Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PROKURATURA-SĄD. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PROKURATURA-SĄD. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 marca 2011

Kredyt Bank. Najkrwawszy napad na bank w historii Polski

Michał Engelhardt, Policyjni.pl
2011-03-03, ostatnia aktualizacja 2011-03-02 19:15

Poczwórne zabójstwo w Kredyt Banku na Żelaznej w Warszawie
Poczwórne zabójstwo w Kredyt Banku na Żelaznej w Warszawie
Fot. Wojtek Olku?nik / AG

Dziś mija 10 lat od najtragiczniejszego w historii Polski napadu na bank. 3 marca 2001 roku trzej bandyci bestialsko zamordowali ochroniarza i trzy kasjerki z filii Kredyt Banku w Warszawie przy ulicy Żelaznej. Zrabowali trochę ponad 100 tysięcy złotych.

Poczwórne zabójstwo w Kredyt Banku na Żelaznej w Warszawie
Fot. Wojtek Olku-nik / AG
Poczwórne zabójstwo w Kredyt Banku na Żelaznej w Warszawie
Eskorta doprowadza zabójców na salę sądową
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Eskorta doprowadza zabójców na salę sądową
Eskorta doprowadza zabójców na salę sądową
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Eskorta doprowadza zabójców na salę sądową
Ten napad wstrząsnął opinią publiczną w całym kraju. Wieść o bestialskim mordzie gruchnęła w sobotę wieczorem 3 marca. Znalazła się na czołówkach wszystkich serwisów informacyjnych. Początkowo było wiadomo o trzech ofiarach. Dopiero po kilku godzinach policjanci znaleźli ciało czwartej, strażnika banku. Było upchnięte w studzience rewizyjnej. Ze skarbca zniknęły pieniądze. Wedle pierwszych informacji około 30 tysięcy złotych.

Kasjerki nie wróciły do domów

Trzy kasjerki z filii banku miały skończyć pracę o 13.00. Ale nie pojawiły się w domach. Jest godzina 18.00. Pod bank podjeżdża policja i dyrektor I oddziału Kredyt Banku. Mimo późnej pory system komputerowy działa. Drzwi są zamknięte, ale przez szyby widać włączoną maszynkę do liczenia pieniędzy. Policja wybija szybę, dostaje się do środka. (Opis wydarzeń w banku i szczegółów śledztwa na podstawie artykułu Bogdana Wróblewskiego "Morderstwo w Kredyt Banku w dziewięciu odsłonach", Gazeta Stołeczna, 15.12.2001.)

W sali dla klientów nie ma nikogo. W podziemiu policjanci zastają uchylone drzwi do skarbca i trzy kobiety zamordowane strzałami w tył głowy. Cała podłoga, sejf, wszystko jest we krwi. W sali operacyjnej policjanci znajdują identyfikator strażnika i paralizator. Trzy godziny później, pod podłogą szatni, w studzience rewizyjnej, odnajdują zwłoki strażnika banku.

Ofiary to 29-letnia Maria M., jej równolatka Agnieszka R., 33-letnia Anna Z. i 50-letni strażnik Stanisław W.

Kto zabił?

Bank zostaje gruntownie przeszukany przez policyjnych dochodzeniowców. W sumie zbierają 1024 ślady: odciski palców, butów, próbki krwi, zapachy, włos na grzebieniu... I nic, żadnych śladów zabójców. Jednocześnie śledczy typują podejrzanych, szukają świadków, przeczesują grupy przestępcze. Wyodrębniają tak zwaną grupę wysokiego ryzyka. Jest w niej między innymi Krzysztof M. 27-letni kawaler z Łochowa, strażnik z filii banku i jego najbliżsi znajomi: Marek R., Grzegorz Sz., i narzeczona Kamila M. Cały czas chodzą za nimi policyjni wywiadowcy.

Trójka mężczyzn jest trzy razy zatrzymywana i przesłuchiwana. Okazywani są również świadkowi, który w dniu morderstwa widział jednego nich, gdy korzystał z bankomatu w przedsionku filii Kredyt Banku przy Żelaznej. Niestety nie rozpoznaje go. Podczas przesłuchania w czerwcu 2001 roku Wykorzystano wykrywacz kłamstw. Mężczyźni reagują na widok zdjęć zastrzelonych kasjerek.

5 lipca jeden z członków rodziny Grzegorza Sz. zeznaje, że widział jak Sz. palił ubranie i buty. Potwierdza to jeszcze dwóch świadków. Następnego dnia wieczorem następuje uderzenie.

Atyterroryści zatrzymują Krzysztofa M., Grzegorza Sz., Marka R i jego narzeczoną Kamilę M. Grzegorz Sz. przyznaje się do zabójstwa. Dwaj pozostali mężczyźni do udziału w nim a Kamila M. do ukrycia zrabowanych pieniędzy.

Co się stało w banku 3 marca

Napad i zabójstwo trzej kompani planowali kilka miesięcy wcześniej. Dzień przed napadem ochroniarz z Kredyt Banku, Krzysztof M. zamienia się na dyżur z kolegą. Marek R. kupuje broń.

Trzeciego marca około 8.00 rano, Stanisław W. wpuszcza do filii przy Żelaznej swojego kolegę Krzysztofa M. oraz Grzegorza Sz. Ten drugi strzela strażnikowi trzy razy w plecy. Jego ciało upychają do studzienki pod podłogą. Wycierają krew.

20 minut później Krzysztof. M. otwiera drzwi trzem kasjerkom. Gdy kobiety wchodzą do skarbca, M. wzywa Marka R., który stał na czatach. Sz i R wpadają do skarbca. Odbierają pieniądze kasjerkom. Sz. zabija je po kolei, strzelając w tył głowy. Jedna z kobiet daje oznaki życia. Sz. razem z R. dobijają ją dusząc plastikowym paskiem.

Proces

14 grudnia 2001 akt oskarżenia trafia do sądu. 4 marca 2002 zaczyna się proces. Grzegorz Szelest, Krzysztof Matusik, Marek Rafalik są oskarżeni o cztery zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Kamila Maniecka o niepowiadomienie o zabójstwie i paserstwo, jej ojciec o paserstwo. (Sąd pozwala publikować nazwiska oskarżonych.)

3 czerwca zapada wyrok - trzy dożywocia z ograniczoną możliwością starania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie. Szelest będzie się mógł o nie starć po 40 latach, Matusik po 35, a Rafalik po 25. Kamila Maniecka dostaje wyrok sześciu lat więzienia, jej ojciec dwa lata, w zawieszeniu na pięć lat.

Sędzia przypomina o "strzałach katyńskich" w tył głowy, o zaplanowanej w każdym szczególe zbrodni, o tym, że Matusik przez miesiąc patrzył w oczy kasjerkom, wiedząc, że zginą.

W lutym 2003 roku sąd apelacyjny utrzymuje wyroki sądu okręgowego. Ocenia bardzo wysoko przebieg procesu i uzasadnienie wyroku sądu pierwszej instancji. Wyrok się uprawomocnił.

Dwaj zabójcy: Marek Rafalik i Grzegorz Szelest postanowili walczyć o nadzwyczajne złagodzenie kary. Mieli, według obrony, opowiedzieć wszystko ze szczegółami po zatrzymaniu, czym ułatwili śledztwo. Sędziowie SN uznali, że żaden z nich na to nie zasługuje. Argumenty obrony były znane już w niższej instancji i prawidłowo nie zostały uwzględnione.

Posiedzą jeszcze długo

Krzysztof Matusik siedzi obecnie w Areszcie Śledczym w Radomiu. Wyjdzie na wolność najwcześniej w wieku 63 lat. Grzegorz Szelest jest w więzieniu w Czerwonym Borze. Może wyjść zza krat w wieku 64 lat. W tym samym więzieniu jest Marek Rafalik. Niebo bez krat może zobaczyć mając 49 lat.

Państwo zrobiło w tej sprawie wszystko, co powinno, zapewniło sprawiedliwy proces - powiedział po wyroku Sądu Najwyższego, obrońca jednego z oskarżonych mec. Dariusz Mikołajewski.

czwartek, 7 stycznia 2010

Zostało dwóch kandydatów na Prokuratora Generalnego. To Zalewski i Seremet

dżek, PAP
2010-01-07, ostatnia aktualizacja 2010-01-07 18:36

Krajowa Rady Sądownictwa wybrała dwóch kandydatów na Prokuratora Generalnego. Jeden z kandydatów jest prokuratorem, a drugi sędzią. To Edward Zalewski i Andrzej Seremet.

Edward Zalewski i Andrzej Seremet
Fot. Wojciech Olkuśnik / Robert Kowalewski / Agencja Gazeta
Edward Zalewski i Andrzej Seremet
W walce o stanowisko Prokuratora Generalnego z szesnastu kandydatów zostali już tylko Prokurator Krajowy Edward Zalewski i Andrzej Seremet, sędzia z Krakowa.

Dwóch mocnych liderów

Seremet otrzymał 15, a Zalewski 13 głosów od 24 członków KRS. Trzecie miejsce zajęła sędzia Krystyna Mielczarek, która uzyskała osiem głosów, czwarte miejsce zajął prokurator Zbigniew Woźniak z czterema głosami.

Nieoficjalnie, ze źródeł zbliżonych do KRS, PAP dowiedziała się, że żadnego głosu nie uzyskali prokuratorzy: Jerzy Engelking, Kazimierz Olejnik i Bogdan Święczkowski.

Do wyboru wystarczyła jedna tura głosowania.

Nowego Prokuratora Generalnego spośród tych dwóch kandydatów wyznaczy prezydent Lech Kaczyński.

Kim są finaliści?

51-letni sędzia Seremet jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego (na studiach był członkiem NZS). Od połowy lat 80. orzekał w sądzie rejonowym i wojewódzkim w Tarnowie. W latach 1991-92 zrezygnował ze stanowiska sędziego i wyjechał do USA (jak wyznał, zawsze fascynował go ten kraj; powiedział, że odwiedził tam rodzinę i znajomych). Potem wrócił do Polski i znów został sędzią. Od 1997 r. orzeka w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie. Przez kilka miesięcy był delegowany do Sądu Najwyższego. Jest rzecznikiem dyscyplinarnym krakowskich sędziów.

Edward Zalewski ma 53 lata. Ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego w 1981 r. Pracował w legnickich prokuraturach. W 1992 r. objął stanowisko Prokuratora Wojewódzkiego w Legnicy. Funkcję tę pełnił do 2006 r. Jednocześnie, w 1999 r. został powołany na stanowisko prokuratora Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu. Po odwołaniu z funkcji Prokuratora Wojewódzkiego, rozpoczął pracę w Wydziale Postępowania Sądowego Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu. W 2008 r. objął funkcję Naczelnika Wydziału Biura ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. W marcu 2009 r. Zalewski został powołany na stanowisko prokuratora Prokuratury Krajowej, a następnie awansowany przez ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumę na stanowisko Prokuratora Krajowego. Opienie o Andrzeju Seremecie

Co będzie robił Prokurator Generalny?

Wyłoniony spośród 16 kandydatów prokurator generalny będzie pierwszym prokuratorem niełączącym tej funkcji z urzędem ministra sprawiedliwości od 1990 r., kiedy zniesiono Prokuraturę Generalną. Funkcje ministra i prokuratora połączono w wyniku porozumień Okrągłego Stołu. Pierwszym ministrem, a zarazem prokuratorem generalnym, był Aleksander Bentkowski (w rządzie Tadeusza Mazowieckiego). Strona solidarnościowa upatrywała w tym zabiegu szansy na parlamentarną kontrolę działań prokuratury (przez kontrolę ministra sprawiedliwości), która pozostawała wtedy odrębną i niezweryfikowaną strukturą. Pomysłodawca tego rozwiązania prof. Andrzej Zoll oświadczył niedawno, że z dzisiejszej perspektywy ówczesny pomysł połączenia funkcji uznaje za błędny.

czwartek, 17 grudnia 2009

Pobicie Grzegorza Przemyka przedawnione?

Bogdan Wróblewski
2009-06-17, ostatnia aktualizacja 2009-06-17 12:52

Sprawa byłego ZOMO-wca skazanego za pobicie na śmierć Grzegorza Przemyka przedawniona? Sąd Apelacyjny ma wątpliwości. Prosi Sąd Najwyższy o odpowiedź na pytanie prawne, by to rozstrzygnąć.

Leopold Przemyk, ojciec Grzegorza, oraz pełnomocnik Ewa Milewska-Celińska
Fot. Jacek Łagowski / AG
Leopold Przemyk, ojciec Grzegorza, oraz pełnomocnik Ewa Milewska-Celińska
Igor Bieliński, kolega Przemyka ze szkoły, i Leopold Przemyk, ojciec Grzegorza
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Igor Bieliński, kolega Przemyka ze szkoły, i Leopold Przemyk, ojciec Grzegorza
26 lat, jeden miesiąc i tydzień czekamy na ostateczną, prawną ocenę pobicia w warszawskim komisariacie przy Jezuickiej Grzegorza Przemyka, syna opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej. I przyjdzie nam jeszcze poczekać.

W maju ubiegłego roku przyjaciele Grzegorza, jego najbliżsi, obserwatorzy tej sprawy odetchnęli: "nareszcie". Warszawski sąd okręgowy skazał Ireneusza K., dziś 46-letniego byłego ZOMO-owca, który bił Grzegorza "tak żeby nie było śladów" na cztery lata więzienia. Wcześniej cztery razy K. był uniewinniany. W PRL po sterowanym przez SB procesie, w którym skazani mieli zostać, i zostali, sanitariusze którzy maturzystę zabrali z komisariatu na pogotowie. W wolnej Polsce wyroki uniewinnia zapadały z braku dowodów winy. ZOMO-wca ratował brak pewnego rozpoznania, wątpliwości, które tłumaczyć trzeba na korzyść oskarżonego. Funkcjonariusze, którzy wiedzą co stało się 12 maja 1983 r. na komisariacie przy Jezuickiej - nie pamiętali. Nie chcieli pamiętać.

Dopiero w maju 2008 r. sędziowie na podstawie zeznań głównego świadka oskarżenia, strzępów zeznań funkcjonariuszy i zdjęć z wizji lokalnej w komisariacie (cudem odnalezionych po latach) uznali, że bił Ireneusz K., ten "którego Grzegorz złapał za pałkę". Bili też inni, ale nigdy o to nie zostali oskarżeni.

Kwestia przedawnienia wracała w tej sprawie już kilka razy (patrz ramka). W ostatnim , skazującym wyroku sąd uznał, że mimo upływu lat nie ma o tym mowy. W środę - czego się można było spodziewać - problem wrócił w apelacjach obrony. Adwokaci Ireneusza K. - Jan Brzykcy i Grzegorz Majewski - dowodzili, że sprawa powinna zostać zamknięta orzeczeniem Sądu Najwyższego z 2001 r. Uznał on wówczas, że po 1 stycznia 2005 r. ścigać ZOMO-owca już nie można było.

Pełnomocnicy Leopolda Przemyka, ojca Grzegorza, oskarżyciela posiłkowego mec. Ewa Milewska-Celińska i Andrzej Zalewski przeciwnie: uważają, że są przepisy według których nie przedawni się ona nigdy, albo - jeśli uznać pobicie Grzegorza za zbrodnię komunistyczną zgodnie z ustawą o IPN - to w 2020 roku.

Sędziowie sądu apelacyjnego pod przewodnictwem Rafała Kanioka dostrzegli w sporach wokół przedawnienia istotną, prawną kwestię - wymagającą rozstrzygnięcia przez Sąd Najwyższy. Chodzi - w skrócie - o to, że przepis na podstawie którego Ireneusz K. został skazany - pobicie ze skutkiem śmiertelnym, nie jest wprost wymieniony w katalogu tych przestępstw funkcjonariuszy komunistycznego aparatu władzy, które się nie przedawniają. Kodeks te "nieprzedawniane" przestępstwa opisuje jako "umyślne przestępstwo zabójstwa, ciężkiego uszkodzenia ciała, ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub pozbawinia wolnosci łaczonego ze szczególnym udręczeniem".

Ireneusz K. został uznany winnym (zacytujmy wyrok) tego, że: „wziął udział w pobiciu Grzegorza Przemyka polegającym na zadawaniu mu silnych uderzeń łokciami w okolice brzucha (...) w wyniku czego Grzegorz Przemyk doznał ciężkich, rozległych obrażeń jamy brzusznej, co doprowadziło do rozlanego zapalenia otrzewnej ze wstrząsem urazowym i septycznym, a w konsekwencji (...) do jego śmierci.”Z opisu widać, że funkcjonariusz winny jest umyślnego pobicia, ale winy umyślnej za śmierć Grzegorza sąd mu nie przypisuje. Czy to „kombinowane” w ocenie winy przestępstwo mieści się w katalogu najcięższych przestępstw przedstawicieli komunistycznego aparatu represji, które wolą ustawodawcy III RP, nigdy nie powinny być objęte przedawnieniem? Oto szczegółowa kwestia do ostatecznego rozstrzygnięcia przez SN.

Przedawnienie sprawy Przemyka

• Po raz pierwszy sprawę pobicia Grzegorza Przemyka za przedawnioną uznał warszawski sąd apelacyjny (w 2001 r.). Według sądu apelacyjnego przestępstwo zarzucone Ireneuszowi K. - pobicie, którego skutkiem jest śmierć - przedawnia się po 10 latach, a bieg tego przedawnienia liczy się od stycznia 1990. Po 1 stycznia 2000 r. Ireneusza K. nie można już było skazać.

• Jednak Sąd Najwyższy (też w 2001 r.) po kasacji ministra sprawiedliwości uznał, że sąd apelacyjny popełnił błąd. Nie uwzględnił, że tę sprawę można uznać za zbrodnię komunistyczną według przepisów ustawy o IPN, a wówczas przedawnienie upływa w 2005 r. Tak też uważała obrona Ireneusza K. Ale w 2007 r. te terminy wydłużono i według obecnych przepisów tą datą dla tzw. zbrodni komunistycznego aparatu władzy jest rok 2020 (tak chce prokurator).

• Z kolei pełnomocnik rodziny - mec. Ewa Milewska-Celińska - uważała, że w tej sprawie ma zastosowanie przepis według którego umyślne przestępstwo pobicia popełnione „przez funkcjonariusza publicznego w związku z pełnieniem obowiązków służbowych” w ogóle nie ulega przedawnieniu. Tak też uznał sąd w maju 2008 r.

Kalendarium sprawy Przemyka

• 12 maja 1983 r. 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk został zatrzymany przez ZOMO na warszawskim pl. Zamkowym, pobity w komisariacie przy ul. Jezuickiej, skąd zabrało go pogotowie, jedynym świadkiem był przyjaciel Grzegorza i jego matki Cezary F.;

• 14 maja Przemyk, syn opozycyjnej poetki, działaczki Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności Barbary Sadowskiej, zmarł, przyczyną śmierci były wewnętrzne obrażenia od ciosów łokciami w brzuch;

• 17 maja kilkudziesięciotysieczny pogrzeb Przemyka na Cmentarzu Powązkowskim był manifestacją sprzeciwu wobec komunistycznego apartu władzy, tego dnia wszczęto śledztwo;

• śledztwem kierowała grupa w Biurze Dochodzeniowo-Śledczym KG MO, ale nad nią był jeszcze specjalny zespół w Biurze Politycznym KC PZPR pod kierownictwem b. szefa MSW gen. Mirosława Milewskiego, głównego świadka oskarżenia Cezarego F. inwigilowano i próbowano skompromitować, złamano sanitariuszy pogotowia by ich oskarżyć, a chronić milicję

• Czerwiec 1984 po w sterowanym przez SB procesie - specjalny plan przygotowania i zabezpieczenia rozprawy przewidywał m.in. przygotowanie milicjantów do zeznań - oskarżeni dyżurny komisariatu Arkadiusz Denkiewicz (zagrzewał by „bić tak, żeby nie było śladów”), oraz Ireneusz K., który miał bić - zostali uniewinnieni, dwaj sanitariusze za pobicie Przemyka w karetcce zostali sakazani, lekarzy oskarżonych o nie udzielenie pomocy objęła amnestia. Gen. Czesław Kiszaczak, szef MSW nagrodził 13 funkcjonariuszy od zastępcy komendant głównego MO Jerzego Gruby poczynając.

W rozkazie nagrodowym Kiszczaka czytamy: „W wyniku długotrwałej, żmudnej pracy, prowdzonej przez wielu funkcjonariuszy MO i SB zgromadzono materiał procesowy obrazujacy faktyczny przebieg zdarzenia i rolę jego uczestników, stanowiący zarazem podstawę do uniewinnienia funkcjonariuszy MO i skazania rzeczywistych sprawców śmierci G. Przemyka. (...) Wyrok sądu był nie tylko moralną satysfakcją oskarżonych funkcjonariuszy MO, ale stanowił jednocześnie zadośćuczynienie dla wszystkich, przez szereg miesięcy atakowanych w niewybredny sposób, funkcjonariuszy naszego resortu (...)”.

• 1991 - peerelowskie wyroki uchylono, a śledztwo zostało wznowione

• 1997 r. - ówczesny Sąd Wojewódzki w Warszawie po raz drugi uniewinnił Ireneusza K., a Arkadiusza Denkiewicza skazał na 2 lata więzienia (nie odsiedział ani dnia); Kazimierz Otłowski, b. zastępca dyrektora Biura Dochodzeniowo Śledczego KG MO został skazany na półtora roku w zawieszeniu, ale tylko za próbę zniszczenia akt sprawy w 1989 r. (po apelacji uniewinniony).

• 1997 - prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie „bezprawnych działań resortu MSW na szkodę wymiaru sprawiedliwości w związku ze śledztwem dotyczacym śmierci Grzegorza Przemyka”, czyli matactw w tej sprawie za PRL, od 2000 śledztwo to prowadzi pion śledczy IPN;

• 2000, 2004 - Ireneusz K. kolejne dwa razy został uniewinniony z braku dowodów winy, wyroki uchylały sądy wyższej instancji.

• 2007 - IPN postawił pierwsze zarzuty za matactwa sprawie Przemyka, dotyczą zastraszania i bezprawnej inwigilacji Cezarego F. i jego rodziony, zarzuty do dziś postawiono ok. 20 funkcjonariuszom, ale wciąż nie ma aktu oskarżenia w ich sprawie.

• Maj 2008 - w 25 rocznicę śmierci Grzegorza Przemyka oskarżony o jego pobicie Ireneusz K. po raz pierwszy został skazany.

Źródło: Gazeta Wyborcza

wtorek, 1 grudnia 2009

Oni biją się o fotel Prokuratora Generalnego

16 kandydatów na stanowisko

Już wszystko jasne. Przynajmniej, jeśli chodzi o liczbę kandydatów na stanowisko, którego jeszcze w Polsce nie było. Ostatecznie do konkursu na Prokuratora Generalnego zgłosiło się aż szesnaście osób. Teraz czas na trasmitowane w mediach prezentacje kandydatów.

16 kandydatów - pięcioro sędziów i jedenaścioro prokuratorów różnych szczebli - zgłosiło się dotychczas do konkursu na Prokuratora Generalnego. Termin zgłoszeń minął w poniedziałek o północy. Ostatnim zgłoszonym kandydatem jest Małgorzata Bańkowska, Sędzia Sądu Okręgowego Warszawa - Praga w Warszawie

Według regulaminu Krajowej Rady Sądownictwa, która ma urządzić publiczne przesłuchania kandydatów, zgłoszenia muszą być w Radzie najpóźniej o północy; następnie Rada ściągnie akta osobowe kandydatów i przedstawi ich na posiedzeniu. Później nastąpią otwarte dla mediów przesłuchania. Każdy kandydat będzie miał 20 minut na autoprezentację, potem nastąpi tura pytań od członków KRS, która po zamkniętej dyskusji wybierze dwóch kandydatów i przedstawi ich do wyboru prezydentowi. Wybrany w ten sposób Prokurator będzie pierwszym od 1990 r., kiedy zniesiono Prokuraturę Generalną, a funkcję prokuratora zaczął sprawować minister sprawiedliwości.

Aplikacje do KRS złożyli prokuratorzy: Anna Adamiak z Prokuratury Krajowej, b. szefowa biura ds. obrotu prawnego z zagranicą, Andrzej Biernaczyk z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wlkp., b. wiceprokurator generalny z czasów rządów PiS Jerzy Engelking, Andrzej Janecki (szef Prokuratury Okręgowej we Warszawie), Andrzej Jezyński z Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, Kazimierz Olejnik (b. wiceprokurator generalny z czasu rządów SLD, przywrócony właśnie do Prokuratury Krajowej), b. prokurator krajowy Marek Staszak, b. szef ABW Bogdan Święczkowski (obecnie w Prokuraturze Krajowej) i obecny Prokurator Krajowy Edward Zalewski.

Zgłosiło się też dwóch prokuratorów z Naczelnej Prokuratury Wojskowej - jej wiceszef gen. Zbigniew Woźniak i prok. Marek Pasionek, b. wiceminister w kancelarii premiera za rządów PiS, współpracownik ministra-koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna.

Do konkursu stanęło pięcioro sędziów sądów powszechnych: Małgorzata Bańkowska z SO Warszawa-Praga, prezes Sądu Apelacyjnego w Szczecinie Tadeusz Julian Haczkiewicz, prezes SA w Łodzi Krystyna Mielczarek, sędzia SA w Krakowie Andrzej Seremet i sędzia Dariusz Sielicki z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.


poniedziałek, 23 listopada 2009

Prezydent chce swojego człowieka na czele nowego "superurzędu"?

awe
2009-11-22, ostatnia aktualizacja 2009-11-22 17:22

Prezydent Lech Kaczyński chce mieć wpływ na obsadę urzędu prokuratora generalnego - informuje "Newsweek". Stara się, aby tę funkcję objęła zaufana mu osoba. Nowy prokurator generalny ma mieć ogromne uprawnienia. Praktycznie przejmuje kontrolę nad całym systemem organów ścigania w Polsce, a do tego przez sześć lat jest nieusuwalny ze stanowiska.

Lech Kaczyński
Fot. Bartosz Bobkowski / AG
Lech Kaczyński
Kto zostanie nowym prokuratorem generalnym? Rozstrzygnie się wkrótce. 30 listopada mija bowiem termin zgłaszania kandydatur do konkursu na to stanowisko.

Chętnych do objęcia wpływowej funkcji ma oceniać Krajowa Rada Sądownictwa. Decydujący głos co do wyboru kandydata ma jednak prezydent. "Newsweek" twierdzi, że Lech Kaczyński lobbuje, by jedna z osób miała poglądy zbliżone do jego własnych. Jak ustalił tygodnik prezydencką kandydatką jest prokurator Ewa Koj z katowickiego IPN. Sama zainteresowana nie chce komentować sprawy. - 30 listopada mija termin zgłoszeń. Wtedy okaże się, kto kandyduje na to stanowisko - wymijająco odpowiedziała w rozmowie z portalem Gazeta.pl.

Nietykalny, nieusuwalny

Na czym polegają ogromne uprawnienia prokuratora generalnego? Będzie miał prawo mianowania 11 szefów prokuratur apelacyjnych, 45 szefów prokuratur okręgowych i 360 szefów prokuratur rejonowych. Może również kontrolować postępowania prowadzone przez policję i służby specjalne, które działają poza nadzorem prokuratury. To de facto daje mu kontrolę nad całym systemem organów ścigania w Polsce.

Prokurator generalny jest także urzędnikiem, któremu prawo gwarantuje niemal całkowitą nietykalność. Nie będzie go można aresztować, z wyjątkiem ujęcia na gorącym uczynku. Jednak w takiej sytuacji prezydent może wnieść o jego zwolnienie. Kadencja na tym urzędzie trwa sześć lat, a usunięcie z funkcji jest praktycznie niewykonalne.

czwartek, 15 października 2009

Miłość do dentystki zaprowadziła go do więzienia

Piotr Machajski
2009-10-15, ostatnia aktualizacja 2009-10-14 23:27

- Chce mi się skakać i śpiewać ze szczęścia - powiedziała po wczorajszym wyroku sądu Angelika Krupska, ofiara stalkingu - przestępstwa, którego nie ma w polskim kodeksie karnym. Sąd odrzucił wczoraj apelację mężczyzny, który zamienił jej życie w koszmar

W środku Andżelika Krupska, ofiara stalkingu
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
W środku Andżelika Krupska, ofiara stalkingu
- Naprawdę odetchnęłam - powiedziała "Gazecie" chwilę po wyjściu z sądowej sali. - Bardzo się bałam procesu. Tego, że coś się może zmienić w wyroku.

Angelika Krupska jest dentystką. Jesienią 2006 r. (jeszcze jako stażystka) pomagała w usunięciu zęba Sebastianowi W. Następnego dnia młody mężczyzna zjawił się pod gabinetem, w którym pracowała. - Zakochałem się - oznajmił. Roześmiała się, ale później nie było jej już do śmiechu.

Sebastian W. nie dał jej żyć. Przychodził pod dom, pojawiał się w pracy. Wyznaniem miłości oplakatował klatkę schodową. Dzwonił, wysyłał listy, chodził za nią krok w krok. Kiedyś rzucił się na samochód, którym jechała, i całował szybę. Innym razem wpadł za nią do autobusu i próbował obmacywać. Był agresywny w stosunku do niej i do bliskich, którzy próbowali ją chronić.

- Jak nikt nie mógł mnie odwieźć do pracy, to sprawdzałam, czy go nie ma, biegłam do taksówki, kładłam się na tylnym siedzeniu i krzyczałam: "Jedziemy!". Jak w filmie sensacyjnym. - mówiła latem w rozmowie z reporterem "Wysokich Obcasów"

Angelika Krupska jest modelową wręcz ofiarą stalkingu, czyli uporczywego nękania, nagabywania. W polskim prawie to ledwie wykroczenie, zagrożone jedynie karą grzywny. Dlatego policja przez długi czas zbywała jej prośby o pomoc. Aż wreszcie po skardze do ministra sprawiedliwości organy ścigania wzięły się do pracy. Sebastian W. został oskarżony z innych artykułów kodeksu karnego, m.in gróźb karalnych, zmuszania do określonego zachowania, naruszenia miru domowego i napastowania seksualnego (obmacywanie w autobusie). W marcu 2008 r. trafił do aresztu.

Niedługo potem rozpoczął się jego proces. Sąd uznał go winnym 12 z 13 różnych przestępstw, które zarzuciła mu prokuratura. Skazał go na 3,5 roku więzienia i, co niezwykle ważne dla pokrzywdzonej, zakaz zbliżania się do niej i jej bliskich przez 15 lat po wyjściu zza krat.

Sebastian W. odwołał się od tego wyroku. Wczoraj pojawił się w sądzie. Doprowadzili go tam policjanci uzbrojeni w pistolet maszynowy. Był skuty nie tylko kajdankami, ale też łańcuchami. Podczas jednej z poprzednich rozpraw próbował wyskoczyć przez okno, więc w areszcie ma status "niebezpieczny".

Sędziowie nie dali się jednak przekonać i odrzucili apelację. Uznali, że wyrok sądu pierwszej instancji był prawidłowy. A nawet, zasugerowali między wierszami, zbyt łagodny. Nie mogli jednak podwyższyć kary, bo ani prokuratura, ani Angelika Krupska nie apelowali. - Teraz żałuję, bo mam wrażenie, że sąd mógłby orzec nawet cztery i pół roku więzienia - przyznał po wczorajszej rozprawie mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik dentystki. - Tylko że w pierwszym procesie nie byliśmy pewni, czy sąd da choćby dwa lata.

Angelika Krupska: - Chce mi się skakać i śpiewać ze szczęścia.

Mecenas Rogalski: - Dzisiejsza rozprawa pokazuje, że on niczego nie zrozumiał. Dalej uważa się za ofiarę spisku - zaznacza.

- Po roku i ośmiu miesiącach będzie mógł się starać o przedterminowe zwolnienie. Prędzej czy później wyjdzie z więzienia. A jak wyjdzie, to na pewno znów się pojawi. Będę musiała się na to przygotować - mówi Angelika Krupska.

Ale o tym, czy już wyszedł, nikt jej nie poinformuje. W polskim prawie nie ma przepisu, który by na to pozwalał.




Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

piątek, 2 października 2009

Więzienie dla Polańskiego?

Marcin Bosacki, Waszyngton
2009-10-02, ostatnia aktualizacja 2009-10-01 18:36

Romana Polańskiego może czekać w USA ciężki wyrok za seks z dziewczynką w 1977 r., bo nastawienie do przestępców seksualnych w Ameryce od tego czasu mocno się zaostrzyło - uważa wielu ekspertów.

20 maja 1977 r. Roman Polański i jego adwokat (z lewej) wychodzą z sądu w Santa Monica po wstępnym przesłuchaniu
Fot. STAFF REUTERS
20 maja 1977 r. Roman Polański i jego adwokat (z lewej) wychodzą z sądu w...
GALERIA ZDJĘĆ
- Elita hollywoodzka, która broni Polańskiego, powinna zmienić swe stanowisko - powiedział w wywiadzie radiowym Bill Bratton, szef policji w Los Angeles. - Trzeba go tu sprowadzić i wtrącić do lochu na 20 lat. Według dzisiejszych przepisów upicie 13-latki i sodomię czyli stosunek analny z dziewczynką to minimum 18, 20 lat.

Jak mówi mediom w USA wielu ekspertów, stosunek do przestępstw seksualnych, zwłaszcza gdy ofiarami są dzieci, przez ostatnie 30 lat bardzo się zmienił - z powodu licznych procesów o pedofilię, w tym księży i pastorów. Momentem przełomowym był sławny proces o gwałt i zabójstwo siedmiolatki z New Jersey przez mężczyznę wcześniej już skazanego za przestępstwo seksualne. - Gdy widzi się takie rzeczy, trudno sprzeciwiać się najsurowszym wyrokom - mówi agencji Reuters Tania Tetlow, profesor prawa z Uniwersytetu Tulane.

Niektóre stany z południa USA chciały nawet wprowadzić karę śmierci za gwałt na nieletnich (sprzeciwił się temu sąd najwyższy), większość wprowadziła obowiązkową wysoką karę minimalną za takie przestępstwo. Za gwałt lub sodomię z podaniem środka odurzającego nieletniej, co pierwotnie zarzucano w 1977 r. Polańskiemu, groziłoby dziś w Kalifornii co najmniej 15 lat więzienia. Jednak, jak uważają eksperci, zatrzymanemu tydzień temu w Szwajcarii i czekającemu na ekstradycję do USA reżyserowi to prawdopodobnie nie grozi.

Z tych najcięższych zarzutów w 1977 r. wycofała się prokuratura, gdyż - wraz z sędzią Laurence'em Rittenbandem - poszła na ugodę z Polańskim. Ten, w zamian za przyznanie się tylko do jednego zarzutu - nielegalnego stosunku z nieletnią - miał odsiedzieć 90 dni w areszcie na obserwacji psychiatrycznej. Jednak gdy psychiatrzy zwolnili reżysera po 42 dniach, sędzia podobno znów zaczął myśleć o poważniejszych zarzutach i większej karze (za gwałt na nieletniej groziło nawet 50 lat, choć kary minimalnej wówczas nie było). Wówczas Polański - na początku 1978 r. - uciekł do Francji.

- Być może Polański był gwałcicielem, a dziś czekałby go za to dużo surowszy wyrok, ale rzeczywistość jest taka, że przyznał się i skazano go tylko za nielegalny stosunek z nieletnią - mówi agencji AP Stan Goldman, profesor prawa z Uniwersytetu Loyola. Większość ekspertów zgadza się, że prokuraturze lub sądowi będzie ciężko ten stan prawny zmienić i Polański zapewne nie zostanie skazany za gwałt.

Obronę reżysera spotkał jednak wczoraj bardzo poważny cios. Przez ostatni rok wnioskowała ona, by sprawę przeciw Polańskiemu w ogóle zamknąć z powodu matactw sędziego Rittenbanda w latach 1977-78. Głównym świadkiem na obronę tej tezy był emerytowany prokurator David Wells, który 30 lat temu przysłuchiwał się procesowi. W głośnym filmie dokumentalnym o Polańskim sprzed roku powiedział on, że po odsiedzeniu przez reżysera w areszcie tylko 42 dni to za jego radą sędzia Rittenband chciał zerwać umowę i skazać Polańskiego na ciężki wyrok. Byłoby to naruszeniem przepisów - Rittenband nie mógł konsultować wyroków z nikim poza prokuratorami prowadzącymi sprawę, a Wells takim nie był.

W środę Wells oświadczył, że na potrzeby filmu całą historię zmyślił, "by to wszystko lepiej wyglądało". - Mówiąc wprost: w filmie kłamałem, bardzo się tego wstydzę - powiedział Wells. To wytrąca obronie Polańskiego ważki argument, bo Wells oświadczył, że przed sądem zezna, iż Rittenband, dziś już nieżyjący, nigdy z nim o wysokości wyroku nie rozmawiał.

Z bezwzględnego poparcia dla reżysera powoli wycofuje się też francuski rząd (Polański ma obywatelstwo Francji). - Fakt, że jest się wielkim reżyserem filmowym czy słynną osobą, nie stawia nikogo ponad prawem - stwierdził wczoraj minister kultury Frederic Mitterrand. Dodał jednak, że w USA "są obawy związane z niewiarygodnym linczem, któremu media poddały 30 lat temu" reżysera. Z kolei rzecznik rządu Luc Chatel powiedział: - Jesteśmy świadkami procedury sądowej w poważnej sprawie, dotyczącej gwałtu na osobie nieletniej, i w tym postępowaniu amerykański i szwajcarski wymiar sprawiedliwości robią, co do nich należy. Można jednak zrozumieć emocje wywołane późnym zatrzymaniem, trzydzieści lat po wydarzeniach, i metodą tego zatrzymania.

Władze USA zabrały głos w sprawie Polańskiego

01.10.2009 21:10

Hillary Clinton, fot. PAP/EPA
PAP

Sprawa ewentualnej ekstradycji i procesu Romana Polańskiego nie leży w kompetencji administracji USA, tylko wymiaru sprawiedliwości - powiedziała sekretarz stanu Hillary Clinton.
Szefową dyplomacji zapytano w środę w Nowym Jorku o list skierowany do niej przez ministrów spraw zagranicznych Polski i Francji w obronie aresztowanego w Zurychu polskiego reżysera.

- Nie widziałam tego listu. Czytałam o nim. Nie jest to jednak sprawa, którą się zajmuję. To jest sprawa w gestii systemu sprawiedliwości naszego rządu. To jest sprawa, którą trzeba rozwiązać w zwykłym trybie egzekwowania prawa - odpowiedziała Hillary Clinton.

Polańskiego zatrzymano w sobotę na lotnisku w Zurychu na podstawie amerykańskiego nakazu aresztowania z 1978 roku. Amerykański wymiar sprawiedliwości zarzuca reżyserowi, że w 1977 roku uwiódł 13-letnią wówczas Samanthę Gailey. W stanie Kalifornia czyn lubieżny z nieletnią jest klasyfikowany automatycznie jako gwałt.

"Terminator" nie pomoże Polańskiemu


Arnold Schwarzenegger, fot.: PAP/EPA
PAP

Gdyby Roman Polański został ekstradowany ze Szwajcarii do USA i stanął tam przed sądem, powinien zostać potraktowany tak samo, jak każdy inny podsądny - oświadczył w czwartek gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger, który miałby w takiej sytuacji prawo do ułaskawienia polskiego reżysera.
"Nie traktowałbym jego sprawy inaczej, niż innych" - powiedział były hollywoodzki aktor spytany na antenie CNN, czy rozważyłby możliwość skorzystania z prawa łaski wobec Romana Polańskiego, gdyby został o to poproszony.

Schwarzenegger, który przed porzuceniem w 2003 r. aktorstwa na rzecz kariery politycznej zasłynął m.in. z roli "Terminatora", podkreślił, że podziwia filmy Polańskiego. "Niezależnie od tego, powinno się go traktować tak, jak każdego innego" - zastrzegł.

W sobotę wieczorem 76-letni reżyser został zatrzymany na lotnisku w Zurychu i umieszczony w areszcie ekstradycyjnym na podstawie amerykańskiego nakazu aresztowania z 1978 roku.

Wymiar sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych zarzuca Polańskiemu, że w roku 1977 w willi aktora Jacka Nicholsona w Hollywood uwiódł 13-letnią wówczas Samanthę Gailey. W stanie Kalifornia czyn lubieżny z nieletnią klasyfikowany jest automatycznie jako gwałt. Przed zakończeniem rozpoczętego przeciwko niemu postępowania karnego reżyser wyjechał do Francji, by uchronić się przed spodziewaną karą więzienia. Od tego czasu nie może przekroczyć granic USA bez groźby natychmiastowego aresztowania.

poniedziałek, 28 września 2009

France shows support for Polanski after sex crime arrest




PARIS, France (CNN) -- French authorities expressed solidarity with Roman Polanski's family Monday after authorities arrested the filmmaker on a 1970s sexual-offense charge involving a 13-year-old girl.
Roman Polanski attends a film premiere in Paris, France, in June 2009.

Roman Polanski attends a film premiere in Paris, France, in June 2009.

French Foreign Minister Bernard Kouchner said he hoped authorities would respect Polanski's rights "and that the affair (will) come to a favorable resolution," the Foreign Ministry said in a statement.

The French culture and communications minister, Frederic Mitterrand, said he "learned with astonishment" of Polanski's arrest. He expressed solidarity with Polanski's family and said "he wants to remind everyone that Roman Polanski benefits from great general esteem" and has "exceptional artistic creation and human qualities."

Investigators in the United States say Polanski drugged and raped a 13-year-old girl in the 1970s. Polanski pleaded guilty in 1977 to having unlawful sexual intercourse with a minor, but he fled the United States before he could be sentenced and settled in France.

U.S. authorities have had a warrant for his arrest since 1978. Police in Switzerland arrested Polanski on that warrant Saturday after the 76-year-old tried to enter Switzerland to attend the Zurich Film Festival, which is holding a tribute to Polanski this year.

Filmmakers have reacted with outrage at the arrest.

"As a Swiss filmmaker, I feel deeply ashamed," Christian Frei said.

"He's a brilliant guy, and he made a little mistake 32 years ago. What a shame for Switzerland," said photographer Otto Weisser, a friend of Polanski.

The Polish Filmmakers Association posted a letter on its Web site Monday from the European Film Academy secretariat that protested "the arbitrary treatment of one of the world's most outstanding film directors."

The letter, which was read aloud at the festival, was signed by directors Wim Wenders, Volker Schloendorff and Bertrand Tavernier; actress Victoria Abril; cinematographer Peter Suschitzky; and screenwriter and actor Jean-Claude Carriere.

Mitterrand said he has spoken with French President Nicolas Sarkozy and that Sarkozy "shares his hope for a rapid resolution to the situation which would allow Roman Polanski to rejoin his family as quickly as possible."

Mitterrand said he "greatly regrets that Mr. Polanski has had yet another difficulty added to an already turbulent existence."

Polanski won an Academy Award for best director in 2003 for "The Pianist." He was nominated for best director Oscars for "Tess" and "Chinatown" and for best writing for "Rosemary's Baby," which he also directed.

A spokesman for the Swiss Justice Ministry said Polanski was arrested upon arrival at the airport.

A provisional arrest warrant was issued last week out of Los Angeles, California, after authorities learned he was going to be in Switzerland, Sandi Gibbons, spokeswoman for the Los Angeles County district attorney's office, told CNN on Sunday.

There have been repeated attempts to settle the case over the years, but the sticking point has always been Polanski's refusal to return to attend hearings. Prosecutors have consistently argued that it would be a miscarriage of justice to allow a man to go free who "drugged and raped a 13-year-old child."

The Swiss Justice Ministry said Polanski was put "in provisional detention." But whether he can be extradited to the United States "can be established only after the extradition process judicially has been finalized," ministry spokesman Guido Balmer said in an e-mail. Video Watch what happens now for Polanski »

Gibbons said the extradition process will be determined in Switzerland, but said authorities are ready to move forward with Polanski's sentencing process, depending on what happens in Zurich.

Polanski was accused of plying the then-teenage girl, Samantha Geimer, with champagne and a sliver of a Quaalude tablet and performing various sex acts, including intercourse, with her during a photo shoot at actor Jack Nicholson's house. He was 43 at the time.

Nicholson was not at home, but his girlfriend at the time, actress Anjelica Huston, was there.

She said Polanski did not strike her as the type of man who would force himself on a young girl.

"I don't think he's a bad man," she said in a probation report. "I think he's an unhappy man."

Polanski's lawyers tried this year to have the charges thrown out, but a judge in Los Angeles rejected the request. However, Los Angeles Superior Court Judge Peter Espinoza left the door open to reconsider his ruling if Polanski shows up in court.

According to court documents, Polanski, his lawyer and the prosecutor thought they'd worked out a deal that would spare Polanski from prison and let the teen avoid a public trial.

But the original judge in the case, who is now dead, first sent the director to maximum-security prison for 42 days while he underwent psychological testing. Then, on the eve of his sentencing, the judge told attorneys he was inclined to send Polanski back to prison for another 48 days.

Polanski fled the United States for France, where he was born.

In the February 2009 hearing, Espinoza mentioned a documentary film, "Roman Polanski: Wanted and Desired," that depicts backroom deals between prosecutors and a media-obsessed judge who was worried his public image would suffer if he didn't send Polanski to prison.

"It's hard to contest some of the behavior in the documentary was misconduct," Espinoza said. But he declined to dismiss the case entirely.

advertisement

Geimer is among those calling for the case to be tossed out. She filed court papers in January saying, "I am no longer a 13-year-old child. I have dealt with the difficulties of being a victim."

Geimer, now 45, married and a mother of three, sued Polanski and received an undisclosed settlement.


piątek, 19 czerwca 2009

Miał mieć raka, więc prezydent go ułaskawił

Marcin Pietraszewski
2009-06-18, ostatnia aktualizacja 2009-06-18 20:22

Śląska policja zatrzymała w czwartek lekarza z Zabrza, który miał wystawić fikcyjną opinię, na podstawie której prezydent ułaskawił znanego gangstera. Po wyjściu na wolność bandyta przez siedem lat terroryzował miasto.

Doktor Maciej S. to były zastępca dyrektora Szpitala Specjalistycznego w Zabrzu. - Jest podejrzany o poświadczenie nieprawdy w dokumentacji medycznej oraz branie łapówek - mówi prokurator Wiesław Matyja z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Zasłaniając się tajemnicą śledztwa, odmówił informacji o sprawie. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że po trwającym siedem godzin przesłuchaniu i wpłaceniu 10 tys. zł kaucji Maciej S. został zwolniony do domu.

Nazwisko lekarza wypłynęło w śledztwie przeciwko Krystianowi F. ps. "Król Rokitnicy", uważanemu przez prokuraturę za jednego z najgroźniejszych przestępców w Zabrzu. Pod koniec lat 90. F. został skazany za włamania.

Po pięciu miesiącach pobytu w więzieniu na wniosek ówczesnego prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Podstawą była jego rzekoma choroba nowotworowa. Pierwsze zaświadczenie o chorobie Krystiana F. wydał zatrzymany doktor Maciej S., potem na podstawie wyników badania histopatologicznego napisał, że w pobranym od gangstera wycinku są komórki rakowe. Zdaniem prokuratury dokumenty zostały sfałszowane, a Krystian F. nigdy nie leczył się onkologicznie. Według naszych informacji śledczy sprawdzają teraz, od kogo pobrano wycinek, który przebadano.

Po wyjściu na wolność "Król Rokitnicy" przez siedem lat terroryzował Zabrze. Zatrzymano go dopiero w 2007 r. Lista przedstawionych mu zarzutów jest długa: wymuszenia rozbójnicze, wyłudzenia kredytów, oszustwa komunikacyjne, nielegalne posiadanie broni z tłumikiem i paserstwo kradzionych aut. Mężczyzna czuł się bezkarny, bo liście w jego ogródku grabił korumpowany przez niego operacyjny oficer zabrzańskiej policji.

Krystian F. udzielał też szybkich pożyczek. Zdaniem śledczych siłą zmuszał potem dłużników do spłaty odsetek wielokrotnie przekraczających kwotę kredytu. Ci, którzy nie mieli z czego zwrócić długu, byli angażowani do udziału w fikcyjnych kolizjach lub wyłudzaniu kredytów z banków. I tak np. mechanik samochodowy, który był winny "Królowi Rokitnicy" 20 tys. zł, oddał mu 130 tys. zł. - Na jego polecenie przebijał też numery w kradzionych samochodach - mówi jeden z prokuratorów.

środa, 3 czerwca 2009

ABW wykryła pralnię pieniędzy Al-Kaidy?

Jacek Harłukowicz, Maciej Nowaczyk, tan
2009-06-03, ostatnia aktualizacja 36 minut temu

O pranie brudnych pieniędzy podejrzewa wrocławska Prokuratura Apelacyjna Irańczyka Alego Dadressana. Wczoraj w Krakowie i Wrocławiu ABW wkroczyło do jego spółek, których głównych udziałowcem jest fundusz od lat wiązany z finansowaniem Al-Kaidy. Według RMF FM właśnie to jest faktycznym zarzutem wobec spółek Irańczyka, który w Polsce wydał blisko 1 mld złotych.

Ali Dadressan we wtorek rozmawiał z dziennikarzami pod siedzibą swojej wrocławskiej firmy
Fot. Łukasz Giza/AG
Ali Dadressan we wtorek rozmawiał z dziennikarzami pod siedzibą swojej wrocławskiej firmy
Strona internetowa Verity Development
Fot. strona internetowa Verity Development
Strona internetowa Verity Development
Nikomu na razie nie postawiono zarzutów. Nikt nie został także zatrzymany.

- W toku tego postępowania w dniach 2-3 czerwca 2009 roku na terenie Wrocławia i innych miast, zostały wykonane przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego niezbędne czynności procesowe w kilku podmiotach gospodarczych oraz kancelariach prawnych, mające na celu zabezpieczenie materiału dowodowego, między innymi w postaci dokumentów i nośników danych informatycznych. Dowody te zostaną poddane analizie, której wyniki - łącznie z innymi ustaleniami śledztwa - umożliwią weryfikację tezy o praniu pieniędzy - czytamy w komunikacie wydanym w środę przez Prokuraturę Apelacyjną we Wrocławiu. Śledztwo w tej sprawie prowadzi jej V wydział, zajmujący się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej, korupcji i terroryzmu.

Przeszukania we Wrocławiu i w Krakowie

ABW wkroczyło we wtorek rano do siedzib spółek związanych z Dadressanem w kilku miastach Polski, m.in. we Wrocławiu i Krakowie. Faktycznym ich właścicielem jest międzynarodowy fundusz DMI Trust (Dar al-Maal al-Islami Trust, czyli "dom pieniędzy islamskich"), jedna z najważniejszych islamskich instytucji finansowych.

"New York Times" i "Chicago Tribune" od 11 września 2001 r. zarzucają DMI, że finansuje Al Kaidę. DMI wytoczył obydwu dziennikom proces, ale niedawno służby specjalne wkroczyły do spółek DMI w Szwajcarii i USA.

Założona w 1981 roku spółka jest największym islamskim inwestorem, który działa według zasad Zakat - islamskiej bankowości. Założyciel DMI Ibrahim Kamel, był jednym z głównych finansistów egipskiego Bractwa Muzułmańskiego.

RMF: Dadressan finansuje Al-Kaidę

Jak informuje RMF FM, wersja śledztwa przyjęta przez prokuratorów zakłada, że Ali Dadressan może mieć związek z finansowaniem Al-Kaidy.

W rozmowie z "Gazetą" Dadressan zapowiedział, że do działań prokuratury odniesie się w czwartek.

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

środa, 15 kwietnia 2009

Obrońca "Inki" też pokazałby "środkowy palec"

20:49, 15.04.2009 /TVN24, tvn24.pl

MECENAS KRUSZYŃSKI: BO DZIENNIKARZE PISALI PLUGASTWA

TVN24
"Inki" nie ma już w Polsce - twierdzi dziennikarz "Dziennika" Jerzy Jachowicz. Według niego, skazana przez sąd za pomoc w zabójstwie Jacka Dębskiego Halina G. wyjechała samochodem "w kierunku Francji" tego samego dnia, w którym opuściła więzienie. Dzienniakarze mogą tylko wróżyć, bo "Inka" nigdy nie chciała z nimi rozmawiać. - I nic dziwnego, bo większość z nich pisała plugastwa na jej temat - podkreślał w "Faktach po Faktach" jej były obrońca Piotr Kruszyński.
Zawsze tajemnicza, zawsze z zasłoniętą twarzą - taką "Inkę" zapamiętają z procesu dziennikarze. Ci, którzy liczyli, że obraz ten zmieni się po wyjściu Haliny G. z więzienia zawiedli się w Wielką Sobotę. Kobieta, opuszczając szybkim krokiem zakład karny dla kobiet na warszawskim Grochowie, znów nic nie powiedziała. Dziennikarzy i fotoreporterów, którzy zgromadzili się przed bramą, "pozdrowiła" specyficznie. Gdy wsiadała do mercedesa jej męża (Francuza) wystawiła środkowy palec i zatrzasnęła za sobą drzwi. Potem odjechała. Dokąd? - Moim zdaniem do Francji. I to właśnie samochodem, a nie samolotem, żeby zachować anonimowość - twierdzi Jerzy Jachowicz.

"Zrobiłbym to samo"
- "Inka" to kobieta, która posiada to "coś". Gdyby wędrowała ulicą, wiele... czytaj więcej »


Czy jej zachowanie powinno zdziwić kogokolwiek? Według byłego obrońcy "Inki" mecenasa Piotra Kruszyńskiego "nie". A dziwić nie powinni się przede wszystkim właśnie dziennikarze. - To oni pisali na jej temat plugastwa. Nie mówię, że wszyscy, ale większość. Nawet nie dziwię się, że użyła tak plugawego gestu. Sam na jej miejscu postąpiłbym tak samo. To, co z nią robiono było po prostu świństwem - mówił w "Faktach po Faktach" mecenas.

Według Kruszyńskiego, decyzja "Inki" o wyjeździe z Polski była słuszna. - Mam bardzo dobre zdanie o tej kobiecie. Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że była uwikłana w sprawę, która ją przerosła, a ludzie omotali. To tak jak w greckiej tragedii - czasami człowiek znajduje się w sytuacji bez wyjścia. (...) Ona już swoje odcierpiała. Teraz trzeba dać jej drugą szansę i myślę, że "Inka" ją wykorzysta - przekonywał.

Ale Jachowicza nie przekonał. - Na podstawie relacji ludzi, którzy ją znali przewiduję mało optymistyczny scenariusz dla jej dalszych losów. Myślę, że wróci do świata kryminalistów. Nie zgadzam się z tezą, że mimowolnie została uwikłana w ten świat. Miała dużo czasu, żeby się z niego wycofać, ale tego nie zrobiła. Szła coraz głębiej. Ten facet, który po nią przyjechał też nie wyglądał na profesora, tylko na człowieka, który pieniądze zarabia drogą przemocy - oceniał dziennikarz.

Świadek specjalny?
Właśnie skończyły się zdjęcia do filmu "Izolator", obrazu opartego na... czytaj więcej »


Według doniesień "Dziennika", Halina G. będzie miała łatwiejszy start do nowego życia, dzięki statusowi "austriackiego świadka specjalnego" (odpowiednik naszego koronnego), który miała uzyskać za złożenie przed laty zeznań obciążających jej byłego pracodawcę Jeremiasza B. "Baraninę" (to on miał zlecić zabójstwo Jacka Dębskiego. Winy mu nie udowodniono, bo w popełnił samobójstwo w więzieniu - red.).

- Nic nie wiem, czy "Inka" była świadkiem specjalnym. Mam co do tego jednak sporo wątpliwości. To fakt, że była cenna, ale gdyby rzeczywiście otrzymała status świadka specjalnego to nie wiem, czy w ogóle odbyłby się jej proces - zaznaczał Kruszyński.

Jachowicz pozostał jednak przy swoim zdaniu: - Nikt nie musi wiedzieć o tej umowie - nawet jej byli obrońcy. Faktem jest, że "Inka" była w Austrii przez kilka dni i złożyła tam zeznania podczas rozprawy "Baraniny" - przypominał.

ŁOs/iga