czwartek, 18 października 2007

Pakistan: Wybuchy w pobliżu konwoju wiozącego Bhutto, ponad 130 osób nie żyje

kt, PAP
2007-10-18, ostatnia aktualizacja 2007-10-19 08:42
Zobacz powiększenie
Zniszczenia po zamachu na trasie przejazdu byłej premier Pakistanu, Benazir Bhutto. Od dwóch eksplozji zginęło przynajmniej 51 osób a 150 jest rannych, sama Bhutto nie ucierpiała poważnie
Fot. B.K.Bangash AP

Co najmniej 133 osoby zginęły w nocy z czwartku na piątek w dwóch eksplozjach w pobliżu konwoju wiozącego byłą pakistańską premier Benazir Bhutto w Karaczi, na południu Pakistanu. 450 osób odniosło obrażenia.

Zobacz powiekszenie
Fot. B.K.Bangash AP
Mężczyźni niosą ofiarę zamachu na trasie przejazdu byłej premier Pakistanu, Benazir Bhutto
Zobacz powiekszenie
Fot. Fareed Khan AP
Była premier Pakistanu Benazir Bhutto wyszła ze swojego samochodu i przesiadła do drugiego, kuloodpornego
Sama Bhutto nie ucierpiała w eksplozjach. O własnych siłach opuściła samochód-platformę, którym jechała przez ulice, wypełnione dziesiątkami tysięcy witających ją ludzi. Byłą premier z miejsca tragedii natychmiast odwieziono pod eskortą do jej rezydencji.

Minister spraw wewnętrznych Pakistanu Aftab Sherpao powiedział, że podwójna eksplozja była "akcją terrorystyczną" wymierzoną w byłą premier.

Po pierwszej małej eksplozji nastąpiła kolejna ogromna detonacja zaledwie kilka metrów od samochodu wiozącego Bhutto. W wyniku wybuchu w jej aucie wypadły szyby. Eskortujące ją samochody policyjne stanęły w ogniu.

Policja twierdzi, że pierwsza eksplozja była wybuchem granatu, druga - zamachem samobójczym, dokonanym z użyciem silnego ładunku. W ataku ucierpiała przede wszystkim eskorta Bhutto. Wśród zabitych są policjanci, funkcjonariusze sił paramilitarnych oraz działacze partii Bhutto.

Jak do tej pory do zamachu nikt się nie przyznał. Wcześniej atak na Bhutto zapowiadali powiązani z Al-Kaidą bojownicy, rozwścieczeni poparciem byłej premier dla prowadzonej przez USA wojny z terroryzmem. Mąż byłej premier Asif Ali Zardari oskarżył natomiast o atak pakistański wywiad wojskowy.

Kilka godzin wcześniej Bhutto, przywódczyni największej partii opozycyjnej, Pakistańskiej Partii Ludowej, wróciła do kraju po ośmiu latach wygnania.

Przed powrotem Benazir Bhutto w mieście wprowadzono nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Władze obawiały się, iż przylot Bhutto może doprowadzić do niepokojów bądź też może ona stać się celem ataku islamskich terrorystów. W mieście w stan gotowości postawiono ok. 20 tysięcy policjantów i żołnierzy. Tylko wokół lotniska w Karaczi nad bezpieczeństwem Bhutto czuwało dwa tysiące komandosów.

Benazir Bhutto od 1988 roku dwukrotnie pełniła funkcję premiera. W kwietniu 1999 roku została zaocznie skazana za korupcję. Podobne oskarżenia wysunięto wobec jej męża. Ona sama określa te zarzuty jako "polityczne". W roku 1998 Bhutto opuściła Pakistan.

Setki ślubów do powtórki

SAMORZĄDY | Powoływanie kierownika Urzędu Stanu Cywilnego

Zasady powoływania kierownika urzędu     stanu cywilnego  (Rozmiar: 66051 bajtów)
Zasady powoływania kierownika urzędu stanu cywilnego
  • Kierownik USC może być powołany tylko po przeprowadzeniu otwartego konkursu - orzekł Naczelny Sąd Administracyjny
  • Sąd powszechny stwierdził już nieistnienie małżeństwa zawartego przed kierownikiem USC powołanym bez konkursu
  • Niedoszli małżonkowie mogą żądać odszkodowania za szkody i zadośćuczynienia za krzywdę

ORZECZENIE

Wielu czytelników alarmuje Gazetę Prawną, że w ich miejscowościach funkcje kierowników USC wykonują osoby nieuprawnione. Jest tak od maja, gdy opublikowaliśmy pierwszy artykuł na temat praktyk powoływania kierowników USC bez przeprowadzenia wymaganego prawem konkursu. Najpoważniejsze konsekwencje wystąpiły w Józefowie, gdzie sąd powszechny stwierdził nieistnienie związku małżeńskiego zawartego przed kierownikiem USC powołanym bez konkursu. Niedoszli małżonkowie otrzymali 5 tys. zł od miasta jako zwrot kosztów wesela. Podobie może być w Bytomiu, gdzie od ponad pół roku funkcjonuje kierownik USC powołany bez konkursu.

Podobne problemy wystąpiły w całej Polsce, np. w Koluszkach, Starej Kamienicy, Szczawnicy, Barwicach, Reczu oraz w gminie Oksa. W woj. wielkopolskim nieprawidłowo powołano kierowników w miejscowościach Rychwał, Włoszakowice, Łubowo i prawdopodobnie w Kłodawie.

Rozstrzygająca wykładnia

Radni Rychwału i Włoszakowic odwołali się od rozstrzygnięć wojewódzkich sądów administracyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który przesądził wczoraj, że samorządy nie mogą powoływać kierowników USC bez przeprowadzenia otwartych konkursów (sygn. II OSK 1445/07).

- Powołanie kierownika USC, o którym mowa w art. 6 ust. 3 prawa o aktach stanu cywilnego stanowi tzw. powołanie pozorne, a więc nie wskazuje ono na podstawę nawiązania stosunku pracy, lecz oznacza powierzenie wykonywania funkcji. Należy zatem przyjąć, że podstawą zatrudnienia kierownika USC jest mianowanie lub umowa o prace, a w takim przypadku art. 3a ustawy o pracownikach samorządowych przewiduje otwarty i konkurencyjny nabór - mówił Wojciech Chróścielewski, sędzia NSA.

Poważne skutki

Orzeczenie NSA oznacza kłopoty dla Bytomia, w którym mimo znanych już orzeczeń WSA powołano kierownika USC bez konkursu.

- Według nas kierownik USC został powołany zgodnie z prawem. Dlatego cierpliwie czekamy na rozstrzygnięcie WSA. Osoba zatrudniona na stanowisku kierownika USC udzieliła 183 ślubów i sporządziła wiele aktów stanu cywilnego, natomiast po informacji o zaskarżeniu przez wojewodę uchwały o powołaniu do sądu kierownik nie wykonuje już swych funkcji - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzecznik prasowy miasta Bytom.

Nieodpowiedzialność radnych może spowodować, że wiele małżeństw zostanie uznanych za nieistniejące.

- Małżeństwo zostaje zawarte, gdy mężczyzna i kobieta jednocześnie złożą przed kierownikiem USC oświadczenia, że wstępują ze sobą w związek małżeński. W sytuacji gdy nie zostanie spełniona którakolwiek ze wskazanych przesłanek każdy, kto ma w tym interes prawny, może wystąpić z powództwem o ustalenie nieistnienia małżeństwa - wyjaśnia Patrycja Hryniewicz, rzecznik prasowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Podobny los spotka większość aktów stanu cywilnego podpisanych przez osoby nieuprawnione.

- Akt stanu cywilnego unieważnia się, jeżeli uchybienia powstałe przy sporządzeniu aktu zmniejszają jego moc dowodową. Właściwy jest sąd, który orzeka na wniosek osoby zainteresowanej, prokuratora lub kierownika Urzędu Stanu Cywilnego - wskazuje Patrycja Hryniewicz.

Dodaje, że decyzje administracyjne wydane przez osobę nieuprawnioną będą podlegać unieważnieniu na podstawie art. 156 i 157 kodeksu postępowania administracyjnego.

Podobne zdanie ma adwokat Aleksandra Zadorożna.

- Dokonanie aktu zawarcia małżeństwa przed nieuprawnioną osobą nie wywołuje skutków prawnych zawarcia małżeństwa. Małżeństwo tak zawarte nie jest nieważne, bowiem w świetle prawa w ogóle nie zostało ono zawarte - mówi.

W takiej sytuacji można dochodzić także odszkodowania oraz zadośćuczynienia.

- Zgodnie z art. 417 k.c., za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej ponosi odpowiedzialność Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego lub inna osoba prawna wykonująca tę władzę z mocy prawa. Można żądać zasądzenia pieniędzy tytułem zadośćuczynienia za krzywdy wobec naruszenia dóbr osobistych, zwłaszcza konstytucyjnie chronionych małżeństwa i rodziny, którą przez ten związek założyli - tłumaczy adwokat Aleksandra Zadorożna.

Konieczny konkurs

Wszystkiemu winne są niespójne przepisy, których interpretacją dwukrotnie zajął się Sąd Najwyższy, WSA w Lublinie oraz w Łodzi, a teraz także NSA. Kierownikiem USC z mocy prawa jest wójt, burmistrz lub prezydent miasta. Rada gminy może jednak w drodze uchwały powołać innego kierownika USC lub zastępcę (zastępców).

- Niezależnie od tego, czy funkcję kierownika urzędu stanu cywilnego pełni wójt, burmistrz lub prezydent miasta, czy jest to inna powołana do tego osoba - należy stwierdzić, że kierownik USC jest pracownikiem samorządowym. Zgodnie zaś z ustawą o pracownikach samorządowych nabór kandydatów na wolne stanowiska urzędnicze, w tym na kierownicze stanowiska urzędnicze, jest otwarty i konkurencyjny, a zatem elementem koniecznym i niezbędnym dla skutecznego nawiązania stosunku pracy z kierownikiem US jest uprzednie przeprowadzenie postępowania konkursowego - mówi rzecznik Patrycja Hryniewicz.

Podjęcie przez radnych uchwały w innym trybie jest sprzeczne z obowiązującym prawem.

183 małżeństwa zawarto w Bytomiu przed kierownikiem USC powołanym bez konkursu

Prezydent: Będę wetował próby prywatyzacji szpitali

strem, PAP, IAR
2007-10-18, ostatnia aktualizacja 54 minuty temu

Prezydent Lech Kaczyński zapowiedział w, że niezależnie od tego kto wygra wybory, jeśli będą próby prywatyzacji szpitali, to on je będzie wetował. Komentując ujawnienie przez CBA szczegółów dotyczących posłanki Sawickiej w czasie kampanii wyborczej, powiedział, że nie widzi podstaw do stawiania tezy, że biuro ingeruje w kampanię wyborczą.

Zobacz powiekszenie
Fot. MARKUS SCHREIBER AP
Prezydent Lech Kaczyński
ZOBACZ TAKŻE
- Z góry mówię, nie wiem kto wygra wybory, ale jeżeli będą tego rodzaju projekty ustaw, to ja będę wetował, będę z nimi walczył" - powiedział prezydent w radiowych "Sygnałach Dnia".

Według Lecha Kaczyńskiego, zdrowie i dostęp do edukacji, to wartości, które w jak najmniejszym stopniu powinny być rozdzielane według zasad rynkowych.

W wywiadzie dla "Sygnałów Dnia" powiedział, że plan prywatyzacji szpitali jest "niezwykle bezwzględny społecznie" i stwarza możliwość nadużyć.

Próba prywatyzacji szpitali byłaby, zdaniem Lecha Kaczyńskiego, częścią planu budowy "Rzeczpospolitej dla bogaczy", realizowanego przez pewną partię polityczną. Partia ta jest, jego zdaniem, z natury nastawiona tylko na bardzo zamożnych.

Prezydent Kaczyński podkreślił, że zamożność nie jest niczym złym, ale nie może być podstawą przywileju. Poza tym pewne dobra, przede wszystkim ochrona zdrowia i edukacja, powinny być, zdaniem prezydenta, w jak najmniejszym stopniu rozdzielane według zasad rynkowych, tak aby niezamożni mieli do nich równy dostęp. Lech Kaczyński przyznał, że minister zdrowia Zbigniew Religa mógł podnosić sprawę prywatyzacji szpitali w wywiadach. Nie należy to jednak do programu Prawa i Sprawiedliwości, a minister nie jest człowiekiem tej partii.

"Konferencja Sawickiej wydała mi się komiczna"

Prezydent uważa, że szef CBA miał prawo ujawnić szczegóły sprawy posłanki Beaty Sawickiej. Powiedział, że istota sprawy polega na tym, czy przedstawione przez Mariusza Kamińskiego materiały są prawdziwe. Jeśli tak, to można je ujawnić w trakcie kampanii wyborczej. Prezydent przypomniał, że szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego chciał przedstawić te materiały sejmowej Komisji do spraw służb specjalnych. Nie doszło jednak do jej posiedzenia, a więc Kamiński miał prawo przedstawić materiały opinii publicznej.

Mówiąc o konferencji prasowej posłanki Sawickiej, prezydent powiedział, że wydała mu się komiczna. Sawicka dziękowała bowiem Platformie Obywatelskiej, co, zdaniem Kaczyńskiego, świadczy, że było to polityczne przedstawienie. Prezydent przyznał jednak, że nie oglądał transmisji z konferencji. Dodał, że agent żadnej służby, poza wywiadem i kontrwywiadem, nie powinien wykorzystywać uczuć inwigilowanych osób, a on sam jest szczególnie wrażliwy na nadużycia popełniane przez służby specjalne.

Lech Kaczyński dodał, że nie rozumie sytuacji, w której gdy Platforma Obywatelska mówi "bezczelne kłamstwa" o rzekomym uwłaszczeniu się Porozumienia Centrum na początku lat 90-tych, to wszystko jest w porządku. Natomiast gdy mówi się szczerą prawdę, to to jest nie w porządku. - Tej reguły życia politycznego nie jestem w stanie pojąć - powiedział prezydent.

"Tusk obraża mnie i mojego brata"

Prezydent powiedział, że Donald Tusk obraża w kampanii wyborczej jego i jego brata. Lech Kaczyński, odniósł się w ten sposób do wypowiedzi Tuska, który porównał działania CBA do zachowań komunistów w kampanii wyborczej w 1989 roku.

Lech Kaczyński powiedział, że Tusk posługuje się materiałami z czasów inwigilacji prawicy z początku lat 90-tych. - Donald Tusk o tym wiedział i stał na baczność przed panem Wachowskim - powiedział prezydent dodając, że tylko Jarosław Kaczyński pokazał wtedy, iż ma honor. Lech Kaczyński dodał, że demokracja była wówczas zagrożona, a Tusk milczał. Jeżeli wiedział i milczał, to znaczy, że jego stosunek do demokracji jest wysoce względny - powiedział prezydent.

"CBA nie ingeruje w kampanię"

Prezydent nie widzi podstaw do stwierdzenia, że Centralne Biuro Antykorupcyjne ingeruje w kampanię wyborczą. Powiedział, że gdyby CBA przedstawiło nieprawdziwe informacje, byłaby to przestępcza ingerencja w kampanię. Gdyby jednak Biuro nie przedstawiło żadnych informacji dotyczących posłanki Beaty Sawickiej, to opinia publiczna nie wiedziałaby o istotnych sprawach, związanych z ludźmi Platformy Obywatelskiej.

Prezydent powiedział, że są podstawy, aby zażądać uchylenia immunitetów kilku czołowych posłów Platformy Obywatelskiej. Nie robi się tego jednak ze względu na kampanię wyborczą. Lech Kaczyński nie chciał powiedzieć, o których posłów chodzi, ani czego dotyczą zarzuty.

Nawiązując do żądań, aby CBA przedstawiło materiały związane z zatrzymaniami ludzi związanych z Prawem i Sprawiedliwością, prezydent powiedział, że partia ta nigdy nie ukrywała, iż ludzie ci zostali zatrzymani. Kaczyński przypomniał, że zatrzymano też związanego z PiS-em ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka. Zdaniem prezydenta, PiS pokazał, że nie ma dla niego znaczenia, z kim jest związana osoba podejrzana o przestępstwo.

"Podczas wyborów Polacy powinni kierować się faktami"

Prezydent powiedział, że Polska stoi przed wyborem, czy kontynuować dotychczasowe zmiany. Podkreślił, że podczas wyborów Polacy powinni się kierować faktami. Prezydent powiedział, że nawet z badań niechętnej PiS-owi Fundacji Batorego wynika, iż nieuczciwi ludzie zaczynają się bać praktyk korupcyjnych. Polska się szybko rozwija, mimo że nie wprowadzono niskich podatków dla najzamożniejszych ani nie obniżono świadczeń socjalnych. Spadło bezrobocie i wzrosły płace. Takie są fakty - powiedział prezydent.

"Polska nie zrezygnuje z Joaniny"

Mówiąc o rozpoczynającym się dziś szczycie Unii Europejskiej w Lizbonie, Lech Kaczyński oświadczył, że nie zrezygnuje z postulatu wpisania tak zwanego mechanizmu z Joaniny do traktatu europejskiego lub odpowiedniego protokołu. Prezydent wyjaśnił, że kompromis w tej sprawie został już zawarty na czerwcowym szczycie Unii w Brukseli. Dodał, że jeśli polski postulat nie zostanie przyjęty, to dyskusja nad traktatem się przedłuży. Polska chce uzgodnić na szczycie wszystkie sporne kwestie i zgadza się na nazwanie postanowień szczytu "umową lizbońską". Prezydent wyraził nadzieję, że szczyt w Lizbonie zakończy się sukcesem.

Chybione i efektowne odsłony gwiazd

Chybione i efektowne odsłony gwiazd

2007-10-17 16:01

Trafione zatopione

Zwykle zachwycają nieprzeciętną urodą, oryginalnym strojem i staranną fryzurą. Gwiazdy goszczące na oficjalnych imprezach robią wszystko, by zwrócić na siebie uwagę. Zwykle skutecznie. Niekiedy jednak zdarza im się, jak każdej z nas, chybić wybierając kreację.



Korpulentne nie zawsze sexy



Aktorka Melyssa Ford - właścicielka krągłych pośladków - postanowiła zrobić z nich użytek... Niestety przed wyjściem na imprezę nie obejrzała się ze wszystkich stron w lustrze. I choć faceci na całym świecie szaleją za kobiecymi krągłościami, to wątpliwym jest, że nienaturalnie wypięty, megaduży tyłeczek Melyssy zrobił na nich piorunujące wrażenie. Obcisła sukienka w kwiaty, mimo iż bardzo modna, mocno ją pogrubiła.

Inaczej zaprezentowała się bliźniaczo podobna piosenkarka Keri Hilson, która także nie należy do szczupłych kobiet, ale... No, właśnie, po raz kolejny okazuje się, ze "prawie" robi różnicę. Hilson wybrała czarną sukienkę, która optycznie wyszczupliła pupę. Jej krągłe, acz wysportowane i jędrne pośladki przyprawiły o zawrót głowy niejednego twardziela...

Nasza rada: Jeśli Twoja pupa nie jest taka, jakbyś to sobie wymarzyła, staraj się nie eskponować jej wybierając kwieciste, kolorowe desenie. W maskowaniu niedoskonałości najlepiej sprawdza się czerń.

Przerośnięta gruszka

Beyonce udowodniła, że najmodniejsze nogi są... grube. Bez kompleksów eksponuje je przy każdej okazji. I chwała jej za to. W świecie opanowanym przez wychudzone anorektyczki, zdrowo wyglądająca kobieta to widok niezwykle apetyczny. Niestety jednak właścicielki seksownego "ciałka" mają większe szanse na popełnienie "modowej" wpadki. Nie każda bowiem kreacja dobrze leży na kobiecie, o której zwykło się mówić: "Pączek w maśle". Zielona sukienka, w której Beyonce wystąpiła na imprezie komercyjnej, to mocno chybiony wybór. Szerokie biodra i wąska talia tworzą seksowną mieszankę wybuchową, ale pod warunkiem, że zachowane są opowiednie proporcje w wymiarach.

Podobną budową ciała pochwalić się może inna gwiazda sceny muzycznej - Jennifer Lopez. Piosenkarka, która właśnie spodziewa się dziecka, ma śwadomość tego, że jej figura nie powinna być teraz szczególnie podkreślana. W programie dla MTV J.Lo wystąpiła w luźnej tuniko-sukience przed kolana i seksownych botkach.

Nasz rada: Jeśli masz szerokie bioda i wąską talię oraz tendencję do tycia, w okresach wzmożonego apetytu i skoków wagi unikaj obcisłych sukienek, spódnic i kombinezonów. Lepiej zaopatrz się, specjalnie na okoliczność chwilowego zwiększenia masy ciała, w coś luźnego (najlepiej z dużym dekoltem). Nie stracisz na seksapealu, jeśli odpowiednio dobierzesz dodatki, np. ekstrawaganckie kozaczki, kapelusz, biżuteria.

Nie wszystko złoto, co się świeci

Jane Seymour to aktorka z dużym dorobkiem i kobieta z klasą. Ale i takim zdarzają się modowe faux pas. W błyszczącej klasycznej sukience w kolorze miedzi wygląda smutno i beznamiętnie. Walory mieniacego się materiału z powodzeniem natomiast wykorzystała Ciara. Piosenkarka na jednej z imprez wystąpiła w srebrnej kreacji o oryginalnej fakturze materiału, z intrygującymi ozdobami. Wyglądała jak gwiazdka z nieba.

Nasza rada: Kobieta dojrzała powinna w miarę możliwości rezygnować z błyszczących, połyskujących tkanin. Ważny jest także dobór koloru kreacji - miedź, brudne zielenie, bordo, brązy powodują, że przy braku mocnego makijażu wyglądamy smutno i poważnie.

A Ty pokaż swoje nogi

Nawet topmodelka, taka jak Clauda Schiffer może mieć problem z doborem stroju. Połyskujące, czarne rurki okazały się niestety niedopowiednim strojem dla zgrabnej Niemki. Być może problem tkwił w materiale lub fasonie. W każdym razie nogi Claudii sprawiały wrażenie grubych i... krzywych. Zupełnie inaczej w czarnych obcisłych lycrach prezentowała się Keyshia Colie. Piosenkarka umiejętnie podkreśliła nimi walory swojej wysportowanej sylwetki.

Nasz rada: Zaopatrzenie się w dobrze skrojone spodnie graniczy z cudem. Jeśli nie czujesz się dobrze w danym fasonie, długości i materiale, lepiej nie ryzykuj. Zawsze możesz włożyć spódnicę lub sukienkę.

Ach te uda, uda...



Po takich występach współczesnemu symbolowi seksu może grozić detronizacja. Rihanna absolutnie nie powinna pokazywać się w obcisłych dżinsach sięgających talii!!! Obłędnie natomiast wygląda w sukienkach. Długich, krótkich, białych, czarnych. Wszystkich!

Nasza rada: Modne w tym sezonie spodnie sięgające talii to idealna propozycja wyłącznie dla szczupłych wysokich kobiet. I basta!

Co ja poradzę, że jestem... straszna



Aż trudno uwierzyć, że kobieta na zdjęciu wystylizowana na kultową Marylin Monroe to... Kylie Minogue. Piosenkarka, która słynie z dobrego gustu i smaku, wygląda jak prowincjonalna dama. Koronkowa czarna sukienka o nieodpowiedniej długości, mocno zabudowane ramiona i ręce, fatalna fryzura nie pasują filigranowej Kylie. Zamiast oczarować, osiągnęła efekt odwrotny: wyglądała nieświeżo, korpulentnie i niemodnie. Pożytek z "długiej" czarnej zrobiła natomaist posągowa Nicole Kidman. Wysoka, szczupła sylwetka, ładna postawa to najlepsi sprzymierzeńcy wieczorowej kreacji w tym stylu.

Nasza rada: Jeli nie jesteś długonogą pięknością, nie decyduj się na "małą" czarną za kolana. Lepiej wyglądać będziesz w mini, ale pod warunkiem, że jesteś posiadaczką zgrabnych nóg.

Mistrzyni złego wrażenia



Jędrny, duży biust zmiękcza męskie serca. W ostatnich latach stał się nieodłącznym elementem seksownej kobiety. Ale seksapeal wcale nie oznacza, że musisz się obnażać (patrz: Britney Speras - zdjęcie po lewej stronie). To co zakryte, kusi najbardziej i jest zapowiedzią odsłonięcia cudownej tajemnicy (Scarlett Johanson - zdjęcie po prawej).

Nasz rada: bez komentarza

Deska wcale nie musi być płaska



Ale nie każda kobieta niemająca odpowiednich "warunków" decyduje się na powiększenie piersi. Co wtedy? Jeśli podobnie jak aktorka January Jones nosisz "zerówkę", nie zakładaj kreacji bez fiszbin lub choćby skromnego push-up. Idealnie sprawdza się także modny w tym sezonie gorset, który nie tylko nada Twoim piersiom ładny kształt, ale także optycznie je powiększy.

Nasz rada: Małe znaczy piękne, ale trzeba to piękno wydobyć...

Bańka wstańka jest passe

Niby nie ma różnicy, a jak się dobrze przyjrzeć, jest ogromna. Dwie popularne polskie pisoenkarki, na tym samym galowym koncercie, wystąpiły w podobnych kreacjach. Obie miały na sobie białe wdzianka i czarne dodatki. Podczas gdy Justyna Steczkowska, w sweterku zebranym w pasie szerokim lakierowanym paskiem, wyglądała lekko i bardzo efektownie, jej koleżanka - Marysia Sadowska - ociężale i nieforemnie.

Nasz rada: Unikaj sztywnych, rozkloszowanych płaszczyków o dziwnej długości, golfów w miksie z ciężkim beretem. Lepiej spraw sobie długi, miękki, układający się płaszczyk lub kurtkę.

W czerni jej nie do twarzy

Demi Moore robi wszystko, by zachować młodość: wydaje miliony na operacje plastyczne, dba o dietę, ostro trenuje i bierze sobie za męża młodziutkiego Ashtona Kutchera, który z powodzeniem mógłby być jej synem... Jednak czasu nie można oszukać. Można go tylko zwodzić. I tę sztukę była żona Bruce'a Willisa opanowała do perfekcji. Ale... nawet ona miewa gorsze dni. Wówczas dokładnie widać, że ciemny kolor postarza gwiazdę, obła sukienka odejmuje szyku i elegancji, a bałagan na głowie oszpeca.
W bieli i dobrze skrojonej sukience wygląda, mimo dojrzałego wieku, glamour i świeżo.

Nasz rada: Jeśli mimo dojrzałego wieku chcesz uchodzić za nastolatkę, musisz przestrzegać ww. reguł. Oczywiście z wyłączeniem ślubu z synem sąsiadki lub wydawaniem fortuny na nowy nos. Takich eksperymentów możesz sobie oszczędzić...

Marcinkiewicz: Rządziłem w cieniu dymisji

Fragmenty wspomnień b. premiera

2007-10-12 00:21

"Wielokrotnie prezydent powtarzał mi, że uważa, iż premierem powinien być jego brat, a nie ja. Taka jest ta braterska miłość" - wspomina w książce - wywiadzie-rzece były premier Kazimierz Marcinkiewicz. "Fakt" prezentuje kolejne fragmenty historii.


Michał Karnowski i Piotr Zaremba: Wróćmy do pana skomplikowanych relacji z braćmi Kaczyńskimi. Z prezydentem, sądząc z poszczególnych anegdot, układało się gorzej.
Kazimierz Marcinkiewicz: Ależ ogólnie było całkiem poprawnie. Oczywiście dochodziło do różnic zdań, na przykład w kwestii wymiany ambasadorów, nominacji w wojsku i powstawały zatory, których ja bardzo nie lubię. Zawsze powtarzałem, że w państwie trzeba podejmować bardzo szybko decyzje i państwo nie ma czasu na zwłokę. Oczywiście wielokrotnie prezydent powtarzał mi, że uważa, iż premierem powinien być jego brat, a nie ja. Taka jest ta braterska miłość. Później nawet dodawał, że choćby na jakiś czas, bo mówił: „Jarosław nie ma zdrowia do takiej pracy jak ty pracujesz, ale wiesz – ciągnął – pozycja byłego premiera w państwie to już pozycja na całe życie”.

W czerwcu dostałem informację, że w Pałacu Prezydenckim odbywają się spotkania różnych ludzi z PiS-u, z tak nazwanego przeze mnie zakonu PC w sprawie zmiany premiera. To tam podjęto decyzję, żeby mnie odwołać, żeby dokonać zmiany na Jarosława. Ale samego Jarosława na tych spotkaniach nie było. Uzgodniono cały plan działania bez niego i chyba poza nim. Do kancelarii miał przyjść na kolejnego wicepremiera Przemysław Gosiewski, żeby Jarosław Kaczyński nadal zajmował się partią i tylko najważniejszymi sprawami w państwie. Prezydent miał zastąpić premiera w wielu kwestiach dotyczących spraw zagranicznych, a Gosiewski – zarządzać państwem i kancelarią w taki sposób, żeby Jarosław Kaczyński miał możliwość podołania tym wszystkim obowiązkom przy swoim niezbyt dobrym zdrowiu.

Kto był autorem tego planu?
Przemysław Gosiewski, i oczywiście pan prezydent.

Ale kto jeszcze?
Nie mogę powiedzieć.

Wynika z tego, że miał pan swoją siatkę informatorów.
Musiałem mieć. Byłbym niepoważnym premierem, gdybym nie wiedział, co się w państwie dzieje.

W państwie? PiS to jednak nie państwo.
Z analizy, jaką przeprowadziłem z moimi współpracownikami, wynikało, że albo dokonają tego w lipcu, albo w styczniu następnego roku. W lipcu – dlatego, że wakacje to dobry czas do tego typu zmian. Burze są łatwiej strawne w czasie wakacji. Ale myślałem, że przed wyborami samorządowymi taka zmiana mogła być kosztowna. Więcej przesłanek wskazywało wtedy na to, że to się stanie dopiero w styczniu następnego roku już po wyborach. Więc uznaliśmy, że trzeba budować moją jak najsilniejszą pozycję i stąd różne działania w Europie, różne objazdy kraju. Wiedzieliśmy, że im będę silniejszy, tym trudniej będzie dokonać tej zmiany. Myślę, że dopiero historia z odwołaniem Gilowskiej i powołanie Pawła Wojciechowskiego na ministra finansów zmieniła stanowisko samego Jarosława wobec mnie. On wtedy podjął decyzję o mojej dymisji.


******


Miał pan poczucie, że Jarosław Kaczyński może się z panem rozstać? Były spory, oznaki niezadowolenia?
Formalnie było ich niewiele. Już te sytuacje opisywałem. A to spór z Naimskim, a to niezadowolenie z działalności wiceministrów skarbu, a to pretensje, że nie wymieniam szefów spółek. Ale nie było żadnego fundamentalnego sporu. Wielu reakcji mogłem się tylko domyślać albo słyszeć o nich z plotek. Kiedyś w Sejmie pojawiła się plotka, że ja chcę za miliardową łapówkę tak zmienić prawo, żeby CitiBank uzyskał w Polsce kolosalne zyski. Wszyscy współpracownicy mówili mi: „Kazik, musisz pójść do prezesa i powiedzieć mu, wyjaśnić, że tak nie jest”. Mówię im: „No, panowie, to jest jakaś totalna głupota. Jaka łapówka? Jakie zmiany prawa? To jest tak niewiarygodna bzdura, że nikt rozsądny nie może w nią uwierzyć? Przecież jestem premierem Polski, a nie republiki bananowej? Kiedy ja w ogóle miałbym mieć czas na łapówki?”.

Kiedy to się działo?
Kwiecień czy maj 2006. Przecież nie mogę iść do prezesa i się usprawiedliwiać
z plotek. Ale w końcu, gdy naciskali, złapałem za telefon i zadzwoniłem. Mówię: „Jarosław, jest taka plotka, ale nie będę ci się z niej usprawiedliwiał, bo to jakaś piramidalna głupota”. „No, nie wiem, czy nie powinieneś” – padła odpowiedź. To ja na to: „Przepraszam, panie prezesie, to już jest pana sprawa, uważam, że nie muszę się z tego usprawiedliwiać”. Byłem zdumiony.


******

Opowiem coś jeszcze – już po przyjściu minister Fotygi do rządu miało miejsce takie dziwne zdarzenie związane z polityką zagraniczną. Do tej pory, gdy jeździłem na szczyty, spotkania europejskie, uzgadniałem politykę poprzez normalne rozmowy. Sam przedstawiałem warunki, rozmawiałem z prezesem i prezydentem. A tu pewnego dnia przed kolejnym szczytem prezydent nie zadzwonił do mnie na komórkę, jak do tej pory, tylko przez nasze gabinety zaprosił mnie na bardzo pilne spotkanie. To było Boże Ciało, musiałem pójść do kościoła na mszę.

Czyli to był już czerwiec 2006 roku.
Tak. Musiałem jeszcze przygotować swoje wystąpienia, mieliśmy rozmawiać między innymi o energetyce. Ale prezydent przez swoje służby nalegał na spotkanie. Nie bardzo miałem jak pójść. Nie rozumiałem, dlaczego to się odbywa przez służby, nie przez telefon. Poza tym zdawałem sobie sprawę, że to istotna zmiana. Że może dojść do tego, że ja przed każdym swoim wyjazdem będę na dywaniku u prezydenta, prezydent będzie ze mną rozmawiał, a następnie wydawał komunikat, że właśnie wydał dyspozycje premierowi. Wtedy nie tylko media zarzucałyby mi, że jestem zależny od prezesa partii, który steruje z tylnego siedzenia, ale na dodatek byłbym zależny od prezydenta. Po prostu nie mogłem sobie na to pozwolić i nie poszedłem na to spotkanie.

Były jakieś reperkusje?
W samolocie pani minister Fotyga, która ze mną leciała, przekazała mi list od prezydenta, w którym wyraził zdziwienie, że nie przybyłem na spotkanie, a jednocześnie dał mi wytyczne na ten szczyt. Znam konstytucję, znałem swoje uprawnienia, wiedziałem, że realizuję politykę rządu w polityce europejskiej, więc przyznam szczerze, że nie wziąłem sobie tego listu do serca.


******


Nie tylko ona, wielu ministrów składało co jakiś czas dymisje, są z tego znani, Zyta Gilowska również, i jakieś tam nawet zachowałem jeszcze w biurku. Nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Pamiętam, że któregoś razu jak przyszła, już nie wytrzymywała napięcia i trudów pracy, naprawdę miała łzy w oczach i tego wszystkiego dosyć – ciężka praca, mało snu, kłopoty w resorcie, jeszcze ataki jakiegoś dziennikarza, niezrozumienie wśród współpracowników i urzędników. Usiadła, zapaliła papierosa, narzeka, opowiada, jakie to jest strasznie ciężkie, no i że ona dalej nie może, że odchodzi, chce spokojnego życia, nie jest w stanie zapanować nad tyloma sprawami, ma już tego wszystkiego serdecznie dosyć, musi myśleć o swoim zdrowiu itp., itd. W ogóle się nie odzywałem, znam kobiety, wiem, że kobieta musi po prostu swoje powiedzieć. Więc siedzę, słucham, kiwam głową potakująco, ze zrozumieniem i milczę. Trwa to pewnie dwadzieścia, trzydzieści minut.
A 6 stycznia na wigilię prawosławną byłem w Białymstoku u prawosławnych, chyba jako pierwszy premier, na ich uroczystościach wigilijnych. Oni byli zaszokowani, nie wierzyli, że to jest w ogóle możliwe, że premier, katolik jeszcze, z prawicowego rządu jest razem z nimi, choć przeważnie głosowali na lewicę. I podarowali mi śliczną ikonę, którą trzymałem za swoim fotelem. Pamiętam, że ta ikona wywołała na premier Gilowskiej wielkie wrażenie, bardzo jej się podobała, ciągle na nią zerkała, wracała, żeby popatrzeć.

Więc w trakcie użalania się Zyty Gilowskiej nad swoim losem wstałem, wziąłem tę ikonę i mówię: „Zyta, to się tobie podobało, prawda?”, „No, tak, bardzo”, „No to przyjmij to ode mnie. Podoba ci się, prawda?”, „No, bardzo mi się podoba”, „No, to jest twoja”, „Poważnie? No, to bardzo ci dziękuję, no jesteś super, no to fajnie, no to ja już lecę, pa”.


******

A nie bał się pan, że nie zapanuje nad wicepremierami. Oni byli liderami partii, pan - nie. Mogli załatwiać mnóstwo rzeczy poza panem - z Jarosławem Kaczyńskim.
Od początku do końca, do ostatniego dnia, do ostatniej Rady Ministrów nie spotkałem się z żadną niesubordynacją wicepremierów. Nie oddawałem nikomu pola. Problemy były groteskowe, na przykład z panem Wiecheckim – LPR-owskim ministrem gospodarki morskiej, który zaczął nachodzić moich współpracowników z jakimiś głupimi pomysłami. A to, że ma za mały gabinet polityczny, za mało sekretarek, nie wie, dlaczego jeździ starą lancią, a nie nowym bmw, tak jak premier Giertych. Nagminne pretensje o to, że on jako minister nie jest paniskiem. Dramat.

Hanna Gronkiewicz- Waltz: Złożę wniosek do prokuratury o zbadanie sprawy Fundacji Solidarności

az, dw
2007-10-18, ostatnia aktualizacja 15 minut temu

Sprawa Fundacji Solidarności zostanie zbadana przez prokuraturę. Wniosek w tej sprawie ma złożyć jeszcze dziś prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO. - Z dokumentów wynika, że szereg przepisów zostało tam przekroczonych. Nawet jest podejrzenie wyprowadzenia majątku skarbu państwa.- powiedziała Hanna Gronkiewicz - Waltz w TOK FM.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Hanna Gronkiewicz-Waltz
- Ponieważ jest tam takie ryzyko, że będzie przedawnienie trzeba to jak najszybciej złożyć do prokuratury - dodała Gronkiewicz - Waltz. Prezydent Warszawy przyznała, że sprawą zainteresowano się od momentu, kiedy zaczął o niej informować Andrzej Lepper. Wówczas zbadano dokumenty dostępne w tej sprawie w urzędzie miejskim.

Według prezydent Warszawy - ówczesna partia Porozumienie Centrum przejmowało nieruchomości z naruszeniem przepisów prawa. Prawnicy miasta twierdzą że osoby reprezentujące Fundację Prasową Solidarności, mogły dokonać oszustwa. Założycielem fundację był Jarosław Kaczyński.

Wcześniej Platforma Obywatelska przygotowała raport, z którego wynika, że partia Jarosława Kaczyńskiego, Porozumienie Centrum, weszła w latach 90. w posiadanie czterech nieruchomości w stolicy. Bez przetargu. Przy kupnie jednej pomógł Kaczyńskiemu bank BPH.

Później bank te same pomieszczenia wynajmował od PC i w ten sposób dostarczał partii Kaczyńskiego pieniędzy na spłatę pożyczki zaciągniętej na poczet tej transakcji. O takim przejmowaniu własności państwowej - na, powiedzmy, niezbyt rynkowych zasadach - mówi się: uwłaszczenie majątku państwowego.

Andrzej Lepper mówiąc o sprawie przypomniał, że Fundacja Prasowa "Solidarności", której prezesem był Jarosław Kaczyński, udzieliła pożyczki PC, której prezesem był Jarosław Kaczyński. Partia nie była w stanie oddać tych pieniędzy fundacji, więc jej działacze oświadczyli, że mieli ustną umową z fundacją, dzięki której niczego zwracać nie muszą.

Potężne spadki na giełdzie w Indiach

Maciej Kuźmicz
2007-10-17, ostatnia aktualizacja 2007-10-17 21:11

Zobacz powiekszenie
Fot. PUNIT PARANJPE REUTERS
Na Dalal Street, przy której jest budynek giełdy w Bombaju, setki drobnych inwestorów zagryzało w środę wargi i patrzyło, jak na wielkim telebimie kursy spółek szybują w dół. Do końca tygodnia raczej nie będą mieli lepszego humoru
Paniczna wyprzedaż, spadek indeksów o blisko 10 proc., zawieszenie notowań, inwestorzy łapią się za głowy i płaczą. Tak wyglądała najczarniejsza środa w historii Bombay Stock Exchange w Bombaju, najważniejszej giełdy w Indiach.

W środę rano inwestorzy rzucili się do wyprzedaży akcji - to ich reakcja na ogłoszone we wtorek plany wprowadzenia ograniczeń w obrocie akcjami w Indiach. Takie propozycje przedstawił regulator giełdy Securities and Exchange Board of India (SEBI) po to, aby uniemożliwić podmiotom niezarejestrowanym w Indiach zakup akcji spółek z hinduskich giełd.

Ograniczenia miałyby dotyczyć tylko zagranicznych inwestorów, którzy nie są zarejestrowani w Indiach. To właśnie oni wpompowują w spółki hinduskie coraz więcej pieniędzy - tylko w ostatnim miesiącu kupili akcje za ponad 4,6 mld dol. To wywindowało ich ceny do najwyższych poziomów w historii, indeks Sensex przekroczył poziom 19 tys. pkt. W biurach maklerskich na Nariman Point (finansowa dzielnica Bombaju), które kupowały akcje dla zagranicznych firm, strzelały korki od szampana.

Ale to, że rwąca rzeka pieniądza zaczęła nagle napływać do Indii, zaczęło destabilizować gospodarkę - wywindowało kurs rupii (jej wartość wzrosła o 12 proc. w stosunku do dolara tylko z powodu napływu gotówki). W środę wieczorem inwestorów uspokajał minister finansów Palaniappan Chidambaram. Wyjaśniał, że na giełdzie w Indiach nadal można inwestować, ale trzeba się zarejestrować. Przekonał niewielu: notowania zamknęły się 1,8-proc. spadkiem wartości Sensex, na poziomie 18715,82 pkt. - Do końca tygodnia na giełdzie może trwać wyprzedaż. Dlaczego ktoś miałby łapać spadający nóż? - pytali retorycznie anonimowi ekonomiści.

Oto list Marcinkiewicza do premiera

Były premier odszedł z PiS
2007-10-18 01:51 Aktualizacja: 2007-10-18 04:56

Kazimierz Marcinkiewicz nie jest już członkiem PiS. Swoją rezygnację, prosząc o dyskrecję, złożył listownie ponad miesiąc temu na ręce Jarosława Kaczyńskiego. DZIENNIK dotarł do listu byłego premiera.


1) Sprawa podsłuchów. W ubiegłym tygodniu zadzwoniła do mnie Pani redaktor Kolenda-Zalewska z informacją, że w sejmowych kuluarach krąży informacja, że byłem podsłuchiwany i że znalazłem się na tak zwanej liście Kaczmarka, liście osób podsłuchiwanych. Odpowiedziałem, że nic mi o tym nie wiadomo, ale jednocześnie, że jest to ciekawe. Ona spytała, czy nie wykluczam, że mogę być podsłuchiwany. Oczywiście nie mogę. Nie jestem taki naiwny, na jakiego wyglądam, żeby wykluczyć, że ktoś z byłych, obecnych lub przyszłych służb specjalnych albo wywiadowni gospodarczych, albo hobbystów prywatnych mnie nie nagrywał. Powiedziałem też, że od wielu lat mam przekonanie, że żyjemy w państwie - o, przepraszam - świecie (tak jest na nagraniu) orwellowskim, gdzie nic się nie ukryje. Nieco zmanipulowany przekaz wywołał burzę i rozpoczął ataki nie tylko na mnie, ale także na moja żonę.

Nieco wcześniej, w czasie rodzinnego pobytu w Egipcie, zadzwonili do mnie dziennikarze śledczy z DZIENNIKAz prośbą o pilną rozmowę. W drodze z Egiptu do Londynu zatrzymuję się więc w Warszawie. Dziennikarze opowiadają mi zdarzenie z przed prawie dwóch lat. Nie mówią, skąd to wiedzą, od służb czy polityków. Zdarzenie - pewnie Pan wie - jest prawdziwe, dla mnie bardzo przykre, bo z tą świadomością musiałem żyć przez całe 9 miesięcy, a dziś już wiem, że nawet, powiedziałbym, groźne. Nie mogę kłamać, przyznaję, że takie zdarzenie ma miejsce, ale odmawiam udzielenia jakichkolwiek dodatkowych informacji. Mając nadzieję, iż opis, że ta osoba nie pełniła w tym czasie funkcji publicznych, a wiec można traktować całe zdarzenie jako prywatną nieistotną sprawę, wszystko zamknie.

Oba te zdarzenia, trafiając na zadziwiającą atmosferę, przez wszystkich - myślę, że także przez Pana Premiera - są odczytane z wielokrotnie zwiększonym natężeniem. Wybucha afera. Nie żyjąc na co dzień w kraju, nie wyczuwam tej atmosfery, tego napięcia. Gdy wszystko zaczyna wracać do normy, następuje kolejny atak za strony Pana Premiera. Zdaję sobie sprawę z powagi wykrytego przez dziennikarzy zarzutu, rozumiem więc sposób obrony obrany przez Pana. To ja mam być kozłem ofiarnym. Trzeba na wszelki wypadek podważyć moją wiarygodność. Trudno. Wiem, że mogę spodziewać się kolejnych akcji. Też trudno.

2/)W poprzednich miesiącach wypowiadałem się kilkakrotnie w sprawach dotyczących PiS. Raz wskazałem na groźną moim zdaniem tendencję zawłaszczania państwa przez niektórych posłów PiS, idealnie naśladujących w swych działaniach posłów SLD z poprzedniej kadencji. Nie generalizowałem, mówiłem z niepokojem o zdarzających się takich przypadkach. Mam nadzieję, że wie Pan Premier, że miałem na myśli przede wszystkim to, co dzieje się na Pomorzu, gdzie nawet zarząd wojewódzki podejmował uchwałę w sprawie obsady spółek skarbu państwa. Mógłbym pokazywać rozliczne gorszące przykłady takich zachowań. Nie taki był nasz program i plan działania. Dla dobra PiS musiałem ostrzec. Podobne ostrzeżenie sformułowałem w odniesieniu do szarogęsienia się różnych polityków PiS wywodzących się z PC. Mógłbym rzucać przykładami np. z Zielonej Góry i Gorzowa. Nie tylko ja wiem, że istnieje taki związek nieformalny ludzi dawnego PC, nazywany przeze mnie zakonem, który niestety niekontrolowany, podejmuje działania niszczące jedność partii. To nie jest wiedza tajemna. O tym wiedzą i politycy, i dziennikarze.

Uznano, że nie powinienem mówić tego publicznie, bo wpisuję się w wojnę, jaką prowadzi opozycja. Nie potrafię. Władza deprawuje ludzi władzy i niezbędna jest zdrowa, rozsądna, wynikająca z zatroskania krytyka, także krytyka wewnętrzna, a w tym publiczna. Jestem co do tego przekonany. Jeśli prześledzimy to, co dzieje się w partyjnej polityce francuskiej, brytyjskiej czy amerykańskiej, to znajdziemy tam liczne, nawet codzienne przykłady wewnętrznych sporów. Najbardziej znanym świeżym przykładem były spory Sarkozy’ego z Chirakiem, czyli ministra i lidera partii z prezydentem. Miałem nadzieję, że dorastamy do takiej demokracji. Okazało się, że nie. Co więcej, obawiam się, że zmierza to w kierunku „kto nie z nami, ten przeciw nam”, a to groźna dewiza.

3) Zdaję sobie sprawę, że Prawo i Sprawiedliwość jest Pańską partią. Nigdy tego nie podważałem. Wiem jednak, ile pracy włożyłem w PiS od samego początku jego powstania. Mimo że byłem założycielem i liderem Przymierza Prawicy, zrobiłem wszystko, by nasze środowisko wcielić do PiS. Pracowałem bardzo uczciwie jako przewodniczący klubu PiS, później sekretarz klubu, jako członek komitetu politycznego i innych władz partii, jako koordynator prac programowych w wielu dziedzinach.

Zawsze starałem się być totalnie lojalny i możliwie pracowity. Nigdy nie zabiegałem o jakiekolwiek zaszczyty, ani partyjne, ani publiczne. Zawsze byłem po prostu do pracy. Nigdy o nic nie prosiłem Pana Premiera dla mnie osobiście, może poza głupim pomysłem PKO BP, i tak niezrealizowanym. Nie zabiegałem o premierostwo. Podjąłem się tego zadania na Pańską prośbę i wykonałem je solidnie. Gdy trzeba było, z niejasnych powodów, tzw. przyspieszenia, bez szemrania ustąpiłem, odszedłem.

Wie Pan, że zarzuty jakie wobec mnie sformułowano i przekazywano niemalże codziennie, były nieprawdziwe. Nie tworzyłem ani partii, ani frakcji. Nie podważałem pańskiego autorytetu. Nie robiłem nic, co nie byłoby realizowaniem naszego programu. Dziś mówi Pan, że to pomyłka, że mnie Pan skrzywdził. Gdyby tak krzywdził pan ludzi, to wkoło byliby sami szczęśliwcy, bo takim - szczęśliwym - człowiekiem jestem.

Bardzo trudno podjąć taką decyzję, ale nie mam innego wyjścia. To boli, ale nie mogę pozwolić na stawianie mnie w rzędzie z Kaczmarkiem i Netzlem. Zwłaszcza gdy robi to premier i lider mojej partii. W związku z pańską publiczną oceną mojej osoby, ale także ze względu na brak zgody w partii na mówienie tego co się myśli, na polemikę z niektórymi błędnymi decyzjami, na krytykę wybieranej taktyki działania, składam na Pana ręce rezygnację z członkostwa w Prawie i Sprawiedliwości. Chciałbym decyzję tę podać do publicznej wiadomości po ewentualnych przyspieszonych wyborach parlamentarnych, aby nie stała się elementem kampanii wyborczej. Nie zamierzałem w tych wyborach startować. Podjąłem się pracy w EBOR i zamierzam kontrakt wypełnić.

Za dotychczasową współpracę trwającą już siedem lat bardzo serdecznie dziękuję. Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w projekcie politycznym naprawy państwa, projekcie, który rozbudził na nowo na wielką skalę nadzieje tak sporej części polskiego społeczeństwa. Zaręczam, że ideom tym pozostanę wierny i będę je realizował, jeśli dane mi będzie wrócić do działalności publicznej.

Z wyrazami szacunku

Kazimierz Marcinkiewicz

TVP znów w służbie CBA

knysz, w
2007-10-18, ostatnia aktualizacja 17 minut temu

Zobacz powiększenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Drugi dzień PiS, CBA i telewizja publiczna grały sprawą skorumpowanej posłanki PO

TVP 1 tuż po "Teleexpressie" nadała wczoraj reportaż o Beacie Sawickiej, którą CBA zatrzymało na przyjmowaniu łapówki 1 października (zaraz po tym została wyrzucona z PO). Było o tym, jak chciała ustawić przetarg na grunty na Helu. Słowem nie wspomniano o jej wstrząsającej konferencji prasowej, na której, płacząc, opowiadała, jak została wykorzystana przez funkcjonariusza CBA.

TVP 1 na wieczór zaplanowała specjalne wydanie programu publicystycznego, także telewizyjna "Dwójka" zmieniła ramówkę, by nadać program "Komentarz dnia".

Dla nagłośnienia sprawy Sawickiej TVP złamała ramówkę po raz pierwszy we wtorek. Tuż po "Teleexpressie" "Jedynka" retransmitowała konferencję CBA, na której prezentowano fragmenty telefonicznych rozmów Sawickiej, jak załatwiała sobie pieniądze w zamian za ustawienie przetargu na grunty na Helu. Wieczorem nadano specjalny program publicystyczny, w którym komentowano sprawę Sawickiej.

O zmianie ramówki TVP zdecydowała szefowa "Jedynki" Małgorzata Raczyńska, bliska znajoma rodziny Kaczyńskich. - Uznała, że konferencja szefa CBA odsłaniająca patologie życia publicznego powinna być zaprezentowana na antenie ogólnopolskiej jako istotna dla opinii publicznej - wyjaśnia Aneta Wrona, rzeczniczka TVP.

TVP 1 powtórzyła wczoraj w środku dnia całą konferencję CBA.

Wczoraj zapytaliśmy Wronę, czy TVP zmieni ramówkę, by pokazać wstrząsające oświadczenie Sawickiej. Odpowiedzi nie dostaliśmy. Telewizja już we wtorek dopisała do sprawy Sawickiej posłankę PO Elżbietę Radziszewską.

Wczoraj PiS wymieniał kolejne nazwiska posłów Platformy. Tomasz Dudziński twierdził, że Sawicka zaraz po zatrzymaniu zadzwoniła do posłanki PO Julii Pitery i sekretarza PO Grzegorza Schetyny.

- To nieprawda! - mówi Pitera. - Zadzwonił do mnie funkcjonariusz CBA, informując mnie, że Sawicka została zatrzymana. Zapytałam go, dlaczego do mnie dzwoni. Twierdził, że prosiła o to Sawicka.

Pitera po telefonie CBA skontaktowała się ze Schetyną. Do niego też zadzwonił funkcjonariusz CBA.

PO usunęła wczoraj z partii posła Wojciecha Pichetę (lekarz, nr 2 na liście PO w okręgu częstochowskim). Powód - głos Pichety zidentyfikowano w jednym z nagrań Sawickiej. Z ujawnionej przez CBA rozmowy wynikało, że Picheta mógł wiedzieć o korupcyjnych zamiarach posłanki. Nie zareagował na jej wynurzenia stanowczo.

- Będę kandydował - informuje jednak Picheta. - A od wykluczenia z partii będę się odwoływał do sądu koleżeńskiego. Żałuję, że wtedy nie potraktowałem poważnie słów Sawickiej i nikomu o nich nie powiedziałem.

Starcie gigantów śląskiej polityki

Jarosław Piwowar, pj
2007-10-17, ostatnia aktualizacja 2007-10-17 20:04

Politycy z pierwszych miejsc na listach wyborczych przyszli w środę na debatę "Gazety". Spierali się o Śląsk i jego przyszłość. Nie zabrakło też zaskakujących deklaracji. Andrzej Celiński (LiD) ogłosił, że nie boi się Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Z kolei Leszek Piotrowski (PSL) wyznał, że jest "kaczologiem"

Zobacz powiekszenie
Fot. Bartłomiej Barczyk / AG
W przedwyborczej debacie "Gazety" udział wzięli (od lewej): Leszek Piotrowski (PSL), Andrzej Celiński (LiD), Jerzy Polaczek (PiS), Kazimierz Kutz (PO), Piotr Spyra (LPR), Marzena Dolniak (Samoobrona) i Marceli Murawski (PPP)
POSŁUCHAJ
Środowa debata "Gazety" była jedyną okazją liderów list wyborczych w okręgu katowickim do bezpośredniej rozmowy. W kinoteatrze Rialto spotkali się Kazimierz Kutz (PO), Jerzy Polaczek (PiS), Andrzej Celiński (LiD). Nie zabrakło także Leszka Piotrowskiego (PSL), Marzeny Dolniak (Samoobrona) oraz Marcelego Murawskiego (PPP). Rialto było wypełnione do ostatniego miejsca.

Polityków pytaliśmy o najważniejsze dla Śląska sprawy. Wszyscy byli zgodni, że mecze Euro 2012 powinny odbywać się na Stadionie Śląskim w Chorzowie. - Sprawa została przesrana. Śląscy politycy nie potrafili działać w tej sprawie razem. Na szczęście przyszły premier [Donald Tusk - przyp. red.] jest piłkarzem - mówił Kutz.

Receptę na Euro 2012 podał minister Polaczek. Jego zdaniem organizacją mistrzostw na Śląskim musi zająć się Górnośląski Związek Metropolitalny.

Sporo emocji wzbudziła też sprawa Aglomeracji Śląskiej. Celiński i Piotrowski przekonywali, że powinien w niej być także Rybnik. Politycy niechętnie jednak deklarowali, jaką metropolia powinna mieć nazwę. - Ważne jest, by metropolia zaczęła działać razem z następną kadencją samorządów - mówił Polaczek.

Kandydaci tłumaczyli też, dlaczego wyborcy powinni głosować właśnie na nich. Na brawa gości zasłużył m.in. Celiński. Powiedział, że nie boi się Kaczyńskiego, Ziobry, Kamińskiego i Rydzyka. - Mam ich gdzieś. To znaczy tam, gdzie oni wiedzą, że ich mam - dodał.

Kutz był skromniejszy. - Nie będę was przekonywał, by głosować na mnie. Ale nie ma dzisiaj innego wyjścia niż PO, jeśli chcecie Polski bez nienawiści - tłumaczył.

Debatę mocnym akcentem zakończył też mecenas Piotrowski. Stwierdził, że uważa się za "kaczologa", ponieważ zna braci Kaczyńskich od wielu lat. - Wiem, co trzeba zrobić, by ich zawrócić - dodał.

Polaczek pochwalił się, że przez dwa lata jako minister transportu zabiegał o rozwój gospodarczy Polski. Dodał, że jego dewizą jest rzetelność i odwaga i że zawsze będzie się kierował tymi wartościami.

Debatę prowadzili Waldemar Szymczyk, zastępca redaktora naczelnego katowickiej redakcji "Gazety Wyborczej", oraz Przemysław Jedlecki, dziennikarz "Gazety". Śledzili ją dziennikarze radia TOK FM, Radia Katowice, Telewizji Katowice oraz TVN 24.

Jakie poglądy mają kandydaci na posłów z naszego regionu? - przejrzysta tabela, która ułatwi wybór, w piątkowych „Roztomajtych”

Bartoszewski: PiS szmaci III Rzeczpospolitą


Bartoszewski: PiS szmaci III Rzeczpospolitą
Władysław Bartoszewski
TVN24
- PiS szmaci III Rzeczpospolitą– powiedział w "Magazynie 24 godziny" w TVN24 Władysław Bartoszewski. Ostro skrytykował PiS za rozegranie w kampanii wyborczej sprawy Beaty Sawickiej. - To ubolewania godna afera - cytuje Bartoszewskiego tvn24.pl.
- Osądzanie tego typu czynów nie powinno się odbywać aurze walki partyjnej, chyba że ktoś ma mentalność karła moralnego, i to w aurze odnowy moralnej – mówił Władysław Bartoszewski.

Pytany, czy te mocne słowa opisują braci Kaczyńskich, Bartoszewski zaprzeczył.

Jego zdaniem Jarosław Kaczyński obecnie nie jest premierem, a prezesem walczącej partii. - Jest bardzo inteligentny, a zarazem zakompleksiony, antypatyczny i arogancki. Zdolny do wielu rzeczy. PiS szmaci III Rzeczpospolitą - mówił Bartoszewski.

- III Rzeczpospolita to jest według PiS wylęgarnia zła. III Rzeczpospolita to nie jest Polska budująca się, to nie jest Polska w NATO, to nie jest Polska w Unii, to jest Polska, w której dojrzał kiedyś łaskawie PiS, o którym za 20 lat nikt, mam nadzieję, nie będzie wiedział, że istniał - dodał.

Profesor zaznaczył jednak, że nie zna premiera osobiście.

Pytany o ostre słowa premiera o sposobie uprawiania przez Bartoszewskiego polityki zagranicznej, profesor stwierdził: - Jestem gotowy ufundować nagrodę 5 tysięcy euro z własnej kieszeni emeryta temu, kto pokaże mnie kłaniającego się w pas komukolwiek oprócz Jana Pawła II i Benedykta XVI. W pas się nie kłaniam, mimo że przy wzroście 1,84 muszę się czasem pochylać. To z grzeczności dla ludzi niższych – żartował.

Bartoszewski wcześniej powiedział dziennikowi "Polska", że nawet za milion złotych nie zagłosowałby na PiS. W TVN24 podniósł stawkę do 10 milionów. - W moim przekonaniu ich wyborcy są w błędzie i otrząsną się z tego zbyt późno. Nie wiedzą co czynią. Ale jeśli wiedzą, będą za to ponosili pełną moralną odpowiedzialność - cytuje Władysława Bartoszewskiego tvn24.pl.

Prof. Bartoszewski jest prezesem Komitetu Honorowego Platformy Obywatelskiej.

PiS doradzało Kwaśniewskiemu przed debatą

"Dziennik": To sztabowcy PiS namówili otoczenie Aleksandra Kwaśniewskiego, by w debacie z Donaldem Tuskiem zapytał lidera PO o prywatyzację szpitali i odczytał mu fragment programu Platformy.
Według ustaleń gazety Adam Bielan przed poniedziałkową debatą Kwaśniewski - Tusk przekazał współpracownikowi Kwaśniewskiego program PO z zakreślonym fragmentem, który wskazywał słaby punkt.

Waldemar Dubaniowski nie chciał ujawnić, skąd pomysł, by Kwaśniewski w debacie wykorzystał argument będący kanwą kampanii PiS. Nie zaprzeczył jednak, że to Bielan podpowiedział mu tę strategię.

W czasie poniedziałkowej debaty, gdy Tusk zapytał byłego prezydenta o służbę zdrowia, ten odpowiedział pytaniem o prywatyzację szpitali.

- Panie przewodniczący, jak to jest, że teraz się z tego wycofujecie? - spytał Kwaśniewski. Tusk poradził mu, by dobrze sprawdził, bo w programie "nie ma słowa prywatyzacja w kontekście szpitali".

Były prezydent odczytał fragment, który nie pozostawił wątpliwości, że jest inaczej.