sobota, 18 lipca 2015

Paweł Kukiz: Z piekła wyjąć uszy, złudzenia przywrócić

Wojciech Czuchnowski
 
18.07.2015 01:00

A A A Drukuj
Paweł Kukiz

Paweł Kukiz (fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta)

- Jestem zwolennikiem rozwalenia tego, co jest - komunistyczne czy solidarnościowe, nie ma znaczenia. Z Pawłem Kukizem rozmawia Wojciech Czuchnowski.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Pawła Kukiza poznałem w latach 80., gdy występował w Rybniku, gdzie działałem w kółku teatralnym, a on miał koncert w miejscowym teatrze. Od tego czasu jesteśmy na ty, chociaż potem rozmawialiśmy może ze dwa razy. Wywiad przeprowadziłem 9 lipca w warszawskim hotelu Sofitel, w którym Kukiz zatrzymał się na kilka dni. Rozmowa w jego pokoju trwała trzy godziny, w jej trakcie kilka razy musiałem wyłączyć dyktafon. Paweł ją autoryzował.

Wojciech Czuchnowski: Słucham twojej sztandarowej ostatnio piosenki: "Dnia 4 czerwca roku pamiętnego/ zebrała się banda stolca okrągłego./ Kiszczak, Jaruzelski, moskiewskie pachołki,/ ze zdrajcami ludu podzielili stołki". Wpienia mnie ta piosenka. Co twoim zdaniem stało się 4 czerwca 1989 r.? 

Paweł Kukiz: "Zebrała się banda stolca okrągłego".

Wtedy były wybory, pierwsze od lat częściowo demokratyczne, dzięki nim upadła komuna. Okrągły Stół to był luty-kwiecień. 

- No dobrze... To symbolika, konwencja ballady, skrót myślowy.

A zdrajcy? Na teledysku, który puszczasz z tą balladą, jest pokazywany głównie Adam Michnik. A bracia Kaczyńscy, Ryszard Bugaj, Alojzy Pietrzyk, Mieczysław Gil to też zdrajcy ludu? Wszyscy byli ważnymi uczestnikami Okrągłego Stołu. 

- Za dużo nazwisk, zatrzymajmy się przy żyjących.

Bugaj, Pietrzyk, Gil - dzisiaj to "antysystemowcy", III RP nie bardzo im się podoba. 

- Szczerze mówiąc, wszystkich nazwisk okrągłostołowców nie znam.

Bracia Kaczyńscy, sędzia Adam Strzembosz, obrońca dobrego imienia "żołnierzy wyklętych", których masz na sztandarach. 

- Na pewno przyczynili się do budowy tego systemu. Takim samym zdrajcą ludu byłem wtedy ja, bo też byłem przekonany, że Polska odzyskała niepodległość. Traktowałem Lecha Wałęsę jako bohatera narodowego, a wyprowadzenie wojsk sowieckich - jako kropkę nad i. Dopiero po latach zrozumiałem, że to był majstersztyk dawnego systemu, uwłaszczenie się na państwie i obywatelach. Te 65 proc. miejsc w Sejmie dla komunistów nie było wcale przypadkiem, to były dwie trzecie parlamentu.

Jarosław Kaczyński, który woli obecną ordynację, jest zdrajcą? 

- Nie, on zaczyna mówić o ordynacji mieszanej, model niemiecki, więc nie chce utrzymać tego systemu. Zdrajcą ludu jest ten, kto do tej pory uważa, że usankcjonowany konstytucją Kwaśniewskiego układ przy Okrągłym Stole jest jedynie słusznym ustrojem Polski.

Tygrys nie przerzuci się na warzywa. Co chodzi po głowie Jarosławowi Kaczyńskiemu



Czy to ustalono przy Okrągłym Stole? 

- No, w sumie tak.

Gdzie to zapisano? 

- W ordynacji wyborczej.

Ordynacja jest z połowy lat 90., długo po Okrągłym Stole. Wcześniej była ordynacja bez progów i bez preferencji dla zwycięzców. W 1992 r. do Sejmu weszło kilkanaście partii. 

- Chodzi mi o układ personalny, który przy braku dekomunizacji, uwłaszczeniu się byłej nomenklatury i części opozycji na Polsce, na majątku i na obywatelach został usankcjonowany konstytucją Kwaśniewskiego z 1997 r.

Jezu, 4 czerwca to symboliczna data dla tych, którzy siedzieli przy Okrągłym Stole! Przecież to jest nieformalne święto narodowe, niektóre środowiska je celebrują.

Czyli ta ballada to symbolika - tak mam ją czytać? 

- Oczywiście. Inaczej mógłbym powiedzieć: "Trzeba to zagłuszyć, wrócić na ulicę, tarzać się w odpadkach, krzyczeć. Oślepnąć na pieniądz, z piekła wyjąć uszy, zobaczyć odbicie, złudzenia przywrócić. Niech się ciebie boją, niech cię znienawidzą, niech nie modlą się za ciebie. Niech się tego wstydzą i pobłądzą. Nocą, potem zlani z tym, co wymyślili, niech zostaną sami". Teraz rozbieraj ten tekst.

Uczestniczyłem w wyborach '89 roku jako dziennikarz niezależnych mediów, doradzałem ludziom, jak wycinać czerwonych z listy krajowej. Słowa twojej piosenki o 4 czerwca mnie obrażają. 

- Ja też uczestniczyłem - jako wyborca.

To było święto wolności. 

- Jakiej wolności? No, może wtedy... Ale jak patrzysz z perspektywy, to nie była wolność, tylko kapitalna rozgrywka. Związek Sowiecki zaczął się sypać, władza nie dałaby rady opanować buntu społecznego. Postanowiła się ratować, wciągnęła do tego część opozycji i spreparowano Okrągły Stół. Nikt mi nie powie, że oni po prostu stwierdzili: "Oddajemy to wszystko". To było podszyte strachem i biznesem.

Śpiewasz, że 65 proc. "komuniści wzięli w parlamencie i do dziś trwa ten układ". SLD ma teraz w Sejmie śladowy klub, a do następnego Sejmu może nie wejść. 

- To się wszystko wymienia, przechodzi z partii do partii. Na Boga, to są ci sami ludzie od 1989 r.

Jak ci sami... 

- K... mać! Naród nie posiada biernego prawa wyborczego. Mają je tylko ludzie związani z partiami - SLD, PiS czy PO, bez znaczenia. Przeskakują. Ci, którzy w 1989 r. przejęli władzę, są do tej pory zabezpieczeni ordynacją, która pozwala tylko członkom tych klanów wybierać się spomiędzy siebie.

Zrozumcie to w końcu, nie chcę nikogo mordować, nie chcę zemsty za Okrągły Stół! Sam wówczas byłem przekonany, że odzyskaliśmy wolność. Ale już dawno przyszedł czas, by zmienić system. Chcę normalnych relacji między obywatelami a państwem, chcę podmiotowości obywateli, chcę skończyć z dyktaturą partii politycznych, która trwa od 26 lat.

Których polityków z historii szanujesz? 

- Zawsze byłem piłsudczykiem, w moim domu obok siebie stały dzieła Piłsudskiego, Dmowskiego i portret Paderewskiego. Dla mnie to są trzy nierozerwalne postaci, którym zawdzięczamy to, że dziś rozmawiamy po polsku. Piłsudski był żołnierzem, Dmowski - politykiem, Paderewski - PR-owcem, tak to nazwę.

Ale Piłsudski i Dmowski to wielki spór. Piłsudski nazywał endecję "zaplutym karłem". 

- Mnie interesuje to, co ich łączyło. Polska, miłość do ojczyzny. Piłsudski - mówię w skrótach - wywalczył Polskę zbrojnie, Dmowski ustalił ustrój, mniej więcej zarysy funkcjonowania państwowości itd., a Paderewski z lampeczką wina, z prezydentem USA, z którym się przyjaźnił, promował ideę przywrócenia Polsce bytu... Gdyby któregokolwiek z nich zabrakło, to byłoby pozamiatane.

A z postaci bardziej współczesnych? 

- Maciej Płażyński. Pierwsze nazwisko, przy którym miałem łzy w oczach, gdy usłyszałem o katastrofie w Smoleńsku. Z żyjących - prof. Kieżun.

A druga wojna, PRL? 

- Wszyscy ci, którzy walczyli o Polskę, zachowali godność, człowieczeństwo. I tacy, którzy - mimo że byli dziećmi - cierpieli. Takimi bohaterami są moja matka i ojciec. Dziadków nie miałem, bo ten ze strony matki po pierwszej łapance trafił do Auschwitz, skąd nie wrócił, a drugiego, ze strony ojca, zamordowali Sowieci we Lwowie. Zostały tylko kobiety z dziećmi. Matka cudem przeżyła powstanie warszawskie. Ojciec dopiero w 1946 r. wrócił z Syberii.

Z opozycji antykomunistycznej? Kuroń, Michnik, Moczulski, Chrzanowski, Romaszewski... 

- Kuroń mi imponował dobrocią, był ludzki. To zresztą widać po jego dzieciach. Michnik miał też wspaniałą kartę, ale sprzeniewierzył ją potem. Kornel Morawiecki [założyciel Solidarności Walczącej] to wzór solidarnościowca. Niestety, duża część tych opozycjonistów okazała się koniunkturalistami, na zasadzie: "Tera my!".

Kuroń był jednym z głównych architektów Okrągłego Stołu, którego nienawidzisz. 

- Ale potem karmił ludzi zupką, on by ich posadził przy tym stole. A reszta jego kolegów by się nie zgodziła, żeby jakaś hołota przy ich stole jadła. Na tym polega zasadnicza różnica.

Gdyby w Polsce była dekomunizacja, twój nieżyjący przyjaciel gen. Sławomir Petelicki, który zaczynał w wywiadzie PRL, nie mógłby w III RP pełnić żadnej funkcji. A założył GROM i zasłużył się dla wolnej Polski. 

- Toby nie pełnił przez 10 lat, ale od 2000 r. mógłby.

Kontynuują tradycje cichociemnych, uderzają jak GROM. Polska elitarna jednostka specjalna ma 25 lat



Dziś jest jeszcze sens dekomunizacji? 

- Już za późno. Jestem zwolennikiem rozwalenia tego, co jest - komunistyczne czy solidarnościowe, nie ma znaczenia. JOW-y służą rozwaleniu tego towarzystwa wzajemnej adoracji, które żyje na koszt narodu, przy okazji fatalnie zarządzając państwem. Formalnie i estetycznie nie jestem politykiem. Walczę o prawa obywatelskie, nie o urząd. Polityk ubiega się o objęcie władzy. Ja chcę zmienić konstytucję.

Gdybyś wygrał, musiałbyś zostać premierem. 

- Czy ty siebie słuchasz? Co to znaczy "musiał"?

Czyli wyznaczysz kogoś na premiera? 

- Oczywiście, ale nie sam, bo nie jestem wodzem. Decydujemy demokratycznie w całej grupie podmiotów, kto się nadaje. No przecież nie ja, człowieku, ja wiem, do czego jestem potrzebny. W wielkim skrócie: gdyby udało się zmienić konstytucję, pewnie znalazłbym drugą misję quasi-polityczną. Konsolidacji wspólnoty polskiej na świecie. Niekoniecznie w randze ministra spraw zagranicznych, bo też się do tego nie nadaję. Ale jako człowiek, który niesie ideę, porozmawia, posłucha i da nadzieję. Taki brat łata, jak Kuroń.

Ciągle mnie dopytują: z kim pan wejdzie w koalicję? Może z nikim, po prostu będziemy wspierali dobre ustawy, które służą wspólnocie. Idziemy nie po urzędy, tylko żeby naprawić Polskę.

Postulujesz, żeby - jak ci się uda wprowadzić JOW-y - wyborcy z danego okręgu mogli rozliczać posłów i ich odwoływać, jeśli nie spełnią ich oczekiwań. Ale sytuacja, w której wyborca może odwołać posła, jest niezgodna z konstytucją. Art. 104 mówi: "Posłowie są przedstawicielami narodu i nie wiążą ich instrukcje wyborców". 

- Masakra. Co to znaczy: "Nie wiążą ich instrukcje wyborców"?

Że np. posłowie nie mogą być zależni od lokalnych układów. 

- "Mandat wolny" w partiokracji to stryczek dla obywatelskości. Jeżeli kandydat składa obietnice, które są odpowiedzią na zapotrzebowanie obywateli, a potem ich nie wypełnia albo działa wbrew nim, to sobie kpi z wyborców, a jego partia go chroni. Dlatego mówię o zmianie konstytucji, bo takie jej zapisy są sprzeczne z zasadami demokracji, tak jak ja ją rozumiem.

Ja nie będę tutaj wymyślał konstytucji, na Boga, bez przesady. Mam wizję relacji obywatel - państwo. Obywatel ma być właścicielem państwa, nie poddanym.

Bo tutaj jest, jak jest. Dlaczego trzy miliony ludzi wybrały Kukiza



W jakim trybie odwoływano by posła? 

- Jeżeli jest wybierany w okręgu jednomandatowym, to w referendum w tym okręgu.

W jakim kraju to działa? 

- Pojęcia nie mam, co mnie obchodzi inny kraj. Mnie obchodzi Polska.

Emigrację nazywasz "eksterminacją"? 

- Eksterminacją polskości. Jeżeli w ciągu kilku lat wyjeżdża 2 mln ludzi, a półtora siedzi na walizkach, jeżeli tak wielu opuszcza kraj bez perspektyw powrotu, to jest dramat. Jednocześnie nie rodzą się dzieci, bo ludzie nie mają poczucia bezpieczeństwa swojego bytu i są pomysły sprowadzania innych nacji, które w sposób naturalny szybko mogą zacząć dominować...

Chcą do nas przyjeżdżać, bo u nas się lepiej zarabia, a my wyjeżdżamy tam, gdzie zarobki są lepsze. 

- Polacy mogliby tutaj zarabiać lepiej.

Wiesz, jak zrównać zarobki w Unii i w Polsce? 

- Przez obniżenie opodatkowania pracy.

A nie podniesienie płacy minimalnej i stawki za godzinę? 

- W okresie przejściowym - owszem, ale jako zasada to socjalistyczne myślenie. Zasadę pensji minimalnej na godnym, wyższym niż dzisiaj poziomie należy zostawić, podobnie jak umowy zbiorowe w niektórych branżach. Ale kluczowe jest obniżenie opodatkowania pracy. Jeżeli jestem pracodawcą i chcę ci dać 100 zł podwyżki, to na dzień dobry władza zabiera 60.

Jaką masz gwarancję, że pracodawca, gdy władza zabierze mu mniej, podniesie robotnikom uposażenie? A może kupi sobie więcej jachtów czy samochodów, a ludziom rzuci jakiś ochłap? 

- Normalny pracodawca, który rozwija firmę, zdaje sobie sprawę, że największym jego dobrem jest pracownik. I jeżeli nie będzie o niego dbał, nie rozwinie firmy. Nie wolno zakładać, że pracodawca jest z gruntu zły, chce oszukać i wyzyskać. Człowiek jest z gruntu dobry, dopiero system może wypaczyć tę wrodzoną cechę. Dobry właściciel firmy jest de facto szefem związków zawodowych jednocześnie.

Utopia. W wielu prywatnych firmach związki zawodowe są tępione. 

- Bo taki mamy system. Państwo zabiera potężną ilość pieniędzy, bo musi mieć na obsługę partyjnych funkcjonariuszy, na kilometrówki, zegarki itp. Do tego mamy drenaż Polski przez obce korporacje i banki.

Pracodawca dochodzi do wniosku, że lepiej zatrudnić na śmieciówce albo na czarno, więc państwo znowu podnosi podatki, bo musi opłacić tych, którzy pracują na czarno, ale są na bezrobociu. Dom wariatów. Pracodawca nie może traktować pracownika jako najwyższego dobra, tylko tak grać pracownikiem, żeby ominąć urząd skarbowy.

Możesz powiedzieć coś dobrego o tej Polsce, którą mamy od 26 lat? 

- Mnóstwo. Nie ma sowieckich wojsk, jesteśmy członkiem Unii Europejskiej.

Lewica nas do tej Unii wprowadziła. Ci komuniści od Okrągłego Stołu. 

- Nie istnieje w Polsce lewica. Prawdziwa lewica to grupa polityczna, która dba o interes słabszego. A w Polsce to, co się nazywa lewicą, zamiast o interes pracowniczy bije się o sukienkę dla Grodzkiej. Paradoksalnie lewicowy program mają ruchy narodowe; niestety, niektóre niepotrzebnie skażone antysemickimi odpałami.

Ale do Unii nas wprowadził rząd SLD. 

- Tylko formalnie, bo był wtedy przy władzy. Nastroje były takie, że chcieliśmy być członkami Unii. Ale tu zastrzeżenie: nie może być tak, że otwieramy granice przed zachodnią przedsiębiorczością, korporacjami, a oni przed naszymi zamykają. Pan Florek opowiedziałby ci, jak jego firmę Fakro zachodnia konkurencja blokuje w interesie bogatej Unii. Ja chcę być w Unii, ale na zasadzie partnerstwa, a nie kogoś, komu ktoś robi łaskę. Przystąpiliśmy do tej Unii ciut za wcześnie.

Coś jeszcze dobrego o Polsce? 

- Kolor. W komunie wszystko było szare. Pamiętam Wrocław z czasów komuny i widzę teraz - pojawił się kolor. Tyle że te farby - w przenośni, wszystkie te dobra - są tak drogie, że będą za nie płaciły moje dzieci i wnuki. A są tak drogie nie dlatego, że Unia jest zła. Gdybym ja był Merkel, mając za partnera frajerów, kraj ze skorumpowaną władzą, która dba o partykularny interes, a nie interes wspólnoty, też bym ich ogrywał, korzystał z tych zasobów, które sprzedała władza Polski.

Tylko w Polsce jest taka zła władza? Gdzie indziej nie ma korupcji i partykularyzmu? 

- Na pewno lepsza jest w Czechach, mimo że tam jest ordynacja proporcjonalna. Bo zrobili dekomunizację, ale nie jako rewanżyzm, tylko uniemożliwili uwłaszczenie się starej nomenklatury na państwie. Dlatego możliwe było niedawno zamknięcie połowy urzędników czeskiego rządu za korupcję. Weszła policja kryminalna, zwykła, nie jakieś specjalne CBA, i zamknęła. Tam normalnie funkcjonuje wymiar sprawiedliwości, który nie miał konotacji z dawnym systemem, z tą mafią. A w Polsce, kiedy taki Wojtunik [szef CBA] bierze się za posła Burego z PSL, to już Platforma jest obrażona na Wojtunika, że wszczął dochodzenie, a PiS, widząc jego osamotnienie, zaciera łapki, mszcząc się za wyrok na Kamińskiego.

Platforma Obywatelska: Raport z oblężonej partii



Ten niby-skrzywdzony Paweł Wojtunik doprowadził np. do upadku Sławomira Nowaka, jednego z najważniejszych polityków PO, i to za głupi zegarek. 

- Dlatego jest znienawidzony przez Platformę.

Nowak był bliższy Tuskowi niż Bury, to był jego wychowanek typowany na jego następcę. 

- No i co się stało z Nowakiem?

Koniec kariery, bez powrotu. 

- Powinien być w kryminale, rozumiesz?

Dostał wyrok, nie może pełnić funkcji publicznych. 

- Ale jaki wyrok?

A co byś chciał, żeby za ten zegarek była kara śmierci? 

- Wierzysz, że tam był tylko zegarek?

Tyle udowodniono. W państwie prawa... 

- W państwie prawa, w którym nie funkcjonuje prawo, więc czy to był tylko zegarek, dowiesz się, dopiero gdy zmienimy konstytucję.

Nie mów, że Wojtunik jest bity za Burego, bo za Nowaka nic mu się nie stało. Te dwie sprawy pokazują, że system nie działa tak, jak myślisz. To jednak dowód na niezależność tych służb od władzy. A ludziom trzeba dowieść winy. Może na Burego nie ma przekonujących dowodów. 

- Bury, Nowak, Hofman - wszyscy praktycznie bezkarni. Dotyczy to nie tylko jednej opcji. Na spotkaniu przedwyborczym byłem pytany, co sądzę o wyroku dla Mariusza Kamińskiego [b. szef CBA, dostał trzy lata za nadużywanie władzy]. Ja mówię: "Był skandaliczny". Kiedy skończyły się owacje, dodałem: "Był skandaliczny, bo w USA dostałby z 15 lat".

Dobre jest to, że możemy wyjeżdżać, ile chcemy i kiedy chcemy. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że tak sobie przekraczam granicę. Dla moich dzieci to już norma. Ale chodzi o to, żeby jechać bez wiz do ciepłych krajów na wakacje, a nie żeby mieć bilet do pracy w Irlandii, zamiast swoje talenty realizować w Polsce. Podoba mi się, że jako muzyk zarabiam pieniądze, o których za komuny nie mogłem nawet marzyć. Nie jestem pazerny, ale na Zachodzie zarabiałbym znacznie więcej.

Słonko wyżej, Kukiz bliżej



Nie podobają ci się media. 

- Nienawidzę ich. Mają ogromny wpływ na opinię publiczną. Mogą kogoś bezwartościowego wyciągnąć na szczyty, z wartościowej osoby zrobić frustrata, który rzuca się przez okno.

Zakładasz złą wolę wszystkich dziennikarzy? 

- Powiedziałem, że wszystkich?

Powiedziałeś, że nienawidzisz mediów. 

- Przesadziłem. Gdybym cię nienawidził, tobym z tobą nie rozmawiał. Powiem precyzyjniej - nienawidzę mediów w tym kształcie. W Polsce 80 proc. lokalnych mediów jest w rękach niemieckich. Czy to normalne? Pomyśl, że jesteś Niemcem i 80 proc. mediów w Niemczech jest polskich. To jest groźne, szkodliwe dla Polski, bo widać upadek mediów, które kiedyś były ważnymi ośrodkami wymiany myśli, a teraz ledwo dyszą. Dlatego proponuję zakaz koncentracji powyżej np. 20 proc. mediów w jednym ręku. Albo się nauczmy niemieckiego.

Masz dziwne pretensje, że ktoś np. filmuje twój koncert i potem to puszcza w telewizji. 

- Mam w kontrakcie zastrzeżony zakaz filmowania koncertu oprócz pierwszych dwóch piosenek, a po drugie ten "ktoś" pokazuje fragmenty, które pasują mu do tezy. Dziennikarz powinien być rzetelny. Mogę z jednego twojego zdania wyciąć trzy słowa i będzie miało zupełnie inny sens. Koncert rockowy ma ekspresję, klimat. A jak teraz gram, to myślę, co oni zmontują - i muszę być już złagodzony, mieć świadomość, że idzie przekaz na całe państwo.

Sam z siebie zrobiłeś trzecią postać w Polsce. 

- Oddzielam muzykę od polityki.

Ale na koncertach agitujesz. 

- Koncert to nie jest wiec, tylko występ artystyczny dla konkretnych ludzi. Agituję do udziału w referendum, a nie krzyczę: "Głosujcie na mnie!".

Jak śpiewasz "Dnia 4 czerwca", to jest wiec. 

- Mogę to zaśpiewać jako pierwszą piosenkę i mogą ją filmować. Ale potem już jest występ.

Nie oddzielisz już siebie polityka od rockmana. Ilu muzyków na świecie prowadzi działalność polityczną taką jak ty? 

- Bob Geldof, Bono...

To akcje charytatywne, sprzeciw wobec głodu na świecie, za pokojem. Oni nie chcą rządzić. 

- Spytano mnie, co skłoniło muzyka do kandydowania w wyborach prezydenckich. Odpowiedziałem, że to samo, co skłoniło do startu w wyborach aktora w USA.

Reagan miał za sobą partyjny aparat Republikanów. Nie był już czynnym aktorem. Ty dalej grasz. 

- Każda sytuacja jest inna. Analogie nie muszą być dokładne.

Dopuszczasz współpracę z Grzegorzem Braunem, skrajnym antysemitą, który swoimi wypowiedziami poniża, szkodzi Polsce? 

- I z Ogórek. Ale zanim zaproponuję Braunowi miejsce na liście, bo na razie było tylko zaproszenie do rozmów, najpierw spojrzę mu w oczy i porozmawiam.

O antysemityzmie? 

- Tak. Jeżeli przekonam się, że myśli tak, jak można przeczytać w jego wypowiedziach, to go kasuję. Będę rozmawiał z wieloma ludźmi z ciekawości, co kto ma do zaoferowania i co zobaczę w jego oczach. Jeżeli się okaże, że widzę żydożercę czy arabofoba, to na pewno nie będę z nim współpracował.

Jest 7 września, do referendum poszło ponad 50 proc. ludzi i głosowali na JOW-y. Co dalej? 

- Musiałby się zdarzyć cud, 50 proc. to próg zaporowy.

Zakładasz, że referendum się nie uda? 

- Wierzę się, że się uda, ale już sama kwestia przegłosowania JOW-ów jest ogromnym sukcesem. Pytają mnie: ile procent dostanie pan w parlamencie? Jeszcze niedawno nikt mi 1 proc. nie dawał w wyborach prezydenckich. Doprowadziłem do mocnej dyskusji na temat relacji państwo - obywatel i do referendum. Gdyby nie było tego ruchu, nie byłoby tego referendum.

Załóżmy, że uda się referendum. Wszystko się będzie rozgrywało w nowo wybranym Sejmie. Praca nad ordynacją wyborczą potrwa co najmniej dwa lata. 

- Trzeba się jak najlepiej przygotować. Mieć projekt ustawy, na wzór ustawy Wilczka, ale dostosowany do obecnych czasów - ustawę deregulującą, która wykreśla zbędne przepisy rozmnożone od 1989 r. No i natychmiast rozpocząć prace nad nową konstytucją i ordynacją.

A samorozwiązanie Sejmu, o którym mówiłeś? 

- Po napisaniu nowej konstytucji i ordynacji wyborczej. 460 JOW-ów - przy tym będę się upierał bezwzględnie.

Może to potrwać nawet całą kadencję. 

- To taką kadencję Polska jakoś przetrwa. Choć będzie zrujnowana tak, że już nawet teoretycznie przestanie istnieć.

Czym będzie zrujnowana? 

- Wyprowadzaniem kapitału, bezprawiem, przeciąganiem się wyroków, niesprawiedliwymi sądami, demografią, exodusem...

Spadają ci notowania, słychać głosy, że Kukiz zanika. Twój ruch zatraca się w sporach personalnych. 

- Widzisz strach w moich oczach? Przecież powiedziałem: nie idę po władzę, idę po nową konstytucję. Prowadzę działalność edukacyjną, nie mam pieniędzy, nie mam struktur, działam w warunkach, w których 15 proc. jest wynikiem rewelacyjnym.

A jak jutro będzie 10 proc., a za miesiąc - 5 proc.? 

- To będzie.

A potem poniżej progu? 

- To będzie poniżej progu.

Nie szkoda zmarnować takiego kapitału? 

- Ależ ja robię wszystko, co w mojej mocy, człowieku. Daj mi 20 baniek - jutro będzie 12 proc. więcej. Daj. Gwarantuję ci, że jeśli nie wejdziemy do Sejmu i układ sił pozostanie w obecnym kształcie, to najpóźniej za dwa lata będziemy mieć przyspieszone wybory. Czyli kolejne dwa lata dla Polski w plecy.

O co chodzi z tym, co powiedziałeś u Moniki Olejnik, że Warszawa ma kształt Monako? Patrzę na mapę i ni cholery Warszawa nie ma kształtu Monako. 

- To licentia poetica. Chodziło o to, że Warszawa to miejsce, w którym robi się pieniądze i które jest oderwane od rzeczywistości. Boże kochany, ty nie wiesz, o co mi chodzi?

Nie, bo Warszawa to nie tylko Śródmieście, gdzie rozmawiamy. To jest Praga, okolice podwarszawskie, wielkie osiedla... 

- I wszystkie urzędy, które dają pracę ludziom, ale powinny być np. na Śląsku, gdzie powinno być Ministerstwo Przemysłu czy Energetyki. W Białymstoku - inne, we Wrocławiu - inne. Marzy mi się decentralizacja terytorialna urzędów państwowych. W Warszawie jest wszystko, na prowincji - nic.

Wrócisz do planów koalicji z Korwinem? 

- Takich planów nigdy nie było. Nie mam też planów koalicji z PiS czy z PO. Korwinowi powiedziałem: "Proszę pana, jeżeli po drodze zgubię etykę, to choćbym wprowadził 99 proc. posłów, 100 proc. posłów, to przegrałem, ja nie chcę". Nie chcę, rozumiesz? Ja nie mam ciśnienia na władzę, jestem spełniony ambicjonalnie. Jako muzyk poczułem już, co to jest sława, jakiś tam nawet rząd dusz, popularność, możliwość wpływania na emocje w relacjach: wykonawca na scenie i tłum.

Władza to też jest w dużej mierze sterowanie emocjami. Jeżeli ludzi nakarmisz, to są zadowoleni i cię kochają. Ja ich karmiłem muzyką, więc byli zadowoleni, kochali mnie - jestem przeszczęśliwy i oddaję im swoje emocje. Jak w miłości, wzajemne oddawanie sobie emocji, dobrych emocji. Ale podstawowa sprawa to etyka i tego nie wolno zgubić.

Z wykruszającymi się współpracownikami będziesz robił selekcję kandydatów? 

- Nie zdradzę szczegółów. Nie jestem sam. Niech każdy da po jednym, będzie Solidarność Walcząca Morawieckiego, ściśle współpracuję z Dominikiem Kolorzem z "Solidarności" śląsko-dąbrowskiej. Za Dominika daję sobie łapę uciąć, znam go od lat, to obrońca interesów pracowniczych z krwi i kości. Prawy, dobry człowiek, biednego człowieka nie zostawi. Współpracuję też z księdzem Isakowiczem-Zaleskim w kontekście niepełnosprawnych i spraw socjalnych, to jest również święty człowiek, jeśli chodzi o te rzeczy.

Mam grup roboczych już sporo - do spraw wojska, policji, spraw gospodarczych, socjalnych. Wprowadzę posłów do parlamentu, ale wolę wprowadzić oddział sił specjalnych, które będą pilnowały transparentności, uczciwości, etyki, niż armię takich, którzy co prawda idą walczyć o wolność, ale przy okazji rabują i gwałcą. Gdyby tak miało być, to wolę nie wejść do Sejmu.

Największe ofiary Amber Gold. Sprawdziliśmy, kto stracił miliony w parabanku


Krzysztof Katka
 
18.07.2015 07:01
A A A Drukuj
Marcin P. z żoną Katarzyną, Amber Gold, przed aresztowaniem

Marcin P. z żoną Katarzyną, Amber Gold, przed aresztowaniem (Fot. Piotr Połoczański/PHOTOLIFE.PL)

Właściciele dobrze prosperujących firm wpłacali do piramidy finansowej po setki tysięcy złotych. Wśród klientów byli zwykli ludzie, ale znajdujemy też prawników, wykładowców akademickich, szefów firm.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
- Ma pan stacje benzynowe, hotel i inne interesy, a jednak dał się pan naciąć przez parabank na ok. 900 tys. zł. Dlaczego uwierzył pan Marcinowi P.? - pytam znanego biznesmena spod Kielc.

- Nie wiem, nie wiem, nie wiem - powtarza. - Ale grunt, że wszystko jest już OK, wszystko do przodu poszło, ja się nie przejmuję. Nie rozumiem, po co o tym pisać. Do widzenia.

Kolejny telefon. Młody biznesmen z Gdyni z branży internetowej: strata w Amber Gold - 250 tys. zł.

- To nie jest ciekawy temat, sprawa jest dla mnie zamknięta - ucina. Nie stracił majątku życia, niedawno stał się dumnym właścicielem samochodu sportowego za 750 tys. zł.

- Może to zbieżność nazwisk, ale pańskie widnieje w spisie klientów poszkodowanych przez Amber Gold. Zgadza się też miejscowość - dzwonię do znanego prawnika spod Gdańska.

- W całym kraju nie ma drugiej takiej osoby, ale nie przypominam sobie, żebym cokolwiek tam lokował. Widocznie mam sobowtóra - odpowiada.

Sięgam do akt prokuratorskich. Prawnik (albo jego sobowtór) zeznał, że w maju 2012 r. kupił od Amber Gold dwa certyfikaty na złoto po 10 tys. zł każdy i stracił pieniądze.

Następna rozmowa. Działacz prawicy z Gdyni, ekonomista z doświadczeniem samorządowym, prezes spółek. Dlaczego wybrał parabank?

- Jakby to powiedzieć... - zastanawia się chwilę. - Prywatnie przyznam, że chodzi o mnie, ale w żadnym wypadku proszę nie podawać mojego nazwiska. Z klientów Amber Gold zrobiono w mediach idiotów, więc nikt nie zechce mówić o sobie. Ulokowałem w Amberze część pieniędzy i straciłem 20 tys. zł. Byłem wkurzony, że państwo zlikwidowało lokaty jednodniowe w bankach, które pozwalały nie płacić podatku Belki. Reklamy Amber Goldu wszędzie biły po oczach, spółka wyglądała wiarygodnie, a ceny złota rosły - wyjaśnia.

Mówi, że poniósł straty większe niż te 20 tys. zł, bo musiał chodzić na przesłuchania, wezwano też jego żonę. Być może będzie musiał zeznawać w procesie Amber Gold, który odbędzie się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku.



Szczęśliwiec zdążył wypłacić pieniądze

Amber Gold sprzedawał certyfikaty na złoto, platynę i srebro, oferując zysk od 10 do 16 proc. rocznie. Najwięcej umów zostało zawartych w Krakowie, Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu, Gdyni, Katowicach. Zdarzały się umowy zawierane za granicą - np. z Polakami pracującymi w Irlandii.

Za oszukanych prokuratorzy uważają wszystkich klientów Amber Gold, nawet tych, którzy odzyskali wszystko, co wpłacili. Ważne, że zostali wprowadzeni w błąd.

19 tys. klientów można podzielić na trzy grupy: drobni ciułacze wpłacający po kilka tysięcy złotych, średniacy powierzający po kilkanaście tysięcy (tych było najwięcej) i zamożni inwestorzy z blisko milionowymi wkładami. Wpłat na kwoty 100 tys. zł i wyższe było ok. tysiąca, w tym kilka tych po milion.

Większość klientów łączyło to, że po zakończeniu okresu "lokaty" - np. po pół roku - kupowali następną. Co ostrożniejsi lokowali najpierw niewielkie kwoty, a gdy przekonali się, że wszystko gra, sięgali głębiej do kieszeni.

Jedynie kilkuset osobom udało się zarobić w Amber Gold i wycofać pieniądze przed upadkiem spółki.

Takim szczęśliwcem był Ryszard R., menedżer sportowy z Gdańska. Wykupił certyfikat za ćwierć miliona złotych i wycofał pieniądze wraz z odsetkami.

- Po 15 latach pracy za granicą wróciłem do Polski i nie byłem zorientowany, że są instytucje działające bez rękojmi Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Sądziłem, że wszystkie wkłady są nią objęte. Potem znajomi mnie ostrzegli - "stary, coś ty zrobił!". Poczekałem do końca okresu certyfikatu i wszystko wypłaciłem - wspomina Ryszard R. - Ci z Amber Goldu próbowali mnie jeszcze namówić na przedłużenie, ale twardo powiedziałem "żegnam". Co mnie zadziwiło, to fakt, że byli niebywale uczciwi. Oddali całą kwotę z odsetkami, a po pewnym czasie przysłali jeszcze dodatkowo 5 czy 6 tys. Bo w umowie był paragraf mówiący, że podzielą się zyskiem, jeśli cena złota wzrośnie. I ja taką premię dostałem. Potem sam opowiadałem znajomym, że oni nie są tacy źli, jak się o nich mówi. Ale pieniądze przeniosłem do banku, który gwarantował wypłatę lokat.

Wyjątkowe zdjęcia prosto z USA. Tak pięknie wyglądały polskie miasta przed I wojną światową
Czytaj więcej

Zwykli "Kowalscy" i wykładowcy akademiccy

"Gdybym wiedziała, że Amber Gold nie jest bankiem, to nie wpłaciłabym do niego pieniędzy. Sądziłam, że lokaty objęte są ochroną skarbu państwa" - zeznała w śledztwie kobieta, która straciła 49 tys. zł.

Takich nieświadomych klientów było wśród drobnych ciułaczy zapewne znacznie więcej. Ale nabrać dały się też osoby, które teoretycznie powinny być dobrze zorientowane.

Wśród stałych klientów Amber Gold odnajdujemy komandora Marynarki Wojennej, który był wykładowcą akademickim i prezesem spółki. Wraz z żoną zawarł z parabankiem 10 umów na łączną kwotę 330 tys. zł. Przedłużał lokaty, zarabiał na odsetkach, ale ostatecznie stracił 58 tys. zł.

- Wpłacali nawet profesorzy ekonomii z mojego kręgu znajomych - mówi komandor. - Ja zdecydowałem się z powodu reklam, ale na wszelki wypadek sprawdziłem w internecie, czy pan P. działa zgodnie z prawem. I okazało się, że prokuratura dwukrotnie umarzała dochodzenie. To nas uspokoiło. Teraz czujemy się oszukani przez państwo polskie, no i cóż, nie ma się czym chwalić, że człowiek dał się wprowadzić w błąd.

Komandor jest jedną z osób, która w ramach pozwu zbiorowego będzie domagała się zwrotu pieniędzy od skarbu państwa.

Trzy lata temu, krótko po wybuchu afery Amber Gold, 88-letni wówczas Szymon Pilecki, profesor zwyczajny Polskiej Akademii Nauk, przyznał, że wraz z żoną stracił w parabanku 110 tys. zł, i poprosił ministra sprawiedliwości o pomoc w odzyskaniu pieniędzy.

"Jak ktoś przychodzi i chce sprzedać za 100 tys. zł mercedesa spod igły i to klasy S, to wiadomo, że albo kradziony albo jakiś inny podstęp. Nie ma najmniejszych powodów, by na rynku finansowym nie stosować tych samych standardów. A już skandalem jest, że ktoś się domaga odszkodowania za naiwność ode mnie, czyli podatnika" - komentował w naTemat ekonomista prof. Robert Gwiazdowski. Inni komentarzy wypowiadali się w podobnym tonie - jeśli ktoś zna się choć trochę na ekonomii, to powinien był wiedzieć, że Amber Gold nie mógł spełnić obietnic.

Kto jeszcze "nie znał się na ekonomii"?

Na czele listy pokrzywdzonych znajdujemy Michała F., rzecznika prasowego Amber Gold w ostatnim okresie działalności spółki i szefa firmy Excelo, przez którą płynęły do mediów milionowe zlecenia reklamowe. Michał F. był też klientem Amber Gold. Stracił w parabanku 100 tys. zł, po upadku AG zbankrutowała też jego firma.

Kolejni zamożniejsi klienci - szefowa marketingu w dużej korporacji spożywczej w Warszawie - w maju i czerwcu 2012 r. ulokowała w Amber Gold 400 tys. zł. Szefowa oddziału dziennika na Pomorzu straciła 100 tys. zł, właściciel niewielkiej firmy doradztwa finansowego z Trójmiasta zubożał o 330 tys. zł.

Właścicielka sklepu spożywczego przy ul. Starowiejskiej w Gdyni najpierw wpłaca 20 tys., potem 640 tys., następnie milion. Wszystko wycofuje i wpłaca ponownie. Traci ponad 1,5 mln zł. Kolejny stały klient, właściciel firmy produkującej farby w Wielkopolsce - inwestował, wycofywał pieniądze, dokładał kolejne oszczędności i znowu lokował je w parabanku. Kupował certyfikaty przez internet, kurier przywoził umowę, a on przelewał pieniądze. Łącznie zdołał wycofać milion złotych z odsetkami, ale niedługo przed upadkiem parabanku dokupił jeszcze dwa certyfikaty na łączną kwotę 1,2 mln zł i wszystko stracił.

- Wie pan, o tym nie chce się pamiętać. Staram się o tym nie myśleć, bo im więcej się myśli, to człowiek gorzej się czuje - mówi. - To są niemałe pieniądze, ale tego, co się stało, już się nie wróci, a przyszłościowo, jakby ktoś się zadręczał, to psychikę może sobie złamać.

O stracie powiedział tylko żonie, przeżywali ją razem, tłumaczyli sobie, że była to wspólna decyzja. Mają firmę, jeszcze się wzbogacą.

- Amber Gold miał dobrą ofertę, a robił coś podobnego jak banki, które zachęcały do inwestycji w dziwne fundusze, gdzie ludzie też tracili pieniądze. Ale o tym się nie mówi - dodaje. Czasami zastanawia się, kiedy otrzyma jakieś pieniądze od syndyka Amber Gold. - Zawrotnych kwot się nie spodziewam, ale może na wczasy będzie? A co do Marcina P. to myślę, że nie będzie miał życia, niezależnie od wyroku, jaki dostanie. Nie takie kwoty i nie takim ludziom jak ja jest winny.

Syndyk Amber Gold Józef Dębiński zebrał dotąd 37,4 mln zł, jeśli uda mu się ściągnąć pożyczki udzielone przez Amber Gold i sprzedać pozostały majątek, to łącznie za kilka lat może odzyskać ok. 100 mln zł. Zanim ta kwota trafi do podziału między wierzycieli (chcą odzyskać 584 mln zł), to opłacone z niej zostaną koszty upadłości, podatki i grzywny na rzecz skarbu państwa oraz składki ZUS. Następnie proporcjonalnie zostaną zaspokojone roszczenia klientów, to może być 5 do 10 proc. kwot, które powierzyli parabankowi.

Tych kierunków studiów lepiej nie wybieraj. Bo trafisz na bezrobocie
Czytaj więcej

Gdzie podziały się pieniądze klientów

Co się stało z 840 mln zł, które wpłacili klienci? Odpowiedź znajdujemy w raporcie Ernst&Young sporządzonym na zlecenie prokuratury.

1. Najwięcej, bo 299,3 mln zł, pochłonęła działalność lotnicza. Tyle pieniędzy Amber Gold wpompował w spółki z rodziny OLT, które oferowały tanie loty po Polsce.

2. 290,9 mln zł wróciło do klientów, którzy wycofali depozyty.

3. 212,1 mln zł wyniosły koszty działalności Amber Gold. W tym kupno i wynajem nieruchomości - 73 mln zł, reklama - 55 mln zł, pracownicy 21,4 mln, obsługa IT - 15,8 mln zł, podatki dla skarbu państwa - 15 mln zł, samochody dla pracowników - 10 mln zł. Były też wydatki "inne" oraz darowizny: 3 mln zł na film o Lechu Wałęsie, 1,62 mln dla gdańskiego zoo, 1,58 mln zł dla dominikanów w Gdańsku. Wszystkie darowizny syndyk Amber Gold odzyskał.

4. 31,1 mln zł wydano na pożyczki dla klientów. Według śledczych także osoby pożyczające od Amber Gold zostały oszukane przez Marcina P. Oprócz rat płaciły bowiem składki ubezpieczeniowe pożyczek, ale faktycznie Amber Gold takich polis nie posiadał. To ciekawy wątek w sprawie, bo dotąd syndyk AG bezwzględnie domagał się spłat pożyczek, a okazuje się, że także ci klienci mogą mieć roszczenia do spółki.



"Zobacz, niby taki mądry, a dał się naciąć"

Kolejne ofiary Amber Gold: pediatra z Kartuz - 160 tys. zł, przedsiębiorca pogrzebowy z Tarnowa - 350 tys. zł, szef firmy consultingowej z Gdańska - 150 tys. zł, przedsiębiorca z branży elektrycznej z Sieradza - ponad 500 tys. zł, hurtownik ze Starogardu Gdańskiego - 550 tys. zł, właściciel spółki produkujące środki dla przemysłu spożywczego z Wielkopolski - ponad 500 tys. zł, złotnik z Łodzi - 900 tys. zł.

Po ćwierć miliona złotych stracili właściciel restauracji wietnamskiej w Gdyni i była żona boksera z Gdańska.

26 lipca 2012 r., a więc w ostatnich dniach działalności Amber Gold, na konto tej spółki 600 tys. zł wpłaciła Jekaterina J., właścicielka firmy sprowadzającej pracowników ze Wschodu. Skusiły ją 10-procentowe odsetki.

- To mnie boli do dzisiaj. Po wpłacie ja się zorientowałam, że coś tam nie gra i poszłam do nich, żeby rozwiązać umowę, bo miałam takie prawo. Ale pieniędzy już mi nie oddali - wspomina.

Właściciel sieci sklepów tytoniowych utopił w Amber Gold 1,6 mln zł. - To były pieniądze nie tylko moje, ale i żony oraz dzieci. Żal z tego powodu mają do dziś, szczęśliwie ta sprawa nie położyła mnie na kolana, bo prowadzę potężną firmę, ale współczuję tym małym, którzy stracili oszczędności życia - mówi.

Zanim zainwestował w Amber Gold, słyszał od znajomych, którzy dostali zwrot pieniędzy z parabanku, że ta instytucja działa uczciwie. - Ale na wszelki wypadek sam sprawdziłem i okazało się, że prokuratura umarzała postępowania. Były reklamy, były linie lotnicze OLT i sądziłem, że państwo polskie nie pozwoliłby na taką działalność, gdyby to była fuszerka. Dlatego będę domagał się odszkodowania od skarbu państwa - dodaje.

Nie zgadza się na wypowiedź pod nazwiskiem. - Będą potem mówić "zobacz, niby taki mądry, a dał się naciąć".


Cały tekst: http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35635,18379055,najwieksze-ofiary-amber-gold-kto-stracil-miliony-w-parabanku.html#ixzz3gEWqsmQi

Liga Światowa. Brazylia nie zagra w półfinale, awans USA i Francji


PAP
 
17.07.2015 , aktualizacja: 17.07.2015 21:33
A A A Drukuj

17.07.2015, godzina 19:05

 USA

Anderson, Russell, Sander, Lotman, Lee, Johansson, K.Shoji, Priddy, Troy, Jaeschke, Christenson, Holmes, Holt, Smith, E.Shoji (libero)
  • 254 S20
  • 243 S26
  • 252 S22
  • 251 S21

Francja 

Toniuti, Jaumel, Rouzier, Sidibe, Aguanier, Le Roux, Le Goff, Lafitte, Lyneel, Tillie, N'Gapeth, Marechal, Clevenot, Grebennikov (libero)
USA - Francja 3:1. Taylor Sander, Maxwell Holt i Micah Christenson oraz Kevin Tillie

USA - Francja 3:1. Taylor Sander, Maxwell Holt i Micah Christenson oraz Kevin Tillie (SERGIO MORAES/REUTERS)

Amerykanie wygrali z Francuzami 3:1 (25:21, 25:22, 24:26, 25:20) i obie ekipy awansowały do półfinału Ligi Światowej w Rio de Janeiro. O tym, że gospodarz - Brazylia - nie zagra o medale, zadecydowały... małe punkty.
W grupie I doszło do arcyciekawej sytuacji. Wszystkie mecze skończyły się wynikiem 3:1 w setach. Brazylia bardzo słabo zaprezentowała się w pierwszym starciu z Francją. Przegrała z "trójkolorowymi" i nawet zwycięstwo z USA w czwartek nie wystarczyło, by powalczyć przed własną publicznością o medale.

Amerykanie zagrali bardzo dobrze w dwóch pierwszych setach. Nie dali żadnych szans Francuzom, a imponowali przede wszystkim grą obronną. Kolejna partia padła łupem "trójkolorowych". W czwartym secie znowu lepsza okazała się drużyna USA, a małe punkty zadecydowały o tym, że to właśnie te dwie ekipy awansowały do półfinału.

W drugim piątkowym spotkaniu Polacy zmierzą się z Serbami. Bez względu na wynik biało-czerwoni mają już zapewnione miejsce w półfinale. - Zagramy na sto procent. Chcę zająć pierwsze miejsce w grupie - powiedział trener Stephane Antiga.

Po raz ostatni Brazylia nie stanęła na podium LŚ w 2012 w Sofii, kiedy... triumfowali Polacy.

Tabela grupy I



Reprezentacjameczewygraneprzegranesetypunkty
1. USA2114:43
2. Francja2114:43
3. Brazylia2114:43