Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NAUKA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NAUKA. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 października 2008

Mózgi z Marsa i z Wenus



Michael McCarthy/01.08.2008 07:00

Mężczyźni i kobiety zachowują się inaczej, ponieważ ich mózgi są organami odmiennymi fizycznie
Wyglądają na zbudowane według różnych projektów genetycznych.
Według najnowszych badań neurologicznych różnice w połączeniach nerwowych oraz substancjach chemicznych są tak wielkie, że można wysnuć wniosek, iż istnieje nie jeden, lecz dwa rodzaje ludzkiego mózgu.

Fot. Getty Images/FPM


Być może mężczyźni rzeczywiście są z Marsa, a kobiety z Wenus. Postrzeganie obu płci jako pochodzących z różnych planet, jeśli chodzi o reakcje emocjonalne, stało się powszechne, odkąd amerykański psychoterapeuta John Gray napisał o tym w 1992 roku swoją słynną książkę.

Jednak jeszcze do niedawna różnice te tłumaczono często działaniem hormonów płciowych u dorosłych albo społeczną presją skłaniającą mężczyzn i kobiety do zachowywania się w określony sposób. Założenia te coraz częściej jednak bywają podważane, jak wskazują najnowsze badania neurologiczne opisane w raporcie zamieszczonym w "New Scientist". Staje się jasne, że między mózgami mężczyzn i kobiet występują liczne różnice anatomiczne.

Raport Hanny Hoag zwraca uwagę, że rozbieżności te mogą wyjaśnić sporo zagadek. Na przykład dlaczego mężczyźni i kobiety narażeni są na inne zaburzenia zdrowia psychicznego, czemu niektóre lekarstwa działają dobrze na jedną płeć, ale mają nikły wpływ na drugą, i dlaczego chroniczne bóle dotykają częściej kobiet niż mężczyzn.

Choć od dawna było wiadomo, że istnieją pewne różnice w budowie mózgu obu płci, sądzono, że ograniczają się one do podwzgórza, obszaru odpowiedzialnego między innymi za przyjmowanie pokarmu, walkę i popęd płciowy. Teraz jednak coraz wyraźniej przekonujemy się, że rozmiary wielu struktur w mózgu kobiety są inne niż u mężczyzny.

Przeprowadzone przez naukowców z Harvard Medical School badania dowiodły, że części przedniego płatu kontrolujące podejmowanie decyzji i rozwiązywanie problemów są proporcjonalnie większe u kobiet, podobnie jak kora limbiczna regulująca emocje. Inne badania wykazały, że odpowiedzialny za pamięć krótkotrwałą i orientację przestrzenną hipokamp jest również stosunkowo większy u pań niż u panów – "co może zaskakiwać, zważywszy stereotyp, że kobiety kiepsko czytają mapę", mówi raport.

Do obszarów mózgu, które są większe u płci brzydkiej, należy płat ciemieniowy – przetwarza on sygnały z organów czuciowych i odpowiada za postrzeganie przestrzeni – oraz ciało migdałowate – kontroluje emocje oraz zachowanie społeczne i seksualne. – Sam fakt, że jakaś struktura jest innej wielkości, sugeruje różnice w sposobie funkcjonowania – twierdzi dr Larry Cahill z Ośrodka Neurobiologii Uczenia się i Pamięci w University of California w Irvine.

Jednym z obszarów badań są mechanizmy tłumienia bólu przez mózg. Być może u obu płci funkcjonują one odmiennie. To tłumaczyłoby, dlaczego kobiety potrafią lepiej znosić długotrwały ból i skąd biorą się różnice w reakcji na leki uśmierzające będące pochodnymi opium.

Zdrowie psychiczne to kolejna dziedzina, gdzie różnice w budowie mózgu mogą dostarczyć pewnych wyjaśnień. U kobiet dwukrotnie częściej niż u mężczyzn diagnozuje się depresję. Może to być związane z poziomem neuroprzekaźnika – serotoniny. Chłopcy z kolei są bardziej zagrożeni autyzmem, syndromem Tourette’a, dysleksją, ADHD i wczesną schizofrenią. Zdaniem Margaret McCarthy z University of Maryland w Baltimore częściowo odpowiedzialne za to są substancje zwane prostaglandynami, "nadające płeć" mózgowi chłopca już w czasie narodzin.

Trzecim przypadkiem, w którym odmienna budowa mózgu może tłumaczyć różnice w zachowaniu, jest konsumpcja narkotyków. Mężczyźni niemal dwukrotnie częściej niż kobiety używają kokainy (prawdopodobnie z uwagi na czynniki społeczne). Za to kobiety zażywające ten narkotyk uzależniają się szybciej i kiedy zaczynają szukać pomocy, zwykle znajdują się już w poważniejszym stadium nałogu.

Jednym z powodów, dla których fizjologiczne różnice między męskim a kobiecym mózgiem nie zostały zauważone wcześniej, może być fakt, że większość naszej wiedzy na temat tego organu pochodzi z badań nad mężczyznami i zwierzętami. "Jeżeli choćby cząstka wniosków nie sprawdza się w przypadku kobiet, oznacza to, że olbrzymi gmach wiedzy powstał na kruchych fundamentach" – konkluduje raport.

Profesor Jeff Mogil z McGill University w Montrealu w Kanadzie, który udowodnił znaczne różnice w odczuwaniu bólu przez mężczyzn i kobiety, stawia sprawę jeszcze ostrzej. Jest zdziwiony, że tak wielu naukowców nie uwzględniało w swoich eksperymentach samic zwierząt. – To skandaliczne – mówi. – Kobiety częściej odczuwają ból, a mimo to naszym podstawowym modelem w badaniach nad bólem jest samiec szczura.

***

Przewodnik po męskich i żeńskich systemach sterowania:

Podejmowanie decyzji i rozwiązywanie problemów:

kontroluje to płat czołowy, proporcjonalnie większy u kobiet.

Reakcje emocjonalne:

odpowiada za nie kora stara (limbiczna), również stosunkowo większa u kobiet.

Postrzeganie przestrzeni:

kontrolowane przez płat ciemieniowy regulujący nasze poruszanie się. Proporcjonalnie większy u mężczyzn.

Pamięć emocjonalna:

domena ciała migdałowatego, większego u mężczyzn. Przypominając sobie zdarzenie wiążące się z silnymi emocjami, mężczyźni uruchamiają prawą, a kobiety lewą stronę tego obszaru. Mężczyźni pamiętają sedno doświadczenia, a kobiety jego szczegóły.

Tłumienie bólu:

kontrolowane przez okołowodociągową substancję szarą w śródmózgowiu. Łagodzi ból u mężczyzn, choć niekoniecznie u kobiet.

***

Co o badaniach sądzą eksperci?

Rosie Boycott, założycielka "Spare Rib Magazine": – Między mózgiem kobiety i mężczyzny są istotne różnice. Pamiętam, jak w latach 70. moje przyjaciółki-feministki z nabożeństwem dawały swoim córeczkom do zabawy ciężarówki, a synków chciały nauczyć upodobania do różowego koloru. To nigdy się nie udało. Małe dzieci obojga płci miały odmienne preferencje co do kolorów oraz tego, czym chciały się bawić.

Oliver James, psycholog: – W kwestii roli genów lub środowiska niczego to nie dowodzi. To czyste spekulacje. Wielkość poszczególnych obszarów mózgu może zależeć od doświadczeń z dzieciństwa. Dla przykładu: kobiety molestowane seksualnie jako dzieci mają średnio o pięć procent mniejszą masę hipokampu niż te, które nie przeżyły takie doświadczenia.

A.C. Grayling, filozof: – Odkrycie to dotyczy w istocie nie tylko różnic między płciami, ale także między populacjami oraz grupami etnicznymi, które mają skłonności do różnych chorób i zaburzeń. Na przykład dzieci traktujemy inaczej niż dorosłych, nic więc dziwnego, że Europejczyków postrzegamy inaczej niż Azjatów, a mężczyzn inaczej niż kobiety.

Phillip Hodson, psychoterapeuta: – Te dowody mogą być wykorzystywane do wzmacniania stereotypów i to jest niepokojące. Ludzie muszą pełnić swoje funkcje wymiennie: kobiety powinny umieć wykonywać tradycyjnie męskie prace i vice versa. Długotrwałe udane związki to te, w których ludzie są do siebie podobni. Nie wierzę, że "mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus". Wszyscy jesteśmy z Ziemi.

Judi James, badaczka języka ciała: – Nie zaskakują mnie te nowe wyniki. Podobne badania prowadzone są od lat. Sądzę jednak, że zamiast kategoryzować różnice, powinniśmy pielęgnować różnorodność, indywidualność ludzi i ich dziwactwa, a nie patrzeć na to, czy są mężczyznami, czy kobietami. Uważam, że takie twierdzenia tworzą zwykle stereotypy.

Natasha Walter, pisarka feministyczna: – Sądzę, że powinniśmy być ostrożni. Nie należy przeceniać znaczenia badań pokazujących małe rozbieżności ani zakładać, że różnice zawsze będą wyraźne. Rzecz jasna, między mózgiem kobiety i mężczyzny są pewne fizyczne różnice, ale nie muszą być one wrodzone czy niezmienne. Mogą być produktem naszego środowiska i okoliczności.

poniedziałek, 22 września 2008

Liczba warta 100 tys. dolarów

pioc
2008-09-22, ostatnia aktualizacja 2008-09-22 10:00

Podnieś 2 do potęgi 43 112 609, a potem odejmij 1. Otrzymasz największą znaną dziś liczbę pierwszą - a więc taką, która dzieli się tylko przez 1 i samą siebie. Ta liczba w zapisie dziesiętnym ma aż 12 mln 978 tys. 189 cyfr.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Klaban / AG
Znalazł ją Edson Smith z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, który prowadził poszukiwania na 75 uczelnianych komputerach. W nagrodę dostanie 100 tys. dol. od Electronic Frontier Foundation (EFF) - organizacji, która walczy o wolności obywatelskie w elektronicznym świecie (m.in. prawo do anonimowości, prywatności i wolności słowa). Duże liczby pierwsze odgrywają kluczową rolę we współczesnych programach do szyfrowania wiadomości w internecie. Wiadomo, że są jeszcze większe od tej, którą znalazł Smith (jest ich nawet nieskończenie wiele).

EFF obiecuje teraz 150 tys. dol. dla tego, kto znajdzie liczbę pierwszą mającą ponad 100 mln cyfr dziesiętnych. Każdy może się przyłączyć do tych łowów, ściągając na swój komputer darmowe oprogramowanie (szczegóły: http://www.mersenne.org/).

środa, 23 lipca 2008

Księżycowe teorie spiskowe

Mariusz Koryszewski
2008-07-21, ostatnia aktualizacja 2008-07-23 16:22

39 lat temu człowiek postawił pierwszy raz stopę na Księżycu. Co prawda to 20 lipca 1969 roku ludzie wylądowali na Księżycu, ale dopiero 21 lipca padły słynne słowa Neila Armstronga: "To mały krok człowieka, ale wielki krok dla ludzkości". Okazuje się, że to nie jedyny mało znany fakt. Wielu ludzi ma wątpliwości, czy amerykańscy astronauci w ogóle byli na Księżycu.

Zobacz powiekszenie
fot. NASA
Amerykański astronauta na Księżycu
Zobacz powiekszenie
fot. NASA
Warto zwrócić tutaj uwagę na flagę i cienie
Zobacz powiekszenie
fot. NASA
Pod lądownikiem nie ma żadnego krateru
Rosjanie byli pierwsi w podboju kosmosu (pierwszy sztuczny satelita Ziemi, pierwszy człowiek na orbicie okołoziemskiej). Amerykanie postanowili więc za wszelką cenę przegonić ich w wyścigu na Księżyc. Tylko czy grali fair-play? Od lat pojawiają się plotki, iż wyprawy na Księżyc w ogóle nie było. Teoretycy konspiracji twierdzą, że lądowanie zostało zainscenizowane w Hollywood.

Oto najciekawsze i najczęściej padające argumenty zwolenników teorii, że wyprawa na Księżyc w 1969 roku była wielką mistyfikacją. Do każdej z nich dodane zostały kontrargumenty przeciwników teorii spiskowej. To tylko najciekawszy wycinek dyskusji. Pełną gamę argumentów znajdziecie na stronie zwolenników teorii spiskowej Człowiek na Księżycu oraz na stronie jej przeciwników Czy Człowiek był na Księżycu?

1. Galeria cieni

- Na zdjęciach cienie padają nierównolegle - zarzucają zwolennicy spisku.

- Nie zauważyli jednak, że cienie są nierównoległe, gdyż powierzchnia Księżyca też nie jest równa.

2. Na zdjęciach nie ma gwiazd!

- Dlaczego na wszystkich zdjęciach księżycowych nie widać gwiazd? Przecież na Księżycu brak atmosfery, więc gwiazdy powinny być bardzo dobrze widoczne!" - krzyczą dekonspiratorzy. W tamtych czasach NASA nie posiadała możliwości podrobić widoku nieba nad Księżycem - postanowiono tego nie robić, bo każdy astronom zauważyłby fałsz - konkludują.

- I od razu można wychwycić w tym rozumowaniu błąd logiczny. Fałsz z gwiazdami zauważyłby każdy astronom, a brak gwiazd już nie? Jest też racjonalne wytłumaczenie dlaczego gwiazd nie widać - to zasady fotografii. Na Księżycu jest bardzo jasno. Film musiał mieć krótki czas naświetlania, aby statek, powierzchnia Księżyca i astronauci nie byli tylko wielkimi białymi plamami. Trudno powiedzieć czy gwiazdy w ogóle były widoczne na Księżycu, ale nawet gdyby były, to oczywiste jest, że nie zostały uwiecznione na zdjęciu przy krótkim czasie naświetlania. Sam Neil Armstrong twierdził, że gwiazd nie widział.

Żeby to sprawdzić, warto zrobić eksperyment. Zapalcie sobie w nocy mocną lampę i zobaczcie czy stojąc w takim świetle dostrzeżecie jakieś gwiazdy. A warto dodać, że światło Słońca i odbitego światła od powierzchni Księżyca jest nieporównywalnie mocniejsze.

3. Powiewająca flaga?

- Flaga USA na zdjęciach dumnie powiewa na Księżycu. Ale przecież tam nie ma żadnej atmosfery - dziwią się zwolennicy spisku

- Przede wszystkim tkanina, zawieszona luźno w dół, tworzy swego rodzaju wahadło. Na Ziemi jej drgania są szybko tłumione przez otaczające powietrze - oczywiście, gdy nie wieje wiatr. Na Księżycu, raz wprawiona w ruch, będzie kołysać się bardzo długo.

4. Różnica w jakości zdjęć

- A dlaczego wideo materiały ze wczesnych misji Apollo są złej jakości - z późniejszych zaś o wiele lepszej? Co NASA ukrywa za złą jakością? - pytają się dociekliwi.

- To pytanie z gatunku tych naprawdę głupich. Po prostu dlatego, że sprzęt był w tamtych latach o wiele słabszy niż później. Po prostu - technika się rozwija. Jak widać nie wszyscy to rozumieją.



5. A gdzie krater?

- Logiczną rzeczą jest aby przy lądowaniu, pod silnikiem rakietowym modułu lądowania powstał krater. Tymczasem takiego krateru nie ma...

- Sądząc po filmach ukazujących lądowanie, ciąg silnika był o wiele za słaby, aby wykopać dziurę w gruncie. Z maksymalnym ciągiem silnik Apollo pracuje tylko w jednym momencie lotu - przy zejściu lądownika z orbity księżycowej.

6. A gdzie są wielkie kule ognia?

- Dlaczego nie widać płomienia, wydobywającego się z dyszy silnika?

- Siła i jasność płomienia zależy od tego, jakie paliwo się spala. Proste. Wielkie płomienie pojawiają się zazwyczaj jedynie w filmach, które wyolbrzymiają to dla lepszego efektu.

7. Kamera kierowana przez ducha?

- A kto kierował kamerą filmującą start Apolla 11? Przecież na Księżycu nikt nie pozostał!

- Kamera zostawiona przez astronautów na Księżycu była kierowana zdalnie z Houston. Moment startu był dokładnie ustalony, tak jak i kierunek lotu. Można więc było zsynchronizować 3-sekundowe wyprzedzenie czasowe spowodowane odległością do Księżyca.

8. Czy skafandry mogą dać właściwą ochronę?

- Jak można było ochronić się od próżni i zimna za pomocą gumowej tkaniny?

- Nie należy sądzić po pozorach. Te skafandry były wielowarstwowe (aż 25 warstw!). Skafander do podróży kosmicznej razem z plecakiem ważył na Ziemi 80 kg, co odpowiada 13 kg na Księżycu.

9. Zabójcze promieniowanie kosmiczne

- A co z rozbłyskami Słońca? Przecież astronauci na pewno otrzymaliby śmiertelną dawkę promieniowania! - dowodzą teoretycy spisku.

- Rozbłyski Słońca są bez wątpienia śmiertelnym niebezpieczeństwem dla ludzi znajdujących się poza ochroną pola magnetycznego Ziemi. Ale takie zjawiska nie zachodzą codziennie. Obserwacje Słońca pozwalają z dostateczną dokładnością stwierdzić prawdopodobieństwo wystąpienia takiego rozbłysku w najbliższym czasie. W czasie trwania programu Apollo (grudzień 1968 - grudzień 1972) miały miejsca jedynie 3 realnie groźne rozbłyski słoneczne.



10. Gdzie się podziały wszystkie aparaty?

- Gdzie te wszystkie aparaty teraz są? Taki aparat na pewno dzisiaj spowodowałby powstanie masy podejrzeń u każdego specjalisty od fotografii.

- Po prostu wszystkie aparaty pozostały na Księżycu. Przed startem z Księżyca astronauci wyrzucili z modułu wszystko, co było niepotrzebne - aparaty także. Uważano, że zamiast nich lepiej jest zabrać więcej skał księżycowych.

11. Komputery - dinozaury

- W czasach wypraw Apollo, w USA nie było komputerów, które są niezbędne do prawidłowych obliczeń i nawigacji podczas lotu na Księżyc. A ręczne wykonanie całego lotu z pewnością nie było możliwe.

- Oczywiście komputer montowany w statku Apollo był o wiele razy mniej wydajny od tego, który stoi teraz w domu przeciętnego użytkownika, ale to nie oznacza, że nie spełniał swoich zadań. Komputer montowany w lądowniku posiadał pamięć operacyjną 4kB, ferrytowe 15-bitowe CPU, 5000 tranzystorów - ważył 30 kg i kosztował 150 tys. dolarów. W latach 60 była to jedna z najnowocześniejszych jednostek. Ale nawet słaby komputer potrafi wykonać wiele obliczeń, jeżeli nie obciążać go niepotrzebnymi funkcjami. Zresztą nie wszystko wykonywano na komputerze. Skomplikowane obliczenia trajektorii były wykonywane na Ziemi, a potem były jedynie realizowane w statku na podstawie gotowych danych.

12. Jak lądownik mógł wystartować?

- Jak Amerykanie w ogóle wystartowali z Księżyca? Z Ziemi w kosmos startuje ogromna rakieta o setkach ton wagi. Jak dwóch ludzi wystartowało z Księżyca w małym lądowniku i bez żadnej pomocy? - nie dowierzają teoretycy spisku.

- Wystartować z Księżyca jest o wiele prościej, niż z Ziemi. Siła ciężkości na jego powierzchni jest około 6 razy mniejsza niż na naszej planecie. Pojazd dla startu z Księżyca i wejścia na orbitę powinien nadać sobie prędkość około 5 razy mniejszą niż na Ziemi. Ale to, że rakieta powinna rozpędzić się do 5 razy mniejszej prędkości nie oznacza, że może być 5 razy lżejsza. W rzeczywistości będzie lżejsza setki razy. Kolejną rzeczą jest brak atmosfery na Księżycu. Na Ziemi rakieta powinna posiadać zapas mocy, aby przezwyciężyć opór aerodynamiczny. Na Srebrnym Globie jest to niepotrzebne.

13. Grunt księżycowy to podróbka?

- Podstawowym dowodem na lądowanie człowieka na Księżycu jest grunt księżycowy. A gdzie dowody, że to rzeczywiście kamienie z Księżyca, a nie pochodzą z jakiegoś ziemskiego poligonu jądrowego? Albo zrobiony w laboratorium NASA na przykład?

- To przykład absolutnego braku wiedzy. Amerykanie przywieźli z Księżyca 380 kg gruntu księżycowego. Wypożyczało i badało grunt wielu zasłużonych naukowców z całego świata. ZSRR próbki też dostało. I ci wszyscy specjaliści nigdy nie doszli do wniosku, że grunt zebrano na jakimś poligonie. Przebywające przez miliardy lat w warunkach próżni, promieniowania kosmicznego i wysokiej temperatury, kamienie i pył uzyskały takie właściwości, że na Ziemi podobnych sfabrykować po prostu się nie da.

14. Dlaczego dzisiaj nie latamy na Księżyc?

- Dlaczego Amerykanie już nie latają na Księżyc? Kiedyś potrafili, a dzisiaj już nie potrafią? Ani razu na Księżycu nie byli po czasach Apollo - słusznie zauważają teoretycy mistyfikacji.

- Cel wysłania człowieka na Księżyc był specyficzny - była to demonstracja potęgi demokracji kapitalizmu w konfrontacji z komunizmem. Na ten cel prezydent Kennedy otrzymał od Kongresu USA aż 25 miliardów dolarów. Po osiągnięciu sukcesu, finansowanie obcięto w znaczącym stopniu. Obecnie nie jest łatwo powrócić do projektu podobnego do Apollo. Dokumentacja została zachowana, ale wszystko było projektowane na podstawie materiałów i wyrobów ówczesnego przemysłu. Elementy elektroniczne, na podstawie których budowano wszelkie systemy dawno wycofano z produkcji. Więc prawie wszystko trzeba byłoby od podstaw zaprojektować, zbudować i przetestować. Technologia rakietowa w ciągu lat prawie się nie zmieniła. Bardziej wydajnego paliwa, nadal nie znamy. Dlatego nie ma co liczyć na znaczące obniżenie kosztów. Póki co, brakuje też celu i mocnej motywacji.



15. Dlaczego nikt nie sfotografuje pozostałości na Księżycu?

- To dlaczego Amerykanie nie sfotografują modułów na Księżycu np. teleskopem Hubble'a? Wszyscy uwierzyliby wtedy w lądowanie.

- I gdzie tu logika? Masa zdjęć z Księżyca, setki minut rozmów i filmów, setki kilogramów gruntu księżycowego nie są dowodami, a jedno zdjęcie z teleskopu miałoby być koronnym dowodem? Nawet gdyby tak było, nie da się tego zrobić. Lądownik jest za mały, by mógł być dostrzeżony przez teleskopy. Poza tym Hubble należy przecież do NASA! Więc skoro NASA niby podrobiła tysiące zdjęć z lądowań, to co zmieni dziś to jedno zdjęcie? Zresztą Chińczycy planują za kilka lat lądowanie na Księżycu. Ale szybko w opinii amatorów spisków może się okazać, że oni też należą do spisku...



Najpoważniejszym argumentem, przemawiającym przeciwko teoretykom konspiracji są Rosjanie. Przede wszystkim gdyby to było kłamstwo, Rosjanie szybko by się o tym dowiedzieli - jako, że był to prestiżowy wyścig mocarstw, Amerykanie nie mogli ryzykować wpadki. W przypadku wykrycia oszustwa, staliby się pośmiewiskiem świata i okazaliby swoją technologiczną słabość. A tego właśnie chcieli przecież uniknąć ruszając na podbój Księżyca.

wtorek, 22 lipca 2008

Energia jądrowa na świecie

Rafał Zasuń
2008-07-22, ostatnia aktualizacja 2008-07-22 00:53

Świat wraca do energetyki jądrowej, bo rosną ceny gazu i ropy, a węgiel jest niepopularny jako główny sprawca globalnego ocieplenia

Zobacz powiekszenie
ZOBACZ TAKŻE
 0,18MB
0,18MB
 0,07MB
0,07MB
 0,04MB
0,04MB
 0,08MB
0,08MB
 0,09MB
0,09MB
 0,06MB
0,06MB
W połowie lat 80. wydawało się, że energetyka atomowa najlepsze lata ma za sobą. Ropa naftowa była tania, oscylowała w granicach 20 dol. za baryłkę. W Europie odkrywano coraz to nowe złoża gazu, który dawał tani prąd. W dodatku elektrownię na gaz można postawić w ciągu dwóch lat, a siłownię jądrową buduje się kilkanaście. Swoje zrobiła też katastrofa w Czarnobylu w ZSRR - to za jej sprawą elektrownie jądrowe zaczęły się kojarzyć ludziom bardziej z niebezpieczeństwem niż z energią. Dwa lata po katastrofie - w 1987 r. - Włosi zdecydowali w referendum o wyłączeniu swoich dwóch elektrowni atomowych. Stagnacja w sektorze trwała przez całe lata 90.

Ale od kilku lat ceny ropy i gazu zaczęły stopniowo rosnąć. Od dwóch miesięcy cena baryłki ropy nie schodzi poniżej 100 dol. W ślad za nią idą zawsze ceny gazu ziemnego, który jako paliwo do elektrowni dla wielu krajów stał się mało atrakcyjny. Wówczas przypomniano sobie o atomie.

Dodatkowym impulsem jest globalne ocieplenie, zdaniem większości naukowców spowodowane nadmierną emisją dwutlenku węgla. Z ociepleniem walczy zwłaszcza Unia Europejska, która chce, aby elektrownie płaciły coraz więcej za emisję dwutlenku węgla. Węgiel brunatny i kamienny jako paliwo nagle stał się znacznie mniej konkurencyjny. Energetyka jądrowa nie emituje CO2, ale mimo to nie zyskała przychylności ekologów. Niepokój budzi zwłaszcza kwestia składowania odpadów radioaktywnych.

Na wzrost cen surowców nałożył się szybki rozwój gospodarczy niemal na całym świecie. Żeby móc produkować i używać naszych produktów, potrzebujemy energii, najlepiej taniej.

Kraje, które już mają elektrownie atomowe, stawiają lub będą stawiać nowe bloki. Rumuni skończyli swój w zeszłym roku. Nowe bloki powstają we Francji, w Finlandii, Rosji, Chinach, Bułgarii, USA i Armenii. Nowe elektrownie, które zastąpią stare, zużyte już bloki, mają postawić Litwini i Słowacy. Z Litwą współpracować ma także Polska.

Do klubu państw atomowych chcą dołączyć też nowe kraje. Gwałtowny rozwój gospodarczy krajów śródziemnomorskich spowodował głód energii. O elektrowni jądrowej myślą w Maroku i Tunezji, Egipt już zdecydował, że wybuduje ją niedaleko Aleksandrii. Kilka miesięcy temu przetarg na budowę siłowni jądrowej rozpisała Turcja. Na atom stawia też Białoruś, która chce się uniezależnić od rosyjskiego gazu. Pod prąd ogólnemu trendowi idą tylko Niemcy - poprzedni rząd zdecydował tam, że wyłączy wszystkie elektrownie atomowe do 2021. Ale obecna kanclerz Angela Merkel chce, żeby rząd i parlament zmieniły tę decyzję.

Dziś na całym świecie działają 442 reaktory o mocy 370 gigawatów (dla porównania - największa w Polsce elektrownia węglowa Bełchatów ma moc 4,4 gigawata). Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej w opublikowanym w zeszłym roku raporcie przewiduje, że w 2030 r. moc wzrośnie do 447 gigawatów, i to w wariancie pesymistycznym. Jeśli bowiem wszystkie zapowiadane przez państwa projekty zostaną zrealizowane, to moc siłowni jądrowych w 2030 r. wyniesie aż 679 gigawatów. W 2020 r. prąd wytworzony w siłowniach jądrowych będzie wart od 80 do 100 mld dol.

Większość elektrowni powstaje w gwałtownie rozwijającej się Azji - aż 15 z 29 reaktorów w budowie przypada na ten kontynent. Najwięcej energii potrzebują oczywiście dwa azjatyckie kolosy - Chiny i Indie. Skala planowanych inwestycji jest imponująca, dziś zaledwie 3 proc. energii w Indiach pochodzi z atomu. Ale powstaje tam siedem nowych reaktorów - w 2022 będą produkować 10 proc. energii, w 2052 r. aż 26 proc. W tyle nie pozostają też Chiny, buduje się tam cztery nowe reaktory, a władze zapowiadają przetargi na kilka kolejnych.

Ceny prądu

W odległości 300 km od polskich granic eksploatowanych jest 10 elektrowni jądrowych - w sumie 26 reaktorów. Narażając się na takie samo ryzyko katastrofy jądrowej jak kraje, które wybudowały elektrownie, korzystamy z nich jednak w bardzo ograniczonym zakresie. Wymiana prądu między Polską a krajami ościennymi może odbywać się na małą skalę, bo niewielką moc mają kable łączące nas z sąsiadami.

Tymczasem Polska stoi przed wielkim dylematem - z czego będziemy czerpać energię w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. Nasza pędząca gospodarka potrzebuje jej coraz więcej. Do niedawna wydawało się, że nie ma alternatywy dla węgla, którego mamy pod dostatkiem. Unijna strategia energetyczna sprawiła jednak, że węgiel jako paliwo stał się dużo mniej konkurencyjny. Za prawo do emisji dwutlenku węgla elektrownie muszą bowiem słono płacić. Bruksela rozdaje każdemu krajowi darmowe limity CO2 ale tak, aby nakłonić państwa do ograniczenia emisji. Limit dla Polski na lata 2008-2012 jest mniejszy o 30 proc. od naszych potrzeb. Brakujące limity elektrownie będą musiały dokupić. Zdaniem większości fachowców energetyce potrzebne będzie 20-30 mln ton rocznie. Dziś prawo do emisji tony CO2 kosztuje ok. 25 euro, ale cena może wzrosnąć. W sumie elektrownie wydadzą na limity CO2 od kilkuset milionów do miliarda euro rocznie - rachunek ten dostaniemy w cenie prądu. Jeśli Bruksela postawi na swoim i od 2013 r. znikną darmowe limity, a elektrownie za wszystkie uprawnienia będą musiały płacić, to cena prądu w Polsce wzrośnie aż o 70 do 90 proc. Polska energetyka jest bowiem w 95 proc. uzależniona od węgla. Takiego bilansu energetycznego nie ma żaden kraj w Europie.

Firma Energomontaż obliczyła w zeszłym roku, jakie będą hurtowe ceny jednej megawatogodziny energii elektrycznej z różnych źródeł w 2020 r. Dziś kosztuje ona ok. 160-180 zł. Ceny wzrosły w ciągu tego roku o niemal 20 proc. Powodem jest obawa przed deficytem energii elektrycznej oraz strach przed problemem z CO2.

Dodatkowo naszą sytuację pogarsza to, że znaczną część starych bloków energetycznych trzeba będzie wyłączyć. Żeby gospodarka nie ucierpiała, potrzebujemy co roku 1000 MW nowych mocy. Na razie nie powstaje w Polsce nowy blok o takiej mocy.

Ceny surowców

Żeby światowa gospodarka mogła się rozwijać, potrzebna jest energia. Potrzebują jej zwłaszcza kraje rozwijające się - Chiny i Indie. Był taki okres, że w Chinach nowa elektrownia węglowa powstawała co kilka dni. "Fabryka świata" pożera także gigantyczne ilości ropy zużywanej w generatorach dieslowskich, w które zaopatrzonych jest wiele fabryk. Chcą one uniknąć wyłączeń prądu, które w Chinach czy Indiach nie są rzadkością.

Boom w RPA połączony z brakiem budowy nowych elektrowni spowodował, że prądu brakuje permanentnie, a blackouty są na porządku dziennym. Krajowi grozi spowolnienie rozwoju gospodarczego. Także kłopoty z energią elektryczną odpowiedzialne są za marny stan przygotowań do piłkarskich mistrzostw świata w 2010 r.

Popyt na energię wywindował ceny surowców do niebotycznych rozmiarów. Ropa powyżej 100 dol. za baryłkę nikogo już nie dziwi, z ropą powiązane są ceny gazu ziemnego. Wedle niektórych, raczej ponurych, prognoz w przyszłym roku cena baryłki ropy przekroczy 200 dol. Drożeje także węgiel i uran. Wysokie ceny surowców spowodowały także boom na odnawialne źródła energii. Wiatr, woda, słońce biomasa, biopaliwa cieszą się wielkim powodzeniem, ale po części zawdzięczają to ogromnemu wsparciu państw. Według unijnej strategii udział odnawialnych źródeł w bilansie energetycznym UE w 2020 r. ma wynieść 20 proc. Oznacza to ogromny wysiłek także dla Polski, która ma się "poprawić" z 7 do 15 proc. Kłopot z energią odnawialną polega na tym, że z wyjątkiem energetyki wodnej jest ona droższa niż konwencjonalna.

Atomowi giganci

Możliwości budowy elektrowni jądrowych ma kilkanaście krajów, ale tak naprawdę na świecie liczą się czterej potentaci - z Francji, Rosji, USA, Japonii i Kanady. To oni startują w przetargach na całym świecie i to oni dostarczają do większości elektrowni uranowe paliwo. W walce o gigantyczne, warte miliardy dolarów kontrakty ekonomia miesza się z geopolityką, a za "swoimi" firmami wstawiają się przywódcy państw, a dyplomaci pilnie obserwują, który kraj zamierza budować elektrownię atomową.

Francuska firma Areva należąca w większości do państwa. Jej najnowszy produkt - reaktor EPR - reklamowany jest jako najnowocześniejszy model na świecie. Areva cieszy się od lat wsparciem francuskich polityków. Niedawno prezydent Francji Nicolas Sarkozy odbył prawdziwą pielgrzymkę do krajów arabskich, przedstawiając im zalety francuskiej technologii. Areva wybudowała bądź buduje elektrownie w Chinach, RPA i Finlandii. W samej Francji siłownie buduje inny gigant francuskiej energetyki - Electricite de France (EdF).

Westinghouse odniósł za to sukces na Ukrainie - podpisał lukratywny kontrakt na dostawę paliwa do tamtejszych elektrowni, co bardzo poirytowało Moskwę.

Druga amerykańska firma, która walczy o kontrakty głównie w USA i Azji, to General Electric, współpracująca z japońskim Hitachi. Ich reaktory działają w USA i Japonii.

W cieniu gigantów działają mniej znani Kanadyjczycy z firmy Atomic Energy of Canada. Ta państwowa firma sprzedała reaktory do Chin, Argentyny, Indii, Korei Płd. W Europie kanadyjskie reaktory działają w rumuńskiej elektrowni Cernavoda. Kanadyjczycy oferują szybką i terminową budowę oraz prostą technologię.

Reaktor

Elektrownia jądrowa to elektrownia cieplna, w której woda podgrzewana jest nie przez ciepło wyzwalane w czasie spalania węgla lub węglowodorów, lecz przez ciepło wytwarzane w czasie zachodzenia łańcuchowej reakcji rozszczepiania jąder. Ciężkie jądro ulega rozszczepieniu - samorzutnie bądź na skutek zewnętrznego bodźca - na dwa fragmenty lżejsze jądra i kilka neutronów, uwalniając znaczną energię. Neutrony te z kolei powodują dalsze rozszczepienia, powodując łańcuchowy przebieg procesu.

W elektrowniach jądrowych reakcja łańcuchowa jest sterowana - nie może wymknąć się spod kontroli.

Paliwem jest izotop uranu U-235 - sam lub zmieszany z izotopem plutonu Pu-239.

Inne elementy, np. turbina czy generator prądu, są takie same jak we wszystkich elektrowniach cieplnych.

Elektrownie jądrowe mają wiele zalet - pierwsza z nich to niski udział cen paliwa w koszcie produkcji energii elektrycznej. W elektrowni atomowej wynosi zaledwie 10 proc., w węglowej - 30 proc., a w gazowej - 75 proc. Udział kosztów samego niewzbogaconego uranu jest jeszcze mniejszy - wynosi zaledwie 3-5 proc. To sprawia, że nawet dwukrotny wzrost cen uranu powoduje, że cena prądu rośnie zaledwie o kilka procent.

Najważniejszy problem to składowanie odpadów radioaktywnych. Trzyma się je pod ziemią w specjalnych magazynach.

Czy elektrownie jądrowe są bezpieczne w przypadku ataku terrorystycznego? Ich konstruktorzy zapewniają, że budowane są tak, aby wytrzymały nawet samobójczy atak lotniczy taki jak na World Trade Center w 2001 r.

Francuzom depczą po piętach Rosjanie. Ich państwowa korporacja Rosatom sprzedaje reaktor WWER - produkt wprawdzie leciwy, bo ponad 20-letni, ale za to sprawdzony, tani i ulepszony. Żeby walczyć o kontrakty w Europie, Rosjanie postarali się o certyfikat Unii Europejskiej na swoje elektrownie. W 2006 połączyli siły z Francuzami i wygrali przetarg na budowę siłowni w Belene w Bułgarii, wygrywając z amerykańsko-japońskim Westinghouse. Oprócz Rosji i Bułgarii budują elektrownie także w Chinach, Indiach oraz najbardziej kontrowersyjną - w Iranie. Zachód obawia się, że instalacja pomoże ajatollahom uzyskać broń jądrową.

Kolejny atomowy gigant nazywa się Westinghouse i w przeciwieństwie do pierwszych dwóch jest prywatny. Firma pochodzi z USA, ale większość udziałów ma japońska Toshiba. Budowali bądź budują elektrownie w USA, Chinach i Korei Płd. W Europie Amerykanie nie mają ostatnio szczęścia w walce z Rosjanami i Francuzami. Nie tylko przegrali przetarg na budowę elektrowni jądrowej w Bułgarii, ale nie udało im się także dostać kontraktu na dostawę paliwa do elektrowni słowackich. Pokonali ich tam również Rosjanie.

niedziela, 29 czerwca 2008

Oto człowiek, który igra z wolą Boga

James Watson-człowiek, który igra z wolą Boga

Gdyby odkryto gen odpowiedzialny za orientację seksualną, kobiety noszące w łonie homoseksualne dziecko powinny mieć prawo je usunąć -uważa współodkrywca struktury DNA, noblista, James Watson. W rozmowie z DZIENNIKIEM zaprzecza, by igranie z DNA było niezgodne z wolą Boga. I mówi: "Ja go jeszcze nie widziałem".

czytaj dalej...
REKLAMA

Chyba nie wszyscy, którzy w miniony wtorek na Uniwersytecie Warszawskim słuchali wykładu Jamesa Watsona, zdawali sobie sprawę, że pod powierzchownością dystyngowanego naukowca kryje się prawdziwy skandalista. Niegdyś zyskał rozgłos po tym, jak odkrył DNA. Niedawno wrócił na pierwsze strony gazet, kiedy powiedział kilka słów za dużo.

Największy skandal z udziałem Watsona wybuchł 14 października 2007 r. Tego dnia w "The Sunday Times” ukazała się wypowiedź naukowca: "Polityka społeczna Stanów Zjednoczonych względem Afryki opiera się na założeniu, że inteligencja mieszkańców tego kontynentu jest taka sama jak nasza. A każdy, kto miał do czynienia z czarnymi pracownikami, wie, że to nieprawda”. Następnego dnia media na całym świecie informowały: "Jeden z najwybitniejszych uczonych naszej epoki to rasista!”.

79-letni James Watson, nagrodzony Noblem współodkrywca struktury DNA, przybył wówczas właśnie do Wielkiej Brytanii. Celem jego wizyty była promocja nowej (trzeciej już) wersji autobiografii zatytułowanej "Unikaj nudnych ludzi”. Ale to nie książka przykuła uwagę publiczności. Po nagłośnieniu słów naukowca trasę promocyjną trzeba było odwołać. Watsona wezwano do Stanów, do ośrodka Cold Spring Laboratory w Nowym Yorku, któremu szefował od 35 lat. Mimo że to on doprowadził Cold Spring Laboratory do świetności, w ciągu zaledwie jednego dnia został zmuszony do przejścia na emeryturę. Tym samym schyłek kariery Watsona nie różnił się niczym od reszty jego burzliwego życia.

DNA z kartonu

Ponad pół wieku wcześniej niespełna 23-letni James Watson przyjechał z USA do Wielkiej Brytanii, do prestiżowego Laboratorium im. Cavendisha. Przyjęto go, bo zapowiadał się na solidnego naukowca: syn biznesmena i krawcowej rozpoczął studia w wieku piętnastu lat. Początkowo planował oddać się pasji z dzieciństwa - ornitologii. Jednak już w trakcie studiów zainteresował się genetyką.

W Laboratorium im. Cavendisha Watson poznał starszego o dwanaście lat Francisa Cricka. Obu interesowało to samo: jak zbudowana jest substancja odpowiedzialna za dziedziczenie. Jest nią tzw. kwas dezoksyrybonukleinowy, czyli DNA. Dzisiaj w każdej szkole uczy się, że DNA to zwinięty w podwójną spiralę (helisę) łańcuch czterech zasad purynowych. Ale jeszcze pięćdziesiąt lat temu było to dla naukowców niewiadomą.

Do przełomowego odkrycia doszło 28 lutego 1953 r. Watson przyszedł do laboratorium bardzo wcześnie. Był sam. Na jego stole leżały wycięte z kartonu symbole związków chemicznych, które (jak podejrzewali uczeni) wchodziły w skład DNA. Lecz jak się ze sobą łączyły? Watson przystąpił do pracy od początku. Tak długo zmieniał kolejność cegiełek, aż wreszcie ułożyły się w całość. Jeszcze tego samego dnia Francis Crick oznajmił kolegom: "Właśnie odkryliśmy tajemnicę życia!”.

Dwa miesiące później na łamach fachowego pisma "Nature” ukazała się praca Watsona i Cricka „Struktura kwasów dezoksyrybonukleinowych”. Zawartą w niej teorię dotyczącą budowy DNA potwierdzono pięć lat później, a w 1962 r. obaj uczeni zostali uhonorowani Nagrodą Nobla. I słusznie, bo wzór, który Watson ułożył z kartonowych kawałków, zmienił cały świat. Dzięki niemu można dziś za pomocą badań genetycznych ustalić ojcostwo, a policja na podstawie włosa czy kropli krwi jest w stanie zidentyfikować przestępcę.

Nawiasem mówiąc, już po otrzymaniu Nobla Watson wystąpił o podwyżkę w wysokości jednego tysiąca dolarów. Odmówiono mu jej.

Antyfeminista, homofob

Dla Jamesa Watsona Nobel i towarzysząca mu sława oznaczały zainteresowanie mediów. A to przyniosło mu kłopoty, ponieważ bogata osobowość genetyka często owocowała barwnymi wypowiedziami doskonale nadającymi się na nagłówki.

Zaczęło się od książki "Podwójna helisa”, którą Watson napisał w 1968 r. Publikacja - oprócz historii przełomowego odkrycia - zawierała też cięty opis środowiska naukowego. Uczeni zostali w niej przedstawieni jako istoty złośliwe, których dokonania opierają się na wybłaganych od kolegów danych i dla których autorytetami są głupcy. Jakby tego było mało, Watson skrytykował także jedną ze swych koleżanek, Rosalind Franklin, której prace (przekazane mu bez jej wiedzy) były kluczowe dla ustalenia wzoru DNA. W "Podwójnej helisie” Franklin pojawiła się jako osoba pozbawiona wdzięku, niekomunikatywna i - o zgrozo - źle ubrana. Tego rodzaju stwierdzenia natychmiast zwróciły na Watsona uwagę feministek, które uznały go za sztandarowy przykład seksisty.

Watson nic sobie z tego nie robił. Kiedy zapytano go, dlaczego przywiązuje takie znaczenie do wyglądu kobiet, odparł: "Bo to ważne”. Koledze powiedział, że jego towarzyszka życia nie nadaje się na żonę, ponieważ słabo gotuje. Wspominał, że w młodości wszystko, co robił (również jako naukowiec), było pościgiem za spódniczkami. A gdy po płomiennym romansie zdobył wreszcie swoją przyszłą żonę, wysłał koledze pocztówkę z dumnym oświadczeniem: "Dziewiętnastolatka jest teraz moja”.

Feministki nie były jedynymi, które czuły się urażone wypowiedziami Watsona. Grono takich osób powiększało się z roku na rok. Nobliście udało się obrazić m.in. Brytyjczyków - "Ludzie o ciemnej karnacji mają większe libido, dlatego istnieje ktoś taki jak latynoski kochanek. A czy słyszeliście kiedyś o angielskim kochanku? Nie, jest tylko angielski pacjent”, otyłych - "Zawsze kiedy przeprowadzasz rozmowę o pracę z grubym, czujesz się z tym źle, bo wiesz, że i tak go nie zatrudnisz”, homoseksualistów - "Gdyby odkryto gen odpowiedzialny za orientację seksualną, kobiety noszące w łonie homoseksualne dziecko powinny mieć prawo je usunąć”.

Watsona krytykowano zwłaszcza za ostatnie stwierdzenie, a także za nazwanie Craiga Ventera - swego konkurenta do miana najwybitniejszego genetyka świata - Hitlerem. Craig Venter podpadł Watsonowi z dwóch powodów. Po pierwsze miał własną wizję badań ludzkiego genomu, która zakładała patentowanie kolejnych jego odkrywanych fragmentów. Po drugie ogłosił, że zamierza stworzyć sztuczne życie - bakterię, która będzie produkowała paliwo - i zbić na tym majątek.

Uczciwy jak James Watson

Jedno trzeba Watsonowi oddać: nie chce zarabiać na własnych odkryciach wielkich pieniędzy. Jest na tę sprawę naprawdę mocno uczulony.

Zaczęło się na początku lat 90., kiedy Watson przekonał amerykańskie władze do sfinansowania prac Human Genome Project, organizacji, której zadaniem było odczytanie całego ludzkiego materiału genetycznego. Human Genome Project był częścią amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia. Kiedy po pierwszych sukcesach szefowa instytutu Bernadine Healy próbowała opatentować odkryte fragmenty DNA, Watson gwałtownie zaprotestował. Patenty tego rodzaju uznał za bariery hamujące rozwój nauki. Żeby wyrazić sprzeciw, opuścił Human Genom Project. Przy okazji znów powiedział coś, co szeroko cytowano: "Wszystkie państwa świata muszą zrozumieć, że genom człowieka należy nie do nich, ale do ludzi”. Kilka lat później, kiedy stał się drugim po Craigu Venterze człowiekiem, którego materiał genetyczny odcyfrowano, wszystkie uzyskane dane umieścił w internecie.


Watson: Jeszcze nie widziałem Boga

MAŁGORZATA MINTA: Jest pan jak na razie jedną z dwóch osób na świecie, które zsekwencjonowały swoje DNA. Dysponując tą wiedzą, co by chciał pan w nim zmienić?
JAMES WATSON:
Należy zacząć od tego, że nie potrafimy jeszcze interpretować całej informacji zapisanej w DNA. Wiemy, co znaczą poszczególne kawałki, ale nic więcej. W rezultacie nawet jeśli ktoś ma zsekwencjonowane DNA, to nie wie, co dokładnie ten zapis oznacza. Ja dowiedziałem się, że mam tylko jedną kopię genu, który odpowiada za produkcję laktazy, czyli enzymu umożliwiającego trawienie cukru znajdującego się w mleku. Wolałbym mieć dwie kopie tego genu – mógłbym jeść więcej lodów bez martwienia się, że zacznie mnie po nich boleć brzuch (śmiech).

Zakładając, że opanujemy sztukę manipulacji genami i DNA, czy osoba, która zmieni swoje DNA, nadal będzie sobą, tym samym człowiekiem?
Tak. Przynajmniej w większości. Mózg kogoś takiego nie ulegnie zmianie. Jedynie jego ciało będzie sprawniejsze, bardziej wytrzymałe.

Na razie takie sekwencjonowanie całego DNA jest drogie - to koszt rzędu milionów dolarów. Czy uważa pan, że kiedyś stanie się ono tak powszechnym badaniem, jak zwykłe badanie krwi?
Może, ale generalnie powinniśmy być na tym polu ostrożni. Ostrożni, jeśli chodzi o przewidywanie przyszłości człowieka na podstawie informacji zapisanych w jego DNA.

Dlaczego?
Choćby dlatego, że ludzie chyba wcale nie chcą wiedzieć, jak będą wyglądać w przyszłości, jak długo będą sprawni, kiedy umrą. Jedyny sensowny powód, dla którego należy patrzeć w DNA, to ewentualne korzyści w leczeniu chorób. Jeżeli mielibyśmy zaglądać do DNA w poszukiwaniu genów odpowiadających za zachorowanie na raka, to powinniśmy to robić. Jednak gdy z DNA wyczytamy chorobę, na którą nie znamy leku, to mówienie i uświadamianie o tym pacjenta nie jest już czymś tak oczywistym. Tak jest z chorobą Alzheimera. Po co w młodym wieku wiedzieć, że się na nią zapadnie, skoro i tak medycyna nie zna jeszcze na tę chorobę lekarstwa? Zresztą ja sam tak postąpiłem. Gdy zsekwencjonowano moje DNA, nie chciałem patrzeć na geny związane z chorobą Alzheimera, choć miałem taką możliwość. Nie chcę wiedzieć, czy zachoruję, bo i tak nic bym z tą wiedzą nie mógł zrobić.

W jakich sytuacjach zatem wykorzystanie takiej metody badania jest odpowiednie i na miejscu?
Nie sekwencjonowałbym DNA wszystkich ludzi na świecie, bo mogliby mieć przez to problemy w pracy, w ubezpieczalni. Nie sekwencjonowałbym także DNA każdego nowo narodzonego dziecka, bo i tak bardzo trudno byłoby nam zinterpretować i wykorzystać tę wiedzę. Przy interpretowaniu wyników można by popełnić wiele błędów. Dzięki sekwencjonowaniu DNA nie dowiesz się, czy twoje dziecko zostanie muzykiem. Może talent jest zapisany w genach, może nie. Co innego, gdybyś chciała sprawdzić, czy dziecko nie cierpi na poważną alergię albo astmę. Z taką wiedzą możemy już coś zrobić, polepszyć sytuację dziecka.

Czy rodzice powinni mieć prawo do sekwencjonowania i sprawdzania DNA dziecka?
Tak, jeśli miałoby to przynieść korzyści dziecku, jeśli miałoby to mu jakoś pomóc, wtedy powinni to robić. Ale jeśli rodzice chcieliby takie badanie wykonać, aby przewidywać, jakie to dziecko będzie w wieku siedemnastu lat, to nie. Moim zdaniem takich badań nie można wykonywać po to, by zaspokoić ciekawość rodziców. Celem powinna być tylko pomoc. Ale tu znów można by zadać pytanie, kto ma o tym decydować, kto powinien ustalać zasady. To bardzo skomplikowane.

Zakładając, że byłoby to możliwe, czy rodzice powinni mieć prawo do manipulowania genami dziecka? Np. decydować o kolorze jego oczu?
Jeśli np. kobieta ma już czterech synów, to nie widzę nic złego w tym, że chce zdecydować, czy chce urodzić kolejnego chłopca, czy dziewczynkę (śmiech). Uważam, że ludziom powinno się pozwalać robić różne rzeczy, jeśli nie będą robić czegoś w oczywisty sposób niebezpiecznego, złego.

Mówi się, że w DNA ukryty jest przepis na młodość. Czy chciałby pan żyć w społeczeństwie składającym się wyłącznie z młodych ludzi, którzy tę młodość zachowali dzięki manipulacjom DNA?
Nie mam na ten temat zdania. Wydaje mi się, że każdy chciałby być młody i młodo wyglądać. Młodość ma jednak i dobre, i złe strony. Jeśli jesteś np. tenisistą, to wolisz mieć 25 lat, a nie 80. Jednak z drugiej strony z wiekiem nabieramy doświadczenia, jesteśmy - przynajmniej teoretycznie - mądrzejsi. Nie stajemy się bezużyteczni, po prostu robimy inne rzeczy. Jeśli będę musiał umrzeć, zaakceptuję to. Ale nie chciałabym umierać w bólu i cierpieniu, nie chcę się męczyć.

A czy igranie z DNA nie jest wbrew naturze?
Nie. Niektórzy nazywają to zabawą w Boga. Ale zastanówmy się. Kobiety decydujące się na późne macierzyństwo często dzisiaj sprawdzają, czy ich dziecko nie ma dodatkowej kopii chromosomu 21, bo taka wada genetyczna skutkuje chorobą Downa. Czy takie badanie jest igraniem z wolą Boga? Dla niektórych pewnie tak. Jednak moim zdaniem, jeśli kobieta chce mieć zdrowe dziecko, to powinna mieć prawo do takich badań. A co do Boga... Ja go jeszcze nie widziałem.

Swego czasu bardzo głośno zrobiło się o pracach Craiga Ventera związanych z tworzeniem sztucznego życia. Chodziło np. o bakterie, które będą w stanie produkować ropę. Co pan tym sądzi?
Jeżeli bylibyśmy w stanie stworzyć formę życia, która produkuje więcej energii i może nam pomóc w rozwiązaniu problemów energetycznych, lub taką, która produkuje lepsze pożywienie, to raczej nie miałbym nic przeciwko temu. Jednak nazywanie czegoś sztucznym życiem... To chyba nie najlepsze określenie.

Nadal obserwuje pan ptaki?
Już nie. Mam problemy ze słuchem i niezbyt dobrze radzę sobie z rozpoznawaniem ich śpiewu.

poniedziałek, 19 maja 2008

Uczeń nie może zaskarżyć błędu komisji egzaminacyjnej

Winę za tegoroczne błędy na egzaminie gimnazjalnym ponoszą autorzy arkuszy. Uczniowie nie mogą kwestionować błędów proceduralnych i merytorycznych popełnianych przez egzaminujących. Za rok gimnazjaliści nie będą mogli decydować, jaki język obcy chcą zdawać na egzaminie.

System egzaminów zewnętrznych w szkołach

System egzaminów zewnętrznych w szkołach

ANALIZA

Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE) nie radzi sobie z organizacją egzaminów zewnętrznych. Źle przygotowuje zadania dla zdających, nie pozwala uczniom kopiować swoich prac i kart ocen, nie rozpatruje ich skarg w terminie umożliwiającym im kontynuowanie nauki.

Z kolei resort edukacji nie potrafi efektywnie nadzorować jej działalności i konsekwentnie usprawiedliwia jej ewidentne błędy. Eksperci podkreślają, że płaci za nie młodzież, tracąc szansę na naukę w danej szkole czy na wymarzonym kierunku studiów. Postulują szybką naprawę zewnętrznego systemu oceniania.

Dyskwalifikujące pytanie 32

W tym roku gimnazjaliści w części humanistycznej egzaminu mieli napisać charakterystykę bohatera Syzyfowych prac lub Kamieni na szaniec. W wielu szkołach nie omówiono jednak tych lektur i ich uczniowie mogą stracić 16 punktów, czyli prawie 1/3 wszystkich możliwych do zdobycia. Zdaniem CKE i Ministerstwa Edukacji Narodowej problem dotyczy tylko 5 tys. z 500 tys. zdających.

Irena Dzierzgowska, była wiceminister edukacji, wskazuje jednak, że ani jedno dziecko nie powinno czuć się pokrzywdzone. Dodaje, że na egzaminie nie powinno być pytań odwołujących się do konkretnych lektur. Również Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty uważa, że konstrukcja zadania jest niezgodna z obowiązującymi przepisami prawa.

Ani resort, ani Komisja nie przyznają się jednak do błędu. Nie przygotowały też żadnej propozycji rozwiązania tego problemu. Resort zaproponował wprawdzie, aby to kuratorzy indywidualnie rozpatrzyli sprawę każdego ucznia, ale zapomniał, że nie mają oni prawa ingerować w proces rekrutacji. Zasady przyjęć muszą być ogłoszone do końca lutego danego roku i potem nic nie można zmieniać. Co więcej, w większości szkół rekrutacja jest elektroniczna. Uczniowie wpisują jedynie liczbę uzyskanych punktów i oceny. W formularzu nie ma miejsca na uwagi kuratora.

Bez prawa do odwołania

- Zgodnie z przepisami uczniowie mogli w ciągu dwóch dni od zakończenia egzaminu zgłosić dyrektorowi właściwej okręgowej komisji egzaminacyjnej (OKE), że zostały naruszone przepisy dotyczące przeprowadzenia egzaminu - wskazuje możliwość rozwiązania tego problemu Maciej Osuch, społeczny rzecznik praw ucznia.

Większość jednak tego nie zrobiła. Joanna Król, jedna z pokrzywdzonych gimnazjalistek, podkreśla, że dwa dni to za mało na napisanie odwołania. Podobnego zdania są dyrektorzy szkół.

- Uczniowie są zaabsorbowani egzaminami i nie są w stanie w tak krótkim czasie przeanalizować procedur odwoławczych - mówi Jacek Rudnik, dyrektor Gimnazjum nr 3 w Puławach (woj. lubelskie).

Co gorsza, przepisy oświatowe traktują uczniów gorzej niż pozostałe osoby. Kodeks postępowania administracyjnego daje 14 dni na wniesienie odwołania. Maciej Osuch wskazuje też, że decyzja dyrektora OKE jest ostateczna. Uczeń nie może więc odwołać się od niej ani do dyrektora CKE, ani zaskarżyć jej do sądu.

- W państwie prawa sprawa nie może być rozpatrywana tylko przez jedną instancję - podkreśla Elżbieta Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

A rzecznik praw obywatelskich już trzeci rok z rzędu, w trzech kolejnych listach do ministra edukacji wskazuje, że kwestie dotyczące procedury oceniania, przeprowadzania i unieważnienia egzaminów powinny podlegać kontroli sądowej.

Przymusowy język obcy

Także w przyszłym roku część gimnazjalistów będzie mieć problemy związane z egzaminem i rekrutacją. Za rok na egzaminie gimnazjalnym trzeba będzie zdać język obcy. Teoretycznie do wyboru będą: angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, rosyjski i włoski. W praktyce jednak uczeń będzie musiał wybrać ten, którego uczy się w danej szkole jako obowiązkowego. Jan Marek, uczeń II klasy gimnazjum, chce zdawać język angielski, bo uczy się go od szkoły podstawowej i uczęszcza na dodatkowe lekcje. W gimnazjum jednak jako obowiązkowy wybrał język niemiecki, bo w ten sposób mógł poznać drugi język.

- Egzaminu z niemieckiego nie napiszę na tyle punktów, na ile zaliczyłbym angielski. A wyniki egzaminu decydują o przyjęciu do szkoły średniej - podkreśla Jan Marek.

Jacek Rudnik uważa, że resort powinien albo wprowadzić możliwość wyboru języka, albo przesądzić, że wynik z tej części egzaminu nie ma wpływu na rekrutację do szkół ponadgimnazjalnych.

Komisja uważa jednak, że nie można uczniom pozwolić na wybór języka.

Marek Legutko, dyrektor Komisji, tłumaczy, że egzamin ma sprawdzać, czego uczeń nauczył się w szkole, a nie poza nią. Maturzyści jednak mogą wybrać język, który zdają na maturze. Komisja wyjaśnia, że egzamin maturalny nie jest przeprowadzany dla uczniów, ale dla absolwentów i sprawdza ogólne kompetencje językowe, niekoniecznie nabyte w szkole.

30 minut na obejrzenie pracy

Jeszcze większe kłopoty niż gimnazjaliści mają od lat osoby zdające maturę. Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, zwraca uwagę, że uniemożliwia się im kopiowanie sprawdzonych i ocenionych prac pisemnych. Obecnie maturzysta może jedynie obejrzeć arkusz, ale w miejscu i terminie wskazanym przez dyrektora OKE. W praktyce uczniowie mogą je zobaczyć dopiero pod koniec lipca, już po zakończeniu rekrutacji na studia, przez maksimum 30 minut. Rzecznik wskazuje, że konstytucja stanowi, że każdy ma prawo dostępu do dotyczących go urzędowych dokumentów i zbiorów danych. Przywilej ten może ograniczyć tylko ustawa. Jego zdaniem pełny dostęp do dokumentacji ograniczyłby liczne spekulacje wokół zasad oceniania i zmniejszyłby liczbę skarg.

Rzecznik podkreśla też, że dyrektor OKE powinien wydawać decyzje administracyjne, na które przysługiwałaby skarga do sądu. Dyrektor OKE ma m.in. prawo do unieważnienia pracy, np. z powodu niesamodzielnego jej napisania. Co roku dyrektorzy OKE unieważniają ponad 800 prac z egzaminów maturalnych. Od ich decyzji nie można się odwołać.

1,4 mln uczniów przystąpiło w tym roku do egzaminów w podstawówkach, gimnazjach i szkołach średnich organizowanych przez CKE

piątek, 9 maja 2008

Internauci wytropili błędy w maturze z WOS

Robert Kowalik, Gazeta.pl
2008-05-09, ostatnia aktualizacja 2008-05-10 17:01

W zaskakująco trudnej w tym roku maturze z Wiedzy o Społeczeństwie internauci znaleźli jeden błąd i sporo poważnych nieścisłości. Przekazaliśmy je Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, bo od ich rozstrzygnięcia zależy los wielu maturzystów. Wraz z nimi czekamy na odpowiedź CKE.

Zobacz powiekszenie
Fot. Natalia Dobryszycka / AG
Matura z WOS-u zaskoczyła tegorocznych maturzystów. Była zdecydowanie trudniejsza niż się spodziewali
ZOBACZ TAKŻE
Zobacz jak politycy odpowiadali na pytania z WOS

W środę ponad 140 tys. uczniów pisało egzamin z Wiedzy o Społeczeństwie. 37 proc. z nich wybrało poziom rozszerzony. Po opublikowaniu zadań i klucza odpowiedzi na naszym portalu, forum zawrzało.

Po tym, co w tym roku przygotowała Komisja Egzaminacyjna, WOS - do tej pory jeden z najczęściej wybieranych przedmiotów - w jednej chwili stracił renomę łatwego egzaminu.

Rozczarowani i zatroskani maturzyści zarzucają komisji celowe podniesienie poprzeczki i zbyt szczegółowe pytania. Uczniowe nastawiali się raczej na zagadnienia związane np. z Unią Europejską czy bezrobociem niż meandry działania ustawy zasadniczej czy też podawania polskiej nazwy organizacji, w skład której wchodzi Azerbejdżan, Mołdawia, Gruzja i Ukraina.

- Za dużo było pytań związanych z geografią i historią, małe było zróżnicowanie tematów - żali się jedna z maturzystek.

Znaleźli się też tacy, którzy wnikliwie przeanalizowali pytania z WOS i klucz odpowiedzi przygotowany przez CKE.

Błąd w zadaniu nr 9

Internauci piszą, że w zadaniu nr 9 matury rozszerzonej, które dotyczy ustroju RP, odpowiedź B. jest fałszywa, a nie prawdziwa jak podano w przykładowym kluczu. Internauta Grzespelc cytuje zadanie: "Ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację umowy międzynarodowej jest uchwalana przez Sejm większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów. Odpowiedź podana w kluczu: prawda. Nie jest to prawda - pisze dalej Grzespelc - bo nie każda, a tylko taka, która przekazuje organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowe (Art. 90 konstytucji). W każdym innym przypadku (art. 89) jest to zwykła większość".

Zbyt dużo wątpliwości i wieloznaczności

Sporo innych zadań można było zrozumieć na wiele więcej sposobów, niż sugeruje to CKE. Internauta o nicku Wosiarz wypunktował nawet najdrobniejsze błędy i nieścisłości. W zadaniu nr 3 do podanych przykładów należało dopisać jaki jest to rodzaj normy społecznej. Na przykład "Nie zdradzamy swoich przyjaciół" - to według przygotowujących test norma moralna. Czy pomyli się maturzysta, który napisze, że jest to norma obyczajowa, albo nawet religijna? Dalej: "Mówimy prawdę" - odpowiedź prawidłowa: ponownie norma moralna. Czy jednak nie można byłoby potraktować jej jako normy religijnej?

Nie do końca jasne jest też zadanie nr 6. Chodzi w nim o to, by do przytoczonej charakterystyki organizacji regionalnej podać jej odpowiednią nazwę. W pytaniu nr 3 chodzi o EFTA, tj. European Free Trade Association, tymczasem klucz komisji podaje Stowarzyszenie Wolnego Handlu. Niby niewiele, ale jak odniosą się do tego egzaminatorzy?

Lista zarzutów zawiera jeszcze kilka pozycji. Czy uwzględni je Centralna Komisja Egzaminacyjna? Zaraz po środowym egzaminie Komisja udała się na trzydniowe obrady dotyczące sposobu oceniania egzaminu i nie odpowiedziała na nasze pytania. Może jednak maturzyści mogą liczyć na precedens. W ubiegłym roku źle sformułowano polecenie do jednego z maturalnych zadań właśnie w teście z Wiedzy o Społeczeństwie. Wtedy Komisja przyznała się do błędu i każdy maturzysta, który test pisał, miał zaliczone zadanie. Jak będzie w tym roku?

poniedziałek, 5 maja 2008

Publicystyka "Rzeczpospolitej" na maturze z polskiego

reg 05-05-2008, ostatnia aktualizacja 05-05-2008 16:00

Jednym z elementów tegorocznego egzaminu dojrzałości z języka polskiego na poziomie podstawowym był test na czytanie ze zrozumieniem, odnoszący się do opublikowanego na łamach "Rzeczpospolitej" tekstu Igora Jankego "Nieznośna szybkość bloga".

Abiturienci musieli także napisać esej. Do wyboru mieli jeden z dwóch tematów: "Sen jako sposób przedstawienia postaci literackiej na podstawie 'Lalki' Prusa" oraz "Młodzi i ich stosunek do pokolenia ojców w 'Odzie do młodości' Mickiewicza".

"Analiza i interpretacja opowiadania Mrożka 'Lolo'" - to jeden z tematów esejów do wyboru, które pisali maturzyści na egzaminie z języka polskiego na poziomie rozszerzonym. Piszący ten temat mieli zwrócić uwagę m.in. na uniwersalny charakter tego opowiadania.

W drugim temacie - według maturzystów - trzeba było porównać postawę wobec języka w powieści "Kamień na kamieniu" Wiesława Myśliwskiego i w jednym z wierszy Stanisława Różewicza, cytowanym w arkuszu egzaminacyjnym.

Abiturienci musieli także rozwiązać test na czytanie ze zrozumieniem, odnoszący się do tekstu Czesława Miłosza o literaturze przed 1939 rokiem.

Ruszyła także matura międzynarodowa

Egzaminem z języka angielskiego rozpoczęła się Międzynarodowa Matura - International Baccalaureate (IB). Zdają ją uczniowie z 700 szkół na całym świecie. W Polsce program IB realizuje ponad 20 szkół ponadgimnazjalnych, większość to szkoły niepubliczne.

Najlepsi międzynarodowi maturzyści przyjmowani są bez egzaminów na czołowe uczelnie świata.

Międzynarodowa sesja maturalna potrwa trzy tygodnie. W tym czasie uczniowie będą zdawać kilkanaście egzaminów z 6 przedmiotów. Obowiązkowy jest język ojczysty, język obcy i matematyka. Oprócz tego muszą zdawać egzamin z nauk społecznych (do wyboru: geografia, historia lub filozofia), nauk przyrodniczych (biologia, chemia lub fizyka) oraz z przedmiotu wybranego przez ucznia spośród wszystkich oferowanych w szkole.

Program IB realizowany jest w dwóch ostatnich klasach liceum. Każda szkoła sama decyduje, jak przeprowadzić nabór do tych klas.

Materiały na egzamin maturalny przygotowywane są w Wielkiej Brytanii i stamtąd rozsyłane do szkół na całym świecie. Podczas matury w sali egzaminacyjnej nie może przebywać nauczyciel przedmiotu, z którego przeprowadzany jest egzamin, między ławkami musi być 1,5 metra odstępu, a testy wypełniane są ołówkami jednakowej grubości. Po zakończeniu egzaminu prace są kodowane i wysyłane pocztą kurierską do egzaminatorów w różnych krajach na całym świecie.

Wszystkie egzaminy uczniowie zdają w języku angielskim.

Informacje dla maturzystów www.cke.edu.pl

Zadania maturalne z języka polskiego

źródło: Centralna Komisja Egzaminacyjna

Źródło : PAP

Dzisiaj pierwszy dzień matur. Na początek język polski

cheko, IAR, PAP, O.Sz., S.F., A.L.
2008-05-05, ostatnia aktualizacja 28 minut temu
Zobacz powiększenie
Próbna matura z języka polskiego w II LO w Kielcach
Fot. Jarosław Kubalski / AG

Ponad 440 tys. maturzystów z blisko 8,5 tys. szkół ponadgimnazjalnych przystąpiło o godzinie 9 do obowiązkowego pisemnego egzaminu z języka polskiego. Wszyscy rozwiązywać będą testy opracowane przez Centralną Komisję Egzaminacyjną. Jak zapewnia MEN, matury powinny przebiegać bez zakłóceń.

Zobacz powiekszenie
Fot. Jarosław Kubalski / AG
Próbna matura z języka polskiego w II LO w Kielcach
Pisemna sesja maturalna potrwa do 21 maja. Maturzyści będą musieli jeszcze przystąpić obowiązkowo do dwóch egzaminów pisemnych - z wybranego języka obcego nowożytnego oraz z jednego wybranego przedmiotu (lub przedmiotów - maksymalnie trzech).

Maturzystów czekają jeszcze dwa obowiązkowe egzaminy ustne - z języka polskiego i języka obcego nowożytnego. Przeprowadzane będą one w szkołach przez nauczycieli. Potrwają do 31 maja.

W związku z ostatnim zamieszaniem przy egzaminie gimnazjalnym i problemami dotyczącymi nieprzerobienia w kilkudziesięciu gimnazjach dwóch lektur - wiceminister edukacji Zbigniew Marciniak zapewnił, że przy maturach tego typu problemów nie powinno być. Podkreślił, że arkusze egzaminacyjne są "przejrzyście i klarownie skonstruowane, a w informatorach maturalnych była podana dokładna lista lektur, na temat których mogą pojawić się na maturze zadania egzaminacyjne".

W poniedziałek rano egzaminem z języka angielskiego rozpoczyna się także sesja Międzynarodowej matury - tzw. International Baccalaureate (IB). Zdają ją uczniowie z 700 szkół na całym świecie. W Polsce program IB realizuje ponad 20 szkół ponadgimnazjalnych, większość to szkoły niepubliczne.

Dzień później - we wtorek po południu rozpoczną egzaminy dojrzałości przeprowadzane na starych zasadach. "Starzy maturzyści" to głównie tegoroczni absolwenci szkół ponadgimnazjalnych dla dorosłych oraz osoby, które wcześniej ukończyły takie szkoły, ale nie przystąpiły do matury lub ją oblały. W tym roku jest ich blisko 10 tys. w całym kraju.

Wyniki całego egzaminu maturalnego zostaną podane 30 czerwca.

Poziom rozszerzony - tylko gdy trzeba

Tylko 2911 uczniów zdecydowało się w tym roku zdawać maturę na poziomie rozszerzonym. Dlaczego tak mało? Ubiegłoroczne pytania na trudniejszej wersji egzaminu (porównywanie obrazu prowincji w "Pani Bovary" Gustawa Flauberta i w "Republice Marzeń" Brunona Schultza, znajdowanie odniesień do "Pana Tadeusza" w poemacie Tomasza Różyckiego "Dwanaście stacji" oraz praca nad tekstem na temat dziennikarstwa współczesnego) przekonały, że łatwo nie będzie.

Szef Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Krakowie Lech Gawryłow przekonuje, że ostrożność maturzystów to nic innego jak zdrowy rozsądek. " Zdają to, co jest im potrzebne, by dostać się na określone studia. Jeśli tam, gdzie chcą iść, wystarczy zdać poziom podstawowy z polskiego, to taki właśnie wybierają".

Dorota, maturzystka z II krakowskiego LO, nie miała wyjścia. Marzy o filologii angielskiej na UJ, więc i polski, i angielski musi zdawać na poziomie rozszerzonym. - I to na 90 proc. możliwych do uzyskania punktów. W ubiegłym roku tylko ludzie z takimi wynikami mieli jakieś szanse - mówi.

Tematy maturalne pod katedrą

"Zbrodnia i kara" Dostojewskiego, "Wesele" Wyspiańskiego i "Medaliony" Nałkowskiej - te tytuły najczęściej wymieniano wśród pewniaków podczas niedzielnej giełdy tematów po tradycyjnej mszy św. dla maturzystów w bydgoskiej katedrze.

- Nie mogłam ominąć takiej okazji do powymieniania się przeciekami. W każdej plotce tkwi ziarnko prawdy, więc wolę posłuchać, jakie lektury są najczęściej wymieniane wśród pewniaków. Lepiej sobie przypomnieć właśnie te tytuły - to niemal pewne, że się naprawdę pojawią. Sama wyczytałam w internecie, że w tym roku dostaniemy do zanalizowania "Medaliony" Nałkowskiej - zdradza jedna z uczennic bydgoskiej "ósemki". - Sama nigdzie nie szperałam w poszukiwaniu przecieków, ale wielu moich znajomych uważa, że na egzaminie pojawi się "Wesele" albo "Zbrodnia i kara". Ja tam bym wolała literaturę wojenną, np. Borowskiego. Ale zobaczymy, co dzień przyniesie - śmieje się Monika Krobska z II LO.

Więcej newsów, więcej źródeł. Zobacz Zoom24.pl

sobota, 26 kwietnia 2008

Syzyfowy egzamin

Aleksandra Pezda
2008-04-26, ostatnia aktualizacja 2008-04-26 00:37

Zobacz powiększenie
Egzamin w katowickim Gimnazjum nr 3
Fot. Marcin Tomalka / AG

Mamy awanturę o test gimnazjalny. Tysiące uczniów traci szanse na dobre liceum. Rodzice żądają unieważnienia całego egzaminu. Co robi MEN? Szuka winnych wśród nauczycieli

SONDAŻ
Czy dzieci powinny być poddawane w tym wieku tak stresującym egzaminom?

Tak
Nie
Nie mam zdania

„Powtórzyć ten egzamin! Moje dziecko przez czyjąś niekompetencję straciło szansę na dobrą szkołę!” - pisze do „Gazety” Kamilla Wojtkowiak z Mchów (woj. wielkopolskie). Jest matką tegorocznej gimnazjalistki, która nie rozwiązała zadania nr 32 w teście kończącym szkołę. To zadanie najwyżej punktowane - jej córka straciła aż 16 pkt na 50 możliwych, bo jej klasa nie omówiła tych lektur do czasu egzaminu, choć program tego wymagał. A zadanie nr 32 brzmiało: „Napisz charakterystykę wybranego bohatera »Syzyfowych prac « Stefana Żeromskiego i »Kamieni na szaniec « Aleksandra Kamińskiego”.

Wielu polonistów Kamińskiego przerabia we fragmentach, a Żeromskiego wcale. Uznają "Syzyfowe prace" za książkę archaiczną i nudną, którą uczniom trudno dziś zrozumieć. Inni twierdzą, że planowali tę lekturę przerobić, ale po egzaminie - do końca roku zostały przecież dwa miesiące. Żadne przepisy nie określają, kiedy którą lekturę trzeba omówić.

Teraz poloniści boją się o pracę. Minister edukacji Katarzyna Hall kazała kuratoriom sprawdzić, w ilu szkołach i którzy nauczyciele nie przerobili lektur przed egzaminem.

Marek Legutko, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, która egzamin układa, wezwał kuratorów do rozliczenia nauczycieli. W szkołach w Gdyni już wczoraj wizytatorzy kserowali dzienniki lekcyjne.

- Żałuję, że moimi decyzjami wpędziłam uczniów w kłopoty. Ale lektury są tylko częścią programu, który zrealizowałam naprawdę wzorcowo, tylko że na innych przykładach -mówi polonistka. Jej uczniowie przy zadaniu nr 32 zostawili puste miejsce.

- Lektury są elementem podstawy programowej, nauczyciele bezwarunkowo muszą ją realizować -uważa Hall.

Ale także ekspertom, którzy właśnie opracowali dla MEN nową listę lektur, nie podobały się "Kamienie na szaniec" i "Syzyfowe prace". Pominęli je w projekcie nowego kanonu.

Gimnazjaliści po teście płakali. Zrozpaczeni rodzice domagają się powtórki egzaminu.

-Nie ma żadnych podstaw -mówi dyr. Legutko.

Podstaw doszukali się jednak rodzice z Gdyni. Z przepisów wynika, że "zadanie nr 32 miało na celu sprawdzenie umiejętności redagowania dłuższej formy wypowiedzi, a nie znajomości treści lektur" - napisali w proteście.

Sprawdziliśmy. Testy gimnazjalne układa się zgodnie z tzw. standardami egzaminacyjnymi. Ich celem jest sprawdzenie takich umiejętności uczniów jak interpretowanie tekstów, dostrzeganie środków wyrazu, szukanie informacji. Ani słowa o sprawdzaniu konkretnej wiedzy czy o lekturach.

Tak zresztą wyglądały wszystkie egzaminy gimnazjalne od siedmiu lat. Uczniowie dostawali fragmenty prozy czy wiersze do analizy. A do rozprawek mogli dobrać dowolną lekturę.

Marek Legutko: - Za pomocą testu sprawdzamy umiejętności uczniów, ale odwołujemy się przecież do wiadomości zapisanych w obowiązkowych podstawach programowych. A wśród nich jest kanon lektur. Sprawa jest ewidentna: zgodnie z prawem możemy sprawdzać również znajomość kanonu.

Inaczej uważa Irena Dzierzgowska, wiceminister edukacji w rządzie AWS-UW: -Standardy są po to, żeby ich przestrzegać. Uczeń ma wykazać się umiejętnościami. Do tego jest potrzebna wiedza, ale test nie może jej szczegółowo sprawdzać. Takie są przepisy i tyle.

Zdaniem Dzierzgowskiej zadanie nr 32 może być nawet podstawą do unieważnienia całego testu gimnazjalnego.

- Żeby nie krzywdzić uczniów, którzy napisali go w całości, najlepiej byłoby zrobić poprawkę tylko dla tych, których nauczyciele nie omówili obu użytych w teście lektur.