piątek, 20 listopada 2009

Pożyczka pod tajny system

Piotr Nisztor 18-11-2009, ostatnia aktualizacja 18-11-2009 15:17

System kodujący rozmowy prezydenta i premiera został zastawiony, bo producent ma kłopoty finansowe

Dzięki systemowi Sylan szyfrowane są m.in. rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego
źródło: Forum
Dzięki systemowi Sylan szyfrowane są m.in. rozmowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Sylan to najlepszy polski system niejawnej łączności telefonicznej, który szyfruje połączenia z telefonów stacjonarnych. To on zapewnia bezpieczeństwo rozmów prowadzonych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska z głowami innych państw czy z polskimi dyplomatami z zagranicznych placówek.

Twórcami Sylana są polscy naukowcy z warszawskiej firmy TechLab 2000. Z informacji „Rz” wynika, że firma jest w poważnych kłopotach finansowych. Według naszych informacji mogło to doprowadzić do utraty kontroli nad dokumentacją systemu szyfrującego. TechLab musiał bowiem pożyczyć pieniądze, by skończyć prace nad Sylanem. A zrobił to... pod zastaw swego wynalazku. Ponieważ pieniędzy nie oddał, system przejęła inna polska spółka – Biatel (brała udział w budowie m.in. światłowodu jamalskiego ). I to w jej rękach znalazły się teraz tajemnice systemu chroniącego rozmowy polskich polityków najwyższego szczebla.

Śledztwo prokuratury

W sierpniu 2009 r. ABW powiadomiła prokuraturę o ujawnieniu tajemnicy służbowej. Jak tłumaczy „Rz” ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzeczniczka agencji, ma to związek „z udzieleniem przez firmę Biatel pożyczki firmie TechLab 2000 pod zastaw dokumentacji technicznej i certyfikacyjnej urządzeń wchodzących w skład systemu Sylan”.

Umowę zawarto w 2008 r. Opiewała na kilka milionów złotych.

– Śledztwo w tej sprawie zostało wszczęte 14 października – potwierdza informacje „Rz” Mateusz Martyniuk z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Obie spółki bronią się, że nie była to stricte pożyczka, tylko umowa o współpracy. – Wszystko, co robimy, jest zgodne z prawem, mamy na to odpowiednie opinie prawne – zapewnia „Rz” Wiktor Kuncewicz, prezes TechLab 2000. Twierdzi, że ABW była informowana o działaniach podejmowanych przez spółkę.

– Umowę z TechLabem przygotowywała dla nas renomowana kancelaria prawna, która stwierdziła, że podpisanie wstępnej umowy o współpracy pod zastaw technologii jest zgodne z prawem – podkreśla Stanisław Kalankiewicz, prezes Biatelu.

30 października minął jednak termin spłaty przez TechLab zobowiązań wobec Biatelu, który przesłał dłużnikowi wezwanie do zapłaty. Kuncewicz zapewnia, że jego firma spłaci dług. Zaznacza również, że TechLab nie stracił praw do Sylana. – W chwili obecnej posiadamy prawa do rozwoju, produkcji, sprzedaży i użytkowania urządzeń systemu Sylan – zapewnia.

Innego zdania jest Kalankiewicz. – Teoretycznie w momencie, gdy w wymaganym terminie nie wpłynęły pieniądze od TechLabu, staliśmy się posiadaczem prawa do Sylana – mówi.

Czy doszło do wycieku

Płyta z dokumentami technologicznymi systemu od dnia podpisania umowy znajduje się w kancelarii tajnej Biatelu. Dane są jednak zakodowane, a klucz do ich otwarcia jest w kancelarii notarialnej.

Kalankiewicz tłumaczy, że dotychczas nie zapoznał się z dokumentacją, bo czeka na opinie ze służb specjalnych, w jaki sposób powinien to zrobić i czy ma do tego prawo.

Oficer ABW, który zna dokumenty sprawy, nie wyklucza jednak, że pracownicy Biatelu mogli bezprawnie zapoznać się z technologią, za co odpowiedzialny byłby zarząd TechLabu. – Podejrzewamy, że mogło dojść do nieautoryzowanego otwarcia płyty. Nie wierzę, że prezes giełdowej spółki, jaką jest Biatel, bez sprawdzenia zawartości płyty zgodził się podpisać umowę na kilka milionów – uważa.

– Gdyby doszło do jakiegokolwiek wycieku technologii, np. do obcych służb, to pewnie dziś siedziałbym za kratkami – podkreśla Kalankiewicz.

Dokumentacja Sylana jest bardzo cenna. Szef TechLabu szacuje jej wartość na kilka – kilkanaście milionów dolarów.

Według płk. Mieczysława Tarnowskiego, byłego wiceszefa ABW, znalezienie kupca nie powinno być więc problemem. – Biatel może wejść we współpracę z podmiotem posiadającym odpowiednie uprawnienia (certyfikaty upoważniające do przetwarzania informacji niejawnych – red.) i zarobić duże pieniądze – uważa. – Może się więc zdarzyć, że tak istotna dla bezpieczeństwa państwa technologia trafi do zagranicznej firmy. Tam zostanie udoskonalona, a potem znów sprzedana do użytku dla naszej administracji, już nie jako polski produkt.

Technologia do kosza?

Czy w wyniku zamieszania wokół Sylana najważniejsze osoby w państwie mogą zostać bez szyfrowanych telefonów?

– Nie ma takiej możliwości, bo jest kilka systemów szyfrowania używanych przez administrację państwową – zapewnia płk Tarnowski. Dodaje, że jeśli będą dowody na wyciek technologii, Sylan zostanie wycofany z użytku. – W ten sposób stracimy bardzo dobrą, całkowicie polską technologię – podkreśla.

Co to jest sylan

System łączności niejawnej Sylan został w całości opracowany przez polskich naukowców z firmy TechLab 2000. Pozwala on na prowadzenie rozmów do poziomu „tajne”. Dotychczas polityka bezpieczeństwa państwa nie zakładała bowiem stworzenia technologii teleinformatycznej umożliwiającej poruszanie w rozmowach przez aparaty telefoniczne spraw o klauzuli „ściśle tajne”. Kody do aparatów działających w systemie są wprowadzane przez ABW.

Na razie Sylan obejmuje tylko sieć telefonii stacjonarnej. Szefowie TechLabu czekają, aż Agencja wyda certyfikat bezpieczeństwa dla telefonów komórkowych, które mają być kolejnym elementem systemu. Aparaty wyposażone w urządzenia szyfrujące oferuje już na rynku także jeden z operatorów komórkowych.

ABW: System jest bezpieczny

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w odpowiedzi na nasz artykuł zapewniła, że system niejawnej łączności rządowej jest w pełni bezpieczny, a służby odpowiedzialne za jego funkcjonowanie stale monitorują jego niezawodność i zdecydowanie reagują na potencjalne zagrożenia.

Agencja pracuje też nad nowym systemem: "Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom administracji państwowej w zakresie dysponowania mobilnym systemem do przekazywania informacji niejawnych, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wspólnie z MSWiA wdraża nowy, nowoczesny system łączności rządowej, w oparciu o polskie, narodowe rozwiązania kryptograficzne." - czytamy w komunikacie ABW -jen

—pn

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora p.nisztor@rp.pl

Rzeczpospolita

Nowa afera z udziałem "Zbycha" i "Mira"?

Nowa afera z udziałem Zbycha i Mira?

Wygląda na to, że mamy nową aferę z udziałem Mirosława Drzewieckiego, Zbigniewa Chlebowskiego i Ryszarda Sobiesiaka - donosi tvp.info. Sprawa dotyczy przetargu na dzierżawę wyciągu narciarskiego z infrastrukturą, znajdującego się na Polanie Sosny w Niedzicy (Małopolskie).

W tej sprawie Drzewieckiemu i Chlebowskiemu zadanie stawia znany z afery hazardowej Ryszard Sobiesiak, wspierany przez jednego z najbogatszych Podhalan Andrzeja Stocha. Aktywny też jest szef gabinetu politycznego ministra sportu Marcin Rosół - wylicza tvp.info.

O co chodzi? O przetarg na dzierżawę dochodowego wyciągu z infrastrukturą, należącego do Zespołu Elektrowni Wodnych w Niedzicy. Elektrownia jest spółką Skarbu Państwa. Firma ta prowadzi także usługi turystyczne - ma hotele, pensjonaty i miejsca biwakowe, położone na niezwykle atrakcyjnych terenach wokół Zamku Czorsztyńskiego.

Według tvp.info kluczową dla sprawy przetargu osobą jest Lech Janczy, przewodniczący Koła PO w Czorsztynie, do lata 2009 pełnomocnik Zarządu Zespołu Elektrowni w Niedzicy ds. dzierżawy i wynajmu. To on może zagwarantować, że przetarg zostanie rozstrzygnięty po myśli zainteresowanych. W lecie dostaje jednak wypowiedzenie, którego termin upływa ostatniego dnia września. Kłopot dla Stocha i Sobiesiaka polega na tym, że przetarg na wyciąg - "żyłę złota” w czasie sezonu zimowego - jest zaplanowany na 12 października.

Wtedy - według tvp.info - do akcji wkraczają Chlebowski i Drzewiecki. Impulsem dla nich jest zlecenie przekazane im przez Sobiesiaka, za którego plecami stoi Stoch. Zależy im, by ich człowiek - Janczy - nie stracił stanowiska i odpowiadał za przetarg. Ponieważ wszyscy podejrzewają, że mogą być podsłuchiwani przez CBA, w rozmowach telefonicznych porozumiewają się szyfrem. "Jeszcze nic straconego, Rysiu" - mówi Chlebowski do Sobiesiaka 14 września sugerując, że zrobił wszystko, by Janczy pozostał na stanowisku.

Gdy następnego dnia Sobiesiak dzwoni do Janczy, żali się, że nie może dodzwonić się do Mirka (Drzewieckiego). "Dwa dni nie odbiera telefonu, dupek jeden, teraz był w telewizji, myślałem, ze jak wyjdzie, odbierze, ale nie odebrał" - mówi. Radzi Janczy, by przekazał posłowi PO ziemi nowosądeckiej, Andrzejowi Czerwińskiemu (zwanemu też "pikusiem z Sącza"), by naciskał na Drzewieckiego. Chodzi o czywiście o to, by Janczy zachował stanowisko.

Tvp.info ujawnia tajne spotkania bohaterów afery w warszawskich hotelach, m.in. Sobiesiaka z Drzewieckim, oraz telefony, z których wynika, iż były twarde naciski na to, by Janczy nie stracił posady. W rozmowach uczestniczy również asystent Mirosława Drzewieckiego, Marcin Rosół, który informuje Sobiesiaka, że "szef mu wszystko przekazał i załatwi to w przyszłym tygodniu, bo ten tydzień był bardzo ciężki".

Efekt jest taki, że negocjacje w sprawie Janczy kończą się sukcesem - 12 października odpowiada on za przeprowadzony przetarg - ujawnia tvp.info. Wygrywa tajemnicza firma Action Sports Consulting z Krakowa, założona zaledwie kilka dni przed przetargiem. Nie będzie jednak dzierżawić wyciągu, bo nie wpłaciła w terminie zaliczki. Jej szef, Dariusz Pietruszka - dobry znajomy Janczy - zostaje jednak menedżerem w spółce Czorsztyn-Ski sp. z o. o. - drugiej firmie, która stanęła do przetargu i która ostatecznie przejęła dzierżawę.

Sam Janczy jest od co najmniej pięciu lat związany interesami z Andrzejem Stochem poprzez Związek Klubów Sportowych Lubań-Zapora - precyzuje tvp.info i dodaje: "Do zbadania pozostaje kwestia, jaki interes mieli w tym Andrzej Stoch i Ryszard Sobiesiak".