obserwowanym przez całą noc ze śmigłowca, znajdowało się 17 beczek z 200 litrami oleju opałowego każda i dwie szybkie łodzie.
Kolejny incydent u wybrzeży Somalii. Tym razem piraci przypuścili atak na... czytaj więcej »
Przetrzymywany przez somalijskich piratów kapitan kontenerowca "Maersk... czytaj więcej »


Zatrzymani piraci na pokładzie francuskiego statku

- Francuska fregata dostrzegła piratów 14 kwietnia wieczorem i przy użyciu swojego śmigłowca udaremniła atak na frachtowiec "Safmarine Asia" - wyjaśniło francuskie ministerstwo. Piraci przebywają obecnie na pokładzie fregaty i oczekują na decyzje co do dalszego losu.

Antypiracka operacja

Francuska jednostka "Nivose" uczestniczy wraz z siedmioma innymi okrętami wojennymi oraz samolotami zwiadowczymi z Niemiec, Hiszpanii i Włoch w unijnej operacji antypirackiej "Atalanta".

Jednostki te towarzyszą frachtowcom w charakterze ochrony w Zatoce Adeńskiej, gdzie bezbronne statki handlowe są szczególnie narażone na akty piractwa. Jednostki eskortują także frachtowce wiozące pomoc humanitarną Światowego Programu Żywnościowego dla Somalii.

Statek-baza to zazwyczaj porwana wcześniej jednostka, którą piraci wykorzystują do transportu szybkich łodzi służących do ataku na statki handlowe.

Uwolnili grecki statek

W środę somalijscy piraci uwolnili porwany 19 marca grecki statek "Titan", pływający pod banderą karaibskiego państewka Saint Vincent. - Cała 24-osobowa załoga jest zdrowa. Zwolniony statek płynie w kierunku przeznaczenia, do Korei Południowej - poinformowało w środę greckie ministerstwo handlu morskiego. Większość załogi statku to Filipińczycy, ale są wśród nich także Grecy, Rumuni i Ukrainiec. Nie ma informacji czy za uwolnienie statku zapłacono okup.

eko//kwj

Obrońca "Inki" też pokazałby "środkowy palec"

20:49, 15.04.2009 /TVN24, tvn24.pl

MECENAS KRUSZYŃSKI: BO DZIENNIKARZE PISALI PLUGASTWA

TVN24
"Inki" nie ma już w Polsce - twierdzi dziennikarz "Dziennika" Jerzy Jachowicz. Według niego, skazana przez sąd za pomoc w zabójstwie Jacka Dębskiego Halina G. wyjechała samochodem "w kierunku Francji" tego samego dnia, w którym opuściła więzienie. Dzienniakarze mogą tylko wróżyć, bo "Inka" nigdy nie chciała z nimi rozmawiać. - I nic dziwnego, bo większość z nich pisała plugastwa na jej temat - podkreślał w "Faktach po Faktach" jej były obrońca Piotr Kruszyński.
Zawsze tajemnicza, zawsze z zasłoniętą twarzą - taką "Inkę" zapamiętają z procesu dziennikarze. Ci, którzy liczyli, że obraz ten zmieni się po wyjściu Haliny G. z więzienia zawiedli się w Wielką Sobotę. Kobieta, opuszczając szybkim krokiem zakład karny dla kobiet na warszawskim Grochowie, znów nic nie powiedziała. Dziennikarzy i fotoreporterów, którzy zgromadzili się przed bramą, "pozdrowiła" specyficznie. Gdy wsiadała do mercedesa jej męża (Francuza) wystawiła środkowy palec i zatrzasnęła za sobą drzwi. Potem odjechała. Dokąd? - Moim zdaniem do Francji. I to właśnie samochodem, a nie samolotem, żeby zachować anonimowość - twierdzi Jerzy Jachowicz.

"Zrobiłbym to samo"
- "Inka" to kobieta, która posiada to "coś". Gdyby wędrowała ulicą, wiele... czytaj więcej »


Czy jej zachowanie powinno zdziwić kogokolwiek? Według byłego obrońcy "Inki" mecenasa Piotra Kruszyńskiego "nie". A dziwić nie powinni się przede wszystkim właśnie dziennikarze. - To oni pisali na jej temat plugastwa. Nie mówię, że wszyscy, ale większość. Nawet nie dziwię się, że użyła tak plugawego gestu. Sam na jej miejscu postąpiłbym tak samo. To, co z nią robiono było po prostu świństwem - mówił w "Faktach po Faktach" mecenas.

Według Kruszyńskiego, decyzja "Inki" o wyjeździe z Polski była słuszna. - Mam bardzo dobre zdanie o tej kobiecie. Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że była uwikłana w sprawę, która ją przerosła, a ludzie omotali. To tak jak w greckiej tragedii - czasami człowiek znajduje się w sytuacji bez wyjścia. (...) Ona już swoje odcierpiała. Teraz trzeba dać jej drugą szansę i myślę, że "Inka" ją wykorzysta - przekonywał.

Ale Jachowicza nie przekonał. - Na podstawie relacji ludzi, którzy ją znali przewiduję mało optymistyczny scenariusz dla jej dalszych losów. Myślę, że wróci do świata kryminalistów. Nie zgadzam się z tezą, że mimowolnie została uwikłana w ten świat. Miała dużo czasu, żeby się z niego wycofać, ale tego nie zrobiła. Szła coraz głębiej. Ten facet, który po nią przyjechał też nie wyglądał na profesora, tylko na człowieka, który pieniądze zarabia drogą przemocy - oceniał dziennikarz.

Świadek specjalny?
Właśnie skończyły się zdjęcia do filmu "Izolator", obrazu opartego na... czytaj więcej »


Według doniesień "Dziennika", Halina G. będzie miała łatwiejszy start do nowego życia, dzięki statusowi "austriackiego świadka specjalnego" (odpowiednik naszego koronnego), który miała uzyskać za złożenie przed laty zeznań obciążających jej byłego pracodawcę Jeremiasza B. "Baraninę" (to on miał zlecić zabójstwo Jacka Dębskiego. Winy mu nie udowodniono, bo w popełnił samobójstwo w więzieniu - red.).

- Nic nie wiem, czy "Inka" była świadkiem specjalnym. Mam co do tego jednak sporo wątpliwości. To fakt, że była cenna, ale gdyby rzeczywiście otrzymała status świadka specjalnego to nie wiem, czy w ogóle odbyłby się jej proces - zaznaczał Kruszyński.

Jachowicz pozostał jednak przy swoim zdaniu: - Nikt nie musi wiedzieć o tej umowie - nawet jej byli obrońcy. Faktem jest, że "Inka" była w Austrii przez kilka dni i złożyła tam zeznania podczas rozprawy "Baraniny" - przypominał.

ŁOs/iga

"Inka to kobieta, która posiada to coś"

09:00, 15.04.2009 /"Dziennik", TVN24

HALINA G. JEST AUSTRIACKIM ŚWIADKIEM KORONNYM

TVN24, fot. PAP
- "Inka" to kobieta, która posiada to "coś". Gdyby wędrowała ulicą, wiele męskich oczu byłoby na nią skierowanych - mówił w TVN24 dziennikarz śledczy "Dziennika" Robert Zieliński. To właśnie Halina G. wystawiła byłego ministra sportu pod lufę płatnego zabójcy. Teraz, po odsiedzeniu wyroku, "femme fatale" zmienia tożsamość i... otrzymuje od Austrii dożywotnią pensję.
Jak dowiedział się "Dziennik", Halina G., została objęta austriackim programem ochrony świadka koronnego. Wszystko to w zamian za złożenie przed ośmioma laty zeznań obciążających jej byłego "pracodawcę", gangstera Jeremiasza B. - To Austriacy zaproponowali "Ince" status świadka specjalnego, czyli odpowiednika naszego koronnego. Poszła z nimi na współpracę. W zamian za pogrążenie "Baraniny" wynegocjowała sobie korzystne warunki: wysoką pensję, nową tożsamość i pomoc w starcie w nowe życie - ujawnił "Dziennikowi" jeden z rozmówców z CBŚ.
Zieliński: "Inka" to kobieta, która posiada to "coś"


W Polsce nie można było, ale w Austrii tak

Robert Zieliński, dziennikarz śledczy "Dziennika", powiedział w TVN24, że od samego początku także polska prokuratura miała ochotę zaproponować "Ince" status świadka koronnego. To jej zeznania pozwoliły ustalić, kto zastrzelił Dębskiego - i kto zlecił zabójstwo. Polskie prawo nie pozwalało jednak na objęcie "Inki" statusem świadka koronnego, bo uczestniczyła w zabójstwie. To ona przecież wyprowadziła ofiarę pod lufę zabójcy. Agenci CBŚ szybko znaleźli sposób na to, jak zaproponować Halinie B. propozycję, której nie odrzuci - austriacki status świadka specjalnego.

- Dzięki jej zeznaniom Austriacy zrozumieli, jaką grę "Baranina" prowadził z nimi przez lata - powiedział anonimowy oficer CBŚ. Chodzi o tajną współpracę Jeremiasza B. z austriacką policją. Polski gangster współpracował z austriacką policją - ale donosił tylko na tych bandytów, którzy konkurowali z nim np. w organizacji handlu narkotykami.

"Ona każdego zdradzała"
Właśnie skończyły się zdjęcia do filmu "Izolator", obrazu opartego na... czytaj więcej »


- Ona każdego zdradzała: swojego pierwszego chłopaka, warszawskiego gangstera, porzuciła dla innych, bogatszych. "Baraninę", który jej ojcował, również zdradziła. Nie jest wykluczone, że teraz zdradzi Austriaków, a także męża, którego poślubiła za kratkami więzienia. To prawdziwa niebezpieczna femme fatale - powiedział "Dziennikowi" jeden z warszawskich prokuratorów.

"Ona wraca do przestępców"

Robert Zieliński, dziennikarz śledczy "Dziennika, jako jeden z nielicznych dziennikarzy miał okazję spotkać się z "Inką" twarzą w twarz. - To kobieta, która posiada to "coś". Gdyby wędrowała ulicą, wiele męskich oczu byłoby na nią skierowanych - mówił w TVN24 dziennikarz. Według niego, "historia życia Inki wskazuje na to, że ona wraca do przestępców". - Lubi to środowisko - mówił dziennikarz. - Teraz dostaje nową szansę. To od niej zależy, czy ją wykorzysta, czy wróci za kraty - ocenił Zieliński.
"Inka", jedyny żyjący współsprawca zabójstwa Jacka Dębskiego, po 8 latach... czytaj więcej »


Po ośmiu latach na wolności

O "Ince" stało się znów głośno, kiedy w Wielką Sobotę, dokładnie w osiem lat po zabójstwie Jacka Dębskiego, opuściła kobiece więzienie na warszawskim Grochowie. Nigdy nie pokazała swojej twarzy, nigdy nie chciała rozmawiać z dziennikarzami i nigdy nie wzięła na siebie odpowiedzialności za śmierć byłego ministra sportu. A to właśnie ona zdaniem sądu, na zlecenie Jeremiasza B. (ps. "Baranina"), wystawiła Jacka Dębskiego pod lufę płatnego zabójcy "Saszy".

ŁOs, tka/ola

Komandosi przejęli statek somalijskich piratów

tm, AFP, PAP
2009-04-15, ostatnia aktualizacja 2009-04-15 19:33
Jedna z łodzi piratów - zdjęcie wykonano z pokładu francuskiego wojskowego helikoptera
Jedna z łodzi piratów - zdjęcie wykonano z pokładu francuskiego wojskowego helikoptera
Fot. AP

Marynarze francuskiej fregaty "Nivose" udaremnili atak piratów na wodach międzynarodowych w pobliżu wybrzeży Kenii na statek płynący pod banderą Liberii. Komandosi aresztowali 11 Somalijczyków .

Komandosi zbliżają się do jednej z łodzi piratów
Fot. AP
Komandosi zbliżają się do jednej z łodzi piratów
Komandosi zbliżają się do jednej z łodzi piratów
Fot. AP
Komandosi zbliżają się do jednej z łodzi piratów
Siły francuskie zaatakowały piratów wcześnie rano, po całonocnej obserwacji przy użyciu śmigłowca, w momencie, gdy przygotowywała się do napadu.

- Statek miał długość 10 metrów, przewoził 17 200-litrowych beczek oleju opałowego. Na pokładzie znajdowały się dwie mniejsze łodzie szturmowe - powiedział francuski minister obrony. Pościg miał miejsce ponad 900 kilometrów na wschód od kenijskiego wybrzeża.

Wojskowi określili położenie statku na krótko po nocnym, nieudanym ataku, jakiego próbowali dokonać bandyci na Liberyjski okręt handlowy.

Wszyscy piraci są przetrzymywani na pokładzie francuskiego okrętu Nivose.

"Atlanta" upora się z piratami?

Sprawa miała miejsce niedługo po tym, gdy Abdi Garad, jeden z dowódców somalijskich piratów zapowiedział akcje odwetowe , które piraci przeprowadzą na amerykańskich statkach za odbicie kapitana Richarda Phillipsa z ich rąk.

Francuska jednostka "Nivose" uczestniczy wraz z siedmioma innymi okrętami wojennymi oraz samolotami zwiadowczymi z Niemiec, Hiszpanii i Włoch w unijnej operacji antypirackiej "Atalanta".

Jednostki te towarzyszą frachtowcom w charakterze ochrony w Zatoce Adeńskiej, gdzie bezbronne statki handlowe są szczególnie narażone na akty piractwa. Jednostki eskortują także frachtowce wiozące pomoc humanitarną Światowego Programu Żywnościowego dla Somalii.

Złapana jednostka była wykorzystywana do transportu szybkich łodzi służących do ataku na statki handlowe.

Pogrzeb prof. Andrzeja Stelmachowskiego

zaw, PAP, KAI
2009-04-15, ostatnia aktualizacja 2009-04-15 19:57

Na warszawskich Powązkach pochowano pierwszego marszałka odrodzonego Senatu RP Andrzeja Stelmachowskiego. Modlitwę nad grobem odmówił metropolita warszawski, arcybiskup Kazimierz Nycz. W uroczystościach wzięli udział m.in. prezydent Lech Kaczyński, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz oraz byli i obecni parlamentarzyści.

Andrzej Stelmachowski
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Andrzej Stelmachowski
- Żegnamy dzisiaj jednego z twórców tego wolnego państwa, w którym żyjemy od dwudziestu lat, wybitnego prawnika - mówił podczas środowego pogrzebu prof. Andrzeja Stelmachowskiego prezydent Lech Kaczyński.

Jak podkreślił Lech Kaczyński podczas przemówienia, Stelmachowski był "wybitnym prawnikiem, teoretykiem prawa cywilnego, prawa rolnego; był działaczem społecznym". "Był - jak podkreślano już - człowiekiem ściśle związanym z Kościołem, członkiem Rady Prymasowskiej, doradcą Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego, był też człowiekiem ostatniego polskiego państwa podziemnego, (...) był doradcą Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ +Solidarność+ w latach jej funkcjonowania 1982-87" - wspominał prezydent.

Przypomniał, że Stelmachowski był również jednym z głównych twórców Okrągłego Stołu, przewodniczącym podstolika ds. rolnictwa, pierwszym marszałkiem Senatu Rzeczpospolitej: izby - jak mówił prezydent - która "została wybrana w wolnych wyborach, całkowicie wolnych, pierwszych od wielu, wielu dziesiątek lat w naszym kraju".

"Cała jego działalność warta jest zapamiętania na zawsze" - podkreślił prezydent.

Prezydent dodał, że Stelmachowski jako jego doradca "do końca, dosłownie do kilkunastu dni przed śmiercią" wykonywał swoje obowiązki. Jak mówił, sam nie zdawał sobie sprawy ze stanu zdrowia Stelmachowskiego. "Gdybym wiedział, to bym uważał, że to jest wysiłek zbyt wielki, a jednak podejmował go" - zaznaczył prezydent. Podkreślił, że Stemachowski do końca chciał być aktywny i potrzebny. "Pan Bóg sprawił, że mógł być" - dodał.

Stelmachowski odznaczony pośmiertnie.


Glemp: On służył prawdzie

- On się nie szamotał, nie obrażał, nie zniechęcał - powiedział o zmarłym w homilii prymas Józef Glemp. - Był politykiem. Oświadczał, perswadował, negocjował - dodał kardynał. Podkreślił, ze zmarły nie robił tego dla kariery, tylko z obowiązku służenia prawdzie. - Był absolutnie drobiazgowo uczciwy - przypomniał hierarcha. Prymas przestrzegł przed myśleniem, że polityk nie może być uczciwym katolikiem. - Stelmachowski, choć nie jedyny, jest przykładem wierzącego polityka - zaznaczył prymas.

Na początku uroczystości odczytano decyzję prezydenta RP z dnia 7 kwietnia o przyznaniu pośmiertnie prof. Stelmachowskiemu Orderu Orła Białego w uznaniu jego znamienitych zasług, za "wybitne osiągnięcia w działalności państwowej i publicznej, za zaangażowanie w budowanie tożsamości narodowej wśród Polaków zamieszkałych za granicą". Odznaczenie odebrała żona profesora - Anna Mińkowska-Stelmachowska.

Abp Nycz rozpoczynając liturgię powiedział iż, prof. Stelmachowski był prawdziwie człowiekiem, o którym powiedziano, że jego zasługami można by obdarzyć wiele osób. - To człowiek wielkich zasług dla państwa, zasług dla rodzącej się wolności, dla nauki, Kościoła. Prawdziwie wierny Chrystusowi katolik świecki - wymieniał je abp Nycz.

Andrzej Stelmachowski - były marszałek Senatu, były minister edukacji narodowej, były prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska i doradca prezydenta L. Kaczyńskiego ds. Polonii, zmarł 7 kwietnia w Warszawie. Miał 84 lata.