środa, 5 września 2007

Premier: Michnik i Geremek szkodzą Polsce

ulast, PAP, jas
2007-09-05, ostatnia aktualizacja 2007-09-05 14:11
Zobacz powiększenie
Bronisław Geremek i Adam Michnik
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

- Szkodzą Polsce ludzie, którzy opowiadają bajkę o państwie, w którym zagrożona jest demokracja - powiedział w środę premier Jarosław Kaczyński. Do takich ludzi zaliczył Adama Michnika i prof. Bronisława Geremka. Była to reakcja na wypowiedź b. prezydenta Czech Vaclava Havla, który uważa, że w Polsce powinny odbyć się jak najszybciej wolne wybory. Havel mówił też, że "w interesie wszystkich obywateli Polski" byłoby, gdyby przyjechali na nie międzynarodowi obserwatorzy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Dominik Sadowski / AG
Premier Jarosław Kaczyński
Według Jarosława Kaczyńskiego "smutne jest to, że w Polsce są ludzie o bardzo znanych nazwiskach, którzy potrafią doprowadzić tego rzeczywiście powszechnie znanego w świecie polityka, do takiego poziomu niepoinformowania".

- Szkodzą Polsce w sposób straszny. Michnik szkodzi Polsce, Geremek szkodzi Polsce. Ci wszyscy, którzy opowiadają tę bajkę o państwie, w którym zagrożona jest demokracja - stwierdził premier w radiowych Sygnałach Dnia. Dodał, że jeżeli "w Polsce są jakieś elementy zagrożenia demokracji, no to ze strony właśnie tych panów". - Jeżeli Michnik wzywa do tego, żeby pewnych polityków eliminować z wyborów, to jest zagrożenie dla demokracji - bo w końcu mówi to ktoś, kto ma duże wpływy - przekonywał . Jarosław Kaczyński wyraził tez ubolewanie, iż "w Polsce są ludzie o bardzo znanych nazwiskach, którzy potrafią doprowadzić tego rzeczywiście powszechnie znanego w świecie polityka, do takiego poziomu niepoinformowania".



Havel o wyborach

W poniedziałek, podczas promocji swej nowej książki w Krakowie, Vaclav Havel powiedział, że w Polsce powinny się odbyć jak najszybciej wolne wybory. - Uważam, że byłoby w interesie wszystkich obywateli Polski, gdyby na te wybory zostali zaproszeni międzynarodowi obserwatorzy - powiedział podczas poniedziałkowego spotkania z dziennikarzami na Wawelu. Dodał też, że przedterminowe wybory to żaden wstyd dla demokracji i nie jest hańbą zaproszenie na nie obserwatorów z UE, OBWE czy innych organizacji.

W publikowanym dziś przez ''Gazetę Wyborczą'' wywiadzie, były prezydent odpowiedział na sugestie premiera Kaczyńskiego. - Adama Michnika i kilka innych osób, które znam z czasów dysydenckich już od 30 lat, uważam za swoich przyjaciół, ich poglądy rzeczywiście mnie interesują i często są zbliżone do moich. Jest jednak absurdem uważanie nas wzajemnie za podszeptywaczy: że Michnik podpowiada mi, kogo mam popierać w Polsce, albo ja Michnikowi, kogo się wystrzegać w Republice Czeskiej - mówił Havel.

Dodał, że Czechy zawsze zapraszają na wybory obserwatorów. - Wydaje mi się, że w demokracji jest czymś zupełnie oczywistym, iż nawzajem się kontrolujemy. Gdyby tak nie było, to każdy rząd mógłby się obrazić, że istnieje Najwyższa Izba Kontroli.

- Jeśli moją marginesową uwagę ktoś zrozumiał jako atak na polską demokrację czy jako jej kwestionowanie albo wręcz obrazę Polaków, to naturalnie mnie to martwi i bardzo za to przepraszam - odparł na pytanie o oburzenie, jakie wywołała jego wypowiedź wielu polskich polityków wywiadzie były prezydent.

Vaclav Havel: My zawsze zapraszamy obserwatorów

Rozmawiał Andrzej Jagodziński
2007-09-05, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 21:23


- W demokracji nawzajem się kontrolujemy - mówi były prezydent Czech Vaclav Havel

Zobacz powiekszenie
Fot. Anna Biała / AG
Vaclav Havel: W Polsce jak najszybciej powinny się odbyć wolne wybory
SERWISY
Panie prezydencie, w poniedziałek w Krakowie zaprezentowana została pańska nowa książka "Tylko krótko, proszę". Podczas konferencji prasowej, odpowiadając na pytanie dotyczące oceny aktualnej sytuacji w Polsce, mówił pan o potrzebie przedterminowych wyborów: "To żaden wstyd dla demokracji. I nie jest też hańbą zaproszenie na nie obserwatorów z UE, OBWE czy innych organizacji"...

- Myślę, że do dobrych międzynarodowych zwyczajów należy wzajemne wysyłanie obserwatorów międzynarodowych na wybory. W większości przypadków państwa uważają to nawet za zaszczyt. Na przykład Republika Czeska zawsze zaprasza na swoje wybory obserwatorów. Pamiętam, że kiedy byli u nas na wyborach, bardzo mnie cieszyły ich dobre oceny, informacje i wrażenia, które mi przekazywali. Wydaje mi się, że w demokracji jest czymś zupełnie oczywistym, że nawzajem się kontrolujemy. Gdyby tak nie było, to każdy rząd mógłby się obrazić, że istnieje Najwyższa Izba Kontroli. Wszystkie poważne firmy uznają za zaszczyt i oczywistość zamówienie niezależnego audytu i płacą za to duże pieniądze. Dobre wyniki kontroli leżą w interesie kontrolowanego, a nawet uważam, że w jego interesie leży, żeby warunki były jak najbardziej surowe.

Jednak pańskie słowa oburzyły wielu naszych polityków oraz prorządowych komentatorów.

- Jeśli moją marginesową uwagę ktoś zrozumiał jako atak na polską demokrację czy jako jej kwestionowanie albo wręcz obrazę Polaków, to naturalnie mnie to martwi i bardzo za to przepraszam. Myślę jednak, że naprawdę nie ma dwóch rodzajów demokracji: jedne niedoskonałe, które potrzebują obserwatorów, i drugie doskonałe, które ich nie potrzebują, a wręcz uważają pomysł jakiejś kontroli za obrazę. Tak nie jest. Każda wzajemna kontrola, jeśli tylko jest solidna, pozbawiona złych zamiarów i apriorycznych, z góry założonych wniosków, leży w naszym wspólnym interesie.

Ale pan podobno nie zna sytuacji w naszym kraju i całą wiedzę opiera na podszeptach "Michnika i tym podobnych Geremków". Stworzyliście jakąś sieć?

- Adama Michnika i kilka innych osób, które znam z czasów dysydenckich już od 30 lat, uważam za swoich przyjaciół, ich poglądy rzeczywiście mnie interesują i często są zbliżone do moich. Jest jednak absurdem uważanie nas wzajemnie za podszeptywaczy: że Michnik podpowiada mi, kogo mam popierać w Polsce, albo ja Michnikowi, kogo się wystrzegać w Republice Czeskiej. Jesteśmy dorośli. Oczywiście nie uważam się za eksperta od sytuacji w Polsce, ale przebywam tu od pewnego czasu, śledzę media, czytam prasę i tworzę sobie własny obraz. Zapewniam pana, że wspomniałem o obserwatorach bez konsultacji z żadnym polskim przyjacielem.

W szumie medialnym zagubił się rzeczywisty cel pańskiego pobytu w Polsce.

- Jestem tu z trzech powodów. Pierwszy to prezentacja mojej książki "Tylko krótko, proszę". Przyjemnie mnie zaskakuje jej dobre przyjęcie w Polsce. Właśnie tej książce była poświęcona długa debata w Krakowie. Następny powód to Forum Ekonomiczne w Krynicy, gdzie mam wziąć udział w kilku panelach. Wreszcie trzeci powód mojego dziesięciodniowego pobytu to pomysł, żeby w krynickim uzdrowisku zadbać trochę o moje zdrowie.



Havel: Na wybory w Polsce powinni przyjechać obserwatorzy
2007-09-03, ostatnia aktualizacja 2007-09-03 15:39

Były prezydent Czech Vaclav Havel powiedział w Krakowie, że w Polsce powinny się odbyć jak najszybciej wolne wybory, na które powinni być zaproszeni międzynarodowi obserwatorzy.

Vaclav Havel: W Polsce jak najszybciej powinny się odbyć wolne wybory
Havel przyjechał do Krakowa w związku z wydaniem po polsku jego wspomnień "Tylko krótko, proszę", które ukazały się nakładem krakowskiego wydawnictwa "Znak".

- Odnoszę takie wrażenie, że (w Polsce) jak najwcześniej powinny się odbyć wolne wybory. Uważam, że byłoby w interesie wszystkich obywateli Polski, gdyby na te wybory zostali zaproszeni międzynarodowi obserwatorzy" - powiedział Havel podczas spotkania z dziennikarzami na Wawelu.

Były prezydent Czech dodał, że przedterminowe wybory, to żaden wstyd dla demokracji i nie jest też hańbą zaproszenie na nie obserwatorów z UE, OBWE czy innych organizacji.

Polska przeciwna Europejskiemu Dniu przeciwko Karze Śmierci

ulast, PAP
2007-09-05, ostatnia aktualizacja 2007-09-05 14:09

Polska jako jedyny kraj Unii Europejskiej opowiedziała się przeciwko ustanowieniu zaproponowanego przez Komisję Europejską (KE) Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci - podały w środę źródła dyplomatyczne w Brukseli.


Polska argumentuje, że nie ma potrzeby ustanawiania takiego dnia, skoro we wszystkich krajach UE (a także Rady Europy) kara śmierci została zniesiona. Sugeruje jednocześnie, że treścią tego rodzaju dnia powinna być ochrona życia jako takiego, uwzględniająca zarówno sprzeciw wobec kary śmierci, jak i eutanazji oraz aborcji.

KE wyraziła zdziwienie polskim stanowiskiem, podkreślając, że planowana wspólna deklaracja KE, krajów członkowskich UE i Parlamentu Europejskiego przeciwko karze śmierci i ustanowieniu Europejskiego Dnia "nie jest żadną nową polityką" i w pełni odzwierciedla potwierdzany wielokrotnie sprzeciw UE wobec kary śmierci, europejskie wartości i zobowiązania traktatowe.

KE wraz z portugalskim przewodnictwem UE planowała, że deklaracja zostanie uroczyście podpisana 9 października w Lizbonie, w przeddzień Międzynarodowego Dnia przeciwko Karze Śmierci, który odtąd miałby być też obchodzony jako Dzień Europejski.

Ruch "Polacy przeciw Karze Śmierci"

W związku z wcześniejszym opóźnianiem przez Polskę uchwalenia "Europejskiego dnia przeciwko karze śmierci" powstaje ruch 'Polacy przeciw Karze Śmierci', który zaproponowała w swoim blogu znana publicystka Halina Bortnowska.

Autor "Amoku" skazany na 25 lat więzienia

Katarzyna Lubiniecka
2007-09-05, ostatnia aktualizacja 2007-09-05 13:34

Zobacz powiększenie
Fot. Maciej Świerczyński/AG

Wrocławski Sąd Okręgowy po procesie poszlakowym skazał 36-letniego Krystiana B., autora książki "Amok", na 25 lat więzienia za kierowanie zabójstwem ze szczególnym okrucieństwem domniemanego kochanka byłej żony.

Zobacz powiekszenie
Fot. Maciej Świerczyński/AG
Krystian B. z kamienną twarzą przyjął wyrok 25 lat więzienia
Zobacz powiekszenie
Fot. Maciej Świerczyński/AG
Krystian B. we wrocławskim Sądzie Okręgowym podczas ogłaszania wyroku
Zobacz powiekszenie
Fot. Maciej Świerczyński/AG
Okładka książki 'Amok', zdaniem prokuratury jeden z dowodów winy jej autora

Zdaniem sądu prokuratura dowiodła, że siedem lat temu Krystian B. zainicjował, zaplanował i kierował wykonaniem zbrodni. Sąd zmienił kwalifikację czynu zaproponowaną przez prokuraturę - ze współudziału w zbrodni na sprawstwo kierownicze.

Zdaniem sędziów nieustalone w śledztwie osoby na zlecenie Krystiana B. uprowadziły, przez trzy dni więziły, głodziły i torturowały, aż w końcu zabiły Dariusza J., którego podejrzewał o romans z byłą żoną. Skrępowane zwłoki ofiary wyłowiono z Odry. Prawdopodobnie gdy wrzucono Dariusza J. do rzeki, jeszcze żył, ale został tak związany, by nie mógł pływać.

Był to jeden z najgłośniejszych procesów poszlakowych po wojnie. Krystian B., z wykształcenia filozof, z zamiłowania podróżnik i fotograf, jest autorem książki "Amok". Opisał w niej morderstwo podobne do tego, o które później sam został oskarżony. Nie to przesadziło jednak o jego skazaniu. Biegli uznali bowiem, że podobieństwo obu morderstw opisanych w książce nie jest duże.

Sędzia Lidia Hojeńska uzasadniając wyrok, wspomniała o książce "Amok", ale stwierdziła, że o ile rzeczywiście można znaleźć podobieństwa między jej autorem a głównym bohaterem, to jednak nie można traktować tego jako dowodu zbrodni.

Istotniejszą poszlaką był telefon ofiary, który został sprzedany przez Krystiana B. na aukcji internetowej.

Wyrok miał być ogłoszony miesiąc temu, ale obrona wniosła o powołanie biegłego, który miał rozstrzygnąć, czy tzw. numer identyfikacyjny telefonu IMEI jest wystarczającą informacją do identyfikacji telefonu. Biegły w poniedziałek przesądził, że telefon należał do zamordowanego.

Sąd wiele miejsca w uzasadnieniu poświęcił charakterystyce oskarżonego, dokonanej przez biegłych psychiatrów i psychologów. Wynika z niej, że Krystian B. jest ponadprzeciętnie inteligentny, nadwrażliwy, ale ma zaburzenia osobowości. Jest niedojrzały emocjonalnie, nie liczy się z uczuciami innych, nie potrafi znieść porażki, jest nieodpowiedzialny, nie potrafi przewidzieć skutków swoich zachowań, jest narcyzem i nie znosi krytyki. Ludzi, a zwłaszcza kobiety traktuje instrumentalnie. Jest skłonny do działań odwetowych.

- Ma dwie twarze - mówiła sędzia Hojeńska. - Jedną, jaką poznaliśmy w sadzie, człowieka opanowanego i spokojnego, ale bywa też bardzo agresywny, zwłaszcza po alkoholu.

Sąd wziął pod uwagę również dziwną zbieżność. Przez kilka lat po zbrodni Krystian B. podróżował po świecie. Był m.in. w Korei i Japonii. Policjanci stwierdzili, że właśnie z tych miejsc i to w czasie, gdy przebywał tam oskarżony, ktoś sprawdzał stronę internetową telewizyjnego programu "997" zawierającą informacje na temat zabójstwa Dariusza J.

Nie bez znaczenia był też dla sądu fakt, że Krystian B. podczas jednego z przesłuchań w czasie śledztwa przyznał się do winy. Pytany o wspólników powiedział: "Zrobiłem to sam", ale zeznań tych nie podpisał, a potem się z nich wycofał.

Sędzia Hojeńska zwróciła uwagę również na to, że oskarżonego obciążają zeznania osób, z którymi spędzał sylwestra w roku 2000. Podpity, widząc, że jakiś mężczyzna rozmawia z jego żoną, miał powiedzieć, że już "jednego takiego załatwił". Świadkowie zapamiętali też, że użył też słowa "sznur" lub "lina".

Ponieważ sąd stwierdził, że Krystian B. jest bardzo zdemoralizowany, a do tego zaczął już zbierać informacje na temat następnego mężczyzny, z którym spotykała się jego żona, postanowił, że oskarżony będzie mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie nie wcześniej niż po odsiedzeniu 20 lat.

Wyrok nie jest prawomocny. Krystian B. przyjął go z kamienną twarzą.

Żona zamordowanego Agata J. nie chciała komentować wyroku. - Przestańcie robić z mordercy bohatera - zwróciła się do mediów, które wyjątkowo tłumnie zjawiły się w sądzie.

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Marszałek Sejmu: O "ścierwojadach" nie mówiłem publicznie

ulast, PAP
2007-09-05, ostatnia aktualizacja 2007-09-05 12:41

Marszałek Sejmu Ludwik Dorn zaznaczył w środę, że określenia "ścierwojady" pod adresem niektórych fotoreporterów nie wypowiedział publicznie, a - jak dodał - "jeśli ktoś podsłuchał, to jego problem".

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Ludwik Dorn

"Wczoraj nazwał pan fotoreporterów, którzy pracują w Sejmie +ścierwojady+, chciałabym zapytać czy pan przeprosi fotoreporterów za to słowo i czy to jest może jakiś cytat?" - pytała marszałka dziennikarka podczas konferencji w Sejmie.

"Nie wypowiedziałem tego słowa w żaden sposób publicznie, jeśli ktoś podsłuchał - to jego problem" - powiedział Dorn.

"Moje doświadczenia z fotoreporterami są takie, że wbrew mojej woli sfotografowali mnie półnagiego, w samych majtkach na szpitalnym łóżku, na którym ja leżałem ze złamanym kręgosłupem, że zepsuli mi wydarzenie w życiu ważne, czyli ślub, że ostatnio fotoreporter, nawet teraz, kiedy chodzę o kulach, stanął w drzwiach do wyjścia do gabinetu i musiał być siłą przez oficera BOR stamtąd wypychany" - mówił marszałek.

Dorn deklarował, że "ma duży szacunek dla nienachalnych, przestrzegających elementarnych reguł zachowania fotoreporterów, ale istnieje też taka grupa, którą określa tak, jak określa".

Czeska prasa: IV RP jest wstydem dla cywilizowanej Europy

ulast, PAP
2007-09-05, ostatnia aktualizacja 2007-09-05 14:37

Czeska prasa pozytywnie pisze w środę o propozycji byłego prezydenta Vaclava Havla w sprawie międzynarodowych obserwatorów na wyborach w Polsce. Gazety biorą Havla w obronę, bardzo krytycznie oceniając przy tym sytuację w Polsce.

Zobacz powiekszenie
Fot. Anna Biała / AG
Vaclav Havel: W Polsce jak najszybciej powinny się odbyć wolne wybory

"Standardowej demokracji nie denerwuje jakaś misja z zagranicy"

Zdaniem Martina Ehla, piszącego na łamach gazety "Hospodarske Noviny", Polacy nie lubią, gdy poucza ich ktoś z zagranicy. Jednak autor nie widzi nic niestosownego w pomyśle Havla. "Standardowa, suwerenna, pewna siebie demokracja gra w otwarte karty. I dlatego jakaś misja z zagranicy nie powinna jej denerwować" - uznał Ehl.

Autor przypomina, że Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) wysłała misję na wybory prezydenckie w USA w 2004 roku, a w ubiegłym roku monitorowała wybory do Kongresu USA. Czescy eksperci monitorowali wybory lokalne w Hiszpanii i Irlandii Północnej. Ehl dodaje, że sami Polacy zwracali się do OBWE o przysłanie ekspertów przed wyborami w 2005 roku, ale organizacja ta nie przysłała wtedy żadnej misji oficjalnej "tłumacząc to brakiem czasu i pieniędzy".

"IV RP jest podobnym wstydem dla cywilizowanej Europy tak jak reżim Mecziara na Słowacji"

Politolog Jirzi Pehe pisze na łamach gazety "Pravo", że działania obecnego polskiego rządu "łącznie z atakami na media, brakiem tolerancji dla mniejszości i agresywnymi nacjonalistami przypominają metody rządu Vladimira Mecziara na Słowacji".

Pehe przypomina, że na wyborach w 1998 roku, które Mecziar przegrał, obecni byli obserwatorzy międzynarodowi.

"To nie był wstyd dla Słowacji. To głównie reżim Mecziara przynosił wstyd Słowacji - pisze Pehe. - Czwarta Rzeczpospolita w Polsce jest, niestety, podobnym wstydem dla cywilizowanej Europy".

Propozycję Havla za "rozsądną w świetle obecnych wydarzeń w Polsce" uznał Tomas Zahradniczek na łamach dziennika "Mloda fronta Dnes". Jego zdaniem, "ci, którzy po zwycięstwie wyborczym Kaczyńskich publicznie ośmieszali panikarskie komentarze prasy zagranicznej (...) i twierdzili, że nic się nie stało", powinni teraz przyznać, że popełnili błąd.

Utrupianie Heinricha Heinego

Tygodnik Powszechny 2003-11-02

Nietzsche: "Niemcy wydały tylko jednego poetę poza Goethem: to jest Heine - a on w dodatku jest Żydem"

Spośród wielkich twórców europejskiego romantyzmu największym sentymentem darzył Polskę Heinrich Heine. Kwestia polska absorbowała go przez całe życie. Polacy jednak nie odwzajemnili jego fascynacji. Dawniej dosyć popularny, jest dziś Heine nad Wisłą niemal zapomniany.



Trudno dziś zgodzić się z opinią Stefana Lichańskiego, który w 1956 r., krytykując wydany wówczas zbiór “Dzieł wybranych” poety z Düsseldorfu - było to dopiero pierwsze (!) obszerne wydanie jego twórczości w języku polskim - zauważył, że “nazwisko Heinego jest u nas bardzo popularne. Przeważnie jednak tylko nazwisko”. Pół wieku później utworów wielkiego poety i prozaika darmo szukać w szkolnych podręcznikach, a nawet na liście lektur polonistyki.

Sztuka antyprzekładu

Zresztą trudno się dziwić; biblioteki dysponują nielicznymi egzemplarzami, księgarnie - żadnymi. Od lat prawie nie wznawia się poezji Heinego ani - tym bardziej - prozy, wyłączając kilka miniaturowych zbiorów, które ukazały się w ciągu ostatnich 15 lat i zawierały ograniczony wybór wierszy.

Ostatnie pełne i jedyne w miarę dobre opracowanie zbioru “Buch der Lieder” (“Księga pieśni”), dokonane przez Roberta Stillera, pojawiło się w 1980 r. Od tego czasu autor “Tannhäusera” wyraźnie zaniemówił w języku polskim. Paradoksalnie, jego poezja może na tym zyskała...

Do tej pory nie wydano też w Polsce zebranych dzieł Heinego, choć - znów - może i lepiej, że taki zbiór się nie ukazał. Przerażeniem napawa bowiem myśl, że mógłby wyglądać jak wydane w 1956 r. przez PIW “Dzieła wybrane”.

Dwa grube tomy, gromadzące kolejno utwory poetyckie (pierwszy) i prozatorskie (drugi), były chaotyczną kolekcją płodów rozmaitych, często zupełnie przypadkowych tłumaczy. O ile tom prezentujący prozę z przekładami m. in. Stanisława Jerzego Leca, Witolda Wirpszy i Leopolda Staffa, mimo braku takich perełek, jak choćby “Die Götter im Exil” czy “Die romantische Schule”, prezentował się znośnie, o tyle tom poetycki z twórczością mistrza z Düsseldorfu nie miał praktycznie nic wspólnego, stawiając - co gorsza - pod znakiem zapytania jego wydawałoby się trudny do zakwestionowania talent.

Opasłe tomisko zawierało głównie karykatury przekładów oraz pełne błędów (nawet w wydaniu germanisty Stanisława Łempickiego), a często całkowicie niezgodne z treścią oryginału translatorskie potworki, autorstwa enigmatycznych, przeważnie młodopolskich antytłumaczy z Aleksandrem Krausharem oraz Adamem Mieleszko-Maliszkiewiczem na czele. Poprawne przekłady Stillera, Mirona czy Konopnickiej należały do mniejszości. Dodatkowym utrudnieniem okazało się wprowadzenie przez redaktora Adolfa Sowińskiego własnej numeracji nietytułowanych przez Heinego wierszy z cyklów “Lyrisches Intermezzo” (“Intermezzo liryczne”), “Die Heimkehr” (“Powrót”) oraz “Neuer Frühling” (“Nowa wiosna”). Księga piętrzyła trudności zwłaszcza przed dociekliwym czytelnikiem, który - korzystając ze znajomości niemieckiego - sięgnął do oryginału. Okazywało się wtedy, że nieudolny przekład zniekształca nie tylko język i styl Heinego, ale też wersyfikację utworu, a niekiedy nawet jego treść!

Jak bardzo niefortunne wydanie wpłynęło na opinię o Heinem w Polsce, opisał Robert Stiller w 1976 r. w “Literaturze na świecie”: “Ta cegła leżała blisko 20 lat w magazynach i z formalnych przyczyn uniemożliwiła w Polsce wydawanie Heinego. Tymczasem zaś brzydziła i zniechęcała tych, którzy by się chcieli dowiedzieć: co to jest właściwie ten Heine?”.

Najokrutniej z poezją Heinego obszedł się Mieleszko-Maliszkiewicz, który - by zacytować Lichańskiego - “dzięki swym przekładom zasłużył na miano polskiego antyHeinego”. Potrafił zbanalizować nawet najpoważniejsze liryki, pozbawić je treści i brzmienia, przetwarzając w grafomańskie rymowanki pełne ckliwego, śmiesznego sentymentalizmu. Robert Stiller - najlepszy współczesny tłumacz twórcy “Morza Północnego” - nazwał wydanie “Dzieł wybranych” - “utrupieniem Heinego w Polsce”.

Rzadko wydawany, powierzchownie znany

Literatura niemiecka jest w Polsce, mimo sąsiedzkiej bliskości, znana dosyć powierzchownie i niedokładnie. Nie chodzi jedynie o zbyt nieliczne szeregi wybitnych tłumaczy, choć talentu translatorskiego na miarę Boya dla języka niemieckiego w Polsce raczej nie było. Twórczość Niemców, zwłaszcza sprzed I wojny, nie licząc Goethego czy Schillera, jest u nas wydawana rzadko i ubogo analizowana.

Heine jest tu smutnym przykładem. Jego wizje literacko-społeczne wybiegały nieraz o jedną, a nawet dwie epoki do przodu, ale wśród krytyków, a nawet historyków literatury w Polsce nie cieszy się popularnością i zainteresowaniem. Owszem, jest kilka publikacji poświęconych jego biografii, w których nie pominięto na szczęście twórczości, ale też nie poświęcono jej zbyt wiele miejsca. Na pewno brakowało jednak i nadal brakuje kompetentnych analiz literackich jego dzieł.

W PRL wielu badaczy, którzy brali poetę pod lupę uzbrojoną w obowiązkowe radzieckie szkło, skupiało się na zdefiniowaniu Heinego jako socjalisty oraz podkreśleniu jego znajomości z Marksem. Tak oto ponad 40 lat recepcji Heinego w Polsce niemal całkowicie zmarnowano, a jego dzieła pokrył w końcu ten sam kurz, który na dobre zasypał stojące obok tomiszcza Marksa. Kilka razy zajmowano się “niemieckością” dzieł Heinego, ich muzycznością oraz wpływem na kompozycje muzyczne. Najbardziej dogłębne analizy zaledwie jednak wspominały o filozoficznych aspektach jego twórczości, jej romantycznym charakterze oraz wspierających ją rusztowaniach niemieckiego oświecenia. Nie pominięto na szczęście jego związków z Polską i nie szczędzono krytyki polskim przekładom jego literackiej spuścizny. Ale nic ponad to. Poza Stillerem, Karolem Sauerlandem oraz Romanem Karstem prawie żadnych znanych nazwisk.

Tymczasem w Niemczech czy szerzej: na Zachodzie, dostrzega się wartość poezji i prozy Heinego, doskonałych prób eseistycznych czy pism filozoficznych i politycznych. Liczni badacze, niejednokrotnie specjalizujący się wyłącznie w jego twórczości, od lat analizują aspekty i problematykę twórczości Heinego oraz doszukują się wpływów, których u nas praktycznie nikt jeszcze nie zauważył.

Przykładowo, w wydanej w 2000 r. w Niemczech (pod red. Christiana Liedtke) antologii tekstów dotyczących Heinego znajdujemy między innymi tematy recepcji Hegla w jego twórczości, wpływów niemieckiego Żyda na Nietzschego (!) oraz esej Josepha Kruse prezentujący argumenty do dyskusji nad “Heinem jako teologiem”. Dużo miejsca w badaniach nad dziełem Heinego zajmują też obrazy kobiet w jego poezji, stosunek do sztuk pięknych oraz rola mitów, podań i legend w jego filozofii i pracy twórczej.

Z Polakami, o Polakach

Same związki łączące niegdyś Heinego z naszym krajem, jego ogromne zainteresowanie Polską oraz duchowe i literackie wsparcie, jakiego udzielał Polakom w okresie zaborów, zasługują na oddanie mu nieco większej czci, a przynajmniej poświęcenie baczniejszej uwagi.

Z plejady romantycznych twórców, którzy poruszali zagadnienia polityczne, Heinego polityka wciągnęła bodaj najmocniej. Nieraz budził niemałe kontrowersje, zwłaszcza że - jak pisał Roman Karst - “wypowiadał się z pasją o wydarzeniach, o których inni współcześni mu pisarze z różnych powodów woleli milczeć”. Szczególną troskę okazywał narodom uciśnionym i zagrożonym w swym istnieniu. Problem polski interesował go już we wczesnej młodości. Nie poświęcił wprawdzie walczącym Polakom żadnego wiersza ani ballady, jak zdarzało się to mniej znanym kolegom (by przywołać “Mickiewicza” Uhlanda, “Pułk czwarty” Mosena czy “Śmierć trębacza” Herwegha), ale wspominał ich w prozie i wspierał na tyle, na ile umykało to cenzurze. Raz jeszcze cytat z Karsta: “wynurzenia [Heinego] w sprawie polskiej zdumiewały stanowczością tonu, konsekwencją i ostrością, na jaką niewielu pisarzy w Europie się zdobyło”.

Pierwsze wzmianki o Polakach w jego twórczości znaleźć można we włączonych do cyklu “Obrazy z podróży” felietonach pod tytułem “Listy z Berlina”. Pisze tam o polskich studentach, których poznał w Berlinie. Był wśród nich późniejszy serdeczny przyjaciel poety, hr. Eugeniusz Breza. W sierpniu 1822 r. Heine spędził u niego w Polsce kilka tygodni - gościł w majątku w wielkopolskim Świątkowie oraz posiadłości szwagra Brezy (Eustachego Wołowicza) w Działyniu. Pisarz odwiedził też Poznań i Gniezno.

Spostrzeżenia z krótkiej podróży spisał w szkicu “O Polsce”. Ta młodzieńcza proza - mimo widocznego jeszcze chaosu i burzy myśli - nosi już charakterystyczne cechy późniejszej publicystyki Heinego.

Heine rozważał m.in. sytuację polskiego chłopa, a jego generalna opinia ma wymiar ponadczasowy: “Najsmutniejszy obraz przedstawiają wsie polskie”. Przenikliwy jest też w spostrzeżeniach na temat naszych wad narodowych, zwłaszcza pijaństwa: “Bo cóż wart jest mężczyzna, którego byle trzy ćwiartki powalają na ziemię, Polacy bowiem istotnie picie doprowadzili do nadludzkiej doskonałości”.

W szkicu wspomina także o Kościuszce - “największym mężu, jakiego wydała Polska”, Żydach - jako trzecim stanie w Polsce, charakteryzuje polską szlachtę, snuje rozważania o nauce, literaturze i teatrze, a także uderza w wysoki ton, opiewając wdzięki Polek: “Duch mój przenosi się nad brzegi Gangesu i szuka najdelikatniejszych i najmilszych kwiatów, aby je porównać z tymi kobietami”. Najważniejsze jest jednak to, co wymijając macki cenzury usiłuje napisać o utracie suwerenności oraz - w aluzjach jedynie - walce Polaków o wolność.

Równie istotna jak pozostałe wzmianki bądź inspiracje polskie - we wstępie do “Stosunków francuskich” (dokonana przez Prusaków masakra w Fiszewie), w “Ludwiku Börnem” (klęska powstania listopadowego), w opowiadaniu “Z pamiętników pana Schnabelewopskiego” (bohaterem jest szlachcic z Gnieźnieńskiego) czy w wierszu “Dwaj rycerze” (ironiczny obraz dwóch szlachciców - paryskich emigrantów) - była znajomość, którą Heine zawarł z Fryderykiem Chopinem.

Niewiele zachowało się śladów ich paryskich kontaktów, a z czasem nieco je zmitologizowano. Nie ulega jednak watpliwości, że Heine był pod wielkim wrażeniem Chopina, jako kompozytora i pianisty. Nazywał go “Rafaelem fortepianu”, “poetą tonów”, w listach zwracał się do niego: “Mój drogi Chop!”. Tak pisał w drugim tomie “Lutecji”: “Przy Chopinie zapominam zupełnie o mistrzostwie gry fortepianowej i zapadam się w słodki urok jego muzyki, w bolesny urok jego głębokiej, subtelnej twórczości. Chopin jest wielkim genialnym muzykiem, którego wymieniać należy tylko obok Mozarta, Beethovena lub Rossiniego...”. Łączyła ich (a nie dzieliła!) także fascynacja kobietą - George Sand.

Heinego za życia nieustannie tępiono. Za pochodzenie, odważne poglądy, trudną, hermetyczną poezję. Podobnie jak Norwid nie doczekał uznania. Nawet po śmierci niszczono go i lekceważono. Hitler próbował wymazać z pamięci Niemców nazwisko pisarza żydowskiego pochodzenia - paląc na stosie jego książki. Nie udało mu się jednak usunąć ze zbiorowej świadomości (i tożsamości) typowo germańskich utworów Heinego, w Trzeciej Rzeszy wydawano więc “Lorelei” jako anonimową balladę ludową.

W Polsce Heinego “utrupiono” przez brak zainteresowania, lekceważenie i fatalne przekłady. Miał jednak i nadal ma w naszym kraju wiernych wielbicieli. Stiller napisał o nim: “Stał się dla mnie tym, czym dla innych Biblia lub Mickiewicz”. Władysław Bartoszewski - odbierając w 1996 r. w Düsseldorfie Nagrodę Heinego - opowiadał okupacyjną historię, gdy niemiecki policjant przeszukując jego mieszkanie natrafił na tom Heinego, ale nazwisko poety nic mu nie mówiło. “Ci ludzie, a raczej ich nauczyciele nie należeli do naszej Europy, do Europy Heinego, ani do Europy młodego polskiego studenta, którym wtedy byłem” - komentował Bartoszewski.

Andrzej Szczypiorski w ostatnim eseju, opublikowanym pośmiertnie w “Gazecie Wyborczej” napisał: “Ponieważ trochę już pożyłem, to naczytałem się sporo książek. Wśród tych lektur Heine zajmuje miejsce szczególne. Myślę, że warto, by inni też go dzisiaj czytali. Uważam, że był bardzo wielkim pisarzem, wniósł do mojej wiedzy o świecie element niepokoju, niepewności i bolesnego wahania”.

Czy katowicki zespół Feel popełnił plagiat?

Magdalena Bochenek
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 21:34


Zobacz powiększenie
Piotr Kupicha i jego zespół Feel - zdobywcy Bursztynowego Słowika i Słowika Publiczności na festiwalu w Sopocie
Fot. Renata Dabrowska / AG

Katowicki zespół Feel odniósł w Sopocie wielki sukces. Natychmiast pojawiły się oskarżenia, że ich piosenka "A gdy jest już ciemno", jest łudząco podobna do utworu amerykańskiej piosenkarki Carly Simon "Coming Around Again".

Katowicki kwartet Feel, chociaż gra dopiero od dwóch lat, podczas tegorocznego sopockiego festiwalu zgarnął wszystko, co było możliwe, podbijając serca jurorów i publiczności. Zebrał ponad połowę głosów telewidzów i internautów oraz wszystkie głosy jurorów. Piosenka "A gdy jest już ciemno", którą muzycy pokonali najpierw cztery polskie, a potem sześć zagranicznych zespołów, została uhonorowana dwiema najważniejszymi statuetkami wieczoru: Słowikiem Publiczności i Bursztynowym Słowikiem.

I zaczęło się.

Piotr Metz, dyrektor tegorocznego Sopot Festival, dostał wczoraj anonimowego maila, że "A gdy już jest ciemno" to plagiat. - Wysłuchałem już obu piosenek. Linia melodyczna ich pierwszych części jest podobna. Nie możemy chować głowy w piasek i udawać, że tak nie jest - mówi. - Jestem jednak daleki od potępiania zespołu i wiary w ich złą wolę, czy ich świadomej inspiracji muzyką amerykańskiej gwiazdy. Muzycy, tworząc nowe utwory, często mają w głowach zasłyszane już wcześniej dźwięki. Musimy się jednak zająć tą sprawą. Zasięgniemy opinii prawnej, bo takie są wymogi regulaminowe festiwalu.

Andrzej Wojciechowski, członek Prezydium Rady Akademii Fonograficznej, mówi, że plagiatem można nazwać dopiero ściśle określoną liczbę powtórzonych taktów w dwóch utworach. - Muszą to sprawdzić specjaliści. Utwór Carly Simon był dość popularny [piosenka znalazła się w filmie "Heartburn" z Jackiem Nicholsonem i Meryl Streep z 1986 r. - przyp. red.]. Nigdy się nie dowiemy, czy polski kompozytor się nim inspirował, ale wstępy obu utworów rzeczywiście są takie same - dodaje Wojciechowski.

Porównaj utwory:

Zespół Feel



Carly Simon



Piotra Kupichę, wokalistę i lidera zespołu, zaskoczyło porównanie: - To są dwie różne piosenki. Tak to już jest w Polsce, że gdy ktoś odniesie sukces, próbuje mu się udowodnić, że odniósł go niesłusznie. Nie znałem wcześniej piosenki Carly Simon, ani innych jej utworów, bo to dla mnie w ogóle inna epoka. Nagranych już zostało mnóstwo piosenek, zawsze można dopatrzyć się jakichś podobieństw. Wokalista dodaje, że czeka na szybkie rozwiązanie całej sprawy.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

Jak ministerialny urzędnik interpretuje zasadę, że nikt nie może być zmuszony do oskarżania samego siebie

Rzeczpospolita 2007-09-05

Źle się dzieje, jeśli przedstawiciel Ministerstwa Sprawiedliwości usiłuje przekonać zwykłych śmiertelników, że prawo jest tylko zbiorem przepisów (które należy przede wszystkim odczytywać, w żadnym wypadku interpretować), a nie spójnym systemem norm będących wyrazem aksjologii znajdującej swoje źródła w zasadzie demokratycznego państwa prawnego - twierdzą adwokat Roman Nowosielski i aplikant adwokacki Maciej Śledź, wspólnik i pracownik Kancelarii Nowosielski, Gotkowicz i partnerzy Adwokaci i Radcy Prawni z siedzibą w Gdańsku


Do takiej bowiem konkluzji prowadzą rozważania Marcina Warchoła, asystenta ministra sprawiedliwości ("Czy świadkowie mają prawo kłamać", "Rz" z 25 sierpnia). Poddał on krytyce uchwałę Sądu Najwyższego z 26 kwietnia 2007 r. (I KZP 4/07, Biuletyn SN 2007/4/18), stwierdzającą: "Nie ponosi odpowiedzialności karnej na podstawie art. 233 §1 k. k. osoba, która przesłuchana została w charakterze świadka wbrew wynikającemu z art. 313 §1 k. p. k. nakazowi przesłuchania jej jako podejrzanego".

Grzech uproszczenia

Sposób rozumowania autora artykułu jest następujący: skoro osoba przesłuchana w charakterze świadka zeznała nieprawdę, a obowiązuje przepis art. 233 § 1 k. k., który takie zachowanie penalizuje, to podlega ona odpowiedzialności karnej. Niestety, ten prosty sylogizm obarczony jest ciężkim grzechem uproszczenia.

Mało tego, autor bagatelizuje fakty, na gruncie których zapadło orzeczenie, mimo iż właśnie one miały decydujące znaczenie dla podjęcia przez SN uchwały o takiej, a nie innej treści.

Leokadia N. stanęła pod zarzutem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań w postępowaniu przygotowawczym, w którym była przesłuchiwana jako świadek,mimo że organy ścigania -jak wynika z uzasadnienia uchwały -dysponowały już materiałem dowodowym uzasadniającymi podejrzenie, że to właśnie ona popełniła zarzucany czyn. Nakazywało to (art. 313 §1 k. p. k.) sporządzenie postanowienia o przedstawieniu zarzutów, ogłoszenie tegoż postanowienia L. N. i przesłuchanie jej jako podejrzanej.

Co więcej, SN dokonał samodzielnych ustaleń dotyczących statusu procesowego L. N. i posługując się "kryterium dowodowym sprawy" (art. 313 §1 k. p. k.), stwierdził, że w istocie to ona powinna występować w sprawie w charakterze podejrzanej, a nie świadka, co w sposób istotny wpłynęłoby na sferę jej uprawnień i obowiązków procesowych.

Co innego świadek, co innego podejrzany

Status podejrzanego (oskarżonego) istotnie różni się od statusu świadka. Podejrzany (oskarżony) nie ma bowiem obowiązku dowodzenia swojej niewinności ani dostarczania dowodów na swoją niekorzyść (art. 74 §1 k. p. k.), ma prawo składać wyjaśnienia, może jednak bez podania powodów odmówić odpowiedzi na poszczególne pytania lub odmówić składania wyjaśnień (art. 175 § 1 k. p. k.).

Wreszcie, co szczególnie istotne w tej sprawie, na podejrzanym (oskarżonym) nie spoczywa obowiązek mówienia prawdy i nie uprzedza się go o odpowiedzialności karnej za zeznanie nieprawdy lub jej zatajenie, co z kolei ma szczególne znaczenie dla odpowiedzialności karnej świadka za składanie fałszywych zeznań i braku tej odpowiedzialności w odniesieniu do podejrzanego (oskarżonego).

Te gwarancje podejrzanego (oskarżonego) stanowią fundament szeroko rozumianego prawa do obrony, które (art. 42 ust. 2 konstytucji) przysługuje każdemu, przeciwko komu prowadzone jest postępowanie karne, we wszystkich stadiach postępowania.

W tym stanie rzeczy opóźnienie w poinformowaniu osoby podejrzanej o postanowieniu przedstawienia zarzutów lub w ogóle zaniechanie tej czynności przez organy ścigania jest oczywistą nieprawidłowością powodującą dla tej osoby rażąco negatywny skutek w razie wykorzystania jej w tym czasie jako osobowego źródła dowodowego nieposiadającego prawa do odmowy wyjaśnień, na co trafnie zwrócił uwagę SN, powołując się na głosy doktryny prawa.

Ewidentne zaniechanie

Marcin Warchoł słusznie zwraca uwagę na problem, jaki pojawia się w związku z treścią art. 183 k. p. k., zgodnie z którym również świadek może się uchylić od odpowiedzi napytanie, jeżeli mogłaby narazić go lub osobę najbliższą na odpowiedzialność za przestępstwo lub przestępstwo skarbowe. Niemniej trzeba pamiętać o dwóch istotnych okolicznościach związanych z opisaną sprawą.

Po pierwsze -doszło do ewidentnego zaniechania ze strony organów ścigania. W rzeczywistości przesłuchiwały one w charakterze świadka osobę, wobec której powinno zostać wydane postanowienie o przedstawieniu zarzutów, co sprawia, że zamiast uprawnienia z art. 183 k. p. k., które siłą rzeczy wskazuje organom ścigania pewien kierunek działania, osobie tej przysługiwało uprawnienie z art. 175 k. p. k. Po drugie - L. N. przysługiwało już faktycznie na ówczesnym etapie postępowania szerzej ujęte prawo do obrony, które nie zostało jej wskutek opisanych zaniechań organów ścigania "udostępnione", jak trafnie zauważył SN w uzasadnieniu uchwały.

Drogowskaz dla sądów

Co szczególnie istotne, to fakt, że SN wyszedł z założenia - i można oczekiwać, że tym tropem pójdą sądy powszechne, rozstrzygając podobne sprawy -że w toku postępowania sądy są uprawnione do samodzielnego dokonywania ustaleń w odniesieniu do statusu procesowego danej osoby. Tak więc nie nazwa formularza wykorzystanego wtoku przesłuchania przez organy ścigania ani treść pouczeń w nim zawartych będą miały decydujące znaczenie dla rozstrzygnięcia, czy dana osoba posiada status świadka, czy podejrzanego, lecz kwestię tę trzeba będzie ocenić na podstawie kryterium dowodowego, które pozwoli podjąć decyzję co do rzeczywistej sytuacji prawnej tej osoby.

Takie rozwiązanie należy uznać za wyjątkowo trafne, gdyż tylko w ten sposób sądy powszechne będą wstanie podjąć mądrą i - co najważniejsze - sprawiedliwą decyzję o ewentualnej odpowiedzialności karnej w podobnych jak opisana sprawach.

Kulą w płot

Tak więc larum podniesione przez pana Warchoła, że oto SN podejmuje uchwały bez przemyślanego uzasadnienia, czy wręcz contra legem, jest nieuzasadnione.

Lektura uzasadnienia uchwały prowadzi do wniosku, że, owszem, w pewien sposób jesteśmy świadkami kształtowania się nowego kontratypu pozaustawowego na gruncie obowiązującego kodeksu karnego, lecz wyłączenie bezprawności w tej sprawie miało swoje głębokie uzasadnienie w jej stanie faktycznym oraz w zasadzie prawa do obrony eksponowanej przez konstytucję i uszczegółowionej w k. p. k. Niewątpliwie bowiem zaniechania organów ścigania nie mogą prowadzić do pozbawienia obywateli prawa do obrony, tym bardziej zaś do ponoszenia przez nich dodatkowej odpowiedzialności karnej, w tym wypadku z art. 233 §1 k. k.

Roman Nowosielski, Maciej Śledź

Ciocia i wujek nie mogą dziedziczyć z mocy ustawy

Sędzia Ewa Łętowska, sprawozdawca w     sprawie, nie wyklucza, że w przyszłości ustawodawca rozszerzy     krąg spadkobierców także o rodzeństwo rodziców Fot. Wojciech Górski (Rozmiar: 28021 bajtów)
Fot. Wojciech Górski
Sędzia Ewa Łętowska, sprawozdawca w sprawie, nie wyklucza, że w przyszłości ustawodawca rozszerzy krąg spadkobierców także o rodzeństwo rodziców

Z pytaniem prawnym do Trybunału Konstytucyjnego zwrócił się Sąd Rejonowy w Krakowie, który rozpoznawał sprawę spadku przyznanego gminie z racji braku najbliższych krewnych zmarłego ustawowo powołanych do spadku po nim. Zmarły nie pozostawił testamentu, dlatego też zastosowanie miały przepisy prawa spadkowego. Rozstrzygając sprawę, sąd powziął wątpliwości co do ograniczenia dziedziczenia ustawowego tylko do pewnych członków rodziny. Zdaniem krakowskiego sądu, dopuszczenie do dziedziczenia gminy z pominięciem rodzeństwa rodziców spadkodawcy narusza ich prawo do dziedziczenia.

Trybunał Konstytucyjny uznał, że przepis powołujący do spadku gminę w sytuacji, gdy otwarcia spadku dożyło rodzeństwo rodziców spadkodawcy, jest zgodny z ustawą zasadniczą. Zdaniem TK, konstytucja nie formułuje ścisłych i jednoznacznych norm pozwalających na określenie kręgu, kolejności powołania do spadku i wysokości udziałów spadkobierców ustawowych. Pozostawia w tym zakresie ustawodawcy swobodę. Trybunał podkreślił jednak, że powinien on respektować przede wszystkim zakaz ukrytego wywłaszczenia. Chociaż można założyć istnienie dyrektywy zaliczenia do kręgu spadkobierców ustawowych najbliższych krewnych i małżonka spadkodawcy, to jednocześnie na poziomie konstytucyjnym nie można wyznaczyć stopnia pokrewieństwa czy powinowactwa, uzasadniającego konieczne zaliczenie do tego kręgu. Konstytucja chroni prawa nabyte w drodze dziedziczenia, nie przesądzając jednak, kto w konkretnej sytuacji prawa te nabywa.

Komisja Kodyfikacyjna Prawa Cywilnego, działająca przy Ministerstwie Sprawiedliwości przygotowała już projekt nowelizacji kodeksu cywilnego, który zmierza do rozszerzenia kręgu spadkobierców ustawowych. Zgodnie z projektem do spadku powołani będą także dziadkowie spadkodawcy, ich zstępni oraz pasierbowie spadkodawcy. Zdaniem rzecznika praw obywatelskich, obecnie obowiązujący porządek dziedziczenia ustawowego, w którym do spadku dochodzi gmina przed stosunkowo bliskimi członkami rodziny zmarłego, w niedostateczny sposób chroni konstytucyjne prawo dziedziczenia oraz nie uwzględnia dobra rodziny w polityce społecznej i gospodarczej państwa.

Projekt nowelizacji kodeksu cywilnego znajduje się obecnie na etapie uzgodnień międzyresortowych.

Sygn. akt P 19/07

Mają być trzy stopnie licencji

Stowarzyszenie doradców prawnych wystosowało apel do polityków, w którym lobbuje o uchwalenie ustawy o licencjach prawniczych w obecnej kadencji Sejmu. Dziś rząd zajmie się tym projektem.

Projekt ustawy o licencjach prawniczych i świadczeniu usług prawniczych przygotowany przez resort sprawiedliwości stwarza ramy dla świadczenia pomocy prawnej przez magistrów prawa nieposiadających uprawnień adwokata ani radcy prawnego. Zgodnie z projektem absolwenci prawa będą udzielać pomocy prawnej w oparciu o trójstopniową licencję. Nadzór nad licencjonowanymi prawnikami ma sprawować Prawnicza Komisja Licencyjna działająca przy ministrze sprawiedliwości.

Trzy stopnie

Licencję pierwszego stopnia uzyska każdy niekarany za przestępstwa umyślne, odznaczający się nieposzlakowaną opinią absolwent prawa, posiadający dyplom magistra. Będzie wtedy uprawniony do udzielania porad prawnych, sporządzania opinii, projektów pism procesowych, projektów umów czy też występowania przed organami administracji publicznej, a także występowania przed sądami i trybunałami na podstawie dalszego pełnomocnictwa udzielonego przez osobę posiadającą licencję prawniczą co najmniej II stopnia, adwokata lub radcę prawnego z wyjątkiem spraw rodzinnych, opiekuńczych, postępowania w sprawach nieletnich, spraw o przestępstwa i przestępstwa skarbowe.

Warunki licencji

Aby stać się licencjatem II stopnia, prawnik będzie musiał posiadać licencję I stopnia przez minimum dwa lata oraz wystąpić w charakterze pełnomocnika w co najmniej 50 posiedzeniach sądowych, w nie mniej niż dziesięciu sprawach. Licencja uprawni go do samodzielnego reprezentowania klientów przed sądami i trybunałami, z wyjątkiem spraw karnych i rodzinnych. W celu uzyskania licencji III stopnia, licencjat II stopnia będzie musiał zdać egzamin z prawa karnego, postępowania karnego, karnego skarbowego, w sprawach nieletnich oraz prawa i postępowania rodzinnego i opiekuńczego, a także wystąpić w 20 posiedzeniach sądowych w co najmniej dziesięciu sprawach z powyższych dziedzin pod opieką licencjata III stopnia.

Działalność regulowana

Obecnie doradcy prawni świdczą usługi na podstawie zasady swobody działalności gospodarczej. Zgodnie z projektem, prowadzenie działalności polegającej na świadczeniu usług prawniczych będzie działalnością regulowaną w rozumieniu ustawy o swobodzie działalności gospodarczej (Dz.U. z 2004 r. nr 173, poz. 1807 z późn. zm.).

Doradcy podkreślają, że uchwalenie nowej ustawy to ich jedyna szansa, aby mogli formalnie pracować w zawodzie prawnika. Podnoszą bowiem, że ukończenie aplikacji adwokackiej czy też radcowskiej jest w naszym kraju bardzo utrudnione.

- Projektowane przepisy wprowadzą po raz pierwszy prawdziwą konkurencję na rynku usług prawniczych przyczyniając się do poprawy ich jakości i spadku ich cen - podkreśla Daniel Krajewski, prezes Stowarzyszenia Doradców Prawnych.

Projekt ustawy krytykują korporacje, jednocześnie wskazując, że nie są przeciwne świadczeniu pomocy prawnej przez absolwentów prawa w podstawowym zakresie.

- Uprawnienie licencjonowanych prawników do reprezentowania klientów przed sądami i trybunałami oraz ich uzależnienie od ministra sprawiedliwości będzie bardzo szkodliwe dla społeczeństwa - mówi Stanisław Rymar, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej.

Przedstawiciele korporacji radcowskiej są natomiast oburzeni faktem, że projekt przyznaje licencjatom III stopnia szersze uprawnienia, niż obecnie posiadają radcowie prawni.

Podwójna sankcja jest niezgodna z konstytucją


Trybunał Konstytucyjny o ustawie o VAT oraz kodeksie karnym skarbowym


Kumulowanie odpowiedzialności administracyjnej i odpowiedzialności za wykroczenia skarbowe stanowi wyraz nadmiernego fiskalizmu i nie uwzględnia interesu podatnika, który poniósł wskazaną karę administracyjną - podkreślił Trybunał Konstytucyjny

Sprawą podwójnej sankcji w przypadku naruszeń obowiązków przez podatników VAT Trybunał Konstytucyjny zajął się już drugi raz. I tak jak w wyroku z 1998 roku uznał nowy przepis art. 109 ust. 5 i 6 ustawy o VAT za niezgodny z konstytucją. Przypomnijmy, że chodzi o sytuacje, w których organy podatkowe stosowały do tej samej osoby za ten sam czyn sankcję w postaci dodatkowego zobowiązania na podstawie ustawy o VAT oraz sankcje karne z kodeksu karnego skarbowego.

Decyzja Trybunału

Trybunał orzekł wczoraj, że art. 109 ust. 5 i 6 ustawy o VAT w zakresie, w jakim dopuszcza zastosowanie wobec tej samej osoby za ten sam czyn sankcji administracyjnej określonej przez ustawę o VAT jako dodatkowe zobowiązanie podatkowe i odpowiedzialności za wykroczenia skarbowe albo przestępstwa skarbowe jest niezgodny z konstytucyjną zasadą państwa prawnego.

W uzasadnieniu TK zauważył, że ustawodawca w nowej ustawie powtarza regulacje, co do której Trybunał wcześniej orzekł o zakresowej niekonstytucyjności. Ponieważ zachodzi nie tylko analogia w zakresie regulacji prawnej, ale także stanu faktycznego, TK swoje stanowisko oparł w dużej mierze na uzasadnieniu wyroku z 1998 roku, podzielając w pełni zawarte w nim stanowisko.

Jak podkreślił TK, przekazanie podatnikom czynności obliczania i rozliczania się z podatków oparto na założeniu zaufania do podatników. Zaufanie to obejmuje nie tylko kwestię uczciwości podatników, ale także dołożenia należytej staranności w obliczaniu wysokości tych zobowiązań.

Jak zauważył TK, sankcje za zaniżenie należności podatkowej w deklaracji wypełnionej przez podatnika, stosowane automatycznie, z mocy ustawy z tytułu jego winy obiektywnej, mają znaczenie przede wszystkim prewencyjne.

Jednak, jak podkreślił TK, podatnikami VAT są nie tylko zorganizowane podmioty, od których można oczekiwać profesjonalizmu także w zakresie rozliczania się z podatków. Podatnikami VAT są też osoby fizyczne. I w tym przypadku stosowanie wobec tej samej osoby, za ten sam czyn sankcji administracyjnej, określanej jako dodatkowe zobowiązanie podatkowe i odpowiedzialności karnej skarbowej, narusza zasadę państwa prawa wyrażoną w art. 2 konstytucji. Kumulowanie odpowiedzialności administracyjnej i odpowiedzialności za wykroczenia skarbowe stanowi - jak powtórzył TK - wyraz nadmiernego fiskalizmu i nie uwzględnia w żadnym stopniu interesu podatnika, który poniósł wskazaną karę administracyjną.

Utrwalone orzecznictwo

Powołując się na utrwalone orzecznictwo TK skład orzekający wyjaśnił, że co prawda ustawodawcy przysługuje swoboda polityczna określania sankcji za naruszenie prawa. Tam, gdzie przepisy nakładają na osoby fizyczne lub prawne obowiązki, winien się również znaleźć przepis określający konsekwencję niespełnienia obowiązku, przypomniał Trybunał. Konstytucja nakłada na każdego obowiązek przestrzegania prawa, a ustawodawcy przysługuje swoboda określenia sankcji związanych z niedopełnieniem obowiązku. Swoboda ta nie jest jednak nieograniczona - przypomniał TK. Nie może więc stosować sankcji oczywiście nieadekwatnych lub nieracjonalnych albo też niewspółmiernie dolegliwych.

Jednocześnie TK potwierdził swoje wcześniejsze stanowisko w zakresie osób prawnych. W jego ocenie odpowiedzialność administracyjna podatnika niebędącego osobą fizyczną, polegająca na obciążeniu go dodatkowym zobowiązaniem podatkowym, przewidzianym w zaskarżonych przepisach, nie jest konkurencyjna z odpowiedzialnością karną skarbową, ponoszoną przez osoby fizyczne. Mówiąc najprościej, w tym przypadku inny podmiot, np. spółka, zostaje ukarany sankcją VAT, a osoba fizyczna odpowiedzialna za rozliczenie z fiskusem ponosi odpowiedzialność z ustawy karnej skarbowej. W tym przypadku nie zachodzi więc tożsamość podmiotów podlegających sankcjom.

Wygrali podatnicy

Przede wszystkim korzystny dla podatników wyrok TK pozbawi organy podatkowe możliwości stosowania podwójnych sankcji w stosunku do osób fizycznych w przyszłości. Jednak orzeczenie Trybunału mogą wykorzystać także podatnicy, wobec których takie sankcje zastosowano.

Jak wyjaśnia Adrian Jonca, doradca podatkowy z kancelarii Beinten Burkhard, podatnicy, których dotyczy orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzające niezgodność przepisu nowej ustawy o VAT z art. 2 konstytucji, mogą ubiegać się, na podstawie art. 190 ust. 4 konstytucji RP, o uchylenie decyzji ustalającej dodatkowe zobowiązanie podatkowe. Przepisami określającymi zasady i tryb postępowania, o których mowa w art. 190 ust. 4 konstytucji, są przepisy Ordynacji podatkowej lub odpowiednio ustawy o postępowaniu przed sądami administracyjnymi.

- Jeżeli decyzja sankcyjna jest nieostateczna, na korzystny wyrok TK można powołać się w odwołaniu, żądając zarazem jej uchylenia i umorzenia postępowania w sprawie - mówi Adrian Jonca. Podobnie, gdy decyzja jest już ostateczna, ale nie minął jeszcze termin do wniesienia skargi do WSA, na korzystny wyrok TK można powołać się w skardze do WSA, żądając stwierdzenia przez WSA nieważności obu decyzji organów podatkowych - wyjaśnia ekspert.

W sprawach, w których zapadł już niekorzystny wyrok WSA, ale nie minął jeszcze termin do wniesienia skargi kasacyjnej, na korzystny wyrok TK można się powołać w skardze kasacyjnej do NSA, żądając uchylenia wyroku WSA.

- Gdy decyzja jest ostateczna i minął już termin do wniesienia odwołania albo skargi do WSA, podatnikowi pozostaje złożenie wniosku o wznowienie postępowania w sprawie ze względu na korzystny wyrok TK, w ramach którego można domagać się uchylenia decyzji sankcyjnej i umorzenia postępowania w sprawie - podkreśla Adrian Jonca. Analogiczne postępowanie dotyczy spraw zakończonych prawomocnym orzeczeniem sądu administracyjnego. Jak wyjaśnia ekspert, również przed sądem można złożyć wniosek o wznowienie postępowania sądowoadministracyjnego.

W przypadku wznowienia postępowania wniosek o jego wznowienie można złożyć jedynie w ciągu miesiąca od dnia publikacji sentencji wyroku TK w Dzienniku Ustaw.

Nie było zaskoczenia

Korzystny wyrok TK nie jest specjalnym zaskoczeniem.

- Mając na uwadze rozstrzygnięcie przez TK dopuszczalności stosowania sankcji w VAT wobec osób fizycznych, odpowiadających w tym zakresie - za ten sam czyn - na gruncie kodeksu karnego skarbowego, należało oczekiwać rozstrzygnięcia tej sprawy w tym samym duchu co w sprawie K17/97 - mówi Andrzej Nikończyk, doradca podatkowy z Kancelarii Ożóg i Wspólnicy. W jego ocenie za uznaniem, w powyższym zakresie, przepisów ustawy o VAT za niekonstytucyjne przemawiają dotychczasowe stanowiska sądów administracyjnych, potwierdzające, że aktualne przepisy o sankcji w VAT stanowią kontynuację instytucji dodatkowego zobowiązania podatkowego, obowiązującego na gruncie poprzedniej ustawy.

I właśnie z tych powodów, zdaniem Andrzeja Nikończyka, należało oczekiwać stwierdzenia przez TK również niekonstytucyjności przepisów dotyczących ustalenia sankcji wobec osób fizycznych w tym zakresie, w jakim za te same czyny podlegają oni odpowiedzialności na gruncie kodeksu karnego skarbowego. Ekspert zwraca uwagę, że dodatkowym potwierdzeniem tego stanowisko była nawet praktyka niektórych organów podatkowych.

- Jeszcze przed wyrokiem zapadło wiele rozstrzygnięć organów podatkowych, które nie ustalają sankcji wobec osób fizycznych w związku z uznaniem aktualności powołanego orzeczenia TK dotyczącego poprzedniego stanu prawnego - podkreśla Andrzej Nikończyk.

Sygn. akt P 43/06