Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski
2008-05-01, ostatnia aktualizacja 2008-05-05 16:27
Na brzegach angielskich akwenów pojawiły się znaki o jasnej dla Polaków wymowie: "Trzymajcie się z dala od naszych ryb"

Fot. East News
Tabloidy rysują Polaka: śpi w kiblu, spółkuje z odkurzaczem, je w parku łabędzie i odławia karpie, które miały służyć wielu pokoleniom wędkarzy Zjednoczonego Królestwa. A potem ktoś rozbija mu na głowie blat
Fot. MATT SAYLES AP
Sacha Baron Cohen jako Borat
Tomek Słomkowski ma 26 lat i sportową sylwetkę. Używa dezodorantu, we włosy wciera żel. Potrafi spojrzeć na kobietę powłóczyście. Ma fajny T-shirt z napisem "Crazy Love". Mógłby się podobać, a jednak babki z Weymouth mu odmawiały, bo kiepsko się do tego zabierał.
Typową Angieleczkę, śliczną blond drobinkę, klepnął w pupę, kiedy stali razem przed przejściem, na czerwonym. Spojrzała jak na wariata, coś powiedziała, ale Tomek nie zrozumiał, bo siedzi w "Ju-Kej" dopiero półtora roku. Robota dobra, w fabryce, 8 funtów na godzinę. Stać go na browar, kawę by mógł dziewczynie postawić albo ice-tea - jakiejś młodszej. Niektóre nastolatki się rewelacyjnie prezentują, szczególnie te kolorowe. Makijaż, wielgachne kolczyki w uszach, smoki wytatuowane na pośladkach wyciągają ogony aż na plecy - specjalnie, żeby kawałek było widać. Ta miała - jak się potem okazało - 15 lat. Lekko ją popchnął na chodniku. Gdy się oparła o ścianę, pogłaskał po piersiach i zagadał. Nie pamięta już, co dokładnie, bo był podniecony. A trzeba było milczeć. Od razu poznała, że Polak, i jak tylko czmychnęła, pobiegła do mamy, a mama - na policję. Tak go zaczęli szukać po całej południowej Anglii. Tylko jeszcze wtedy o tym nie wiedział. Do roboty chodził, popołudniami znów kogoś zapoznać próbował. Kolejna była w jego wieku i szła naprzeciwko przez skrzyżowanie. Podszedł z uśmiechem, fakt, że trochę drogę jej zastąpił, położył jedną rękę na swojej piersi, a drugą - na jej. Żeby wiedziała, że nie żebrze tutaj o kasę, tylko w celu towarzyskim podchodzi. Panna lekko zesztywniała, więc przytrzymał za ramię. A ona w nogi. I na policję. Zrobili portret pamięciowy i pokazali go w TV.
Tomek angielskiej telewizji nie ogląda, więc nawet i wtedy nic się nie zmieniło. Zdążył jeszcze wymiętosić pośladki kuso odzianej osiemnastki i jednej starszej nieco babce rękę pod sweterek wsunąć. I ta właśnie 45-letnia pani wrzasku narobiła na całe skrzyżowanie... a potem już wiadomo: zbiegowisko i policjant, i areszt. Dziewięć zarzutów mu postawili, bo tyle się skarg nazbierało. Ale i tak sprawa w sumie drobna przecież, nigdy by się nią tabloidy nie zajęły, gdyby nie to, że tłumaczka, Rosjanka z pochodzenia, chciała mu w śledztwie pomóc.
1. Czy w Polsce maca się obce kobiety?
Oświadczenie Svietlany Purkis leży w sądzie w Dorchester, pół godziny drogi z Weymouth, hrabstwo Dorset:
"Jako tłumacz chciałabym dodać, i jeśli istnieje taka potrzeba, złożyć oficjalne oświadczenie, że społeczeństwo wschodnioeuropejskie jest dużo bardziej rozflirtowane niż brytyjskie [much more flirtratious]. Flirt jest oparty na wzajemnej admiracji, a okazywanie podziwu dla płci przeciwnej nie oznacza braku szacunku. Zachowanie, jakiego dopuścił się oskarżony, zazwyczaj uchodzi w Polsce na sucho, nawet jeśli się kobiecie nie podoba".
Prokurator Jonathan Kingdon, gdy przeczytał sporządzony na komisariacie protokół, nie mógł uwierzyć w to, co czyta. Nie dowiemy się już, czy to on, czy ktoś inny ze śledczych dał znać redakcji "Daily Mail". Nie dowiemy się nawet, kto w gazecie ukuł hasło "Polski Borat", bo artykuł pod tym tytułem nie został sygnowany. Typowa praktyka w tabloidzie - agresywne teksty, za które można mieć proces, idą z podpisem "Daily Mail Reporter".
Jedno trzeba przyznać: po tym, co powiedziała tłumaczka, skojarzenie z najsłynniejszym Kazachem nasuwało się samo.
Dla niechodzących do kina: dziennikarz TV Kazachstan Borat Sagdijew to postać fikcyjna, stworzona na potrzeby filmu przez londyńskiego komika Sachę Cohena. Borat - niepoprawny politycznie seksista i ksenofob - wyjeżdża do USA i co rusz zalicza obyczajowe wpadki, które kompromitują jednak nie tyle jego samego, ile skostniałą obyczajowość Zachodu. Borat robi to, o czym inni tylko myślą: podszczypuje kobiety, naśmiewa się z inwalidów, śmieci, nawołuje do krwawej wojny z Arabami itd.
Zestawione obok siebie zdjęcia Słomkowskiego i Borata zajęły w "Daily Mail" całą stronę. W tekście można było przeczytać, że oskarżony o molestowanie Polak nie rozumie, co złego jest w podszczypywaniu na ulicy. Jego sąsiad z Weymouth mówi do gazety: "Chłopak z trudem tylko jest w stanie pojąć, co to różnica kultur". Anonimowy autor artykułu skrupulatnie wylicza grzechy Polaka, notując, która z Brytyjek została chwycona za lewy pośladek, a która za prawą pierś.
Informację - po "Daily Mail" - powtarza kilka innych tabloidów oraz bezpłatne gazety w całym Królestwie. "Polish Borat" dostaje się również na czołówki serwisów radiowych i telewizyjnych, nie mówiąc o portalach. Gości w mediach dwiema falami: po "wykryciu" sprawy przez "DM" i po ogłoszeniu wyroku. Orzeczenie jest surowe: dziewięć miesięcy więzienia, a potem deportacja albo nadzór specjalnego kuratora powołanego do zajmowania się wykolejeńcami. Słomkowski wybiera drugą opcję.
2. Polak gotuje łabędzia według przepisu
- W efekcie tej sprawy nasze czytelniczki były całkiem serio pytane w pracy, czy to prawda, że w Polsce faceci bezkarnie macają obce kobiety - czarnowłosa Kasia Kopacz, młodziutka redaktor naczelna "Gońca Polskiego", przyjmuje nas w niewielkim newsroomie na piętrze wąskiej kamienicy stojącej przy dworcu Ealing Broadway. Spośród pełnych oburzenia e-maili, które nadeszły do jej redakcji po tekście w "DM", najmocniej utkwił Kasi w pamięci list od Polki pracującej dla brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Szczegółowo opisała, jak bardzo było jej wstyd za Słomkowskiego i jak bardzo oburzyła ją wyciągnięta krótko potem "sprawa łabędzi".
Tym razem reporter "Daily Mail" oparł swój artykuł na relacji angielskiego wędkarza. Mężczyzna odpoczywający nad wodą w rozległym parku River Lee we wschodnim Londynie opowiedział gazecie o szczątkach królewskich ptaków znalezionych nieopodal obozowiska założonego na dziko przez wschodnioeuropejskich imigrantów.
- Jeden jeszcze żył, choć miał odłamane skrzydło - mówi na łamach poruszony wędkarz. - Niedaleko walały się ogryzione kości i części niezdatne do zjedzenia: łapy, dzioby, jelita itd. W całym obozowisku pełno było ptasich piór. To ohydne! Widziałem zakrwawione miejsca, gdzie ćwiartowano mięso przez ugotowaniem...
W Wielkiej Brytanii łabędzie są pod ochroną od stu lat. Nic dziwnego, że reporter tabloidu osobiście pofatygował się na miejsce. Znalazł nad rzeką kilka namiotów, ale nie udało mu się porozmawiać z ich mieszkańcami, bo żaden nie mówił po angielsku. Dziennikarz odnotował za to: "Przed namiotem leżą naczynia do gotowania i książka kucharska". Tytuł artykułu: "Emigranci z Polski zjadają łabędzie!".
Chcieliśmy zapytać w redakcji "DM", jak ich pracownikowi udało się rozpoznać polski przewodnik kulinarny i czy nie wydaje się dziwne, że bezdomni korzystają z takiej pomocy przy posiłku, ale elegancka sekretarka w siedzibie wydawcy - Associated Newspapers Limited - odmówiła nam wstępu do newsroomu. Ani nasze legitymacje prasowe, ani grzeczne uśmiechy nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
- W tym mieście mieszkają miliony ludzi, dzieją się miliony spraw - usłyszeliśmy. Gdyby każdy chciał wejść sobie z ulicy do redakcji, bo ma coś do powiedzenia dziennikarzowi, nie moglibyśmy pracować.
- W naszym kraju czytelnik ma prawo zobaczyć się z dziennikarzem... - zaoponowaliśmy, czując się jak dwa Boraty.
- Londyn to nie jest Polska - ucięła rozmowę wytworna pani. A starszawy ochroniarz z uśmiechem wyprowadził nas na zalaną deszczem Derry Street.
Zagadkę łabędzi musiał wyjaśnić kto inny. Podjął się prezes Zjednoczenia Polskiego Jan Mokrzycki: - Łabędzie są przysmakiem w Rumunii. Rumuńscy Cyganie, a to oni obozują często w podmiejskich parkach, jedzą je tutaj od dziesięcioleci. Dla dziennikarza "Daily Mail" Rumun czy Polak to jeden czort. Oni często w tabloidach używają określenia Poles na wszystkich z A-8, czyli ośmiu nowych państw Unii.
Prezes, energiczny 70-latek, ma paszport brytyjski. Ojciec zginął na Pawiaku, mama przeszła przez Auschwitz, do Anglii trafiła jako lekarka w powracającej z Niemiec
1. Dywizji Pancernej gen. Maczka. Urodzony już na Wyspach Mokrzycki od sześciu lat szefuje zrzeszającemu przeszło 60 polonijnych organizacji Zjednoczeniu. Palimy papierosy na balkonie Domu Polskiego w Hammersmith, gdzie na co dzień rezyduje. Za oknem betonowe budy i tory metra, które biegną tutaj wierzchem. Niedaleko urodził się Sacha Cohen. Prezes jego "Borata" nie oglądał, ale tekst o Słomkowskim czytał. I przypomina sobie jeszcze inny - też traktujący o lubieżnym Polaku. I o odkurzaczu. To było w "The Sun" - największym brytyjskim brukowcu.
3. Polak jęczy głośniej od silnika
Popularny w Anglii Henry Hoover to odkurzacz-ludzik stojący pionowo na kółkach. Wygląda jak robot-beczka z "Gwiezdnych wojen". Cylinder zakończony kopułką, wymalowany na przodzie szeroki uśmiech-banan, wesołe spojrzenie wielkich oczu, zamiast nosa - rura ssąca.
"Polski robotnik budowlany pracujący przy remoncie w londyńskim szpitalu dziecięcym stracił posadę po tym, gdy nakryto go, jak masturbuje się za pomocą odkurzacza. Polaka nakrył ochroniarz szpitala, gdyż jego jęki były głośniejsze niż silnik Hoovera" - napisała dziennikarka bulwarówki Virginia Wheeler.
Według jej relacji mężczyzna, przyłapany w fazie szczytowej rozkoszy, miał na sobie tylko slipy, i to częściowo ściągnięte, między nogami trzymał zaś włączony odkurzacz z rurą przytkniętą do przyrodzenia.
"The Sun" donosi, że ochroniarz, który to zobaczył, nakazał zawstydzonemu budowlańcowi najpierw doprowadzić do porządku siebie, a potem umyć odkurzacz. Także w środku. Następnie - jak pisze autorka artykułu - porządkowy wykopał Polaka za drzwi [kick him out]. W dodatku zawiadomił menedżera budowy, a ten natychmiast wezwał do siebie Polaka, który z kolei wytłumaczył, iż nad Wisłą czyszczenie bielizny za pomocą odkurzacza to normalna praktyka [common practice]. Szpitalny menedżer nie uwierzył. Powiadomił HG Construction - macierzystą firmę budowlańca - a ta zwolniła go w trybie natychmiastowym.
Informację o utracie pracy przez Polaka, którego danych - nad czym "The Sun" ubolewa - firma nie chce podać, redakcja opatrzyła komentarzem znanego komika Russella Branda, który przyznał się, że też miał "sesję z Hooverem", ale w wieku 14 lat.
Przejrzeliśmy wpisy czytelników "The Sun" pod internetową wersją tekstu pani Wheeler. Wśród komentujących postów znalazły się (często wykropkowane) określenia typu: "rats", "bums", "pukes", "tanks" i inne, trudne do przetłumaczenia, ale z grubsza mieszczące się w przedziale między śmieci, menele i głąby.
4. Polak wywozi 50-funtówki
- "The Sun", "Daily Mail", "Daily Express"... one wszystkie mają w sprawie imigracji podobną politykę - prezes Mokrzycki zaprasza z balkonu do swego gabinetu. Na ścianie portret papieża przewiązany kirem, biurko zawalone papierami. Niby krytykują Labour Party za to, że wpuściła tu przybyszów, którzy zabierają pracę, ale w rzeczywistości szczują przeciw obcokrajowcom, i to jeszcze w najgorszym, nazistowskim, stylu. Wiecie, że przed wojną "Daily Mail" bronił Anglii przed napływem Żydów próbujących tu uciekać z Trzeciej Rzeszy? Bo nie asymilują się, nie integrują, bo mają dziwaczne obyczaje... Wypisz wymaluj dzisiejsze zarzuty wobec Polaka.
- O co im chodzi, prezesie?
- Ma się rozumieć: o zatrzymanie imigracji. A długofalowo o wystąpienie Anglii z Unii Europejskiej. To są jasno artykułowane oczekiwania konserwatystów i skrajnej prawicy. Przecież oni nie tylko Polaków atakują. Muzułmanów nieustannie opisują jako terrorystów... W "Daily Mail" nie przeczytacie informacji, że 99 procent Arabów stanowią spokojni, Bogu ducha winni ludzie. Przeczytacie tylko, że rodzi im się za dużo dzieci, że ich kobiety po 30 latach wciąż nie mówią po angielsku...
- A Polacy?
- Wywozimy z Anglii pieniądze i przez nas znikają z obiegu banknoty 50-funtowe. Ma się rozumieć, "Daily Mail" taką bzdurę napisał. A czytelnicy w to wierzą - nawet moi znajomi Brytyjczycy, wydawałoby się, poważni państwo. Bo w odróżnieniu od "Suna" "Mail" to nie jest szmatławiec. Oni nie piszą o latających spodkach. Mają swój target: gospodynie domowe, ludzi, jak byśmy powiedzieli w Polsce, średnio wykształconych - i są dla niego wiarygodni. Wierutnych kłamstw przecież nie zamieszczają. Molestował Polak kobiety? Molestował. Jedzą imigranci łabędzie? Jedzą. To jest manipulacja na takim poziomie, no... Było 10 przestępstw rocznie popełnionych w jakimś rejonie przez Polaków. A rok później było 27, bo i imigrantów przybyło. Wielki tytuł "Polska przestępczość wzrosła o 270 procent!". Inny przykład: jak fala emigracji rosła, to dali tytuł "Polacy zalewają Anglię". Jak zaczęła opadać, piszą: "Polacy de-zerterują z Anglii". Ma się rozumieć: zawsze niedobrze! A można by przecież napisać: przyjeżdżają, wyjeżdżają... Tylko że wtedy sensacji nie ma... Sensacja jest dopiero, jak Polak zje karpia!
5. Polacy! Trzymajcie się z dala od naszych ryb!
Polskich pożeraczy karpi opisał "The Evening Standard" - popołudniówka wydawana przez tę samą korporację co "Mail". Nagłówek: "Znaki ostrzegawcze mają zatrzymać Polaków łowiących w rzekach ryby na świąteczny obiad".
W Wielkiej Brytanii od dziesięcioleci panuje wśród wędkarzy zwyczaj, że złowioną rybę fotografuje się i wypuszcza. Kto ma twardsze serce (i licencję na wędkowanie), może zabrać wyjątkowy okaz do domu; ale raczej po to, by pochwalić się znajomym, niż żeby rybę zjeść. Spożywanie własnoręcznie upolowanych karpi i szczupaków nie jest tu zbrodnią - raczej nietaktem. Poza tym wiele akwenów ma prywatnych właścicieli.
Przed minionymi świętami nad kilkoma rzekami, kanałami i jeziorami obrońcy przyrody ustawili znaki wzorowane na drogowych zakazach skrętu. W czerwonym kole przekreślony czerwonym pasem czarny karp na ostrzu dzidy. Drugi znak: przekreślony człowiek biegnący z karpiem pod pachą. Trzeci: skreślony karp paruje na talerzu. "Standard" pisze: "Dla Polaków złaknionych przysmaków i Rumunów obdarzonych wilczym apetytem przesłanie nie mogłoby być bardziej oczywiste. Trzymajcie się z dala od naszych ryb".
Popołudniówka wyjaśnia czytelnikom: karp i szczupak to tradycyjne polskie przysmaki wigilijne. Polacy potrzebują tego mnóstwo, przygotowują bowiem uroczystą kolację nie tylko dla siebie - szykują jeszcze dodatkową porcję na wypadek przyłączenia się do posiłku samego Jezusa [a place is left free at the table, apparently in case Jesus turns up]. Związana z wieczerzą gorączka połowów rybnych wybucha w Polsce już na kilka tygodni przed Gwiazdką. To samo grozi teraz Zjednoczonemu Królestwu. Co gorsza - jak informuje reportera "Standard" jeden z obrońców przyrody - obok indywidualnych łowców ryb pojawiają się całe gangi, które prowadzą zorganizowany połów w celu dalszej sprzedaży na stoły. Zgroza!
6. Polak - cel politycznie doskonały
- Associated Newspapers Limited ma na celu wzbudzenie w czytelniku obawy - tłumaczy Peter Wilby, wykładowca z Wydziału Mediów Uniwersytetu w Birmingham. - Chodzi o wywołanie poczucia, że byt i status materialny Anglika są zagrożone. Dlatego człowiek musi jak najwięcej dowiedzieć się o przyczynach tego zagrożenia. A przyczyny wskaże mu "Daily Mail" albo "Standard", który dzięki temu doskonale się sprzeda i przyciągnie reklamodawców. Tabloidy zabiegają o przychylność middle England - klasy, która obawia się zniszczenia kultury narodowej przez siły z zewnątrz, obojętnie, czy to będą religijni fanatycy, unijni biurokraci, Cyganie, narkomani czy imigranci.
- Polak jest dla tych ludzi doskonałym celem z kilku podstawowych powodów - 60-letni Wiktor Moszczyński, przedstawiciel tzw. starej emigracji, umówił się z nami w POSK-u (Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym). - Po pierwsze, jest nas wystarczająco wielu, by wystraszyć przeciętnego Anglika potopem. Nie jesteśmy czarni, więc można nas zelżyć bez posądzenia o rasizm. Jesteśmy przy tym wystarczająco obcy: myślę, że czytelnik "Maila" miałby trudności z pokazaniem Warszawy na mapie. A jednocześnie każdy tu słyszał, że Polska istnieje. O Łotwie czy Estonii już tego nie można powiedzieć. Nagonka na Łotyszy nie dałaby zysku.
Wiktor Moszczyński, na co dzień menedżer w firmie importującej miód, udziela się w POSK-u popołudniami i wieczorem. Razem z prezesem Mokrzyckim wspólnie przygotowali skargę na "Daily Mail", którą Zrzeszenie Polskie wysłało do Press Complaints Comission - odpowiednika polskiej Rady Etyki Mediów. Polonia zarzuca bulwarówce złamanie kodeksu postępowania wydawców prasowych [Editor's Code of Practice], który zakazuje obraźliwego określania rasy, ułomności fizycznej czy wyznania. Do skargi Polonusi dołączyli wydruki szkalujących nas artykułów i komentarzy zamieszczonych na stronach internetowych "DM". Z dwóch lat uzbierało się tego 3,5 kilograma papieru.
Odpowiedź PCC przyszła kilka dni temu: skarga dostała numer i będzie rozpatrzona.
Polonijni działacze nie łudzą się, by coś poważnego z tego wyniknęło.
- "Maila" nie zamkną, to pewne. Ale już samo uświadomienie, że Polacy się bezkarnie nie dadzą obrażać, ma sens, prawda? - Moszczyński siada ciężko w fotelu, jest wyraźnie zmęczony. Przed chwilą wyszedł z półtoragodzinnego spotkania polskich dziennikarzy i kandydata na burmistrza Briana Paddicka. Wszyscy trzej: Paddick, drugi pretendent Boris Johnson oraz obecny burmistrz Ken Livingstone, na gwałt zabiegają teraz o przychylność Polaków, bo okazało się, że 90 tys. naszych zarejestrowało się już do głosowania. A wybory blisko: 1 maja.
Livingston oficjalnie poparł skargę Zrzeszenia Polskiego na "Daily Mail". Paddick także obiecał, że nie pozostanie bezczynny.
- Antypolskie tezy brukowców to kompletny nonsens i próba przerzucenia na nowo przybyłych problemów miasta i kraju - stwierdził pół godziny temu, wywołując brawa zebranych w sali POSK-u 30 osób. - Te problemy spowodowali obecnie nami rządzący, a nie imigranci! "Mail" kiedyś atakował Żydów, Murzynów i Irlandczyków, a teraz atakuje Polaków i ja się na to nie godzę!
7. Polak włazi do kibla i nie chce wyjść
Kroplą, która przelała czarę polskiej goryczy wobec"DM", był tekst "Polacy walczą o nocleg za 20 pensów w superkiblu" [The superloo where Polish migrants are fighting to spend the night for 20 p].
- W Hackney, przy dużej ulicy, miasto otworzyło nową, elegancką toaletę dla niepełnosprawnych - opowiada Moszczyński z kwaśnym uśmiechem. - Jej zaletą, z punktu widzenia mieszkaniowego, była wielkość. No i rzeczywiście zagnieździło się tam kilku polskich lumpów. Mieli ze sobą materac, śpiwory, nie dawali się wyrzucić. Cóż dodać? Nowy Jork jest pełen bezdomnych, prawda? Sam tekst jeszcze nie był zresztą tak oburzający jak komentarz.
Felietonista "Maila" dopisał, że oto już wiadomo, dlaczego Polacy są w stanie pracować za 5 funtów na godzinę. Mają niskie koszty własne, skoro nocują za 20 pensów.
- I tu już dotykamy poważniejszej sprawy niż kwestia prowadzenia się kilku pijaków włóczykijów - mówi Moszczyński. - Płace, rynek pracy i świadczenia socjalne to ulubiony teren ataków i "Sun", i "Maila". Ataków i antypolskich manipulacji. Prosty przykład: ukazuje się tekst pod nagłówkiem "Imigranci zarabiają lepiej niż przeciętny Anglik!". Do tego zdjęcie ludzi pracujących w polu. Oczywiście z podpisem, że to Polacy. A w samym tekście, dopiero na dole, czytamy, kto faktycznie spośród obcokrajowców zarabia powyżej brytyjskiej średniej: tylko specjaliści z USA i Australii! Tyle że większości czytelników wystarczył tytuł i zdjęcie, jesteście z prasy, to wiecie, jak to działa, prawda?
- Wiemy.
8. Polak czeka pod ambasadą na wizę, by zostać
Inny przykład manipulacji: w tabloidzie ukazuje się zdjęcie ludzi, wielu z małymi dziećmi, stojących w długiej kolejce do polskiej ambasady. Podpis: "Oni wszyscy czekają na wizy, by zostać w Wielkiej Brytanii". W rzeczywistości to jesienny ogonek chętnych do zarejestrowania się przy urnie w związku z wyborami parlamentarnymi w Polsce.
- To pokazuje, do jakiego czytelnika zwracają się "Mail" czy "Sun" - mówi prezes Mokrzycki. - Straszą nami ludzi, którzy nawet nie wiedzą, że Polacy nie potrzebują tu wiz. Straszą, czym popadnie, bez względu na związek z rzeczywistością, byle straszyć. Raz tym, że rzekomo zarabiamy za dużo, innym razem, że godzimy się na zbyt niskie stawki, psując rynek pracy. Dla "Maila" dobry Polak to taki, który w ogóle nie przyjechał. A przecież nasz wkład w PKB Królestwa to blisko 6 miliardów funtów rocznie! Sam szef brytyjskiej korporacji pracodawców powiedział niedawno wprost: dyrektorzy wolą Polaków nie dlatego, że są tańsi, ale dlatego, że są lepsi. Mają najlepszą Work Ethic. Na 500 ankietowanych szefów firm 61 proc. uznało nas za najbardziej wartościowych pracowników!
Kolejny tabloid - tym razem darmowe "Metro" - skomentował te wyniki badań obrazkiem: Anglik przychodzi do pośredniaka z pretensją: "Nie mogę znaleźć roboty". "A próbował pan zagadywać z polskim akcentem?" - pyta narysowana zabawną kreską urzędniczka.
9. Polak wjeżdża do Anglii, by łamać przepisy drogowe
Kolejne tytuły z "Daily Mail": "Polski baby boom: tysiące polskich dzieci rodzą się na Wyspach każdego tygodnia", "Nigdy nie wrócą do domu... 300 tysięcy emigrantów planuje zostać na stałe w Wielkiej Brytanii", "Emigranci wysyłają do kraju milion funtów miesięcznie w postaci świadczeń rodzinnych", "Brytyjczycy nie mogą dostać pracy, bo nie mówią po polsku", "Polacy zabierają brytyjskiej gospodarce BILION funtów".
- Jak to zabieramy gospodarce? - Kasia Kopacz z "Gońca Polskiego" unosi czarne brwi. - Ja się leczę u brytyjskiego dentysty, kupuję tu jedzenie i ubranie, wynajmuję mieszkanie, nawet oszczędności trzymam w angielskim banku. A przede wszystkim płacę tu normalne podatki, jak wszyscy legalnie pracujący. Tymczasem "Mail" daje na łamy jakieś księżycowe wyliczenia. Każdy może sobie zrobić odwrotne!
Faktycznie: w odpowiedzi na zarzuty tabloidów polska firma księgowa z Londynu opublikowała w sieci informację o tym, że Wielka Brytania zaoszczędziła na ściągnięciu fachowców z Polski 300 miliardów funtów. Tyle kosztowałoby wyżywienie i wyuczenie przeszło półmilionowej rzeszy budowlańców, pielęgniarzy, hydraulików, kelnerek itd.
- Próbowaliśmy zainteresować redakcję "Maila" tymi argumentami, żeby zobaczyli drugą stronę medalu, ale oni są nieprzemakalni - Wiktor Moszczyński ciężko wzdycha, zapadając się w fotel. - Można odnieść wrażenie, że poszli z nami na wojnę. Niedawno zgłosił się do mnie człowiek, któremu zaproponowali sto funtów za jakiekolwiek udokumentowane historie o mieszkańcach Europy Wschodniej, którzy okradają pracodawców albo porzucają bez słowa robotę.
Przypadek nie jest odosobniony. W ubiegłym roku bloger kryjący się pod pseudonimem "beetrot" opisał ze szczegółami, jak to dziennikarka "DM" chciała kupić odeń za 800 funtów informacje, którymi można by podeprzeć tezę, że Polacy masowo przyjeżdżają na Wyspy autami na rodzimych rejestracjach po to, by bezkarnie łamać angielskie przepisy. Chodzi o to, że Anglicy nie znają instytucji policjanta z radarem i bloczkiem mandatowym. W Londynie pirata drogowego łapie kamera, mandat wystawia komputer, rachunek przychodzi na adres właściciela wozu. Polska rejestracja dezorientuje system.
Artykuł jednak nie powstał. Reporterka "DM" zapomniała, że Polacy mają kierownicę po innej stronie wozu i trudno im - poza wyjątkowo uzdolnionymi jednostkami - masowo rozbijać się wozami po Wielkiej Brytanii.
10. Polak jako wiking tysiąc lat później
Po skargach od czytelniczek Kasia Kopacz postanowiła oficjalnie odpytać "Daily Mail", dlaczego oni nam to robią. "Goniec" wysłał prośbę o komentarz. W odpowiedzi niepodpisany z nazwiska redaktor "DM" odpisał: "Odezwiemy się, gdy przyjdzie czas".
Czas przyszedł dopiero, gdy do bulwarówki zadzwoniła współpracowniczka "Gońca" zatrudniona jednocześnie w BBC - Dorota Bawołek. Rzecznik "Maila" redaktor Robin Esser nie pozwolił sobie na zlekceważenie pracownika publicznego koncernu, ale odpowiedział tak:
„Nasz dziennik nie jest w jakikolwiek sposób antypolski! Nie występujemy przeciw jakiejkolwiek mniejszości etnicznej. Zastrzegamy sobie jedynie prawo krytykowania roszczeń do nienależnego azylu, wyłudzania benefitów, uchylania się od płacenia podatków. »Daily Mail « jest upoważniony do pisania o imigracji, w ostatnich latach przyjęła ona bowiem rozmiar niespotykany od inwazji Normanów w XI wieku. A spośród wszystkich przyjezdnych 66 proc. to Polacy”.
- I tak wyszło szydło z worka - Kasia uśmiecha się, kserując dla nas odpowiedź Essera. - Nie mamy nic przeciw Polakom, ale jesteście dla nas największym najazdem od tysiąca lat... A przed najeźdźcami trzeba się bronić. I tu się już niestety żarty kończą, a zaczyna faktycznie krew tryskać...
11. Polak nazwany i przygotowany do pobicia
Przypadki tylko z wiosny ubiegłego roku:
7 marca 2007. Kierowca taksówki w Bishops Auckland rozpoznany jako Polak zostaje znieważony i ciężko pobity przez kilku miejscowych.
11 marca, Wrexham. Antypolskie hasła pojawiają się na wiadukcie kolejowym.
11 kwietnia, Reading. Kierowca Brytyjczyk i przechodzień Polak kłócą się na chodniku. Anglik wyzywa "pieprzonego Polaczka", po czym przejeżdża po nim samochodem.
22 kwietnia, Cheltenham. Chorwatka pobita przez angielskich chuliganów, którzy - co wyznają na policji - wzięli ją za Polkę.
23 kwietnia - ciężarna Magda znieważona jako "polska krowa" [polish cow], pobita i poszczuta dobermanem w parku w Glasgow. Polkę i jej siostrę zaatakowało dwóch młodych oprychów z puszkami piwa i psami. Rzucili się na kobiety, gdy usłyszeli, że rozmawiają po polsku, zaczęli okładać je pięściami i kopać. Przegonił ich bramkarz Celticu Artur Boruc, który podbiegł, słysząc płacz i krzyki napadniętych.
24 kwietnia - właściciel polskiej piekarni w Sevenoaks zamyka interes po kolejnym napadzie rasistów wybijających szyby i malujących antypolskie hasła na murze.
20 maja - pub w Leyton. Anglicy rozbijają blat na głowie Polaka, mężczyzna cudem unika śmierci.
Zjednoczenie Polskie sporządziło listę 50 podobnych incydentów z kilkunastu minionych miesięcy. Liczą się tylko napady stricte rasistowskie. Z policyjnych danych wynika, że w samej Irlandii Północnej - gdzie sytuacja pod tym względem jest najgorsza - w 2007 roku pobito i okaleczono przeszło 200 naszych rodaków wyłącznie za to, że pochodzą z Polski.
- Tu się na te napady mówi hate crimes, czyli przestępstwa z nienawiści - tłumaczy Kasia. - Nikt nie udowodnił bezpo-
średniego związku między publikacjami brukowców i napaściami, ale nie mam wątpliwości, że to jedna z przyczyn. Polaków nie biją czytelnicy "Guardiana", tylko właśnie tacy, co "Suna" męczą.
Prezes Mokrzycki jest tego samego zdania: - Wykształcona Anglia przyjmuje imigrantów pozytywnie. Myślę, że nawet lepiej, niż my sami byśmy traktowali imigrację, gdyby się w Polsce pojawił milion przybyszów skądś tam. Problem jest ze słabo wykształconymi grupami z małych miasteczek, bo te są podatne na manipulację. Jeżeli się wciska konsekwentnie opinie: brudas, wykolejeniec, je ptaki, śpi w WC... no to na efekty, ma się rozumieć, przyjdzie pora. 25 lat temu, w czasie kryzysu, na prowincji rozkwitał sport zwany Paki-bashing, czyli po prostu nawalanie Pakistańczyków albo Hindusów. Teraz to się zamienia w Pole-bashing. A co będzie, gdy się sytuacja gospodarcza, nie daj Boże, znowu pogorszy? Gdy podskoczy bezrobocie? Winni już są nazwani i przygotowani do bicia. Dlatego postanowiliśmy być mądrzy przed szkodą i napisać jeszcze jedną skargę, poważniejszą. Do Human Rights Comission. To już nie jest rada etyki. Ci naprawdę mają zęby.
12. Polak - bohaterski lotnik
Human Rights jest instytucją rządową. Gdyby uznała, że angielscy dziennikarze łamią wobec Polaków te prawa człowieka, które określa się tu "relacjami rasowymi", odpowiedzialni za nienawistną kampanię pracownicy brukowców mogliby nawet trafić pod sąd. Może dlatego w ostatnich tygodniach "Daily Mail" niespodziewanie zmienił front. Od początku marca nie ma żadnych antypolskich publikacji, a w połowie miesiąca - przy okazji omawiania nowelizacji przepisów, która uprości imigrantom dostęp do pracy w wojsku - gazeta zamieściła zdjęcie dumnego i uśmiechniętego polskiego lotnika, bohatera bitwy o Anglię.
"Polscy piloci, myśliwców, walcząc z Luftwaffe osiągnęli najbardziej imponujące rezultaty ze wszystkich brytyjskich szwadronów. Stanowiąc 5 proc. alianckich sił powietrznych, zestrzelili aż 12 proc. niemieckich samolotów" - czytamy pod zdjęciem.
- Może to zwiastun nowej polityki wydawcy - Wiktor Moszczyński, podnosząc się z fotela, nie ukrywa zmęczenia. Jest dziesiąta wieczór, w pokoju obok czeka jeszcze operator TVP, która kręci materiał o polskich aspektach londyńskiej kampanii wyborczej. - Niech się panowie z "Maila" starają, bo my nie odpuścimy. Nie damy się poniewierać. Ciężko tu pracujemy. Gdyby Polacy jakimś cudem zniknęli dziś jednego dnia, Anglia by stanęła. Należy nam się szacunek. 1
* Nazwisko "Polskiego Borata" nieco przekręciliśmy, by nie narobić mu więcej wstydu
Źródło: Duży Format