wtorek, 16 października 2007

Na Euro 2008 znowu Polska - Niemcy?

misza
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-15 21:38
Zobacz powiększenie
14. 06. 2006, Dortmund - Mecz Niemcy - Polska. Lukas Podolski sam na sam z Arturem Borucem w końcówce I połowy. Napastnik reprezentacji Niemiec strzela obok bramki
Fot. ANJA NIEDRINGHAUS AP

Niemcy, Anglia i Hiszpania - taką grupę może wylosować Polska w finałach Euro 2008, jeśli awansuje do turnieju

SERWISY
Losowanie grup turnieju w Austrii i Szwajcarii odbędzie się 2 grudnia. O rozstawieniu zdecyduje średnia punktów na mecz zdobywana w eliminacjach mistrzostw świata w Niemczech i Euro 2008. Miejsce w pierwszym koszyku zagwarantowane mają gospodarze i obrońca tytułu Grecja (jeśli się zakwalifikuje).

Policzyliśmy, jaki byłby podział na koszyki, gdyby eliminacje skończyły się dziś. Jeśli nie zdarzy się katastrofa, pierwszy koszyk uzupełni reprezentacja Niemiec, która jako pierwsza zakwalifikowała się do ME. Polska byłaby losowana z trzeciego koszyka i w finałowym turnieju uniknęłaby spotkania z Włochami, Czechami i Rumunią. W niektórych grupach walka o awans będzie jednak trwała do ostatniej kolejki i Polska może jeszcze spaść do czwartego koszyka. Jeśli jednak piłkarze Leo Beenhakkera wygrają dwa ostatnie mecze eliminacji z Belgią i Serbią, będą pewni miejsca w trzecim koszyku, a w hurraoptymistycznym wariancie mogą powalczyć nawet o drugi.

KOSZYK 1

Austriagospodarz
Szwajcariagospodarz
Grecjaobrońca tytułu
Niemcy2,555

KOSZYK 2

Chorwacja2,500
Holandia2,476
Szwecja2,421
Anglia2,400

KOSZYK 3

Włochy2,300
Rumunia2,285
Czechy2,238
Polska2,181

KOSZYK 4

Portugalia2,173
Hiszpania2,100
Turcja1,952
Szkocja1,850
Grupa marzeń: Grecja, Chorwacja, Polska, Szkocja
Grupa śmierci: Niemcy, Anglia, Polska, Hiszpania

PiS sprywatyzował szpital w Płocku

Arkadiusz Adamkowski, Płock
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 18:40

Spółką prawa handlowego od początku roku jest zoz w Płocku. Tak zdecydował jego organ założycielski - ratusz z PiS-owskim prezydentem na czele - donosi środowa Gazeta Wyborcza.

Zobacz powiekszenie
fot. Piotr Augustyniak / AG
Oddział ortopedyczny z pododdziałem rehabilitacji narządu ruchu i nowoczesny blok operacyjny w Szpitalu Świętej Trójcy w Płocku
PiS do PO: Kto w Platformie przygotowuje program prywatyzacji polskich szpitali - Czytaj

W ostatnich dniach publicznej działalności na ZOZ składały się m.in. cztery przychodnie pierwszego kontaktu, przychodnia specjalistyczna i rehabilitacyjna oraz szpital. I 9 mln zł długu (w 2003 r.), na konto wchodził komornik, co rusz groziła utrata płynności finansowej.

Największe kontrowersje wzbudziło ogłoszenie - we wrześniu - katalogu szpitalnych świadczeń komercyjnych (oferowanych obok tych bezpłatnych, w ramach ubezpieczenia w NFZ). Szefostwo spółki zaczęło od oddziału chirurgicznego, ortopedycznego i położniczego. Ofertę skierowało do osób, które nie chcą czekać na operację w kolejkach i stać je na opłacenie prywatnego zabiegu.

W cenniku znalazła się też opłata za obecność osoby towarzyszącej podczas porodu. I to nawet wtedy, gdy poród odbywa się w ramach ubezpieczenia. Wzbudziło to protesty RPO Janusza Kochanowskiego. Protestowała też Fundacji Rodzić po Ludzku: - Placówka chce pobierać opłaty za coś, co jest jej obowiązkiem.

Co na to ratusz, który ma 100 proc. udziałów w spółce? Wiceprezydent Piotr Kubera (też z PiS) twierdzi, że opłaty będą w dalszym ciągu pobierane.

Czytaj też: Jak PiS i PO sprywatyzowały szpitale w woj. kujawsko-pomorskim

Lekarz zatrzymany w sierpniu przez CBA opatrywał Ziobrę z polecenia kancelarii prezydenta

ulast
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 17:25
Zobacz powiększenie
Zniszczone BMW Zbigniewa Ziobro
Fot. KACPER PEMPEL REUTERS

- Zostałem zobligowany przez kancelarię prezydenta, by osobiście zainteresować się Zbigniewem Ziobrą - powiedział na antenie TOK FM profesor Jan Podgórski, który opatrywał ministra sprawiedliwości po wypadku, do którego doszło dziś w centrum Warszawy. Lekarz w sierpniu był zatrzymany przez CBA, a następnie wypuszczony z powodu braku dowodów.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
profesor Jan Podgórski
Podgórski: Zostałem zobligowany przez Kancelarię Prezydenta - słuchaj

- Potraktowałem ministra jak normalnego pacjenta - mówił lekarz. - Tak samo, jak kiedyś konsultowałem "Słowika", tak samo konsultowałem teraz ministra - dodał. Powiedział też, że nie wie, czy minister go poznał. - Ja się przedstawiłem, minister powiedział "dziękuję", podał lewą rękę, bo prawą miał zagipsowaną i to wszystko.

Dziś rano służbowe BMW ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry miało wypadek. Ministrowi trzeba było opatrzyć prawą rękę, miał złamana kciuk.

Minister trafił do szpitala MON przy ul. Szaserów. I tam - jak informuje Radio Zet - opatrywał go prof. Jan Podgórski, ten sam, który w sierpniu został zatrzymany przez CBA.

Profesor Podgórski był podejrzewany o korupcję, ale potem z powodu braku dowodów został decyzją sądu wypuszczony. - Pan Bóg nie rychliwy ale sprawiedliwy - powiedział Radiu Zet profesor Podgórski. - Mam nadzieję, że minister wytrzyma mój wzrok, kiedy się dowie, że ja to ja - mówił profesor.

Według wydziału informacyjnego ministerstwa sprawiedliwości, w wypadku zawinił kierowca toyoty, który w pobliżu Placu na Rozdrożu chciał wykonać niedozwolony manewr - zawrócić. - Wtedy zderzył się z nadjeżdżającą limuzyną, w której jechał minister - powiedział Piotr Matczuk z wydziału informacyjnego.

Zderzenie aut było na tyle silne, że w rządowym BMW wystrzeliły dwie poduszki powietrzne z przodu samochodu. Na miejsce kolizji natychmiast przyjechały: karetka pogotowia, policja i straż pożarna, która zabezpieczyła miejsce wypadku.

Odszkodowanie dla "Łowcy skór"

acz, amk
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 17:31

Pogotowie musi zapłacić 10 tys. zł odszkodowania organizatorowi procederu handlu skórami Tomaszowi S. Jednak sąd nie pozwolił, by wrócił on do pracy.

Zobacz powiekszenie
Fot. Radosław Jóźwiak / AG
ZOBACZ TAKŻE
W łódzkim pogotowiu było wczoraj bardzo nerwowo. Wszyscy czekali na wyrok w sprawie Tomasza S. Stację obiegła wieść, że za kilka dni może on wrócić do pracy.

Po południu wszyscy odetchnęli, bo dowiedzieli się, że sąd na to nie pozwolił. - To dla nas bardzo dobra wiadomość - mówił dr Janusz Morawski, dyrektor medyczny.

Nerwy się skończyły, ale powodów do radości nie ma, bo S. dostanie odszkodowanie. Wczoraj zapadł wyrok w jego sprawie. S. dostanie ponad 10 tys. zł. Bo wygrał 6 tys. zł., ale pogotowie musi jeszcze zapłacić ustawowe odsetki od 2002.

Tomasz S. to organizator procederu handlu skórami w łódzkim pogotowiu. Kiedy w 2002 roku afera wyszła na jaw, dyrektor wyrzucił go z pracy. Powody: "utrata zaufania" i prowadzenie działalności konkurencyjnej wobec pracodawcy. Fundacja "Na Ratunek" z która był związany S. oferował przychodniom podobne usługi jak pogotowie.

S. odwołał się do sądu. Chciał dalej pracować w pogotowiu. I - dodatkowo - zażądał odszkodowania za nieprzepisowe zwolnienie.

Po kilku latach procesu zapadł ostateczny wyrok. Sędzia Jacek Sobczak uzasadniał, że odszkodowanie się S. należy, bo dyrekcja pogotowia niewystarczająco umotywowała zwolnienie S. Gdyby uzasadnienie było pełniejsze S. nie miałby w sądzie żadnych szans. Ale dyrekcja pogotowia popełniła błąd i - jak tłumaczył sędzia - miał powody domagać się przywrócenia do pracy.

Dlaczego w takim razie sąd nie poszedł mu na rękę?

- W tej sprawie istnieje szereg okoliczności potwierdzających naganność postępowania S. - tłumaczył sędzia Sobczak. I przypomniał, że jest on zamieszany w sprawę łowców skór. - Nie można przecież przywrócić do pracy pracownika, wobec którego nadal formalnie postawiony jest zarzut przekazywania właścicielom zakładów pogrzebowych danych o zmarłych pacjentach w zamian za korzyści majątkowe - mówił. - W takiej sytuacji przywrócenie S. do pracy miałoby wpływ na odczucia pacjentów korzystających z usług S. i pracę pozostałych pracowników stacji.

S. nie okazywał emocji w czasie odczytywania wyroku. Gdy sędzia skończył uzasadnienie, energicznym krokiem ruszył do drzwi. Nim wyszedł rzucił, że nie życzy sobie żadnych zdjęć.

Dyrektora pogotowia nie było w sądzie. Ale na wieść o wyroku, nie krył zadowolenia: - To dla mnie zwycięstwo - powiedział. - Szczęściem dla naszej instytucji jest to, że ten człowiek więcej się w niej nie pojawi. A odszkodowanie? Stać na to, żeby rzucić taki ochłap temu panu.

Działalnością Tomasza S. w pogotowiu wciąż zajmuje się prokuratura.

Śledztwo w sprawie "łowców skór" prowadzone jest w trzech watkach: * korupcyjnym, dotyczącym przyjmowania łapówek przez pracowników pogotowia od firm pogrzebowych w zamian za informacje o śmierci pacjentów; * uśmiercania pacjentów, * celowego opóźniania wyjazdu karetek do chorych.

W sprawie jest obecnie 41 podejrzanych. Do sądu trafiły trzy akty oskarżenia przeciwko dziewięciu osobom. Wyrok w najważniejszym procesie już zapadł. Dwóch sanitariuszy, którzy - jak stwierdził nieprawomocnie jeszcze sąd - dla zysku z handlu "skórami" zabijali pacjentów pavulonem, skazano na dożywocie i 25 lat. Dwaj lekarze, oskarżeni o nieratowanie pacjentów, dostali sześć i pięć lat więzienia.

Najdalej za cztery miesiące do sądu ma trafić kolejny akt oskarżenia, dotyczący wątku korupcyjnego. - Chodzi o działalność jednej z kilku firm pogrzebowych, jakie badamy w śledztwie - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej Prokuratury Okręgowej. Firma miała zapłacić pracownikom pogotowia za informacje o 560 przypadkach zgonów pacjentów.

Szef CBA ujawnił nagrania dotyczące sprawy posłanki Sawickiej

ulast, IAR, PAP
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 17:59

B. posłanka PO Beata Sawicka podczas rozmowy z podstawionym funkcjonariuszem CBA sugerowała, że potrzebuje 100 tys. zł na kampanię wyborczą. Rozmowa dotyczyła przetargu na działkę na półwyspie helskim. Na specjalnej konferencji CBA przedstawiono kilka nagrań, m.in. rozmowę telefoniczną posłanki z jej kolegą z parlamentu - nie ujawniono z kim - oraz podsłuch z jej rozmowy z funkcjonariuszem CBA podającym się za biznesmena.

Zobacz powiekszenie
Posłankę Beatę Sawicką zatrzymano w poniedziałek wieczorem. Po ponad pięciu godzinach została zwolniona. Funkcjonariusze CBA zawieźli ją do Warszawy
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Mariusz Kamiński - szef CBA
Politycy o konferencji Kamińskiego - Czytaj



Podczas rozmowy z kolegą Sawicka miała m.in. powiedzieć, że jest szansa by mogła załatwić sprawę (nie sprecyzowała jaką) ale dużo ryzykuje. Prosiła go też o zaaranżowanie spotkania - szef CBA Mariusz Kamiński ujawnił, że chodzi o spotkanie z burmistrzem Helu - tak by się "na nie napalił" a z drugiej strony by wiedział, że ona musi z tego coś mieć.

Podczas rozmowy z samym podstawionym funkcjonariuszem CBA Sawicka miała stwierdzić, że potrzebuje na kampanię wyborczą 100 tys. zł.

Mariusz Kamiński powiedział, że kilka miesięcy temu, podczas szkolenia dla członków rad nadzorczych, Beata Sawicka zaproponowała funkcjonariuszowi CBA, występującemu jako biznesmen, okazyjny zakup działki na Helu. Doszło do spotkania z udziałem posłanki, burmistrza Helu i funkcjonariusza, na którym rozmawiano o ustawieniu przetargu na zakup działki. 26 czerwca Mariusz Kamiński zarządził operację kontrolowanego wręczenia łapówki. Sawicka zorganizowała wtedy kilka spotkań, na których ułożono regulamin przetargu preferujący rzekomego nabywcę działki. Zmieniono też plan zagospodarowania przestrzennego. 8 sierpnia posłanka zażądała od funkcjonariusza CBA stu tysięcy złotych. 8 września otrzymała 50 tys. 1 października otrzymała drugie 50 tys. i została zatrzymana. Zatrzymano też burmistrza Helu, któremu funkcjonariusz CBA wręczył 150 tys. zł.

Na innym nagraniu mówi, że ma wypracowanych dużo układów, które mogą przepaść, jeśli PO nie weźmie władzy. Dodaje jednak, że układy mogą działać także, jeśli będzie w opozycji.

Na taśmie wyemitowanej przez CBA Sawicka powiedziała, że wszyscy znani biznesmeni dobrze żyją z politykami. - W politykę się nie musicie mieszać, tylko kasę dajcie - powiedziała posłanka dodając, że kampania wyborcza kosztuje od stu do 300 tysięcy złotych poza oficjalnymi rozliczeniami. W innej rozmowie Sawicka powiedziała, że przed wyborami każdy polityk dostaje różne propozycje.

Kamiński: Anonimowy poseł z nagrania to nie Marek Biernacki

"Wprost" twierdzi, że kolegą Sawickiej, z którym rozmawiała, jest Marek Biernacki z PO, były minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka. Obecnie jest członkiem sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. - Tym politykiem nie jest Marek Biernacki - powiedział na konferencji prasowej dopytywany przez dziennikarzy Mariusz Kamiński.

Marek Biernacki wcześniej potwierdził w rozmowie, że Sawicka poprosiła go o numer telefonu do burmistrza Helu - bo jak twierdziła - ma kogoś, kto chce zainwestować na półwyspie. Zaznaczył jednak, że nie widzi nic złego w tym, że dał jej numer służbowego telefonu samorządowca.

- Przekazałem jej służbowy telefon burmistrza. To był służbowy telefon, nie widzę w tym nic szczególnego, że go przekazałem - powiedział Biernacki. - To byłby absurd jeśli nie można by było kontaktować kogoś z inną osobą - dodał. Przypomniał też, że jest posłem z Gdańska i burmistrz Helu "nie jest jedynym znanym mu samorządowcem.

Sawicka o przekształcaniu szpitali w spółki

Posłanka Beata Sawicka mówiła w podsłuchanej rozmowie z oficerem CBA: "jest nas troje, którzy tworzą prawo", "będziemy przekształcać szpitale w spółki prawa handlowego".

Dodała także, że przy wejściu nowego prawa umożliwiającego taką prywatyzację, "ci będą mieli fart, którzy pierwsi będą wiedzieć". - Biznes na służbie zdrowia będzie robiony - mówiła w tej rozmowie.

Film z wręczenia łapówki posłance Sawickiej

Centralne Biuro Antykorupcyjne ujawniło też film z kontrolowanego wręczenia we wrześniu tego roku w parku pod Sejmem 50 tys. zł łapówki posłance Beacie Sawickiej.

Na filmie widać m.in. przekazanie jej przez podstawionych oficerów CBA torby, w której - według CBA - są pieniądze.

- Mogliśmy ją wtedy zatrzymać, ale nie zrobiliśmy tego, bo celem operacji specjalnej było zweryfikowanie tego, czy za pomocą mechanizmu korupcyjnego można nabyć nieruchomość na Helu - skomentował szef CBA Mariusz Kamiński. - Mieliśmy bardzo mocny materiał dowodowy wobec Sawickiej - dodał.

CBA ostro wchodzi w kampanię - Dominik Uhlig z GW na blogu ''Kampania 2007 w mediach''

Tusk: Kaczyński użył służb w kampanii

mar, met, PAP
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 19:45

Premier Kaczyński "popełnił dzisiaj najcięższy grzech w całej kampanii wyborczej". Jeszcze kilka tygodni temu - powiedział Tusk - J.Kaczyński obiecał Polakom, że rząd nie użyje w kampanii służb specjalnych, CBA, CBŚ, ABW, prokuratury przeciwko konkurencji. "Ile wytrzymał? Do debaty.

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Donald Tusk w chwilę po debacie z Aleksandrem Kwaśniewskim
SERWISY
Zdrowie Polaków stało się brudną monetą przetargową w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości" - ocenił Tusk. Podkreślił, że PO dysponuje nagraniem obietnicy premiera o powstrzymaniu się od używania służb. Tusk pytał o słowność premiera "Ile wytrzymał? Do debaty. Kiedy okazało się w debacie, że nie mają żadnych argumentów, że w uczciwej rozmowie nie potrafią przekonać Polaków, co stało się dwa, trzy dni później? Oto szef CBA pan minister Kamiński uznał za stosowne zwołać konferencję prasową i przedstawić nagrania operacyjne z zatrzymania a wcześniej prowadzenia sprawy b.posłanki, pani Sawickiej" - podkreślił Tusk.

Tusk chwalił też swoje ugrupowanie i siebie za to, że udało im się doprowadzić do debaty telewizyjnej z premierem. - Zmusiliśmy premiera do debaty. Kluczył, uciekał, ale zmusiliśmy go - mówił.

CBA nie będzie zlikwidowane

- Wypalimy żelazem korupcję gdziekolwiek się pojawi - zapowiedział Donald Tusk na konwencji PO w Bydgoszczy, dodając też, że po ewentualnej wygranej Platformy CBA nie zostanie zlikwidowane. - Będziemy zwalczyć z korupcją nie po to, by kręcić spoty, a nasz szef CBA nie będzie na usługach polityków - dodał przypominając, jak z korupcją walczył PiS. - Wyrzucę z Platformy i rządu każdego, kto będzie chciał użyć władzy do własnych celów - podkreślił.

Ograny śledcze służą politykom PiS

- Dzięki temu szeroka publiczność usłyszała gorzkie słowa o przepychu tej władzy i jej niepohamowaniu w wydawaniu pieniędzy. Polak w swojej ciągle biednej ojczyźnie płaci najwięcej na władzę Dzięki temu, że mamy władzę dwugłową, bracia-bliźniacy Kaczyński myślą, że należy im się podwójna stawka i dlatego np. Polacy mają za rok zapłacić 300 mln na utrzymanie dwóch kancelarii - mówił szef PO. Podkreślał, jak nieudolna jest walka z korupcją w wykonaniu PiS-u, a także - że ograny śledcze służą politykom tej partii, a nie - celom, do jakich zostały powołane.

- A pieniędzy na pielęgniarki i lekarzy nie starcza - dodał Tusk, wspominając o Narodowym Programie Ochrony Zdrowia autorstwa Platformy.

"Bez świadków PiS stać na każde kłamstwo"

- Premier dobrze wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mi na debacie przed szeroką publicznością. Bez świadków PiS stać na każde kłamstwo, przy świadkach - są bezbronni, bo wiedzą, że obalimy każdy ich argument - dodał Tusk. - A po debacie premier zachorował, bo przeczytał sondaże - szydził.

- 21 października zdecyduje się los Polaków. To słowa, których rzadko używam, bo w Platformie unikamy patosu. ale ma przekonanie coraz silniejsze, że 21 października Polacy pójdą do wyborów, bo czują, że będą wybierać między dobrem a złem - mówił szef Platformy. - Obecnie mamy zły rząd, ze złymi intencjami. To Platforma zmobilizowała Polaków nie chcących dalej żyć pod takimi rządami! - na te słowa sala odpowiedziała brawami.

Tusk mówił też, że frekwencja zapowiada się obiecująco. - Rzesze Polaków deklarują, że będą głosować

USA: Senator McCain za wykluczeniem Rosji z G8

am, PAP
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 19:40

- Rosja jest krajem, w którym swobody polityczne są ograniczane, a kierownictwo zdominowane przez klikę byłych funkcjonariuszy wywiadu - podkreślił senator John McCain, jeden z czołowych kandydatów republikańskich do nominacji prezydenckiej. Senator zapowiedział, że jeżeli wygra wybory w 2008 roku, będzie usiłował usunąć Rosję z ekskluzywnego klubu G-8, zrzeszającego największe gospodarcze i polityczne mocarstwa świata.

Zobacz powiekszenie
Fot. STR REUTERS
Senator John McCain
ZOBACZ TAKŻE
Amerykański senator napisał to w artykule w najnowszym, listopadowym numerze prestiżowego periodyku "Foreign Affairs", w którym przedstawił swój program w zakresie polityki zagranicznej.

McCain: G8 znów zrzeszeniem państw demokratycznych

Zdaniem McCaina, G-8 powinien znowu stać się zrzeszeniem państw demokratycznych, zgodnie z jego pierwotną koncepcją. Według niego, na zaproszenie do G-8 bardziej zasługują takie kraje jak Indie i Brazylia, demokratyczne i wolnorynkowe.

McCain zwrócił uwagę, że - Moskwa stara się tyranizować swoich demokratycznych sąsiadów, jak Gruzja, i wykorzystywać zależność Europy od rosyjskiej ropy naftowej i gazu ziemnego.

- Potrzebujemy nowego podejścia Zachodu do rewanżystowskiej Rosji - napisał senator, wzywając do "dalszego rozszerzania NATO o kraje demokratyczne, oddane obronie wolności" odnosząc się w ten sposób do natowskich aspiracji Gruzji.

Rosję przyjęto do klubu mocarstw w 1997 roku, chociaż nie spełniała ani ekonomicznych, ani politycznych kryteriów członkostwa. Ówczesna administracja prezydenta Billa Clintona uważała, że skłoni to Kreml do większej współpracy z Zachodem.

Kim jest senator McCain

71-letni senator - jak wskazują sondaże - ma obecnie dużo mniejsze szanse na zostanie republikańskim kandydatem do Białego Domu niż faworyt w tym wyścigu, były burmistrz Nowego Jorku, Rudy Giuliani.

McCain cieszy się jednak wielką popularnością jako bohater wojny wietnamskiej - spędził pięć lat w niewoli Vietcongu, gdzie był torturowany - a w Kongresie uważany jest za autorytet w dziedzinie polityki obronnej i międzynarodowej.

W artykule w "Foreign Affairs" McCain potwierdził także swoją wiarę w zwycięstwo w Iraku, gdzie - jak przekonywał - nowa strategia oparta na zwiększeniu liczby wojsk zdaje egzamin.

Zmarł biskup Ignacy Jeż, Ślązak z wyboru

Józef Krzyk
2007-10-16, ostatnia aktualizacja 2007-10-16 20:34

We wtorek w Rzymie zmarł najstarszy polski biskup. Dzieciństwo i młodość spędził na Śląsku, uważał się za Ślązaka z wyboru

Zobacz powiekszenie
Fot. Grzegorz Celejewski / AG
Biskup Ignacy Jeż (w środku) podczas uroczystej sesji katowickiej Rady Miasta, podczas której otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta
Urodził się w przeddzień wybuchu I wojny światowej - 31 lipca 1914 r. niedaleko Tarnowa. Wspólnie z rodzicami osiedlił się w Katowicach, gdzie ojciec organizował sąd, a później był jego wieloletnim pracownikiem. Po ukończeniu słynnego liceum im. Adama Mickiewicza w Katowicach wstąpił do Seminarium Śląskiego, które miało wówczas siedzibę w Krakowie. Po święceniach kapłańskich w 1937 roku został wikarym w Hajdukach Wielkich, czyli Chorzowie-Batorym. Jego proboszczem był ks. Józef Czempiel, wielki patriota wkrótce po wybuchu II wojny światowej uwięziony i zamęczony w obozie koncentracyjnym. Gdy Jeż odprawił mszę świętą w za jego duszę ktoś doniósł na gestapo. Wkrótce potem młody kapłan został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Choć wielokrotnie ocierał się o śmierć, udało mu się przeżyć. Po wyzwoleniu został początkowo kapelanem Polaków na emigracji.

Gdy wrócił do kraju został m.in. rektorem katolickiej szkoły średniej w Katowicach. Choć był wymagającym wychowawcą, uczniowie bardzo go kochali. W 1960 r. papież Jan XXIII mianował go pomocniczym biskupem w Gorzowie Wielkopolskim. 12 lat później został biskupem nowo utworzonej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

Mówiono o nim: świadek historii, budowniczy mostów, człowiek pojednania. I biskup uśmiechu. - Radość jest cnotą, trzeba o nią dbać. Ponuraków nie lubię, ani w Kościele, ani w życiu. Kto jest zawsze poważny, ten jest niepoważny - mówił kiedyś dziennikarce "Gazety Wyborczej". Przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego został niedawno odznaczony Wielkim Orderem Odrodzenia Polski, od dzieci dostał Order Uśmiechu, zaś w 2005 r. prezydent Niemiec Horst Koehler uhonorował go Wielkim Krzyżem Zasługi.

Wypłaty odszkodowań mogą być zaniżone

Inwestycje na EURO 2012  (Rozmiar: 90500 bajtów)
Inwestycje na EURO 2012

Sprzeczność między rozporządzeniem a ustawą sprawia, że właściciele działek zajmowanych pod konieczne inwestycje drogowe Euro 2012 są narażeni na wypłatę zaniżonych odszkodowań.

Miasta organizatorzy Euro 2012 przygotowują się do powołania spółek celowych. To właśnie te spółki zgodnie z ustawą o przygotowaniu finałowego turnieju Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej UEFA Euro 2012 będą odpowiedzialne za przygotowanie koniecznych inwestycji. W ubiegłym tygodniu spółka taka została powołana przez ministra sportu oraz przez prezydenta Wrocławia.

Pozyskiwanie gruntów

Pierwszym zadaniem spółek celowych będzie podjęcie decyzji w sprawie lokalizacji inwestycji oraz pozyskanie gruntów do ich budowy. Zgodnie z ustawą o przygotowaniu finałowego turnieju mistrzostw Europy Euro 2012 grunty powinny być nabywane poprzez zawarcie umowy z ich właścicielem. Jeżeli właściciel nie zgodzi się na zawarcie umowy, to spółka może złożyć wniosek o wszczęcie postępowania wywłaszczeniowego, które jest prowadzone przez wojewodę. Jednocześnie wojewoda będzie mógł wydać decyzję o niezwłocznym zajęciu nieruchomości.

Spory dotyczące wysokości odszkodowania będą się toczyć w sytuacji, gdy grunt został już zajęty. Właściciele będą mieli ograniczone możliwości negocjowania ceny, która w praktyce będzie określana przez rzeczoznawców. W najgorszej sytuacji znajdą się ci, których działki zostały zajęte pod budowę dróg.

Zaniżone odszkodowania

- Wycena nieruchomości odbywa się na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów z 21 września 2004 r. w sprawie wyceny nieruchomości i sporządzania operatu szacunkowego. Wartość rynkową gruntów ustala się przyjmując ceny transakcyjne uzyskiwane przy sprzedaży gruntów przeznaczonych lub zajętych pod drogi publiczne - mówi Radosław Góral, radca prawny w kancelarii prawniczej Salans.

Jego zdaniem jest to niezgodne z ustawą o gospodarce nieruchomościami, zgodnie z którą cena za wywłaszczenia powinna być określana z uwzględnieniem cen nieruchomości podobnych, uzgodnionych między sprzedającym a kupującym, którzy dokonują transakcji w wolnorynkowym obrocie.

- Na różnicy w zapisach ustawy i rozporządzeniu tracą właściciele, którzy często otrzymują niższe odszkodowania, przy transakcjach z udziałem podmiotu publicznego ceny są zazwyczaj niższe niż przy transakcjach wolnorynkowych - wyjaśnia Radosław Góral.

Prawnicy zalecają, by właściciele, którzy będą zmuszeni przekazać grunty pod inwestycje na Euro 2012 i nie zgodzą się na wysokość odszkodowania, zaskarżali decyzje wywłaszczeniowe do sądów.

Sąd może zmienić

- Sąd, w przeciwieństwie do organów administracji, nie ma obowiązku stosowania przepisów rozporządzenia. Może on zatem zmienić wysokość odszkodowania na korzystną dla właściciela - mówi prof. Michał Kulesza z Uniwersytetu Warszawskiego.

Spory przed sądem wiążą się jednak z kosztami i mogą trwać nawet kilka lat.

Arkadiusz Jaraszek

arkadiusz.jaraszek@infor.pl

Podstawa prawna

■ Ustawa z 7 września 2007 r. o przygotowaniu finałowego turnieju Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej UEFA Euro 2012 (Dz.U. nr 173, poz. 1219).

Skarbówka ma prawo badać umowy

Anna Grabowska 15-10-2007, ostatnia aktualizacja 15-10-2007 14:19

Organy skarbowe zawsze mogły oceniać treść umów, jeżeli tylko miało to służyć interesowi publicznemu

Taki wyrok wydał 9 października Naczelny Sąd Administracyjny w sprawie telewizji TV Wisła, która od 1995 r. nadawała program regionalny w południowej Polsce.W 1997 r. uruchomiła, wspólnie ze spółką TVN, ogólnopolski kanał telewizyjny. Wtedy też zakończyła nadawanie programu pod własną nazwą, chociaż aż do 1 stycznia 2005 r., czyli do wcielenia do TVN 24, pod jej nazwą nadawane były w południowej Polsce programy informacyjne TVN.

Jeszcze jako samodzielny podmiot TV Wisła zawarła umowę agencyjną ze spółką, która miała szukać firm gotowych zamieścić na jej antenie swoje reklamy. Znajdował się w niej zapis uprawniający TV Wisła do jednostronnego wypowiedzenia kontraktu, jeżeli zajdą określone warunki. Przede wszystkim, jeżeli wysiłki agenta nie przynosiłyby zamierzonego efektu.

I tak właśnie się stało. Nie mógł on w okolicach Krakowa, skąd nadawała TV Wisła, znaleźć nabywców reklam, które mogłyby być emitowane na antenie tej regionalnej stacji. Nie chcąc jednak ostatecznie zrywać współpracy, strony zdecydowały się zawrzeć umowę uzupełniającą, w której TV Wisła zrezygnowała z prawa do rozwiązania kontraktu w zamian za jednostronną korzyść finansową na jej rzecz. W grę wchodziło niecałe 20 tys. zł. Organy skarbowe uznały, że powinna naliczyć od tego VAT.

Ponieważ telewizja podatku nie zapłaciła, organy ustaliły jej zobowiązanie i doliczyły odsetki za zwłokę. Zdaniem najpierw naczelnika urzędu, a potem dyrektora izby skarbowej, TV Wisła chciała obejść prawo. W rzeczywistości bowiem wykonała usługę w postaci odstąpienia od pierwotnej umowy, co powinna obciążyć 22 proc. VAT.

Sprawa trafiła do WSA, a ten uchylił decyzję izby skarbowej. Stwierdził, że przed 1 maja 2004 r., kiedy to nastąpiły sporne zdarzenia, nie było jeszcze art. 240 ordynacji podatkowej pozwalającej organom na ocenianie działań podatnika przez pryzmat obejścia przepisów prawa.

Od tego wyroku dyrektor izby złożył kasację. Jego zdaniem WSA błędnie uznał usługę wykonaną przez spółkę, tj. odstąpienie od pierwotnej umowy, za czynność nieopodatkowaną.– Organy mogły oceniać skutki umów cywilnoprawnych także przed 1 maja 2004 r. – argumentował organ.– Odstąpienie od umowy nie zostało wymienione w art. 2 ustawy o VAT z 1993 r., a zawierał on zamknięty katalog czynności opodatkowanych – mówił w NSA pełnomocnik podatniczki.

Przypomniał, że telewizja nie miała po co obchodzić prawa. Zarówno bowiem ona, jak i jej kontrahentka były VAT-owcami, więc podatek naliczony przez jedną stronę umowy zawsze zostałby odliczony przez drugą.

NSA przyznał jednak rację organom i uchylił wyrok WSA. Stwierdził, że władze skarbowe zawsze mogły swobodnie oceniać dowody, a umowa jest jednym z nich. Mogły więc badać wynikające z niej relacje cywilnoprawne między partnerami handlowymi, byleby robiły to z punktu widzenia interesu publicznego. W tej sprawie tak właśnie było, bo w grę wchodziły należności wobec budżetu (sygn. I FSK 1261/06).

Źródło : Rzeczpospolita

Bez stałego miejsca pobytu można trafić do aresztu

Agata Łukaszewicz 15-10-2007, ostatnia aktualizacja 15-10-2007 12:56

Dla osób, które nie mają w Polsce stałego miejsca pobytu, nawet drobne przestępstwo może skończyć się tymczasowym aresztem. Pozwala na to nasze prawo odstające od unijnych realiów

Polak złapany na sprzedaży kilku tabletek amfetaminy, stale mieszkający w Niemczech, miał trafić do aresztu. Głównym powodem nie było jednak posiadanie niewielkiej ilości narkotyku, ale brak stałego miejsca pobytu. I choć sąd nie zastosował aresztu, to mógł tak postąpić.W myśl obowiązującej procedury karnej jest to bowiem jedna z przesłanek, dla których sąd może zastosować najdotkliwszy ze środków zapobiegawczych.

W rękach sądu

Zgodnie z art. 258 procedury karnej tymczasowe aresztowanie może nastąpić, jeżeli zachodzi uzasadniona obawa ucieczki lub ukrywania się oskarżonego, zwłaszcza wtedy, gdy nie można ustalić jego tożsamości albo nie ma on w kraju stałego miejsca pobytu. – Przepis ten służy temu, by w toku postępowania przygotowawczego i sądowego oskarżony był dostępny dla wymiaru sprawiedliwości – mówi „Rz” adwokat Jacek Kondracki.

Jak ma się ten przepis do likwidowanych granic między unijnymi państwami i swobodnego przepływu osób? – Istotnie, należałoby go dostosować do unijnego prawa i przyjąć, że chodzi o stałe miejsce pobytu na terenie Unii Europejskiej – mówi adwokat.

Takiej możliwości nie wyklucza Beata Kempa, wiceminister sprawiedliwości. Choć twierdzi, że obowiązujący artykuł nie jest sztywny i brak stałego miejsca pobytu w kraju jest tylko jedną z przesłanek, dla których można stosować areszt. W grę wchodzi także zachowanie samego podejrzanego czy oskarżonego oraz etap, na jakim znajduje się sprawa – przypomina wiceminister.

Problem nie tylko z aresztem

Obawa, że delikwent ukryje się lub ucieknie, a także brak stałego miejsca pobytu w kraju, stanowi podstawę do stosowania wszelkich środków zapobiegawczych, np. dozoru policyjnego, poręczenia majątkowego czy społecznego, zakazu opuszczania kraju. W zależności od stopnia nasilenia obawy ucieczki czy ukrywania się prokurator lub sąd winni zastosować adekwatny środek zapobiegawczy, tj. taki, który stanowi najmniejszą uciążliwość dla podejrzanego (oskarżonego), a z drugiej strony zapewnia prawidłowy tok postępowania.

Tymczasowe aresztowanie, jako najsilniej ingerujące w prawa obywatela, powinno być stosowane w wyjątkowych sytuacjach, kiedy inne środki okażą się niewystarczające. – Praktyka organów ścigania jest jednak odmienna – twierdzą adwokaci. – Jeśli areszt zastosowano z uwagi na brak w kraju stałego miejsca pobytu, to sąd powinien zwolnić oskarżonego natychmiast po jego przesłuchaniu przed sądem. I przypominają, że zgodnie z innym artykułem procedury karnej (art. 138) strona postępowania karnego (w tym oskarżony), przebywająca za granicą, ma obowiązek wskazać adresata do doręczeń w kraju.

Niemający miejsca stałego pobytu w kraju, złapani na wykroczeniu np. drogowym, nie muszą się martwić, że zostaną zatrzymani.

– W razie odmowy przyjęcia mandatu najczęściej zatrzymujemy paszport, a kierowca trafia w trybie przyspieszonym przed oblicze sądu grodzkiego – mówi Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji.

Rzecznik praw obywatelskich od dawna twierdzi, że w Polsce zbyt często stosuje się tymczasowe aresztowanie. Nie ukrywa też, że jest zaniepokojony takim stanem rzeczy. W dodatku z jednej strony mówi się o swobodnym przepływie ludzi i o Europie bez granic, a z drugiej obcokrajowców aresztuje w sytuacjach, które dla obywatela polskiego (mającego stałe miejsce pobytu w kraju) nie zakończyłyby się aresztem.

Opinia dla „Rz”

Jerzy Krotoski, adwokat

Trudno powiedzieć, że regulacja kodeksowa jest archaiczna i nie przystaje do realiów. Należy raczej oczekiwać od sądów, że będą stosować prawo z uwzględnieniem zmieniającej się rzeczywistości, że nie w każdym wypadku brak miejsca stałego pobytu w kraju będą traktować jak chęć ukrycia się lub ucieczki oskarżonego. Co do zasady środki zapobiegawcze można stosować aż do wdrożenia wykonania kary, przy czym po wydaniu wyroku areszt zasądza się wyłącznie wówczas, gdy wobec oskarżonego orzeczono karę pozbawienia wolności. Zgodnie z procedurą należy odstąpić od stosowania środka zapobiegawczego lub go zmienić, jeśli ustaną jego przyczyny, bądź wystąpią takie, które uzasadnią jego uchylenie czy zmianę.

Czechy: Trybunał mówi prezydentowi „nie”, prezydent krytykuje sędziów

15-10-2007, ostatnia aktualizacja 15-10-2007 12:26

Tym wyrokiem jestem wprost zszokowany, nie potrafię znaleźć żadnego wytłumaczenia. Uważam, że jest on sprzeczny z konstytucją. To obywatele przegrywają z władzą sędziów. Autorem tych słów nie jest Lech Kaczyński, pisze doktor prawa Bolesław Banaszkiewicz

źródło: SPINKA

Wypowiedział je Vaclav Klaus, nie po raz pierwszy wyrażając zaniepokojenie tym, że państwo prawa jest zastępowane „państwem sędziów”.

Tym razem była to reakcja na kontrowersyjny wyrok czeskiego Sądu Konstytucyjnego (SK) z 12 września tego roku, uchylający prezydencki akt mianowania wiceprezesem Sądu Najwyższego osoby nieakceptowanej przez prezesa tego sądu, dr Ivy Brożovej. Zakończył on serię procesów, jakie wytoczyła ona władzy wykonawczej. W każdym z nich chodziło o zmiany w kierownictwie SN, jakich próbowali dokonać prezydent republiki i ministrowie sprawiedliwości dwóch kolejnych rządów. Cztery wyroki, które wydał w tych sprawach SK od 17 lipca 2006 r. do 12 września 2007 r., zapadły po myśli dr Brożovej.

Wyrok respektuję, ale się z nim nie zgadzam

Wszystko zaczęło się w styczniu 2006 r., kiedy to prezydent Klaus, z kontrasygnatą ówczesnego socjaldemokratycznego premiera Paroubka, odwołał dr Brożovą z funkcji prezesa SN. Publicznie znanym (choć formalnie niezakomunikowanym zainteresowanej) powodem odwołania było niezadowolenie ministra sprawiedliwości z sytuacji w SN – zarzucano m.in. przewlekłość postępowań, brak należytego reagowania na rozbieżności w orzecznictwie sądów, brak autorytetu pani prezes wśród części sędziów. Nieoficjalnie znany był też, uzgodniony między prezydentem a rządem, plan mianowania prezesem SN Jaroslava Buresza, niegdyś ministra sprawiedliwości w socjaldemokratycznym rządzie, rywala Klausa w wyborach prezydenckich w 2003 r.

Plan ten pokrzyżowała jednak Brożova, natychmiast po swym odwołaniu składając skargę konstytucyjną na naruszenie jej praw jako osoby fizycznej. Właściwy senat SK, ku zaskoczeniu niektórych prawników, nie tylko nie odrzucił tej skargi, lecz wydał nawet postanowienie tymczasowe wstrzymujące wykonanie prezydenckiego aktu odwołania. Notabene nie było jasne, co oznacza takie – precedensowe – postanowienie trybunału: czy to, jak uważała sama zainteresowana, że pozostała ona na stanowisku prezesa SN, czy jedynie to, jak sądzili prezydent i minister, że do czasu merytorycznego rozstrzygnięcia skargi dr Brożovej nie może być mianowany jej następca.

Zanim takie rozstrzygnięcie nastąpiło, SK w pełnym składzie 17 lipca 2006 r. uchylił jako niekonstytucyjny przepis ustawy pozwalający na odwołanie prezesa sądu, jeżeli „rażąco lub uporczywie narusza swoje obowiązki w zakresie administracji sądowej”, to jest ten przepis, który służył za podstawę odwołania pani Brożovej.

W ślad za tym właściwy senat SK 12 września 2006 r. uwzględnił jej skargę, uchylając prezydencki akt odwołania jako naruszający prawo skarżącej do równego dla wszystkich obywateli dostępu do funkcji publicznych. Z uzasadnienia wynika, że według prawa była ona prezesem SN nieprzerwanie. „Wyrok respektuję, ale się z nim nie zgadzam” – oświadczył wtedy prezydent Klaus (o sprawie tej pisałem w „Rz” z 27 października 2006 r., „Monopol sędziowskich decyzji, ale nie stojących za nimi racji”).

Niedoszły następca i niechciany zastępca

W ciągu następnych 12 miesięcy SK wydał jeszcze dwa wyroki z inicjatywy dr Brożovej – dotyczące jej niedoszłego następcy i niechcianego zastępcy.

Już bowiem w lutym 2006 r., nie czekając na definitywne rozstrzygniecie przez SK sprawy odwołania Brożovej, władza wykonawcza podjęła próbę „zainstalowania” w SN wspomnianego Jaroslava Buresza, z którego osobą wiązano nadzieję na uzdrowienie sytuacji w sądzie. Wkrótce po odwołaniu Brożovej przez prezydenta minister sprawiedliwości w rządzie Paroubka powierzył Bureszowi urząd sędziego SN. Po tym zaś, gdy akt odwołania został uchylony przez SK, prezydent Klaus w listopadzie 2006 r. powołał Buresza na stanowisko wiceprezesa SN. Obydwie decyzje Brożova również niezwłocznie zaskarżyła do SK – tym razem nie w formie indywidualnej skargi konstytucyjnej, lecz w trybie ustanowionym dla rozstrzygania przez trybunał „sporów o zakres kompetencji organów państwowych i organów samorządu terytorialnego, jeżeli według ustawy do ich rozstrzygania nie jest właściwy inny organ” (art. 87 ust. 1 lit. k Konstytucji RCz).

W obu sprawach występowała jako prezes SN, broniąc zasady niezależności sądów.

Czeska ustawa pozwala ministrowi sprawiedliwości powierzyć osobie należącej do stanu sędziowskiego urząd sędziego SN, ale za uprzednią zgodą prezesa tego sądu. Przyjmując, że na stanowisku prezesa SN jest wakat, minister sprawiedliwości zwrócił się w lutym 2006 r. o zgodę do wiceprezesa Pavla Kuczery, zaliczanego do oponentów Brożovej. Ten zgody udzielił po pozytywnym zaopiniowaniu kandydatury Jarosława Buresza przez radę reprezentującą sędziów SN, ale wbrew protestom Brożovej, której status po jej zaskarżonym odwołaniu był wówczas sporny. Dopiero 12 grudnia 2006 r. SK w pełnym składzie orzekł, że osobą właściwą do wyrażenia zgody była jednak Brożova, zatem powierzenie Bureszowi urzędu sędziego SN bez jej zgody oznaczało naruszenie zasady legalizmu. W związku z tym SK uchylił kwestionowany akt ministra. W uzasadnieniu stwierdzono, że orzeczenia SN wydane dotychczas z udziałem sędziego Buresza pozostają w mocy ze względu na zasadę ochrony zaufania. Jednocześnie zasugerowano, że do czasu rozstrzygnięcia sporu o mianowanie go wiceprezesem SN powinien on powstrzymać się od udziału w orzekaniu.

Od tej chwili istniała zatem dość kuriozalna sytuacja prawna: wiceprezes Buresz nie mógł już być uważany za sędziego SN na mocy decyzji ministra sprawiedliwości z lutego 2006 r., ale istniało jeszcze domniemanie legalności mianowania go przez prezydenta wiceprezesem tego sądu w listopadzie 2006 r. Jak już wspomniałem, spór w tej ostatniej sprawie został rozstrzygnięty przez SK dopiero 12 września bieżącego roku.

Spośród sędziów

Podstawą prawną mianowania Buresza wiceprezesem SN był art. 62 lit. f Konstytucji RCz, który do prerogatyw głowy państwa zalicza mianowanie (bez czyjejkolwiek zgody i bez kontrasygnaty) prezesa i wiceprezesów SN „spośród sędziów”. Tekst ustawy zasadniczej nie przesądza, że nominatem może być tylko dotychczasowy sędzia SN, a rzecznicy prezydenta podkreślali, iż to niedopowiedzenie ustrojodawcy nie jest przypadkowe i wynika z wyraźnej intencji zgłoszonej w pracach konstytucyjnych przez ówczesnego prezydenta Havla, który chciał dysponować możliwie szerokim gronem kandydatów. Broniono więc poglądu, że prezesem lub wiceprezesem SN może być mianowany jakikolwiek sędzia, co w przypadku mianowania osoby spoza grona dotychczasowych sędziów SN byłoby równoznaczne z włączeniem nominata do tego grona.

Jednakże 12 września tego roku SK w pełnym składzie orzekł, że według konstytucji prezydent mógł mianować wiceprezesem SN jedynie kogoś spośród sędziów tegoż sądu powołanych z zachowaniem wymagań ustawy, czyli w tym wypadku – za zgodą pani prezes. Skoro tak, to prezydencki akt mianowania Buresza wiceprezesem SN został uchylony. SK oparł się na wykładni systemowej, kładąc nacisk na niezależność sądów i powiązanie sprawowania funkcji prezesa lub wiceprezesa sądu z niezawisłością sędziowską, a posiłkowo sięgając do argumentów prawnoporównawczych.Wszystkie wyroki w „sprawach Brożovej”, które SK wydał w pełnym składzie, zapadały niejednomyślnie, a zdanie odrębne za każdym razem składał m.in. prezes Pavel Rychetsky.

W świetle tych orzeczeń SK pozbawienie Brożovej funkcji prezesa SN, którą w 2002 r. powierzył jej na czas nieokreślony prezydent Havel, byłoby możliwe dopiero na podstawie nowej – dotychczas nieustanowionej – regulacji ustawowej, która musiałaby wprowadzić kadencyjność funkcji lub jednoznacznie określić przyczyny dopuszczalnego odwołania. Nie jest też możliwe wprowadzenie do SN jakiegokolwiek nowego sędziego bez zgody pani prezes. Z drugiej strony bez porozumienia z prezydentem i ministrem sprawiedliwości, na które raczej się nie zanosi, nie może ona dobrać sobie zaufanych zastępców.

Prezydent Klaus nie jest jedynym, który nie krył irytacji z powodu ostatniego wyroku SK. Sędzia Buresz, który na mocy tego wyroku nieodwołalnie stracił posadę, nie będąc nawet dopuszczonym do udziału w postępowaniu przed SK (miało ono charakter sporu między dwoma organami państwa), publicznie skarżył się na naruszenie jego prawa do sądu oraz na stronniczość trybunału, w którym według niego zasiada kilkoro dobrych znajomych Brożovej (swego czasu była ona sędzią SK). Buresz twierdzi, że gdyby zaskarżył takie postępowanie do Strasburga, byłby pewny wygranej.

Dostrzega się, że racje są podzielone

W Polsce podobne procesy sądowe raczej nie byłyby możliwe, ponieważ prawne unormowanie analogicznych kwestii jest u nas bardziej precyzyjne, a kompetencje naszego Trybunału Konstytucyjnego są po części inne. Dla polskiego obserwatora uderzające jest jednak to, że związane ze „sprawami Brożovej” spory o rozumienie niezależności sądów i granice swobody wykładni konstytucji oraz krytyczne uwagi głowy państwa są w czeskich mediach i środowiskach opiniotwórczych przyjmowane ze spokojem, jako coś normalnego w demokracji, jeśli tylko politycy respektują moc wiążącą sądowych werdyktów. Dostrzega się tam, że racje są podzielone, a niepokój wyrażany przez prezydenta, niezależnie od ostrej retoryki, wart jest dyskusji.

Dlatego nie dziwi, że jeśli w zachodniej prasie od czasu do czasu czytamy o „wojnie prawicowych polityków z sądami”, to nie chodzi o Republikę Czeską.

Źródło : Rzeczpospolita

Jak sprzedać mieszkanie, by nie zapłacić podatku

Marek Kolibski 13-10-2007, ostatnia aktualizacja 13-10-2007 11:49

Jesteśmy młodym małżeństwem z niespełna rocznym stażem. Na co dzień mieszkamy w mieszkaniu żony, które otrzymała w darowiźnie od swojej babci. W tym roku kupiliśmy też inne mieszkanie, które należy do naszego wspólnego majątku. Traktujemy je jak inwestycję i planujemy wynajmować. Żona zameldowana jest w mieszkaniu po babci, a ja w tym drugim. W niedalekiej przyszłości chcielibyśmy kupić dom za pieniądze uzyskane ze sprzedaży obu tych lokali. Czy będziemy musieli zapłacić 19-proc. podatek dochodowy? Co zrobić, aby go uniknąć?

Jeśli mieszkanie od babci zostało darowane do końca 2006 r., to nie będzie podatkowego obciążenia. Do sprzedaży takiego lokalu mają bowiem zastosowanie stare przepisy, a one zwalniają od podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT) dochód ze sprzedaży mieszkania otrzymanego w drodze darowizny. Problem może dotyczyć innego podatku, tj. od spadków i darowizn. Zapewne otrzymując mieszkanie w darowiźnie, pańska żona nie zapłaciła tego podatku. Warunkiem korzystania z tej ulgi jest zamieszkiwanie przez pięć lat w darowanym mieszkaniu. Podatek od darowizny wyniósłby 7 proc. od nadwyżki ponad 20 556 zł.

Liczy się wspólny meldunek małżonków

Jeśli zaś chodzi o drugie mieszkanie, zakupione w 2007 r., to jedynym sposobem na uniknięcie 19-proc. PIT od dochodu uzyskanego z jego sprzedaży będzie zameldowanie się w nim na rok przed sprzedażą. Bardzo istotne jest przy tym, że ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych mówi, iż zwolnienie to ma mieć zastosowanie łącznie do obojga małżonków. Trudno jednoznacznie wskazać, jak należy rozumieć takie łączne stosowanie. Tym bardziej że – po pierwsze – małżonkowie niekoniecznie muszą się rozliczać wspólnie, a po drugie – ich mieszkania mogą należeć do majątku odrębnego. Można założyć, że ustawodawca nie chciał dopuścić do sytuacji, w której małżonkowie kupią dwa mieszkania, meldują się osobno w każdym z nich, a następnie sprzedają oba, korzystając dwa razy ze zwolnienia podatkowego. Niewątpliwie należałoby wówczas stwierdzić, iż o prawie do zwolnienia z podatku dochodowego przy sprzedaży mieszkania decyduje zameldowanie obydwojga małżonków w danym lokalu. Dochód ze sprzedaży drugiego mieszkania byłby już opodatkowany według 19-proc. stawki. Wydaje się, że taka była właśnie intencja ustawodawcy i tak ten przepis będzie interpretowany.

Pięć lat, gdy lokal został podarowany

Małżonkowie powinni zatem zameldować się w mieszkaniu nabytym w 2007 r. i sprzedać je dopiero po roku. Co do lokalu darowanego przez babcię, to jeśli żona chce po jego sprzedaży utrzymać ulgę w podatku od spadków i darowizn, powinna w nim faktycznie mieszkać przez pięć lat. Można je bez konsekwencji podatkowych sprzedać wcześniej tylko wówczas, gdy było to uzasadnione koniecznością zmiany warunków mieszkaniowych, a nabycie innego budynku lub uzyskanie pozwolenia na jego budowę albo też nabycie innego lokalu nastąpiło nie później niż w ciągu sześciu miesięcy od dnia sprzedaży darowanego mieszkania. Niestety, konieczność zmiany warunków mieszkaniowych jest sformułowaniem nieostrym i rodzi liczne spory z organami podatkowymi.

Niewykonane orzeczenie o zwrocie akcyzy, czyli ciąg dalszy batalii obywateli o swoje

Tomasz Tadeusz Koncewicz 10-10-2007, ostatnia aktualizacja 11-10-2007 09:08

Problemy ze zwrotem niesłusznie pobranej akcyzy po raz kolejny ukazują, że prawo wspólnotowe, mechanizmy jego stosowania oraz fundamentalne dla tego prawa założenie o „uprawnionej jednostce” i „zobowiązanej administracji” nadal pozostają w świecie bajek – uważa Tomasz Tadeusz Koncewicz, adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej Uniwersytetu Gdańskiego

źródło: SPINKA

Dowodzi tego niewykonanie przez Polskę wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w tzw. sprawie akcyzowej (C-313/05).

Obecnie obywatel znajduje się w niedopuszczalnej z perspektywy państwa prawa (art. 2 konstytucji), zasady zaufania do państwa oraz wspólnotowych zobowiązań Polski, jasno i autorytatywnie wyłożonych przez Trybunał (art. 90 traktatu), sytuacji niepewności i zdania na łaskę i niełaskę organów administracji. Rozumowanie, że był zobligowany do uiszczenia podatku oraz konsekwencja, z jaką administracja tej należności się domagała (mimo podnoszonych cały czas wątpliwości co do jego legalności), można przeciwstawić sytuacji dzisiejszej, w której obywatel się domaga od administracji stosownego postępowania, równie sprawnego jak przy poborze podatku, a w odpowiedzi spotyka go dowolne i nieznajdujące oparcia w obowiązujących przepisach przedłużanie terminów załatwienia sprawy.

Omnipotentny urzędnik

W ten sposób po raz kolejny postępowanie administracji jest zdominowane nie przez perspektywę pozytywną (trzeba postępować jak najszybciej, aby pobrany bezprawnie podatek zwrócić), lecz negatywną (co zrobić, aby raz już pobranego podatku nie zwrócić). Jest to nowa wersja sytuacji sprzed wydania wyroku przez Trybunał w sprawie polskiej akcyzy. Wtedy urzędnicy zasłaniali się oczekiwaniem na stanowisko Trybunału. Dzisiaj, gdy wyrok już jest i jasno wykłada nasze zobowiązania członkowskie, organy administracji są nadal bierne, wskazując tym razem brak przepisów i procedur.

Tymczasem, wobec bezpośredniego skutku prawa wspólnotowego, ani regulacja, ani wyimaginowane procedury nie są nikomu (poza urzędnikami) potrzebne.

Problem polega jednak na tym, że urzędnik nadal nie jest w stanie samodzielnie wydać decyzji na podstawie prawa wspólnotowego, która byłaby nie po jego myśli. Tymczasem prawo wspólnotowe to integralny element polskiego systemu prawnego i obowiązkiem każdego organu administracji jest jego pełne, efektywne i niezwłoczne stosowanie. Nie może on zasłaniać się argumentem, że nie ma określonej kompetencji lub że kwestionowany przepis krajowy formalnie nadal obowiązuje czy też że procedura już została zakończona.

Najwyższy już czas, aby postępowanie administracji wobec obywatela było równie staranne i skrupulatne, jak wtedy gdy to administracja dochodzi przestrzegania obowiązków obywatela wobec państwa.

Jak więc wyegzekwować to, co w sposób naturalny należy się od państwa?

Szacunek dla wyroków

Wyroki Trybunału powinny być wykonane tak szybko jak to możliwe (bez zbędnej zwłoki). Reguła ta dotyczy także orzeczeń wstępnych. O ile nie ulega wątpliwości, że długotrwałe niewykonanie orzeczenia wstępnego z 18 stycznia 2007 r. może już dzisiaj stanowić podstawę do wystąpienia przez Komisję ze skargą przeciwko państwu, o tyle z racji czasochłonności z perspektywy jednostki ta opcja nie jest satysfakcjonująca.

W wyroku z 21 czerwca 2007 r. (w połączonych sprawach C-231/06, C-232/06, C-233/06, Emilienne Jonkmann) Trybunał nie pozostawił żadnych złudzeń. Stwierdził mianowicie, że gdy z orzeczenia wstępnego wynika, iż prawo krajowe pozostaje w niezgodności z prawem wspólnotowym, obowiązkiem państwa jest jak najszybsze usunięcie niezgodności, tak aby „prawa podmiotowe, które jednostki wywodzą z prawa wspólnotowego, korzystały z pełnego skutku”.

Dla dzisiejszej oceny postępowania organów celnych kluczowe jednak jest podkreślenie przez Trybunał, że tak długo, jak środki krajowe przywracające stan zgodny z prawem wspólnotowym nie zostały uchwalone przez krajowego ustawodawcę, zasada niedyskryminacji wymaga przyznania osobom znajdującym się w grupie dyskryminowanej „tych samych korzyści jak w przypadku osób znajdujących się w grupie uprzywilejowanej”. Skoro bezczynność organów trwa i nic nie wskazuje, by miała się zakończyć, obowiązkiem sądu administracyjnego orzekającego jako sąd wspólnotowy, w oparciu o bezpośrednie przepisy tego prawa, jest ochrona praw podmiotowych obywateli i zagwarantowanie im pełnej efektywności tu i teraz.

Co to oznacza w rzeczywistości?

Cała nadzieja w sądzie

W tym celu sąd administracyjny musi nie tylko odmówić zastosowania przepisu niezgodnego z prawem wspólnotowym (co, jak pokazuje orzecznictwo, nie nastręcza problemów) bez oczekiwania na jego usunięcie z krajowego porządku prawnego, lecz także „zastosować wobec osób wchodzących w skład grupy dyskryminowanej te same reguły co wobec osób uprzywilejowanych” (tak w sprawie Jonkmann). W tym wypadku zadziałać musi klasyczne „bezpośrednie upoważnienie” (ang. direct empowerment) sądu krajowego przez prawo wspólnotowe. Sąd musi nie tylko w odpowiedni sposób interpretować swoją jurysdykcję (np. skargę na bezczynność), lecz w razie potrzeby dokonać jej adaptacji, by zapewnić, że prawo podmiotowe, którego źródło stanowi prawo wspólnotowe, jest rzeczywiście efektywne.

Dzisiaj więc, w świetle przywołanego orzeczenia Trybunału i stwierdzonej uprzednio akcyzowej dyskryminacji, obywatel może domagać się od sądu zwrotu nienależnie pobranego podatku. Kwestia późniejszych ewentualnych rozliczeń między administracją celną a importerami w świetle przepisów, które mają zostać uchwalone, jest obecnie kwestią drugorzędną. Organy celne powołujące się na brak stosownych przepisów w istocie pozbawiają prawo do zwrotu podatku jakiejkolwiek efektywności.

W pierwszym rzędzie należy przywrócić obywatela do stanu sprzed uiszczenia podatku akcyzowego, chroniąc w ten sposób istotę jego prawa podmiotowego oraz zaufanie do państwa, a dopiero na drugim planie postawić interes fiskalny państwa, w tym wypadku nadużywany i realizowany wbrew prawu wspólnotowemu. Tylko wówczas obywatel powróci do naturalnej dla siebie pozycji podmiotu uprawnionego, który oczekuje na sprawne, sprawiedliwe i przejrzyste załatwienie sprawy przez zobowiązaną administrację nieuciekającą w niezrozumiałe rozliczenia i kalkulacje, które za wszelką cenę mają wykazać tezę korzystną dla państwa, że nic się nie należy. Także tylko z tej perspektywy możemy oceniać wiarygodność wszechobecnych zawsze zapewnień, że państwo działa w interesie swoich obywateli i jest po ich stronie. Pisząc o tym, nie zapominam jednak o aspekcie najważniejszym i najsmutniejszym. Nie mam bowiem złudzeń, że apel o respektowanie praw obywateli i pełne stosowanie prawa wspólnotowego tu i teraz jak zwykle pozostanie wołaniem na puszczy. Promyk nadziei pozostaje jedynie w tym, że zostanie wysłuchany przez sędziego.

Michnik: Odzyskać Polskę

Adam Michnik
2007-10-14, ostatnia aktualizacja 2007-10-15 14:39

Słyszę często: nie pójdę do wyborów, bo to wszystko i tak nie ma sensu. Słyszę często: lepiej szukać szczęścia za granicą, bo tutaj nie da się żyć... A przecież nawet w najgorszych chwilach polskiej historii nasi dziadowie i ojcowie powtarzali: Nie rozpaczać! - pisze Adam Michnik w poniedziałkowej Gazecie Wyborczej

Zobacz powiekszenie
Adam Michnik


Polityka polska przeobraziła się w odrażający spektakl niegodziwości. Stało się tak za sprawą Jarosława Kaczyńskiego i jego partii - zwącej się, jak na ironię - Prawo i Sprawiedliwość. Tymczasem rządy tej partii sprawowanej w koalicji z toruńskim radiem o. Rydzyka, a także z partiami Romana Giertycha i Andrzeja Leppera musiały unaocznić każdemu, kto chciał spoglądać na świat trzeźwo, że Polska stacza się w stronę Bezprawia i Niesprawiedliwości.

Sięgnijmy pamięcią do wydarzeń sprzed kilku miesięcy, kilku tygodni, czy kilku dni. Oto uczestników kampanii wyborczej sprzed dwóch lat jednej z partii opozycyjnych wzywa się do prokuratur z oczywistą intencją zastraszenia - "nie pomagaj naszym przeciwnikom politycznym, to nie będziesz miał kłopotów".

Oto jesteśmy świadkami bezprecedensowego upartyjnienia prokuratury i mediów publicznych, a także zdumiewających ataków na niezawisłe sądy, oskarżane o "imposybilizm". Tworzy się prokuratorskie specgrupy ręcznie sterowane przez pisowskiego ministra sprawiedliwości. Skandaliczna próba szantażu wobec Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował antykonstytucyjną wszechlustrację pozostanie na zawsze czarną kartą rządów Jarosława Kaczynskiego.

Oto sanepid okazuje się instrumentem walki politycznej z liderem opozycyjnego ugrupowania.

Oto szef rządu oskarża całkowicie kłamliwie przywódcę opozycyjnej partii, że ów kwestionuje polskość Gdańska, a innego przywódcę, innej partii, że uprawiał politykę "jawohl" wobec żądań niemieckich. Tak oto tworzy się histeria antyniemiecka, którą wielu z nas pamięta dobrze z epoki Władysława Gomułki i Mieczysława Moczara.

Oto dowiadujemy się wciąż o kolejnych oskarżeniach i aresztowaniach lekarzy; na podstawie pomówień przestępców obwinia się o korupcję ludzi o nieposzlakowanej uczciwości, innych ludzi zmusza się do donosów. Dla partii Jarosława Kaczyńskiego rządzenie stało się codzienną wojną: z prawnikami i lekarzami, z pielęgniarkami i nauczycielami, z wykształciuchami i łże-elitami, z Niemcami i gejami, z Rosją i liberałami. Ten rząd doprowadził sztukę insynuacji i oszczerstwa do perfekcji: ten jest z KPP, tamten "z partii Białej Flagi"; ten jest agentem, a tamten oligarchą, wszyscy są z potężnego "układu", który wciąż poszerza się, jak w powieści Wiktora Hugo "owa dziewczyna, która pobłądziła".

Dowiadujemy się, że w PiS-owskiej Grenadzie panuje zaraza. Minister spraw wewnętrznych, szef Centralnego Biura Śledczego, prokurator generalny, szef PZU - wszyscy oni, wczoraj jeszcze gloryfikowani przez Jarosława Kaczyńskiego, okazują się zdrajcami i kryminalistami.

Wszystko to wzbudza lęk, któremu towarzyszy obrzydzenie.

Wielu z nas podziela lęk czwórki intelektualistów „zatrwożonych stanem degradacji państwa polskiego”, którzy sformułowali na łamach „Tygodnika Powszechnego” tę gorzką ocenę. Czytamy: „Obecna sytuacja na polskiej scenie politycznej przerosła wszystko, co potrafimy sobie wyobrazić i zaakceptować w ramach demokracji. Jesteśmy świadkami psucia państwa, czego skutkiem jest upadek standardów życia społecznego; upowszechnienie przekonania, że potwarz, intryga i kłamstwo należą do oczywistych narzędzi uprawiania polityki. Obawiamy się, że niewiele dzieli nasze Państwo od obsunięcia się w chaos pajdokracji » republik bananowych «lub reżimów nepotycznych. Przypominamy zatem, iż suwerenem państwa jesteśmy My, Obywatele, oraz że istnieją podstawowe standardy przynależne systemowi demokratycznemu, których spełnienia wymagamy.

Obecna, polska klasa polityczna, z niewiarygodną nonszalancją i brakiem szacunku dla obywateli, którzy są jej suwerenem, łamie owe standardy, głosząc przy tym ich przestrzeganie, czym udowadnia, że łamie je Świadomie i z Premedytacją".

Myślę, że głos ten jest wart uważnego namysłu, gdyż polityka konsekwentnego niszczenia dorobku polskiej demokracji jest niepokojąco skuteczna i cieszy się poparciem istotnej części opinii publicznej. Skuteczność tej polityki polega na szczuciu jednych na drugich; na tworzeniu klimatu zawiści, nieufności, agresji i pogardy. Prowadzi to do lęku jednych i rezygnacji drugich. A przecież całe dzieje polskie świadczą, że poniżanie godności ludzkiej jest niechybnym znakiem końca przyzwoitego społeczeństwa i państwa.

Życie mojej generacji ukształtowało się pod wpływem pamiętnego apelu Jana Pawła II: "Nie lękajcie się!". Dziś słyszę wciąż, z każdej konferencji prasowej liderów PiS: "Lękajcie się! Bójcie się!".

Te pogróżki bywają skuteczne. Coraz częściej jesteśmy zalęknieni; coraz częściej rezygnujemy ze swego prawa do kształtowania naszego wspólnego, polskiego losu. Słyszę często: nie pójdę do wyborów, bo to wszystko i tak nie ma sensu. Słyszę często: lepiej szukać szczęścia za granicą, bo tutaj nie da się żyć...

A przecież nawet w najgorszych chwilach polskiej historii nasi dziadowie i ojcowie powtarzali: - Nil desperandum! Nie rozpaczać!

Przeto, wierząc w sens obrony nadziei, także w sytuacjach, które wydają się niebezpieczne; tłumiąc poczucie bezradności i wstydu, pójdę do wyborów i oddam swój głos na rzecz zmiany; na rzecz tych kandydatów, którzy obiecują, że odsuną od władzy te partie, które rządziły przez ostatnie dwa lata.

Polska warta jest obrony i wspólnej troski. Przez dwa lata patrzyliśmy - sparaliżowani niczym królik przez węża - na proces stopniowej konfiskaty państwa polskiego przez Jarosława Kaczyńskiego i jego sojuszników. Teraz nadszedł moment, by odzyskać Polskę.

We wtorek w GW kolejny artykuł Adama Michnika: "W jakim państwie nie chcę żyć"

Spółdzielnie blokują wykup mieszkań za grosze

Marta Tylenda
2007-10-14, ostatnia aktualizacja 2007-10-14 20:52

Spółdzielnie mieszkaniowe wbrew ustawie blokują lokatorom możliwość wykupienia mieszkań za grosze - alarmują mieszkańcy

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel / AG
Prezesi blokują uwłaszczenie - skarżą się spółdzielcy
Chodzi o krytykowaną przez prezesów spółdzielni nowelizację ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, która pozwala lokatorom wykupić mieszkania za symboliczne kwoty. Zgodnie z nowymi przepisami spółdzielca, który zajmuje mieszkanie lokatorskie i spłacił koszty jego budowy, może się stać jego właścicielem po dopłaceniu nominalnej kwoty umorzonego przez państwo kredytu. W praktyce to często kilkaset złotych. W całej Polsce może z tego przepisu skorzystać blisko milion rodzin.

Kłopot w tym, że spółdzielnie robią wszystko, żeby mieszkań za tak małe pieniądze nie sprzedawać.

- Prezesi blokują uwłaszczenie. Dociera do mnie tak dużo sygnałów z całej Polski, że zjawisko można uznać za powszechne - przyznaje posłanka PO Lidia Staroń, założycielka Stowarzyszenia Obrony Spółdzielców.

- Ludzie do nas dzwonią i skarżą się, że spółdzielnie bojkotują ustawę, wymyślają dziesiątki powodów, żeby przynajmniej opóźnić przekształcenie - mówi też Andrzej Krzyżański z Krajowego Związku Lokatorów i Spółdzielców.

Jak wylicza Staroń, spółdzielcze władze nagminnie próbują zniechęcać mieszkańców, mnożąc koszty rzekomo związane z wykupem. - Żądają np. zwrotu pieniędzy za docieplenie budynku finansowane z funduszu remontowego. To wbrew ustawie, ci lokatorzy od lat płacili składki na fundusz remontowy i dalej to będą robić, także po przekształceniu. Inne spółdzielnie zawyżają ceny gruntów, nie uwzględniając bonifikat, których udzieliły im gminy. Przykładami można sypać jak z rękawa.

Krzyżański: - Prezesi straszą ogromnymi kosztami notarialnymi, chociaż ustawa dokładnie określa, jaką taksę może zastosować notariusz. Tłumaczą się nieuregulowanym stanem prawnym gruntów, nawet jeżeli tylko kilka działek nie należy do spółdzielni.

Kilka poznańskich spółdzielni przekonuje natomiast swoich członków, że nie może sprzedawać mieszkań z gruntem w wieczystym użytkowaniu. - Usłyszałem, że spółdzielnia nie przystąpi do sprzedaży, dopóki nie kupi gruntu od miasta. I koniec! A jak mi się nie podoba, to mogę iść do sądu - opowiada pan Kazimierz, od 40 lat członek SM Grunwald. - Spytałem więc, kiedy wykupi ziemię. To mi powiedzieli, że nie wiadomo, bo wnioski są w mieście, a urzędników żadne terminy nie obowiązują.

Podobnie jest w ogromnej (niemal 100 tys. mieszkańców) poznańskiej SM Osiedle Młodych. "Spółdzielnia nie może zawrzeć z Państwem umowy przeniesienia własności lokalu, gdyż trwają procedury związane z przekształceniem prawa wieczystego użytkowania gruntu w prawo własności (...)" - przeczytała część lokatorów starających się o wykup.

Iwona Ossowska z Osiedla Młodych tak tłumaczy treść listów rozsyłanych do mieszkańców: - Jeżeli w trakcie trwania procedur wykupu gruntu od miasta przekształcilibyśmy tylko jedno mieszkanie na wieczystym użytkowaniu, wówczas nasz wniosek o wykup tego gruntu na własność byłby nieaktualny, bo w danej nieruchomości pojawiliby się nowi współwłaściciele, którzy musieliby wspólnie ze spółdzielnią złożyć nowy wniosek.

Co innego mówi jednak prof. Krzysztof Pietrzykowski, specjalista od prawa spółdzielczego: - To, że spółdzielnia ma grunt w wieczystym użytkowaniu, nie ma żadnego znaczenia i nie powinno stanowić przeszkody w sprzedaży mieszkania.

- To zwykła opieszałość. Spółdzielnie miały ponad sześć lat na wykupienie gruntów. Nie można tego uznać za racjonalny powód wstrzymywania uwłaszczenia - dorzuca Tadeusz Borowiecki ze Stowarzyszenia Obrony Spółdzielców w Płocku.

Prezesi, jak sami przyznają, liczą na to, że niekorzystne dla spółdzielni przepisy cofnie Trybunał Konstytucyjny.

Czy jest na to szansa? Pietrzykowski: - Nie widzę raczej takiej możliwości. Zasada jest prawidłowa: spółdzielnia może wziąć od członka tylko tyle, ile sama zwraca do banku. Nie ma tu niezgodności z konstytucją.

Jak radzi prof. Pietrzykowski, lokator, któremu nie uda się porozumieć ze spółdzielnią, może iść do sądu. Przy wniesieniu pozwu jest w tym przypadku zwolniony z opłaty sądowej, a kosztami postępowania sąd obciąża spółdzielnię.

Staroń radzi kierować wnioski do prokuratury: - Ustawa przewiduje sankcje karne za celowe opóźnianie przekształceń. W takim przypadku prokurator wszczyna postępowanie z urzędu.

Borowiecki już teraz zapowiada: - Jeżeli do listopada, kiedy mija przyznany spółdzielniom termin realizacji wniosków, sytuacja się nie zmieni, zaczniemy kierować sprawy do prokuratury.

Źródło: Gazeta Wyborcza