czwartek, 14 sierpnia 2008

Pierwszy protest przeciwko sędziom! Szwed nie przyjął medalu

REUTERS/HANS DERYK

Jest pierwszy otwarty protest przeciwko sędziowaniu w Pekinie! Szwed Ara Abrahamian cisnął swój brązowy medal o matę i z rękami w kieszeni opuścił dekorację najlepszych zapaśników w kategorii 84 kg.

Wicemistrz olimpijski z Aten wszedł wściekły na podium i odebrał brązowy medal, by po chwili zostawić krążek na środku maty, gdzie toczyły się walki:

Nie dbam o ten medal. Interesuje mnie tylko złoto.

Wychodząc z hali, Szwed uderzył pięścią w barierkę i ogłosił zakończenie kariery:

To była moja ostatnia walka. Chciałem zdobyć złoty medal, więc uważam te igrzyska za nieudane.

W ten sposób Abrahamian zamanifestował sprzeciw wobec decyzji arbitrów jego półfinałowej walki.

Pochodzący z Armenii zapaśnik był przekonany, że to jemu należał się awans do finału, jednak sędziowie zadecydowali inaczej, przyznając zwycięstwo Włochowi Andrei Minguzziemu - późniejszemu złotemu medaliście. W końcowej fazie walki sędziowie odebrali Szwedowi punkt, który kosztował go wejście do finału.

Abrahamian :

Moja porażka w półfinale była zupełnie niesprawiedliwa. Kontrowersje wokół sędziowania pokazują, że Światowa Federacja Zapasów nie gra fair.

Włoch Minguzzi, któremu przyznano zwycięstwo nie był zadowolony z postawy Szweda:
''Nie powinien umniejszać mojego sukcesu. Powinniśmy okazywać szacunek dla sportowej rywalizacji i respektować wyniki''. Po porażce w półfinale, Abrahamian świetnie spisywał się w repasażach, zachowując szansę na medal. Na godzinę przed walką o brąz, szwedzki trener Leo Mylläri urządził awanturę arbitrom, którzy mieli skrzywdzić jego zawodnika i oskarżył ich o korupcję. Szwedzi sprawę chcieli przekazać Sportowemu Trybunałowi Arbitrażowemu (CAS) i zbojkotować już samo spotkanie o III miejsce, ale ostatecznie Abrahamian pojawił się na macie.

Podczas trwających igrzysk sportowcy i trenerzy wielokrotnie narzekali na sędziowanie, zwłaszcza na sprzyjanie gospodarzom, ale była to pierwsza tak otwarta manifestacja. W środę po meczu z Węgrami, australijski trener piłkarek wodnych nazwał arbitra ''dupkiem'. Na sekundy przed końcem meczu, ukarano jedną z Australijek wyrzuceniem z boiska, a rywalkom udało się wyrównać.

Z kolei po porażce Polaków z Hiszpanami, na sędziów pieklił się trener Bogdan Wenta, mówiąc, że ich decyzja była ''dziwaczna'' i że zniweczyła wysiłek całej drużyny.

Inny Polak, szpadzista Radosław Zawrotniak nazwał sędziowanie skandalicznym. Również inni nasi szermierze i szermierki zgłaszali swoje zastrzeżenia.

W czwartkowej walce o brąz Przemysława Matyjaszka, gdy rywal z Azerbejdżanu poprawiał judogę, sędziowie nie wiedzieć czemu, nie zatrzymali zegara odliczającego czas do końca walki.

Bartosz Nosal

JUDO: Przemysław Matyjaszek bez medalu

mo, Marcin Fejkiel
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 13:42
Zobacz powiększenie
Fot. KIM KYUNG-HOON REUTERS

Polak był blisko brązowego. W walce o brąz Matyjaszek przegrał z Azerem Mowludem Miralijewem przez waza-ari.

SERWISY
Polscy siatkarze pokonali Serbię! Są już w ćwierćfinale! »

W decydującej walce od początku przeważał, co skończyło się koką dla rywala. Chwilę później Miralijew rzucił Matyjaszka przez ramię zdobył yuko. Nasz judoka starał się zmienić stan walki, jednak bezskutecznie. Na 29 sekund przed końcem zaatakował rywala, ale nie udało mu się zmienić stanu rywalizacji. Rywal zaczął poprawiać strój, a sędziowie nie zatrzymali, przez co Polakowi w końcówce uciekło osiem sekund. W ostatniej akcji Azer skutecznie zaatakował Matyjaszka, zdobył waza-ari i wygrał walkę.

Matyjaszek rozpoczął swój olimpijski start efektownym zwycięstwem. W pierwszej walce turnieju olimpijskiego Polak pokonał przez ippon, w 1.26 min, Chińczyka Shao Minga, drugą walkę z Argentyńczykiem Eduardo Costą zakończył również przez ippon . W ćwierćfinale przegrał przez ippon z Holendrem Henkiem Grolem.

W pierwszej walce repasażowej pokonał Brazylijczyka Luciano Correa przez ipon, a w finale repasaży pokonał na punkty Węgra Daniela Hadafiego.

23 lata trwa kariera sportowa 30-letniego dżudoki z Bytomia. - Rzeczywiście sport zacząłem uprawiać bardzo szybko. Tego, jak trafiłem do Czarnych, oczywiście dokładnie już nie pamiętam. Wiem tylko, że w owym czasie jeszcze niechętnie przyjmowano do klubu siedmiolatków. Trzeba było mieć ukończone co najmniej 9 lat. Piotr Wicher, trener młodzieży, na prośbę moich rodziców jakoś się jednak ulitował i ostatecznie zostałem przyjęty - wspomina Matyjaszek.

Pierwszym poważnym międzynarodowym sukcesem Matyjaszka było wicemistrzostwo świata juniorów w Porto (1996). Największy triumf seniorski bytomianin odniósł w kwietniu tego roku, zdobywając w Lizbonie srebrny medal mistrzostw Europy. - Przemek długo nie mógł postawić w sporcie tej kropki nad i. Zajmował piąte miejsca na MŚ i ME, ale startował o kategorię wagową niżej. Widocznie doskwierało mu to trzymanie wagi, ale nigdy nam o tym nie mówił. Był tak bardzo subordynowany, że nie skarżył się, nie narzekał. Zmienił kategorię wagową i proszę. Nagle stał się jednym z czołowych zawodników na świecie - mówi Józef Wiśniewski, prezes Czarnych Bytom. Decyzję o zmianie kategorii wagowej z 90 kg na 100 Matyjaszek podjął po MŚ w Kairze w 2006 roku.

BADM: dramatyczna porażka polskiego miksta w ćwierćfinale

mo, PAP
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 08:01
Zobacz powiększenie
Fot. BEAWIHARTA REUTERS

Nadieżda Kostiuczyk i Robert Mateusiak odpadli w ćwierćfinale olimpijskiego turnieju mikstów w badmintonie w Pekinie. Reprezentanci Polski przegrali z Chińczykami He Hanbin/Yu Yang 20:22, 21:23.

SERWISY
Polski judoka demoluje rywali! Jest już w ćwierćfinale! »

Polska para w pierwszym secie grała bardzo dobrze. Nasi badmintoniści prowadzili z Chińczykami 17:14, a potem nawet 20:17, ale w końcówce zagrali katastrofalnie. Nie potrafili zamienić trzech akcji na set na punkty, a rywale zakończyli pięć kolejnych akcji z rzędu i wygrali pierwsza partię 20:22.

W drugim secie polska para grała punkt za punkt, w końcówce udało jej się obronić dwie akcje na mecz, ale znów w decydujących momentach to rywale zagrali skuteczniej. Od stanu 21:20 dla Polaków Chińczycy zdobyli trzy punkty z rzędu, wygrali drugiego seta 21:23 i cały mecz 0:2.

Kosticzuk i Mateusiak awansowali do ćwierćfinału pokonując reprezentantów Seszeli - Julietta Ah-Wan i Georgie Cupidona 21:8, 21:19.

W poprzednim roku Polacy kilka razy rywalizowali - z różnym powodzeniem - z He Hanbin i Yu Yang. Kostiuczyk i Mateusiak pokonali azjatycki duet m.in. w mistrzostwach świata w Kuala Lumpur.

Piłkarze ręczni pokonali Brazylię »

Rozpad Gruzji? Rosja: Abchazja i Osetia Płd. mogą być niepodległe

Dmitrij Miedwiediew
AFP

Rosja po raz pierwszy oficjalnie dopuściła możliwość uznania niepodległości Abchazji i Osetii Południowej, dwóch zbuntowanych prowincji Gruzji.
Mówił o tym prezydent Dmitrij Miedwiediew, podejmując na Kremlu liderów obu separatystycznych republik - Siergieja Bagapsza i Eduarda Kokojty.

Obaj prezydenci w obecności Miedwiediewa złożyli podpisy pod zasadami uregulowania konfliktów w Gruzji, uzgodnionymi we wtorek w Moskwie przez przywódców Rosji i Francji.

Rosyjski prezydent oznajmił, że stanowisko jego kraju jest niezmienne. - Poprzemy każdą decyzję, którą narody Osetii Południowej i Abchazji podejmą zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych, międzynarodową konwencją z 1966 roku i Aktem Końcowym Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE) - oświadczył Miedwiediew.

Gospodarz Kremla podkreślił przy tym, że Rosja "nie tylko poprze, lecz także będzie ich gwarantem - tak na Kaukazie, jak i na całym świecie".

Wcześniej podobne stanowisko wyraził szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, który w wywiadzie dla radia "Echo Moskwy" oświadczył, że można zapomnieć o integralności terytorialnej Gruzji.

- Można zapomnieć o rozmowach o integralności terytorialnej Gruzji, ponieważ - jak sądzę - nie sposób zmusić Osetię Południową i Abchazję, by zaakceptowały logikę, iż można je przy użyciu siły włączyć do gruzińskiego państwa - powiedział Ławrow.

Rosyjski minister zauważył też, że konflikty z Abchazją i Osetią Południową ograniczają integralność terytorialną Gruzji.

- Powstała sytuacja, że w obu przypadkach społeczność światowa uznała występowanie konfliktów. Uznała też konieczność wypracowania mechanizmów ich uregulowania. Gruzja nie sprawuje władzy na terytorium Osetii Południowej i Abchazji. Integralność terytorialna Gruzji z powodu tych konfliktów jest ograniczona - wskazał Ławrow.

Szef dyplomacji Rosji zaznaczył, że Abchazja i Osetia Południowa nie chcą żyć w jednym państwie z człowiekiem, który kieruje przeciwko nim wojska. Ławrow miał zapewne na myśli prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego.

- Po tej agresji, po spaleniu Cchinwali, po tych ludzkich tragediach, włączanie do jakichkolwiek dokumentów wzmianki o integralności terytorialnej Gruzji, byłoby dla tych ludzi zniewagą - powiedział Ławrow.

Saakaszwili: w moim kraju dokonuje się zbrodni przeciwko ludzkości

Dowiedz się więcej o konflikcie w Gruzji w raporcie Onet.pl

Igrzyska. Według ekonomistów Chiny zdobędą 42 złote medale

AP, kd
2008-08-13, ostatnia aktualizacja 2008-08-13 14:03
Zobacz powiększenie
Piątek, ceremonia otwarcia
Fot. AP

W szacowanie ostatecznej zdobyczy Chin na igrzyskach włączyli się nawet ekonomiści.

SERWISY
Jacek Proć z rekordem olimpijskim »

Według chińskich specjalistów od rynków finansowych Chiny zdobędą na igrzyskach w Pekinie od 40 do 42 złotych medali. Specjaliści zwykle zajmujący się przepływami międzybankowymi, którzy zarabiają na życie szacując zmiany cen towarów i usług, utworzyli nieformalny rynek. Na kontrakcie można zarobić jeśli Chiny zdobędą więcej złotych medali niż zostało to ustalone przez specjalistów. Dziś ten "giełdowy" poziom wynosi 42 złote medale, na razie mają ich na koncie 17. Dla porównania: w Atenach Chińczycy wygrali w 32 konkurencjach.

- Opinie są podzielone w kwestii tego kto zdobędzie medale, ale wszyscy są dość zgodni, że granica 40 złotych medali zostanie przekroczona - powiedział jeden ze specjalistów od bankowości.

Nie jest to jedyny przykład szaleństwa obstawiania przy okazji igrzysk. W portalach oferujących usługi bukmacherskie można założyć się o wyniki konkretnych zawodów, ale też np. o to czy szwedzki skoczek wzwyż Stefan Holm przeskoczy na igrzyskach wysokość 2.40 m, czy Usain Bolt wygra zarówno na 100 jak i 200 m, czy najwięcej medali w boksie zdobędzie Rosja, USA, Kuba, a może ktoś inny.

80 sms-ów dziennie do Phelpsa »

Przed igrzyskami zastanawiano się czy Chińczycy mogą pokonać Amerykanów w klasyfikacji medalowej. Po kilku pierwszych dniach kluczowym staje się pytanie ile medali, w tym złotych, zdobędą reprezentanci Państwa Środka. W klasyfikacji medalowej już prowadzą ze znaczną przewagą. Amerykanie liczą przede wszystkim na lekkoatletykę i kolejne medale w pływaniu.

RECZ: Mariusz Jurasik: Kto rano wstaje, temu...

mk, PAP
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 09:59
Zobacz powiększenie
Załamany Brazylijczyk po meczu
Fot. Kevin Frayer AP

Kto rano wstaje temu Pan Bóg niekoniecznie daje - przyznał Mariusz Jurasik. Polscy piłkarze ręczni w czwartkowym meczu trzeciej kolejki grupy A olimpijskiego turnieju pokonali wprawdzie Brazylię 28:25 (14:15), ale w stylu ligowej drużyny.

Fatum nad Otylią »

- Dzisiaj zagraliśmy najsłabszy mecz od czasu, jak Bogdan Wenta objął kadrę - ocenił urodzony w Żaganiu 32-letni zawodnik. Nie wiem co się z nami stało. Może to była za wczesna pora, nie wyspaliśmy się, chociaż w łóżkach byliśmy już po dwudziestej drugiej, nie wiem... Nie zawsze sprawdza się powiedzenie, kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

Ale dał zwycięstwo. - Bo jest litościwy... To, co pokazaliśmy w pierwszej połowie, to był antyhandball. I za to powinniśmy dostać ostro po uszach od trenera i nie ma nawet o czym dyskutować - mówił samokrytycznie Jurasik, zdobywca trzech bramek.

Wspomniał przy tym o wielkiej determinacji kolegów, mimo że brazylijska samba (tańczona też na trybunach przez kilkunastu kibiców z tego kraju) nie bardzo im tego dnia służyła.

- Wygraliśmy tylko dlatego, że mamy serce do walki. Cieszymy się, że jesteśmy w ćwierćfinale i teraz musimy się skupić na następnym przeciwniku - podkreślił.

Na trybunach, mogących pomieścić ponad 4 tys. widzów, dominował - dzięki przybyszom z Polski - kolor biało-czerwony, dobrze znane w kraju piosenki, no i skandowanie, m.in. "Gramy u siebie!" czy też "Ławka też gra".

- Słyszeliśmy ten doping - potwierdził Jurasik. - Jesteśmy parę tysięcy kilometrów od kraju, a czujemy się w hali, dzięki wspaniałym kibicom, jak w domu. Skandowanie "Gracie u siebie" bardzo pomagało. To był nasz trzeci mecz i po raz trzeci z tak licznymi oraz głośnymi rodakami, za co im serdecznie osobiście i w imieniu kolegów dziękuję. Momentami mieli do nas pretensje, i całkiem słuszne. Oni przyszli patrzeć na piłkę ręczną w wykonaniu wicemistrzów świata, a nie jakiejś ligowej drużyny.

Każdej reprezentacji uczestniczącej w tego typu turnieju zdarza się czasami mieć słabszy dzień. Jurasik sądzi, że jest on już poza zespołem. - Miejmy nadzieję, że to był właśnie ten słabszy dzień i jest już za nami. W mistrzostwach świata wypadł na mecz z Francją, tu - na pojedynek z Brazylią.

A te kłótnie na boisku były potrzebne? - Absolutnie! - mocno zaakcentował zawodnik. - Niepotrzebnie powiedzieliśmy sobie kilka ostrych słów na boisku i to nas rozkojarzyło; zaczęliśmy grać indywidualnie. A przecież jesteśmy bardzo zgraną drużyną i nie powinniśmy się kłócić na boisku. Czasami jednak nerwy puszczają, bo to jest sport walki. Jak gramy, a coś nam nie wychodzi, a jeszcze jak ktoś dostanie - za przeproszeniem - w łeb od przeciwnika, to nerwy potęgują się. I dobrze, że wówczas trener zdejmuje takiego zawodnika na dwie-trzy minuty, aby ochłonął".

Mariusz Jurasik jest zdania, że takie sytuacje nie powinny się zdarzać. - Na pewno źle jest jak zwracamy sobie uwagi na boisku. To się robi poza nim, w przerwie, w szatni, gdzie można wyrzucić co się ma na sercu, klepnąć i wychodzić do dalszej walki jako zgrany zespół, bo przecież takim jesteśmy. Wyciągniemy z tego wnioski, aby takie sytuacje nie powtarzały się. Będziemy mieli zebranie i ten temat poruszymy. Jak się kłócimy, to tylko w szatni.

Rano wstawać akurat nie lubicie? - Raczej nie - przyznał zawodnik. - Gry wracaliśmy o siódmej ze śniadania, spotkaliśmy kajakarzy i pływaków. Byli bardzo zdziwieni, że jesteśmy już na nogach, bo widywali nas zazwyczaj po dziewiątej. Mam nadzieję, że nie będziemy już grali przed południem. To nie jest zdecydowanie nasza pora.

Męczarnia polskich szczypiornistów - relacja Z czuba »

A Ty co sądzisz o ostatnim meczu naszych szczypiornistów? Załóż sportowego bloga, bloguj na Blogsport.pl!»

PŁY: Mistrzyni olimpijska znikąd. Otylia ma podejrzenia

Radosław Leniarski, Pekin
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 08:56
Zobacz powiększenie
Liu Zige
Fot. WOLFGANG RATTAY REUTERS

Olimpijski finał 200 m. motylkiem wygrała, bijąc rekord świata 19-letnia Chinka Liu Zige. Kompletnie nic nie wiadomo o jej dotychczasowej karierze.

Otylia: Albo praca, albo emerytura »

- Ja Liu Zige nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Na żadnych zawodach. Tu w Pekinie na mityngu przedolimpijskim płynęła Liuyang Jiao [zdobyła srebro - przyp. red.] i całkiem inna Chinka - mówi Otylia Jedrzejczak i podejrzliwie pyta: - Jak to możliwe, by tak nagle wyskoczyć i pobić rekord życiowy o 4 sekundy? Ona miała wpisany wynik kwalifikacji olimpijskiej ponad 2.08.

Z Liuyang Jiao Otylia ścigała się w Melbourne na mistrzostwach świata w 2007 roku. Chinka przypłynęła wtedy czwarta, czyli tuż za Otylią i powszechnie uważano, że w Pekinie będzie walczyć o złoto. Tymczasem zwyciestwo Chinom dała jej nieznana koleżanka z reprezentacji.

Liu Zige jest tabula rasa w pływaniu. Po postu kompletnie nic nie wiadomo o jej karierze. W jej oficjalnym biogramie nie ma wyników żadnych zawodów, nie tylko zagranicznych, ale też krajowych. Na rozszerzonej liście startowej przy nazwisku Liu nie ma żadnych wyników sprzed igrzysk. Pojawiła się dopiero na igrzyskach olimpijskich.

Przed igrzyskami Kevan Gosper, jeden z szefów MKOl mówił, że antydopingowcy będą się przyglądać niespodziewanym wynikom gospodarzy i poddawać jej szczegółowej kontroli. Taka kontrola antydopingowa się odbyła - zbadano Otylię i cztery inne najlepsze w wyścigu. W grupie badających doping w Pekinie jest 900 Chińczyków i 17 przedstawicieli innych krajów.

Dramatyczna porażka polskiego miksta w ćwierćfinale badmintona »

Igrzyska w Pekinie Z czuba i na żywo - dzień szósty »

Rosyjski MSZ: Gruzja będzie podzielona

Ławrow: Gruzja będzie podzielona

Rosja ma swoją wizję Kaukazu. Moskwa chce wcisnąć światu pomniejszoną wersję Gruzji. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow powiedział właśnie, że ten kraj może zapomnieć o integralności terytorialnej. A to oznacza jedno - podział Gruzji. Rosyjskie wojska wciąż są na terytorium sąsiada.

czytaj dalej...
REKLAMA

"Można zapomnieć o jakichkolwiek rozmowach na temat integralności terytorialnej Gruzji, ponieważ moim zdaniem nie można przekonać Osetii Południowej i Abchazji, żeby zgodziły się z rozumowaniem, iż mogą być siłą przywrócone do Gruzji" - oświadczył Ławrow na spotkaniu z dziennikarzami.

Dmitrij i samozwańcy

Tymczasem prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew przyjął dziś na Kremlu liderów Osetii Południowej i Abchazji i zapowiedział poparcie dla obu separatystycznych gruzińskich republik w sprawie ich przyszłego politycznego statusu.

W spotkaniu oprócz Dimitrija Miedwiediewa uczestniczyli samozwańczy prezydenci Osetii Południowej - Eduard Kokojty i Abchazji - Siergiej Bagapsz. Trzej prezydenci podpisali "plan zakończenia gruzińsko-południowoosetyjskiego problemu".

W Gruzji bez zmian, czyli panuje chaos

Na razie nie ma mowy o spokoju w regionie. Wbrew zapewnieniom, rosyjskie oddziały nie zaprzestały działań wojennych.

Rosyjskie wojska pojawiły się w porcie Poti nad Morzem Czarnym i niszczą tam gruzińskie instalacje wojskowe - informuje niezależny portal internetowy civil.ge. Według gruzińskich służb granicznych, rosyjskie siły zniszczyły również systemy radarowe.

W mieście Gori w środkowej Gruzji słychać natomiast wybuchy - poinformowała agencja Associated Press. Rosyjskie oddziały, zamiast wycofać się z miasta, umacniają w nim swoje pozycje. Gruzińscy żołnierze mają wzrokowy kontakt z rosyjskimi. Sytuacja jest napięta, ale nie dochodzi do wymiany ognia.

Tylko Stalin jest bezpieczny

Niezagrożone są jedynie... eksponaty z muzeum Stalina w Gori. Wszystkie ewakuowano po pierwszych bombardowaniach 11 sierpnia. Wywieziono je prywatnymi samochodami, by nie wzbudzać podejrzeń - pisze portal tvn24.pl.

Przedmioty, wśród których znajdowały się m.in. fajka Stalina i jego kurtka, zostały przewiezione do jednego z muzeów państwowych w Tbilisi.

SIAT: Siatkarze wygrali z Serbią i prowadzą w grupie!

Rafał Stec, Pekin
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 13:04
Zobacz powiększenie
Fot. Kuba Atys / AG

Polscy siatkarze już w ćwierćfinale! Serbię, z którą dwa tygodnie temu ponieśli klęskę, pokonali pewnie 3:1 i teraz walczą o pierwsze miejsce w grupie. - Mamy nadzieję zmobilizować wszystkich naszych sportowców z wioski olimpijskiej - mówił rozentuzjazmowany Sebastian Świderski.

Wreszcie jakiś poważny sukces - relacja z Czuba!

Igrzyska w Pekinie - Z Czuba i na żywo dzień 6.

- Ten mecz będzie się zasadniczo różnił od tamtego z Ligi Światowej. Z jednego prostego powodu. Tym razem my wygramy - obiecywał Krzysztof Ignaczak, którego Novica Bjelica przewracał dzisiaj na ziemię niemal każdą zagrywką. Ale "przewracał" nie oznacza "powalał". Polski libero agresywne serwisy odbierał, a jeśli nawet piłkę zdarzało mu się podbić ciut nieprecyzyjnie, idealny porządek przywracali koledzy. Jak Mariusz Wlazły w końcówce pierwszego seta. Początkowo nieco schowany, rzadko wzlatujący nad siatkę, w decydującym momentach niezawodny.

Tak wyglądał cały mecz, tak wygląda drużyna stanowiąca rewers reprezentacji żeńskiej - rozbitej i opierającej całą grę na dwóch gwiazdach. Nasi siatkarze tworzą grupę świetnie współpracującą i bez wybijających się postaci. Bez wybijających się dlatego, że wszyscy utrzymują wysoki poziom, a błąd partnera ich nie deprymuje, lecz dodatkowo mobilizuje. Chcą swoim dotknięciem piłki sprawić, by pomyłka straciła jakiekolwiek znaczenie. Co set, to inny bohater, wszyscy mają prawo czuć, że przyłożyli ręce do sukcesu. Symboliczny był incydent z trzeciej partii, kiedy w pogoni za uciekającą w aut piłką stojący obok boiska stół usiłowali sforsować aż trzej gracze naraz - Kadziewicz, Zagumny i Wlazły. Dwaj pierwsi wskoczyli na blat, trzeci go obiegł. Bo w drużynie Raula Lozano nikt się na nikogo ogląda, jego ludzi wyraźnie rozpiera energia i wiara, że każda udana akcja czyni ich lepszymi siatkarzami.

Albo rezerwowy Marcin Wika. Wszedł, złapał piłkę, zaserwował tak sprytnie, że Serbowie kompletnie się pogubili i Polacy wreszcie oddalili się od rywali na dwa punkty.

A potem wszedł jeszcze raz. I przyłożył Serbom asem. Stare kredo argentyńskiego selekcjonera, że w kadrze tyle samo znaczy siatkarz zdobywający 20 punktów, co bohater pojedynczej akcji, odzyskało aktualność.

Wówczas - gdy do asa przymierzał się Wika - nasi siatkarze całkowicie panowali już nad sytuacją, choć mecz długo był niesamowicie wyrównany. I w szczególe, i w ogóle. W szczególe - bo wiele akcji nie chciało się skończyć, obaj rywale na całej szerokości siatki bezskutecznie szukali jakiejkolwiek luki, było widowiskowo, chińska publika szalała. W ogóle - bo jeśli wyjąć dwa epizody przez początkowe kilkadziesiąt walki nikt nie potrafił wyharować przewagi pokaźniejszej niż dwupunktowa. W inauguracyjnym secie Polacy ocaleli mimo pięciu serbskich setboli. Wygrali 31:29, znów - podobnie jak z Niemcami - wygrywając mrożącą krew w żyłach końcówkę.

Z zapartym tchem czekaliśmy, kto kogo złamie. Aż stało się. Im dłużej trwała walka, tym swobodniej poruszali się na boisku świetnie grający Paweł Zagumny (cztery punkty blokiem!) i kierowana przez niego drużyna. - Wolę nie powtarzać, jakie słowa padały przed spotkaniem w szatni - mówił Daniel Pliński. - Po tym, jak zlali nas po d... w Rio de Janeiro, byliśmy naprawdę wyjątkowo zmotywowani.

- Nie odpuszczaliśmy do końca, bo nauczyliśmy się, że to odruch samobójczy - dodał Świderski. - Serbowie to naród, który nie poddaje się nigdy. Wszyscy pamiętamy kilka słynnych wyników, wybitnie korzystnych dla nas, które nie wystarczyły nam, by wygrać. Ale dzisiaj w ogóle nie daliśmy im pograć. Może to zabrzmi dziwnie, ale trener kazał nam zagrać... tak jak poprzednio, tylko skuteczniej w obronie. Taktycznie rozpracowaliśmy ich perfekcyjnie, Nikola Grbić nie znalazł żadnego sposobu, by dać nam radę. Teraz Brazylia i Rosja. Dobrze by było wygrać choć jeden z tych meczów - dodał skrzydłowy, który od początku turnieju gra znakomicie. Wika poszedł jeszcze krok dalej, wyrażając przekonanie, że forma reprezentacji jeszcze pójdzie w górę.

Inauguracja z Niemcami przywróciła drużynie nadszarpniętą przez turniej finałowy LŚ wiarę w siebie, mecz z Egiptem dał niemal pewność awansu do ćwierćfinału, triumf nad Serbią jest pierwszym triumfem nad bardzo mocnym przeciwnikiem, uchodzącym za pretendenta do podium. Teraz podekscytowani Polacy mogą grać na luzie, choć warto się bić na serio, by do następnej rundy wskoczyć z wysokiego miejsca w grupie i o wstęp do strefy medalowej walczyć z możliwie słabym przeciwnikiem. W niedzielę zmierzą się z Brazylią, w poniedziałek z Rosją. Obie drużyny rozegrały w czwartek fantastyczny mecz, zakończony zaskakującą porażką broniących olimpijskiego złota "Canarinhos" 1:3. I obie pozostają głównymi kandydatami do występu w finale.

Siatkarze zmierzają po medal

Tabela grupy polskiej

MZPSetyPkt
1.Polska3309-16
2.Rosja3309-46
3.Brazylia3217-45
4.Niemcy3125-64
5.Serbia3033-93
6.Egipt3030-93

PŁY: Otylia Jędrzejczak bez medalu w Pekinie!

Radosław Leniarski, Pekin, mk
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 09:17
Zobacz powiększenie
Otylia Jędrzejczak
Fot. Bartosz Bobkowski / AG

Otylia Jędrzejczak zawiodła. Na swym koronnym dystansie 200 m stylem motylkowym zajęła dopiero czwarte miejsce. Polka uzyskała czas 2.07,02 i nie obroniła tytułu mistrzyni olimpijskiej na tym dystansie.

Igrzysk dzień szósty - relacja Z czuba »

Wygrały Chinki - pierwsza była Liu Zige, druga Liuyang Jiao - przed Austalijka Schipper. Otylia się zastanowi, czy wytrzyma w pływaniu do igrzysk w Londynie. Jeśli nawet to, po rocznej przerwie od startów.

- Teraz chcę odpocząć od pływania. Myślę nawet o rocznej przerwie, w której będę lekko trenować. Potem może wróciłabym do treningu. Tylko w ten sposób mogłabym przygotować się do igrzysk w Londynie. Nie wykluczam nawet dłuższego wyjazdu na treningi za granicę. Ale muszę to wszystko przemyśleć - powiedziała Otylia.

- Dla mnie ostatnie czterolecie było bardzo ciężkie - podkreśliła Jędrzejczak prosząc o chusteczkę, którą mogła otrzeć oczy. - Niestety, z różnych powodów, nie mogłam trenować tyle, ile rywale. Teraz czeka mnie decyzja, w którą stronę się skierować - pływać dalej czy zakończyć karierę. Najpierw pojadę jednak do domu i odpocznę - kontynuowała po chwili. Medal dla Otylii uważano w polskiej ekipie - trochę na wyrost - za pewnik. Nadzieja, że mistrzyni olimpijska z Aten obroni tytuł, lub zdobędzie medal szybko się rozwiały. Właściwie mogły się rozwiać już rano, bo kiedy Otylia wstała z łóżka już wiedziała że będzie czwarta: - Po prostu przeczucie. 17, 9, 4 - powiedziała kodem i deszyfrowała: - Na 100 m delfinem była 17 i nie weszłam do półfinału, na 400 m dowolnym byłam 9 i nie weszłam do finału. No to tu musiałam być czwarta.

Przeczucia się sprawdzają, a nawet mają tendencję do samospełniania się.

Otylia słabo wystartowała, już po 15 pierwszych metach była siódma i to miejsce zmieniło się dopiero po drugim nawrocie, czyli za półmetkiem.

- Chciałam się trzymać pół długości za Schipper, ale się wszystko trochę przesunęło - powiedziała Otylia. - Jestem zła na siebie, że tak wolno popłynęłam na początku. Ale nie rozpaczam, życie toczy się dalej.

I rzeczywiście wyjątkowo Otylia była spokojna, jak na dwudziesta minutę po swojej największej klęsce sportowej, finale olimpijskim, w którym przypłynęła około 1,5 sekundy wolniej od rekordu życiowego.

Schipper - rekordzistka świata i mistrzyni świata płynęła o długość z przodu. To mogło deprymować, ale nie w finale olimpijskim. Co więcej, okazało się, że nie tylko trzeba się trzymać Australijki. Po jej drugiej stronie płynęły bardzo szybko Chinki. Schipper jeszcze trochę prowadziła, ale Chinki za chwile były już przed nią.

Kiedy Otylia próbowała przyspieszyć w drugiej połowie dystansu, jej rywalki też przyspieszyły. Ślady zmęczenia u Schipper widać było wyraźnie na ostatniej prostej. To tam straciła złoty i srebrny medal. W końcu Australijka niemal stanęła, z wielkim trudem dobijając do ściany. Ale Otylia tego nie wykorzystała. Nie dogoniła jej. Brąz straciła bowiem już wcześniej - na początku wyścigu, zbyt wolnym początkiem.

Fantastycznym finiszem, przy ogłuszającym dopingu wyścig kończyły Chinki. Obie w imponujący sposób pobiły rekord świata, który odtąd należy do zwycięż czyni 19-letniej Liu Zige.

Zawiodła przede wszystkim szybkość. Trener Paweł Słonimski zapowiadał od dawna, że Otylia będzie musiała poprawić ten element, jeżeli ma iść do przodu. Niestety, nic z tych zapowiedzi nie wyszło. Polka jest jedną z nielicznych zawodniczek czołówki, które zatrzymały się w miejscu.

Przypomnijmy, że Otylia nie wypełniła minimum olimpijskiego, a mimo to została dopuszczona do wyjazdu na igrzyska. Międzynarodowy Związek Pływacki (FINA) zgodził się na jej występ, bo w czasie, gdy odbywały się ostatnie starty, na których można było uzyskać minimum, pływaczka była chora i nie chciała brać w nich udziału.

Wyniki:

LP:Zawodnik (kraj):Wynik:
1Liu Zige (Chiny)2 min 4.18 s (WR)
2Jiao Liuyang (Chiny)2:04.72
3Jessicah Schipper (Australia)2:06.26
4Otylia Jedrzejczak (Polska)2:07.02
5Yuko Nakanishi (Japonia)2:07.32
6Aurore Mongel (Francja)2:07.36
7Elaine Breeden (USA)2:07.57
8Kathleen Hersey (USA)2:08.23


Albo praca, albo emerytura - cała wypowiedź Otylii

A Ty jakie masz wrażenia po starcie Otylii? Czy Polska ma jeszcze szanse na medal? Załóż sportowego bloga, bloguj na Blogsport.pl!»

Piłkarze ręczni grali z Brazylią - relacja na żywo

GIM: Amerykanie oskarżają Chiny o oszustwo

Amerykanie oskarżają Chińczyków o oszustwo

Amerykanie są wściekli. Ich gimnastyczki musiały przełknąć gorycz porażki z drobniutkimi Chinkami. Opiekunowie Amerykanek sugerują, że gospodarze oszukują, manipulując metrykami zawodniczek. Czy Chińczycy zawyżyli wiek co najmniej trzem swoim gimnastyczkom? "Nie!" - zdecydowanie odpowiadają gospodarze igrzysk.

Według amerykańskiej prasy, Chińczycy zawyżyli wiek trzech zawodniczek - He Kexin, Jiang Yuyuan i Yang Yilin. A wszystko po to, by dziewczynki zmieściły się w limicie, niedopuszczającym do startu gimnastyczek młodszych niż 16-letnie. Po co mieliby to robić? To proste. Młodsze dzieci są lżejsze i nie czują strachu, podejmują więc większe ryzyko.

Po gimnastycznym finale Amerykanie powtórzyli swoje oskarżenia. Jedna z opiekunek dziewczynek ze Stanów wprost zasugerowała oszustwo. "Wiem, że jedno z tych dzieci traci zęby, ale dowodów nie mam" - powiedziała Martha Karolyi, którą cytuje gazeta.pl.

Z dowodów pojawiających się w amerykańskich gazetach wynika, że trzy wspomniane chińskie gimnastyczki mają zaledwie po 14 lat.

TST: Natalia Partyka w prasie z całego świata

qm
2008-08-14, ostatnia aktualizacja 2008-08-14 13:15
Zobacz powiększenie
Natalia Partyka w Pekinie
Fot. Bartosz Bobkowski / AG

Wystarczy na jednej z popularnych wyszukiwarek internetowych wpisać nazwisko Partyka. Pojawia się lista serwisów i wydań internetowych gazet z całego świata. Wszystkie piszą o naszej tenisistce stołowej.

Natalia Partyka, nasza największa gwiazda - korespondencja Sport.pl z Pekinu »

Z Czuba: Niesamowita polska pingpongistka »

Partyka urodziła się be prawego przedramienia. Jest jedną z dwóch uczestniczek igrzysk w Pekinie, które za dwa miesiące wezmą udział także w igrzyskach niepełnosprawnych. Druga to Natalie du Toit z RPA, pływaczka bez nogi.

Dziennikarze z całego świata, a pytanie, które zadawali najczęściej brzmiało... czy trudno grać bez ręki?

- Na treningach musiałem wprowadzić blokadę dla mediów, bo Natalia nie opędziłaby się od zagranicznych dziennikarzy. Przychodzą Chińczycy, Japończycy, cały świat. I wszyscy chcą rozmawiać. Ale trzeba było z tym skończyć. My tu przyjechaliśmy zagrać w turnieju - mówił w środę korespondentowi Sport.pl trener Zbigniew Nęcek, którego też atakowali wczoraj dziennikarze prosząc o wywiad.

I Polkom jak na razie idzie nieźle. Po przegranej z faworytkami turnieju reprezentantkami Hongkongu (Natalia urwała dwa sety wysoko notowanej Yana Tie), nasze tenisistki stołowe pokonały w czwartek Niemki, a przed nimi jeszcze walka o awans z Rumunkami.

Die Welt (Niemcy)

Poświęca naszej tenisistce obszerny artykuł, przypominając jej długą drogę do Pekinu. Przestrzega też Niemki, z którymi już niedługo zagrają nasze reprezentantki przed utalentowaną Natalią Partyką.

The Gazette (Kanada)

Analizuje grę polskiej tenisistki: Partyka ma jedynie niewielki problem przy serwie. Kładzie piłkę na przedramieniu, a gdy ta zaczyna się staczać podrzuca i uderza. - Może nie mam najlepszego balansu ciała, ale mam silne nogi - cytuje Natalię kanadyjska The Gazette.

Deccan Herald (Indie)

w swym internetowym wydaniu obwieszcza: Polska nastolatka tworzy historię tenisa stołowego! I opisuje historię naszej tenisistki.

San Francisco Chronicle (USA)

W obszernym artykule poświęconym tenisowi stołowemu i najlepszym zawodników, którzy go tworzą nie zapomina o polskiej Natalii. I znów pojawia się jej historia i opis olimpijskich zmagań.

Belfast Telegraph (Irlandia Płn.)

W tytule krzyczy: "Paraolimpijczycy tworzą historię pomimo braku Pistoriusa". Dokładnie dwie zawodniczki Natalia Partyka i Natalie du Toit.

San Diego Union Tribune (USA)

Wskazuje, że Polka może nawet zdobyć medal w rywalizacji drużynowej.

Sueddeutsche Zeitung (Niemcy)

na swej stronie publikuje pokaźny artykuł poświęcony naszej tenisistce, w którym przypomina dokonania Partyki . - Gdy Natalia miała siedem lat odkryła tenis. W 2000 roku w Sydney, była najmłodszą uczestniczką w historii gier niepełnosprawnych. Cztery lata temu z paraolimpiady w Atenach wróciła ze złotem i srebrem - wylicza Sueddeutsche.

Wiele tytułów zauważa, że polska tenisistka stołowa nie poprzestaje li tylko na olimpijskich zmaganiach z zawodnikami pełnosprawnymi.

WNBC (USA)

Opowieść o Natalii na swojej stronie internetowej tytułuje: Polska nastolatka będzie konkurować na Igrzyskach Olimpijskich i paraolimpiadzie.

W Polsce trwa wyzysk tysięcy niewolników » W Polsce trwa wyzysk tysięcy niewolników Zamknij X W Polsce pracują setki chińskich niewolników?

W Polsce pracują setki chińskich niewolników?

W Polsce zatrudnia się obcokrajowców ze Wschodu za bezcen. DZIENNIK zbadał proceder wynajmowania w Polsce chińskich niewolników. "Nie podlegają polskiemu kodeksowi pracy, nie mają urlopów, mogą pracować 10 godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu i nie piją" - taką ofertę rozsyła do polskich przedsiębiorców firma P&L z Poznania, podkreślając, że Chińczycy są niezwykle tanią i niewymagającą siłą roboczą.

czytaj dalej...
REKLAMA

Na naszą prośbę do P&L zadzwonił dyrektor Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa Zbigniew Bachman, przedstawiając się jako przedsiębiorca budowlany i udając, że jest zainteresowany ofertą. Od przedstawicielki handlowej, która odebrała telefon w biurze firmy, dowiedział się, że sprowadzenie chińskich pracowników do Polski zajmie około 60 dni. Gdy dopytywał się dalej o szczegóły umowy, usłyszał, że Chińczycy mogą pracować 14 godzin na dobę, mieszkać w ścisku w prowizorycznym barakowozie i jeść tylko raz dziennie. Nie potrzebują także polskiego ubezpieczenia, bo są ubezpieczeni w Chinach.

"To skandaliczne nadużycie. Obcokrajowcom pracującym w Polsce trzeba zapewnić przynajmniej takie same warunki jak Polakom. Wszystko wskazuje na to, że w tej ofercie złamano nawet kodeks karny, czyli doszło do przestępstwa przeciwko prawom pracowniczym" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM profesor Krzysztof Rączka, ekspert od prawa pracy z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem tą sprawą powinna natychmiast zająć się inspekcja pracy oraz prokuratura.

Firma P&L, której prezesem jest Chińczyk Piao Xiang Kui, została zarejestrowana w 2003 roku jako spółka z o.o. Na swojej stronie internetowej informuje, że zakres jej działalności obejmuje eksport mięsa wieprzowego z Polski na Daleki Wschód: m.in. do Chin, Korei, Japonii, Wietnamu oraz Hongkongu. Jak dowiedział się DZIENNIK w biurze firmy, importem taniej siły roboczej do Polski zajmuje się dopiero od niedawna, ale już zdobyła spore grono klientów.

"To bardzo chłonny rynek. Jest bardzo duże zainteresowanie naszymi usługami" - poinformowano nas w sekretariacie. Gdy poprosiliśmy o rozmowę z prezesem, pracownica P&L oświadczyła, że Piao Xiang Kui przebywa za granicą i wróci dopiero po długim weekendzie. "A tylko on udziela mediom informacji o imporcie pracowników z Chin" - zakończyła stanowczo.

"Firma P&L ma rzeczywiście bardzo ciekawą ofertę. Z jednej strony eksport mięsa, a z drugiej import niewolników z Chin. Skojarzenie jest jednoznaczne: to może być chiński obóz pracy w Polsce. Moim zdaniem jest to przestępstwo, które trzeba z całą siłą piętnować" - komentuje działalność przedsiębiorców z Poznania prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Andrzej Malinowski.

Z dziennikarskiej prowokacji DZIENNIKA wynika, że za miesiąc pracy sprowadzonego do Polski chińskiego robotnika P&L żąda 3150 złotych. Sam Azjata dostaje z tego prawdopodobnie mniej niż jedną trzecią. Ale - jak podkreślają wszyscy znawcy tematyki chińskiej - to i tak znacznie więcej niż mógłby zarobić u siebie w kraju.

"Dla zwykłego robotnika w Chinach atrakcyjna jest już pensja rzędu 300 dolarów. Właśnie dlatego oferty z Polski budzą w Państwie Środka duże zainteresowanie, a pracujący w Polsce Chińczycy niezwykle rzadko skarżą się na trudne warunki" - tłumaczy Sylwester Szafarz, były konsul generalny RP w Szanghaju, a obecnie dyrektor Polsko-Chińskiej Izby Gospodarczej.

Czy to, że sami Chińczycy nie zgłaszają do polskich pracodawców pretensji, usprawiedliwia wyzyskiwanie ich? Zdaniem etyka profesora Jacka Hołówki zdecydowanie nie. "Jesteśmy moralnie odpowiedzialni za złe traktowanie zagranicznych robotników, nawet jeśli oni sami się nie buntują. Nie możemy wpłynąć na to, jak traktowani są u siebie w kraju, ale możemy zadbać o nich u nas" - mówi.

Chińscy robotnicy pracują po 10 godzin, 6 dni w tygodniu
Ilu obywateli Chin może być nieludzko wykorzystywanych w naszym kraju? Według oficjalnych danych w Polsce pracuje ok. tysiąca Chińczyków. Nieoficjalne dane mówią jednak o liczbie dziesięciokrotnie większej. Większość znalazła zatrudnienie na budowach i w wyrastających jak grzyby po deszczu azjatyckich restauracjach. Dyrektor Zbigniew Bachman, który pomagał nam w przeprowadzeniu dziennikarskiej prowokacji, twierdzi, że z wiarygodnych źródeł słyszał, iż w ostatnim czasie coraz częściej do chińskiej ambasady w Warszawie zgłaszają się oszukani przez polskich pracodawców obywatele Chin.

Chińscy dyplomaci, z którymi się skontaktowaliśmy, zapewniają, że dokładnie przyjrzą się działalności firmy P&L. Na razie nie chcą tej sprawy komentować.


Łatwo zatrudnić niewolnika

Zbigniew Bachman: Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o możliwości zatrudnienia pracowników z Chin na budowie.
Sylwia Nowak*: Jest taka możliwość. A proszę mi powiedzieć, jaka liczba osób interesowałaby pana?

Na początek 20 do 40 osób. Mam duże opóźnienie z robotami, i to zarówno stanów surowych, jak i wykończeniówki. Najchętniej zatrudniłbym ich już za tydzień lub dwa.
Już teraz mogę panu powiedzieć, że to nie do przejścia. W informacji, którą państwu przedstawiliśmy, napisaliśmy, że potrzebujemy 60 dni od chwili podpisania umowy. To realna data, bo musimy pozałatwiać wszystkie procedury w urzędach.

A z kim ja właściwie podpisuję umowę? Z podwykonawcą czy z państwa firmą?
Z nami. To jest umowa eksportowa. Na wykonanie usługi.

No dobrze. Przejdźmy do konkretów. Potrzebuję 10 murarzy, co najmniej sześciu cieśli...
Na pewno jakaś część to będą osoby, które pracowały w Chinach w tej branży, ale na chwilę obecną nie mogę powiedzieć, jakie oni będą mieli specjalizacje i kwalifikacje.

Jakie są warunki finansowe przy indywidualnym zatrudnieniu pracowników?
My wystawiamy raz w miesiącu fakturę na usługę.

Czyli jak mam np. do zrobienia ileś tam ton zbrojenia, to jak to fakturujecie?
Bez VAT-u, na zasadzie usługi eksportowej.

Rozumiem. Czy macie jakieś stawki za godzinę pracy takiego Chińczyka?
Raz w miesiącu wystawimy fakturę za te przepracowane godziny. Oni są w stanie pracować do 240 godzin miesięcznie. Miesięczny koszt to ok. 3150 złotych za jednego pracownika. Z tym, że poza tą kwotą nie ponosi pan żadnych dodatkowych kosztów związanych z odprowadzaniem składek na ZUS czy z odprowadzaniem podatków.

A kto odprowadza ZUS?
Nie odprowadzamy. Oni nie podlegają polskiemu kodeksowi pracy i ich nie obowiązują te same reguły, co polskich pracowników. Oni tu pracują na zasadzie zezwolenia...

Jestem naprawdę zdziwiony, ale oczywiście taka interpretacja bardzo mi odpowiada. A kto Chińczykom zapewnia kwatery, wyżywienie?
Kwatery są w państwa gestii, podobnie jak transport do pracy. Natomiast jeśli chodzi o wyżywienie, to bodajże musi pan zapewnić jeden posiłek regeneracyjny.

A co z warunkami zakwaterowania? Macie jakieś wymogi, co do standardów?
Nie, nie, nie. Myślę, że takie podstawowe. Kuchnia, łazienka, jakieś w miarę przyzwoite pokoje. Nie chodzi przecież o to, by to był jakiś pięciogwiazdkowy pokój (ha, ha, ha).

Ale jeśli zapewniłbym im kontenery? Kładłbym do jednego kontenera 8 ludzi na łóżkach wojskowych, to wystarczy?
Ale łazienka i kuchnia będą?

Tak. To będzie zestaw kontenerów, w jednym łazienka, a w drugim kuchnia.
A rozumiem. To myślę, że takie coś jest do przejścia.

Jest jeszcze jedna paląca kwestia. Roboty mam dużo, a nie chcę mieć za dużo ludzi na budowie. Dlatego wolałbym, aby Chińczycy dłużej pracowali.
Czyli ile godzin?

Dwanaście, nawet do czternastu. Musi być zakładka, bo zanim robotnicy zdadzą sobie obowiązki, to wychodzi więcej. Mogliby tak pracować?
Myślę, że tak, ale wtedy kwota będzie troszeczkę większa. Bo ta, którą podałam, była wyliczona na 10 godzin pracy przez 6 dni w tygodniu.

A co z ubezpieczeniem? U mnie jest zasada na budowie, że nie dopuszczę nikogo do pracy, jak ktoś nie ma przeszkolenia BHP. Jak to rozwiązujecie?
Myślę, że jesteśmy w stanie pokryć związane z tym koszty. Oni mają ubezpieczenie chińskie, z którym przyjeżdżają i które jest ważne na terytorium naszego kraju.

A kto im będzie wszystko tłumaczył?
W razie potrzeb zapewniamy tłumacza przez okres trzech miesięcy.

W ofercie napisaliście, że tacy Chińczycy już w Polsce pracują. Czy może mi pani powiedzieć, z jakimi firmami współpracujecie? Chętnie bym wysłał współpracowników, aby popatrzyli, jak oni pracują.
Tej informacji nie mogę teraz panu udzielić, ale jeśli będą potrzebne referencje, to jesteśmy w stanie takie referencje panu przedłożyć podczas osobistego spotkania z prezesem.

A ten pan ma duże doświadczenie na rynku polskim?
Duże i mówi po polsku.

*Sylwia Nowak pracuje w dziale handlowym firmy P&L


To bezprawne działania

Magdalena Janczewska: Co pan sądzi o ofercie firmy P&L?
Marcin Kulinicz*: Chińczyków pracujących w Polsce obowiązują takie same przepisy dotyczące czasu pracy, wypoczynku, wymiaru urlopu, minimalnego wynagrodzenia czy BHP jak polskich pracowników tymczasowych. Nie rozumiem więc, jak oni mogą to formalnie przeprowadzać. To nie jest usługa eksportowa [ta oznacza zawarcie umowy między podmiotami z różnych krajów na wykonanie konkretnej usługi, np. wybudowanie hali sportowej - red.]. Ta firma działa w Polsce i nie ma prawa prowadzić tego typu działalności.

Może P&L sama nie podpisuje umów, tylko korzysta z zaprzyjaźnionej fikcyjnej firmy z Chin lub sprowadza pracowników indywidualnie?
Może tak być, bo w Polsce bardzo trudno sprawdzić, czy jakaś firma w Chinach rzeczywiście istnieje, czym się tam zajmuje, i zweryfikować dokumentację.

Czyli ci ludzie mogli już sprowadzić Chińczyków do Polski? Reklamują się, że mają bardzo bogate doświadczenie...
Nie możemy tego wykluczyć, aczkolwiek, biorąc pod uwagę statystyki dla całego kraju, na pewno nie są to setki pracowników.

Czy w Polsce mogą funkcjonować obozy pracy dla Azjatów?
Tak daleko bym się nie posunął, ale obawiam się, że takie obozy mogą zacząć się pojawiać. Obecnie w skali roku mamy zaledwie kilka doniesień dotyczących łamania praw pracy Chińczyków w Polsce. To jednak może być tylko czubek góry lodowej. Warunki, jakie oferują im tutaj pracodawcy, są i tak o niego lepsze niż te, na które mogliby liczyć u siebie. Dlatego tak trudno to wytropić odpowiednim służbom. Oni sami się nie poskarżą.

*Marcin Kulinicz, jest naczelnikiem departamentu migracji w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej

Beata Tyszkiewicz. Urodzona za ladę

Rozmawiał Dariusz Zaborek
2004-04-16, ostatnia aktualizacja 2004-04-13 00:00

Że w PRL miałam prawo wyjeżdżania na zagraniczne festiwale? Bo mówiłam w obcych językach - mówiła Beata Tyszkiewicz w wywiadzie dla Gazety Wyborczej w 2004 roku . Dziś, 14 sierpnia jedna z największych polskich aktorek kończy 70 lat.

Zobacz powiekszenie
fot. Damian Kramski / AG
ZOBACZ TAKŻE
GALERIA ZDJĘĆ
Dariusz Zaborek: Pani wizerunek damy jest tak silny, że podobno z tego powodu nie sprowadzono do Polski węgierskiego filmu "Szalona noc" (1969), w którym grała Pani ekspedientkę?

Beata Tyszkiewicz: To ładna rola. Pracowałam przy kasie i cały mój zarobek na lewo był z butelek po mleku, nie rozliczałam się i była afera. Jednocześnie ktoś inny kradł cukier. Taki realizm socjalistyczny - afery gospodarcze w miniwydaniu. Grałam umęczoną, zadręczoną kobietę. Był to czarno-biały film paradokumentalny. Myślę jednak, że publiczność woli mnie oglądać w czym innym i dystrybutorzy to wiedzą. Nie jestem takim "nazwiskiem", żeby wszystko, w czym biorę udział, przyciągało widownię. Grałam wtedy na Węgrzech w trzech filmach jeden po drugim: w tym z kasjerką, w kostiumowym "Poeta i rycerz" i w science fiction "Okna czasu". Przez rok mieszkałam w Budapeszcie w cudownym hotelu Gellert.

Ale rola zachwalającej towar Pani nie przeszkadza. Reklamowała Pani odkurzacze.

Mam taki odkurzacz, robi wszystko: pisze na maszynie, odbiera telefony, jest fantastyczny do dzisiejszego dnia (śmiech). Najpierw dostałam od producenta ogromny bukiet białych róż, co mnie ujęło, bo nigdy białych róż w takiej ilości nie dostałam. Zapytałam kolegów aktorów, ile zarabiają, jeśli pracują dla reklamy. Powiedzieli, że tysiąc dolarów dziennie. Pomyślałam: nie wypada mi powiedzieć temu panu, że odkurzacz jest be, tylko podam swoją stawkę, a on odpowie, że mu strasznie przykro, ale to nie jest na jego możliwości. Cisza w słuchawce, po chwili odpowiedział: "Będziemy płakać i płacić". Dostałam za pół dnia zdjęć 60 tys. dolarów. Bardzo przepraszam, ale chyba trzeba być idiotą, żeby nie dać się sfotografować za 60 tys. dolarów. To było prawie 13 lat temu, to tak jakbym dziś zarobiła 150 tys. dolarów. Jednak był jeszcze inny powód.

Jaki?


Miałam umierającą mamę. Same pielęgniarki kosztowały pięć tysięcy złotych miesięcznie, a musiały być przy mamie całą dobę. Miałam na wszystko. Kiedyś aktor teatralny mówił: "Ja nie gram w filmie". Znałam takich aktorów - nie gra do czasu, kiedy nie dostanie propozycji. Filmowy mówi: "Nie gram w telewizji". Do czasu kiedy nie dostanie propozycji. "Nie gram w reklamie"... Do czasu! Henry Fonda siedział na lodówce, sama widziałam tę reklamę. I nic się nie stało, zdobywał Oscary. Oferta zrobienia reklamówki to jest fart, nie można inaczej tego nazwać.

Teraz zza lady poleca Pani książki.

Rzeczywiście, mamy w dekoracji ladę. To program "Lubię czytać" w 2 TVP, który finansują wydawcy, a nie telewizja.

Pani wybiera książki?

Nie. To wybór wydawców. Staram się, aby program był krótki i zabawny. Mam gości - od wielkich autorytetów - prof. Rottermunda, prof. Geremka, po aktorów - Joannę Brodzik czy Rafała Królikowskiego, którzy szalenie interesująco mówią.

Chyba jest Pani urodzona do bycia za ladą. Polecając w telewizji swoją książkę "Nie wszystko na sprzedaż", powiedziała Pani: "Drodzy państwo, zrobiłam wszystko, aby ta książka nie kosztowała więcej niż 40 zł". Przyzna Pani, że to niezły greps jak na akwizytora.

Chciałam zapobiec zawyżaniu ceny przez księgarzy. Urodzona za ladę? Może mnie pan zawsze zaangażować, tylko proszę powiedzieć, co będziemy sprzedawać. Rozumiem, że "Gazetę Wyborczą".

W wywiadach podkreśla Pani: "Grałam, żeby zarobić i utrzymać dom". Odziera Pani swoją pracę z misji.

Przez ok. 12 lat grałam w trzech, czterech filmach rocznie, i to stało się moim zawodem, mimo że nie obrałam świadomie zawodu aktorki filmowej. Miałam satysfakcję i przyjemność, że ktoś miał pomysł i sięgał po mnie.

Co Pani robi, kiedy Pani nie gra?

Zajmuję się na przykład haftowaniem obrazów z piór. Taki obrazek ma Felicja Uniechowska, która dała mi piękny rysunek Antoniego Uniechowskiego w zamian za mój obrazek, więc poczułam się szalenie dowartościowana. Robię zamach na Leona Tarasewicza, który ma wspaniałe okazy ptactwa ozdobnego. Te dziwne ptaki potrafią mieć ośmiometrowej długości ogony. Czy przypuszczał pan, że kogut może mieć ośmiometrowy ogon? Ja takich dużych obrazów jeszcze nie robię. Zbieram najróżniejsze piórka, nad każdym się pochylę i je schowam. Poza tym lubię zajmować się domem, gotować, piec, przygotowywać przetwory. Robótki na drutach mnie uspokajają.

Proszę, aby Pani dokończyła zdania: Andrzej Wajda to...

Mistrz.

Wojciech Has to...

Wizjoner żyjący w swoim świecie fantazji.

Tadeusz Konwicki to...

Szalenie wrażliwy, wspaniale piszący, uparty i czarujący.

Leonard Buczkowski to...

Sam urok, delikatność i wdzięk.

Witold Orzechowski to...

Był kiedyś reżyserem filmowym.

Juliusz Machulski to...

Wielkie poczucie humoru. Nierozważny i romantyczny.

Claude Lelouch to...

Nadzwyczajny organizator, szalenie utalentowany we wszystkich dziedzinach, wszystko może robić w filmie, i to robi. Za chwilę wymieni pan wszystkich, u których zagrałam.

Jeszcze jeden. Andriej Konczałowski to...

Pierońsko zdolny. Dziko nielojalny. Zresztą wobec samego siebie też. Niewytrwały w przyjaźni.

Czy Pani pozycja w Rosji jest wciąż niezachwiana? Nadal jest Pani podziwianą i adorowaną gwiazdą?

Niezachwiana to jest pozycja Putina. Jest pokolenie, które ze mną tam wyrosło. W latach 60. i 70. byliśmy dla nich oknem na Zachód. To dziś abstrakcyjne, ale w ZSRR nasze filmy były uważane za najbardziej odważne. Trzeba zobaczyć filmy radzieckie i polskie z tamtego okresu: nasza dziewczyna się rozbierała, pokazywała nogę, a tam szał po prostu. "Popiół i diament" przedstawiał rozterki, które w kinie radzieckim były nieobecne - wypełnialiśmy im lukę. Zagrałam w ZSRR tylko w trzech filmach, a oni uważają, że spędziłam tam pół życia. Często bywałam tam w jury międzynarodowych festiwali filmowych. Najwartościowszy z tego, co w ZSRR nakręciłam, wydaje mi się film Konczałowskiego "Szlacheckie gniazdo" (1969). To reżyser wielkiego formatu i talentu, jeszcze wtedy był taki czysty, niezamerykanizowany.

Jak wygląda rosyjskie uwielbienie?

W Rosji zachowują się w sposób szalenie dystyngowany. Nie miałam nigdy do czynienia z nachalnością fotografów ani dziennikarzy. Nie powiedzą Beata, tylko "pani Beata", oni chcą tego dystansu, nie ja.

Czyli można powiedzieć, że jest Pani jedną z niewielu osób, które mają Związkowi Radzieckiemu wiele do zawdzięczenia?

Pracowałam jak wszędzie indziej. Nie spotykały mnie zaszczyty, poza odznaczeniami, które dostałam, nie bardzo wiem dlaczego. Na festiwalu w Moskwie dostałam znaczącą nagrodę św. Jerzego, przyznali ją wtedy pośmiertnie Bondarczukowi (1920-94). Pomyślałam, że potem postanowili dać ją żyjącemu, więc wypadło na mnie. Dostałam też za czasów Gorbaczowa Order Narodów oraz nagrodę Puszkina i Mickiewicza razem, to był ogromny srebrny medal, przetopiłam go na ramki.

Jakie były uzasadnienia tych nagród?

Nie wiem. Tadeusz Łomnicki i ja dostaliśmy. On pielęgnował, ja przetopiłam.

Czy w ZSRR były aktorki o tak szlachetnym wyglądzie jak Pani, czy dominował typ kołchoźnicy?

Proszę pana, byłam jedna jedyna nadzwyczajna, urodziwa, fotogeniczna, utalentowana, z dobrej rodziny, wykształcona, zgrabna, ładna, powabna... (śmiech). Nie, mieli nadzwyczajne aktorki.

Co więc Konczałowski znalazł w Pani?

Myślę, że chodziło mu o pewną odrębność, o coś, co jest we mnie inne, bo byłam osobą, która długi czas przebywała w Paryżu. Chodziło o widoczną inność. Nie chciał pewnie Rosjanki, tam urodzonej i wychowanej. Oni zawsze mieli piękne kobiety. Ałła Łarionowa - zagrała w "Królowej balu" (1954) - pan nie pamięta, to jedna z najpiękniejszych aktorek na świecie.

Czy to prawda, że w ZSRR przerwano z Pani powodu talk-show na żywo?

Prawda i zrobił to pan Kapler. Zapytał, jakie jest moje marzenie. Odpowiedziałam: "Zmienić geograficzne położenie Polski". Drżącym głosem spytał: "Dlaczego?" "Ze względu na klimat". Zrobił się strasznie czerwony, miał burzę siwych włosów. Był kiedyś narzeczonym córki Stalina i zesłali go za to do jakichś łagrów. Program przerwano i do Związku Radzieckiego nie zapraszali mnie przez trzy lata. Karniaka miałam. Ale poza tym ani jednego złego słowa nikt mi nie powiedział.

A czy miała Pani poczucie, że jest pieszczona przez władców PRL?

Nie miałam na to żadnych dowodów, bardzo żałuję. Że miałam prawo wyjeżdżania na zagraniczne festiwale? Bo mówiłam w obcych językach. Nie odczuwałam żadnej szczególnej adoracji.

Dostała Pani jakiś bonus? Zasłużeni artyści dostawali mieszkania czy samochody?

Dostałam kiedyś od pana Pyki [Tadeusz Pyka, w latach 1975-80 wiceprezes Rady Ministrów w rządach Piotra Jaroszewicza i Edwarda Babiucha - red.] talon na poloneza. Ale po 25 latach pracy nie uważałam, żeby to było szczególne dopieszczenie, zważywszy na to że musiałam za niego zapłacić bardzo dużo jak na tamte czasy. Pan chce napisać książkę "Wszystko na sprzedaż"?

Kolorowe pisma są pełne Beaty Tyszkiewicz. Nie irytuje Pani, że kolejny dziennikarz po raz kolejny pyta Panią o pożycie z trzema mężami?

O coś muszą pytać. Mnie te wywiady nie są potrzebne, przysięgam panu.

Zamieniam się w dziennikarza z pisma kolorowego i muszę spytać: Czy ten nigdy niepodnoszący głosu na aktorów Andrzej Wajda - Pani były mąż - potrafił się z Panią kłócić?

Nie kłóciłam się w życiu nigdy z nikim. W ogóle. Jeśli ma się rację, to się ją ma. Kłócić się, to znaczy nie mieć racji.

Co to znaczy być damą?

Nie wiem, niech mi pan powie. W ogóle nie czuję się damą i starałam się w mojej książce pokazać, że jest to niefortunne określenie, które do mnie przylgnęło. Przylgnął do mnie taki XIX-wieczny kostium, ludzie widzieli mnie w tych sukniach, krynolinach. Mój wuj mówił: dama nigdy się nie spieszy. Zawsze się spieszę, nie spełniam warunku. Według mnie dama to ktoś taki, kto umie się taktownie zachowywać w najróżniejszych sytuacjach życiowych, jest ciekawy osoby, z którą rozmawia, a przynajmniej robi takie wrażenie, daje szansę wypowiedzenia drugiej osobie tego, co chce. Nie sprawia sobą kłopotu. Nigdy nie jest oczko za wysoko - gdy idzie na przyjęcie, nie może być lepiej ubrana od pani domu. Dama musi znać swoje miejsce.