środa, 24 sierpnia 2022

Kazik i Serhij Żadan nagrali razem piosenkę: "Ukraina! Nie oddamy domu"

Wspólna antywojenna piosenka cenionego ukraińskiego pisarza i polskiego muzyka. "Ukraina" Kazika i Serhija Żadana już do obejrzenia w sieci.

"Palą się wioski, Walą się miasta, Żywe trupy atakują, groza narasta, Dzieci do pokoju, Matki do piwnicy, Żywe trupy - Z litera idzie znad granicy" - rapuje w swoim najnowszym kawałku Kazik. Ta piosenka to opowieść o broniącej się przed rosyjską agresją Ukrainie, broniącej się przed armią "żywych trupów" spod litery Z.

W klipie występuje też Serhij Żadan, pochodzący z Charkowa pisarz, poeta, aktywista i wolontariusz, pomagający w czasie wojny zarówno walczącym z Rosjanami ukraińskim żołnierzom, jak i cywilom. Kilka dni temu Żadan został Człowiekiem Roku "Gazety Wyborczej".

W teledysku, który ma w sobie wiele z manifestu i wezwania do działania, widać Kazika i Serhija rapujących swoje kwestie, ale też przebitki z wojny, obrazy, które na co dzień widzimy w telewizji - zarówno wojsko, jak i ruiny miast. 

Pod teledyskiem jest krótka informacja, dlaczego panowie postanowili nagrać wspólnie ten utwór. "Ta piosenka i obraz do niej powstały, żeby pomóc naszym przyjaciołom z Ukrainy. Serhij Żadan od samego początku rosyjskiej agresji pomaga mieszkańcom Charkowa w organizacji środków potrzebnych im do przetrwania. Będziemy bardzo wdzięczni za wszelkie wpłaty na poniższe konta: Patreon: www.patreon.com/serhiyzhadan oraz PayPal: sirozhazhadan@gmail.com".

***
Mocna dawka kultury: o filmach, serialach, książkach, sztukach teatralnych i koncertach. Zapisz się  na newsletter kulturalny i szukaj inspiracji na czas wolny.

Zawsze można więcej, ale to co już dostali Ukraińcy, robi wrażenie. Od Javelin, przez Kraby, HIMARS po HARM


REKLAMA
Od ponad pół roku do Ukrainy jedzie i leci strumień uzbrojenia, amunicji i zapasów. Bez tego wsparcia Ukraińcy mogliby nie wytrzymać rosyjskiego naporu. Lista darów jest bardzo długa, ale wyróżnia się kilka naprawdę nowoczesnych i groźnych systemów uzbrojenia, które już napsuły i jeszcze napsują Rosjanom sporo krwi.

Warto przy tym pamiętać, że kluczowe do wytrzymania rosyjskiego naporu nie było uzbrojenie z Zachodu, czy wcześniejsze szkolenia prowadzone przez żołnierzy NATO. Gdyby nie odwaga, upór i umiejętności Ukraińców, to już dawno sprawa była rozstrzygnięta.

REKLAMA

W historii nie brakuje przykładów państw, które pomimo dysponowania masą przyzwoitego zachodniego uzbrojenia i kadr wyszkolonych przez zagranicznych instruktorów, błyskawicznie upadały, bo tak naprawdę nikt nie chciał za nie ginąć. Choćby Wietnam Południowy. Ukraińcom woli walki za swoje państwo nie można odmówić.

Niezależnie od tych faktów, skala i rola zachodnich dostaw jest poważna. Ile i kiedy jakiego uzbrojenia trafiło do Ukrainy, będzie można powiedzieć z dużą dokładnością pewnie dopiero po wojnie. Na razie wiele szczegółów jest trzymanych w tajemnicy, a niektóre państwa informują o swojej pomocy bardzo ogólnikowo. Na przykład Francja, która według Ukraińców jest jednym z poważniejszych dostawców broni i wyposażenia, ale specjalnie się tym nie chwali. Można jednak ogólnie wskazać na te systemy uzbrojenia, które na pewno trafiły w ręce Ukraińców w istotnych ilościach i miały, oraz mają, istotne znaczenie dla przebiegu walk.

Zobacz wideo

Javelin i NLAW

W pierwszej fazie wojny, w lutym i marcu, wszystko działo się bardzo szybko. Rosjanie wdzierali się głęboko w Ukrainę wielkimi kolumnami zmechanizowanymi, pełnymi czołgów i bojowych wozów piechoty. Ukraińcom było potrzebne to, co może łatwo zniszczyć taki ciężki sprzęt, co można używać po minimalnym szkoleniu oraz łatwo rozwieźć po kraju. Czyli ręczne systemy przeciwpancerne. I tutaj bezsprzecznie największą rolę odegrały amerykańskie systemy Javelin oraz szwedzko-brytyjskie NLAW. Wręcz stały się chwilowymi gwiazdami.

Javelin to amerykański przeciwpancerny pocisk kierowany (ppk). Może go obsługiwać jeden żołnierz. System składa się z wielorazowego celownika, oraz wymiennej jednorazowej tuby z pociskiem w środku. Rakieta naprowadza się na źródło ciepła, wskazane jej przed startem przez człowieka. Czyli na przykład na rosyjski czołg, który za sprawą pracy silnika świeci się w podczerwieni jak choinka. Praktyczny zasięg to około dwóch kilometrów. Ograniczeniem nie jest zapas paliwa w rakiecie, ale zdolność do namierzenia celu na większych dystansach. Broń stosunkowo prosta, niepozbawiona wad (potrafi "zgubić" cel, zwłaszcza w ciepłe dni), ale uznawana za skuteczną. Silna głowica Javelina jest w stanie zniszczyć praktycznie każdy rosyjski czołg. Cena niebagatelna, bo sama rakieta to koszt około miliona złotych za sztukę. Do dzisiaj Amerykanie dostarczyli ich Ukraińcom już blisko 10 tysięcy.

REKLAMA

Odpalenie pocisku Javelin przez amerykańskich żołnierzyOdpalenie pocisku Javelin przez amerykańskich żołnierzy Fot. US Army

NLAW to znacznie prostsza broń do walki na krótszych dystansach. Też obsługiwana przez jednego żołnierza i też z jednorazową tubą zawierającą pocisk oraz doczepianym systemem celowniczym. Naprowadzanie jest jednak znacznie prostsze. Żołnierz musi utrzymać cel w celowniku przez kilka sekund, po czym komputer wylicza na tej podstawie, gdzie musi polecieć rakieta, aby trafić. Ta utrzymuje zadany kierunek lotu dzięki wewnętrznym czujnikom ruchu. Jeśli celem jest czołg czy inny pojazd opancerzony, to po wybraniu odpowiedniej opcji rakieta stara się przelecieć tuż nad nim i zdetonować głowicę tak, aby eksplozja przebiła słaby górny pancerz. W innych wypadkach po prostu uderza w cel i wybucha. Praktyczny zasięg to kilkaset metrów. Generalnie broń do walki na krótkim dystansie. Zwłaszcza że można ją odpalać z budynków i nawet z minimalnej odległości 20 metrów. Głównym dostawcą jest Wielka Brytania. Do dzisiaj Ukraińcy dostali ich ponad 5 tysięcy.

Odpalenie pocisku NLAW przez brytyjskich żołnierzy. Zdjęcie uchwyciło moment uruchomienia głównego silnikaOdpalenie pocisku NLAW przez brytyjskich żołnierzy. Zdjęcie uchwyciło moment uruchomienia głównego silnika Fot. British Army

Dzięki masowym dostawom Javelin-ów, NLAW-ów i zupełnie najprostszych zachodnich granatników w rodzaju M72, wraz ze znacznym zapasem podobnej broni produkcji ukraińskiej oraz radzieckiej, Ukraina w ciągu kilku miesięcy stała się potęgą jeśli chodzi o ręczną broń przeciwpancerną. W Europie na pewno ma jej najwięcej i to dobrej jakości. Efekty widać po ogromnych stratach pojazdów opancerzonych po stronie Rosjan.

REKLAMA

Ukraińska ciężka armata samobieżna 2S7 PionRosja popełniła dwa kluczowe błędy. Przez nie wojna trwa

Stinger, Piorun, Starstreak, Martlet i Mistral

Kolejny łatwa do obsługi broń ręczna, której dostawy szybko wydatnie wzmocniły ukraińską obronę, to tak zwane MANPADS. Czyli ręczne wyrzutnie lekkich rakiet przeciwlotniczych. Ukraińcy dostali ich łącznie około trzech tysięcy, w większości produkowanych w USA Stinger, ale też kilkaset polskich Piorunów, brytyjskich Starstreak i Martlet oraz francuskich Mistral. To generalnie broń przeznaczona do atakowania samolotów, śmigłowców i dronów w odległości maksymalnie kilku kilometrów. Przy czym największe zagrożenie stanowią dla tych drugich.

W przypadku Stingera, Pioruna i Mistrala działanie jest niemal identyczne. Rakiety naprowadzają się w podczerwieni na ciepło wydzielane przez silniki. Przed odpaleniem strzelec musi przez kilka sekund utrzymać cel w polu widzenia rakiety, aby jej głowica wykryła źródło ciepła. Jeśli to zrobi, następuje start i pocisk stara się dosięgnąć celu, aby zdetonować tuż przy nim głowicę odłamkową. Starsteak i Martlet mają bardziej skomplikowany system naprowadzania oparty o światło lasera. Strzelec świeci nim na cel, a rakiety starają się naprowadzić na jego odbite światło. Martlet dodatkowo w ostatniej fazie lotu wspomaga się jeszcze widzeniem w podczerwieni.

Odpalenie pocisku Stinger przez amerykańskich żołnierzyOdpalenie pocisku Stinger przez amerykańskich żołnierzy Fot. US Army

MANPADS to broń trudna w użyciu, bo wymaga znalezienia się przez strzelca w odpowiednim momencie w odpowiednim miejscu, aby być dość blisko trasy przelotu celu. Szansa na skuteczne odpalenie to zazwyczaj sekundy w przypadku samolotów i śmigłowców. Na dodatek rakiety naprowadzane na podczerwień mogą być skutecznie ogłupiane przez wystrzeliwanie flar. Pomimo tego, dzięki nasyceniu pola walki tysiącami tego rodzaju nowoczesnych wyrzutni, Ukraińcy osiągnęli piorunujący efekt. Rosyjskie lotnictwo praktycznie nie odważa się wlatywać nad linię frontu na małych wysokościach. Unika też robienia tego na dużych wysokościach ze względu na cięższe ukraińskie systemy przeciwlotnicze wywodzące się z ZSRR. Dzięki temu i dzięki rosyjskiej niekompetencji, lotnictwo Rosji ma szokująco niski wpływ na przebieg wojny.

REKLAMA

M777, Pzh2000, Krab i Caesar

Po okrzepnięciu ukraińskiej obrony i staniu się oczywistym, że to będzie długa wojna, lekka broń zeszła na drugi plan. Kluczowe stało się ciężkie uzbrojenie, które pozwala nawiązać równorzędną walkę, a nie tylko się desperacko bronić. Kluczowa w tym jest artyleria, która niezmiennie jest bogiem wojny i odpowiada za zdecydowaną większość strat po obu stronach konfliktu. Ukraińcy zaczęli więc o nią apelować. Zwłaszcza wobec poważnych problemów z amunicją do ich dotychczasowej standardowej artylerii poradzieckiej o kalibrach 122 mm i 152 mm. NATO używa głównie 155 mm i do niej ma duże zapasy amunicji.

Pierwsze pojawiły się amerykańskie i kanadyjskie haubice M777. Łącznie 136 sztuk, z czego stracono do dzisiaj 8. Prosta i łatwa do opanowania, ale nowoczesna broń, zaprojektowana głównie z myślą o operacjach ekspedycyjnych. Wobec tego możliwie odchudzona i nie na samobieżnym podwoziu gąsienicowym, ale holowana przez ciężarówkę. Nowoczesność przejawia się głównie w precyzji i możliwości użycia specjalnej amunicji. Standardowa sięga na 24 kilometry, co jest porównywalne z najnowszą rosyjską artylerią. M777 może jednak strzelać specjalnymi pociskami Excalibur, które po pierwsze są naprowadzane przy pomocy GPS, a po drugie mają pomocniczy napęd i mogą dolecieć na 40 kilometrów. To już bardzo groźne połączenie. Ukraińcy mieli otrzymać taką amunicję.

Amerykańskie haubice M777 podczas przygotowań do strzelaniaAmerykańskie haubice M777 podczas przygotowań do strzelania Fot. US Army

W drugim rzucie ukraińską artylerię wzmocniono cięższymi działami samobieżnymi, a wręcz ich mozaiką. Ukraińcy dostali francuskie kołowe armatohaubice Caesar, amerykańsko-brytyjskie/łotewskie/norweskie gąsienicowe M109, polskie Krab i holendersko/niemieckie/włoskie PzH2000. Wszystkich razem około stu, z czego stracono bezpowrotnie jednego Kraba. Poza starszymi M109 wszystko broń nowoczesna i groźna o zasięgu nawet ponad 50 kilometrów przy użyciu specjalistycznej amunicji, którą Ukraińcy dostali. Co najważniejsze, to też broń celna i wyposażona w nowoczesne systemy dowodzenia, umożliwiające prowadzenia znacznie bardziej skutecznego ostrzału niż w przypadku systemów rosyjskich.

REKLAMA
Zobacz wideo

HIMARS i M270

Następnym krokiem było danie Ukraińcom broni o jeszcze większym skutecznym zasięgu, czyli wyrzutni rakiet kierowanych GMLRS. W postaci 16 lżejszych kołowych HIMARS dostarczonych z USA i 12 cięższych gąsienicowych M270 z Niemiec, Norwegii i Wielkiej Brytanii. Rakiety GMLRS mogą polecieć na około 85 kilometrów i są precyzyjnie naprowadzane przy pomocy GPS. Już na wiele sposobów opisaliśmy, jak bardzo szokujące wrażenie wywarły na Rosjanach od momentu pojawienia się na froncie pod koniec czerwca. Dzisiaj wybuchające co noc składy rosyjskiej amunicji nikogo już nie dziwią. Tak samo jak skuteczne blokowanie rosyjskich przepraw przez Dniepr, przez co ich oddziały w rejonie Chersonia mają poważne problemy z zapasami.

Niemiecka wyrzutnia M270, nazywana przez Niemców MARSNiemiecka wyrzutnia M270, nazywana przez Niemców MARS Fot. Sonaz/Wikipedia CC BY SA 3.0

Ukraińcy przeprowadzają ataki przy ich pomocy zazwyczaj w nocy. Odpalenie salwy rakiet i ucieczka, aby uniknąć wykrycia przez Rosjan i ewentualnej próby ostrzelania przez ich wyrzutnie rakietowe dalekiego zasięgu Smiercz oraz Tornado-S. Mogłoby się wydawać, że łącznie 28 wyrzutni HIMARS/M270 to mało, ale to pozór. Salwa ze wszystkich na raz to do 240 rakiet GMLRS. Po tygodniu takiego zużycia mamy już 1680 zużytych pocisków, a dotychczas amerykańska roczna produkcja GMLRS oscylowała w okolicy 5 tysięcy. Wyprodukowano ich dotychczas już ponad 50 tysięcy, więc Amerykanie mają jeszcze spory zapas, ale to na tyle droga i nowoczesna broń, że nie można jej używać masowo przez dłuższy czas.

Zobacz wideo

Harpoon i HARM

W znacznie większej tajemnicy Ukraińcom dostarczono też bardzo specjalistyczną broń. Rakiety przeciwokrętowe Harpoon i przeciwradarowe HARM. Na temat dostaw obu tych systemów wiadomo bardzo niewiele. Harpoon nie są specjalnie nowoczesne, ale Ukraińcy bardzo ich potrzebowali w celu odgonienia rosyjskich okrętów od swojego wybrzeża. Najwyraźniej nowszych i większych krajowych Neptun mieli za mało, albo okazały się mało skuteczne. Harpoon dostarczono prawdopodobnie w maju/czerwcu i udział w tym mieli Amerykanie, Brytyjczycy, Duńczycy i Holendrzy. Wspólnie najpewniej odtworzyli coś w rodzaju duńskiej lądowej baterii tych rakiet, którą wycofano ze służby w 2003 roku. To proste wyrzutnie na ciężarówkach. Po odpaleniu z nich rakiety kierują się we wcześniej zaprogramowany obszar, lecąc na małej wysokości. Kiedy do niego dolecą, uruchamiają własny radar i szukają swojego celu. Po jego wykryciu i zidentyfikowaniu przystępują do ataku, schodząc tuż nad fale i manewrując w celu utrudnienia zestrzelenia.

REKLAMA

Archiwalne zdjęcie duńskiej wyrzutni rakiet Harpoon. Być może właśnie tak wyglądają te przekazane UkrainieArchiwalne zdjęcie duńskiej wyrzutni rakiet Harpoon. Być może właśnie tak wyglądają te przekazane Ukrainie Fot. Marinens Biblioteks Arkiv.

O dostawach HARM oficjalnie wiadomo jeszcze mniej. To pociski przeznaczone do atakowania radarów obrony przeciwlotniczej przeciwnika. Naprowadzają się na emitowanie przez nie fale elektromagnetyczne. Opisywaliśmy, jak może wyglądać ich użycie przez Ukraińców. Według nieoficjalnych informacji Amerykanie w trybie awaryjnym zmodyfikowali poradzieckie ukraińskie myśliwce MiG-29, aby mogły odpalać HARM. To nie lada sztuka, która pokazuje jakimi umiejętnościami dysponuje wojsko i przemysł USA. Na szczęście Ukraińców, Amerykanie posiadają własną niewielką flotę Mig-29, które kupili dwie dekady temu do celów badawczych i eksperymentalnych. Mają więc z nimi doświadczenie. Na nieszczęście rosyjskich przeciwlotników, którzy mają teraz ponosić znacznie większe straty niż jeszcze miesiąc temu. Dzięki temu są jeszcze mniej skuteczni w przechwytywaniu rakiet GMLRS lecących na kluczowe cele.

Tygodniowy opis wydarzeń na froncie w UkrainieLinia Bachmut-Siewiersk się trzyma, choć Rosjanie się przesuwają

Widać w tym jakiś pomysł

Ta niepełna lista pozwala się zorientować, że choć Zachód nie przekazuje Ukrainie w sposób masowy nowoczesnego ciężkiego uzbrojenia, to i tak wydatnie ją wspiera. Najpierw był tryb awaryjny i próba zatrzymania chaotycznej fali rosyjskiego ciężkiego sprzętu - Javelin/NLAW/MANAPDS. Lekkie, poręczne, szybkie do opanowania. Skuteczne w dużych ilościach. Potem bardziej pozycyjna wojna ze zmasowanym użyciem artylerii. No i pojechało prawie 200 różnych systemów artyleryjskich kalibru 155 mm wraz z amunicją. Po drodze zaistniała konieczność odstraszenia rosyjskiej floty od ukraińskiego wybrzeża i zlikwidowania ryzyka desantu na Odessę - Harpoon. Teraz mamy chyba przygotowania do próby odbicia południa Ukrainy, do czego potrzeba najpierw poważnie osłabić rosyjski potencjał w tym rejonie - HIMARS i HARM, które skutecznie i na dużych dystansach niszczą cenne rosyjskie obiekty.

Oczywiście można by więcej i szybciej. Do tego wydaje się jednak brakować woli politycznej, no i tylko nieliczne państwa NATO mają jeszcze jakieś większe zapasy ciężkiej broni. Produkcji nie da się natomiast rozkręcić z miesiąca na miesiąc. No i nawet gdyby Ukraińcy zostali nagle zalani na przykład starymi amerykańskimi czołgami M1 Abrams ze składów na pustyni, to i tak musieliby do nich zbudować od zera cały system logistyczny. Całkowicie odmienny od standardów postradzieckich. Monumentalne zadanie. Nie bez powodu jakoś nie słychać próśb z Kijowa o amerykańskie czołgi, choć są ich tysiące.

W zamian za to Ukraińcy dostali już blisko 300 czołgów rodziny T-72 z krajów NATO i Macedonii Północnej. Do tego trudną do ustalenia, ale idącą w setki liczbę transporterów opancerzonych M113 oraz bojowych wozów piechoty BWP-1. Plus do około setki różnych dział i wyrzutni rakiet. Sprzęt nienowoczesny, ale w ilości umożliwiającej sformowanie nawet kilku nowych brygad zmechanizowanych. I do tego pewnie właśnie służą. Wraz ze sprzętem zdobytym na Rosjanach sprawia to, że Ukraina ma dzisiaj więcej ciężkich pojazdów opancerzonych niż przed wybuchem wojny.

Można więc zaryzykować stwierdzenie, że wsparcie NATO jest wbrew pozorom przemyślane i skoordynowane z potrzebami wyrażanymi przez Ukraińców. Tak twierdzą na przykład anonimowy amerykańscy urzędnicy w rozmowach z mediami. Oczywiście zawsze można zrobić więcej i Ukraińcy zawsze będą prosić o więcej, co jest zrozumiałe. Niezmiennie na liście próśb są samoloty bojowe i cięższa broń przeciwlotnicza. Nie jest jednak tak, że NATO daje Ukrainie jakieś ogryzki i stara się nie drażnić Rosji. Zwłaszcza że ta cała lista pomija jedną kluczową broń o ogromnej sile - informację. Nie ulega wątpliwości, że państwa Zachodu na masową skalę wspomagają Ukraińców danymi wywiadu i zwiadu, przez co mają oni znacznie lepszy ogląd pola bitwy niż Rosjanie, ale to temat na inny tekst.