środa, 13 sierpnia 2008

(Anty)reklama hiszpańskich koszykarzy

bk, Guardian
2008-08-13, ostatnia aktualizacja 2008-08-13 00:11
Zobacz powiększenie

Sesja dla sponsora koszykarskich mistrzów świata miała przysporzyć Hiszpanom jeszcze większej popularności i kibiców podczas igrzysk w Pekinie. Tymczasem wpakowała koszykarzy w kłopoty. Na zdjęciach cała hiszpańska reprezentacja robi skośne oczy, co w Pekinie, ale nie tylko odczytano jako zachowanie rasistowskie.

Chińska publiczność podczas meczu badmintona: Kill, kill, kill! »

We wtorek Hiszpanie grali z gospodarzami igrzysk - Chińczykami. Choć zwyciężyli po heroicznej walce i dogrywce 85:75 to powody do radości mieli umiarkowane. Nie tyle z racji świetnej gry Yao Minga, ale z powodu gwizdów jakie ze strony chińskich kibiców padły w kierunku wicemistrzów Europy. Można się jedynie domyślać, że były reakcją na przedolimpijską sesję zdjęciową reprezentacji Hiszpanii, podczas której koszykarze ubrani w stroje sportowe, z symbolem smoka na parkiecie, zostali sfotografowani robiąc skośne oczy. Pomysłodawcą był sponsor zespołu i jednocześnie producent ubrań, chińska firma Li-Ning, nazywana azjatyckim odpowiednikiem Nike. Fotografię w dużym formacie na swojej stronie opublikował największy hiszpański dziennik sportowy, "Marca". Zdjęcia, które miały być promocją zespołu, przyczyniły się jedynie do jego kompromitacji. Nikt z zaangażowanych w kampanię nie pomyślał, że zabawne dla Hiszpanów fotografie nie każdemu mogły przypaść do gustu. Prasa na całym świecie zastanawia się teraz ile jest w nich z przypadku, a ile z rasistowskiego wybryku.

Chińska firma przedłużyła ostatnio kontrakt z hiszpańską federacją, a kontrowersyjne zdjęcia były zapewne jego elementem. Zastanawiający jest fakt, że pomysł wyszedł właśnie od samej firmy, która przecież pochodzi z kraju będącego gospodarzem tegorocznych igrzysk. Li-Ning milczy jednak w tej sprawie, a tłumaczyć muszą się sami koszykarze. - Jeden z naszych sponsorów poprosił nas, byśmy, jako "ukłon" w stronę udziału w igrzyskach w Pekinie, zrobili skośne oczy. Myśleliśmy, że to coś odpowiedniego, co zawsze będzie interpretowane jako miły gest - tłumaczy się w swoim blogu ikona reprezentacji Hiszpanii, Jose Manuel Calderon. Zawodnik mówił, że nie było w tym zachowaniu rasistowskiego elementu, a on sam bardzo szanuje Wschód, jego mieszkańców i kulturę.

To już nie pierwsze taka afera z udziałem hiszpańskich sportowców. Głośna była sprawa selekcjonera piłkarskiej reprezentacji z Półwyspu Iberyjskiego, Luisa Aragonesa, który naśladował małpę w kontekście znanego futbolisty francuskiego Thierr'iego Henry. Z rasistowskimi okrzykami ze strony publiczności podczas GP Barcelony spotkał się również brytyjski kierowca F1, Lewis Hamilton.

TST: Historyczny mecz przegrany przez Polki

TK/inf. własna /10:08
PAP/EPA
PAP
Po raz pierwszy w historii igrzysk olimpijskich przy pingpongowym stole stanęła reprezentantka Polski. Była nią zawodniczka pochodząca z Chin, a mająca polskie obywatelstwo Qian Li.
Przegrała ona jednak pojedynek z Ling Lin w drużynowym turnieju, w którym rywalkami Polek były wicemistrzynie świata reprezentantki Hongkongu.

Ostatecznie Azjatki pokonały nasze zawodniczki 3:0. Najbliższa zdobycia punktu dla polskiego zespołu była Natalia Partyka. Mistrzyni ateńskiej paraolimpiady wygrała dwa sety z piątą zawodniczką poprzednich igrzysk olimpijskich. W decydującej partii przegrała jednak 4:11.

W czwartek rywalkami Polek będą zespoły Niemiec i Rumunii. W bezpośrednim spotkaniu tych zespołów Rumunki zwyciężyły 3:0.

Rywalizacja drużynowa w tenisie stołowym debiutuje w programie igrzysk.

Polska - Hongkong 0:3
Qian Li - Ling Lin 0:3 (7:11, 9:11, 7:11)
Natalia Partyka - Yana Tie 2:3 (11:8, 9:11, 6:11, 11:5, 4:11)
Jie Xu/Natalia Partyka - Sui Fei Lau/Ling Lin 0:3 (6:11, 6:11, 10:12)

Barcelona - Wisła 4-0

Andrzej Klemba, Barcelona
Niespełna pół godziny wystarczyło Barcelonie, by wybić Wiśle z głowy marzenia o Lidze Mistrzów. Później Katalończycy grali jak w sparingu i prześcigali się w marnowaniu sytuacji. Mistrzom Polski zostanie jeszcze gra w Pucharze UEFA
Wisła poległa na Camp Nou - relacja Z czuba »

Niespełna pół godziny wystarczyło Barcelonie, by wybić Wiśle z głowy marzenia o Lidze Mistrzów. Później Katalończycy grali jak w sparingu i prześcigali się w marnowaniu sytuacji. Mistrzom Polski zostanie jeszcze gra w Pucharze UEFA

Wisła przyjechała na Camp Nou świadoma siły rywala, ale miała nie być przestraszona. Zawodnicy i trenerzy zapewniali, że to nie jest wycieczka czy też miła przygoda, ale mecz, w którym mogą przejść do historii. Prawie wszyscy mieli okazję po raz pierwszy na własnej skórze sprawdzić, jak się gra na Camp Nou. Jedynie Marcin Baszczyński mógł być dla nich przewodnikiem, bo wystąpił przeciwko Barcelonie siedem lat temu. Tamte mecze pamiętał też Arkadiusz Głowacki, ale jest kontuzjowany. Na szczęście dla Wisły do zdrowia wrócił Piotr Brożek i trener Maciej Skorża miał do dyspozycji swoich najlepszych piłkarzy. A że nie ma ich za wielu nie miał zbyt dużych problemów z wyborem składu.

Jedyną niewiadomą była pozycja lewego pomocnika. Szkoleniowiec Wisły postawił na Rafała Boguskiego, który ostatnio był w znakomitej formie, a posadził na ławce Marka Zieńczuka.

Wiślacy może i nie wyszli wystraszeni, ale szybko na boisku było widać, kto rządzi. Barcelona od początku przeważała, prawą stroną groźnie atakował Daniel Alves z Pedro i Piotr Brożek miał ogromne kłopoty, by ich powstrzymać. Na drugim skrzydle Thierry Henry systematycznie mijał Marcina Baszczyńskiego i dobrze, że jeszcze nie za dobrze rozumiał się z Samuelem Eto'o, bo mogło dojść do pogromu

W Wiśle właściwie tylko Paweł Brożek pokazywał, że momentami można walczyć jak równy z równym z piłkarzami Barcelony. Odebrał piłkę mistrzowi Europy Carlesowi Puyolowi, nabrał Rafaela Marqueza, jednak w najważniejszym momencie popełnił błąd. Później skutecznie walczył z Meksykaninem, ale nie miał do kogo zagrać. Wisła broniła się prawie bez przerwy 10 zawodnikami. Sam Brożek nie był w stanie odebrać piłki, zagrać ją i jeszcze do podania dobiec, by strzelić.

Niestety reszta zawodników była o dwie klasy gorsza od przeciwników. Ze zwodami Łobodzińskiego Eric Abidal, poza jednym razem, radził sobie jakby miał naprzeciwko siebie juniora. Sobolewski z Cantoro próbowali dryblować po trzech rywali, a zapomnieli, że Xavi sam 20 m przed bramką oznacza poważne kłopoty.

Obrona Wisły wytrzymała tylko 18 minut. Marquez zrehabilitował się za błędy i podał do Eto'o, który nie zmarnował sytuacji sam na sam. Precyzyjnym strzałem podwyższył Xavi i Barcelona zwolniła. I tak jednak miała kolejne okazje, ale przed przerwą od straty kolejnych goli mistrzów Polski uchronił Mariusz Pawełek.

- Od zawsze jestem fanem Barcelony. Ceniłem holenderskich szkoleniowców, którzy nadali jej specyficzny sposób grania. Nie będzie wysokiego wyniku, padną dwie bramki - prognozował przed meczem Stefan Majewski, trener Cracovii. Pomylił się o jedną.

W drugiej połowie piłkarze Wisły wyglądali na zrezygnowanych. Do ataku nie miał kto biegać, bo zawodnicy chyba myśleli tylko o tym, by ten mecz już się skończył. Nie było widać, że chcą zmienić niekorzystny wynik. Zresztą różnica w umiejętnościach była tak duża, że nie byli w stanie nic zdziałać. Kwintesencją niemocy mistrzów Polski była akcja Andrzeja Niedzielana, który wychodził sam na Victora Valdesa i... się przewrócił. Pierwszy strzał (niecelmy) w 72 min oddał Sobolewski.

Inicjatywę nadal mieli rywale, którzy wręcz bawili podaniami z pierwszej piłki. Jedna z takich akcji przyniosła im trzeciego gola - Iniesta - Eto'o - za Henrym znów nie zdążył Baszczyński i Francuz lekko podciął piłkę nad rozpaczliwie interweniującym Pawełkiem.

Przez pół godziny kolejne gole nie padły, bo piłkarze Barcelony nonszalancko strzelali, ofiarnie pod nogi rzucał się Diaz lub bronił Pawełek. W końcu po podaniu Iniesty Wisłę dobił Eto'o.

Najlepiej spisali się kibice Wisły, których ponad tysiąc było słychać prawie przez cały. Jak na prawie 60 tys. widzów na Na Camp Nou jest raczej cicho. Słychać głównie oklaski po dobrych zagraniach i gwizdy po faulach na graczach Barcelony.

Maciej Skorża: Nie nadążaliśmy za Barceloną


- Nie byliśmy w stanie nawiązać walki z rywalami. Mam nadzieję, że za dwa tygodnie w Krakowie będzie lepiej. Przy tak dysponowanym przeciwniku próbowaliśmy robić, co w naszej mocy. Na więcej nie było nas stać

Uważałem, że Rafał Boguski jest w lepszej dyspozycji od Zieńczuka. Nie chciałem zmieniać składu, który pokonał Beitar, dlatego też wyszedł od początku. Nie mam pretensji do drużyny, nie przeszli obok meczu. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Może trochę brakowało wiary w zwycięstwo, ale pierwszy raz w życiu zderzyliśmy się z tak dobrym rywalem.

Barcelona nie pozwoliła nam na inną grę. Zdominowała nas w drugiej linii i nie nadążaliśmy za ich rozgrywaniem piłki. Dlatego też próbowaliśmy posyłać długie piłki do Pawła, by coś zdziałał.

Być może niektórym presja przeszkadzała. Po kilkunastu minutach gry drużyna poczuła, o ile lepszy jest rywal. Trudno w takiej sytuacji myśleć o ataku. To taki odruch obronny, że się zespół cofa i broni.

Nie potrafię powiedzieć, ile potrzeba lat, by rywalizować jak równy z równym z Barceloną.

Beenhakker: to święto grać z Barceloną »


Bramki:

Eto'o (19., 84.), Xavi (26.), Henry (51.)


Skład:

V~ctor Valdés - Daniel Alves, Carles Puyol, Rafael Márquez, Éric Abidal, Seydou Keita, Xavi Hernández, Andrés Iniesta, Pedro Rodr~guez Ledesma, Thierry Henry, Samuel Eto'o
Trener: Frank Rijkaard

Skład:

Mariusz Pawełek - Marcin Baszczyński, Cleber, Junior Diaz, Piotr Brożek - Wojciech Łobodziński, Radosław Sobolewski, Tomas Jirsak, Mauro Cantoro, Rafał Boguski - Paweł Brożek
Trener: Maciej Skorża

GIM: Chinki najlepszymi gimnastyczkami

2008-08-13, ostatnia aktualizacja 2008-08-13 13:24
Zobacz powiększenie
Fot. Amy Sancetta AP

Reprezentantki Chin sięgnęły po raz pierwszy w historii po złoty medal w olimpijskim turnieju drużynowym gimnastyczek sportowych. Radość wypełnionej do ostatniego miejsca hali National Indoor Stadium nie miała granic, bo Chinki w drodze na najwyższy stopień podium pokonały Amerykanki.

To była rywalizacja pełna podtekstów nie tylko sportowych. A takie pojawiają się zawsze, gdy dochodzi do bezpośredniego starcia sportowców z Chin i USA. Starcia dwóch potęg gospodarczych i sportowych, a także dwóch cywilizacji. Takie potyczki dodatkowo mobilizują przede wszystkim zawodników z Azji. Za nimi stoją również miliony kibiców, którzy z zapartym tchem oglądali sukces swych zawodniczek. Chinki Fei Cheng, Linlin Deng, Kexin He, Yuyuan Jiang, Shanshan Li, Yilin Yang pokonały o 2,375 pkt gimnastyczki USA, które wystąpiły w nowym składzie, w porównaniu z tym, który sięgną po wicemistrzostwo olimpijskie z Aten.

A w trakcie chińsko-amerykańskiej rywalizacji nie brakowało dramatycznych momentów. Gdy wydawało się, że upadek na równoważni Cheng Fei zaprzepaści szanse Chinek na złoto, dwa błędy popełniła Amerykanka Alicia Sacramone. 20-letnia gimnastyczka upadła wykonując ćwiczenie na równoważni. Nie ustrzegła się także błędu w ćwiczeniu wolnym.

-Popełniliśmy dwa błędy i w tej sytuacji trudno jest zdobyć złoty medal - skomentowała występ trenerka Martha Karolyi.

Aplauz jaki zgotowali zawodniczkom chińscy kibice nie miał końca, tak jak radość ze złota i zwycięstwa nad... Amerykankami. Jak dotąd bowiem gimnastyczki z Chin mają na koncie tylko brązowe medale olimpijskie, które zdobyły w Los Angeles w 1984 i Sydney w 2000 roku.

Brąz zdobyły Rumunki, a czwarte miejsce przypadło brązowym medalistkom olimpijskim z Aten ekipie Rosji. Z brązowego składu zaprezentowała się tylko Anna Pawłowa. To spora niespodzianka, biorąc pod uwagę fakt, iż Rosjanki zawsze stawały na podium. Piąte miejsce przypadło Japonkom, które wyprzedziły Australijki, Francuzki i Brazylijki.

Japonki były niezwykle ucieszone. Tak wysoko w klasyfikacji turnieju olimpijskiego nie były od 1968 roku, kiedy w Meksyku zajęły czwarte miejsce, po tym jak w Tokio, cztery lata wcześniej, wywalczyły brązowy medal. Do finały zakwalifikowały się w Pekinie z ósmy rezultatem.

Skoki Blanika są szalenie niebezpieczne »

GIM Naprawdę malutkie złotka z Chin

Rafał Stec, Radosław Leniarski, Pekin
2008-08-13, ostatnia aktualizacja 2008-08-13 14:46
Zobacz powiększenie
Fot. Amy Sancetta AP

Złote medale dyndały drobniutkim chińskim gimnastyczkom niemal między nogami. Reprezentacja gospodarzy, podobnie jak we wtorek wśród mężczyzn, po pasjonującym widowisku wyprzedziła drużynę USA



Igrzyska naprawdę malutkich ludzi »

Wyniki finału w gimnastyce drużynowej mężczyzn »

Gimnastyka sportowa, wielobój drużynowy kobiet: finał »

To była batalia prestiżowa, której oba supermocarstwa walczące o triumf w klasyfikacji medalowej wyczekiwały od wielu tygodni i jeszcze przed igrzyskami intensywnie zapowiadały ją jako jeden z olimpijskich hitów. Amerykańska prasa zarzuciła Chińczykom, że oszukują, manipulując metrykami zawodniczek. Gospodarze mieli ich zdaniem sztucznie zawyżyć wiek trzech najlepszych zawodniczek - He Kexin, Jiang Yuyuan oraz Yang Yilin - by zmieściły się w limicie, nie dopuszczającym do startu gimnastyczek młodszych niż 16-letnie (muszą obchodzić urodziny w roku zawodów). Dzieci mają nad dojrzalszymi przeciwnikami tę przewagę, że są lżejsze i nie czują strachu, przez co łatwiej namówić je do ryzykownych manewrów.

Chińczycy bronili się, przedstawiając akty urodzenia oraz paszporty, ale atmosfera stężała. I nie uspokoiła się po środowym finale, po którym znów padły oskarżenia. Amerykanie byli gorzko rozczarowani, zgodnie powtarzali, że nie zdobyli srebra, lecz przegrali złoto. Na drugich igrzyskach z rzędu.

Plac zabaw na 20 tysięcy

Potworny dramat przeżyła ich wielka gwiazda, Alicia Sacramone. Na półmetku zawodów - po skoku oraz ćwiczeniach na poręczach asymetrycznych - jej drużyna wciąż nie traciła wiele do liderek, zachowując szanse na złoto. Sacramone stanęła na rozbiegu, by ruszyć w kierunku trzeciego przyrządu - równoważni. Miała czekać ze startem, aż czerwone światło zgaśnie, a zapali się zielone. Niestety, ekran długo był pusty. Sędziowie akurat kłócili się z producentem telewizji realizującym transmisję. Amerykanka dwukrotnie schodziła z rozbiegu.

A kiedy ruszyła, to tuż po odbiciu się od odskoczni nie trafiła jedną ze stóp w równoważnię. I spadła na ziemię. Zanim na dobre rozpoczęła ćwiczenie, wiedziała, że arbitrzy odejmą jej mnóstwo punktów.

Jej rozpacz śledziła cała hala. Dziewczyna o największych oczach wśród wszystkich finalistek walczyła ze sobą, by się nie rozpłakać, widząc na telebimie zbliżenie własnej twarzy, na której drgały wszystkie mięśnie. Koleżanki ją przytulały i pocieszały, ale z marnym skutkiem. Rozstrzęsiona Sacramone upadła także w ostatniej konkurencji, ćwiczeniach wolnych. I zainicjowała kaskadę grubych błędów całej drużyny. Każda z Amerykanek - również 18-letnia Nastia Liukin i 16-letnia Shawn Johnson - traciła równowagę lub lądowała poza matą.

Chinki też miewały kłopoty, zwłaszcza na równoważni, która w największym stopniu wymaga i precyzji, i siły. Normalny człowiek z trudem by na niej ustał.

Ale niepowodzeń zwyciężczynie nie zauważały. Zachowywały się, jakby pozbawiono je układu nerwowego. W ostatniej konkurencji doprowadziły halę do ekstazy z szerokimi uśmiechami, które nie znikały z ich ust nawet, gdy fruwały głową do ziemi kilka metrów nad matą. Wcześniej zyskały ogromną przewagę, więc w miarę przyzwoicie - wystarczająco na złoto - ostatnie układy wykonałyby prawdopodobnie z zamkniętymi oczami.

Wszystkie malutkie, jeszcze drobniejsze od Amerykanek, wibrowały w powietrzu rozluźnione, jak podglądane na dziecięcym placu zabaw, a nie przez dziesiątki kamer i 20 tysięcy ludzi na trybunach. Trzy z sześciu - posądzane przez Amerykanów o nieuczciwość - mają według oficjalnych 16 lat. Najpotężniejsza w reprezentacji Yang Yilin wyrosła na całe półtora metra, Deng Linlin, He Kexin i Jiang Yuyuan mierzą odpowiednio 137, 142 i 140 cm, a ważą 31, 33 i 32 kg. Z bliska sprawiały wrażenie zbyt wiotkich, by uwierzyć, że to one kilka chwil wcześniej wyczyniały te niesamowite ewolucje. I że ktoś dorosły ośmielił się je do nich namawiać. W końcu przedszkolaków nikt nie wysyła do pracy na rusztowaniach. Nawet jeśli byłyby wystarczające zwinne i silne, by drapacz chmur postawić w tydzień. W środę na takie wyglądały finalistki wszystkich reprezentacji.

Kiedy zawody się skończyły, Chinki też się rozpłakały. Ze szczęścia. Przed dekoracją poprawiały sobie jeszcze wzajemnie makijaż. Bardzo ostry makijaż. Jakby mistrzyniami olimpijskimi chciały zostać jako dorosłe kobiety.

Jednemu zapobiec nie mogły - medale, zazwyczaj leżące na piersiach zwycięzców, dyndały im wyraźnie poniżej pępków.

Dopiero zaczęły, a już złote

Amerykanki ściskały rywalki i gratulowały, nie spoglądając im w oczy. Ich opiekunowie oskarżali niemal wprost. - Dowodów nie mam - mówiła Martha Karolyi, kierownik reprezentacji USA i była gimnastyczka. - Wiem, że jedno z tych dzieci traci zęby, ale dowodów nie mam. Nie sądzę jednak, by wszystkie obecne tutaj reprezentacje przestrzegały przepisów - dodała.

Amerykańska prasa dotarła do mnóstwa dokumentów - chińskich! - z których wynika, że trzy spośród złotych medalistek mają 14 lat. Wszystkie mają mizerne doświadczenie. Dwie debiutowały na zawodach międzynarodowych w tym roku, jedna jesienią ubiegłego.

Pechowa Sacramone skończy niebawem dopiero 21 lat, ale wygląda tak dojrzale, że mogłaby uchodzić za matkę Kexin lub Linlin. Jej igrzyska będą kojarzyć się z traumą. Koleżanki z drużyny - uchodziły za faworytki - też cierpią, ale ona dodatkowo czuje się winna. - Czekałam na zielone światło całą wieczność. To miało wpływ na mój upadek, ale mnie nie usprawiedliwia. Teraz muszę jakoś z tym żyć - mówiła spłakana. Jej wielkie oczy wypełniały telebim w pekińskiej hali, teraz pewnie trafią na czołówki oszalałych na punkcie gimnastycznego szlagieru amerykańskich gazet.