niedziela, 27 stycznia 2008

AustOpen: Wreszcie nowy mistrz Wielkiego Szlema!

Korespondencja Jakub Ciastoń, Melbourne
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 18:18
Zobacz powiększenie
Novak Djoković wygrał Australian Open
Fot. Rob Griffith AP

Muhammad Ali tenisa, czyli Jo-Wilfried Tsonga, bił mocno, ale na deski nie powalił. Novak Djoković zasłużenie wygrał Australian Open, odnosząc pierwsze wielkoszlemowe zwycięstwo dla siebie i Serbii - korespondencja Sport.pl z Melbourne.

SERWISY
Relacje prosto z Australii na blogu Jakuba Ciastonia





lpI setII setIII setIV set
Jo-Wilfried Tsonga6436
Novak Djoković4667
Djoković pokonał Tsongę w dramatycznym finale na Rod Laver Arena 4:6, 6:4, 6:3, 7:6 (7-2), wprawiając serbskich kibiców w Melbourne w ekstatyczny taniec. - Nie wiem, co się teraz dzieje w Belgradzie, ale wyobrażam sobie, że na ulice wyszły tłumy ludzi i cieszą się tak samo jak my tutaj. Dla naszego małego kraju to gigantyczny sukces - mówił po finale szczęśliwy Djoković, który jest pierwszym od trzech lat nowym wielkoszlemowym mistrzem. Od stycznia 2005 r. wszystkie tytuły zgarniali Roger Federer i Rafael Nadal. Djoković i Tsonga przerwali ten marsz, pokonując ich w półfinałach.

Serbscy kibice tańczyli i śpiewali, ale byli w mniejszości. Przemożna większość z 17 tys. widzów na korcie była za Tsongą, który w Australii przez dwa tygodnie stał się postacią absolutnie kultową. Nazywany Muhammadem Ali tenisa (ze względu na uderzające podobieństwo do legendy boksu) 22-letni Francuz bił w Melbourne faworytów niczym Ali rywali w ringu, a gesty Tsongi na korcie do złudzenia przypominały zachowanie słynnego pięściarza.

Tych bokserskich skojarzeń dopełniła w niedzielę jeszcze jedna genialna historia - do Melbourne na finał przyleciał ojciec Tsongi Didier, który w latach 70. wyemigrował do Francji z Konga. Nim jednak to zrobił, 30 października 1974 r. na własne oczy obejrzał w Kinszasie, jak Muhammad Ali pokonuje George'a Foremana w jednej z największych walk bokserskich, czyli legendarnej "Rumble in the Jungle".

Australijczycy marzyli, by ta bajka miała piękny finał, czyli że ojciec znów zobaczy, jak Ali triumfuje... Gdy Tsonga wygrał genialnym półlobem arcytrudną piłkę i wyszedł na prowadzenie 1:0 w setach, jego ojciec nie wytrzymał, podniósł się z fotelika i wykonał gest, jakby pięściarz zadawał nokautujący prawy sierpowy. Publiczność była w ekstazie.

Serbski sposób na fetę

Ta bajka nie miała jednak szczęśliwego zakończenia, przynajmniej nie dla Tsongi, który mógł zostać pierwszym od 25 lat francuskim mistrzem (Yannick Noah). Z drugiej strony siatki ciosy równie silne i zdecydowanie celniejsze zadawał bowiem prawdziwy, jak się później okazało, mistrz wagi ciężkiej - Novak Djoković.

Rozstawiony z trójką pogromca Rogera Federera zaczął jednak mecz na nogach jak z waty. Zmienił się w przestraszonego nowicjusza, który chyba za bardzo przejął się stawką. Był to dla niego drugi po US Open 2007 wielkoszlemowy finał, ale po raz pierwszy wystąpił w roli faworyta (w Nowym Jorku przegrał z Federerem). W garść wziął się dopiero w połowie drugiego seta. Serwis zaczął funkcjonować, forhendy trafiać w cel i wtedy Tsonga się zachwiał. W czwartym secie niesiony fantastycznym dopingiem Francuz zdołał jeszcze doprowadzić do tie-breaka, ale "Djoko" zagrał w nim jak profesor, jak Federer za najlepszych czasów.

- Świadomość, że jestem na wyciągnięcie ręki od triumfu, trochę mnie przerosła. Tsonga grał świetnie i nie miał nic do stracenia. Ja dopiero później odnalazłem mój rytm - mówił Djoković. Zapytany, jak będzie świętował sukces, uśmiechnął się: - Mamy na to w Serbii swoje sposoby.

Czy chodziło o śliwowicę, czy coś zupełnie innego - tego się nie dowiemy. Na pewno Djoković był wczoraj najszczęśliwszym Serbem na świecie. - Kiedy byłem chłopcem, oglądałem w telewizji, jak wygrywają nasze drużyny piłkarskie, koszykarskie, siatkarskie, piłkarzy wodnych. Cieszę się, że teraz ja, ale też Ana Ivanović, Jelena Janković i wielu innych naszych tenisistów może sprawić trochę frajdy naszym kibicom - mówił Djoković.

Czy Federer się pozbiera?

Finał trwał 3 godziny i 6 minut i był pięknym widowiskiem, ale też meczem szczególnym dla męskiego tenisa. Poza tym, że stanowi wyłom w dominacji Federera i Nadala, to także najmłodszy wielkoszlemowy finał od pięciu lat, gdy Lleyton Hewitt pokonał na Wimbledonie Davida Nalbandiana. Tsonga ma 22 lata, Djoković - 20. Przed tym drugim z pewnością otwiera się wielka kariera - nikt nie ma co do tego wątpliwości. O Francuzie też powinniśmy teraz słyszeć częściej, bo jego tenis, wstrzymywany w ostatnich latach przez liczne kontuzje, może wreszcie rozwinie się bez przeszkód.

Jim Courier powiedział, że w tym turnieju tylko czterech zawodników prezentowało styl uprawniający do wielkoszlemowych triumfów, czyli wybuchową mieszankę skutecznej defensywy i miażdżącego ataku. To Federer, Nadal, Djoković i Tsonga.

Djoković nie byłby sobą, gdyby nie włożył kija w mrowisko - w końcówce czwartego seta, gdy Tsonga miał piłki na przełamanie na 6:5, wykrzyknął kilka brzydkich słów w stronę widowni. Odpowiedziało mu przeraźliwe buczenie. Potem z wdziękiem jednak z tego wybrnął. - Nie żyliśmy może ze sobą dobrze. Znów byliście po stronie mojego rywala, ale i tak was kocham - powiedział Serb, odbierając czek na 1,3 mln dol. Tsonga mówił mało, bo jego angielski nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł, ale brawa dostał potężne. Czek na blisko 700 tys. dol. to więcej, niż Francuz zarobił w całej dotychczasowej karierze. W poniedziałek awansuje z 38. w okolice 18. miejsca w rankingu ATP.

W męskim tenisie po Australian Open jest jeszcze jedno ważne pytanie: co dalej z Federerem? Czy mistrz pozbiera się po porażce? Jak dowiedzieliśmy się od szwajcarskich dziennikarzy w Melbourne, Federer wczoraj nie wyleciał jeszcze z Australii. Być może - wbrew wcześniejszej deklaracji - oglądał nawet finałowy mecz w telewizji, analizując, jak następnym razem poradzić sobie z Djokoviciem. Na rozmyślania ma ponad miesiąc. Następny turniej zagra dopiero w marcu w Dubaju, czyli można powiedzieć, że u siebie w domu, bo Szwajcar ma tam bazę treningową. Humor Federer poprawi sobie jednak z pewnością już w przyszłym tygodniu, gdy podpisze nową, wartą według spekulacji ponad 100 mln dolarów, umowę sponsorską z firmą Nike.

Liczba Australian Open

3

tylu Serbów zagrało w finałach w Melbourne. Djoković wygrał w męskim singlu, Ana Ivanović przegrała finał kobiet, a Nenad Zimonjić z zagraniczną partnerką triumfował w mikście

A mogło być podium... Małysz 4. w Zakopanem, wygra wiatr

Dariusz Wołowski, Bartłomiej Kuraś, Zakopane
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 21:05
Zobacz powiększenie
Fot. Mateusz Skwarczek / AG

Adam Małysz czwarty w Zakopanem. To jego najlepszy wynik w sezonie, ale Polak całkowicie szczęśliwy być nie mógł. Chciał walczyć o podium, drugą serię jednak odwołano.

Klasyfikacja generalna Pucharu Świata

Dariusz Wołowski o konkursie w Zakopanem



Obraz trenerów podających sobie ręce na pożegnanie był pierwszym zwiastunem, że niedzielny konkurs w Zakopanem został przerwany. Czekający na drugi skok Małysz pokręcił tylko głową. Za chwilę 25 tys ludzi na trybunach Wielkiej Krokwi oficjalnie dowiedziało się, że silny wiatr uniemożliwił dokończenie zawodów. Małyszowi nie było więc dane powalczyć o podium, choć do Simona Ammanna tracił niecałe trzy punkty. Zawiedziony był też Kamil Stoch, który w drugiej serii osiągnął świetny wynik (131,5 m) i prowadził.

Ale wkrótce zaczęło wiać, najpierw skrócono rozbieg unieważniając skok Stocha, a potem odwołano zawody.

Na pocieszenie Małysz został "człowiekiem dnia" - ten tytuł przyznaje się najlepszemu zawodnikowi spoza czołowej dziesiątki w Pucharze Świata. Ale nie o to walczył polski mistrz w Zakopanem. Po zapaści formy jaka zdarzyła się w Predazzo i Harrachovie Wielka Krokiew była nadzieją na odrodzenie. W piątek do odrodzenia nie doszło, ale było lepiej, bo Małysz był jedenasty - po raz pierwszy od czterech konkursów PŚ awansował do finałowej trzydziestki. Pytany o swoje nadzieje na podium powiedział wtedy, że w jego obecnej formie trzeba by cudu.

W niedzielę, w przełożonych z powodu wiatru z soboty zawodów, cud mógł się zdarzyć.

- Jestem coraz bardziej pewny siebie, dlatego bardzo chciałem skakać drugi raz - mówił Małysz. - Nie są to jeszcze skoki świetne, ale już dobre. Mam bardzo dobre wyniki mocy, problemem są jeszcze błędy techniczne i nad wyeliminowaniem ich będę pracował.

Ten skok w pierwszej serii na 133,5 m nie był wyjątkiem, bo w serii próbnej Małysz też poleciał daleko - 127,5 - i miał jedną z najlepszych odległości.

Zawiedziony, że odwołano drugą serię był nawet zwycięzca Norweg Anders Bardahl, bo jak mówił jest w formie, a wtedy przed taką publicznością jak w Zakopanem zawodnik bardzo chce skakać.

Pierwszy raz na podium w Tatrach stanął dwukrotny mistrz olimpijski z Salt Lake City i mistrz świata ze skoczni K120 w Sapporo Simon Ammann.

- Niby zawodnik zawsze koncentruje się na skoku, a nie na kibicach, ale w Zakopanem publiczność jest tak niesamowita, że trochę człowieka spina i wygrywa się tu trudniej niż gdzie indziej - mówił Amman.

Drugi Thomas Morgenstern zapewniał, że jeszcze nie czuje się posiadaczem Kryształowej Kuli, choć zrobił w tym kierunku kolejny krok. Zwłaszcza, że goniący go w klasyfikacji generalnej PŚ Fin Janne Ahonen skakał w Zakopanem wyjątkowo słabo (15. miejsce).

Małysz nie jedzie do Japonii na kolejne zawody Pucharu Świata. Będzie szlifował formę, jak mówią jego trenerzy: "tam, gdzie będzie śnieg". Możliwe, że w rodzinnej Wiśle, bo spadł tam śnieg. Ale w polskiej ekipie nie chcą ujawnić miejsca treningów. Potem Puchar Świata wraca do Europy, do Liberca. Tam Małysz ma startować. Najlepsi skoczkowie będą się też szykować do mistrzostw świata w lotach w Oberstdorfie. Małysz nie ma jeszcze medalu tej imprezy.

Jego cel na ten sezon wydaje się oczywisty. Do walki o obronę Kryształowej Kuli się już nie włączy, ale jeśli odbuduje formę, powalczy o zwycięstwa w kilku konkursach PŚ, które zbliżą go do rekordu legendarnego Matti Nykaenena (46 zwycięstw w PŚ).

W Zakopanem bardzo wiele mówiło się też o Klimku Murańce.

- Sam chciałem skakać, i choć wypadłem słabo, nie żałuję - mówił 13-letni Klimek, który w czwartek wziął udział w kwalifikacjach zostając najmłodszym zawodnikiem zgłoszonym do Pucharu Świata. W niedzielę podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Indeco, ważny do pełnoletności. Kontrowersje jednak pozostały, bo nawet mistrz olimpijski z Sapporo Wojciech Fortuna zaapelował do rodziców Klimka, by nie poddawali syna więcej takiej presji jak w Zakopanem, bo zmarnują mu karierę.

Wyniki 2. konkursu PŚ w Zakopanem (rozegrano 1. serię):

1. Anders Bardal (Norwegia)149,1 pkt (137,0 m)
2. Thomas Morgenstern (Austria)145,0 (135,0)
3. Simon Ammann (Szwajcaria)144,2 (136,5)
4. Adam Małysz (Polska)141,3 (133,5)
5. Andreas Kuettel (Szwajcaria)141,2 (134,0)
6. Anders Jacobsen (Norwegia)139,8 (136,0)
7. Tom Hilde (Norwegia)137,5 (132,5)
8. Gregor Schlierenzauer (Austria)137,1 (132,0)
9. Harri Olli (Finlandia)137,1 (132,0)
10. Dmitrij Wasiliew (Rosja)135,5 (132,5)
...-
25. Kamil Stoch (Polska)120,1 (124,5)
35. Stefan Hula (Polska)108,9 (118)
41. Maciej Kot (Polska)102,4 (115,5)

Blog Leszka Millera: Dno dna małego prezydenta

27 stycznia 2008

 

Polityczny taniec na szczątkach umarłego samolotu z użyciem bilingów i wzajemnych potwarzy obraża pamięć i godność poległych oficerów. Ogłoszenie pretensji na parę godzin przed końcem żałoby, którą samemu się ogłosiło, że nie wiedziało się tego, co wiedziała cała Polska jest dnem dna. Małego prezydenta musiały gryźć wielkie kompleksy skoro w tak nieodpowiedzialny sposób postanowił przypomnieć o swoim istnieniu. Przebudzony wirus ulicznej pyskówki z łatwością poruszył ambicje  polityków.  Tandeta i małość wypełzły z najważniejszych dworów dotykając wszystko zaduchem sutereny.

Nieznośną atmosferę błotnego targowiska spotęgował brat prezydenta ogłaszając w dniach żałoby, że Lech Kaczyński odejdzie w chwale z urzędu prezydenta w 2015 roku.

Panowie, a gdybyście to widzieli z  pokładu rozbitej CASY?

Leszek Miller

Jan Paweł II o cierpieniu

Czegóż wam życzyć, jak nie tego, ażeby w waszym trudnym życiu zwyciężył Bóg. W tym życiu, które jest wypełnione cierpieniem tak dalece, że nie możecie już pracować, że musicie szukać oparcia u innych: ażeby w tym życiu zwyciężył Bóg! Bo cierpienie na to jest dane człowiekowi, ażeby Bóg szczególnie mógł w życiu ludzkim zwyciężyć. On sam. Ten Bóg, który stał się człowiekiem i umarł na krzyżu i zwyciężył przez krzyż. Zwycięża również przez każdy ludzki krzyż. Ja wam życzę, aby w życiu każdego z was zwyciężył Chrystus - ukrzyżowany Bóg. I życzę wam również, ażeby za cenę waszego zwycięstwa, waszego cierpienia - Bóg zwyciężał winnych...

Jan Paweł II, słowo do inwalidów pracy i głuchoniemych zgromadzonych w katedrze, Katowice, 20 czerwca 1983

Miller: Mały prezydent sięgnął dna

Miller: Prezydent osiągnął dno dna

"Mały prezydent z wielkimi kompleksami" - tak Leszek Miller napisał o Lechu Kaczyńskim w swoim blogu w portalu Onet.pl. Były premier nie przebiera w słowach i pisze, że awantura o informację na temat katastrofy samolotu CASA koło Mirosławca, to "dno dna".

Były premier nie waha się używać bardzo ciężkich słów pod adresem Lecha Kaczyńskiego. Trudno nie zauważyć, że jego blogowy wpis jest po prostu obraźliwy dla głowy państwa.

"Polityczny taniec na szczątkach umarłego samolotu z użyciem bilingów i wzajemnych potwarzy obraża pamięć i godność poległych oficerów" - oskarża Leszek Miller. W ten sposób komentuje awanturę o to, od kogo i kiedy prezydent powinien dowiedzieć się o katastrofie wojskowego samolotu, w której zginęło 20 pilotów.

"Ogłoszenie pretensji na parę godzin przed końcem żałoby, którą samemu się ogłosiło, że nie wiedziało się tego, co wiedziała cała Polska, jest dnem dna" - były premier nie zostawia na prezydencie suchej nitki.

Dalej w blogu Millera wcale nie jest łagodniej. "Małego prezydenta musiały gryźć wielkie kompleksy skoro w tak nieodpowiedzialny sposób postanowił przypomnieć o swoim istnieniu" - ironizuje były szef rządu. Swój wpis kończy retorycznym pytaniem: "Panowie, a gdybyście to widzieli z pokładu rozbitej CASY?"

Otoczenie Lecha Kaczyńskiego twierdzi, że prezydent wylatując na Chorwację po godzinie 20.00 w środę jeszcze nie wiedział o katastrofie pod Mirosławcem, do której doszło tuż po 19.00. Kancelaria Prezydenta podkreśla, że gdyby informacja o wypadku przyszła wcześniej, prezydent w ogóle nie poleciałby do Zagrzebia.

Hadji Suharto, rządca Indonezji przez 32 lata, zmarł w szpitalu

awe, tan, PAP
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 13:05
Zobacz powiększenie
Zdjęcie Suharto z września 2004
Fot. SUZANNE PLUNKETT AP

W szpitalu w Dżakarcie zmarł w niedzielę były prezydent Indonezji Suharto - podano w Dżakarcie. Ze względu na zły stan zdrowia przerwano przeciwko niemu proces w indonezyjskim sądzie; prokuratura oskarżała go o sprzeniewierzenie wielu milionów dolarów. Rządził krajem za pomocą armii, która pod jego batutą wymordowała od 300 tysięcy do miliona cywili.

Zobacz powiekszenie
Fot. ENNY NURAHENI REUTERS
Luty 1993. Suharto z byłym kanclerzem Niemiec Helmutem Kohlem
Zobacz powiekszenie
Fot. ENNY NURAHENI REUTERS
Sierpień 1995. Suharto z żoną Tien Suharto przed pałacem prezydenckim w Dżakarcie
Informacja o zgonie ciężko chorego byłego dyktatora Indonezji została potwierdzona przez przedstawicieli policji oraz ekipy medycznej, zajmującej się byłym prezydentem. 86-letni Suharto został hospitalizowany 4 stycznia z objawami zapalenia płuc i zakłócenia pracy wielu organów wewnętrznych. Rano w niedzielę chory stracił przytomność i zapadł w śpiączkę.

Jak zostanie zapamiętany

Suharto ustąpił z funkcji prezydenta Indonezji w 1998 roku, po 32 latach dyktatorskich rządów, w wyniku masowych protestów. Mieszkańcy Indonezji wytykali mu nepotyzm, bowiem jego rządy zaznaczyły się przede wszystkim polityką klanową: jego rodzina opanowała wszystkie sektory państwowej gospodarki otrzymując intratne posady w spółkach, bankach i państwowych instytucjach. Do 2000 roku toczył się w indonezyjskim sądzie proces w sprawie defraudacji, które Suharto prawdopodobnie popełnił, jednak w 2000 roku właśnie sąd zdecydował, że jest on zbyt chory, aby uczestniczyć w procesie. Był oskarżany o sprzeniewierzenie dziesiątków milionów dolarów.

"Rzeźnik Timoru"

Gdy w 1975 roku, po opuszczeniu wyspy przez wojska portugalskie, Timor Wschodni ogłosił niepodległość Suharto nakazał wkroczyć swoim wojskom. 7 grudnia armia indonezyjska weszła na wyspę i doprowadziła do jej anektowania, którego nigdy nie uznała jednak ONZ. W niebywale brutalnym okresie okupacyjnym zginęło blisko 200 tysięcy osób - w większości cywilów. W 1996 roku liderzy ruchu niepodległościowego - biskup Carlos Felipe Belo oraz Jose Ramos-Horta zostało lauretami Pokojowej Nagrody Nobla.

W wyniku podpisanego 5 maja 1999 roku porozumienia indonezyjsko-portugalskiego odbyło się referendum niepodległościowe, w którym 78,5% mieszkańców opowiedziało się za niepodległością. Po ogłoszeniu wyników referendum wybuchły na wyspie pogromy zwolenników niepodległości wspierane przez wojsko indonezyjskie, którym kres położyła dopiero misja wojskowa ONZ - International Force for East Timor (INTERFET).

Szczypta historii

Hadji Mohamed Suharto urodził się w 1921 roku na wyspie Jawa. Od 1940 roku służył w kolonialnej armii holenderskiej, a w 1943 diametralnie zmienił front dołączając się do Ochotniczej Armii Obrońców Państwa Indonezyjskiego - armii walczącej o niepodległość Indonezji utworzonej przez okupacyjne wojska japońskie.

Jego organizacja odniosła sukces i w 1949 roku Holandia przyznała Indonezji niepodległość, a Suharto kontynuował karierę w armii. W 1965 roku, wówczas już generał i szef sztabu, Suharto brał udział w udaremnieniu puczu komunistycznego i objął faktyczną władzę nad krajem. W masowych represjach i mordach armii zginęło w następnych latach kilkaset tysięcy osób. W 1967 roku generał objął funkcję prezydenta i trwał na tej pozycji przez następne 31 lat.

Mimo, że w 1998 roku został kolejny, siódmy już raz, wybrany na prezydenta - ustąpił w rezultacie masowych protestów i zamieszek na ulicach miast.

Duże zaskoczenie w walce o prezydenturę USA

Barack Obama

Charyzmatyczny czarnoskóry senator z Illinois Barack Obama odniósł niespodziewanie wysokie zwycięstwo w prawyborach w Karolinie Południowej nad swoją główną rywalką do nominacji prezydenckiej z ramienia Partii Demokratycznej, senator ze stanu Nowy Jork Hillary Rodham Clinton.
Senator z Illinois, porównywany do prezydenta Johna F.Kennedy'ego, zdobył 55 procent głosów, podczas gdy była Pierwsza Dama tylko 27 procent. 19 procent głosów przypadło byłemu senatorowi Johnowi Edwardsowi. Wyniki te mogą jeszcze ulec pewnym zmianom, nie wpłyną jednak na kolejność.

W przemówieniu wygłoszonym w sobotę wieczorem, entuzjastycznie witany przez swych fanów Obama powiedział, że chodzi mu nie tylko o dojście do władzy Partii Demokratycznej, ale o "zmianę status quo w Waszyngtonie", tj. ograniczenie wpływu potężnych grup nacisku i pracujących dla nich lobbystów. Podkreślił, że popiera go "najbardziej zróżnicowana od lat koalicja w Ameryce", złożona "z młodych i starych, bogatych i biednych, białych i czarnych". W tych wyborach "chodzi o wybór między przeszłością a przyszłością" - oświadczył. - Tym którzy twierdzą, że stwarzamy fałszywe nadzieję, odpowiadamy: owszem, możemy zmienić i uzdrowić ten kraj - powiedział.

O wygranej Obamy przesądziło gremialne poparcie udzielone mu przez murzyńskich wyborców, którzy w Karolinie Południowej stanowią około połowy demokratycznego elektoratu. Ze wstępnych analiz wynika jednak, że głosowała na niego także znaczna część białych wyborców, zwłaszcza młodych (w przedziale wieku 18-25 lat nawet 50 procent).

Pani Clinton pogratulowała Obamie, podobnie jak jej mąż, były prezydent Bill Clinton. Ten ostatni wygłosił tego samego dnia wieczorem przemówienie w Independence, w stanie Missouri, w którym sugerował, że wyścig do nominacji daleki jest jeszcze od rozstrzygnięcia.

Były prezydent niesłychanie silnie zaangażował się w kampanię na rzecz swojej małżonki, którą wychwala na każdym spotkaniu z wyborcami. Ostatnio wielokrotnie ostro atakował osobiście Obamę, przytaczając jego wyrwane z kontekstu wypowiedzi i zniekształcając w ten sposób ich sens.

Jak wynika z wielu sygnałów, w Karolinie Południowej taktyka ta zaszkodziła senator Clinton, gdyż wielu wyborców w ostatniej chwili przerzuciło swe głosy na Obamę.

W prawyborach demokratycznych proporcja głosów otrzymanych przez poszczególnych kandydatów decyduje o rozdziale delegatów na krajową konwencję partyjną w lecie, która mianuje kandydata do wyborów prezydenckich. Po sobotnim zwycięstwie Obama ma więcej "swoich" (tzn. zobowiązanych do głosowania na niego na konwencji) delegatów, niż Clinton.

O wyniku wyścigu do nominacji może jednak zadecydować tzw. superwtorek (5 lutego), czyli prawybory w ponad 20 stanach, w tym w największych stanach pod względem liczby ludności - Kalifornia i Nowy Jork.

W niemal wszystkich spośród nich sondaże wskazują na razie na przewagę Hillary Clinton. Wyjątkiem jest Illinois, stan, który Obama reprezentuje w Senacie i z którym jest od dawna związany.

Zdecydowane zwycięstwo Obamy w prawyborach w Karolinie Południowej

awe, PAP
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 07:31
Zobacz powiększenie
Barack Obama
Fot. JIM YOUNG REUTERS

Charyzmatyczny czarnoskóry senator z Illinois Barack Obama odniósł w sobotę niespodziewanie wysokie zwycięstwo w prawyborach w Karolinie Południowej nad swoją główną rywalką do nominacji prezydenckiej z ramienia Partii Demokratycznej, senator ze stanu Nowy Jork Hillary Rodham Clinton.

Senator z Illinois, porównywany do prezydenta Johna F.Kennedy'ego, zdobył 55 procent głosów, podczas gdy była Pierwsza Dama tylko 27 procent. 19 procent głosów przypadło byłemu senatorowi Johnowi Edwardsowi. Wyniki te mogą jeszcze ulec pewnym zmianom, nie wpłyną jednak na kolejność.

W przemówieniu wygłoszonym w sobotę wieczorem, entuzjastycznie witany przez swych fanów Obama powiedział, że chodzi mu nie tylko o dojście do władzy Partii Demokratycznej, ale o "zmianę status quo w Waszyngtonie", tj. ograniczenie wpływu potężnych grup nacisku i pracujących dla nich lobbystów.

"To wybór między przeszłością a przyszłością"

Podkreślił, że popiera go "najbardziej zróżnicowana od lat koalicja w Ameryce", złożona "z młodych i starych, bogatych i biednych, białych i czarnych". W tych wyborach "chodzi o wybór między przeszłością a przyszłością" - oświadczył. "Tym którzy twierdzą, że stwarzamy fałszywe nadzieję, odpowiadamy: owszem, możemy zmienić i uzdrowić ten kraj" - powiedział.

O wygranej Obamy przesądziło gremialne poparcie udzielone mu przez murzyńskich wyborców, którzy w Karolinie Południowej stanowią około połowy demokratycznego elektoratu. Ze wstępnych analiz wynika jednak, że głosowała na niego także znaczna część białych wyborców, zwłaszcza młodych (w przedziale wieku 18-25 lat nawet 50 procent).

Clinton: Wyścig daleki od rozstrzygnięcia

Pani Clinton pogratulowała Obamie, podobnie jak jej mąż, były prezydent Bill Clinton. Ten ostatni wygłosił tego samego dnia wieczorem przemówienie w Independence, w stanie Missouri, w którym sugerował, że wyścig do nominacji daleki jest jeszcze od rozstrzygnięcia.

Były prezydent niesłychanie silnie zaangażował się w kampanię na rzecz swojej małżonki, którą wychwala na każdym spotkaniu z wyborcami. Ostatnio wielokrotnie ostro atakował osobiście Obamę, przytaczając jego wyrwane z kontekstu wypowiedzi i zniekształcając w ten sposób ich sens.Jak wynika z wielu sygnałów, w Karolinie Południowej taktyka ta zaszkodziła senator Clinton, gdyż wielu wyborców w ostatniej chwili przerzuciło swe głosy na Obamę.

Zdecyduje "superwtorek"

W prawyborach demokratycznych proporcja głosów otrzymanych przez poszczególnych kandydatów decyduje o rozdziale delegatów na krajową konwencję partyjną w lecie, która mianuje kandydata do wyborów prezydenckich. Po sobotnim zwycięstwie Obama ma więcej "swoich" (tzn. zobowiązanych do głosowania na niego na konwencji) delegatów, niż Clinton.

O wyniku wyścigu do nominacji może jednak zadecydować tzw. superwtorek (5 lutego), czyli prawybory w ponad 20 stanach, w tym w największych stanach pod względem liczby ludności - Kalifornia i Nowy Jork.

W niemal wszystkich spośród nich sondaże wskazują na razie na przewagę Hillary Clinton. Wyjątkiem jest Illinois, stan, który Obama reprezentuje w Senacie i z którym jest od dawna związany.

Francja: Policja zatrzymała maklera podejrzanego o oszustwo stulecia

jg, PAP
2008-01-26, ostatnia aktualizacja 2008-01-26 19:42

Policja po południu ujęła Jerome Kerviela, maklera podejrzanego o dokonanie transakcji giełdowych, w wyniku których bank Societe Generale poniósł straty na gigantyczną sumę 4,9 miliarda euro.

Zobacz powiekszenie
Fot. HO REUTERS
Wiadomość o zatrzymaniu maklera położyła kres krążącym od trzech dni, czyli od momentu ujawnienia w czwartek straty przez Societe Generale, sprzecznym wersjom o tym, gdzie znajduje się 31-letni Kerviel.

Źródła sądowe cytowane przez agencję AFP potwierdziły, że makler został tymczasowo zatrzymany i jest obecnie przesłuchiwany przez policjantów oddziału finansowego paryskiej policji.

W piątek wieczorem policjanci przeprowadzili pod nieobecność podejrzanego rewizję w jego mieszkaniu w podparyskim Neuilly-Sur- Seine, a także w siedzibie Societe Generale w paryskiej dzielnicy La Defense.

W siedzibie banku służby śledcze zabezpieczyły - jak ujawniły anonimowe źródła - "użyteczne przedmioty", w tym "materiały informatyczne", mające ułatwić śledztwo w tej sprawie.

Prokuratura paryska wszczęła w czwartek wstępne dochodzenie w następstwie doniesień złożonych przeciw maklerowi przez dyrekcję banku i jednego z jego klientów.

Cytowani przez francuskie media eksperci finansowi mają jednak wątpliwości, czy ogromna strata mogła być dziełem jednego oszusta, czy też w sprawę nieuczciwych transakcji zamieszana była dyrekcja banku.

Premier Francji Francois Fillon zobowiązał minister gospodarki Christiene Lagarde do sporządzenia w ciągu 8 dni raportu wyjaśniającego przyczyny afery.