niedziela, 20 stycznia 2008

Serbia: Nikolić powalczy o prezydenturę z Tadiciem

2008-01-21 17:25

Nauczka dla Brukseli
Tym razem Serbowie nie wycięli numeru i w pierwszej rundzie wyborów prezydenckich zagłosowali zgodnie z oczekiwaniami. Czyli tak jak przypuszczano, za niespełna dwa tygodnie zmierzą się ze sobą obecny, prozachodni prezydent, Boris Tadić i lider radykałów, Tomislav Nikolić.
Centralna Komisja Wyborcza Serbii potwierdziła w poniedziałek po przeliczeniu prawie wszystkich głosów (98,68 proc.) zwycięstwo w pierwszej turze wyborów prezydenckich nacjonalisty Tomislava Nikolicia.

Nikolić, lider skrajnie nacjonalistycznej Serbskiej Partii Radykalnej, uzyskał podczas niedzielnego głosowania 39,96 proc. poparcia.

Obecny, prozachodni prezydent Boris Tadić, przywódca Partii Demokratycznej, otrzymał 35,41 proc. głosów - poinformował wiceprzewodniczący CKW Dejan Djurdjević.

Nikolić i Tadić zmierzą się 3 lutego w drugiej turze wyborów. Zdaniem analityków o zwycięstwie jednego z nich może zadecydować poparcie premiera Vojislava Kosztunicy.

Z pozostałych kandydatów najwięcej głosów (7,41 proc.) uzyskał popierany w pierwszej turze przez Kosztunicę obecny minister infrastruktury Velimir Ilić z ugrupowania Nowa Serbia.

Kandydat socjalistów Milutin Mrkonjić zdobył 5,97 proc., szef Liberalnej Partii Demokratycznej Czedomir Jovanović - 5,35 proc., a kandydat Wspólnoty Węgrów w Wojwodinie Isztvan Pastor - 2,27 proc.

Analitycy przypuszczają, że w drugiej turze elektorat socjalistów poprze Nikolicia, a liberałów - Tadicia.

Frekwencja wyborcza wyniosła 61,04 procent, najwięcej od wyborów prezydenckich w 2000 roku.

Ostateczne wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich podane będą w czwartek wieczorem.

pap, ss

Protokół posiedzenia Rady Gabinetowej

Lech Kaczyński. Fot. PAP/EPA
PAP

Protokół posiedzenia Rady Gabinetowej w dniu 14 stycznia 2008 roku.
II Przebieg posiedzenia Rady Gabinetowej

1. Wystąpienie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej dotyczące przedmiotu posiedzenia Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Szanowni Państwo, Panie Premierze, Panowie Premierzy, Panie i Panowie Ministrowie,

najpierw kilka słów wstępu, później zrobimy techniczną przerwę i oficjalnie otworzę posiedzenie Rady Gabinetowej. Zacznijmy od tego, że Rada Gabinetowa jest instytucją nadzwyczajną. Zgodnie z art. 141 Konstytucji Rzeczypospolitej, Prezydent zwołuje ją w sprawach szczególnie ważnych. Oczywiście, określenie „szczególnie ważny" jest określeniem nieostrym i mogą być przypadki, gdy mamy do czynienia ze sporem, czy coś jest szczególnie ważne, czy nie. Ale jeżeli idzie o dzisiejszą sytuację w służbie zdrowia, to nie ma najmniejszej wątpliwości, że jest to sprawa szczególnie ważna dla obywateli i dla państwa.

Stąd istnieją wszystkie konstytucyjne przesłanki, żeby Radę Gabinetową zwołać, co też uczyniłem. Jakie problemy stoją dzisiaj przed nami? Można powiedzieć, że istnieją dwie grupy tych problemów. Pierwszy to sprawy bieżące, a sprawy bieżące to z jednej strony problem finansowania służby zdrowia, z drugiej strony problem zmierzenia się z tymi postanowieniami płacowymi w formie umów, czy zakładowych układów zbiorowych, które już zostały zawarte, prawnie wiążące, z trzeciej strony ewentualnie po pierwsze zapobieżenie, bo jestem głęboko przekonany, że do tej sytuacji nie dojdzie, ale gdyby doszło, to plan reagowania w sytuacji awaryjnej.

Natomiast plany długoterminowe, oczywiście, też zawsze się wiążą ze źródłami finansowania - to jasne -ale przede wszystkim idzie o to, do jakiego punktu mamy dojść, jak przyszły model publicznej służby zdrowia ma wyglądać. Jak myślę, istnieją tutaj pewne zasadnicze problemy. To są problemy związane z jednej strony z tzw. współpłaceniem, z drugiej strony ze sprawą dobrowolnych ubezpieczeń i, związanym z tym w sposób oczywisty, niebezpieczeństwem podziału pacjentów na dwie kategorie.

I w końcu problem trzeci - to problem groźby, czegoś, co byśmy określili jako nieekwiwalentną prywatyzację, czyli swoiste uwłaszczenie się na olbrzymim majątku zamkniętych zakładów służby zdrowia przez różnego rodzaju grupy. Oczywiście, do tego można dodać bardzo wiele problemów towarzyszących. Istnieje bez wątpienia problem oddłużenia szpitali. Dzisiaj istnieje problem niepowstawania długów, czyli tego tzw. uszczelnienia systemu. To jest problem istotny, ale z drugiej strony to nie jest tylko i wyłącznie problem rozwiązań instytucjonalnych w służbie zdrowia. To jest problem patologicznych reguł związanych z handlem długami służby zdrowia.

Temu też trzeba zapobiec. Istnieje problem mechanizmów, realnych mechanizmów, związanych z owym uszczelnieniem. Bardzo bym chciał poznać szczegóły w tej sprawie dzisiaj. Inaczej mówiąc, problemów jest wiele, ale sprowadzają się do jednego - do sprawy bezpieczeństwa pacjentów w naszym kraju. Szczególnie tych pacjentów, którzy z powodów materialnych nie mogą sobie pozwolić na różnego rodzaju świadczenia dodatkowe, które dzisiaj przecież w Polsce funkcjonują.

I w końcu chciałem powiedzieć, że ten problem, chociaż dziś omawiany jest na posiedzeniu Rady Gabinetowej, a Rada Gabinetowa to po prostu rząd pod przewodnictwem Prezydenta, ma charakter szerszy niż tylko rządowy, ponieważ powinien być traktowany jako problem ponadpartyjny w ramach normalnej konkurencji między rządem a opozycją, powtarzam zupełnie normalnej, w ustroju demokratycznym.

Boję się, że tego problemu rozwiązać się nie da. Dawałem temu zresztą wyraz i mówię o tym dzisiaj po raz drugi, chociaż nie to będzie przedmiotem posiedzenia Rady Gabinetowej, jako że z istoty będą nim te problemy, które załatwia rząd, które leżą w kompetencji Rady Ministrów.

2. Ogłoszenie przerwy w obradach Rady Gabinetowej przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Dziękuję bardzo. Zarządzam ośmio-, dziesięciominutową przerwę, żeby przedstawiciele środków masowego przekazu mogli spokojnie opuścić salę. Dziękuję bardzo. Panie Premierze, zapraszam...

Sekretarz Stanu. Szef Gabinetu Prezydenta, Pan Maciej Łopiński:

Dziękujemy mediom. Dziękuję Państwu.

3. Sytuacja w polskiej służbie zdrowia

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Chciałbym powiedzieć, co będzie przedmiotem mojego zainteresowania, mniej więcej według tego porządku, o którym mówiliśmy, ale przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, po pierwsze, o to jaką państwo widzicie docelową wizję służby zdrowia? Czy to jest wizja oparta istotnie, jeżeli chodzi o zakłady zamknięte, bo bym proponował, żeby się dzisiaj

przede wszystkim na tym skupić, czyli o szpitale, to miała być istotnie wizja oparta o spółki, bo rozumiem, że istnieje problem uszczelnienia, tylko chciałbym poznać, i od tego chciałbym zacząć, szczegółowe mechanizmy tego uszczelnienia. Nie neguję faktu, że dzisiaj pieniądze w różnych kierunkach wyciekają za pomocą różnych technik.

Przy czym w moim przekonaniu olbrzymią rolę odgrywają tutaj patologiczne mechanizmy handlu długami, które leżą niejako poza służbą zdrowia i raczej w kompetencji nieobecnego prokuratora generalnego by się mieściły i nie kryję, że sygnały dawane przez prokuratora generalnego raczej zwalczaniu tych zjawisk nie służą, tylko wręcz odwrotnie.

Natomiast, ale powiedzmy, że tu mają być spółki. Chciałbym, żeby Pani Minister, oczywiście tu też Prezes Rady Ministrów może zastąpić ministra, i tak sobie życzę, odpowiedziała na pytanie, jak konkretnie będzie wyglądał ten mechanizm uszczelnienia? To jest pierwsze pytanie, później zaraz przejdziemy do drugiego.

Prosiłbym, ponieważ czas niestety jest ograniczony, mam dzisiaj nominacje sędziów, których nie można odwołać, bo to są ludzie z całej Polski, już dawno zawiadomieni, więc to posiedzenie nie będzie długie. Bardzo bym prosił...

Prezes Rady Ministrów, Pan Donald Tusk:

Jeśli można też ze względu na tę ostatnią uwagę Pana Prezydenta, czyli czas. Chciałbym żebyśmy możliwie sprawnie obradowali i dlatego pozwoliliśmy sobie przed spotkaniem Rady Gabinetowej u Pana Prezydenta ustalić taki sposób procedowania, jeśli chodzi o ministrów, żeby maksymalnie w intensywny sposób wykorzystać wiedzę naszych ministrów, i jeśli Pan Prezydent pozwoli to, ponieważ mam rozpoznanie z racji funkcji najlepsze, kto na jaki temat mógłby najpilniej, najszybciej inajpełniej odpowiedzieć, to jeśli Pan Prezydent pozwoli, będę pomocny we wskazywaniu ministrów właściwych do odpowiedzi na to pytanie.

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Pan Lech Kaczyński:

Ale Panie Premierze, przy całym szacunku, to jednak Rada Gabinetowa jest posiedzeniem Rady Ministrów, jedynym przypadkiem pod przewodnictwem Prezydenta. Więc pozwoli Pan, że oczywiście zakładając, że Pan może odpowiedzieć na każde pytanie zamiast ministrów, proszę bardzo, to będę jednak prosił o odpowiedzi konkretnych ministrów. I tutaj Panią Minister Kopacz bym poprosił.

Prezes Rady Ministrów, Pan Donald Tusk:

Jak rozumiem, Pan Prezydent zgadza się. Sam uznaję to za oczywiste. Ja także w sytuacji, w której taką potrzebę uznam, będę odpowiadał zamiast ministrów i pozwoli Pan Prezydent, że w związku z tym kilka słów w odniesieniu do tego pytania odpowiem. Po pierwsze, chciałbym wyjaśnić ewentualne wątpliwości, które pojawiły się przed zwołaniem Rady Gabinetowej, pojawiły się publiczne sądy świadczące o niepełnej kompetencji wypowiadających te sądy na temat charakteru Rady Gabinetowej.

Zwracałem się, poprzez Pana Ministra Tomasza Arabskiego, z taką sugestią, że dobrze by było, aby ze względu na charakter sprawy nasze obrady były jawne. Minister Maciej Łopiński stwierdził odpowiadając pytaniem, dlaczego zatem posiedzenia Rady Ministrów nie są jawne. Chciałbym go poinformować, że nie mogą być jawne, ponieważ są niejawne. Wynika to z ustawy o Radzie Ministrów i z regulaminu Rady Ministrów. Ta zasada, oczywiście, nie dotyczy Rady Gabinetowej, ale to była z naszej strony wyłącznie propozycja i

uznajemy bezdyskusyjnie, że gospodarz, Prezydent prowadzący obrady Rady Gabinetowej ustala także reguły. Chciałem uświadomić Panu Ministrowi Łopińskiemu, że nie mogę się odwdzięczyć tym samym prowadząc Radę Ministrów, ponieważ z zasady ona nie może być jawna. To w sprawie pierwszej. Druga sprawa.

Mam nadzieję, że do Pana Prezydenta dotarły szczegółowe informacje dotyczące projektów ustaw, jakie przy współpracy Ministra Zdrowia, Pani Ewy Kopacz są znane także już opinii publicznej, są w Sejmie, szczególnie te dotyczące przekształcania zakładów opieki zdrowotnej. Jeśli jednak potrzebna jest szczegółowa informacja dotycząca naszych założeń, jak przekształcić liczne spółki, to oczywiście w tej chwili Pani Minister Kopacz jest do dyspozycji Pana Prezydenta.

Chciałbym tylko uprzedzić, ponieważ spędziłem wiele dni, jeśli chodzi o lekturę i analizę tej ustawy, że oczekiwana przez Pana Prezydenta szczegółowa informacja o założeniach tej ustawy zabierze nam jednak dość dużo czasu.

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Pan Lech Kaczyński:

Dobrze, Panie Premierze. Chciałbym jednak raz jeszcze zwrócić uwagę, że to gremium działa pod przewodnictwem Prezydenta i w takim razie proszę bardzo Panią Minister o to, żeby Pani Minister była łaskawa odpowiedzieć na pytanie, nie o to, czy szpitale będą mogły być przekształcone w spółki akcyjne bądź spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, bo to wiem, natomiast jak ten mechanizm konkretnie będzie wpływał na to, żeby ograniczyć owe wycieki w służbie zdrowia. Proszę bardzo, Pani ma głos.

Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Panie Premierze. Rozumiem, że mogę udzielić odpowiedzi. Dziękuję bardzo. Panie Prezydencie, Panie Premierze, Szanowna Rado. Może zacznę od trzech zasadniczych stwierdzeń. Nasz polski system ochrony zdrowia po pierwsze powinien być sprawny, po drugie solidarny, po trzecie sprawiedliwy. Jak sprawny, to musimy go uszczelnić i musimy go przede wszystkim zreformować. Jak zreformować, to przede wszystkim szukać takich rozwiązań, które nie odbiłyby się w sposób szczególnie dotkliwy na pacjentach. Ponieważ w naszych założeniach pacjent ma być podmiotem tego systemu, wokół którego będziemy budować nowy sprawniejszy system. Jeśli Pan Prezydent pytał o uszczelnienie, już na wstępie jestem w stanie przytoczyć Panu dzisiaj cyfry, które są zastraszające. Z 42 mld zł w Narodowym Funduszu Zdrowia, 7 mld to leki.

Dzisiaj musimy ten proces tworzenia list leków refundowanych przeprowadzać w sposób racjonalny, transparentny i taki, który dałby nam efekt wyleczenia pacjenta a nie leczenia pacjenta. To ma być taki proces, który zahamuje duże i niekontrolowane lobby firm farmaceutycznych, bo na tym tracą tylko i wyłącznie pacjenci. Następna rzecz uszczelnienia tego systemu, to jest ktoś, kto ma największą władzę w tym systemie, a więc ktoś, kto posiada pieniądze, czyli Narodowy Fundusz Zdrowia. Narodowy Fundusz Zdrowia w pomyśle Platformy Obywatelskiej ma być instytucją finansową, a nie instytucją pouczającą, jak placówki służby zdrowa mają leczyć. Racjonalne zasady kontraktowania nieograniczające w tej chwili wolność dyrektorów, a poza tym takie ceny procedur, które pozwolą tymże dyrektorom wykonywać te procedury w obrębie pieniędzy wynegocjowanych. A więc, nie fikcyjne kontrakty, a kontrakty oparte na realnych kosztach. Do tego jest potrzebne, oczywiście, odpowiednie rozporządzenie, które, niestety, nie

funkcjonuje, a jest już naszym projektem rozporządzenia. Literalne koszty będą przedstawione. I wreszcie to, co jest dla nas najważniejsze, to co pewnie dzisiaj pozwoliło się nam tu spotkać to to, aby w naszym pomyśle była wreszcie odpowiedzialność tych, którzy dzisiaj są tylko i wyłącznie obserwatorami tego, co się dzisiaj dzieje w ich placówkach. Mówię o organach założycielskich i dyrektorach. Nie muszę Panu Prezydentowi tego mówić, to prawo jest Panu znane i mnie, i dzisiaj tak naprawdę nikt z nas tu siedzących nie ma wpływu na to, jaki kontrakt zawrze dyrektor i jak powinien zachować się organ założycielski czyli samorząd w sytuacji, w której, oczywiście, idzie niekontrolowane zadłużanie danego szpitala. Stąd nasz pomysł: bezpieczny szpital, bezpieczne państwo i godnie zarabiający pracownicy. Dziękuję.

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Pan Lech Kaczyński:

Dobrze, czy to ma być odpowiedź na moje pytanie, tak Pani Minister? Muszę zwrócić uwagę, że ona jest w najwyższym stopniu ogólna. Ale przejdźmy do drugiej sprawy. Mianowicie...

Prezes Rady Ministrów, Pan Donald Tusk:

Panie Prezydencie, jeżeli można, bo oczywiście..

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Chwileczkę, Panie Premierze. Rozumiem, że Pan jest przyzwyczajony do prowadzenia Rady Ministrów, to rozumiem...

Prezes Rady Ministrów. Pan Donald Tusk:

Chcę pomóc w uzyskaniu maksymalnej informacji...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

niech pan przyjmie, że w tym przypadku mogą się zdarzyć one częściej, ze względu na obecną sytuację przewodniczy Prezydent. Nie pamiętam, żeby w tych Radach Gabinetowych, które miałem z Premierem Marcinkiewiczem, tego rodzaju kłopot występował. Natomiast...

Prezes Rady Ministrów, Pan Donald Tusk:

Czasy się zmieniły. Panie Prezydencie...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

no zmieniły się mimo wszystko, ale Rada... Konstytucja się nie zmieniła ani o grosz, ani o jedną literę, jeśli chodzi o artykuł 141. W takim razie chciałbym zadać drugie pytanie, mianowicie sobie zdaję sprawę, że w tej chwili nie ma pełnych danych, zdaję sobie sprawę, że one w tej chwili są z kilkudziesięciu szpitali i całkowicie się zgadzam, czy zgadzam?... Wydała mi się oczywista inicjatywa rządu czy premiera, żeby zebrać wszystkie dane z wszystkich szpitali w naszym kraju dotyczące zawartych już umów, mówię pewnym skrótem myślowym... umów o pracę, bo z punktu widzenia prawa pracy wygląda to dość różnie. Ale, jak przy tym stanie budżetu, przez budżet rozumiem tutaj w tej chwili także Narodowy Fundusz Zdrowia, zaspokoić roszczenia, które, z tych prawnie obowiązujących już umów, wynikają. To jest pytanie, które jest

pytaniem bardzo istotnym, ponieważ ono może wprowadzić służbę w stan realnego kryzysu. W tej chwili są raczej groźby tego, że jakiś szpital zostanie zamknięty. Te groźby są z reguły uchylone tuż przed tym, zanim to się ma dziać. Natomiast tutaj istnieje groźba rzeczywistego kryzysu w służbie zdrowia. Jest w tej chwili rzeczywiście masa zawartych kontraktów według reguł, o których Pani Minister mówiła - krótko mówiąc całkowitego oddzielenia sfery możliwości finansowej od sfery nazwijmy to prawa pracy, nazwijmy to, bo to niedokładnie zawsze o to chodzi, ale według obecnych mechanizmów prawnych jest oczywiste, że zawarte zobowiązania rodzą roszczenia po stronie pracowników służby zdrowia. Czy jest plan załatwiania tej sprawy, skoro, jak rozumiem, rząd uważa, że nie należy w tej chwili zwiększać dopływu środków?

Prezes Rady Ministrów. Pan Donald Tusk:

Pozwoli Pan Prezydent, że odpowiem na to pytanie. Po pierwsze, jak powszechnie wiadomo, ilość pieniędzy pochodzących ze składki rośnie. Ten sam poziom składki przy wzroście dochodów, a więc zwiększonej kwocie, która wynika z takiej a nie innej składki, powoduje że także w tym roku oczekujemy wyraźnie większej kwoty pieniędzy, która będzie w Narodowym Funduszu Zdrowia i ostrożnie szacujemy, że będzie to około 5mldzł...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Znaczy więcej...



Prezes Rady Ministrów. Pan Donald Tusk:

... więcej tylko w tym roku w porównaniu do roku zeszłego. To oznacza, że należałoby w naszej ocenie oczekiwać od wszystkich instytucji życia publicznego, które czują się odpowiedzialne za całość, a nie tylko za część interesów w systemie ochrony zdrowia, żebyśmy uczciwie komunikowali opinii publicznej, jak wygląda realny wzrost nakładów ze środków publicznych na ochronę zdrowia. Dotyczy to także koniecznej informacji, jak wygląda realny wzrost nakładów na wynagrodzenia w ochronie zdrowia. Chcielibyśmy uzyskać możliwie kompletną wiedzę dotyczącą nie tak zwanej przeciętnej średniej, nie w odniesieniu do jednej grupy zawodowej i nie w odniesieniu do jednej kategorii płac, np. płacy zasadniczej, ponieważ tego typu dane nic nam de facto nie mówią

o tym, jak wyglądać powinna odpowiedzialna polityka płacowa dyrektorów szpitali. Wynika to z faktu, że typ zatrudnienia i stawki są zależne od dość żywiołowego procesu negocjacji, na który w dodatku strona rządowa, podobnie jak i Pan Prezydent, czy parlament nie mają żadnego wpływu. Dzisiaj oczekiwanie podsycane, niestety, także przez najważniejsze instytucje życia publicznego i niektórych bohaterów tego życia publicznego, aby zwiększyć nakłady poprzez wzrost składki bez, o czym wspomnieliśmy na początku, uszczelnienia systemu, a więc takiego działania, które zapobiegnie nieracjonalnemu wydawaniu coraz większej ilości pieniędzy. Bez takiego uszczelnienia jakakolwiek rozmowa o podwyższeniu składki lub o tak zwanym współpłaceniu, a de facto zwiększenia współpłacenia, bo jak wiadomo za bardzo wiele rzeczy pacjent w Polsce współpłaci, wydaje nam się nieuczciwa wobec pacjenta 1 podatnika. I dlatego chętnie podzielimy się z Panem Prezydentem każdą szczegółową informacją dotyczącą efektu finansowego dotychczasowych ustaleń pomiędzy dyrektorami szpitali a lekarzami.

Chętnie przedyskutujemy z Panem Prezydentem i ze środowiskami zainteresowanymi, jak powinna kształtować się optymalna, z punktu widzenia pacjenta, podatnika i lekarza, płaca lekarza i płaca pielęgniarki, ale chcielibyśmy otrzymać od Pana Prezydenta pomoc a nawet gwarancję, że nie będzie takiego nacisku na rząd i parlament, niezależnie od tego, o jakich partiach mówimy, na automatyczne zwiększanie obciążenia obywateli, bez pewności, że te środki wydawane są racjonalnie. Jeśli mamy przekonanie, że w perspektywie najbliższego roku, ale także następnych dwóch, trzech lat ilość pieniędzy bez podwyższania składki będzie stale rosła, jeśli mamy przekonanie, co jesteśmy w stanie udokumentować, i na faktach, i w propozycjach legislacyjnych, że istotna część pieniędzy w tej chwili wydawanych, jest wydawanych nieracjonalnie, że są możliwe oszczędności i uszczelnienia w tym systemie, to proponujemy taką kolejność działania: uzdrowienie systemu, zwiększenie odpowiedzialności prawnej tych, którzy decydują o płacach i dopiero później poważną rozmowę, czy tych pieniędzy jest za mało, czy za dużo w systemie. Za dużo na pewno nikt tego nie określi, ale czy jest ich za mało. I dlatego zwracam się przy okazji pańskiego pytania, Panie Prezydencie, z gorącym apelem o to, aby Pan Prezydent wsparł rząd w tym bardzo racjonalnym i odpowiedzialnym stanowisku. Szybkie naprawianie systemu a później dopiero ewentualna dyskusja, czy z kieszeni podatnika dosypać więcej pieniędzy do tego systemu.

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Panie Premierze, muszę podkreślić, że nie uzyskałem w ogóle odpowiedzi na pytanie, które postawiłem. To jest po pierwsze. Po drugie, Panie Premierze, jeżeli w tej chwili mówimy o lawinowym wzroście oczekiwań środowiska lekarskiego, tutaj by wypadało mówić o

uczciwości, to przypomnijmy kampanię wyborczą i obietnice tam składane, bo to jest 50 proc. wszystkiego. Nie chciałem dzisiaj tych spraw stawiać na posiedzeniu Rady Gabinetowej. Myślałem, że to będzie rozmowa z rządem. Szanowni Państwo, ze względu na funkcje prezesa NIK-u, a później ministra przez wiele lat uczestniczyłem w posiedzeniach różnych gabinetów. Dwukrotnie też przewodniczyłem Radzie Gabinetowej, i to na przestrzeni od 1992, nawet 1991, jako minister stanu, aż po rok 2001 i muszę powiedzieć, że tego poziomu ogólności, który dzisiaj słyszę, to jeszcze na posiedzeniach rządu nie słyszałem nigdy. Uczestniczyłem choćby w posiedzeniach rządu Pana Premiera Pawlaka niejednokrotnie. Takie jest moje podsumowanie. Ale wszystko jedno, przyjmuję to z pokorą, przejdźmy do następnego pytania. Mianowicie, ono wiąże się z tym, na które nie uzyskałem żadnej konkretnej odpowiedzi. Jeżeli będziemy mieli spółki, o których mówiłem, akcyjne, czy spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, szpitale jako te spółki, to w takim razie, poza zwiększoną odpowiedzialnością osobistą, o której wiem, a która zresztą w Polsce jest rzadko egzekwowana w praktyce, to jakie będą mechanizmy, jeżeli dany szpital się będzie zadłużał? Krótko mówiąc, czy to spowoduje upadek szpitala, a jeżeli spowoduje upadek, to jakie będą dalsze konsekwencje?

Bo ciągle mam jakby w głowie tego rodzaju scenariusz, który mam nadzieję się nie ziści, ale któremu jestem bardzo zdecydowanie przeciwny, mianowicie, że w ramach tego procesu, oczywiście nie jutro, dojdzie do tego, że majątek szpitali będzie przejmowany za długi w szczególności, czyli dojdzie do swoistej, nieekwiwalentnej dzikiej prywatyzacji, a w istocie uwłaszczania się. I tutaj jest moje podstawowe pytanie. Po prostu obawiam się, że te mechanizmy, które istotnie zwiększają nieco odpowiedzialność dyrektorów za to, co ci ostatni czynią, znaczy mechanizmy przekształcania w spółki prawa handlowego, jednocześnie mogą doprowadzić do owej dzikiej prywatyzacji w nieco dłuższej perspektywie. A to że są na nie chętni, to tutaj nie przyjmuję dyskusji w tej sprawie, bo to jest oczywiste że są.

Otóż, to po pierwsze. A po drugie. Tam jest jeszcze spółka z ograniczoną odpowiedzialnością poza spółka akcyjną. O ile spółka akcyjna może być na zysk obliczona, bądź nie, to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością z reguły jest na zysk obliczona. I to jest kolejne moje pytanie, znaczy o finał. Bo rozumiem, że mechanizm, można powiedzieć, prawa handlowego jest pod tym względem surowszy, jeżeli chodzi o tych, którzy podejmują decyzje o wydawaniu pieniędzy, w stosunku do obecnego... Z tym się zgadzam. Natomiast, chodzi o dalsze konsekwencje. Czy państwo na ten temat myśleli? Proszę bardzo, Pani Minister.

Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Panie Premierze, Panie Prezydencie. Wrócę tylko do pańskiej poprzedniej wypowiedzi, po skończonej mojej odpowiedzi. Sądzę, że wszystko można przegadać i mówić o szczegółach całymi godzinami. Najważniejsze, żeby to się znalazło w aktach prawnych, które zaczną funkcjonować. Słowo jest ulotne, a jeśli mielibyśmy, o szczegółach gadać, to jestem na to gotowa i możemy mówić o szczegółach. Nie sądzę, żeby to był dobry moment, bo tego czasu, który przeznaczony jest na posiedzenie, musiałoby być zbyt długo - o służbie zdrowia nie można powiedzieć w kilka godzin. Tak naprawdę o szczegółach, ale wracam do pytania...



Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Pani Minister, poprosiłbym jednak, żeby Pani nie używała słowa „gadać" tutaj, to oczywiście będzie w protokole. To są obyczaje, których nigdy na licznych posiedzeniach rządu, w których uczestniczyłem...

Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Bardzo, bardzo przepraszam, jeśli to słowo było zbyt...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński: No właśnie, o to bym bardzo serdecznie prosił...

Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Wracając do odpowiedzi na pytanie, które Pan Prezydent zadał. Otóż, pozwolę sobie już bardzo szczegółowo przedstawić stan faktyczny, który w tej chwili obowiązuje. Tak naprawdę nic nie chroni dzisiaj poza brakiem odwagi, powiedziałbym, organów założycielskich do tego, żeby szpitale, które są zadłużone, przestały istnieć. Takie jest prawo. Dzisiaj zadłużający się szpital i pan dyrektor, który nim zarządza, przy akceptacji swojego organu założycielskiego, z konkursu, bądź też nie z konkursu, bo różnie to bywa, dzisiaj ma obowiązek poinformowania swojego organu założycielskiego, o tym, w jakiej kondycji finansowej jest jego zakład. Mało tego, organ założycielski dzisiaj ma wręcz obowiązek kontrolowania tego, co się dzieje w danym zakładzie. Jeśli dzisiaj mamy utratę płynności finansowej tego zakładu, to organ założycielski odpowiadający prawem za bezpieczeństwo zdrowotne swoich obywateli

powinien dokonać tylko jednej rzeczy - albo przejąć zobowiązania tego szpitala, albo likwidować ten szpital. Tak wygląda prawo na dzień dzisiejszy. Czyli tak naprawdę żaden z organów założycielskich, wiedząc, że tam może na tym poziomie odbywa się również polityka, nie zamknie swojego szpitala, chociażby dlatego że będzie miał za chwilę mnóstwo swoich mieszkańców z tego terenu mówiących, że oni własnymi rękoma ten szpital wybudowali. I słusznie, bo niekiedy tak bywa. Ale też to prawo, niedoskonałe prawo, nie zmusza dzisiaj organu założycielskiego do tego, aby pokrywał te niebilansujące się szpitale, chociażby w takim cyklicznym corocznym systemie. Dlatego też przekształcenia, o których my mówimy, to są przekształcenia, które... i tu również powołam się na prawo, bo trudno mówić o czymś innym, kiedy mówimy o poważnych zmianach. To prawo dotyczące spółek, regulujące funkcjonowanie spółek handlowych, prawo dotyczące, wskazuje bezpośrednio osobę, która odpowiada za to, że ta spółka, ten konkretny podmiot jest podmiotem, który się zadłuża i jest niegospodarny lub ten, który nim zarządza, nie wie, jak to robić. I są konsekwencje nie tylko takie, o których jest zapisane, co się dzieje z tym zakładem, ale również konsekwencje prawne dotyczące samej osoby zarządzającej, a więc pana prezesa i zarządu. Jestem zaskoczona, bo powiem szczerze, w każdym statucie spółki, i w tej, którą proponowano jeszcze dwie kadencje wcześniej, czyli spółki użyteczności publicznej i każdej innej spółki, którą można by było dzisiaj proponować jako formę funkcjonowania tych zakładów, jest możliwość i wręcz, w naszym projekcie, jest zapisane, aby zysk uzyskany był przeznaczony na funkcjonowanie. Jak wiemy, ta spółka ma służyć ludziom, czyli ma leczyć ludzi, a więc zysk może być przeznaczony tylko i wyłącznie na zwiększenie dostępności pacjentów do świadczeń zdrowotnych lub też na zakup sprzętu, który pozwoliłby, aby jakość tych świadczeń była

wyższa. To jest jedno. Dwa, jak mówimy już o tym majątku, to my jako pierwsi proponujemy rzecz oczywistą i bezwzględnie konieczną, zanim zaczną się jakiekolwiek przekształcenia. Mianowicie, przeszacowanie tego majątku, Panie Prezydencie, który już dzisiaj ma zupełnie inną wartość niż majątek, który był oceniany w ochronie zdrowia w roku 97. Takie rozporządzenie w tej chwili jest przygotowywane i to przeszacowanie tego majątku jest bezwzględnie konieczne, aby uchronić właśnie przed kupowaniem czy przekształcaniem, czy uwłaszczaniem się za tzw. „złotówkę" na majątku państwowym. Wreszcie to, co się może dziać, i często powtarza się jako hasło: „dzika prywatyzacja". Nie bardzo sobie wyobrażam sytuację, w której w naszym projekcie jest zapisane, że większościowym, lub całkowitym udziałowcem jest samorząd. Mam wątpliwości co do tego stwierdzenia. To ten samorząd się będzie dziko prywatyzował na tych spółkach? On odpowiada, zgodnie z prawem, za bezpieczeństwo zdrowotne i w myśl obowiązującego prawa, i zapisanych szczegółów w tejże ustawie, to on będzie również odpowiadał za to, w myśl następnej ustawy, którą państwu proponujemy, czyli prawa pacjentów, za to, jeśli nie będzie wypełniał w stosunku do swoich pacjentów obowiązku prawnego, który na niego został nałożony. I jeszcze jedna uwaga. Bardzo istotna uwaga. Pytanie, które dotyczy, jak to będzie z tą likwidacją szpitali, jak to będzie się miało do tego czy te spółki, to nie będzie początek likwidacji szpitali? Tak odebrałam to pytanie. Otóż powiem tak. Dzisiaj na podstawie tejże statystyki, którą mamy, i sprawozdawczości, którą mamy, nikogo nie chcę za to winić, jest bardzo niedoskonała. Dzisiaj nikt tak naprawdę nie jest w stanie odpowiedzieć, jakie są tzw. realne potrzeby zdrowotne. Kto mi dzisiaj odpowie, dlaczego tak się dzieje, że w tych deficytowych specjalizacjach jest za mało w tej chwili kardiologów, za mało reumatologów, za mało alergologów, bo nikt nad tym nie panuje. Nikt nie spróbował tego usystematyzować Dzisiaj, żeby odpowiedzieć, jaki ma być system ochrony zdrowia, trzeba mieć tę wiedzę. My tę wiedzę już dzisiaj posiadamy. W związku z tym nie opieramy swojej przyszłej reformy na domniemaniach, domysłach i pomysłach, tylko na konkretnych projektach ustaw i wiedzy, którą zdobywamy w tej chwili, prosząc zarówno dyrektorów, jak i organy założycielskie, jak i przedstawicieli rządu w terenie, mówię o wojewodach, o bardzo konkretne dane dotyczące wszystkich placówek służby zdrowia na terenie Polski. Dziękuję.

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Pan Lech Kaczyński:

Ale mimo wszystko Panią jeszcze raz zapytam, Pani Minister. Co będzie, jeżeli taka spółka nie przynosi zysków, a odwrotnie - przynosi głębokie straty?

Prezes Rady Ministrów. Pan Donald Tusk:

Panie Prezydencie, wydaje mi się, jeśli mogę zastąpić Panią Minister z tego względu, że możemy się mylić w odczuciach, ale...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Pan Lech Kaczyński:

Przy 51 proc. udziałów, czy nawet 100 proc. udziałów... Prezes Rady Ministrów. Pan Donald Tusk:

Panie Prezydencie proszę dobrze mnie zrozumieć, ale pytania czasami uniemożliwiają konkretną odpowiedź. Mam wrażenie, że ta odpowiedź

podobnie jak materiały, jakie przygotowaliśmy wcześniej, pokazują wyraźnie, że projektujemy sytuację, w której ograniczymy takie zagrożenie do minimum. Pan Prezydent zadając takie pytania tak jakby nie uznawał pewnej oczywistości, że działania polityczne ustawowe mogą zmierzać w dobrym kierunku, ale nie gwarantują idealnego status quo po wprowadzeniu takiego prawa. Panie Prezydencie, to nie jest nic nadzwyczajnego, nawet po uchwaleniu najlepszej ustawy, nie każdy lekarz będzie dobrze leczył i nie każdy szpital będzie w świetnej kondycji finansowej. Szukamy sposobu, aby ograniczyć nieustanne zadłużanie się szpitali, które uniemożliwia racjonalne prowadzenie gospodarki finansowej. Po drugie, proszę nie obawiać się o dziką prywatyzację w skutek propozycji, jakie nasz rząd przygotowuje, bo tak naprawdę chcemy wydobyć polską ochronę zdrowia ze status quo, które można nazwać dziką prywatyzacją poprzez nieformalne, niekontrolowane prywatne użytkowanie majątku publicznego w celu uzyskania prywatnych dochodów. Proszę zwrócić, Panie Prezydencie, uwagę na to, że my nie wiemy, czy mamy każdy szczegół dopracowany idealnie, ale jesteśmy po kilkudziesięciu dniach, przygotowaliśmy pakiet ustaw, który pokazuje, że mamy determinację i wolę zmian, tego dramatycznego stanu rzeczy, który zastaliśmy, a nie który wytworzyliśmy. I jeśli Pan Prezydent byłby zainteresowany poważną rozmową dotyczącą optymalizacji aktów prawnych, które uszczelniłyby ten system, które spowodowałyby racjonalną gospodarkę finansową w szpitalach, realny nadzór właścicielski, w przypadku naszej propozycji byłby to nadzór właścicielski ze strony samorządów, to oczekujemy na całą możliwą pomoc ze strony Pana Prezydenta, ale nie może Pan Prezydent kwestionować tego kierunku myślenia, który prezentujemy.



Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Panie Premierze, to naprawdę nie jest wiec polityczny. Po raz ostatni, tak, po raz ostatni udzieliłem Panu głosu w trakcie tego posiedzenia. Przykro mi, ale niestety nie potrafi Pan z tego zrezygnować. W dalszym ciągu mam wątpliwości, i to są wątpliwości, które nie są wątpliwościami tylko i wyłącznie moimi. To są wątpliwości, które wynikają, że tak powiem, z pewnego układu interesu, co do którego trwałości w obecnej sytuacji nie mam najmniejszych wątpliwości. Tak te sprawy po prostu wyglądają. Natomiast jak dotąd dostałem jedną konkretną informację i rzeczywiście cenną, że będzie prowadzone przeszacowanie służby zdrowia. Znaczy majątku służby zdrowia, oczywiście. To rzeczywiście jest konieczne. To jest pomysł całkowicie godny akceptacji. Znaczy rzeczywiście coś takiego jest konieczne. Ale jeszcze, Szanowni Państwo, jedna sprawa. Mianowicie, sprawa związana z tym, jaki jest plan awaryjny w tej chwili. Mam nadzieję, bo tak w Polsce bardzo często bywa, że rośnie jakieś napięcie, później się ono jednak rozładowuje. I miejmy nadzieję w interesie całego kraju, że tak będzie i dzisiaj. Tak będzie w obecnej sytuacji, jeśli chodzi o służbę zdrowia. Jestem o tym najgłębiej przekonany, ale niestety, nie mogę powiedzieć, żebym był całkowicie pewien i w takim razie, czy jest jakiś plan awaryjny w przypadku, gdyby doszło do rzeczy zagrażających interesom pacjentów. Bo rzeczywiście w tej chwili sytuacja jest napięta, roszczenia bardzo daleko posunięte. Zgadzam się z tym, że istnieje jeszcze pewna sprzeczność między zewnętrzną postacią tych roszczeń, powiedzmy dwie przeciętne krajowe, trzy przeciętne krajowe, a rzeczywistymi skutkami, które w istocie idą znacznie dalej. W tej chwili mówię o lekarzach, ale też narastają sprawy związane ze średnim personelem medycznym. To jest wszystko prawda. Ja sobie z tego świetnie zdaję

sprawę. I jeżeli one osiągną wartość krytyczną, chociaż dałbym 70-80 proc, że nie osiągną, ale gdyby osiągnęły tę wartość krytyczną, to co wtedy? Proszę bardzo.

Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Panie Premierze..

Prezes Rady Ministrów, Pan Donald Tusk:

Nie mam pewności czy wiedziałbym, o co Pan Prezydent pyta, ale...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Sekundę, ja Pani tym razem udzielę głosu, przepraszam bardzo. Konstytucja... raz jeszcze z przykrością muszę powtórzyć chyba, że byłby ktoś kto to kwestionuje, mówi że Rada Gabinetowa działa pod przewodnictwem Prezydenta. Proszę bardzo.

Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Wracając jeszcze do pewnej kwestii, o którą pytał Pan Prezydent, przypomnę fakt...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Pan Lech Kaczyński:

Proszę o odpowiedź na pytanie. Proszę odpowiedzieć na pytanie, jeżeli dojdzie do zamykania szpitalów, szpitali, przepraszam, to co wtedy?



Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Sądzę, że przeżywaliśmy, nie tak dawno, bo latem i jesienią, dużo większy stan zagrożenia, kiedy ewakuowano ludzi z OlOM-ów. Na chwilę obecną cztery pacjentki ewakuowane ze szpitala, nota bene, które mogły wrócić zupełnie spokojnie, bo za chwilę dopracowano umowę między lekarzami a dyrektorem tej placówki, nie wskazują na to, aby na dzień dzisiejszy, mając informacje od płatnika Narodowego Funduszu Zdrowia, gdzie podpisano w 100 proc. w tej chwili porozumienia między dyrektorami oddziałów a dyrektorami placówek, aby cokolwiek mogło takiego się wydarzyć. Problem, który w tej chwili niewątpliwie będzie problemem numer jeden, to czy porozumienie między lekarzem, pielęgniarką a dyrektorem tej placówki będzie się mieściło w ramach środków wynegocjonowanych przez pana dyrektora. Jeśli dzisiaj wszyscy mamy, nikogo o nic innego nie podejrzewam, tylko chęć pomocy i rozwiązania problemu, to powinniśmy być jak najdalej od straszenia sytuacją w tak zwanym złym scenariuszu, pod tytułem: może się coś wydarzyć za 2 dni, za 10...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Szanowna Pani Minister. Dziękuję... Minister Zdrowia, Pani Ewa Kopacz:

Ale Pan Prezydent nie dał mi szansy dokończyć mojego zdania. Można wyciągać takie wnioski, ale skoro Panu to wystarcza, to bardzo proszę.



Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczyński:

Przepraszam bardzo. Nie jesteśmy na wiecu, tylko na zamkniętym posiedzeniu Rady Gabinetowej i jest rzeczą normalną że rozpatruje się również scenariusze bardzo negatywne.

Szanowni Państwo, rozumiem, że punktem dojścia ma być służba zdrowia oparta o spółki prawa handlowego różnych typów, że organem założycielskim, i organem, który ponosi odpowiedzialność w rozumieniu prawa spółek handlowych będą samorządy, w polskich warunkach różnych szczebli, w praktyce różnych formalnie, nie ma przecież szczebli samorządu, ale różnych typów, a więc to jest drugie. Rozumiem, że rząd w tej chwili zamierza utrzymać składkę na obecnym poziomie.

Prezes Rady Ministrów, Pan Donald Tusk:

To nie rząd decyduje o składce...

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Pan Lech Kaczy ński:

Znaczy decyduje większość parlamentarna, którą rząd ma, i to stosunkowo pewnie, więc nie ma pod tym względem co... Ja tylko chciałem powiedzieć jedno, żeby nie być później oskarżonym, że czymś zaskakuję, a jeżeli chodzi o sprawę dobrowolnych ubezpieczeń to, to jest sprawa, która budzi moje bardzo istotne wątpliwości. Oczywiście, jeżeli rząd będzie miał 60 procentową większość w parlamencie to to przeprowadzi, tego nie będę kwestionował, ale to budzi moje wątpliwości ze względu na groźbę, która i w tej chwili występuje. Zdaję sobie sprawę, że tutaj mowa o natężeniu a nie o wartości tak lub nie. Że tutaj mamy do czynienia nie z jakimiś stanami kompletnie rozdzielnymi - dotąd wszyscy

pacjenci są równi, bo dzisiaj też nie są równi. Pan Premier o tym wspominał, mówiąc o istniejącym już faktycznie współpłaceniu w niejednej dziedzinie, ja przecież nie zamierzam tego kwestionować, bo nie zamierzam oczywistych faktów kwestionować. Natomiast, ten stan dobrowolnych ubezpieczeń może bardzo mocno to pogłębić. To pierwsze. Mam więc tutaj zasadniczą wątpliwość. Druga sprawa, do konstrukcji spółki też mam wątpliwość, chociaż oczywiście jest ona do rozważenia, nie jest to wątpliwość, która będzie zależała od bardzo już konkretnych rozwiązań, mechanizmów. Mianowicie, idzie o to, że przy tej formule działania, grozi skłonność naturalna do oszczędzania na tym, co się określa, musimy to przyjąć, że wszystko się nazywa „procedury", procedurami medycznymi. Jest taka groźba w sposób zupełnie oczywisty dla mnie, ale raz jeszcze powtarzam, tutaj w ramach moich uprawnień konstytucyjnych jeszcze żadnych decyzji nie podjąłem. Jeżeli chodzi natomiast o ten problem, który w tej chwili jest problemem bieżącym, czyli tym, co zrobić z tą masą roszczeń płacowych, które grożą, bo one są prawnie skuteczne, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. A po drugie, co zrobić, gdyby doszło do tego czarnego scenariusza, choć podzielam pogląd, że prawdopodobnie do niego nie dojdzie. Nie dojdzie do zdarzeń, które by rzeczywiście groziły bezpieczeństwu pacjentów, bo jest jednak w Polsce pewna bariera pod tym względem. Mam nadzieję, że ona nie pęknie. Mam tego rodzaju nadzieję. Tutaj muszę powiedzieć, że nie uzyskałem żadnej odpowiedzi w tym wszystkim, co jest dobre, w szczególności w planie na przykład weryfikacji stanu majątku w służbie zdrowia, walki, o czym było dość ogólnie, ale padło sformułowanie, walki z wpływami owego lobby farmaceutycznego, które istotnie na olbrzymią skalę gra u nas przede wszystkim sprawą refundacji leków, a po części także ich cenami w ogóle, już niezależnie od refundacji. Życzę powodzenia chociaż inna sprawa, czy przy tych sygnałach, które daje

rząd w sprawach walki z korupcją, to w to powodzenie wierzę, ale oczywiście jest to w naszym, wszystkich wspólnym interesie. Szanowni Państwo, nie wykluczam tego, że w krótkim stosunkowo czasie zostanie zwołane znów posiedzenie Rady Gabinetowej w podobnych kwestiach. Żeby też było jasne, to nie jest pierwsze w okresie mojej kadencji posiedzenie Rady Gabinetowej dotyczące służby zdrowia. Tylko drugie. Było takie posiedzenie, które między innymi tego dotyczyło było 9 czerwca 2006 roku. Ale to na marginesie, ponieważ Prezydent nie ma obowiązku tłumaczenia się z tego, kiedy zwołuje Rady. Idzie o sprawy szczególnie ważne.

Myślę, że na tym zakończymy dzisiejsze posiedzenie. Spodziewam się, że na najbliższym posiedzeniu w czasie, którego dzisiaj nie potrafię określić, być może zresztą nie będzie ono potrzebne, bo wszystko będzie się rozwijać spokojnie w naszym kraju, to będziemy rozmawiać jednak o kwestiach bardziej szczegółowych. W tej chwili chciałem Panu Premierowi, Panom Premierom, Paniom i Panom Ministrom, w szczególności Pani Minister Kopacz, serdecznie podziękować za udział w posiedzeniu. Rozumiem, że dwie osoby są nieobecne, ale tak zawsze się zdarza na posiedzeniach Rady Ministrów również, więc proszę moje ukłony im przekazać. Nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że nie ma tu Pana Ministra Klicha i Pana Ministra Ćwiąkalskiego również, ale to powtarzam, zdarza się. W tym nic złego nie ma. Dziękuje bardzo Państwu.

McCain zwycięzcą w prawyborach w Karolinie Płd., Clinton - w Nevadzie

ulast, mar, PAP
2008-01-19, ostatnia aktualizacja 2008-01-20 08:00
Zobacz powiększenie
Hillary Clinton z mężem i córką na piątkowym wiecu wyborczym w Las Vegas
Fot. Elise Amendola AP

Ważne republikańskie prawybory w Karolinie Południowej wygrał w sobotę senator John McCain, pokonując byłego gubernatora Arkansas Mike'a Huckabee. Wcześniej tego samego dnia w stanie Nevada zwyciężyli Mitt Romney wśród Republikanów i Hillary Clinton wśród Demokratów.

Zobacz powiekszenie
Fot. LM Otero AP
Mitt Romney w drodze z Nevady na Florydę
McCain, bohater wojny wietnamskiej, który w kampanii w 2000 r. uległ w Karolinie Płd. George'owi W. Bushowi, co zadecydowało wtedy o jego porażce w wyścigu do nominacji prezydenckiej, zdobył w sobotę 33 procent głosów. Huckabee otrzymał 30 procent, a trzeci z kolei były senator Fred Thompson - 16 procent głosów.

Od ponad 30 lat wszyscy republikańscy zwycięzcy wyborów prezydenckich przedtem wygrywali prawybory w Karolinie Południowej, konserwatywnym stanie, gdzie szczególnie silni są protestanccy fundamentaliści - blok wyborczy, pełniący od lat kluczową rolę w procesie nominacji republikańskich pretendentów do prezydentury.

Osiem lat temu konserwatyści ci nie poparli McCaina, któremu z powodu jego odejścia od linii stronnictwa w takich sprawach jak podatki, reforma finansowania kampanii wyborczych i nielegalna imigracja, długo nie ufała republikańska machina partyjna. Senator zajmował w tych kwestiach stanowisko zbliżone raczej do Demokratów.

McCain solidarnie popierał jednak prezydenta Busha w sprawie wojny w Iraku, także w kwestii zeszłorocznego zwiększenia amerykańskiego kontyngentu wojskowego w tym kraju. Senator znany jest od dawna jako "jastrząb" w polityce zagranicznej i obronnej.

W przemówieniu wygłoszonym po zwycięstwie McCain powiedział, że zawsze mówi wyborcom prawdę, choćby nie chcieli tego słyszeć.

"Zanim zdobędę wasze głosy, muszę zdobyć wasz szacunek. (...) Nie ubiegam się o prezydenturę po to, aby być kimś, tylko żeby coś zrobić. Chcę przywrócić zaufanie Amerykanów do ich rządu" - oświadczył.

McCain faworytem Republikanów?

Jak wskazują analizy głosowania, o wygranej McCaina zadecydowało poparcie niezależnych wyborców - którzy mogli głosować w republikańskich prawyborach - a także wyborców starszych, zamożniejszych, weteranów i wojskowych, oraz tych, którzy uważają, że ma on największe spośród Republikanów szanse na pokonanie w wyborach w listopadzie demokratycznego kandydata.

Po niedawnym zwycięstwie w stanie Michigan i sobotnim w Karolinie Południowej, McCain - któremu jeszcze kilka miesięcy temu nie dawano żadnych szans na nominację - jest w najlepszej pozycji wyjściowej do objęcia roli faworyta partii. Decydujące mogą się tu okazać prawybory na Florydzie 29 stycznia.

Zdaniem komentatorów, największym przegranym w Karolinie Południowej jest, mimo drugiego miejsca, Huckabee.

Były gubernator Arkansas cieszy się wielką popularnością religijnych konserwatystów - sam był w przeszłości pastorem - a mimo to uległ McCainowi. Ponieważ religijna prawica to jego główny, ale praktycznie jedyny elektorat, uważa się, iż odpadnie wkrótce z czołówki wyścigu do nominacji.

Gratulując McCainowi zwycięstwa, Huckabee powiedział jednak, że wcale nie rezygnuje z dalszej walki.

Nevada: Zwycięzcami Romney i Clinton

Wcześniej tego samego dnia, w prawyborach w stanie Nevada triumfowali: były gubernator Massachusetts Mitt Romney wśród Republikanów i senator Hillary Clinton wśród Demokratów.

Clinton zdobyła 51 proc. głosów i pokonała Baracka Obamę, na którego głosowało 45 procent wyborców. Trzecie miejsce zajął były senator John Edwards z 4 procentami głosów.

Po triumfie w New Hampshire, to już drugie z kolei zwycięstwo byłej Pierwszej Damy w wyścigu do nominacji prezydenckiej Partii Demokratycznej.

Clinton wygrała w Nevadzie dzięki poparciu kobiet, których więcej głosowało na nią, niż na Obamę, a także starszych wyborców i Latynosów. Ci ostatni stanowią w Nevadzie 14 proc. elektoratu Demokratów.

Obama, czarnoskóry senator z Illinois, miał za sobą młodszych wyborców. Spośród tych, którzy nie ukończyli 45 lat, 48 proc. głosowało na niego, natomiast tylko 34 proc. na Hillary Clinton.

Prawybory w Nevadzie odbywały się w systemie tzw. caucuses, czyli zebrań sąsiedzkich lokalnych działaczy partyjnych, którzy wybierają swoich kandydatów. Podobnie zorganizowane były pierwsze prawybory w stanie Iowa.

Wysoka frekwencja w Nevadzie zaskoczyła organizatorów - na prawybory stawiła się jedna trzecia zarejestrowanych w tym stanie Demokratów. W amerykańskich prawyborach partyjnych frekwencja jest zwykle niewielka.

Wśród Republikanów prawybory w Nevadzie wygrał były gubernator Massachusetts Mitt Romney. Otrzymał on 51 procent poparcia, podczas gdy drugi w kolejności senator John McCain 13 procent.

Romney'owi pomógł fakt, że jest wyznania mormońskiego. Tymczasem 26 procent republikańskich wyborców w Nevadzie to Mormoni i niemal wszyscy oni (95 proc.) głosowali na byłego gubernatora.

Z sondaży wynika, że dla wyborców obu partii najważniejszym kryterium, według którego oceniali kandydatów, był głoszony przez nich program gospodarczy. Gospodarka, zagrożona recesją, jest obecnie dla Amerykanów problemem numer jeden.

Proporcjonalnie do liczby zdobytych przez nich w prawyborach głosów, pomiędzy kandydatów do nominacji prezydenckiej rozdzielani zostaną delegaci na letnią konwencję partyjną, która wyłoni kandydata na prezydenta.

Zielone wzgórza krwi

Wojciech Jagielski
2008-01-15, ostatnia aktualizacja 2008-01-14 11:17

Widział, jak wymachujący maczetami i łukami wojownicy podkładali ogień pod kościół, by spalić w nim żywcem kilkadziesiąt kobiet i dzieci

Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller
Przed kościołem w Kiambaa stoją sczerniałe rowery, którymi przybyli tu uciekinierzy, licząc, że w świętym miejscu będą bezpieczni
Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller
John Njorge, który w trakcie pożaru w kościele w Kiambaa ukrył się w kukurydzy, codziennie przychodzi na pogorzelisko. Wciąż ściska w rękach drewnianą pałkę. - Niektórych z nich znałem - mówi. - To byli pasterze z sąsiedniej wsi
Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller
Na zgliszczach kościoła w Kiambaa znaleziono wózek inwalidzki Suzanne
Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller
Virginia Ongiro pokazuje portret swojej siostry Jayne, który wisiał w ich domu w Kiambaa
Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller
Miasteczko Spalony Las - matka z synem zbierają gwoździe, które się nie stopiły podczas pożaru
Zobacz powiekszenie
Fot. Krzysztof Miller
Miasteczko Spalony Las - chłopcy z plemienia Kikuju siedzą przed spalonym hotelem, który należał do ich współplemieńca
ZOBACZ TAKŻE
John Njorge schowany na pobliskim poletku złocistej kukurydzy widział jak na dłoni płomienie wskakujące na dach świątyni, obejmujące mury, wdzierające się do środka.

Widział, jak wojownicy Nandi wpychali do płonącej świątyni dzieci, które próbowały wydostać się przez okna.

Ukryty w kukurydzy pomyślał, że oto ofiara z ludzi składana szatanowi.

Mały sandał podpalacza

Jayne Milka Wamboi i jej siostra Virginia Ongiro wróciły właśnie do domu w Kiambaa.

Wiedziały już o mordzie w luterańskim kościele, domyślały się, że spalony został też ich dom, który właśnie wybudowały w Kiambaa. Od świątyni oddzielało go jedynie kukurydziane poletko. Siedem dni zwlekały z powrotem, a gdy w końcu dotarły do Kiambaa, nie mogły znaleźć w sobie śmiałości, by wejść do środka. Kiedy zajechaliśmy przed ich dom, pytając o spalony kościół, poprosiły, byśmy najpierw zatrzymali się u nich i pomogli im wejść do środka.

Najpierw, jak podczas procesji, obchodziły dom, zaglądając przez wypalone okna. Ziemia wokół murów usłana była słomą kukurydzianą. Ściany musiały długo bronić się przed ogniem i napastnicy wrzucali podpalone wiązki przez wybite okna do środka.

W salonie po meblach i firankach ogień wdarł się na drewniany dach i dopiero tam rozpalił się na dobre. Belki stropu zawaliły się do środka. Ale w sypialniach, kuchni i spiżarni osmalił tylko bielone niedawno ściany. Na podłodze walały się potłuczone naczynia, ubrania, kawałki połamanych mebli.

- Nie ma fasoli - powiedziała Jayne. - Miałyśmy w spiżarni cztery worki.

- Nie ma krowy i kóz - rzuciła Virginia.

- Nie ma psa.

Na wielkim łóżku pod oknem wśród potłuczonego szkła, poczerniałych wiązek słomy i ubrań leżał album z rodzinnymi fotografiami. - To moje córki. Studiują w Nairobi. A to Virginia, miała chyba z sześć lat - przewracała zdjęcia Jayne. - A to ojciec Virginii. Moim ojcem był biały mężczyzna. Nie mamy jego fotografii.

Podniosła z ziemi skórzany sandał. - Należał do mężczyzny, a myśmy mieszkały tylko we dwie. Musiał go zostawić któryś z tych, którzy przyszli spalić dom - powiedziała, przyglądając się butowi. - Spójrz tylko, jaki mały. To musiał być chłopiec.

- To śmieszne, ale wcale nie chce mi się płakać - zdziwiła się Virginia. - Żyjemy.

Wózek na pogorzelisku

Virginia zapłakała dopiero na zgliszczach spalonego kościoła, na widok wózka inwalidzkiego wśród poczerniałych gruzów. - Mama Suzanne... Nie mogła chodzić. Często pomagałam jej w domu.

Wyjechały stąd tuż przed Bożym Narodzeniem. Postanowiły święta spędzić u krewnych w oddalonym o ponad 100 km na wschód Nakuru. Jayne przeczuwała, że coś niedobrego zdarzy się podczas wyborów, wyznaczonych na pierwszy dzień po świętach. Znajomi Kikujusi z pobliskiego Eldoretu, a nawet Kalendżinowie - rodzice dzieci, które uczyła w szkole w Kiambaa - ostrzegali, by podczas wyborów były ostrożne.

Najpierw podano, że zwycięzcą został przywódca opozycji Raila Odinga, wódz ludu Luo, który sprzymierzył się z przywódcami innych ludów przeciwko panującemu prezydentowi Mwai Kibakiemu z plemienia Kikuju. Kiedy w niedzielny wieczór ogłoszono jednak, że wygrał Kibaki, w Nairobi, Kisumu - stolicy Luo - a także w Eldorecie, ojczyźnie Kalendżinów, wybuchły zamieszki i pogromy Kikujusów.

W Kiambaa mieszkali tylko Kikujusi. Przed laty składali się, by wykupywać farmy od wyjeżdżających z Kenii Brytyjczyków, a potem dzielić je między siebie na niewielkie zagrody - szamby. Bogatsi i bardziej przedsiębiorczy od miejscowych Nandich i innych szczepów Kalendżinów Kikujusi przejęli na własność ziemię na ich terytorium. Kikujuskim osadnikom sprzyjał kierowany przez ich pobratymców rząd z Nairobi. Kikujusem był pierwszy prezydent niepodległej Kenii Jomo Kenyatta.

Powiedział, że idą nas spalić

Zaniepokojeni rozruchami i pogromami Kikujusów w pobliskim Eldorecie mieszkańcy Kiambaa postanowili się przygotować na najgorsze. Nie pierwszy raz wybuchały walki z Kalendżinami, którzy domagali się, by Kikujusi zwrócili im ziemię i wynieśli się z ich terenów. Ilekroć ogłaszano w Kenii wybory, w wioskach na zielonych wzgórzach wokół Eldoretu zawsze dochodziło do walk.

Mężczyźni z Kiambaa jak zawsze uzbroili się w pangi, maczety, i pałki i wystawili warty wokół wioski. Już w powyborczą niedzielę wieczorem wokół Eldoretu zaczęły płonąć kikujuskie wioski. - Wieczorem zadzwonił do mnie ojciec jednego z moich uczniów, Kalendżin - opowiadała Jayne, która w szkole w Kiambaa uczyła dzieci Kikujusów, a także Kalendżinów z okolicznych wsi. - Powiedział, że idą nas spalić i że jest ich wielu, z pół tysiąca, uzbrojonych w pangi i łuki. Odparłam, że jestem w Nakuru i że skoro o wszystkim wiedział, to szkoda, że wcześniej nas nie uprzedził. Powiedział tylko, żebym ostrzegła swoich w Kiambaa, i odłożył słuchawkę.

W poniedziałek w Kiambaa widać było czarne smugi dymów palonych kikujuskich wiosek, ale w samej osadzie nie wydarzyło się nic. Dochodziły plotki, że rozszalali Nandi grożą, że wymordują wszystkich Kikujusów, jeśli po dobroci sami nie wyjadą z ich kraju.

Mężczyźni wciąż trzymali więc straż wokół wsi, ale nabierali nadziei, że policja i wojsko powstrzymają napastników i zaprowadzą porządek.

Wieczorem utrudzeni upałem udali się na spoczynek. Na noc na straży zostało tylko niewielu. Uradzili, że bezpieczniej będzie, jeśli kobiety i dzieci z osady zbiorą się na dziedzińcu przed kościołem i tam przenocują.

- Dzwoniłam do nich przez cały dzień, opowiadałam, co się dzieje w kraju, ostrzegałam, żeby nie liczyli na wojsko ani na policję, żeby się jakoś ratowali - wspominała Jayne. - Kiedy powiedzieli, że na noc kobiety i dzieci zbierają się w kościele, gdzie nic złego nie może się przecież przytrafić, poczułam nagle, że to, przed czym mnie samą ostrzegano, właśnie nadchodzi. Błagałam, żeby nie zostawali w kościele, ale nie posłuchali.

Biskup Cornelis uratował dziesięć tysięcy

Tymczasem zielone wzgórza wokół Eldoretu spływały krwią. Dowodzone przez wioskowych watażków i miejscowych polityków oddziały Nandich, po kilkuset wojowników, otaczały kikujuskie wioski. Podkładali ogień, a jeśli Kikujusi stawiali opór, zabijali ich. Walki toczono wręcz, jak przed wiekami, nie używano karabinów. Lekarze ze szpitali w Eldorecie mówią, że niemal wszystkie ofiary walk odniosły rany od maczet, włóczni lub wystrzeliwanych z łuków strzał. Muthoni Wanyeki, przewodnicząca Kenijskiej Komisji Praw Człowieka, twierdzi, że za każdy spalony dom wojownikom płacono 500 szylingów (około 8 dolarów), a za każdego zabitego Kikujusa - 1000. Policja w Nairobi ogłosiła, że wszczęła śledztwo przeciwko jednemu z opozycyjnych polityków, który rozdawał wojownikom maczety i poił ich piwem.

W Eldorecie pijani bojówkarze tropili i mordowali Kikujusów, grabili i palili ich domy i sklepy. Inne bojówki wystawiały posterunki na drogach, by zatrzymywać, rabować, gwałcić i zabijać uciekających z miasta Kikujusów. Nie przepuszczali też jadących do miasta żołnierzy. Zatrzymywali wojskowe samochody i żądali wydania im żołnierzy Kikujusów. Policja była bezradna. Wielu policjantów Nandich ani myślało zresztą ratować Kikujusów. Co najwyżej pozwalali im chronić się w komisariatach, gdzie za dodatkową opłatę gotowi byli strzec ich przed bojówkarzami.

W Afryce ludzie wierzą w Boga ufnie i szczerze i ilekroć zagraża im niebezpieczeństwo, szukają ratunku w kościołach. W katolickiej katedrze pod wezwaniem Świętego Serca schroniło się dziesięć tysięcy Kikujusów, a biskup Cornelis Kipeng'eno arap Korir, Kalendżin, zapowiedział, że nie pozwoli, by włos spadł im z głowy, choć wojownicy Nandich grozili mu i domagali się, by im wydał uciekinierów.

"Zwykle potrafimy ze sobą żyć - powiedział biskup w rozmowie z jednym z zachodnich dziennikarzy - ale kiedy w nasze życia wkrada się polityka, ludzie przemieniają się w bestie".

To byli pasterze z sąsiedniej wsi

We wtorek rano, pierwszego dnia nowego roku, wojownicy z maczetami i łukami pojawili się w końcu w Kiambaa. Było ich ponad tysiąc. Szli szeroką ławą, głośno śpiewając. Ciągnęli za sobą krowy i kozy z rozgrabionych wcześniej i spalonych farm.

Na ich widok kobiety, dzieci i starcy, łącznie około dwustu osób, zamknęli się w maleńkiej świątyni, a nieliczni wartownicy, którzy stali na straży, stanęli do beznadziejnej walki. Ci, którzy odsypiali nocną wartę po chałupach, przybiegli do kościoła dopiero, usłyszawszy krzyki mordowanych. Nandi błyskawicznie pokonali i rozpędzili kikujuskich wartowników. Kilku z nich zabili, reszta uciekła w zagony kukurydzy. Napastnicy otoczyli kościół.

John Njorge, który ukrył się w kukurydzy, codziennie przychodzi na pogorzelisko. Wciąż ściska w rękach drewnianą pałkę. - Niektórych z nich znałem. To pasterze z sąsiedniej wsi Nandich. Kupowałem od nich mleko - mówi, jakby się tłumacząc.

- Szatan musiał ich opętać, żeby mogli to zrobić - Cynthia, sąsiadka Jayne i Virginii, też codziennie przychodzi na pogorzelisko. Załamuje ręce, płacze, modli się i dziękuje Bogu, że tego dnia siostry zadzwoniły do niej, prosząc o przysługę. - Jayne poprosiła mnie, bym poszła do jej domu i zabrała dokumenty, jakie zostawiła. Akt własności domu i ziemi, metryki, szkolne świadectwa, legitymacje - opowiada Cynthia. - Szperałam w szufladach, gdy dobiegły mnie krzyki z kościoła. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam płomienie. Gdyby nie telefon, byłabym w ogniu z innymi.

Ze swojego ukrycia John Njorge widział, jak Nandi wiązali kościelne drzwi żelaznymi łańcuchami, a potem układali pod ścianami świątyni porzucone na dziedzińcu materace, oblewali je naftą, podkładali ogień.

Kościół błyskawicznie stanął w płomieniach. Zaczął palić się drewniany dach. Strawiony ogniem zawalił się do środka. Pękały rozpalone gliniane ściany. Stłoczeni w środku Kikujusi rzucili się do zaryglowanych drzwi, uciekali przez okna. Tych, którym udało się wydostać z pożaru, wojownicy ścigali i dobijali maczetami w zagonach kukurydzy. John Njorge widział, że przez okno świątyni wypełzła na zewnątrz kobieta z dzieckiem przywiązanym chustą. Płonęły jej włosy na głowie. Wyrwała się napastnikom i pognała przed siebie. Ale uciekając, zgubiła dziecko, które pochwycił jeden z bojówkarzy i wrzucił z powrotem do ognia. - Nic nie dało się zrobić - kiwa głową z rezygnacją Njorge.

Kiedy zawaliły się gliniane mury, większości zamkniętych w płonącym kościele udało się uciec. W ogniu zginęło około 40 osób. - Mama Suzanne... - szlocha Virginia, wpatrując się w poczerniały inwalidzki wózek. - Jej syn John ją tu przywiózł. Myślał, że będzie tu bezpieczna. Wcześniej, jak wybuchały walki, kobiet i dzieci nie zabijano.

Nie wyjadę

W zgliszczach kościoła, wśród popiołu i gruzów wciąż leżą resztki dobytku pomordowanych. Z otwartej zwęglonej walizki wyziera maszyna do szycia marki Singer. Na dziedzińcu walają się resztki nadpalonej odzieży i koców, pojedyncze buty, garnki. Przed drzwiami do świątyni ustawione w równym rzędzie stoją sczerniałe rowery, którymi przybyli tu uciekinierzy, licząc, że w świętym miejscu będą bezpieczni.

Większość Kikujusów z Eldoretu uciekła i nie zamierza więcej tu wracać. Siostry Jayne i Virginia nie myślą jednak o wyjeździe. Obie są wdowami, nie mają dokąd jechać, spalony dom w Kiambaa to jedyne, co posiadają.

- Jeśli stąd teraz wyjadę, to będzie znaczyło, że uznaję zwycięstwo tych, którzy spalili mój dom i ludzi w kościele - mówi Jayne, patrząc na ciągnące się po horyzont złote w słońcu pola kukurydzy i rozpostarte nad nimi jak parasole akacjowe drzewa rzucające zielony cień. - A jedyne, co mogę dziś zrobić, to właśnie tego zwycięstwa im odmówić.

Źródło: Duży Format

Sprawdź, czy wygrałeś 17 milionów złotych

Szczęśliwiec wygrał w dużego lotka 17 milionów 17 tysięcy 899 złotych i 80 groszy

5, 7, 10, 14, 25, 42 - jeśli to Ty skreśliłeś te sześć liczb na kuponie Dużego Lotka, możesz już otwierać szampana. Najlepiej najdroższego. Po sobotnim losowaniu okazało się, że tylko jedna osoba trafiła "szóstkę". Szczęśliwiec wygrał ponad 17 milionów złotych!

Przez ostatnie cztery losowania nikt nie trafił "szóstki". Główna wygrana odkładała się i kumulowała, aż narosło 17 milionów 17 tysięcy 899 złotych i 80 groszy. I wczoraj jedna osoba w Polsce stała się bogatsza właśnie o tę sumę. Jak się okazało, tylko jeden szczęśliwiec skreślił wylosowane liczby.

Nie wiadomo jeszcze, gdzie padła wygrana, ani kto dołączył do grona milionerów.

Choć suma przyprawia o zawrót głowy, nie jest to rekord w Dużym Lotku. Najwyższa do tej pory wygrana padła w Warszawie. 2 czerwca 2004 roku jedna osoba za sześć szczęśliwych skreśleń zgarnęła 20 milionów 119 tysięcy 858 złotych i 20 groszy.

Domachowska w ślady Radwańskiej! Dwie Polki w 1/8 finału Australian Open!

Jakub Ciastoń
2008-01-20, ostatnia aktualizacja 2008-01-20 03:41
Zobacz powiększenie
Fot. TIM WIMBORNE REUTERS

Gigantyczny sukces polskiego tenisa! W gronie 16 najlepszych zawodniczek wielkoszlemowego Australian Open są dwie Polki. Do Agnieszki Radwańskiej dołączyła w niedzielę Marta Domachowska, która pokonała 2:6, 6:2, 6:4 Chinkę Na Li. Domachowska o ćwierćfinał zagra z Venus Williams, a Radwańska z Nadią Pietrową.

Zobacz powiekszenie
Fot. VIVEK PRAKASH REUTERS
SERWISY
Wcześniej nigdy nie mieliśmy dwóch tenisistek nawet w trzeciej rundzie! Sukces Polek jest więc historyczny.

Dla Domachowskiej już awans do III rundy był największym sukcesem w Szlemie - wcześniej w dziewięciu startach nigdy nie przeszła drugiej rundy.

W niedzielę na korcie numer sześć (mecz zakończył się o 3 w nocy polskiego czasu) Domachowska zakończyła mecz z Chinką przepięknym asem i zacisnęła pięść w geście triumfu. Po chwili uśmiechnęła się do sporej grupki naszych fanów, którzy dopingowali ją z trybun - była m.in. wielka biało-czerwona flaga.

Mecz nie zaczął się jednak dobrze dla Polki. Domachowska szybko straciła inicjatywę w pierwszym secie. 25-letnia Chinka (rozstawiona z nr 24.) przełamała jej serwis i wyszła na prowadzenie 3:0. Marta starała się odrobić stratę, ale bezskutecznie. Pod koniec dała się Chince przełamać jeszcze raz - ostatecznie przegrała 2:6. W drugim secie role się odwróciły. Chinka stanęła, a Polka wzięła się do solidnej pracy i wygrała tę partię 6:2. Decydował trzeci set, w którym prowadzenie zmieniało się kilkakrotnie - najpierw Domachowska w trzecim gemie przełamała serwis Chinki, prowadziła 2:1 i serwowała. Li natychmiast odrobiła jednak stratę i zrobiło się 2:2, a potem 3:2. W dziewiątym gemie Domachowska znów przełamała serwis Li i było 5:4 dla niej. Końcówka to popisowy serwis Polki i zasłużone zwycięstwo.

Rozstawiona w Melbourne z numerem 24. Li jest znacznie mniej utytułowaną tenisistką, niż Swietłana Kuzniecowa, którą w sobotę pokonała Agnieszka Radwańska. Nie oznacza to jednak, że Chinka to zawodniczka anonimowa. Zasłynęła tym, że jako pierwsza Chinka w historii wygrała zawodowy turniej WTA (w Kantonie w 2004 r.) i jako pierwsza tenisistka z tego kraju awansowała do czołowej trzydziestki na świecie, w której zresztą cały czas jest. W styczniu tego roku wygrała swój drugi turniej WTA w Gold Coast. Była też w ćwierćfinale Wimbledonu (2006), oraz 1/8 finału US Open (2006) i Australian Open (2007). Z Domachowską grała wcześniej dwukrotnie i zawsze wygrywała.

Dla Domachowskiej mecz z Li był szóstym kolejnym wygranym spotkaniem w turnieju - Polka bardzo spadła w zeszłym roku w rankingu i musiała przedzierać się przez eliminacje (to trzy dodatkowe spotkania). Nasza tenisistka za dojście do 1/8 finału dostanie ponad 80 tys. dolarów, a w rankingu WTA awansuje (i to wyraźnie) do pierwszej setki, co pozwoli jej grać w tym roku w lepszych turniejach.

Ale turniej się jeszcze nie skończył - prawdopodobnie w poniedziałek Domachowska będzie walczyć o ćwierćfinał z jedną z największych gwiazd współczesnego tenisa Amerykanką Venus Williams (WTA 8), zwyciężczynią sześciu turniejów Wielkiego Szlema (m.in. zeszłorocznego Wimbledonu), która na korcie zarobiła od początku kariery ponad 18 mln dol. Domachowska w przeszłości grała z Williams dwukrotnie - oba mecze przegrała, ale w 2005 r. w Amelia Island urwała utytułowanej rywalce seta. Ich trzeci mecz - w Pekinie w 2005 r. - nie doszedł do skutku, bo Williams wycofała się z turnieju z powodu kontuzji.

Czy Polka ma szansę z Venus? Teoretycznie nie miała ich też z Na Li. Polka ewidentnie rozgrywa turniej życia. Nabrała pewności siebie i nie ma nic do stracenia. Wszystko jest możliwe

Małysz znów katastrofalnie w Harrachovie

ACM
2008-01-20, ostatnia aktualizacja 2008-01-20 10:55

W rozegranym w deszczu i mgle porannym konkursie PŚ w lotach narciarskich w Harrachovie kolejny zły skok oddał Adam Małysz, który uplasował się aż 24 pozycje za Kamilem Stochem! Wygrał Fin Janne Ahonen

Wyniki konkursu w Harrachovie

Klasyfikacja Pucharu Świata

W konkursie, który został przełożony z soboty ze względu na złe warunki pogodowe, rozegrano tylko jedną serię. Kolejny katastrofalny skok oddał Adam Małysz. Polski mistrz poleciał zaledwie na 144,5 m i zajął dalekie, 36. miejsce. Dużo lepiej spisał się Stoch, który z wynikiem 175 m zajął 12. miejsce. Przedostatnie, 39. miejsce zajął z odległością 138 metrów Stefan Hula, pokonując jedynie Włocha Andreę Morassiego.

Najlepiej spisał się Ahonen, który jako jedyny zbliżył się do granicy 200 metrów - zabrakło mu jedynie pół metra. Dwa kolejne miejsca zajęli Norwegowie Tom Hilde (193 m) i Anders Jacobsen (191 m). Lider PŚ Thomas Morgenstern ze skokiem na 188 m zajął piąte miejsce, tuż za Rosjaninem Dymitrem Ipatowem (191).

Kamiński: Tusk nie odpowiedział prezydentowi ws. Bondaryka

ulast
2008-01-20, ostatnia aktualizacja 17 minut temu

Premier Tusk powołał na szefów Służby Wywiadu Wojskowego i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego bez zapoznania się z opinią prezydenta. W przypadku Bondaryka, który został szefem ABW, Tusk zignorował pytania, które w stosunku do niego sformułował prezydenta, a w przypadku Huni powołanego na szefa SWW prezydent nie zdążył się wypowiedzieć - powiedział w Radiu ZET minister z Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński.

Zobacz powiekszenie
Fot. ALIK KEPLICZ AP
Lech Kaczyński i Donald Tusk
ZOBACZ TAKŻE
O tym, że powołanie szefów nastąpiło z pominięciem procedury napisał w piątek na swojej stronie internetowej "Newsweek".

Michał Kamiński podkreślił, że opinia prezydenta nie jest wiążąca, premier może powołać kandydatów nawet jeśli jest ona negatywna, natomiast przepisy wymagają, aby prezydent swoją opinię sformułował.

Szef kancelarii powiedział, że do prezydenta ok. 2 tygodni temu wpłynęły dwa zapytania ws. kandydatów na szefów służb, przy czym 8 stycznia Lech Kaczyński sformułował 4 pytania dotyczące Krzysztofa Bondaryka. Kamiński zastrzegł, że nie jest upoważniony, aby przekazać treść tych pytań. Wyjawił jedynie, że są to "poważne pytania" dotyczące jego przeszłości.

Na te pytania prezydent odpowiedzi nie uzyskał, a Bondaryk w środę 16 stycznia został powołany na szefa ABW (Centrum Informacyjne Rządu przekazało tę informację do opinii publicznej dopiero w piątek). W przypadku Macieja Huni prezydent nie zdążył sformułować swojej opinii.

Kamiński podkreślił, że w przypadkach premier nie poczekał na opinię prezydenta.

Jarosław Gowin zarzucił pracownikom Kancelarii Prezydenta, że wśród nich "zrodził się niemądry i szkodliwy dla państwa pomysł, żeby torpedować zmiany w służbach przez przeciąganie wydawania opinii nt. kandydatur zgłoszonych przez premiera", a - jak podkreślił - "polskie służby potrzebują, żeby na ich czele stali nie >>pełniący obowiązki<<, tylko szefowie".

Kamiński zaprzeczył jakoby w Kancelarii Prezydenta powstał pomysł, aby przeciągać powoływanie szefów służb.

Działaniem premiera Tuska oburzony był Wojciech Olejniczak, który zarzucił premierowi, że wchodzi w buty swojego poprzednika. - W przeszłości tych samych metod używał PiS w stosunku do komisji ds. służb specjalnych - powiedział lider LiD.

O tym, że szykuje się konflikt między rządem a Pałacem Prezydenckim na początku stycznia pisał "Dziennik". Według informacji gazety prezydent miał zastrzeżenia m.in. do kandydatur Huni i Bondaryka. "Dziennik" pisał, że ponieważ opinia prezydenta nie jest wiążąca, doradcy Lecha Kaczyńskiego wymyślili, żeby zablokować powołanie nowych szefów służb specjalnych przez wstrzymywanie się prezydenta z wydaniem jakiejkolwiek opinii. W takim przypadku Bondaryk i Hunia mogliby co najwyżej pełnić obowiązki szefów i to nie dłużej niż przez trzy miesiące.