czwartek, 26 stycznia 2012

Były wydawca "Wprost" odetchnął. Nie zapłaci fortuny córce Cimoszewicza


2012-01-26 | Ostatnia aktualizacja: 17:58 | Komentarze: 10 | skomentuj
Były redaktor naczelny i wydawca "Wprost" Marek Król

Były redaktor naczelny i wydawca "Wprost" Marek Król / AKPA

Córka Włodzimierza Cimoszewicza domagała się, by polski sąd nakazał wykonać wyrok amerykańskiego trybunału, który przyznawał jej wielkie odszkodowanie od byłego wydawcy "Wprost". Sąd Apelacyjny odrzucił jednak jej wniosek.


Nie da się wykonać w Polsce wyroku amerykańskiego sądu, mocą którego dawny wydawca i naczelny tygodnika "Wprost" mieliby zapłacić około 5 mln dolarów córce b. premieraWłodzimierza Cimoszewicza - uznał w czwartek prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. Wykonanie tego wyroku naruszałoby polski porządek publiczny; sąd nie ocenia, jaka kwota byłaby właściwa - ocenia jedynie, że ta zasądzona w USA jest rażąco za wysoka - stwierdziła w ustnym uzasadnieniu orzeczenia sędzia Barbara Trębska.

Sąd podtrzymał w czwartek rozstrzygnięcie I instancji z sierpnia zeszłego roku, gdy Sąd Okręgowy w Warszawie uznał za niewykonalny wyrok wydany w lipcu 2009 r. przez amerykański sąd. Chodziło o tekst Jana Fijora z "Wprost", w którym oskarżył on mieszkającą w USA córkę Cimoszewicza i jej rodzinę o rzekome nadużycia finansowe w związku z zakupem za pośrednictwem ojca akcji PKN Orlen.

Amerykański wyrok uznawał za zasadne powództwoMałgorzaty Cimoszewicz-Harlan oraz jej męża przeciw wydawcy czasopisma Agencji Wydawniczo-Reklamowa "Wprost" i jej ówczesnemu naczelnemu Markowi Królowi; nakazywał pozwanym zapłatę rodzinie Cimoszewicza łącznie około 5 mln dolarów za zniesławienie. Na tę kwotę składało się odszkodowanie za doznane krzywdy oraz tzw. odszkodowanie karne - instytucja nieznana polskiemu prawu cywilnemu.

Według polskiego sądu I instancji wyrok z USA jest sprzeczny z porządkiem prawnym RP, bo zasądzane w Polsce odszkodowania nie mogą prowadzić do wzbogacenia powoda i zarazem upadłości pozwanego - a tak by się stało, gdyby wyrokowi z USA nadać klauzulę wykonalności. W Polsce powodowie mogliby liczyć na wypłatę 100-200 tysięcy zł - uznał sąd okręgowy.

Rozstrzygnięcie to potwierdził w czwartek sąd apelacyjny. Sądzia Trębska powiedziała, że odszkodowanie karne jest sprzeczne z polskim porządkiem prawnym. "Nasze prawo nie zna takiej kary" - dodała. Co do odszkodowania za doznane krzywdy (w Polsce mówi się w tym kontekście o zadośćuczynieniu) według Sądu Apelacyjnego w Warszawie, nie może ono sięgać milionowych kwot. "To nie przystaje do wysokości polskich odszkodowań" - podkreśliła.

Sąd uznał też w czwartek, że Marek Król nie był w odpowiedni sposób powiadomiony o wszczęciu w USA procesu przeciwko niemu. Wezwanie było zaadresowane na adres biurowca, w którym mieściła się redakcja tygodnika. Pismo odebrała osoba, która była do tego uprawniona (recepcjonistka - PAP). Ale nie zaznaczono w nim - a powinno się to zrobić, że jest to wezwanie adresowane do miejsca zatrudnienia, a nie zamieszkania - podkreślił sąd.

Wyrok jest prawomocny, ale strony mają jeszcze prawo zwrócić się w tej sprawie ze skargą kasacyjną do Sądu Najwyższego. Prawnicy Cimoszewicz-Harlan oświadczyli, że nie wiedzą jeszcze, czy to zrobią. Satysfakcji z rozstrzygnięcia nie krył Król.Oczywiście, że odetchnąłem z ulgą. Mój majątek nie wystarczyłby na zapłatę takiej kwoty - powiedział PAP. Jak podkreślił, jest właścicielem różnych dóbr, ale należą one nie tylko do niego, ale także do żony. Amerykański wyrok był horrendalny - ocenił.

Proces w USA dotyczył artykułu tygodnika z 2005 r. pt. "Konspiracja Cimoszewiczów". W 2005 r. Cimoszewicz-Harlan i jej mąż Russell Harlan zaskarżyli "Wprost" - początkowo do sądu w Karolinie Południowej, gdzie mieszkają, a następnie do sądu w Chicago. W 2009 r. media podały, że ława przysięgłych w Chicago orzekła, że informacje tygodnika były nieprawdziwe i znieważyły powodów. Zasądzono 5 mln dolarów odszkodowania.

Po informacji o tym w polskich mediach wskazywano, że tak wysokie odszkodowanie oznaczałoby ruinę dla tygodnika. Podkreślano, że aby przełożyć wyrok zagranicznego sądu na polski system prawny trzeba wszcząć postępowanie o uznanie wykonalności wyroku w Polsce; nie dotyczy ono już meritum sporu, tylko spraw formalnych. 

PAPŹródło: PAP



atech-Ontario2012-01-26 17:55

To jest proste, gdyby Wprost powolal swego pelnomocnika w tej drugiej sprawie w Chicago, tez by nic nie bylo , powodztwo byloby oddalone, w procesach cywilnych o znieslawienie trzeba udowodnic straty, a takich szczenieta Cimoszewiczowe nie poniosly. Pierwsze pytanie sedziego w South Carolina bylo, w jakim nakladzie rozchodzi sie w tym stanie WPROST a tu doopa zbita, tam nie bylo nakladu to i zadnych strat...Dlatego Cimoszewiczowna przeniosla sprawe do Chicago, tam jest dosc silny rynek prasowy polonijny i mogla argumentowac, ze straty wsrod Polonii i tym podobne nonsensy, redakcja Wprost otrzymala wezwanie do Chicago, ale musieli je zignorowac i wrzucic do kosza, tu trzeba bylo sie bronic i zadac konkretnych dowodow i swiadkow, jak dystrybucja Wprost w Chicago wplywala na straty monetarne i moralne szczeniat Cimoszewiczowych w South Carolina ? Poza tym procedura libel and slander we wszyskich stanach jest taka, ze , w przeciagu szesciu tygodni od dowiedzenia sie o pomowieniu, powod powinien doreczyc przez poslanca pozwanemu pismo z zadaniem sprostowania, przeproszenia, itd...To daje mozliwosci wczesnej ugody oraz zapobiega zbednej spirali kosztow, prawo amerykanskie nie jest ani glupie ani bezwzgledne, w tym wypadku WPROST dal ciala, bo zignorowal Chicago, do sadu nie idzie sie po sprawiedliwosc, tylko po wyrok, nieobecni nie maja racji, sedzia bral pod uwage argumenty tylko jednej strony...W calej sprawie zastanawia postawa Wlodzimierza Cimoszewicza, to on powinien oddac sprawe do POLSKIEGO sadu, to o niego chodzilo , ewentualne straty publikacja nastapily w Polsce a nie za oceanem...Dlaczego tego nie zrobil ?

Suski o Godsonie: "Wasz murzynek głosuje razem z wami"

08:59, 26.01.2012 /TVN24


NIEFORTUNNE SŁOWA NA POSIEDZENIU KOMISJI INNOWACYJNOŚCI

TVN24
Znów głośno o Marku Suskim z PiS. Podczas posiedzenia sejmowej komisji innowacyjności włączony dziennikarski mikrofon TVN24 zarejestrował jego kontrowersyjną wypowiedź pod adresem czarnoskórego posła PO, Johna Godsona.
      Suski: - No, i wasz murzynek głosuje razem z wami, mimo że miał...

(kobiecy głos): - Nie chce iść do Ciebie...

Suski: - No, nie chce iść.

(kobiecy głos): - Podobno z innowacji ma wylecieć.

Suski: - No nie chce, no. Czyli mimo wypowiedzi...      
Rozmowa zarejestrowana podczas posiedzenia sejmowej komisji innowacyjności
Oto fragment zarejestrowanego dialogu:

Suski: - No, i wasz murzynek głosuje razem z wami, mimo że miał...

(kobiecy głos): - Nie chce iść do Ciebie...

Suski: - No, nie chce iść.

(kobiecy głos): - Podobno z innowacji ma wylecieć.

Suski: - No nie chce, no. Czyli mimo wypowiedzi...

Pod nieobecność posła PO, sejmowa Komisja Innowacyjności i Nowoczesnych... czytaj więcej »
Rozmowa ta miała miejsce podczas posiedzenia sejmowej Komisji ds. Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii. Pod nieobecność jednego z posłów PO, komisja przegłosowała dezyderat wzywający premiera do odłożenia podpisania przez Polskę umowy ACTA. Później połączone komisje sejmowe odrzuciły jednak ten dezyderat.

Nie pierwszy to raz... 

Od słowa do słowa sejmowa debata o ustawie o ochronie praw zwierząt... czytaj więcej »
To nie pierwsza już gafa Marka Suskiego. Dwa tygodnie temu śmiech, ale i oburzenie na sali sejmowej wzbudził niesmaczny żart posła podczas sejmowej debaty o ustawie o ochronie praw zwierząt. Gdy poseł Ruchu Palikota Robert Biedroń przekonywał z mównicy, by traktować zwierzęta po partnersku, Suski rzucił z sali: - Byle nie związki partnerskie. Wybuchła awantura. - Ten żart pana posła jest, myślę, bardzo nie na miejscu - ripostował Robert Biedroń. Na to Suski: - W pana przypadku bardzo.

Sprawa ma znaleźć swój finał przed sejmową komisją etyki. Wniosek o ukaranie posła PiS złożył klub Ruchu Palikota.

"Chlał za publiczne pieniądze"

Podczas dzisiejszej debaty w Sejmie na temat tego, co rząd zrobi w związku... czytaj więcej »
Komisją etyki, a nawet sądem Suskiego straszył też wiceminister skarbu Jan Bury z PSL. W sierpniu ubiegłego roku podczas sejmowej debaty na temat tego, co rząd zrobi w związku z kryzysem finansowym, niepokorny poseł PiS z sejmowej mównicy zarzucił wiceministrowi, że z publicznych pieniędzy wydał ponad 15 tys. zł na kolację zakrapianą alkoholem. - 15 tys. 700 zł. To rachunek za kolację w ekskluzywnym hotelu. Minister Bury po prostu chlał w hotelu za publiczne pieniądze - grzmiał Suski i zaprezentował przy tym wycinek z jednego z tabloidów. - Ja rzadko piję, ale jak już piję to za swoje, a wy za publiczne - konkludował.

Na odpowiedź Burego nie trzeba było długo czekać. W wydanym oświadczeniu zapowiedział, że przeciwko Suskiemu złoży pozew do sądu, sprawę skieruje także do Komisji Etyki Poselskiej.

"Panie marszałku, mordo ty moja"

Barwny język posła PiS nie zna granic. W lutym 2008 r. zabierając głos podczas burzliwej sejmowej debaty nad projektem noweli ustawy o radiofonii i telewizji autorstwa PO, Suski zwrócił się do marszałka Komorowskiego: - Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Najpierw chciałem podziękować panu marszałkowi. Panie marszałku, mordo ty moja, dziękuję za te dodane 30 sekund, ludzki pan. Rzeczywiście trudno będzie w takiej atmosferze prowadzić dyskusję.

Ta wypowiedź zbulwersowała posłów Platformy, którzy tradycyjnie wnioskowali do komisji etyki o ukaranie Suskiego, wówczas członka sejmowej komisji regulaminowej i spraw poselskich. Jednak Komisja Etyki Poselskiej zdecydowała, że nie ukarze posła PiS. Ówczesny szef tego gremium, Sławomir Rybicki (PO) uzasadniał, że Suski przeprosił marszałka Komorowskiego, a ten przeprosiny przyjął. - Przeprosiłem marszałka i to zamyka sprawę - potwierdził Suski.

mon//mat

Magda M. nagle znika z Facebooka, czyli co się przydarzyło dziennikarzowi Polsatu


Klaudiusz Slezak, Polsat News
26.01.2012 , aktualizacja: 26.01.2012 13:11
A A A Drukuj
Zdjęcie zamieszczone na profilu Magdy M.FacebookZdjęcie zamieszczone na profilu Magdy M.
Poznaliśmy się - choć nie wiem, czy to właściwe słowo - dokładnie 22 listopada 2011 r. - zaczyna swoją opowieść Klaudiusz Slezak, 29-letni reporter Polsat News. Zagadkową historię, która mu się przytrafiła, opisuje poniżej. Może Wy wiecie o niej coś więcej...
Fragment rozmowy Klaudiusza Slezaka z Magdą M.
Facebook/profil Klaudiusza Slezaka
Fragment rozmowy Klaudiusza Slezaka z Magdą M.
Klaudiusz Slezak - zdjęcie profilowe z FB
Facebook
Klaudiusz Slezak - zdjęcie profilowe z FB
To Ona wysłała zaproszenie na Facebooku. Magda M. (nie podaję jej nazwiska, zaraz będzie jasne dlaczego). Zdjęcie na profilu zapadało w pamięć. Młoda, ładna kobieta patrzyła mi prosto w oczy. Już wtedy miała sporo znajomych - gdzieś około stu. Znałem prawie każdego. Reporterzy, wydawcy, prezenterzy, blogerzy. Głównie pracownicy TVN, ale nie tylko. Byli też moi koledzy z Polsatu, z TVP i innych mediów.

Mam w TVN specjalną pozycję

W profilu niewiele informacji. Skończyła Uniwersytet Warszawski, lubi Legię, pracuje w ITI jako człowiek od PR-u. Do tego wiele razy zaznaczone "Lubię to" na oficjalnych stronach pracowników TVN. Beata Tadla, Rozmowy Rymanowskiego, etc...

Zaczynamy rozmawiać. Codziennie kilka, czasem kilkanaście krótkich informacji. To czas, kiedy w środowisku dużo mówi się o rozstaniu Kamili Biedrzyckiej-Osicy z TVN24. Ona (Magda M.) jest jedną z promujących akcję "Żądamy powrotu Kamili B-O". To wzbudza moje pierwsze podejrzenia. Czy człowiek od PR-u może występować przeciwko decyzji swojej korporacji? Magda M. twierdzi, że może. Ma w TVN specjalną pozycję. Pisze, że pokłóciła się o tę sprawę z Adamem P. (członkiem zarządu TVN), że pracuje na tym samym piętrze co On i powiedziała mu, co myśli.

Zdjęcie zamieszczone na facebookowym profilu Magdy M.

Magda M. wychodzi za mąż

U Niej dzieje się dużo. Ogłasza światu, że jest w ciąży. Gratulacje składa sporo osób, w tym także ja. Niedługo potem pisze, że jej narzeczony rozwala auto. Jej auto. Ukochane. Kolejni "przyjaciele" z Facebooka wyrażają ubolewanie. Jaka to wielka strata i jakie to musi być trudne.

Ciągle wymieniamy się krótkimi informacjami. Może nawet kilkadziesiąt dziennie? Nalegam na spotkanie przy kawie. Będzie na pewno - odpowiada - tyle, że później. Teraz ma sporo na głowie. Niedługo potem wychodzi za mąż. Ślub skromny, wesela nie ma. Obiad, tylko dla rodziny, w Kazimierzu Dolnym. Wielkie wesele będzie w przyszłym roku. Jestem zaproszony.

Jestem Magda nie Magdalena. Tak mam w papierach

Kim jest Jej mąż? Nazywa się Michał Borkowski. Pracuje w kancelarii Glass-Brudziński w Warszawie. Z ciekawości zaglądam na stronę. Nie ma go w zespole. Pytam Ją o to: "Michał pracuje tam od niedawna. Nie zdążyli zaktualizować strony"

Chwilę później sprawdzam w Google samą Magdę M. Trochę to trwa, ale jest! Magdalena M. pracuje dla Onetu. Jej numer telefonu to xxx xxx xxx. Jest też zdjęcie, ale zupełnie nie pasuje do tego z FB. Znowu pytam.

"Zwykła zbieżność nazwisk" - słyszę w odpowiedzi. Poza tym Ona nigdy nie używa imienia Magdalena. Od zawsze jest Magdą. Tak ma w papierach. Dlaczego zatem nie ma o niej nigdzie wzmianki? Znowu jest wytłumaczenie. To przez pracę w korporacji. Nie pozwalają się Jej nigdzie udzielać. Choć jest człowiekiem od PR-u, to musi działać incognito. Nie może nawet dawać wykładów, choć UW wiele razy ją o to prosił.

Magda, spotkajmy się!

Dużo rozmawiamy o "naszym" środowisku zawodowym. O tym kto, z kim, i gdzie. Ma dużą wiedzę, zwłaszcza jeśli chodzi o TVN. Doskonale orientuje się w sympatiach i antypatiach zespołu z Wiertniczej [TVN ma siedzibę na ul. Wiertniczej w Warszawie - red.].

Moją pracą też się interesowała. Kazała Jej "sama góra". Chodziło o jakiś nowy projekt. Nie potrafiła jednak podać szczegółów. Na liście "do sprawdzenia" byłem ja i kilku moich kolegów ze stacji.

Wracam do propozycji spotkania przy kawie. Dobrze nam się rozmawia przez Facebooka, to tym bardziej dobrze nam się będzie rozmawiało w rzeczywistości. Dla nas obojga to jest oczywiste. Tylko ten czas. Akurat teraz go nie ma.

Zdjęcie zamieszczone na facebookowym profilu Magdy M.

Nasi wspólni znajomi "Lubią to"

Magda wyjeżdża do Krakowa uczyć "tych matołów, którzy nic nie rozumieją". Kawa umówiona. Będzie zaraz po powrocie z Krakowa. Faktycznie tam jest. Informuje mnie o tym Facebook: "Magda checked in Balice Airport", czytam potem.

Chwilę później okazuje się, że przylatuje do Niej mąż, Michał. Z niespodzianką. Lecą razem do Pragi na romantyczny weekend. Fajnie, choć z kawy znowu nici. Widzę, że co chwila ktoś klika "Lubię to". Inni komentują "Lajkonikuj laj laj". Wszystkich komentujących znam. Osobiście.

Jestem w Jej typie

Po powrocie nadal nie ma czasu się spotkać - nawał obowiązków. Moją pracę zna, ogląda i lubi. Twierdzi nawet, że tylko dla mnie rezygnuje z weekendowych Faktów TVN na rzecz Wydarzeń Polsatu. Do tego wszystkiego "jestem w Jej typie". Jaki to typ? Slezakowy - czytam. Moje nazwisko zna i nie przekręca? Nieźle!

Nadal dużo rozmawiamy. Głównie o pierdołach. Upominam, że kiedy prowadzi, to nie wolno Jej pisać na FB i używać komórki. Piszę, że już nie jest odpowiedzialna tylko za siebie, ale także za swoje dziecko...

Rozmawiamy o tym, jak to jest po porodzie (jestem ojcem dwójki dzieci, więc opowiadam o moich doświadczeniach). Ona twierdzi, że zupełnie o tym nie myśli. Że jak tylko urodzi, to pójdzie się upić. Na FB wrzuca kolejne swoje zdjęcie. Kobieta z tacą niesie drinki. Widać niewiele. Wielkie okulary zasłaniają twarz. Podpis: kiedyś to miałam figurę.

O figurze też rozmawiamy. Przekonuję, że "brzuszki są piękne". Ona ma inne zdanie. W ciążę nie chciała zachodzić, ale mąż się uparł. Odbiera auto z warsztatu. Informacja na FB znów okraszona jest kilkoma komentarzami i "lubię to".

Zdjęcie zamieszczone na facebookowym profilu Magdy M.

Kto z Was zna Magdę M.? OSOBIŚCIE?

Ciągle jednak coś nie daje mi spokoju. Proszę koleżankę z Wiertniczej o sprawdzenie bazy pracowników. Występuje tam jedynie Magdalena M. z Onetu (zupełnie inna osoba, to już wiem). Trudno. Wyjdę na głupka. Zaczynam po kolei pytać moich znajomych o Magdę M. Kto ją zna? OSOBIŚCIE!

Wspólny Przyjaciel Nr 1: - Magda to fajna dziewczyna z TVN-u. Pracuje na 3 piętrze. Ja: Znasz OSOBIŚCIE? WPN1: - Nie, osobiście to nie. WPN2: - Ja nie znam, ale Cz. ją zna. WPN3: - Znam, ale tylko tak przelotnie. Osobiście to chyba nie. WPN4: - Fajna, miła dziewczyna. Ja: - OSOBIŚCIE? WPN4: - Wstyd się przyznać, ale osobiście to nie.

Podczas moich rozmów z Magdą M. pada jeszcze jedno nazwisko. Bardzo znana twarz z Wiertniczej. Podobno były przyjaciółkami. Razem chodziły kupować buty. No trudno. Wyjdę na głupka. Piszę do bardzo znanej twarzy z Wiertniczej mail z pytaniem, czy zna Magdę M.? Nie dostaję odpowiedzi. Mimo to jestem już właściwie pewien...

Michał Borkowski? Nigdy tu taki nie pracował

Pod pozorem wyjazdu za granicę proszę o numer telefonu. Na odpowiedź czekam ok. 20 minut. Podobno była pod prysznicem. Próbuję sprawdzić, do kogo numer należy. Od znajomych policjantów słyszę, że muszę złożyć zawiadomienie. Ale co mam tam napisać? Że "coś jest nie tak"?

Dzwonię do kancelarii Glass-Brudziński. Tam ma pracować Jej mąż. - Michał Borkowski? Nie... nikt taki nigdy tu nie pracował - słyszę w słuchawce.

Kiedy to ustalam, Magda M. jest "dostępna" na FB. Na wszelki wypadek ściągam jej zdjęcia profilowe i piszę, że chcę się Jej czymś pochwalić. Jest bardzo zainteresowana. Piszę: - Przeprowadziłem dziennikarskie śledztwo. Jedyne, czego żałuję, to że wziąłem się za to zbyt późno. Zgubiło mnie przekonanie, że "to przecież niemożliwe".

Kilkadziesiąt sekund później Jej konto na FB przestaje istnieć.

"Tu Klaudiusz. Co z naszą kawą?"

W poszukiwaniu prawdziwej Magdy M. robię jeszcze dwie rzeczy. Piszę maila do szefowej działu PR w TVN z pytaniem o Magdę M. W załączniku dodaję zdjęcia. "Nikt taki nigdy tu nie pracował" - czytam w odpowiedzi.

Raz jeszcze odnajduję numer do Magdaleny M. (tej z Onetu o nazwisku jak "moja" Magda M.). Wysyłam sms: "Tu Klaudiusz. Co z naszą kawą?". Dostaję odpowiedź: "???". Dzwonię.

Magdalena M. nigdy nie słyszała mojego imienia i nazwiska. Nie umawiała się ze mną na kawę, a na FB wchodzi sporadycznie. Głównie, żeby pogadać z koleżankami. Kiedy opowiadam jej o sprawie Magdy M., jakby się ożywia.

Mówi, że chyba ktoś taki pracuje w TVN, bo... przed świętami dostała coś pocztą, co było przeznaczone dla Magdy M. Jakieś zaproszenie. Sama chciała je oddać imienniczce, ale w systemie nikogo takiego nie znalazła. - A jeśli ktoś taki nie istnieje? - pytam. "To niemożliwe, przecież przyszło zaproszenie!". Dziś trudno ustalić, kto wysłał list do fikcyjnej postaci. Magdalena M. zaproszenie oddała.

Czyją twarz miała Magda M

Ostatni trop jaki mam to zdjęcia. Z pomocą przychodzą znajomi z portalu Gazeta.pl, którzy (w zupełnie magiczny dla mnie sposób) odnajdują w internecie źródło ich pochodzenia. Wszystkie pliki zostały pobrane z serwisu Deviantart.com . Umieściła je tam młoda fotografka o pseudonimie iKate. Według opisu jest na nich "Paula".

iKate okazuje się być Katarzyną Napiórkowską. Ma stronę (knapiorkowska.com). Tam znajduję jej numer telefonu. Nie odbiera. Ale odpowiada na sms-y.

Streszczam sprawę Magdy M. "Zdjęcia na FB były kradzione. Ja mam wyłączne prawa do nich i nikomu ich nie udostępniałam". Sprawą nie jest zdziwiona. "Często się to zdarza" - pisze w kolejnym smsie.

Na zdjęciach [Katarzyna Napiórkowska zgodziła się, bym je pokazał przy publikacji o fikcyjnej Magdzie M.] jest Paulina. Modelka nie chce jednak się ze mną kontaktować. Nie chce też ujawniać swoich danych osobowych. Muszę to uszanować. I w tym miejscu urywają się wszystkie tropy.

Epilog

Nadal nie wiem, z kim rozmawiałem przez półtora miesiąca. Nie mam pojęcia, po co ten ktoś to zrobił... Mogę jedynie napisać, po co ja całą sprawę opisałem.

Jeśli ktoś potrafił stworzyć fikcyjną postać w tak specyficznym środowisku, jak dziennikarskie (jesteśmy podejrzliwi, potrafimy weryfikować informacje, wszyscy się znamy - również z ludźmi z konkurencji)... to może to zrobić właściwie wszędzie.

Tyle.

Może Wy wiecie, kim jest Magda M.?

Zdjęcia ''Magdy M.'' dzięki uprzejmości Katarzyny Napiórkowskiej: knapiorkowska.com