piątek, 21 września 2007

Proces Bubla ws. kampanii UE może ruszyć za dwa miesiące

az, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 12:36

Najwcześniej za dwa miesiące ruszy ponowny proces Leszka Bubla, oskarżonego o nawoływanie do antysemityzmu w spotach wyborczych z kampanii referendalnej ws. UE. W piątek sąd odroczył sprawę, bo chce jeszcze zbadać poczytalność oskarżonego.

Sprawa dotyczy spotu z 2003 r., gdy komitety wyborcze prezentowały w mediach materiały reklamowe w kampanii przed referendum akcesyjnym.

3 czerwca 2003 r. na antenie TVP w bloku audycji referendalnych firmowane przez Bubla Polskie Stowarzyszenie "Nie dla Unii Europejskiej" wyemitowało spot, zaczynający się od hasła: "to im zależy, aby Polacy poszli do referendum". Na ekranie przedstawiono wtedy brodatego mężczyznę w czarnym kapeluszu i czarnym płaszczu. Wypowiada on słowa: "przed wojną 30 procent kamienic należało do nas. Obecnie Polska przeszkadza skutecznie w rewindykacji naszego majątku. Wierzymy, że to się zmieni po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Będziemy mogli odzyskać nasze kamienice i dlatego 7 i 8 czerwca mówimy tak dla Unii Europejskiej".

Następnie na ekranie pojawił się Bubel mówiący, że jest prezesem stowarzyszenia oraz redaktorem naczelnym gazety, która publikuje teksty na temat zagrożeń związanych z przystąpieniem Polski do UE. Po napisie: "nie dla UE to tak dla Polski, co każdy Polak powinien wiedzieć o UE" następuje słowny komentarz reklamujący tygodnik Bubla - "Piszemy o sprawach, o jakich inni boją się nawet pomyśleć". W publicznych wypowiedziach Bubel określał się mianem "naczelnego antysemity RP".

Bubel w informacji dla mediów o piątkowej rozprawie podał, że "zaskarżony spot z Żydem w roli głównej" został wyprodukowany przez Jacka Kurskiego - ówczesnego szefa kampanii medialnej LPR, dziś w PiS "oraz przy udziale Romana Giertycha i Zygmunta Wrzodaka, przekazany nieodpłatnie Leszkowi Bublowi", który wyemitował go w TVP w ramach darmowych bloków referendalnych. Bubel chce, by Kurski, Giertych i Wrzodak zeznawali w jego procesie.

Spytany o to w piątek przez Kurski przyznał, że pamięta ten spot, który "wpłynął do montażowni". Mówił, że wtedy wiele osób przynosiło różne materiały. "Myśmy nie zdecydowali się go wyemitować, uznając, że jest antysemicki. A siedzącemu w montażowni obok Bublowi tak się on spodobał, że to on postanowił go wyemitować. Taka jest między nami różnica" - mówił Kurski . Podkreślił, że nigdy nie zdecydowałby się na wyemitowanie takiego spotu, bo nie jest antysemitą, podobnie jak nie są nimi, jego zdaniem, ani Wrzodak, ani Giertych. "Antysemityzm wyklucza z cywilizacji" - dodał.

Proces ma swoją historię, bo Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa we wrześniu zeszłego roku umorzył ten proces, uznając, że wypowiedzi Bubla ze spotu mieściły się w ramach przysługującego mu prawa swobody wypowiedzi, które wynika z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Sąd nie dopatrzył się w nim cech nawoływania, nakłaniania czy podżegania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych lub wyznaniowych, za co grozi do 2 lat więzienia.

Sąd odwoławczy uchylił to orzeczenie i nakazał powtórzyć proces w I instancji. W piątek sąd podjął kolejną próbę jego rozpoczęcia (w sierpniu się to nie udało, bo Bubel się nie stawił). Na przeszkodzie stanęła jednak kwestia związana z koniecznością zbadania poczytalności oskarżonego.

Na początku rozprawy sąd sprawdził dane Bubla (50 lat, z zawodu jubiler, jak powiedział - od 17 lat wykonuje zawód dziennikarza, jest redaktorem naczelnym sześciu ogólnopolskich gazet i zarabia miesięcznie 2 tys zł).

Potem zwykle sąd pyta o karalność i o to, czy był leczony psychiatrycznie. Bubel przyznał, że jest karany, a gdy chodzi o leczenie, oświadczył, że "raz do roku jest nękany przez prokuraturę i wzywany na badania psychiatryczne". Twierdził, że wezwania docierają do niego po terminie i gdy się tak kiedyś stało, został zatrzymany przez ABW i odwieziony do Tworek. "I zaraz cała Polska o tym wiedziała, urządzano konferencje prasowe" -

mówił.

W tej sytuacji prokurator wniósł w piątek przed sądem, by Bubla przebadać także w tej sprawie - w związku z tym, że już wcześniej była badana jego poczytalność. "Protestuję! Może pana prokuratora przebadać?! To jest właśnie to nękanie, to są odgórne zalecenia od Ziobry i jego zastępcy Engelkinga!" - wykrzykiwał Bubel. Jego obrońca Iwona Zielinko uznała, że nie ma potrzeby dodatkowych badań, bo "poczytalność Bubla nigdy nie była kwestionowana".

Sąd odroczył proces do 27 listopada. Do tego czasu zbierze informacje o wynikach badań Bubla w innych sprawach i zdecyduje, czy zamówić kolejną opinię biegłych psychiatrów.

Niezależnie od tej sprawy, Bubel ma wiele innych spraw karnych i cywilnych o szerzenie antysemityzmu w publikacjach, czy na plakatach. Białostocka prokuratura okręgowa, która zarzuca mu podobne przestępstwa rozważała nawet wystąpienie o delegalizacji Polskiej Partii Narodowej Bubla.

Lekarze: Nie mogliśmy zatrzymać małej Jannat w Polsce

kt, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 13:57

- Lekarze nie mogli zatrzymać małej Irakijki, Jannat, w Polsce - przekonywał w piątek dziennikarzy lekarz z Dolnośląskiego Centrum Chorób Serca Medinet we Wrocławiu, który zajmował się dziewczynką, Girish Sharma.

Zobacz powiekszenie
Fot. Natalia Dobryszycka / AG
10-miesięczna Jannat Ahmed Salah będzie operowana w centrum Medinet

11-miesięczna Jannat przeszła we Wrocławiu skomplikowaną operację serca i kilka dni temu odleciała do Bagdadu. Zmarła w czwartek rano. - Ojciec dziewczynki nie chciał zostać w Polsce, był gotów nawet we własnym zakresie wrócić do Iraku. Nie mogliśmy zatrzymać dziecka bez ojca - powiedział w piątek dziennikarzom lekarz.

Zapewnił, że dziewczynka została wypisana ze szpitala w bardzo dobrym stanie; dobrze zniosła też podróż samolotem do Iraku.

Przyznał, że nie wie, w jakich warunkach dziecko mieszkało w swojej ojczyźnie. - Nie mamy pojęcia w jakich warunkach mieszkała Jannat w Iraku, ale mieszkała w nich przecież przez pierwsze miesiące swojego życia - dodał.

Zdaniem lekarza, powodem śmierci Jannat mogło być to, że nie podawano jej lekarstw. - Obawiam się, że jak dziecko trafiło do domu rodzice zamiast trafić z nim do lekarza na konsultacje, zająć się dzieckiem, chcieli się nim nacieszyć - powiedział lekarz.

Prokuratura we Wrocławiu bada sprawę

Jak poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Małgorzata Klaus, prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie narażenia na utratę życia lub zdrowia małej Irakijki. Dodała, że w sprawie zabezpieczono już dokumentację medyczną. - Prokuratorzy będą musieli sprawdzić, czy zabieg przebiegł prawidłowo, ponadto będą się także interesować tym, w jakich warunkach dziewczynka wracała do Bagdadu - wyjaśniła.

Jannat czekała jeszcze jedna operacja

Dziewczynka urodziła się z anatomiczną wadą serca i innymi anomaliami, które wrocławscy lekarze zdecydowali się zoperować - mimo wielkiego ryzyka ze względu na wiek dziecka. W Polsce tego typu wadę operuje się u dzieci tuż po urodzeniu, w pierwszych dwóch tygodniach.

Do Polski Jannat trafiła dzięki polskim żołnierzom stacjonującym w Iraku. Gdy dowiedzieli się od irackiego tłumacza - Basima, dziadka Jannat, o kłopotach zdrowotnych wnuczki, zorganizowali jej transport do Polski.

Dziewczynka była operowana pod koniec lipca, dzięki pomocy ludzi, którzy wpłacali pieniądze na specjalne konto bankowe. W sumie udało się uzbierać ponad 30 tys. zł, które wydano na operację, opiekę oraz pobyt ojca i dziadka w Polsce.

Kilka dni przed powrotem Jannat do Bagdadu dr Piotr Kołtowski, dyrektor Dolnośląskiego Centrum Chorób Serca Medinet we Wrocławiu tłumaczył, że dziewczynka będzie potrzebowała drugiej operacji, ale dopiero wtedy, gdy podrośnie.

Chile: Sąd Najwyższy zdecydował o ekstradycji Fujimoriego do Peru

cheko, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 15:52

Chilijski Sąd Najwyższy zdecydował w piątek o ekstradycji do Peru byłego prezydenta tego kraju Alberta Fujimoriego, ściganego przez władze w Limie za spowodowanie śmierci 25 osób oraz korupcję. Orzeczenie jest ostateczne i nie podlega apelacji.

Sędzia Alberto Chaigneau sprecyzował, że o ekstradycję wystąpiono w związku z dwoma przypadkami pogwałcenia praw człowieka i pięcioma sprawami o korupcję w latach 1990-2000, kiedy Fujimori był prezydentem Peru.

Agencja Associated Press napisała, że chilijski rząd zamierza przeprowadzić ekstradycję jak najszybciej.

69-letni Fujimori przebywa w Chile od 2005 roku. Poszukiwany międzynarodowym listem gończym, został osadzony w areszcie śledczym 6 listopada 2005 r., kilka godzin po przylocie do Santiago. W maju ubiegłego roku chilijski Sąd Najwyższy wyraził zgodę na zwolnienie go za kaucją. Zabronił mu jednak opuszczać Chile do czasu wydania orzeczenia w sprawie ekstradycji do Peru.

Fujimori, syn imigrantów japońskich, w listopadzie 2000 roku uciekł do Japonii, po obaleniu jego rządu w następstwie skandalu łapówkarskiego.

Władze w Limie zarzucają Fujimoriemu odpowiedzialność za dokonanie przez wojskowych na początku lat 90. dwóch masakr, w których zginęło 25 ludzi. Po objęciu władzy prezydent cieszył się olbrzymią popularnością, przede wszystkim z powodu skutecznych działań przeciwko komunistycznej partyzantce.

Złotka wygrały z Hiszpanią

misza
Polskie siatkarki pokonały Hiszpanki 3:0 w pierwszym meczu mistrzostw Europy.
Faworyzowane Polki na inaugurację mistrzostw nie miały większych kłopotów z pokonaniem Hiszpanek. Siatkarki z Półwyspu Iberyjskiego dzień wcześniej stoczyły dramatyczny bój z Bułgarkami, przegrywając 2:3. Być może to spotkanie kosztowało je sporo sił, a polskie siatkarki w hali Alverberg grały po raz pierwszy.

Trener "złotek" Marco Bonitta postawił na szóstkę sprawdzoną we wcześniejszych spotkaniach. Dlatego też nie było zaskoczeniem brak Małgorzaty Glinki w wyjściowym składzie. Najlepsza zawodniczka Europy z 2003 roku na parkiecie pojawiła się dopiero w końcowych fragmentach trzeciego seta, kiedy losy spotkania były już praktycznie przesądzone.

Spotkanie rozpoczęło się po myśli Polek, który objęły prowadzenie 3:0. Trener Hiszpanek Aurelio Urena szybko porosił o czas, ale nie był w stanie zatrzymać rozpędzającej się polskiej maszyny. Dobre przyjęcie zagrywki przeciwniczek sprawiła, że Milena Sadurek łatwo rozrzucała blok Hiszpanek. Niemal bezbłędne na środku siatki były Eleonora Dziękiewicz i Maria Liktoras.

Wprawdzie rywalki doprowadziły do remisów - 19:19 i 21:21 - to finisz "złotek" był imponujący. Decydujący punkt blokiem zdobyła Dziękiewicz.

Pozostałe partie również przebiegały pod dyktando podopiecznych Marco Bonitty, choć nie zawsze odzwierciedlał to wynik pojedynku. Hiszpanki dzielnie radziły sobie w obronie, ale gorzej były już z innymi elementami. W drugim secie ambitnie obroniły trzy setbole, ale potem same, psując zagrywkę, podarowały Polsce ostatni punkt.

Hiszpanki nie rezygnowały i w ostatnim secie, przynajmniej do drugiej przerwy technicznej, mogły mieć jeszcze nadzieję na poprawę wyniku. Finisz należał do Mileny Rosner, która kończyła skutecznie niemal każdy atak. Ostatni punkt meczu zdobyły Sadurek z Dziękiewicz blokiem - w tym elemencie przewaga Polek była największa.

"Po ostatnim zdobytym punkcie powiedziałyśmy sobie, że nieważny jest styl, ale liczy się zwycięstwo. Cieszymy się, że udanie weszłyśmy w te mistrzostwa. Hiszpanek się nie obawiałyśmy, ale też nie zlekceważyłyśmy. Podeszłyśmy do spotkania maksymalnie skoncentrowane. Rywalki dobrze broniły, mądrze też atakowały ze skrzydeł" - podsumowała spotkanie Dorota Świeniewicz, kapitan polskiej reprezentacji.

W sobotę Polki zmierzą się z Czechami, które w pierwszym swoim spotkaniu, także w piątek, pokonały Bułgarię 3:2.

Korona - Legia 1:0. I passa się skończyła


rb, mac, ag Kielce
Po 54 dniach glorii i chwały, siedmiu kolejnych zwycięstwach ligowych, jednej tylko straconej bramce piłkarze Legii zasłużenie przegrali pierwszy mecz w sezonie - w Kielcach z Kolporterem-Koroną
"Nadchodzi taki dzień, w którym niepokonana drużyna padnie na kolana" - w ten sposób reklamowano to spotkanie w Kielcach. To spotkanie miało być wydarzeniem jesieni Orange Ekstraklasy. Krocząca od zwycięstwa do zwycięstwa Legia przyjechała do Kielc, gdzie zawsze było jej ciężko o punkty. Trenerem Kolportera jest legenda Legii, Jacek Zieliński, a dyrektorem sportowym Paweł Janas - ten, który doprowadził zespół do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Obaj byli wybitnymi środkowymi obrońcami, grali na mistrzostwach świata. Janas zdobył nawet medal.

W obecnej Legii kluczowym defensorem jest Dickson Choto, klasą dorównujący Janasowi i Zielińskiemu z najlepszych lat. W piątek po niespełna dwóch minutach było widać, jak brakuje go drużynie lidera z Łazienkowskiej. Zastępujący kontuzjowanego reprezentanta Zimbabwe Błażej Augustyn bezmyślnie i za lekko wybił piłkę. Ta trafiła pod nogi Mariusza Zganiacza. Podanie do Ediego, odegranie piętą do Grzegorza Bonina, płaski strzał po ziemi i Legia po raz pierwszy w tym sezonie przegrywała. Augustyn do końca grał źle i bojaźliwie. Podobnie jak i kolejny ze zmienników - Miroslav Radović. Po trzech kolejkach na ławce wrócił do pierwszego składu. Grał bardzo słabo. Po godzinie zastąpił go Kamil Grosicki. Lepszy nie był, w 82. min zmarnował idealną okazję do wyrównania.

Po zdobyciu gola Korona mogła grać w swoim ulubionym stylu. Po stracie piłki wycofywała się na swoją połowę, zastawiała zasieki nie do przebycia w środku boiska, neutralizowała Vukovicia, Rogera oraz Gizę i kontratakowała. Receptą były dalekie wybicia do Robaka. Legia była więcej przy piłce, niby łatwo dochodziła pod bramkę kielczan, ale nic z tego nie wynikało. Strzałów było sporo, ale zdecydowana większość niecelnych albo blokowanych przez ofiarnych kielczan.

Warszawianie, którzy przegrywali po raz pierwszy w sezonie, grali nerwowo. Vuković tracił piłkę za piłką, źle podawał, źle przyjmował piłkę. Roger próbował strzelać z własnej połowy, nie było z niego wielkiego pożytku. Zawiedli pomocnicy, źle grali napastnicy. Takesure Chinyama jak zwykle udowodnił, że aby strzelić gola potrzebuje pięciu dobrych okazji. W piątek miał cztery. A jego zmiennik Bartłomiej Grzelak - żadnej.

Kielczanie spokojnie kontrolowali grę, skutecznie się bronili i - jako pierwsi w sezonie - nie tylko odebrali punkty Legii, ale i nie pozwolili jej na strzelenie bramki. - Jak Legia i Wisła wygrają swoje mecze, będzie po sezonie. Przewaga będzie już za duża - prorokował przed meczem komentator Canal+ Kazimierz Węgrzyn. Kolporter-Korona sprawił, że fanów Orange Ekstraklasa emocje czekają jeszcze wiele miesięcy.

Jeśli jedyna już teraz niepokonana w lidze Wisła Kraków wygra w niedzielę z Polonią Bytom, będzie miała tylko punkt straty. Korona zmniejszyła dystans do pięciu punktów.

Nowy historyczny rekord euro wobec dolara - 1,412

PAP
2007-09-22, ostatnia aktualizacja 2007-09-22 07:24

Po przełamaniu w czwartek psychologicznej granicy 1,40 kurs euro wobec dolara amerykańskiego kontynuował w piątek marsz w górę i osiągnął w ciągu dnia nowy rekord wszech czasów - 1,412 dolara


Pod koniec dnia w Nowym Jorku kurs eurowaluty, będącej w obiegu w 13 krajach o 317 mln mieszkańców, dających w sumie 15 procent światowego produktu krajowego brutto, opadł nieco, do 1,4083 dolara, utrzymując się jednak nadal powyżej 1,4076 notowanych dobę wcześniej

Nieprzerwany wzrost wartości waluty europejskiej skłonił w piątek prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego do ponownego zaapelowania do Europejskiego Banku Centralnego (EBC), by poszedł w ślady Rezerwy Federalnej (Fed), czyli amerykańskiego banku centralnego i obniżył stopę procentową, co podtrzymałoby słabnącą konkurencyjność produktów eksportowych Francji i innych krajów eurolandu

Podobne zaniepokojenie zgłaszają sami eksporterzy europejscy, których produkty stają się coraz droższe z powodu rosnącego euro

Jeden z największych z nich, światowy potentat lotniczy Airbus zasygnalizował, że jeżeli euro będzie nadal rosło, konieczne stanie się poszukiwanie dalszych, trudnych oszczędności po stronie kosztów

Dyrektor Naczelny Airbusa Fabrice Bregier powiedział w piątkowym wywiadzie dla radia BMF, że przeprowadzony w jego firmie ostatnio program restrukturyzacyjny i oszczędnościowy opierał się na kursie 1,35 dolara za euro, a jego celem było stworzenie oszczędności w wysokości 2,8 mld dolarów. Jeśli kurs euro wzrośnie do 1,45 dol., Airbus, konkurujący o światowy prymat z amerykańskim Boeingiem, będzie musiał z wielkim trudem wygospodarować po stronie kosztów dalsze oszczędności w wysokości 1,45 mld dolarów

Mimo apeli i kalkulacji eksporterów, prezes EBC Jean-Claude Trichet, wspierany przez kanclerz Niemiec panią Angelę Merkel, stoi twardo na stanowisku, że Eurobank musi pozostać całkowicie niezależny w swoich decyzjach i nie może poddawać się żadnym naciskom. Zdaniem Tricheta, niezawisłość banku jest kamieniem węgielnym jego polityki pieniężnej, kluczowym dla wypełniania jego "pierwotnych celów"

Na ostatnim posiedzeniu 6 września EBC pozostawił na niezmienionym poziomie 4 procent swą główną stopę procentową, a w prognozach analityków przewiduje się, że na kolejnym posiedzeniu w najbliższych tygodniach bank ten może nawet podnieść swą stopę, czyli postąpić odwrotnie niż Fed, która w obliczu kryzysu finansowego zapoczątkowanego na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych wysokiego ryzyka zdecydowała się 18 września obniżyć swe dwie główne stopy procentowe i to aż o pół punktu procentowego

Wielu analityków ocenia, że wzrost kursu euro jest przede wszystkim potwierdzeniem słabości dolara, który w piątek tracił na wartości także wobec innych głównych walut, z wyjątkiem jena japońskiego. Spadający kurs waluty amerykańskiej opiera się na kalkulacjach, że Fed w obawie przed recesją i kryzysem finansowym będzie musiała jeszcze raz obciąć w tym roku swą główną stopę procentową, stopę funduszy federalnych, która po wtorkowej obniżce wynosi 4,75 proc

Piątek przyniósł też pierwszy od kilku dni sygnał stabilizacji, jakim jest zatrzymanie się rosnącej nieustannie ceny złota, która od wtorku znajduje się na najwyższym od 23 lat poziomie. Na giełdzie New York Mercantile Exchange cena uncji trojanskiej złota zamknęła się w piątek na poziomie 731,40 dolara, w porównaniu z 732,40 w czwartek. Również ceny złota w kontraktach futures na kolejne najbliższe miesiące obniżyły się w piątek o ok. 1 dolara

Jednak agitacja w Radiu Maryja

Wojciech Szacki
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 09:08

Mamy wątpliwości, na kogo głosować. Ja tylko powiem: mam głosować na PiS, jedynie ma szanse coś zrobić dla Polski - mówił wczoraj rano w kazaniu o. Stanisław Kuczek, redemptorysta z Torunia.

Zobacz powiekszenie
Fot. REUTERS
O. Tadeusz Rydzyk. Na zdjęciu w czasie audycji w Radiu Maryja

Mszę z toruńskiego kościoła św. Józefa transmitowało Radio Maryja. O. Kuczek o wyborach mówił sporo: - Idą wybory. Ludzie mnie pytają: Ojcze, na kogo głosować. Nigdy nie powiem. Ja tylko powiem: W tej chwili mam głosować na PiS, jedynie ma szanse coś zrobić dla Polski. Inni nie mają szans. Ale to moje zdanie, wasza sprawa jest inna.

I dalej: - Natomiast co zrobicie z sumieniem, jeżeli zawiesicie dekalog, idąc z kościoła do punktu wyborczego? I tam się okazuje, że się nie liczycie ani z aborcją, bo partia, której krzyżyk postawiliście, jest za aborcją, eutanazją, małżeństwami homoseksualnymi, miękkimi narkotykami? A przecież to partie, nawet jedna jest bardzo popularna, rywalizuje z PiS, jest za tym. Jak pogodzicie to z sumieniem swoim? Czy jeszcze raz powiecie, że mieszamy się do polityki? Ale ja wołam: dlaczego ktoś zawiesił dekalog, idąc do urny? I tu jest grzech, i tu jest problem spowiedzi i poprawy.

Jeszcze we wtorek w tym samym Radiu Maryja można było usłyszeć zapewnienie, że nie będzie agitacji na antenie. - Radio Maryja nie sprzyja żadnym ugrupowaniom, nie namawia do głosowania tylko na jedną partię - mówił o. Piotr Andrukiewicz. - Proponujemy, żeby może trochę powstrzymać się od takiego agitacyjnego trochę tonu na antenie Radia Maryja.

• W środę w Radiu Maryja wystąpił wicepremier Przemysław Gosiewski. Niemal dwie godziny chwalił rząd, krytykował opozycję. - I panie premierze, jeszcze główne punkty programu PiS, mamy kampanię - dopytywał się o. Jan Król. - Dokończymy walkę z korupcją i układami. To twarda walka, ale jest potrzebna, abyśmy żyli w państwie sprawiedliwym i prawym - obiecał Przemysław Gosiewski.

Źródło: Gazeta Wyborcza

PŚ w rugby: Jaskiniowiec ostatnią nadzieją Francji

mik
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 00:25
Zobacz powiększenie
Sebastien Chabal w meczu z Argentyną
Fot. HOWARD BURDITT REUTERS

Jeśli Francja przegra w piątek w meczu Pucharu Świata z Irlandią (o 21.00, transmisja w stacji Polsat Sport) odpadnie z turnieju. Po raz pierwszy w historii turnieju gospodarz nie wyjdzie z grupy!

Zobacz powiekszenie
Fot. PHILIPPE WOJAZER REUTERS

Francuzi, którzy w Pucharze Świata mieli powtórzyć sukces piłkarzy sprzed dziewięciu lat i sięgnąć po mistrzostwo globu, zawiedli już w pierwszym meczu. Porażka z Argentyną 12:17 sprawiła, że każdy następny mecz w grupie to dla gospodarzy turnieju walka o przetrwanie. W niedzielę było ławo - Trójkolorowi pokonali Namibię - najsłabszy zespół grupy 87:10. Prawdziwy sprawdzian czeka ich jednak w piątek - Irlandia, to Czarny Koń mistrzostw.

Chabal ich poprowadzi

- Piątkowy mecz będzie dla nas jak spotkanie w fazie pucharowej. Porażka oznacza odpadnięcie z turnieju - mówi Jo Maso, menedżer francuskiej drużyny. - Podobnie będzie zresztą za tydzień, gdy w niedzielę zagramy z Gruzją.

Asem atutowym ekipy trener Bernarda Laporte'a ma być Sebastien Chabal - potężny, długowłosy ulubieniec kibiców - zwany przez nich pieszczotliwie Jaskiniowcem. W meczu z Namibią był kluczową postacią drużyny. Zdobył dwa przyłożenia.

- Powinniśmy podążać jego śladem, bo widać, że jest tu w formie - mówi Frederic Michalak. -Inne zespoły boją się go i powinniśmy czerpać z tego przewagę. Chabal będzie absorbował dwóch, czy trzech zawodników rywala, a wtedy stworzy się przestrzeń, którą będziemy mogli wykorzystać.

- Myślę, że Chabal największym zagrożeniem jest, gdy wchodzi z ławki na ostatni kwadrans w meczu - uspokaja Irlandczyków ich szkoleniowiec od defensywy, Graham Steadman. Według niego zadaniem zespołu będzie zatrzymanie Chabala wszelkimi możliwymi środkami w początkach spotkania, aby żadnym efektownym zagraniem nie porwał za sobą kolegów z drużyny i nie ożywił publiczności na stadionie. - Jeśli uciszymy stadion w ten sposób, to będzie znaczyło, że wykonaliśmy co do nas należało - dodaje Steadman.

Gospodarze faworytem

Mimo porażki w pierwszym meczu to Francja jest faworytem. Irlandczycy nie błysnęli w swoich poprzednich meczach - Namibię pokonali 32:17, a przeciwko Gruzji z trudem uniknęli kompromitującej porażki wygrywając 14:10.

- Nie sądzę, żeby Irlandia była w kryzysie - mówi Raphael Ibanez, kapitan francuskiej drużyny. - Nie wątpię w nich nawet przez moment. Pewnie nie mogli w poprzednich meczach znaleźć właściwego rytmu gry. W każdym bądź razie to bardzo doświadczeni gracze, silni w młynie i mający szybkich zawodników formacji ataku.

Irlandia nie wygrała z Francją o 2000 r. - przegrała sześć kolejnych spotkań. Cztery lata temu w Pucharze Świata Trójkolorowi pokonali reprezentację Zielonej Wyspy w ćwierćfinale.

W ostatnim meczu wiosną w Dublinie także wygrali Francuzi zapewniając sobie zwycięstwo w końcówce spotkania.

Irlandczycy mają świadomość, że piątkowe zwycięstwo zapewni mi awans do ćwierćfinału, a ich ostatni pojedynek z Argentyną będzie już decydował tylko o pierwszym miejscu w grupie, dlatego mówią, że motywacji im nie zabraknie.

- Najważniejsze, że nasz los jest a naszych rękach - mówi Brian O'Driscoll, kapitan Irlandii.

Podwójnie zmotywowani

Irlandczycy obiecują, że w piątkowym meczu będą podwójnie zmotywowani, a pragnienie zwycięstwa wzmocniła w nich... francuska prasa. Dziennik "L'Equipe" napisał o kłopotach w prywatnym życiu Ronana O'Gary, oskarżając go o zamiłowanie do hazardu. Irlandczycy odebrali to jako wojnę psychologiczną, którą rywale rozpętali przed piątkowym meczem.

- Takie artykuły to hańba. To bezpodstawny atak personalny na człowieka w złym stylu. To bardziej wkurza zawodników niż wprawia w zakłopotanie - powiedział trener Irlandczyków Eddie O'Sullivan, który dodał, że ten incydent jeszcze bardziej wzmocni morale jego drużyny.

- My łatwo nie zapominamy takich zniewag - dodał groźnie O'Driscoll.

Mourinho: Cieszę się, że odszedłem

asr, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 21:29
Zobacz powiększenie
Fot. AKIRA SUEMORI AP

Jose Mourinho powiedział, że jest zadowolony z opuszczenia londyńskiego klubu piłkarskiego Chelsea Londyn i stylu, w jakim opuścił angielski futbol


W wywiadzie dla portugalskiej telewizji, w dzień po szokującym odejściu ze stanowiska trenera klubu ze Stamford Bridge, wyraźnie zrelaksowany, Mourinho żartował, że... pewnego dnia powróci do Anglii jako trener.

- Czuję się świetnie, zawodowo i prywatnie. Jestem zadowolony z tego, że opuściłem klub i z tego, czego z nim dokonałem, nie tylko jeśli chodzi o wyniki, ale także o styl tych dokonań - powiedział portugalski trener.

Mourinho był szkoleniowcem Chelsea trzy lata. W tym czasie dwukrotnie zdobył tytuł mistrza Anglii, dwa razy Puchar Ligi i raz Puchar Anglii. - Nie chcę, by kibice skandowali moje nazwisko, gdy zespół będzie miał złe wyniki w przyszłości. Nie chcę, by gracze grozili odejściem z klubu, bo ja odszedłem. Nie chcę jakichkolwiek demonstracji - zakończył Mourinho.

Jeszcze w czwartek Mourinho napisał w otwartym liście, że przeżywał niekończący się "romans" z Chelsea i jego fanami.

Odkryto grzebień z nazwiskami Polaków pochowanych w Bykowni

cheko, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 20:17
Zobacz powiększenie
Polscy i ukraińscy archeolodzy odkrywają groby w Bykowni
Fot. Sławomir Kamiński / AG

Grzebień z wyrytymi nazwiskami Polaków zamordowanych przez NKWD i pochowanych w lesie w podkijowskiej Bykowni odnaleźli pracujący tam specjaliści Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa - poinformował w piątek polskich dziennikarzy przebywający na Ukrainie sekretarz ROPWiM Andrzej Przewoźnik.

Zobacz powiekszenie
Fot. ROPWiM
Grzebień z nazwiskami Polaków zamordowanych przez NKWD

Gdzie przetrzymywano i rozstrzeliwano polskich jeńców
Gdzie przetrzymywano i rozstrzeliwano polskich jeńców
W Bykowni wykopano nieśmiertelnik polskiego żołnierza - czytaj

- To bardzo ważny dowód, potwierdzający, że w Bykowni spoczywają Polacy. Dowód ten jest nawet ważniejszy niż znaleziony tu niedawno nieśmiertelnik sierżanta Józefa Naglika - powiedział Przewoźnik.

Czarny ebonitowy grzebień austriackiej firmy "Matador Garantie" został znaleziony w jednym ze zbiorowych grobów, w których spoczywają Polacy z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej.

Nazwiska wyryte ostrym narzędziem

Jest to tzw. wszawik, grzebień do wyczesywania wszy, o długości ok. 7 cm i szerokości ok. 4 cm. Na powierzchni między dwoma rzędami ząbków, po obu stronach grzebienia, ktoś wyrył polskie nazwiska, najprawdopodobniej osób więzionych w więzieniach NKWD na terytorium dzisiejszej Ukrainy. Zrobił to zapewne szpilką lub innym ostrym przedmiotem. Litery są bardzo małe, a zapisy zostały umieszczone w dwóch rzędach, jeden pod drugim.

Najbardziej widoczne zapisy to: "Franciszek Strzelecki", "Ludwik Dworak", "Gronowski Wspólna 17" i "Szczyrad...".

- Jest to prawdopodobnie pułkownik Bronisław Mikołaj Szczyradłowski, zastępca dowódcy obrony Lwowa we wrześniu 1939 r. - powiedział Przewoźnik.

Ekipa ROPWiM ustaliła, że nazwiska te znajdują się na tzw. ukraińskiej liście katyńskiej. Pułkownik Szczyradłowski figuruje na niej pod numerem 055/5, Franciszek Strzelecki pod nr. 043/3, Władysław Gronowski 067/1, a Dworak 053/3.

Prof. Kola: To swego rodzaju kronika

Inne zapisy są mało czytelne. Na grzebieniu widać rzymskie cyfry, mogące oznaczać miesiące.

- Wygląda to na swego rodzaju kronikę. Pamiętnik z więzienia - powiedział kierujący pracami w Bykowni prof. Andrzej Kola z Uniwersytetu Toruńskiego.

Przewoźnik poinformował dziennikarzy, że szczegółowa analiza zapisów z bykowniańskiego grzebienia będzie dokonana podczas ekspertyzy w kraju.

W ubiegłym tygodniu polscy badacze odnaleźli w Bykowni nieśmiertelnik, żołnierską tabliczkę identyfikacyjną starszego sierżanta Józefa Naglika, komendanta strażnicy w batalionie Korpusu Ochrony Pogranicza "Skałat".

Ekipa profesora Koli bada zbiorowe mogiły ofiar NKWD w Bykowni od ubiegłego roku we współpracy z ukraińską Państwową Komisją ds. Upamiętnienia Ofiar Represji i Wojny.

210 zlokalizowanych grobów

Efektem poszukiwań jest 210 zlokalizowanych grobów; w 43 z nich znajdują się szczątki Polaków. Wszyscy oni znaleźli się w aresztach i więzieniach NKWD, które powstały na terenach włączonych do ZSRR po napaści na Polskę 17 września 1939 roku.

Informacje o masowych grobach w Bykowni ujrzały światło dzienne pod koniec lat 80. XX w. Badania przeprowadzone tam w latach 2001- 2004 wykazały, że jest to największy na Ukrainie cmentarz ofiar komunizmu. Liczba pochowanych może sięgać kilkudziesięciu tysięcy.

Na podstawie rozkazu ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ławrientija Berii o rozładowaniu więzień NKWD w zachodnich obwodach obecnej Ukrainy i Białorusi z 22 marca 1940 roku, Polacy zostali przewiezieni do więzień centralnych obwodów ZSRR w Kijowie, Charkowie oraz Chersoniu i tam zamordowani wiosną 1940 roku.

7,3 tysiąca Polaków na listach katyńskich

Na tzw. ukraińskiej i białoruskiej liście katyńskiej figuruje ogółem 7,3 tys. Polaków. W Bykowni znajdują się szczątki części z grupy 3435 Polaków - m.in. oficerów, policjantów i urzędników - z listy ukraińskiej. Wśród miejsc, gdzie mogą być szczątki zamordowanych Polaków z listy białoruskiej, wymienia się m.in. Kuropaty pod Mińskiem.

Macierewicz z list PiS do Sejmu?

pw, kwinto
2007-09-22, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 20:29


- Urzędujący szef kontrwywiadu w kampanii? - to skandal oburza się opozycja.

Według naszych informacji Komitet Polityczny PiS już podjął decyzję, że Antoni Macierewicz, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, znajdzie się na pierwszym miejscu piotrkowskiej listy wyborczej. Zajmie miejsce po b. marszałku Sejmu Marku Jurku. W grę jako jedynka w tym okręgu wchodziła jeszcze Lena Dąbkowska-Cichocka z Kancelarii Prezydenta, ale nie wiadomo, czy wystartuje.

Politycy PiS nie wiedzą, czy Macierewicz pozostanie szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego w czasie kampanii. - Nie powinno być problemu, choć powinien chyba wziąć urlop - mówił jeden z nich. Dodaje, że o tym "problemie" nie dyskutowano w gremiach kierowniczych partii.

Szef MON Aleksander Szczygło mówił w Radiu RMF FM, że Macierewicz musiałby zrezygnować ze stanowiska, gdyby został posłem.

Macierewicz w tym roku zasłynął publikacją raportu z likwidacji WSI, w którym znalazło się wiele błędów, a część wymienionych w nim osób toczy z nim procesy sądowe. Obecnie zapowiada aneks do raportu o likwidacji WSI, który ma się pojawić jesienią. W przeszłości dał się poznać jako polityk skłonny, jak sam stwierdził, do "skrótów myślowych", np. oskarżył połowę polskich ministrów zagranicznych o służbę obcemu mocarstwu.

Bronisław Komorowski (PO) jest zbulwersowany. - Antoni Macierewicz stanie do wyborów z tajną wiedzą, siecią tajnych agentów i zapewne będzie miał olbrzymią pokusę, by ich użyć. Udział szefów tajnych służb w wyborach to standard putinowski, a nie polski - mówi i przypomina, że w demokratycznych krajach szefowie służb odbywają kilkuletnią karencję, zanim wezmą udział w wyborach.

B. szef MON Radek Sikorski uważa, że "motywy działania Macierewicza mogą być zrozumiałe, bo chciałby się schować za immunitetem parlamentarnych za to, co do tej pory zrobił".

Źródło: Gazeta Wyborcza

Twórca Gadu-Gadu "jedynką" PSL-u w Warszawie

mar
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 13:09
Zobacz powiększenie
Łukasz Foltyn
Fot. Michał Mutor / AG

- Łukasz Foltyn, twórca Gadu-Gadu wystartuje do Sejmu z pierwszego miejsca listy PSL-u w Warszawie - ogłosił Waldemar Pawlak.




- Startuję jako kandydat niezależny. Jaka będzie moja przyszłość partyjna, w tej chwili nie wiem - powiedział Foltyn. - Startuję z listy PSL, bo to partia nie angażująca się, w mojej ocenie, w konflikty polityczne, szukająca porozumienia - argumentował swoją decyzję. - Chcę promować w polityce nowe technologie - dodał.

- Twórca Gadu-Gadu, nasz polski Bill Gates, człowiek, który sprawił, że Polacy w kraju i za granicą komunikują się między sobą - mówił o Foltynie Pawlak. - Nie głosujcie w Warszawie na starą gwardię polityczną, która się tylko kłóci. Głosujcie na człowieka, który zmienił rzeczywistość w Polsce, który daje szansę na XXI wiek - apelował Pawlak.



W czerwcu Foltyn ogłosił, że w Polsce nie ma prawdziwej lewicy i zapowiedział stworzenie własnej partii. Przekonywał, że należy podnieść płacę minimalną do 1,5 tys. zł brutto, zlikwidować składkę ZUS, a system opieki zdrowotnej finansować z wyższych niż obecnie podatków. PSD opowiada się także za zwiększeniem wydatków na edukację i służbę zdrowia. - Bogaci muszą płacić wyższe podatki niż obecnie - mówił.

Gadu-Gadu: Jesteśmy w pełni apolityczni

Foltyn zasłynął jako twórca najpopularniejszego polskiego komunikatora. Dziś Gadu-Gadu jest już spółką giełdową. W pierwszym kwartale tego roku uzyskało 4,1 mln zł przychodów i 1,8 mln zł zysku netto.

Zarząd Gadu-Gadu poinformował, że już 16 maja Foltyn zrezygnował z funkcji członka rady nadzorczej i od tej pory nie pełni żadnej funkcji w tej spółce. "Informacja taka została przekazana na rynek w formie raportu" - czytamy w oświadczeniu.

Jak podkreślono, Foltyn zrezygnował z pracy w spółce ze względu na rozpoczęcie działalności politycznej. "Gadu-Gadu S.A. jest spółką publiczną, które realizuje swoje cele biznesowe i jest w pełni apolityczna" - napisano.

"Wszelka aktywność pana Łukasza Foltyna po dacie 16 maja 2007 r. nie ma żadnego związku z bieżącą działalnością spółki Gadu-Gadu, nie jest on też zaangażowany w kierowanie spółką. Łukasz Foltyn, podobnie jak wielu innych inwestorów, pozostaje akcjonariuszem spółki, lecz jego udział w kapitale spółki systematycznie spada" - głosi oświadczenie.

Polkom zabrakło punktu do ME i IO w Pekinie!

asr, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 23:27

Polskie koszykarki nie zagrają w finałach mistrzostw Europy. Polki przegrały ze Słowacją 74:76 (17:18, 21:16, 10:28, 26:14) w drugim meczu w turnieju w Lanciano i jednym punktem przegrały awans na rzecz ekipy z Izraela

Zobacz powiekszenie
Fot. Burhan Ozbilici / AP
Agnieszka Bibrzycka

Polska straciła zatem możliwość walki o IO w Pekinie, bo kwalifikacją do tego turnieju były ME rozpoczynające się 24 września we Włoszech. Polski zabraknie w ME po raz pierwszy od 1999 roku, gdy w Katowicach zespół prowadzony przez Tomasza Herkta zdobył złoto.

Spotkanie było zacięte, twarde w obronie, a obydwie drużyny miały świadomość wagi meczu. O porażce Polek zadecydowała fatalna trzecia kwarta przegrana 10:28 i klęska pod tablicami - w tym elemencie gry Polska uległa rywalkom 37:51

W pierwszej kwarcie był trzykrotnie remis, a rywalki Polek prowadziły nawet różnicą pięciu punktów (18:13). Akcje Małgorzaty Dydek i Agnieszki Bibrzyckiej pozwoliły zniwelować straty, a w drugiej kwarcie uzyskać lekką przewagę. Po rzucie za 3 punkty Dydek Polska prowadziła 33:30, a po 20 minutach 38:34.

Trzecia kwarta od początku nie układała się po myśli Polek, które miały sporo strat i straciły skuteczność w ataku. Małgorzata Dydek popełniał trzeci faul i trener Krzysztof Koziorowicz posadził ją na ławce rezerwowych. Od tego momentu Słowaczki łatwiej zdobywały punkty i szybko powiększały przewagę, bo Polski przez pięć minut zdobyły tylko dwa punkty. W 25 minucie Polska przegrywała 46:48, w 27. 46:53, a po trzech kwartach wysoko 48:62.

Gdy na początku czwartej kwarty po koszu Luptakovej Słowacja wygrywał różnicą aż 16 punktów 66:50, to rywalki były jedną nogą w finałach. Polki walczyły ambitnie do końca o zwycięstwo i awans, ale zdobywanie punktów przychodziło im trudno. W 38. minucie po rzucie za trzy punkty Agaty Gajdy było 72:66 dla Słowacji, kolejny rzut zza linii 6,25 m tym razem Bibrzyckiej zmniejszył przewagę rywalek do trzech punktów (69:72). Ostatnią szansę na zwycięstwo Polski zaprzepaściły na 29 sekund przed końcową syreną, gdy Aleksandra Karpińska wykorzystała tylko jeden rzut wolny i były to ostatnie punkty Polski.

Polska

Agnieszka Bibrzycka 22, Małgorzata Dydek 21, Magdalena Leciejewska 10, Paulina Pawlak 6, Agata Gajda 5, Aleksandra Karpińska 3, Emilia Tłumak 3, Ewelina Kobryn 2, Dorota Gburczyk 2, Elżbieta Międzik, Agnieszka Pałka

Słowacja

Zuzana Żirkova 16, Luisa Michulkova 14, Martina Luptakova 13, Anna Jurecenkova 11, Lucia Kupcikova 9, Michaela Ivanova 4, Regina Palusna 4, Ivana Jalcova 3, Lucia Laskova 2, Bronislava Borovcikova, Alena Kovacova

Polska odmówiła zgody na przyjazd obserwatorów OBWE na wybory parlamentarne

cheko, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 21:03
Zobacz powiększenie
Przygotowania do wyborów
Fot. Sławomir Kamiński / AG

Rzecznik polskiego MSZ Robert Szaniawski potwierdził, że Polska odmówiła wydania zgody na przyjazd obserwatorów Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) na październikowe wybory parlamentarne.



Informację taką podała w piątek wieczorem agencja AFP, powołując się na anonimowego dyplomatę w Wiedniu.

- Rząd polski poinformował sekretariat OBWE, że nie byłby zadowolony z przybycia zagranicznych obserwatorów na wybory parlamentarne 21 października w Polsce - powiedział francuskiej agencji prasowej pragnący pozostać anonimowy dyplomata w Wiedniu, gdzie znajduje się siedziba Organizacji.

Szaniawski powiedział, że OBWE zwracając się do Polski o przyjęcie obserwatorów nie postawiła żadnych zarzutów, co do możliwych nieprawidłowości podczas najbliższych wyborów w Polsce.

- Jesteśmy zaskoczeni. Polska jest krajem o utrwalonej demokracji i nie widzimy konieczności misji OBWE w sprawie wyborów w naszym kraju - zaznaczył rzecznik polskiego MSZ.

Na początku września gorące komentarze i zdziwienie wśród polskich polityków wywołała wypowiedź byłego prezydenta Czech Vaclava Havla, który przy okazji wizyty w Krakowie ocenił, że byłoby dobrze, gdyby na wybory w Polsce przyjechali międzynarodowi obserwatorzy.

Premier Jarosław Kaczyński mówił wówczas, że jest "zupełnie oczywiste", iż demokracja, partie polityczne, media "nie spotykają w Polsce najmniejszych przeszkód w wykonywaniu swoich funkcji". Były prezydent Lech Wałęsa uznał, że Havel nie ma dobrego rozeznania co do sytuacji w Polsce. Jak mówił, były prezydent Czech "myślał, że wróciliśmy do trzeciego świata", ponieważ "były takie głosy, że demokracja jest zagrożona".

PO kontra skrót myślowy Gosiewskiego

Bogdan Wróblewski
2007-09-22, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 23:06

Czy kontakty towarzyskie z biznesmenami mogą być oceniane jako związki z grupą przestępczą? - zastanawiał się wczoraj warszawski sąd.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Kucewicz / AG
Przemysław Gosiewski
Sąd rozstrzyga protest wyborczy z wniosku Platformy Obywatelskiej przeciwko wicepremierowi Przemysławowi Gosiewskiemu (PiS). PO domaga się od Gosiewskiego, by przeprosił ją za wypowiedź w "Salonie politycznym" w Radiu Kielce z 16 września, gdzie wicepremier zarzucił niektórym funkcjonariuszom PO "powiązania z grupą przestępczą Pawliszaków".

To nazwisko dwóch braci, którzy od 10 lat robią interesy w Skarżysku-Kamiennej i okolicach. Dawniej wspierała ich lewica. Ale Gosiewski miał na myśli powiązania towarzyskie z braćmi: posła PO Krzysztofa Grzegorka (dyrektora szpitala w Skarżysku) oraz Michała Okła, senatora PO (dyrektora szpitala przed Grzegorkiem). Za ich rządów Pawliszakowie przejęli kuchnię i obsługę żywieniową, spalarnię odpadów i kotłownię w szpitalu.

To pierwszy protest wyborczy w tej kampanii - sąd ma go rozstrzygnąć w 24 godziny. Pełnomocnik Gosiewskiego, mec. Bogdan Borkowski, najpierw twierdził, że sprawy nie można rozpatrzyć w trybie wyborczym, bo wypowiedź "nie była materiałem wyborczym" i padła, jeszcze zanim wicepremier zarejestrowany został jako kandydat.

Sędzia Joanna Kruczkowska zaczyna jednak proces.

Na sali adwokaci prezentują szczyty retoryki. Publiczność kibicuje to jednej, to drugiej stronie.

PO na świadka powołuje Krzysztofa Grzegorka. Sąd pyta o Pawliszaków. - To jakieś szaleństwo. Znam tych panów od czasu, gdy wygrali przetarg na dzierżawę spalarni i usługi żywieniowe w szpitalu - mówi poseł.

- Ma pan z tymi osobami kontakty prywatne? - pyta sąd. - Tak, mam. A pan senator Okła zna tych ludzi od dziecka - odpowiada Grzegorek.

Pełnomocnik Gosiewskiego wyciska z Grzegorka, że od jednego z braci w tym roku wynajął mieszkanie. - To moja sprawa osobista, to jest skandal - unosi się poseł.

O rzekomych przestępstwach braci nie ma mowy. Okazuje się tylko, że w szpitalu jest kontrola za kontrolą: NiK, urząd skarbowy, ostatnio komisja rewizyjna miasta. Sąd ma wyniki tych kontroli. Zawiadomień NIK do prokuratury nie ma, a jedyne śledztwo o niegospodarność w ZOZ-ie zakończyło się w marcu odmową wszczęcia z "powodu braku cech przestępstwa".

Gosiewski na świadka wzywa radnego PiS w powiecie Janusza Borowca. Ten zapowiada, że wystąpi do starosty o odwołanie dyr. Grzegorka, bo "kilka przetargów przeprowadzonych zostało z naruszeniem prawa". Ale nawet radny PiS o przestępstwach Pawliszaków nic nie wie.

W końcu wicepremier Gosiewski przyznaje przed sądem, że określenia "grupa przestępcza " użył w "kontekście potocznym, a nie prawnym". Dodaje, że to był "skrót myślowy". Mówi: - Jeśli ktoś wzbogaca się kosztem miasta i są na to dowody, to podejmuje działania, które nie mieszczą się w moim poczuciu rozumienia prawa. Powołuje się na kontakty z wyborcami i teksty z kieleckiego wydania "Gazety".

- To mówi prawnik? - pyta retorycznie mec. Jacek Dubois, pełnomocnik PO. I egzaminuje wicepremiera ze znajomości kodeksu karnego.

Gosiewski nieco spuszcza z tonu. Mówi, że nie chciał obrazić PO, jednak uważa za naganne "związki niektórych funkcjonariuszy tej partii z ludźmi o marnej reputacji". Na koniec strony zostają przy swoich zdaniach.

Dubois przypomina proces, jaki Mieczysław Wachowski wytoczył (i wygrał w sądzie cywilnym) za nazwanie go przez Lecha Kaczyńskiego "wielokrotnym przestępcą". - Została powiedziana nieprawda - podsumowuje adwokat.

Ale Gosiewski jest w swoim żywiole: - Jeżeli czyjeś dobro zostało naruszone, to panów Pawliszaków, a oni milczą. Bliskie relacje funkcjonariuszy z PO z tymi ludźmi zostały udowodnione. Istnieje układ, związek o charakterze towarzyskim, ten związek może mieć charakter quasi-przestępczy.

Już na korytarzu wzbogaca to podsumowanie: "układ miał cechy oligarchiczne".

- To nie była sprawa o to, co dzieje się w Skarżysku, tylko o to, czy PO ma związek z grupą przestępczą - odpowiada mec. Kosińska-Kozak, drugi pełnomocnik PO. - Musimy doprowadzić do tego, by politycy posługiwali się informacjami sprawdzonymi. Bo próbowano nam udowodnić, że kontakty towarzyskie z biznesem, mogą być oceniane jako "związki z grupą przestępczą".

Orzeczenie sądu w poniedziałek.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Ruszył proces : Platforma kontra Gosiewski

az, IAR
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 12:18

Wicepremier Przemysław Gosiewski nie chce, aby sąd rozpatrywał wniosek przeciwko niemu w trybie wyborczym. Wniosek, wniesiony przez posła PO, Krzysztofa Grzegorka, dotyczy jednej z wypowiedzi Gosiewskiego. Wicepremier miał powiedzieć na antenie Polskiego Radia Kielce, że PO w Skarżysku Kamiennej miała kontakty i jest blisko związana "z grupą przestępczą". Sprawę - pierwszą tego rodzaju w obecnej kampanii wyborczej - rozpatruje Sąd Okręgowy w Warszawie.

Zobacz powiekszenie
Fot. Marcin Kucewicz / AG
Przemysław Gosiewski
Obrońca Gosiewskiego złożył wniosek o odstąpienie od wyborczego trybu rozpatrywania sprawy. W uzasadnieniu podał, że jego wypowiedzi na antenie Radia Kielce w ogóle nie miały charakteru agitacji wyborczej. Wicepremier twierdzi, że w audycji nie wystapił jako kandydat do Sejmu, ani też członek komitetu wyborczego. Podkreślił, że do tej pory jego nazwisko nie jest zarejestrowane na liście kandydatów na posła. Zaznaczył także, że tematem spornej audycji było podsumowanie mijającej kadencji Sejmu. Adwokaci autora pozwu, posła Krzysztofa Grzegorka, podkreślali, że argumentacja Gosiewskiego jest sprzeczna z artykułem 85 ordynacji wyborczej. Argumentowali, że kampania wyborcza rozpoczyna się z dniem ogłoszenia daty wyborów przez prezydenta - w tym przypadku jest to 7. września. Z tego względu - zdaniem mecenasów posła PO - audycja, która miała miejsce 16-go września nie miała innego charakteru jak tylko agitacji wyborczej. Pełnomocnicy chcą więc, aby wniosek został rozpatrzony w trybie wyborczym, czyli w ciągu 24 godzin. Po przeszło półgodzinnej dyskusji nad wnioskiem formalnym sąd zdecydował, że postępowanie będzie się toczyć w trybie wyborczym.

Piskorski: Doszliśmy z Ikonowiczem do wstępnego porozumienia

Monika Margraf, Gazeta.pl
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 14:15

- W imieniu Samoobrony prowadzę rozmowy z Piotrem Ikonowiczem nt. współpracy oraz jego startu do Sejmu z warszawskiej listy Samoobrony - powiedział portalowi Gazeta.pl rzecznik Samoobrony, poseł Mateusz Piskorski. Jak dodał, możliwy jest start lidera Nowej Lewicy z pierwszego miejsca na liście Samoobrony. Piskorski i Ikonowicz doszli do wstępnego porozumienia, które teraz przestawią władzom swoich partii. Ogłoszenia decyzji możemy się spodziewać w niedzielę.

Zobacz powiekszenie
Fot. Robert Kowalewski / AG
Piotr Ikonowicz na pochodzie pierwszomajowym przed kilkoma laty
- Sam z upoważnienia władz Samoobrony prowadziłem rozmowy z panem Ikonowiczem. Mamy zręby wstępnego porozumienia, które muszą teraz ocenić władze Samoobrony i Nowej Lewicy - powiedział Mateusz Piskorski. - Obie strony są zainteresowane współpracą, a naszą decyzję przedstawimy w niedzielę - dodał.

Piskorski powiedział też, że Samoobrona prowadzi równocześnie rozmowy z kilkoma innymi kandydatami "o głośnych nazwiskach", którzy chcieliby startować z jej list. - Jeśli chodzi o samego Piotra Ikonowicza, wystarczy przypomnieć, że Samoobrona współpracowała już z nim jako liderem PPS. Zarówno Andrzej Lepper, jak i inni chwalą sobie tę współpracę - mówił.

Jak dodał, ważna jest też zbieżność programów Samoobrony i Nowej Lewicy oraz fakt, że Ikonowicz był dwa razy wybrany do Sejmu.

Jako "jedynka" Samoobrony zapowiadany był Piotr Tymochowicz, specjalista od marketingu politycznego, znany ze współpracy z Andrzejem Lepperem. Wczoraj Tymochowicz ogłosił jednak, że nie będzie kandydował. - Nie mogę zanegować całej swojej pracy doradcy medialnego. Chciałbym pozostać doradcą neutralnym, który będzie miał możliwość żyć w wolnym kraju i będzie mógł swobodnie wypowiadać się, nie będąc politykiem - powiedział.

"Washington Post": USA i Izrael konsultowały się w sprawie domniemanego ośrodka atomowego w Syrii

az, PAP
2007-09-21, ostatnia aktualizacja 2007-09-21 09:42

USA i Izrael konsultowały się w sprawie domniemanego ośrodka jądrowego w Syrii, zanim Izraelczycy dokonali na początku września nalotu bombowego na Syrię - ujawnił w piątkowym numerze "Washington Post".

Zdaniem dziennika, amerykańskie i izraelskie służby wywiadowcze jeszcze w lecie wymieniły się informacjami na temat ewentualnej pomocy, udzielanej Syrii przez Koreę Północną. Biały Dom - jak pisze "Wasington Post" - był poważnie zaniepokojony informacjami, uzyskanymi od strony izraelskiej, jednakże wypowiedział się przeciwko natychmiastowej reakcji na takie doniesienia z powodu skutków takiej akcji dla prowadzonych w Pekinie rokowań sześciostronnych w sprawie północnokoreańskiego programu atomowego.

Ostatecznie jednak - twierdzi "Washington Post", powołując się na koła rządowe - amerykański wywiad częściowo potwierdził dane agentów izraelskich jeszcze przed izraelskim uderzeniem z 6 września na syryjski obiekt. Zdaniem gazety, nadal jednak niewiele wiadomo o powiązaniach syryjsko-północnokoreańskich w dziedzinie programów atomowych obu państw.

Prezydent George W. Bush na czwartkowej konferencji prasowej w Białym Domu mimo ponawianych przez dziennikarzy pytań, odmówił wprost skomentowania sprawy izraelskiego uderzenia na Syrię. Także Izrael nie podaje na ten temat żadnych informacji.

Syria twierdzi, że jej siły przeciwlotnicze zmusiły izraelskie myśliwce do wycofania a zrzucone bomby spadły na pustyni, nie powodując większych szkód. Syria zaprzecza też kategorycznie doniesieniom o otrzymaniu pomocy Korei Północnej w zakresie programu atomowego. Także Phenian zdementował taką informację.

6 września w nocy Izrael przeprowadził nalot na Syrię, by - według źródeł jerozolimskich - ostrzec Damaszek przed uzbrajaniem szyickich milicji libańskiego Hezbollahu. Damaszek twierdzi, że izraelskie maszyny przekroczyły barierę dźwięku i w nocy zbombardowały pustynne terytorium północnej Syrii. Później w Turcji tuż przy granicy z Syrią znaleziono zrzucone na ziemię puste zbiorniki paliwa, pochodzące prawdopodobnie z maszyn Izraela.

Szef wydziału nierozprzestrzeniania broni jądrowej w Departamencie Stanu USA Andrew Semmel informował w ubiegłym tygodniu, że według pewnych danych, w Damaszku ma przebywać delegacja Korei Północnej, a sama Syria nawiązała kontakty z "tajnymi dostawcami" sprzętu, potrzebnego do rozbudowy instalacji jądrowych. Nie wykluczył, że dostawcy ci mogą być też związani z pakistańskimi atomistami.

Amerykański minister obrony Robert Gates, poproszony o skomentowanie tej kwestii, powiedział, że może ona stanowić "poważny problem" i administracja prezydenta Busha będzie uważnie przyglądać się sytuacji.