Zagadkowy jak sfinks i zawsze świetnie wystylizowany: tak publicznie prezentuje się selekcjoner niemieckiej reprezentacji Joachim Loew. Jaki człowiek i sportowiec kryje się za tą fasadą?
Scena na plaży wygląda na zabawę dwójki dzieci. Joachim Loew i Urs Siegenthaler spacerują przed ostatnim treningiem w Santo Andre. Asystent trenera przyklęka i rysuje na piasku jakieś postacie, trener przygląda się temu z zaciekawieniem. Wygląda jak typowy turysta na wakacjach: w granatowych kąpielówkach i błękitnej koszulce.
Na plaży po drugiej stronie Atlantyku selekcjonera niemieckiej reprezentacji można było spotkać każdego ranka: tuż po godz. 5.00 na obowiązkowym półgodzinnym joggingu, niezależnie od pogody. Jak przyznaje, ten czas potrzebny jest mu, by pozbierać myśli. Także pod Copacabana, gdzie w niedzielę odbędzie się finał mundialu, Joachim Lewo rozejrzy się z rana, gdzie można by pobiegać w pobliżu hotelu, gdzie nocuje drużyna.
Temperament Löwa ujawnia się podczas meczu
Stoicki spokój
Tego dnia odbędzie się z dotychczasowych najważniejszy mecz w jego 8-letniej trenerskiej karierze narodowej kadry RFN.
- Joachim Loew jest jak zawsze spokojny i rzeczowy, i oczywiście całkowicie skupiony na ostatnim meczu - informował jego asystent Hansi Flick tuż przed odlotem do Rio de Janeiro.
- Mojego szefa nic nie może wyprowadzić z równowagi - podkreślał także szef banku informacji czyli skaut kadry Urs Siegenthaler.
- Joachim jest zawsze spokojny, z rezerwą, nawet po zwycięstwie 7:1 z Brazylią. Siegenthaler poznał Loewa, w czasach, gdy ten był asystentem narodowego selekcjonera Juergena Klinsmanna (2004-2006) i już wtedy polubili się.
- To nie jest typ trenera, który wciąż by się chełpił, jaki to on nie jest wspaniały. Jest skromny i wciąż tylko podkreśla, że chce być dobrym trenerem. A przypuszczalnie jest najlepszy, bo wszystko, co robi ma ręce i nogi - mówi skaut, nie kryjąc swojego podziwu.
Zawsze nienagannie ubrany i ostrzyżony
Pełni pochwał i uznania
Dobrze o trenerze mówi też mundialowy król strzelców Miroslaw Klose, który od samego początku był świadkiem rozwoju trenerskiej kariery Loewa. - Wspaniałe jest to, że od 2004 roku do dziś właściwie wcale się nie zmienił. Już wtedy przedstawiał nam swoje pomysły i wspierał nas w rozwoju. To fantastyczny trener - podkreśla 36-letni Klose, dodając, że szczególnie imponuje mu jego czysto ludzka strona. - On zawsze patrzy na nas jak na zespół, rozmawia z każdym zawodnikiem i uważnie słucha tego, co każdy ma do powiedzenia. To jego szczególna zaleta, nie tylko jako trenera, ale przede wszystkim jako człowieka.
Podobnego zdania jest kapitan kadry Philipp Lahm. - Zawsze uderza w odpowiedni ton i ma najlepsze rozwiązanie. Nie mogę sobie wyobrazić lepszego trenera - podkreślał Lahm jesienią ubiegłego roku, wydając doskonałą opinię o selekcjonerze jeszcze zanim ten podpisał przedłużenie swojego kontraktu do 2016 roku. Podobnie jak Klose wysoko ocenia jego opanowanie, rzeczowość i bardzo ludzkie podejście.
Daniela Loew (l) i Sarah Brandner, dziewczyna Steinschweigera
Dobrze robi nieco pokory
O prywatnym życiu Joachima Loewa wiadomo niewiele: chętnie słucha piosenek Udo Juergensa, czasami zdarza mu się zapalić cygaro i zawsze jest bardzo zdystansowany. Może ma po prostu taki charakter. 54-latek pochodzi ze Szwarcwaldu ("Dorastałem w bardzo skromnych warunkach i nie potrzebuję żadnego wielkiego show"). Ma wykształcenie kupieckie w handlu detalicznym i zagranicznym. Jako młody chłopak był ministrantem i grał w SC Schoenau a potem w wielu klubach niemieckich i zagranicznych. Na jego temat nigdy nie pisze plotkarska prasa, bo nie ma o czym. Od 28 lat ma żonę Danielę; nie mają dzieci, mieszkają pod Fryburgiem w Szwarcwaldzie.
Redakcja poleca
Wysokie oczekiwania po 7:1 z Brazylią
Sobotnie wydania gazet zajmują się finałowym meczem piłkarskich Mistrzostw Świata Niemcy – Argentyna w Rio de Janerio i oceniają szanse niemieckiej drużyny na zwycięstwo. (12.07.2014)
Reprezentacja Niemiec, jeśli wygra, będzie świętować w Berlinie
Mundial 2014: Merkel zapowiada przyjazd na finał
- Gramy dalej i dobrze nam zrobi trochę pokory - stwierdził ze stoickim spokojem po meczu, w którym Niemcy rozgromili Brazylię. To, że pękał z dumy, można było tylko podejrzewać.
- Jogi jest zawsze taki sam - przyznaje menadżer kadry Oliver Bierhoff. Dlatego gdyby Niemcy faktycznie wygrali finałowy mecz, nie można się spodziewać, żeby Loew zaczął nagle dziko tańczyć na boisku. - Będzie się cieszył, ale nie wyskoczy ze skóry.
Jako dobrą radę dał swym chłopcom na drogę nakaz "najwyższej koncentracji", w swym ciepłym, szwarcwaldzkim dialekcie.
Można być sklerotycznym 30-latkiem, a można mieć takie oczy, jak miał Miłosz, gdy się przytulał do Carol. Co mnie obchodzi, że powłóczył nogami? A dokąd miał biegać, skoro biegał mu rozum? Z aktorem Janem Nowickim* rozmawia Małgorzata I. Niemczyńska
Jan Nowicki (odpalając papierosa): Palę przeszło 60 lat, mam już kłopoty z frazą. Zauważyłem, gdy czytaliśmy z synem audiobooki. On ma piękny głos i mówi szeroką frazą, a ja siłą rzeczy muszę to wszystko interpretować inaczej. To takie denerwujące, kiedy człowiek wie jak, a nie jest w stanie. To dotyczy zresztą wszystkiego.
Małgorzata I. Niemczyńska: Gdyby młodość wiedziała, gdyby starość mogła.
Jan Nowicki: Pani mówi o czymś innym, o tym, że tej młodości jest żal. A nie może być żal czegoś, co jest nieuniknione. To zajęcie dla kobiet w maglu, jeśli wie pani jeszcze, co to jest magiel.
Jeszcze wiem.
- A bryczesy?
Z literatury.
- Ostatnio kręciłem film i powiedziałem, że chętnie bym wystąpił w bryczesach. Pani reżyser nie wiedziała, o co chodzi. Ja chodziłem jeszcze z mamą do magla, żeby sobie pokręcić kołem.
Palenie obniża głos, przez to może być nawet bardziej interesujący.
- Tak rozumując, można by stwierdzić, że dla pogłębienia swojej psychiki aktor odcina sobie nogę i od tego staje się bogatszy wewnętrznie. Albo sobie infekuje raka. Wbrew pozorom mówię o poważnej rzeczy, bo teraz nie chodzi się do teatru na aktora, tylko na jego ślub lub chorobę, którą albo ma, albo dopiero wyleczył. Takie czasy. Pani rozmawia z człowiekiem, który cierpi stosunkowo mało i nie ma zupełnie pretensji o to, że jest stary.
Jeździ pan do Ciechocinka?
- Jestem z Kowala, małej mieściny koło Włocławka. I jednak z czasów, kiedy na Wiśle była żegluga śródlądowa. Statki miały z boku koła, zupełnie jak na Missisipi. Jeździliśmy na wycieczki do Torunia i Ciechocinka. Trzeba było dopłynąć do Nieszawy i stamtąd kilka kilometrów pieszej wycieczki. Ciechocinek znałem z tego, że jest tam zegar słoneczny, słona woda Krystynka, świetny basen. Wtedy to była dla mnie metropolia. Brałem słoik smalcu na drogę, mama kazała mi wkładać ciepły sweter. 30-40 km to była odległość niewyobrażalna. Teraz już wszystko zmalało, ale w sposób znakomity.
Posłał pan do Ciechocinka bohaterów swojej książki "Białe walce".
- Pojechałem tam znowu, zatrzymałem się w Domu Zdrojowym. Jest w Ciechocinku pewna zaszłość, ona wisi w powietrzu, została zaklęta w koniach, które ciągną dorożki. To niezwykłe miasto, niezwykły kurort, tam się nikomu nie spieszy i w zasadzie nic nie ma. Dywany kwietne, błotne kąpiele. Pochodziłem po ulicach, zajrzałem do knajp i restauracji, zwiedziłem dansingi. I już wiedziałem, o czym chcę pisać.
Ale błyskawicznie zorientowałem się też, że jakakolwiek próba satyrycznego spojrzenia na tamtejszych kuracjuszy jest absolutną bzdurą. Tam się rozgrywa piękno starości. Widziałem w Ciechocinku parę na wózkach: jedną ręką kręcili kółko, a drugą się trzymali. W restauracji Zdrojowej o godz. 18 wszyscy tańczą, muzyka jest rozkosznie żywa. Pojawia się np. człowiek, który gra równocześnie na trzech instrumentach, żeby było taniej. Wejścia są po pięć złotych, kieliszek szampana dla pań - gratis. Przy stolikach umalowana starość pochylona nad jakimś kolorowym płynem ze słomką. Niepaląca, a szkoda, bo kiedy starość pali, to jeszcze coś się dzieje. Starość, która tylko wisi nad słomką, jest absolutnie dramatyczna. Kobiet jest dużo, najczęściej patrzą w przestrzeń, jak u Felliniego. Wzruszające. Jeśli kogoś to bawi, to powinien się leczyć.
W jednej z takich scen w pana książce tańczą ze sobą choroby: amnezja, asomnia, surditas, ekstaza, miastenia, abazja, apatia, echolalia.
- Wymyśliłem ten rozdział, bo te choroby się tak pięknie nazywają. Jakiś młody człowiek mnie zaczepił i powiedział, że w finałowej scenie moi bohaterowie idą w kierunku śmierci. Kompletnie nie o to chodzi, oni idą w kierunku życia. Mówią o tym, zaświadczają o tym ich decyzje, bo przecież nie wracają do domów, tylko idą w stronę horyzontu, jak dzieci.
Pewnie pomyślał tak, bo oni wszyscy są starzy.
- Głupota. Śmierć wisi nad nami wszystkimi tak samo. Wychodzi młody człowiek i za węgłem natrafia na pędzący autobus.
<podzial_strony>
Pan wciąż ma apetyt na życie? Jak pana bohaterowie?
- Starsi panowie - a może w ogóle starsi ludzie? - niechętnie poszerzają krąg swoich znajomych. Masz tych paru sprawdzonych przyjaciół, i cześć. Musi się pojawić ktoś absolutnie szczególny, żeby ci się chciało go poznać. A ja te moje postacie tak polubiłem, że mi wystarczały za towarzystwo. Mają dużo ze mnie. Cały rozdział o turnieju tenisowym wziąłem ze swojego życia.
To tam, gdzie mowa o kategoriach wiekowych? Juniorzy - od 40 do 50 lat, seniorzy - od 50 do 60, oldboje - od 60 do 70.
- No właśnie, a ja mam 75. Mistrz Serafin opowiada o tym, jak jest angażowany do filmu. To jeden do jednego przystaje do mnie. Młodzi w ogóle nie przyjmują do wiadomości, że istnieje człowiek po sześćdziesiątce. W każdym scenariuszu jest teraz "mężczyzna około 60-letni". No i co ja mam zrobić biedny z moją wódką, kochaniem kobiet, papierosami, pamięcią, nadziejami? Co ja jestem winien, że mam 75 lat? Jakiś absurd totalny! Przecież można być sklerotycznym 30-latkiem albo 25-letnią idiotką, a można mieć takie oczy, jak miał Czesław Miłosz, gdy się przytulał do Carol. Jak szczeniak. I śmiał się tak głośno, jakby chłopiec ze wsi na Kresach złowił rybę. Co mnie obchodzi, że powłóczył nogami? A dokąd on w ogóle miał biegać, skoro biegał mu rozum? Po cholerę to?
Czyli "to nie jest kraj dla starych ludzi"?
- Czytelniczka patrzy na moje zdjęcie na okładce i pyta: "Panie Janku, dlaczego ma pan plamy na rękach?". "No, bo mam takie". "To nie mogli panu zlikwidować? A co pan taki pomarszczony?". "Może dlatego, że nie jestem Kożuchowską". "E, lepiej było, jak pan był młody". Tak się dziś rozmawia z czytelnikami. Człowiek zaczyna w końcu mieć twarz, a oni mówią, że to źle. Oni - od proszku, od reklamy. Zdemoralizowane społeczeństwo wszystkich krajów, nie tylko Polski.
Albo zaciągnął mnie kumpel do galerii handlowej. Wziąłem ze sobą tysiąc złotych, pomyślałem: "Może coś kupię, jak już idę do tego obrzydlistwa". Podchodzi do mnie uroczy gej przedziwnie wyfryzowany: "O, dzień dobry, aktora mamy".
Nikogo tam nie ma, jakby dżuma przeszła, ludzie w tej świątyni zaczynają się chyba gromadzić wieczorem. Wisi marynarka, mówię: "O, może ja bym to kupił". Mierzy mnie spojrzeniem: "No, wie pan, wie pan...". Tak mi się przygląda, jakbym był jakimś potworem. "No to pójdę do magazynu, spróbuję znaleźć pański rozmiar". Przynosi coś, co by pasowało na człowieka w ostatnim stadium suchot. Mówi: "No, to musimy schudnąć". "Proszę pana, miły młody człowieku - odpowiadam. - Ja tu mam pieniądze i ja nie będę do pana pieprzonej marynarki chudł. To marynarka ma być uszyta tak, jak wygląda człowiek, który ma moje lata i ma pieniądze".
''Ja nie udaję, ja dalej mogę'' - Jan Nowicki w programie ''Duży w Maluchu''
Starość naprawdę oznacza wykluczenie?
- Myśląc o tym komercyjnie: społeczeństwo jest coraz starsze. Takim ludziom trzeba dać ofertę. Kulturalną, filmową. Taką książkę jak "Białe walce". Żeby przeczytali, uśmiechnęli się, odnaleźli tam siebie. W mojej książce są duże litery. Nie tylko dlatego, że jest napisana dla ludzi starszych. Żyjemy w epoce ciemności. Wszystko przez te cholerne energooszczędne żarówki, które najpierw mruczą, potem są pomarańczowe, a jak się rozjaśnią, to już trzeba wychodzić z pokoju. Ktoś biega po ulicy i krzyczy, że jest młody - no i co z tego? Też byłem młody i proszę mi wierzyć, że z tego niewiele wynika. Znam się na tym, bo żaden młody nie był stary, a stary za każdym razem był młody.
Ci staruszkowie z pana książki lubią się jeszcze czasem poczuć młodzi. Np. zachwycić się tą, no...
- ...dupą Oleńki. Jeśli mi pani powie, że sempiterną, tyłkiem, rzycią, zadkiem, nic nie przyjmuję. Najdelikatniejszym określeniem jest "dupa", bez żadnego wykropkowania. To nic, że pisana na płocie. Ona coś znaczy, natomiast sempiterna jest czymś obrzydliwym. Gdyby pani miała sempiternę, tobym pani do domu nie wpuścił.
Czytałem fragmenty tej książki u Frania Serwatki. On jest pierwowzorem mojego doktora Pali, to on napisał m.in. "Konik, z drzewa koń na biegunach" i wiele świetnych tekstów, będąc równocześnie znakomitym profesorem chirurgii szczękowej. Całe lata mieszkał w Wiedniu, jeździłem do niego, w poczekalni piosenki pisałem. Tam jest pięknie, czysto, pachnie kawą, siedzisz w fotelu i na ekranie sobie rybki oglądasz, nic nie boli. Tylko zęby rwać! Teraz mieszka pod Wawelem, ma żonę Marynię, jeździmy czasem na rowerach. Gdy u niego jestem, pijemy wina. Mówię mu zwykle: "Dawaj te najlepsze, kwas niech dzieci wypiją, niech one mają zgagę".
Franciszek Serwatka w ''Zaczarowanym Radiu Kraków''
No i czytał pan te fragmenty - i co?
- A tak, ja stary jestem, tak się czasem zagalopuję. Dzieci tam były, a ja chciałem sprawdzić, jak reaguje na to młodzież. Franio mnie zapowiadał w trzech językach, wkładał marynarkę, białą koszulę, zapalał świece, aż zaczynałem się denerwować. No i on nieprawdopodobnie ukochał dupę Oleńki, a zwłaszcza scenę, kiedy ona jedzie na rowerze i pękają jej legginsy. Zmierzałem już do końca książki, a on mnie namawiał: "Janek, daj jeszcze raz Oleńkę". Franio - i ja za tym poszedłem - chciał nawet, żeby na okładce była dupa Oleńki.
O matko, tylko nie to!
- Ale nie jakaś wulgarna, raczej zdjęcie w stylu retro, czerwone legginsy. Jeden facet z wydawnictwa powiedział mi jednak: "Janku, nie rób tego. Twoje czytelniczki poczują się zdradzone". Pomyślałem sobie: "Oż, ty! Ależ jesteś inteligentny!". Miał rację.
A Oleńka ma pierwowzór?
- Otóż ma. Gdzie to ja ją spotkałem? Na festiwalu aktorstwa filmowego we Wrocławiu. Podeszła do mnie dziewczyna, Oleńka, studentka filologii, chciała ze mną porozmawiać. Wolałem z nią porozmawiać, niż te filmy oglądać. Wypiliśmy herbatę, potraktowałem ją bardzo poważnie. Następnego dnia przyniosła mi wierszyk, który wcześniej napisała. Świadczył o tym, że to bardzo wrażliwa, fajna, inteligentna dziewczyna. Tylko dziwnie była ubrana, jak to teraz potrafią. Coś jej wisiało między nogami - ni to sukienka, ni to spodnie.
<podzial_strony>
W pewnym momencie mówię do niej: "Oleńko, co ty tam nosisz w środku? Nie możesz się ubrać jak człowiek?". "To znaczy jak?". "Chociażby w czarne spodnie". Następnego dnia widzę ją z daleka, pokiwałem jej, już chciałem wyjść, a ona mnie woła: "Nie widzi pan?". Była w czarnych, obcisłych, sprężynujących spodniach i z tak rajcowną dupą, że od tego momentu wszyscy tylko na nią patrzyli.
To miło, że pan jednak wymienia tę wrażliwość i inteligencję przed dupą...
- Jak zobaczę kogoś młodego, kto jest wrażliwy i inteligentny, to się od razu do niego przypinam, bo to naprawdę rzadkość. Nawet za bardzo strzępię sobie język, jacy to młodzi są do niczego, jak na narządach rodnych wysyłają te SMS-y, jak nic nie umieją, jacy są wkurzający. A tu taka Oleńka. Wpadła do mnie kiedyś, gdy była w Krakowie. Pierwsze, co zrobiła, to poszła oglądać książki. Otwarta, pełna planów, pisząca wiersze. Świetna osoba. A przy okazji ma dupę.
''Są z piekła rodem'' - Jan Nowicki o kobietach
"Białe walce" to już pana szósta książka.
- Zawsze kochałem literaturę: Tołstoja, Garcia Márqueza, Konwickiego. Czytam Pilcha, bo to mój kumpel, Stasiuka, gdy mi wpadnie w ręce. Ktoś mi dał niedawno "Kronosa" Gombrowicza, ogromne moje rozczarowanie. Rozreklamowali to jako pornosa, żeby biedna Rita mogła zarobić, a to jakaś bzdura. Uwielbiam "Profesora Tutkę" Szaniawskiego, to widać w "Białych walcach". Gdy przeczytałem "Pod wulkanem" Lowry'ego, o mało się nie zapiłem na śmierć. Chciałem być Konsulem także biologicznie.
Powie pani, że to dziecinne. Pewnie, ale ja tylko tak potrafiłem, bo byłem aktorem. Aktorstwo zresztą przeszło mi jak katar, kiedy tylko się zorientowałem, że to już umiem robić. A pisać jeszcze nie umiem. Kiedyś budziłem się nocą, żeby zapisać sobie minę, jak mam coś zagrać. Teraz się budzę ze zdaniem albo z frazą.
Stał się pan pisarzem?
- Zgodzę się, choć z oporami. Właściwością każdego w miarę inteligentnego i wrażliwego człowieka jest mieć w stosunku do siebie dystans, wieczne poczucie niespełnienia i chęci naprawienia samego siebie, udoskonalenia swoich dokonań. Całymi latami mówiłem na rozmaitych spotkaniach tak: „Mili państwo, macie przed sobą książeczkę, np. »Mężczyzna i one «. To skromna próba zrozumienia kobiet. I to jest książeczka, bo książki to pisali Tołstoj, Dostojewski itd.". Aż tu nagle w „Wyborczej" na dwóch stronach podnoszą temat, że jest wśród pisarzy nowa obowiązująca tendencja: trzeba mówić o sobie dobrze (najlepiej w granicach tysiąca znaków). Zdębiałem.
Ale myślę sobie tak: co się stało z ludźmi? Pokazują w telewizji proszek i mówią, że jest najwspanialszy na świecie. To tak głęboko w nich weszło, że przenieśli podobne zachowania na książkę. Książka stała się towarem.
Postanowiłem zaryzykować. Mam pełną salę, jest trochę młodych, ale większość to mój wymierający elektorat. I mówię tak: "Miłe panie, mili panowie, macie przed sobą książkę znakomitą. Dużo nad nią pracowałem, trzy lata (dodaję oczywiście półtora roku). Jest napisana przez bardzo wrażliwego, inteligentnego pana. Proszę mi wierzyć, że te wasze 35 zł nic nie znaczy. Kupujecie to w zasadzie za półdarmo, bo to wam coś da". I czekam, kto mi da w mordę. Albo kto powie: "Panie, czyś pan zwariował?". A tu nikt tak nie reaguje! Wszyscy przyjmują to za dobrą monetę.
Powinien pan sobie jeszcze założyć konto na Fejsie.
- Nie mam nawet internetu. Z komórki prawie wcale nie korzystam. Nie wysyłam SMS-ów ani nie przyjmuję. Mam Grzesia, który się zajmuje na wsi moim domem, latem mówię mu: "Chodź, postawimy sobie piwo i mi przeczytasz moje SMS-y". Jest ich np. 600, w tym z życzeniami na Boże Narodzenie, a to rozmowa w maju lub lipcu. Zdobycze techniki są oczywiście przydatne, ale jednak dostarczają bardzo dużo śmieci. Dawniej nie miałem nawet telefonu stacjonarnego. To mi pozwalało odsiać złe role. Dobry reżyser, któremu zależało, przyjeżdżał. Szliśmy na obiad. A zły odpuszczał.
Nieuważnie kręciłem te swoje filmy całe życie, jest ich prawie 250. Albo ze względu na partnerki, albo żeby wyjechać za granicę, albo żeby się wina napić. Nakręciłem 30 filmów na Węgrzech, bo kochałem Martę - zresztą dalej ją kocham, aleśmy się rozstali [chodzi o Marthę Meszaros]. Udało mi się zagrać kilka dobrych ról. Komuna była fantastycznym ustrojem dla sztuki. W biedzie wszyscy się dobrze czuliśmy. Nie ma nic gorszego niż artysta przejedzony. A jak jest jeszcze niesłusznie bogaty, to już jest koszmar. Artystę trzeba trzymać na głodzie, wtedy ma marzenia i cele. Kumasz, mała?
Mówi pan, że pan kocha - i że się pan rozstał?
- Każde rozstanie to dramat. W moim przypadku tabloidy od razu rozpatrują rozstanie w kategoriach żenujących, głównie dopatrując się w nim błota: przewinień, perwersji, innych kobiet. Ale powtórzę: to dramat. Więc dlaczego? Dlatego że się dalej nie dało - ani z jednej, ani z drugiej strony. Tak bywa. I boli cię, i kochasz, a musisz się rozstać. W moim przypadku to było tym bardziej dramatyczne, że chodziło o kobietę starą, a starych kobiet się nie zostawia. Potem coś się pojawiło, a potem znowu samotność i znowu dramat.
Samotny stary mężczyzna jest żałosnym tworem, bo przemienia się znowu w dziecko. Potyka się, zapomina, sięga nie po ten przedmiot, co trzeba. W sposób naturalny musi być koło niego ktoś, kto pokocha jego ułomność. Ale są ludzie skazani na samotność. Jeżeli ja się ożeniłem po raz pierwszy po siedemdziesiątce, to naprawdę nie z wygodnictwa ani z perwersji, tylko z braku wiary, że ja się do tego nadaję. Giedroyc to kiedyś tak pięknie nazwał: "Ja się nie nadaję do szczęścia osobistego". Może kimś takim jestem ja? A czas ucieka, a deszcz pada.
- Ktoś mnie teraz mierzył w szpitalu i powiedział mi, że mam 170 cm. Przecież ja całe życie miałem 174. Jeśli wzrost się zmienia, to co dopiero odruchy serca? Gdy nic nie było, była bieda, to się kochaliśmy non stop. Ale jedno jest w zasadzie nie do wyplenienia: najważniejsze pozostają poczucie humoru i dotyk. Jednak dotyk. Do tego nie trzeba mieć 18 czy 30 lat. Tylko nie wolno mieć pretensji do siebie, że minął czas.
<podzial_strony>
Miłość. Ona zawsze jest. A jak nie ma, to jest tęsknota za miłością. Kto wie, czy to nawet nie jest mocniejsze? Nadzieja, tęsknota, oczekiwanie. Przecież to ma takie jajo, to jest tak bezwzględnie namiętne! Fajnie, że jest miłość. W ogóle wszystko jest miłością, nie sądzisz? Nawet zapach zupy, smak malin. I Bóg. Takie mam problemy z tym Bogiem, nie wiem, co mam w ogóle z nim zrobić. Ale bez niego się nie da.
Problemy z Bogiem? A konkretniej?
- To bardzo przewrotny ojciec. Daje życie, a potem się przygląda, co z nim zrobisz. Kiedyś sobie nawet pomyślałem, tak dla siebie, że piekło, niebo i czyściec przeżywamy tutaj. Teraz to jest.
A co to w ogóle jest grzech? To się przecież tak bardzo zmienia przez lata. Człowiek nie może iść do spowiedzi, bo mu się wydaje, że nic nie nagrzeszył. Kiedyś byłem, to mi ksiądz powiedział, żebym się nie wygłupiał. Albo raz mnie taka chuda w kościele spytała, czy ja też do spowiedzi, bo przy konfesjonale stałem. Mówię, że ja nie mam żadnych grzechów, a ona mi na to: "Pycha! Pycha!".
*Jan Nowicki - ur. w 1939 r., aktor teatralny i filmowy związany z krakowską Piwnicą pod Baranami, pedagog, autor sześciu książek.
artykuły z portali internetowych ONETGAZETADZIENNIKBBCCNN Uwagi, sugestie, komentarze? Redaktor Naczelny: mig29@prokonto.pl
Dziennik III RP działa w oparciu o przepisy art. 25, 26, 29, 33 i 49 ust. 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. Nr 24, poz. 83) nie stanowiąc prasy w rozumieniu przepisów prawa prasowego