środa, 22 października 2008

Złoty i giełda ostro w dół

Mirosław Kuk , Wojciech Iwaniuk 23-10-2008, ostatnia aktualizacja 23-10-2008 03:10

Problemy gospodarki Węgier wywołały przecenę w Polsce. Złoty osłabił się do euro do najniższego poziomu od roku, a WIG20 spadł aż o 7,6 proc.

spadki na giełdach i osłabienie walut
źródło: Rzeczpospolita
spadki na giełdach i osłabienie walut

Z powodu osłabienia się forinta do euro do poziomu nienotowanego od 2006 roku tamtejszy bank centralny podjął drastyczną decyzję o podniesieniu głównej stopy procentowej o 300 punktów bazowych, do poziomu 11,50 proc. Zdaniem ekonomistów taka decyzja może jednak pogorszyć i tak słabe perspektywy wzrostu gospodarczego na Węgrzech.

– Z powodu wysokich stóp procentowych i twardej polityki fiskalnej gospodarka węgierska wygląda najgorzej, jeżeli chodzi o wzrost PKB w 2009 roku, ale pozostałe gospodarki regionu też czeka spowolnienie – mówi Lucy Bethell, ekonomistka Royal Bank of Scotland.

Jednocześnie zdecydowane działania banku centralnego mogą oznaczać, że zapowiadana od kilkunastu dni pomoc MFW dla tego kraju stanie się faktem. Wraz z forintem tracił także złoty, w ciągu środowej sesji euro kosztowało ponad 3,82 zł, najwięcej od ponad roku.

– Powodem, dla którego Polska znalazła się w grupie krajów odczuwających skutki wydarzeń na Węgrzech , jest m.in. fakt dość dużego udziału kredytów walutowych w systemie bankowym. Podobnie jest na Węgrzech – tłumaczy Robert Beange, ekonomista JP Morgan. Tymczasem prezes NBP w środę uspokajał. – Osłabienie złotego to wynik postrzegania Polski, a nie kwestia fundamentów gospodarczych – uspokajał Sławomir Skrzypek.

Ale złoty nadal może tracić na wartości. – Sądzimy, że wszystkie waluty regionu nadal będą słabnąć, także z powodu nadchodzącej recesji, co nie pozostanie bez wpływu na gospodarki tej części Europy – dodaje Robert Beange. Ogromnej wyprzedaży nie oparły się też giełdy z naszego regionu. Giełda w Budapeszcie straciła wczoraj 3,4 proc. Jeszcze gorzej zachowywała się Warszawa, od której w Europie większy spadek zaliczyła tylko giełda w Madrycie. Indeks największych spółek WIG20 stracił wczoraj 7,6 proc. i zanurkował do najniższego poziomu od sierpnia 2004 roku, zamykając się poniżej 1700 pkt. – Notowania zakończyły się na najniższym poziomie podczas sesji, co oznacza, że potencjał spadków nie jest wyczerpany. Spodziewam się dalszej podaży akcji – mówi Tomasz Jerzyk, analityk DM BZ WBK. Najbliższe wsparcie znajduje się 11 procent poniżej obecnych poziomów, ale według maklerów spadający siłą bezwładności rynek może zejść jeszcze niżej.

– Ostatni raz taką panikę widziałem w 1994 roku, ale wtedy znaczenie i wielkość giełdy dla gospodarki były bez porównania mniejsze – mówi Wiesław Rozłucki, były prezes warszawskiej giełdy.

“Amerykańska gospodarka będzie się kurczyć przez co najmniej cztery kwartały, a Europa wejdzie w fazę recesji niemal synchronicznie” – napisali w raporcie analitycy szwajcarskiego banku UBS.

– Inwestorów na całym globie opętał lęk, że światowa gospodarka zmierza w stronę recesji – mówi “Rz” John Lomax, strateg rynku akcji w londyńskim banku HSBC.

Osłabieniu złotego towarzyszył także gwałtowny wzrost rentowności polskich obligacji – w środę wzrosła ona najmocniej od czterech lat. W ciągu ostatnich dwóch tygodni oprocentowanie polskich papierów przekroczyło 100 punktów bazowych dla papierów dwu-, pięcio- i dziesięcioletnich.

Przez rok od początku kryzysu wydawało się, że rynki wschodzące nie zostaną nim znacząco dotknięte. Jednak po upadku banku Lehman Brothers w połowie września inwestorzy zaczęli się wycofywać z inwestowania w naszym regionie. Najmocniej straciły na tym giełdy, szczególnie węgierski indeks BUX.
Rzeczpospolita

Polska broń w Czeczenii

23-10-2008, ostatnia aktualizacja 23-10-2008 03:27

Dziennik „Izwiestia” twierdzi, że Czeczeni strzelali do Rosjan z polskich rakiet Grom. – To propaganda lub prowokacja – mówią eksperci

Rakieta Grom
autor zdjęcia: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Rakieta Grom

Według prokremlowskiego dziennika Rosjanie znaleźli dwa zestawy Grom ukryte w schowku w czeczeńskiej górskiej wsi Childecharoj w pobliżu granicy gruzińskiej. Jeden z nich był już odpalony, drugi – gotowy do użycia.

„Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że do Czeczenii trafiły one z Gruzji, która zakupiła je w Polsce za pośrednictwem Ukrainy. Cały ten łańcuszek prawdopodobnie był kontrolowany przez służby specjalne Stanów Zjednoczonych” – stwierdził dziennik. Jak podkreślił, „przeciwlotnicze zestawy rakietowe nie mogły trafić z Polski na Kaukaz bez zgody USA. Wszak sprzedaż tej tak śmiercionośnej broni odbywa się pod ścisłą kontrolą”.

Polskie MSZ przyznało, że Warszawa „dokonała bezpośredniej sprzedaży 100 pocisków typu Grom na potrzeby Ministerstwa Obrony Gruzji”. „MSZ ma powody przypuszczać, że odnalezione w Czeczenii polskie zestawy rakietowe mogą pochodzić z zasobów uzbrojenia przejętych przez oddziały rosyjskie lub osetyjskie w ramach operacji wojskowej na terytorium Gruzji w sierpniu bieżącego roku” – napisał resort we wczorajszym oświadczeniu, reagując na rewelacje rosyjskiej gazety.

– Do sprzedaży gromów Gruzji doszło dwa lata temu zgodnie z wszystkimi procedurami. Gruzja nie znajduje się na żadnej liście państw, którym nie wolno sprzedawać broni. Wobec Polski nie można mieć więc w tej sprawie żadnych zarzutów – przekonuje „Rz” poseł Janusz Zemke (Lewica), przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.

Zdaniem znanego rosyjskiego komentatora wojskowego Pawła Felgengauera doniesienia „Izwiestii” to typowa propaganda. – „Izwiestia” już nieraz pisały o zamachach sterowanych z Gruzji. Twierdziły nawet, że Gruzini zamierzają strzelać do mieszkańców Moskwy przed samym Kremlem, na placu Czerwonym. A obecnie mamy do czynienia z publikacją, w której zebrano w jednym miejscu, chyba nieprzypadkowo, największych wrogów Rosji: Polskę, Ukrainę, Gruzję i Stany Zjednoczone – zauważa w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Felgengauer.

Jeden z byłych polskich wiceministrów obrony sugeruje w rozmowie z „Rz”, zastrzegając anonimowość, że „znalezienie” gromów może być rosyjską prowokacją. – Wiadomo, że Rosjanie przejęli gromy podczas wojny w Gruzji, ale o tym, co dalej z nimi zrobili, już się nie dowiedzieliśmy. Być może mamy teraz jakiś trop w tej sprawie – mówi.

Zestaw Grom, obsługiwany przez jednego żołnierza, składa się z pocisku rakietowego w jednorazowej wyrzutni rurowej, mechanizmu startowego oraz źródła zasilania. Ważąca 16,5 kg broń jest przeznaczona do zwalczania nisko lecących samolotów i śmigłowców. Według relacji „Izwiestii” 14 sierpnia rosyjscy piloci patrolujący obszar powietrzny nad Czeczenią dostrzegli, że w stronę ich samolotu została wystrzelona rakieta ziemia-powietrze. Nie trafiła maszyny lecącej na dużej wysokości i wybuchła w powietrzu. Rosjanie zainteresowali się sprawą, bo w ostatnich trzech latach – jak podał dziennik „Izwiestia” – „przenośnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych (...) czeczeńscy bojownicy nie posiadali”. Rozpoczęto poszukiwania i tak, według gazety, znaleziono gromy w Childecharoj.

Tekst rosyjski dziennik opatrzył zdjęciem rakiet. A na swojej stronie internetowej (www.izvestia.ru) zamieścił materiał filmowy z Czeczenii.

Publikacja „Izwiestii” zbiegła się w czasie z wizytą polskiego wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka w Moskwie.

Polskie MSZ przypuszcza, że rakiety trafiły do Czeczenii z arsenałów broni przejętych przez oddziały rosyjskie lub osetyjskie na terytorium Gruzji

masz pytanie, wyślij e-mail do autorów:

t.serwetnyk@rp.pl, m.szymaniak@rp.pl

Rzeczpospolita

Trener smakosz Janusz Wójcik: życie i twórczość

Stefan Szczepłek 23-10-2008, ostatnia aktualizacja 23-10-2008 01:31

Jest jedną z najpopularniejszych postaci polskiej piłki. Na tę popularność pracował na boisku, na ławkach trenerskich, w ławach sejmowych i w knajpach. Ciekawe, co powie prokuratorom

Janusz Wójcik wspinał się wolno po szczeblach kariery, rozpoczynając niezbyt efektownie – od klubów w rodzaju Pogoni Grodzisk Mazowiecki i Huragan Wołomin.

Był jednak młody, zdolny, elokwentny, przystojny, skończył AWF i cieszył się poparciem kolegów ze Związku Młodzieży Socjalistycznej. Został nadzieją polskiej piłki, która po sukcesie na mundialu w Hiszpanii (1982) toczyła się jeszcze siłą rozpędu, ale gołym okiem widać było, że wejście nowych ludzi jest nieuniknione.

Moneta w skarpecie

Godzina Janusza Wójcika wybiła po raz pierwszy na Okęciu. Reprezentacja juniorów trenowana przez Mieczysława Broniszewskiego udawała się na jakiś mecz. Celnicy zupełnie nieoczekiwanie postanowili sprawdzić bagaże, od czego przy wyjeździe reprezentacji Polski zwykle odstępowali. I u trenera znaleziono cenną monetę, której nie miał prawa wywieźć.

PZPN jakby na to czekał. Nie wdając się w szczegóły, szybko zwolnił Broniszewskiego, a jego funkcję trenera kadry juniorów do lat 16 dostał właśnie Janusz Wójcik.

Miał dobrą głowę do interesów i słabą do alkoholu. Zatrudniali go koledzy, którzy też potrafili liczyć pieniądze, albo ci, którzy uwierzyli w jego wielkość

Urodzony w roku 1953 w Warszawie, wychowanek Agrykoli, piłkarz Gwardii. Rozegrał w jej barwach jeden niecały mecz w pierwszej lidze w roku 1972, kiedy miał 19 lat. Był kolegą z drużyny mistrzów olimpijskich Jerzego Kraski i Ryszarda Szymczaka. Grał jednak słabiej od nich, Gwardia okazała się dla niego za silna, musiał się więc zadowolić słabszym od niej Ursusem i stołecznym Hutnikiem. Kiedy jego teść, dyplomata, pracował w Pakistanie, Janusz Wójcik próbował sił w tamtejszej drużynie z Rawalpindi.

Bożyszcze Białegostoku

Wójcik był miły, stawiał wódkę dziennikarzom i z przyjemnością wspólnie z nimi ją spożywał. To ważny szczegół, bo umiejętność współżycia z kilkoma głośnymi dziennikarzami w różnych okresach bardzo mu pomagała. Przedstawiany był bowiem w znacznie lepszym świetle, niż na to zasługiwał.

Potwierdzeniem jego trenerskiej klasy miał być sukces Jagiellonii Białystok. W roku 1987 Wójcik wprowadził ją pierwszy raz do ekstraklasy i stał się bohaterem Polski północno-wschodniej. Nikogo nie interesowało, jak do tego doszło, bo kibic woli tego nie wiedzieć, dopóki jego drużyna wygrywa. Jednak na początku następnego sezonu Jagiellonia zaczęła przegrywać, tłumaczono to zbyt dużymi wydatkami związanymi z awansem. Wójcik z Białegostoku wyjechał, ale od razu czekała na niego praca w PZPN z kadrą juniorów do lat 18.

Przez dwa lata z rzędu od awansu z juniorami do finałów mistrzostw Europy dzielił go tylko jeden mecz i to na polskim boisku. Ale przegrał, lecz porażka nie wpłynęła na jego karierę. Zwykle po czymś takim trener traci posadę. On awansował. Wśród działaczy PZPN mających wpływ na decyzje było w tamtych czasach wielu ludzi związanych z Gwardią i resortem spraw wewnętrznych. Wójcik jako były zawodnik Gwardii mógł zawsze liczyć na ich poparcie.

Bohater z Barcelony

Został trenerem reprezentacji olimpijskiej, która w roku 1992 odniosła największy sukces od czasów srebrnego medalu zdobytego w Montrealu (1976) przez drużynę Kazimierza Górskiego. Zajęła drugie miejsce w turnieju w Barcelonie, przegrywając finał z Hiszpanią na stadionie Camp Nou 2:3. Decydująca bramka padła w 90. minucie.

Reprezentacja olimpijska została de facto sprywatyzowana. Grupa ludzi połączonych ze sobą nie tyle miłością do futbolu, ile interesem, powołała Fundację Piłkarskiej Reprezentacji Olimpijskiej. Jednym z pomysłodawców był Włodzimierz Lubański, który namówił Zbigniewa Niemczyckiego, wówczas jednego z najbogatszych Polaków, aby stanął na jej czele.

Wójcik jako trener drużyny, na którą pracowało tyle osób i firm, czuł się jak ryba w wodzie. Srebrny medal olimpijski umocnił jego pozycję. Nie przeszkodziły mu ani posądzenia o zażywanie środków dopingujących przez trzech zawodników, ani pijaństwo w samolocie wracającym z Barcelony do Warszawy. Wójcik przy pomocy kilku piłkarzy próbował dokonać zamachu stanu i ze swojej drużyny zrobić pierwszą reprezentację. Kazimierz Górski, ówczesny prezes PZPN, zorientował się w porę, co się święci, i wszelkie zakusy Wójcika ukrócił.

Przyjęła go Legia. Na Łazienkowskiej skompletował ekipę, z którą pracował przed igrzyskami w Barcelonie. Zatrudnił swojego asystenta Pawła Janasa. W ostatniej kolejce sezonu 1992/93 na boiskach w Krakowie i Łodzi Legia i ŁKS ścigały się o tytuł mistrzowski. Decydowały bramki. Legia wygrała z Wisłą 6:0, a ŁKS z Olimpią Poznań 7: 1.

Przekręt widać było gołym okiem. Kibice Wisły śpiewali “Wisełka Kraków k...ą warszawiaków”. PZPN pozbawił Legię tytułu. Prokuratura umorzyła śledztwo. Piłkarzom i trenerowi włos z głowy nie spadł.

7 stycznia 1994 roku Janusz Wójcik przeprowadził poranny trening z Legią, a wieczorem siedział już w samolocie lecącym na Bliski Wschód. Objął reprezentację olimpijską Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nikogo nie poinformował o swoich planach.

Ulubieniec polityków

Towarzysze o Wójciku nie zapomnieli. Przy cichym poparciu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w roku 1997 został trenerem pierwszej reprezentacji. Ten wybór spotkał się z dość powszechną akceptacją kibiców, prasy i piłkarzy, co łatwo zrozumieć. Kibicom Wójcik mówił, że Polskę stać na zwycięstwa nad każdym przeciwnikiem. Piłkarzom obiecał pieniądze większe, niż dotychczas mieli, ponieważ sam chciał mieć więcej. Dziennikarzy omamił, zauroczył lub kupił. Potrafił zbudować mit trenera zwycięzcy, mimo że niczego jeszcze nie wygrał. Kiedy wyjeżdżał na mecz z Anglią, na treningu zjawił się nawet premier Jerzy Buzek, wręczając mu na szczęście wojskowe polskie czako. Ale reprezentacja grała słabo.

Wójcik miał wyjątkowo mocną głowę do interesów i słabą do alkoholu. Znał dobrze środowisko piłkarskie, w którym miał wielu wyznawców. Zatrudniali go albo koledzy, również potrafiący liczyć pieniądze, albo ludzie, którzy uwierzyli w jego wielkość. W ciągu ostatnich ośmiu lat był m.in. menedżerem Pogoni Szczecin, trenerem Śląska Wrocław, Anorthosisu Famagusta, Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, Znicza Pruszków i Widzewa Łódź.

Wszędzie pracował po kilka miesięcy lub tygodni i zawsze odchodził w podobnych okolicznościach – jako człowiek, którego dotyczy słynne powiedzenie Kazimierza Górskiego: “Wójcik? Dobry trener, ale z jedną wadą – nie ma wyników”.

W ogóle go to nie zrażało. Kiedy widział, że jakaś drużyna nie wygrywa, dzwonił do prezesa, proponując swoje usługi. Podobno jeszcze we wtorek złożył taką ofertę prezesowi Cracovii.

Dał się na to nabrać prezes Widzewa Sylwester Cacek. Wiosną, niemal nazajutrz po swoim płomiennym antykorupcyjnym wystąpieniu na zjeździe PZPN, zatrudnił Wójcika na kilka ostatnich meczów w sezonie, przekreślając w ten sposób wszystko, co powiedział.

Nabierali się też politycy. Z Dębskim łączyły Wójcika interesy. Swoim konsultantem do spraw sportu uczynił go premier Leszek Miller. Do klasyki futbolowych aforyzmów przeszło powiedzenie Wójcika: “Kasa, Misiu, kasa”.

Autem po torach

W roku 2005, z poparciem 4236 osób z okręgu białostockiego, które widocznie pamiętały jeszcze jego pracę z Jagiellonią, został posłem na Sejm z listy Samoobrony. W wyniku uzgodnień między partiami powierzono mu nawet funkcję przewodniczącego Sejmowej Komisji Kultury Fizycznej i Sportu.

Kilka tygodni później upił się na Balu Mistrzów Sportu i wracał do domu samochodem, trzymając się dla bezpieczeństwa torów tramwajowych. Jako poseł znalazł się w składzie delegacji do Cardiff, gdzie Polsce i Ukrainie przyznawano prawo organizacji mistrzostw Europy, ale nie był tego całkiem świadomy.

Kiedy przychodził mocno spóźniony i zmęczony na konferencje po meczach Świtu Nowy Dwór, odpowiadał na nasze pytania, jakby nie widział meczu. Nie można pociągnąć go do odpowiedzialności za ewentualne czyny korupcyjne popełnione przed lipcem roku 2003, ponieważ dopiero wtedy wprowadzono do kodeksu karnego paragraf o korupcji w sporcie. Szkoda. Z tak banalnego powodu nie poznamy całej prawdy o tym barwnym życiu.

Janusz Wójcik, urodzony 18 listopada 1953 roku w Warszawie. Z reprezentacją olimpijską zdobył srebrny medal na igrzyskach w Barcelonie, później prowadził m.in. Legię Warszawa i reprezentację Polski seniorów. W latach 2005 – 2007 był posłem Samoobrony

masz pytanie, wyślij e-mail do autora:

s.szczeplek@rp.pl

Rzeczpospolita