piątek, 14 listopada 2008

Czy dwudziestu wspaniałych coś uradzi?

Witold Gadomski
2008-11-14, ostatnia aktualizacja 2008-11-15 18:40

Zobacz powiększenie
Przedstawiciele 20 najbardziej rozwiniętych państw świata spotkali się na szczycie w Waszyngtonie
Fot. Evan Vucci AP

W sobotę w Waszyngtonie rozpoczął się nadzwyczajny szczyt G20 - dziewiętnastu największych gospodarek świata plus Unii Europejskiej jako osobnego podmiotu. Temat spotkania jest oczywisty - jak wyjść z kryzysu

Oczekiwania są ogromne - stworzyć nowy ład gospodarczy odporny na wstrząsy, jakie od roku pustoszą rynki finansowe. Mało jednak prawdopodobne, by szczyt przyniósł przełom. Będzie sukcesem, jeśli państwa uzgodnią ogólny kierunek reform.

Przynależność do grupy G20 (przypada na nią 90. proc światowego produktu i 80 proc. światowego handlu) nie jest automatyczna. Polska plasuje się na 20. lub 21. miejscu w świecie pod względem potencjału gospodarczego, lecz do grupy nie należy. Reprezentuje nas Unia Europejska.

Nie należą też Iran i Tajwan, które według statystyk Międzynarodowego Funduszu Walutowego zajmują ex aequo 19. miejsce.

Arabia Saudyjska, Argentyna i RPA zaliczane są do G20, choć ich gospodarki zajmują miejsca od 21. do 25.

Chodzi jednak o to, by w gronie państw zabierających głos o najważniejszych sprawach świata znaleźli się przedstawiciele wszystkich kontynentów.

W corocznych szczytach G20 - pierwszy odbył się w Berlinie w 1999 r. - uczestniczą ministrowie finansów, szefowie banków centralnych, w tym Europejskiego Banku Centralnego, dyrektor zarządzający MFW, prezes Banku Światowego. Ten szczyt będzie nadzwyczajny, więc do Waszyngtonu przybywają też prezydenci i szefowie rządów.

Unię reprezentuje kraj, który sprawuje w niej prezydencję. Dziś jest to Francja, która jako członek grupy siedmiu najbogatszych państw (G7) automatycznie ma miejsce w G20. Premier Hiszpanii, która do G20 nie wchodzi, wyjednał od Francji, by odstąpiła mu jedno ze swoich miejsc.

Również Sarkozy załatwił zaproszenie premierowi Holandii Janowi Peterowi Balkenendemu. Jego kraj to nie tylko 16. gospodarka świata, ale także siódme co do wielkości centrum finansowe.

Ważną rolę odegrają kraje zwane kiedyś "Trzecim Światem", których potencjał rośnie szybciej niż Europy czy USA: Chiny, Indie, Brazylia, Meksyk, Indonezja. Każdy z nich ma coś do ugrania i chce się zaprezentować z jak najlepszej strony.

Chiny przed kilkoma dniami ujawniły szczegóły własnego pakietu stymulującego gospodarkę. Suma 4 bln yuanów (586 mld dolarów) będzie do końca 2010 r. wykorzystana na współfinansowanie projektów rozwojowych.

Prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva wyraził nadzieję, że szczyt G20 otworzy nową rundę negocjacji o handlu międzynarodowym zerwanych w lipcu na skutek sporu USA i Indii.

Premier Indii Manmohan Singh zapowiedział, że w Waszyngtonie będzie się domagał większej ochrony dla rynków wschodzących. To ważne także dla Polski, bo na razie banki z krajów bogatych, broniąc się przed kryzysem, nie przejmują się sytuacją swych spółek-córek w krajach biedniejszych. Istnieje obawa, że bogaci będą próbowali obciążać kosztami kryzysu biedniejszych - np. wstrzymując pożyczki.

W Waszyngtonie będzie na pewno omawiane dofinansowanie MFW. Dziś Fundusz ma za mało pieniędzy, by ratować kraje zagrożone kryzysem. Japoński premier Taro Aso zapowiedział, że szczyt przyjmie plan dofinansowania go kwotą 105 mld dolarów.

Hiszpański premier Zapatero chce zwiększenia kontroli nad rynkami finansowymi, nie wyłączając szarej strefy - czyli instytucji formalnie niebędących bankami, lecz zajmujących się pośrednictwem finansowym.

Zaostrzenie regulacji proponują też inni przywódcy europejscy, zwłaszcza prezydent Sarkozy i kanclerz Niemiec Angela Merkel. Przyczynę kryzysu widzą w "nieskrępowanym kapitalizmie, w stylu amerykańskim".

Na przeciwnym biegunie stoi odchodzący prezydent USA George W. Bush. - Rządowe interwencje nie są lekarstwem na wszystko - mówił w czwartek w Federal Hall National Memorial w Nowym Jorku do grupy menedżerów. - Naszym celem nie jest rząd większy, lecz sprawniejszy. Reformy w sektorze finansowym są konieczne, ale jakościową poprawę zapewni jedynie trwały rozwój gospodarczy. A do tego potrzebne są wolne rynki i wolni ludzie.

Ale autorytet Busha jest dziś nikły, tym bardziej że jego głosu nie wsparł Barack Obama. Prezydent elekt postanowił trzymać się z dala od szczytu G20, gdzie będzie go reprezentowała jedynie sekretarz stanu Madeleine Albright i były deputowany republikański Jim Leach. Nie są to ludzie z pierwszej linii i prawdopodobnie nie znajdą się w nowej administracji.

Fakt, że Obama dystansuje się od szczytu G20, może sprawić, że jego obrady nie przyniosą konkretów. Nowy światowy ład ekonomiczny wyłania się stopniowo, w miarę jak zmienia się potencjał poszczególnych państw. Jeśli powstaną nowe globalne regulacje, to poprzez dyskusje ekspertów, a nie rozmowy polityków. Zresztą dziś nie ma spójnych pomysłów, co robić dalej.

Pokrzykiwania Sarkozy'ego, by zerwać z "dzikim kapitalizmem" i przywrócić państwom prawo kontrolowania gospodarki, niewiele znaczą. Zresztą Europa, mimo że ma ściślejsze regulacje rynków finansowych, przeżywa podobne trudności jak Stany Zjednoczone. To oznacza, że lek na kryzys, nawet jeżeli istnieje, nie leży na stole.



Źródło: Gazeta Wyborcza

Łukaszenka chce rakiet Iskander na Białorusi. Będzie druga zimna wojna?

dżek, PAP
2008-11-14, ostatnia aktualizacja 2008-11-14 11:56

Prezydent Białorusi Alaksander Łukaszenka prowadzi rozmowy z Rosją na temat rozmieszczenia na Białorusi rakiet Iskander. Powiedział o tym w wywiadzie dla piątkowego dziennika amerykańskiego "Wall Street Journal".

Zobacz powiekszenie
Fot. HO REUTERS
Aleksandr Łukaszenka

Miedwiediew: Będzie tarcza, będą rakiety



Łukaszenka powiedział gazecie, że chciałby zbliżenia z Zachodem, ale solidaryzuje się z Rosją w dwóch punktach: konfliktu w Gruzji i amerykańskich planów rozmieszczenia w Europie elementów tarczy antyrakietowej.

Białoruski prezydent powiedział, że "absolutnie popiera" rosyjskie plany rozmieszczenia w Kaliningradzie rakiet Iskander i Rosja zaproponowała także ich zainstalowanie na Białorusi.

Jak nie dadzą, to sami sobie kupimy

Jak oświadczył, jeśli nie dojdzie do porozumienia w tej sprawie, Białoruś rozmieści te rakiety u siebie na własną rękę.

- Nawet jeśli Rosja nie da nam tych obiecujących rakiet, kupimy je sami" - oznajmił Łukaszenka, dodając, że technologia systemu optycznego i przeciwpożarowego w Iskanderach pochodzi z Białorusi.

- Na razie nie mamy na to funduszy, ale - ujawniam tu naszą tajemnicę - posiadanie takiej broni jest w naszych planach - powiedział.

Rosyjska agencja RIA Nowosti informowała już kilka dni temu o planach możliwego wyposażenia białoruskiej armii w Iskandery.

Politolodzy: Łukaszenko nie zaryzykuje

Białoruscy politolodzy z dystansem podchodzą do pomysłu instalacji rosyjskich systemów antyrakietowych na Białorusi. Ich zdaniem, Aleksander Łukaszenko nie zaryzykuje pogorszenia stosunków z Zachodem.

Andriej Kozakiewicz uważa, że jeśli Białoruś weźmie udział w "rosyjskiej imitacji zimnej wojny", stosunki Mińska z Brukselą i Waszyngtonem znacznie się ochłodzą. W rozmowie z białoruskim portalem TuT.by, Andriej Kozakiewicz przekonuje, że straty jakie poniosłaby Białoruś pogarszając stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejska nie zrekompensują niższe ceny na dostawy rosyjskiego gazu i ropy. Z kolei inny ekspert, Roman Jakowlewski zwraca uwagę, że przy obecnym kryzysie gospodarczym, Rosji nie będzie stać na rozmieszczenie rakiet na Białorusi i w Kaliningradzie. Kilka dni temu, szef jednej z rosyjskich firm zajmujących się eksportem broni poinformował, że na terenie Białorusi może pojawić się rosyjska brygada ochrony powietrznej wyposażona w systemy rakietowe. Podobny systemy rakietowe miałby zostać rozmieszczone w obwodzie Kaliningradzkim jako odpowiedź Moskwy na budowę w Polsce i Czechach elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej.

Obama chce, by Hillary Clinton szefowała dyplomacji?

dżek, IAR
2008-11-14, ostatnia aktualizacja 2008-11-14 06:25
Zobacz powiększenie
Barack Obama
Fot. Jae C. Hong AP

Hillary Clinton może wejść w skład rządu, tworzonego przez Baracka Obamę. Według amerykańskich mediów była pierwsza dama USA jest kandydatką na sekretarza stanu.

Zobacz powiekszenie
Fot. JIM BOURG REUTERS
Hillary Clinton
O tym, że Barack Obama rozważa możliwość powołania Hillary Clinton na stanowisko szefa dyplomacji poinformowała telewizja CBS. Wiadomość powtórzyły inne amerykańskie media, powołując się na działaczy Partii Demokratycznej blisko związanych ze sztabem prezydenta-elekta. Zarówno doradcy byłej pierwszej damy jak i współpracownicy prezydenta odmówili komentarzy w tej sprawie.

Według politycznego portalu internetowego Politico.com Hillary Clinton znalazła się wąskiej grupie faworytów do objęcia funkcji sekretarza stanu. Wcześniej wśród kandydatów na to stanowisko wymieniano senatorów: demokratę Johna Kerry'ego i republikanina Chucka Hagela oraz byłego gubernatora stanu Nowy Meksyk Billa Richardsona. Hillary Clinton była rywalką Baracka Obamy w wyścigu o nominację prezydencką z ramienia Partii demokratycznej. Po przegranej aktywnie zaangażowała się w jego kampanię wyborczą.

Według niektórych ekspertów objęcie przez Clinton stanowiska sekretarza stanu byłoby wielkim atutem rządu Obamy. Odciążyłoby go to również w pierwszym okresie prezydentury, kiedy to będzie musiał się zajmować przede wszystkim kryzysem gospodarczym w kraju.